Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 03/13/17 w Posty
-
Ostatnio miałem ochotę w czymś pogrzebać, stworzyć coś z niczego itd. i akurat padło na wykonanie podświetlanej księżniczki Luny. Gdy już ją wykonałem pomyślałem, że fajnie by było się pochwalić efektem końcowym Sama Lunę wygrawerowaną w plexi zamówiłem u znajomego kilka lat temu - w okresie drugiego sezonu. Podobnie jak teraz była podświetlona ledami, jednak jakość chałupniczego wykonania pozostawiała wiele do życzenia i nie przetrwała próby czasu ( kilka miesięcy i się rozsypało ). Jak wspomniałem wcześniej mając ostatnio natchnienie i chęć wypełnienia sobie czasu zajmującą pracą postanowiłem wskrzesić świecącą Lunę i wykonać ją dużo lepiej. W tym celu zakupiłem: Kilka wyprofilowanych drewnianych listew Vikol Papier ścierny 120 i 2000 50cm niebieskich ledów Za całość zapłaciłem coś koło 38 zł, sama plexi z zasilaczem, opłatą za przesyłkę i robocizną kosztowała mnie kiedyś 70zł, wiec nie wykosztowałem się jakoś specjalnie. Wykonanie całości zajęło mi około 4-5h - włączając w to rozplanowanie wszystkiego - + 12h schnięcia lakieru. Jak byli by chętni to mogę napisać poradnik jak coś takiego wykonać od początku do końca4 points
-
4 points
-
Rozdział 4 Rozdział 4 - jak na razie najdłuższy i według mnie najciekawszy3 points
-
3 points
-
3 points
-
Widać że nie masz żyłki do interesów, zamiast robić tutorial zrób więcej i sprzedawaj po dogodnych (dla Ciebie) cenach, bo dzieło niezłe xD3 points
-
3 points
-
2 points
-
2 points
-
2 points
-
Myślę, że ci, którzy po „Save Me”, a także „Exanima” zdążyli przyzwyczaić się do świata dzielonego przez kucyki i ludzi, z własną, alternatywną historią, kulturą oraz różnymi odniesieniami, mogą poczuć się trochę "nie u siebie w domu", czytając ten tekst. Najnowszy tytuł Bestera wprawdzie jest osadzony w alternatywnym uniwersum, ale nie jest już to takie uniwersum jakie znamy ze wspomnianych opowiadań. To po prostu Equestria, najwyraźniej posiadająca inną, zmodyfikowaną historię i geografię, a po pozostałych tagach można przypuszczać, że czeka nas niewidziana w serialu przemoc, akcja oraz tajemnice pisane krwią poległych. Czyli poniekąd to, czym karmił nas autor przy swoich poprzednich produkcjach. Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym zaznaczyć, że Bester zaskoczył mnie z dzisiejszą publikacją, toteż poniższa recka będzie się odnosić do prologu oraz rozdziału pierwszego, kiedy tekstu nie było jeszcze za wiele, liczył on sobie zaledwie... 15 stron! Gabaryty te mogą okazać się plusem, gdyż zapoznanie się z fabułą nie zajmuje wiele czasu, jest to sprawa szybka i przyjemna. Choć to zaledwie przedsmak, trzeba przyznać, że autor zawarł wydarzeń dostatecznie wiele, by nakreślić szkic fabuły, zajarzyć klimat, a także stworzyć tajemnicę, która najprawdopodobniej będzie motorem napędowym historii – odkrycie, które na zawsze miało pozostać sekretem. Za część drugą zabieram się, może nie natychmiast, ale na dniach Trudno rozpisać się na temat prologu. To po prostu szybkie wprowadzenie do świata, a także kilka pytań o istotę prawdy, historii. Coś, co wystarczy na pobudzenie ciekawości, ale nie jest niczym konkretnym. Moving on – rozdział pierwszy wypada trochę nierówno pod względem tempa następowania po sobie wydarzeń, zmian lokacji, a także stopniowania przekazu w zakresie samej fabuły. Mam na myśli to, że początkowo rzeczy po prostu się dzieją. Odkryty zostaje tunel, na miejsce zostaje wezwana Twilight, niebawem się tam pojawia, potem badacze odnajdują ciekawe znaleziska, nad którymi należy rozpocząć badania. Niby nic, ale jednak wszystko co jest później (sceny w laboratorium Twilight) wydaje się być opisane z większą dbałością o nastrój, tempo akcji, słowa. Zupełnie, jakby autorowi najbardziej zależało na tych badaniach, a z braku fundamentów do tychże scen, postanowił napisać kilka fragmentów o tym skąd się co wzięło. W związku z powyższym, mam wrażenie, że informacja o tym, że być może królewskie siostry (albo precyzyjniej - starsza z sióstr) mają coś za uszami została podana zbyt szybko. Rozumiem, że to [Adventure], jednakże nie miałbym nic przeciwko, gdyby pierwszy rozdział poświęcony został eksploracji tunelu, wprowadzeniu do realiów świata, może w kolejnym poznalibyśmy nowe postacie nieco bliżej, a dopiero potem, po kilku nocach spędzonych na badaniach – wielka rewelacja, wątpliwości, sekret. Zapewne wymagałoby to elementów [Slice of Life], na co autor tym razem się nie zdecydował... Przynajmniej w tagach. No, ale kończąc to moje marudzenie, historia zapowiada się całkiem barwnie. Co cieszy, nowe postacie, choć jeszcze nie są nam bliżej znane, zapowiadają się równie kolorowo, chociażby z samych imion. Oby tym razem udało się zawrzeć w historii naprawdę interesujące, różnorodne postacie drugoplanowe, które nie wylecą z głowy wraz z zamknięciem przeglądarki. Uwielbienie autora do kucoperzy znajduje swa manifestację w tekściei, jako że już w pierwszym rozdziale spotykamy przedstawicielkę tegoż gatunku. Choć początkowo rozmowa z nią wydaje się takim time-fillerem, dostajemy wątek zatajenia prawdy nad istotą prowadzonych badań, co może być szczegółem który zyska na istotności później. Coś mi mówi, że kucoperzy być może będzie potem dużo więcej, toteż zacieram ręce i czekam Strona techniczna jest po prostu solidna. Nie znajdziemy tu żadnych ekstrawaganckich określeń, dumnie brzmiących zdań, czy też żadnego snobizmu, jednakże poszczególne akapity zostały napisane w taki sposób, że czytelnik naprawdę ma wrażenie, że w trakcie lektury "obraca się" w gronie ekspertów, naukowców, tęgich umysłów. Co niektóre kawałki brzmią może nie fachowo, ale dość profesjonalnie by dodać opowiadaniu większej powagi. Jednocześnie czujemy że dzieje się coś ważnego, chcemy poznać dalszy ciąg, najprędzej jak jest to możliwe. Nawet fragmenty, które są świeżo po przetłumaczeniu, słowa stylizowane na archaizmy, czy też pozostałości po dawnym dialekcie, wszystko to nie razi w oczy, brzmi nie do końca jasno, urozmaica treść, wzmacniając przy tym tajemniczą otoczkę. Co prawda motyw, że „dobra Celestia coś ukrywa” nie jest pierwszej świeżości, ale nic jeszcze nie jest przesądzone, jako że pole do popisu jest szerokie, może tu chodzić o to, o czym na obecnym etapie nikt nawet nie pomyśli, co stwarza okazję do niejednego zwrotu akcji, na później. Mając w pamięci poprzednie tytuły autora, jestem pewien, że potrafi to robić, wie jak planować, zatem jestem spokojny o ewentualny moment zaskoczenia. Chciałbym jednak zastanowić się jak wypada ten tekst na tle „Exanimy” – opowiadania, które najwyraźniej przepadło na dobre, jednak... Chyba ilości tekstu nie są jeszcze porównywalne. Wprawdzie już teraz są to dwie zupełnie różne od siebie fabuły, ale skoro Bester nie zdecydował się na spektakularne wskrzeszenie tamtego pomyłu i cały swój wysiłek skierował właśnie na „Zimne Słońce”, wówczas chciałbym wiedzieć, czy warto i czy musiało do tego dojść. Jasne, widocznie musiało, ale wciąż... Nieważne. Wszystko co pozostaje to uważnie śledzić ten tekst. Nie ukrywam, oczekiwania są spore, ale myślę, że autor wywiąże się z tego wzorowo W skrócie – solidny tekst, mijający szybko i przyjemnie, na razie bez fajerwerków, ale z szansami na naprawdę zakręconą, tajemniczą fabułę w przyszłości. Zabrakło może konkretniejszego wprowadzenia, czy to do realiów, czy postaci, nie wspominając już o budowie napięcia do pierwszego ważnego odkrycia Twilight, ale i tak jest zupełnie nieźle. Jest barwnie, ciekawie, choć tekst nie porywa tak jak „Save Me”, czy „Exanima”, z ktorymi pierwszy kontakt wypadał troszeczkę lepiej. Mimo to, myślę, że warto dać mu szansę i śledzić postępy w historii, gdyż może się to okazać kolejnym doskonałym, zaskakującym tekstem, pomimo tylko niezłego pierwszego wrażenia.2 points
-
A oto druga część: Część II Ponownie przy rozdziale pomogli: Altharias, Foley i Myhell2 points
-
Po pożarze lasu znaleziono maluchy dwóch rożnych gatunków, stulone ze sobą. W normalnych okolicznościach byłby dla siebie wrogami, ale ta dwójka zżyła się ze sobą do tego stopnia, że nie jest planowane ich wypuszczenie i prawdopodobnie nie zostaną też rozdzielone. Inny przypadek takiej samej pary:2 points
-
2 points
-
2 points
-
Nadeszła pora na opublikowanie kolejnego one-shota, tym razem okraszonego ciężkim randomem. Opowiadanie dedykuję słuchaczom mojej audycji oraz wszystkim pasjonatom Absurd Tajmu. Dla niewiedzących - Absurd Tajm był krótką serią filmików parodiujących odcinki czwartego sezonu. Chcąc stworzyć historię w podobnych klimatach, posunałem się do tego stopnia, że całość nazwałem roboczo Fallout:Ponyville:Origins Opis - Pinkie Pie, jako niestrudzona wojowniczka o pokój i harmonię na terenie Ponyville, podejmuje się różnych pomniejszych zdań, aby tylko zapewnić spokojny sen mieszkańcom tego urokliwego miasteczka. Pewnego zwyczajnego dnia wszystko staje na krawędzi zniszczenia, kiedy dowiaduje się o zagrożeniu gorszym od ludzi, alicornów i sprzedawców burrito razem wziętych. Miłej lektury! Wróg publiczny (ok. 3 800 słów) - GoogleDocs oraz MLPFicion Pozdrawiam EDIT: Masz całkowitą rację - powinno być rozłupnia, nie rozpłudnia Owocami marchwi są 2 jednonasienne rozłupki. EDIT2: Ponieważ czytelnicy w większości przypadków skończyli lekturę z uśmiechem na twarzy, dodałem jeszcze tag Comedy.1 point
-
Witajcie. Razem z dziewczynami wymyśliłyśmy fajną zabawę. Co prawda podobne były tu i ówdzie, ale co jest złego w inspiracji? Spójrzcie na użytkownika powyżej i pomyślcie jaki mógłby mieć znaczek. Opiszcie go krótko. A może ktoś zechce dodać rysunek? I jeszcze jedno. Najciekawsze, najzabawniejsze otrzymają nagrodę w postaci punktu reputacji Kilka zasad: - znaczki (opisy/rysunki) nie mogą być obraźliwe - znaczki nie mogą zawierać treści 18+ - opis powinien zawierać przynajmniej jedno zdanie. Jednowyrazowe posty będą kasowane. Przestań zanudzać. Za karę pójdziesz na "pierwszy ogień" Za pomysł dziękujemy użytkownikowi @darkblodpony1 point
-
Oto przed Wami, mój nowy wielorozdziałowiec. Krótki rys fabularny: Podczas rutynowych badań geologicznych, grupa naukowców odnajduje w zamkniętej kopani nowy korytarz, nie oznaczony na jakiejkolwiek mapie i nie ujęty w dokumentacji. Jest wydrążony niedbale i jak się wydaje, na szybko, przez kucyki bez większego doświadczenia. Dalsze badania, z udzialem naukowców z kilku instytutów ujawniają iż korytarz ten został wydrążony jeszcze przed powstaniem kopalni. Ponadto, zostają w nim odkryte zawirowania i anomalie magiczne o nieustalonym źródle. W badania włączona zostaje Twilight Sparkle, mag i badacz magii z Canterlot. Kiedy po raz pierwszy od setek, a może i tysięcy lat, w tunelu staje noga innego kucyka, okazuje się, iż jest to miejsce którego nikt nie spodziewał się znaleźć. Tyle tytułem wstępu. Zapraszam zatem do lektury i życzę przyjemnie spędzonego czasu! Prolog Część I Część II1 point
-
Jako że na ostatni Konkurs Literacki zużyłem jedynie jakieś 10-15% mojego pomysłu, nie mogłem ot tak porzucić reszty, prawda? Dlatego najlepszym wyjściem wydało mi się rozwinięcie tego w serię. Bez przedłużania... D&D Daring & Dash Być jak duch... [Adventure][Violence][Military] (opowiadanie konkursowe, ~1500 słów) ...jak poltergeist [Adventure][Military][Violence] (kontynuacja opowiadania konkursowego, ~1200 słów) Bez śladu [Violence][Military][Adventure] (inspirowane pewną grą, ~3500 słów) CSAR [Survival][Military][Adventure] (akcja z przeszłości, od której wszystko się zaczęło, ~3500 słów) Hoofcoa [Slice of MilitaryLife][Light Comedy] (jak można spędzać okres rekonwalescencji w nietypowym miejscu, ~2900 słów) Czekając na strzał [Military][Slice of SniperLife] (misje snajperskie to nie zawsze szaleńcze przygody z masą wybuchów i pościgów, ~1400 słów) Chciałbym ogromnie podziękować @WilkU za wykonanie obrazka okładkowego - za chęci, włożoną pracę oraz cierpliwość do moich narzekań na detale. Temat z jego pracami można znaleźć tutaj, a DeviantArta tutaj. Na zakończenie: zachęcam do czytania i komentowania, dajcie znać czy chcecie tego więcej, bo nie wiem czy spieszyć się z pisaniem.1 point
-
Pewnie każdy zna, ale to akurat mój najulubieńszy kawałek1 point
-
1 point
-
1 point
-
Dobre xD. Nauczyciel/ka: "no dobra. Zlituję się nad wami. Kto chce trójkę lewa ręka do góry".1 point
-
Dziękuję za komentarz, jak również za uwagi, oraz nakreślenie oczekiwań, to dość rzadkie w dziale, a jakże przydatne. Widzę, Verlaxie, że oczekujesz ambitnego dzieła z nietuzinkową fabułą opowiadającą bądź, co bądź sprany już temat. Moja odpowiedź jest następująca: po pierwsze, pamiętaj, że jestem tylko amatorem i piszę w wolnej chwili, po drugie nie zapewnię Cię, że stworzę dzieło nietuzinkowe i zaskakujące. Nie zapewnię z prostego powodu: nie chcę nikogo rozczarować obietnicami z kosmosu. Nie wiem na ile spodoba Ci się moja wizja i dalsze plany co do fabuły, lecz mam nadzieję, że jednak przypadną Ci do gustu, mimo że, obecnie fik wydaje się niedomagać. Dodatkową kwestią jest fakt, że nie znam opowiadań z kategorii o której wspominasz, więc całość świata, relacji i postaci tworzę sam od podstaw. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Czytając jednak Twoje obawy, śmiem sądzić, że prawdopodobnie ich uniknę, ale jak wspomniałem, jeszcze zobaczymy. Dziękuję również @Hoffman za szeroki komentarz, do jakże małej ilości tekstu Widzę, że pokładasz spore nadzieje w tym opowiadaniu, więc jak wspomniałem wyżej, mam swój plan, nie wzoruję się na niczym, może wyjdzie coś ciekawego? Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze rozpalić wyobraźnię czytelników tym fikiem. Ale nic więcej nie napiszę, bo zaczną się spoilery, a pomysły jeszcze ciepłe i wiele rzeczy może się zmienić, więc nikt niczego się nie dowie, aż nie przyjdzie czas na rozdział. Exanima została porzucona, przez małe zainteresowanie tym tekstem. Oczywiście, nadal mam pomysły co dalej, wiem, że tamten świat ma swój potencjał, bo czasem mnie on męczy. Tak naprawdę, tamte trzy rozdziały nie pozwoliły się historii na dobre rozkręcić, nawet to co najważniejsze jeszcze nie zostało wspomniane, końcowa scena z III rozdziału dopiero stanowiła swego rodzaju wprowadzenie do tego z czym tak naprawdę zmierzą się bohaterowie. Może za długo? Ciężko powiedzieć, te trzy rozdziały miały pokazać jak działa tamten świat, jakie są relacje między bohaterami, co nimi kieruje, czemu się tam znaleźli. Ustaliłem klimat, nakreśliłem świat, zarysowałem postacie... ale nie pykło. Nie wiem, czy wrócę do tego tekstu, jeśli chcesz mogę przygotować zarys całości, żeby historia była pełna.1 point
-
1 point
-
Dobry wieczór. Co dla Was mam na zakończenie roku? Taki tam krótki oneshot, początkowo pisany na Zimowy Konkurs Literacki by @Darth Evill (Fire Sky), ale mocno przekroczył limit słów. Skoro zima, to na celownik wziąłem temat świąt. Przy okazji postanowiłem spróbować nieco nowego dla mnie stylu - nie dość, że fanfic jest pisany w pierwszej osobie, to jeszcze zastosowałem czas teraźniejszy. Wciąż nie jestem jeszcze przekonany czy dobrze napisałem zakończenie, ale nie chcę kombinować, żeby przypadkiem nie zepsuć bardziej. Za prereading oraz cenne uwagi dziękuję @Besterowi. Dzień Kuca (Świąteczny) Liczba słów: około 2400 Miłego czytania i do zobaczenia w przyszłym roku, bo wątpię, żebym w tym coś jeszcze napisał. Chociaż... kto wie?1 point
-
Kolejny [Oneshot] Foleya i kolejna próba czegoś nowego, co się zawsze chwali Wprawdzie w sensie puli postaci mamy tu najmniej innowacji, ale jednak widać jak na dłoni, że autor ma warunki by pisać nie tylko o militariach, akcji, a także wie jak odnaleźć się w innej perspektywie. Oczywiście, nie jest idealnie – powtórzenia tu i tam, drobne braki przy opisach, czy emocjach, drobne błędy logiczne (na początku jest mowa cyt: ”Wyglądam za okno, cała okolica jest w większości biała. Śnieg? Nie, po prostu Cloudsdale.„ ale później czytamy o lepionych ze śniegu kucobałwankach)... Ale tempo akcji bardzo jednostajne, jakby była to kartka z pamiętnika. Wręcz słychać w głowie głos Rainbow, opowiadającej swoje wspomnienia. Bardzo dobrze. W każdym razie, to niedługa, ale wciągająca historia przybliżająca nam ostatnie święta Rainbow Dash, spędzone w rodzinnym domu, zanim nastąpił transfer do Ponyville. Wszystko obserwujemy z perspektywy bohaterki, co autorowi udało się opisać dobrze. Głównym specjałem jest pewna tajemnica, związana z niechęcią rodziców bohaterki do Świąt, jak również próba tchnięcia pośród nich wyjątkowej atmosfery przez Rainbow Dash. W charakterze dodatków mamy drobne wątki poboczne w postaci znajomości z Fluttershy, czy wspomnień bohaterki z dzieciństwa. Ogólnie rzecz biorąc, w miarę jak zbliżamy się do końca, czuć narastające napięcie związane z rozwiązaniem zagadki, co chociaż nie jest znów aż tak zaskakujące za sprawą pozostawionych wcześniej wskazówek, to jednak jest na swój sposób zastanawiające, a to jaki zostało napisane zakończenie uczyniło ten kawałek nagłym, jakby wszystko pomału zmierzało do punktu kulminacyjnego, a potem szybka informacja i cięcie. Nie wiemy co się wydarzyło później, mamy pewne domysły, niemniej chcemy otrzymać odpowiedzi na papierze, również dla swojego spokoju. Nic zatem dziwnego, że zaraz po skończeniu lektury uważniej wczytałem się w zakończenie, przeleciałem po wcześniejszych akapitach, a potem zjechałem na sam dół w poszukiwaniu jakiegoś "potwierdzenia". Bardzo dobrze napisane zakończenie. Opisywanie codzienności w specyficznym punkcie kalendarza z perspektywy Rainbow Dash to czysty [Slice of Life]. Wszystko czyta się spokojnie i przyjemnie, a solidny styl autora po raz kolejny stwarza odpowiedni klimat. Nie ma tu zbytnio czego się uczepić, ale też nie ma nad czym się rozpływać (poza świetnie napisanym zakończeniem). Po prostu kolejny, dobry i solidny tekst, mający w sobie potencjał oraz interesujące pomysły. A zatem, zapraszam do zapoznania się z tymże tytułem. Jest to krótkie, solidnie napisane opowiadanie z zakończeniem, które choć daje się przewidzieć, to jednak jest napisane doskonale, a przy tym nie jest naiwne. Raczej się nie zawiedziecie1 point
-
Wierszyk (a właściwie wierszowane opowiadanie) o pewnym draconequusie imieniem Krawiec. Ot dzieło stworzone na poetycki konkurs literacki. Mam nadzieję, że się komus spoboda Krawiec Pozdrawiam1 point
-
Wiecie co? Nie mam pojęcia od czego powinienem zacząć. Na obecnym etapie, z całą wiedzą którą posiadam teraz, a której nie posiadałem ostatnim razem kiedy tu zaglądałem, wydaje mi się, że to był nie tyle cud, co zrządzenie losu, że sobie o tej serii przypomniałem. W idealnym momencie, akurat na pewnym zakręcie, kiedy przejawiam szczególne skłonności do rozpamiętywania, rozmyślania i... Melancholii. Zacznę nieco na odwrót, bo od podsumowania – to było niezwykle wartościowe, wyjątkowe doświadczenie. Tego nie czuje się od razu, być może trzeba swoje przeżyć, ale nawet mając to na uwadze, śmiem twierdzić, że w tym miejscu znajdują się trzy kawałki tekstu, które razem tworzą historię będącą absolutnie najlepszym opowiadaniem fanowskim jakie da się wysmażyć w tym uniwersum. Począwszy od głównego konceptu, poprzez postacie kanoniczne, postacie autorskie, na przekazie kończąc, nie ma drugiego takiego opowiadania, które pozwalałoby się odkrywać na nowo wraz z każdym kolejnym czytaniem, każdym minionym dniem, czy nowym doświadczeniem z realnego życia. Wiadomo, że czas nie stoi w miejscu, ludzie się zmieniają, czy to na lepsze czy gorsze, a słowo pisane zostaje takie samo. Do tej pory nie sądziłem, że istnieją jakieś wyjątki, ale po powrocie do "Serii ciasteczkowej" wiem, że jednak są. To się trudno tłumaczy, ale myślę, że po upływie danego czasu, z nowym bagażem doświadczeń i emocji, pewne zdania, czy wnioski przekazujące daną myśl "wygasły", a na ich miejscu pojawiły się kolejne, wcześniej jakby niezauważone fragmenty, które niosą nowe, aktualne przesłanie. Jakby tekst żył i za każdym razem próbował przekazać coś innego, w zależności od tego na jakim etapie życiowym znajduje się czytelnik. Nie wspominając już o tych fragmentach, które okazały się w stu procentach uniwersalne. Po prostu oczy widzą ten sam tekst co X miesięcy temu, w głowie pojawiają się znane zdania i zdarzenia, ale ich przekaz jest inny. To, co wcześniej wwiercało się w pamięć teraz nie zwraca na siebie uwagi, a na pierwszy plan wychodzą inne sceny, z którymi można się utożsamić dużo, dużo łatwiej. Hm... Patrzę na ostatni akapit i dochodzę do wniosku, że to marnie oddaje to, co mam na myśli. Ponieważ nie chciałbym serwować wykładu, który mógłby zostać sklasyfikowany jako "nie na temat", uznam, że jest to ten aspekt lektury, którego nie da się tak w pełni wytłumaczyć i po prostu przejdę do sedna, czyli tekstów. Przede wszystkim – jest to cudowny, bezbłędny [Slice of Life] którym warto się inspirować, jeśli chodzi o tempo prowadzenia historii, czy strukturę tekstu. Jednocześnie jest to konwencja idealna dla właśnie tej historii, jaką pozostawiła nam autorka. Po drugie, genialnym posunięciem było wzięcie trzecioplanowych postaci i znaczne, w pewnym sensie odważne rozbudowanie ich relacji, rodziny. Tak swe życie otrzymało kilka nowych, budzących sympatię postaci, poznaliśmy nowe zwyczaje rodzinne, których raczej nie zobaczylibyśmy w serialu, nie wspominając już o tym innym, niepowtarzalnym, pięknym klimacie. Nie miałem jeszcze do czynienia z czymś takim – autorce udało się uchwycić kucykowy, w pewnym sensie cukierkowy klimat, ale jednocześnie tak to wymyślić i zrealizować, że te historie okazują się nieprawdopodobnie życiowe. Czyni to klimat serii niemalże nadzwyczajnym. Wszystkie przedstawione wydarzenia odpowiadają atmosferze takich dziecięcych wyobrażeń – z czasów, kiedy byliśmy zbyt młodzi i po prostu nie rozumieliśmy z czego żartują ci dorośli albo dlaczego niektóre rzeczy trzeba robić "bo tak trzeba". Są to też czasy, kiedy nie znaliśmy smaku doświadczeń typowych dla wczesnej, czy też późniejszej dorosłości, wielu rzeczy byliśmy nieświadomi, co na swój sposób było kojące. Zwłaszcza z perspektywy czasu, niejednokrotnie chciałbym się cofnąć, choćby dlatego, by o pewnych rzeczach nie wiedzieć, albo by pewnych rzeczy nie robić, bo przecież od tego mam starsze rodzeństwo, rodziców. Jednocześnie, od pierwszego do ostatniego opowiadania z serii, od początku do końca, cały czas towarzyszy nam znajome, rodzinne ciepło. Działa to we wszystkie strony – jeśli ktoś miał to szczęście, czyli oboje rodziców, ciotki, wujów, dziadków, jeśli z pewnym grymasem przychodził na te rodzinne obiadki, słuchał tego gadania, nudził się, wówczas powinien to sobie przypomnieć, z łzą w oku przypominając sobie te starsze czasy, kiedy większość obowiązków po prostu nie istniała, a cała rodzina była młodsza, nikt nie myślał o żadnej chorobie, śmierci, czy o smutkach. Z kolei jeżeli kogoś spotkało to nieszczęście i tej pełnej rodziny nie miał, bądź też, jak napisała o tym autorka na końcu jednego z opowiadań, nie zdążył poznać niektórych krewnych, wówczas po lekturze zostaje jakaś przedziwna, niewytłumaczalna tęsknota, czy żal. Chodzi mi o to, że czytam o tych postaciach, (nota bene o postaciach doskonale wykreowanych, realistycznych, wzbudzających sympatię i troskę) i pomału dociera do mnie, że to jest coś, co zawsze chciałem mieć. Albo coś, co miałem, ale... Juz zapomniałem jak to jest. Mówię w dużym uproszczeniu, ale generalnie chodzi właśnie o ten niepowtarzalny, nostalgiczny, ciepły klimat. W pewnych momentach można nie tyle zidentyfikować się z daną sytuacją, co wręcz zobaczyć samego siebie w starciu z pewnymi problemami, czy nieuniknionym. Kolejny aspekt to to, z jaką pieczołowistością i konsekwencją zostały wykreowane postacie i jak bardzo pewne zachowania, czy rzeczy czerpią garściami z prawdziwego życia. Między wierszami zastanawiamy się jak wyglądają pozostałe dni tych kucyków, jak radzą sobie z innymi kłopotami, jak się zachowują i czego jeszcze nie widzieliśmy. W przypadku państwa Cake zastanawiam się czy siadają od czasu do czasu i wspólnie przeglądają rodzinne zdjęcia, wspominając odległe już czasy, wiedząc, że mają dorosłe dzieci, wnuki i że... Ich koniec się zbliża. Jak się czują? Czy czegoś żałują? A może żegnają się z życiem usatysfakcjonowani? Co do ich potomstwa, ciągle krążą mi we łbie myśli o tym jak wyglądało ich dorastanie, jak ich rodzice sobie z tym radzili, co porabiali z przyjaciółmi, jaka była ich młodość. Jak to było, kiedy zaczęli zakładać własne rodziny, te sprawy. I tutaj chyba jest idealny moment by nadmienić jak doskonale sprawdza się ta historia jako "X lat później". Pewnych postaci już nie spotykamy, a te, które już się przewijają, są dużo starsze, mają już swoje, dorosłe i odpowiedzialne życie. Co dodaje opowiadaniom uroku, na przestrzeni kolejnych akapitów odnajdziemy rozmaite nawiązania, co czyni historię bardziej swojską. Czy to "Akademia pana Kleksa", czy "Dżuma" (lektura szkolna, jakby nie patrzeć), nawiązania te również pobudzają pamięć, czy wyobraźnię. Naprawdę, po prostu nie mogę wypowiedzieć wystarczająco dużo dobrych rzeczy na temat tych opowiadań. Oczywiście, mają one pewne problemy, występują pewne zgrzyty, chociażby te nieszczęsne nawiasy, czy zamierzone powtórzenia w "Wiadomości", ale są to problemy natury technicznej i ogółem nie rzutują na to, co najważniejsze – treść, przekaz i klimat. "Rocznica" ma elementy komediowe tu i tam, chociaż mnie wciąż częściej udzielała się powaga, nostalgia, świadomość upływającego czasu, kiedy robimy się coraz ciężsi i bardziej pomarszczeni (nawązując do tekstu). Plus, już tam były elementy "X lat później", w postaci wzmianek o Pinkie, czy Applebloom. Opowiadanie drugie, "Wiadomość" zrobiło na mnie spore wrażenie, również dlatego, że odważnie spróbowało nowych rzeczy – nieco innej konstrukcji, silnej inspiracji Brzechwą, formy. Podejmuje ono tematykę bardzo ważną, bo nie tylko traktującą o rodzinie, ale także o przemijaniu i tym jak godzić się ze stratą. To chyba wlaśnie tutaj najlepiej czuć jak seria została napisana – z sercem, duszą i czcią. Ciąg dalszy historii, przedstawiony w "Medaliku babci Cake" również ma miejsce jakiś czas później, lecz ukazuje relacje rodzinne w równie barwny sposób, wplatając w serię elementy przygodowe. Warto dodać, że serię otwierało opowiadanie, w którym pani Cake była mamą, a zamyka je opowiadania w którym jest już babcią i wdową odwiedzającą grób męża. I tutaj, choć z jednej strony szkoda, że nie ma więcej opowiadań, to jednak z drugiej strony wydaje mi się, że zakończenie "Medalika" jest idealne również dla całej serii. Serii, którą odbieram emocjonalnie, jako ukłon w stronę najważniejszych spraw życiowych, życia rodzinnego oraz wspomnień – momentów, które kiedy się dzieją, wydają się bez znaczenia, albo wręcz irytują, ale dużo później w zadumie spoglądamy za siebie i wspominamy to z łezką w oku. Ostatecznie, podtrzymuję swoje zdanie, że to niezwykły, życiowy, napisany z sercem fanfik, prawdziwe arcydzieło. Jego klimat może być momentami gęsty, melancholijny, ale także ciepły, rodzinny, ale co ważniejsze, jest wszechobecny. Potrafi się zmieniać, towarzyszy od początku do końca, jest charakterystyczny, a treść niekiedy jest jak podróż w czasie. Postacie mają duszę i natychmiast dają się polubić, nie tylko jako one same, ale także jako element wizji autorki. Po prostu są jak żywe. Każde zdarzenie wydaje się być wzięte z prawdziwego świata, momentami można stracić rozeznanie, czy Madeleine pisze o postaciach, czy o epizodach, które sama kiedyś przeżywała. W swym przekazie, jest to seria szczera i ponadczasowa. Każdy powinien poświęcić jej nieco czasu. Prawdziwa perła w koronie jest tutaj.1 point
-
Ehhh... Owszem, nie jestem na tym forum od wczoraj i znam politykę Foleya odnośnie udostępniania tekstów... Ale wciąż, niemożność edytowania i komentowania dokumentu na bieżąco strasznie utrudnia śledzenie błędów. W związku z powyższym, zawarłem cytaty i propozycje poprawek tutaj. Niezbyt wygodne rozwiązanie. No, ale przechodząc do rzeczy, bardzo się cieszę, nie tylko dlatego, że opowiadanie konkursowe zostało rozbudowane, ale przede wszystkim dlatego, że przeobraziło się to w serię krótkich opowiadań, co jest interesująca formą, no a przede wszystkim, stwarza szerokie możliwości rozwoju historii i próbowania nowych rzeczy przez jej autora, co w pewnym sensie już nastąpiło. Zabrałem się zatem za lekturę opowiadań i odkryłem, że po zakończeniu jednego natychmiast nabierałem ochoty na następne i choć z drugiej strony wiedziałem czego się spodziewać jeśli chodzi o klimat, tematykę, postacie, to jednak zawsze był ten element niewiedzy, co się wydarzy tym razem, jaką akcją bądź nie-akcją uraczy mnie autor. Tak więc, czytanie kolejnych tekstów odbywało się w przyjemnej atmosferze ciekawości, z pewnymi oczekiwaniami, ale również spokojem, że cokolwiek napisał Foley, napisał to w swoim stylu, napisał to dobrze I rzeczywiście tak było. Choć chciałem to sobie podzielić na dwa-trzy dni, skończyło się na tym, że przeczytałem wszystkie opowiadania przy jednym posiedzeniu, co może dowodzić, że historia potrafi wciągnąć Wrażenia pozostały jak najlepsze, pomimo kilku zastrzeżeń czy życzeń na przyszłość. Podobało mi się. Oto o czym opowiadają poszczególne kawałki tekstu... "...jak poltergeist" kontynuuje wątek przedstawiony w opowiadaniu konkursowym od którego wszystko się zaczęło. Prawdę mówiąc, mam mieszane odczucia co do czynienia z niego oddzielnego opowiadania, jako że po pierwsze jest ono króciutkie, a po drugie, nie wnosi za wiele do „Być jak duch...” poza tym, że stanowi jego zamknięcie. Wydaje mi się, że sprawdziłoby się to lepiej, gdyby było to jedno opowiadanie, rozwinięta forma tego co znamy z konkursu. Poza tym, szkoda, że zabrakło nieco elementów przygodowych – badania zamku, rozwiązywania zagadek, unikania pułapek. Całość w zasadzie sprowadziła się do użycia C4. Jakby tego było mało, ostatecznie nie dowadujemy się czym jest artefakt, za sprawą którego nasze bohaterki rzuciły się w ten wir niebezpieczeństw. Ale to akurat plus – wątek w pewnym sensie pozostaje otwarty, toteż czytelnik ma nad czym się zastanawiać i na co czekać w przyszłych tekstach z serii. Scena wymiany ognia między dutetem D&D a gryfami spełnia swoje zadanie. Jest trochę napięcia, jest szczypta adrenaliny, raczej w takim przygodowym, czy wręcz hollywoodskim stylu. Ale z umiarem i rozsądkiem. Fajny, szybki fragment, zwieńczony dosyć nieoczekiwanym ostrzałem i obrażeniami jednej z klaczy. Napiszę o tym teraz, nim wypadnie mi z głowy – znalazłem literówkę na pierwszej stronie „Bez śladu”. Mamy tam: „(...) zebrała się spor grupka zaspanych specjalistów (...)”. Poza tym, momentami miałem wrażenie, że brakuje tu i ówdzie znaków zapytania. Np: „Czemu kazali mu pilnować wejścia, skoro w tych górach nigdy nie było żywej duszy, nie licząc oczywiście członków ich organizacji... I tak przez cały dzień!” Może lepiej byłoby zadać retoryczne pytanie, aniżeli coś stwierdzić? „Wylądowała na dachu i przycupnęła za kominem, czekając czy nikt nagle nie pokaże się zainteresowany tajemniczym, lecącym obiektem.” No nie wiem, coś m tu nie gra. Nie styka, nie brzmi za rewelacyjnie. Może: "(...) czekając czy nikogo nie zainteresuje tajemniczy, lecacy obiekt." Byłoby kapkę lepiej? „Nad trupem przeskoczyło kilka innych postaci i rozlało się po całym placu.” Też jakoś tak trochę... A może by tak "Nad trupem przeskoczyło kilka innych postaci, po chwili rozlały się one po całym placu."? „(...) rzuciła w odpowiedzi Daring Do, dotychczas zajmująca się likwidowaniem kucyków na dole, które zagrażały jej kompance.” Likwidowaniem kucyków zagrażających jej kompance. Na stronie dziesiątej kolejna literówka: „Kilka chwil później dao się słyszeć charakterystyczny huk i Sonic Rainboom rozświetliło okolicę.” To tyle jeśli chodzi o aspekty techniczne. Co do samej historii – znów dostajemy zupełnie niezły kawałek historii, gdzie nie tylko napotkamy na pewne nawiązania do świata rzeczywistego w postaci pewnej organizacji przestępczej, ale także odrobinę czarnego humoru i cynizmu, głównie ze strony Rainbow Dash. Znajdziemy tutaj także elementy skradanki. Generalnie, jest to też moment w którym nasze bohaterki wydają się być nieco niezastąpione. Ale to ok, dzięki dosyć luźnej otoczce dziejących się rzeczy – nie uświadczymy tu powagi, rozbudowanych opisów, czy silenia się na spoliczkowanie czytelnika mrokiem i przemocą wyziewającą z tekstu. Smaczek przygodowy jest tu wyraźniejszy niż w ostatnim opowiadaniu, choć nadal nie jest to tyle ile bym sobie tego życzył. Mam na myśli przemierzanie drogi, pokonywanie przeszkód, czy uciekanie przed czymś, te sprawy. Trochę jak w "No way back" - bodaj pierwszej poważniejszej próbie napisania czegoś innego, nowego, czyli przygodówki. Wówczas moglibyśmy otrzymać idealną kombinację starego z nowym – teksty, które będą przywoływać na myśl klasyczne wojskowe kucyki Foleya, jednocześnie zawierając w sobie pewną dozę świeżości. Jak do tej pory, ten pierwszy cel jest realizowany pomyślnie. Drugi natomiast, na razie woli nie zwracać na siebie uwagi. Czy to się zmienia w następnych tekstach z serii? Strona druga: „Niespodziewanie coś zabębniło o bok pojazdu.” „– Kropią do nas z jakiego małego kalibru! – zawołał. – Za cholerę nie wiem skąd!” „Po chwili zorientowała się, że znajduje się na zewnątrz (...)” Strona trzecia: „Klacz nie zastanawiała się, skąd się tu wzięły.” W drugim akapicie na tej stronie jest powiedziane, że Rainbow "puściła się kłusem", a chwilę później stoi, że "biegła tak szybko jak nigdy dotąd". To trochę się ze sobą gryzie. Może lepiej byłoby dodać informację, że w przypływie adrenaliny przeszła z kłusu w galop? „Fakt, że miała przesrane, nie oznaczał, że nie zdoła znaleźć jakiegoś wyjścia.” Żadnego błędu tutaj nie ma, jednak chciałem wyrazić jak bardzo mnie to zabawiło Czytam sobie, scenka jest pisana dosyć poważnie, zaznaczając niebezpieczeństwo sytuacji i brak pomocy, po czym nagle wyskakuje to „przesrane”. Nie wiem czemu, ale zabrzmiało zabawnie. A niedługo potem Rainbow rzuca coś o "pieprzonym lesie" Może po prostu akurat w trakcie czytania taki dziwny humor mi dopisywał? Strona szósta bodajże: „– Miałam na myśli trasę lub coś takiego – sprostowała tęczowogrzywa.” Lepiej by było "sprecyzowała" albo "doprecyzowała", na mój rozum. "CSAR" jest swego rodzaju prequelem do pozostałych opowiadań i to właśnie ten tekst lepiej wpisuje się w charakterystykę, którą podałem nieco wcześniej – klasyczne wojskowe kucyki Foleya z domieszką nowości w postaci aspektu przygodowego, survivalowego. Odnosłem wrażenie, że autor zdecydował się odjąć trochę akcji na rzecz takich scen jak spotkanie Rainbow z Daring Do, "kemping" na terenie kontrolowanym przez nieprzyjaciela, tudzież przybliżenie nam jak wyposażani są żołnierze. Ogółem czuć tutaj przyjemny klimat, zwłaszcza kiedy Do radzi skąd możnaby zdobyć wodę do picia, jak uchronić nerki przed zimnem, jak zasygnalizować swoją pozycję. Poza tym, opis sprzętu, racji żywnościowych i jak to jest pakowane, przechowywane, wszystko to utwierdza, że przy klawiaturze zasiadała naprawdę obeznana osoba, która wiedziała o czym pisze Z innych rzeczy – było mi bardzo przyjemnie przeczytać drobne „backstory” bohaterek: dowiedzieć się, że obie składały podanie do jednostek specjalnych, które to podania zostały odrzucone, jak również rolę Twilight w przypadku niepomyślnego ubiegania się o przydział przez Rainbow Dash. Co prawda nadal niewiele wiadomo o konflikcie w którym biorą udział bohaterki, skąd ta wrogość gryfów i co się dokładnie dzieje, ale to z powodzeniem buduje pewną atmosferę tajemnicy. Zresztą, teksty sa pisane w taki sposób, że nawet nie jest nam potrzebna szczegółowa wiedza na ten temat, ale może ona służyć za dodatek. Nie idzie się nigdzie pogubić. Bardzo dobrze. Czas na kolejne opowiadanie – "Hoofcoa"! Ale przedtem... Dziewiąta strona: „Mimo wczesnej pory, pegaza uznała, że powinna wstawać.” A jeżeli to było intencjonalne to... Kurczę, niezbyt to brzmi :/ Przechodząc do rzeczy – tym razem autor porwał się na kawałek życia, co sygnalizuje odpowiedni tag. Przy okazji informując, że lekka zmiana klimatu bynajmniej nie oznacza porzucenia militariów Podobnie jak w "CSAR", gdzie nieco lepiej rozbudowany wątek przygodowy i survivalowy sprawdził się znakomicie, tchnął w tekst świeżość i poprawił klimat, tak i tu, w "Hoofcoa", drobne [Slice of Life] stanowi ciekawą odskocznię od akcji i adrenaliny, przy okazji serwując to komediowe oblicze wojskowego życia naszego duetu. Ogółem, niczego mi nie zabrakło, choć szkoda trochę, że obowiązki wezwały bohaterki tak szybko. W tekście bawią rzeczy proste, atmosfera jest przyjazna i ogółem nie pogniewałbym się na większe ilości tego typu tekstów w przyszłości Nie musi to być rekonwalescencja, czy jakiś obóz szkoleniowy – po prostu kolejne okazje do przedstawienia tego spokojniejszego aspektu życia wojskowych kucyków. Autor może poeksperymentować z tagami, ale nie dość, że w gagach odnajduje się bardzo dobrze, to jeszcze ta właśnie konwencja najlepiej pasuje do bohaterek oraz ich charakterów. Szczególnie do Rainbow i jej cynizmu objawiającego się podczas poszczególnych akcji. Przyszła pora na ostatnie jak do tej pory opowiadanie, czyli "Czekając na strzał". Ogólnie, gabarytowo jest to coś między "Być jak duch..." a "...jak Poltergeist". Pod względem treści natomiast, to bardziej dodatek do pozostałych misji. Nie uświadczymy tu zbyt wiele akcji, zamiast tego dostaniemy kawałek życia, podobnie jak w "Hoofcoa", o zabarwieniu komediowym. W gruncie rzeczy, szkoda, że nie uświadczymy tu więcej konwersacji, dziwnych tematów i nieporozumień. Myślę, że ta koncepcja ma w sobie dużo większy potencjał. Niemniej, to co zaserwował nam autor sprawdza się jako kolejna odskocznia od wartkiej akcji, coś lekkiego do poczytania. Interesujący dodatek do serii. Ostatecznie, tym co spaja wszystkie historyjki jest klimat, styl oraz sposób przedstawienia życia w wojsku w świecie kucyków, w kontekście dwóch, znanych z serialu postaci, które wypadają absolutnie świetnie. Uzupełniają się wzajemnie w najlepszy możliwy sposób, tworząc niezastąpiony duet, nie tylko na polu bitwy. Osobiście, kojarzyły mi się z Krzyśkiem i Piersidłem z szóstego residenta Mogę z czystym sercem polecić owe teksty, choć może nie są aż tak, nie wiadomo jak innowacyjne na tle pozostałych tytułów Foleya, to jednak jest to wszystko co najlepsze, znane z wojskowych kucyków, okraszone łatwiejszym w odbiorze klimatem za sprawą znanych postaci oraz lżejszego klimatu, a przy tym świeże, dzięki elementom przygodowym i komediowym. Lektura nie zabiera zbyt wiele czasu, a potrafi wciągnąć, pozostawiając pewien głód nowości. To solidna, dobrze zapowiadająca się seria, której na pewno będę kibicował i na której nowe segmenty będę czekał. Pozdrawiam!1 point
-
Przeczytałem. Kapitan Oczywisty potwierdza Tytułowy dziennik jest... Cóż, dziennikiem. Są to zapiski arcymaga Vatara z rodu Flare, który po wygnaniu księżniczki Luny na księżyc wspierał samotną Celestię, nie tylko swą radą, ale również wiedzą oraz ciekawością świata. Dzięki wytężonej pracy lingwistów z Baltimare, a także samej Celestii, Twilight (a jakże) oraz uczonego Sunbursta, zapiski jednorożca stały się zrozumiałe dla współczesnych kucyków oraz nas – czytelników. Póki co, autor zaserwował nam trzy różne przygody. Każda z nich rozgrywa się w innym miejscu, o innym czasie, a na naszego bohatera będą czekać rozmaite dziwy i istoty, które w mniejszym lub większym stopniu ukształtowały Equestrię taką, jaką dzisiaj znamy. Zanim przejdę do owych segmentów, chciałbym poruszyć kwestię tego, czy opowiadanie wnosi coś istotnego do historii Equestrii, jako że rozgrywa się przed akcją któregokolwiek odcinka serialu. Po drugie, chciałbym się zastanowić, czy zaprezentowana wizja jest czymś nowym, czy też przedstawieniem na swój sposób znanego już zbioru teorii oraz motywów. Generalnie, okazuje się, że jednak do bestiariusza nie zostało dodanych zbyt wiele nowych potworów, część z nich jest nam już znana. Odnoszę jednak wrażenie, że autor poszedł bardziej w jakość, a niekoniecznie w ilość. Z nowych istot natrafimy na przywołujące na myśl słynne "Heroes of Might and Magic" diabliki, nie zabraknie również wygnanych daleko na północ kucyków (nie są to potwory, ale żyjący w odosobnieniu lud, zmuszony do walki o przetrwanie). Ze znanych już nam bestii, w opowiadaniu pojawią się Minotaury, Cerberus, czy też popularni za sprawą finału ostatniego sezonu Podmieńcy... A raczej, jeden Podmieniec. Wizja przeszłości Equestrii pełna jest niejasności i tajemnic, zaś samo państwo Celestii jawi się jako mniejsze, słabsze, niezdolne nawet do upilnowania Elementów Harmonii. W ten sposób przechodzimy do pierwszej z opisywanych przygód, czyli "Do samego piekła". Pewne wrażenie deja vu jest jak najbardziej na miejscu, gdyż jest to opowiadanie znane z jednego z minionych konkursów literackich, ale w znacznie rozwiniętej formie. Ogółem, sprawa jest prosta – Elementy Harmonii zaginęły i wszystkie tropy wskazują na to, że trafiły do, zgadliście, samego piekła. Vatar podejmuje misję ich odzyskania, lecz sam jeden może ponieść bolesną porażkę. W ten oto sposób w sprawę zostają zaangażowane Minotaury. Minotaury zostały przedstawione jako istoty potężne, wprawione w walce, odporne, godne zaufania, ale też średnio inteligentne. Zatem bez żadnych większych rewolucji – stworzenia te wypadły tak, jak można się było tego spodziewać. Nieco inaczej jest w przypadku Cerbera, zarówno w stosunku do jego serialowego odpowiednika, jak i oryginalnej, konkursowej wersji opowiadania. Wciąż jest on strażnikiem piekieł, ale bynajmniej nie można go okiełznać byle pieszczotami, czy surową magią. Okazał się wymagającym przeciwnikiem i przyspożył Vatarowi oraz towarzyszącym mu Minotaurom wiele trudności. Walka wypadła całkiem dynamicznie, została opisana barwnie, bez zbędnych przystanków czy skrótów. W tytułowym piekle nie zabraknie ciekawych przykładów podziemnej infrastruktury oraz tajemniczości, która odgrywa istotną rolę w budowie klimatu. Czuć niepewność i zagrożenie czychające na każdym kroku, raz po raz bywa nieco goręcej, choć zakończenie tej przygody nie do końca spełnia oczekiwania czytelnika. W międzyczasie na drodze bohaterów stają diabliki, ale nie stanowią one istotnego zagrożenia. Niemniej, żywy mur oraz próby odstraszenia intruzów prezentują się pomysłowo. Szkoda tylko, że na końcu zabrakło jakiegoś silnego przeciwnika, takiego „stage bossa”, z którym to potyczka zwieńczyłaby poszukiwania Vatara. Napięcie było budowane całkiem konsekwentnie i wydawać by się mogło, że wszystko zmierza do jakiegoś punktu kulminacyjnego, którego tu jednak zabrakło. Na plus jednak trzeba zaliczyć szereg pytań bez odpowiedzi oraz tajemniczość, która końcówkę tego segmentu uratowała. Drugi segment dziennika, jak można odgadnąć po tytule, poświęcony jest Podmieńcowi, dzięki któremu, również za sprawą Vatara, Equestria w ogóle dowiedziała się o istnieniu takich oto stworów. Czy to odkrycie zostało poprzedzone jakąś emocjonującą wyprawą? Walką z potężnym przeciwnikiem? A może wydarzyło się coś zupełnie innego? Owszem – rzecz dotyczyła osobistej vendetty zupełnie zwyczajnego kucyka, który wykorzystał Podmieńca w charakterze swego rodzaju broni. Plan ten opiera się na bolesnych doświadczeniach życiowych oraz nabytej w ten sposób niechęci do płci pięknej, ale także par, ogólnie. Był to nie tylko ciekawy wątek poboczny, ale także sposób na zaskoczenie czytelnika. Tytuł dosyć jasno sugerował kogo można się było spodziewać, ale nie wskazywał jakoby prawdziwym winowajcą miał być zupełnie zwyczajny kucyk. Uważam, że ten fragment zawierał w sobie najwięcej typowych kawałków życia, choć wciąż wiele rzeczy było okrytych mgłą tajemnicy. Opisy wydają się lepsze niż w „Do samego piekła”, czego przykładem może być chociażby to w jaki sposób został opisany efekt przejedzenia u Podmieńca. Również wątpliwości i ciekawość Vatara, a także działania poszczególnych zaklęć cieszą, a przy okazji dodają temu fragmentowi znanej z poprzedniego segmentu tajemniczości. Ogółem druga historyjka nie jest aż tak prostoliniowa jak poprzednia, zważywszy na fakt, że otrzymujemy garść wątków pobocznych. Nie jest to nic wielkiego, ale właśnie takie drobnostki potrafią niekiedy zbudować nieco bogatsze wrażenie po lekturze. Tak właśnie było tym razem. Fragment trzeci zapowiadał się doskonale i bardzo długo wiele wskazywało na to, że to właśnie on zdobędzie tytuł tego najlepszego. Świetne otwarcie, pełne wątpliwości, stanowiące zapowiedź upadku Vatara, dalej mamy kontynuację wątku odkrytego Podmieńca, który, z uwagi na poprzedni fragment, przykuł moją uwagę. I tu pierwsze potknięcie – całkowite urwanie tegoż wątku. Co prawda wszystko odbyło się w atmosferze tajemnicy i niewiedzy, może nawet grozy, jednak owe urwanie pozostawia niedosyt. I tu na ratunek już śpieszy typowo przygodowy klimat – dalsza wyprawa, wypadek i odkrycie odizolowanej od innych kucyków społeczności z własną historią, zwyczajami oraz problemami. Dodając do tego zimowe otoczenie, otrzymujemy naprawdę konkretny klimat zagrożenia, niepewności, czy pozostania daleko od swoich tak bardzo, że jest się zdanym wyłącznie na siebie. W kilku słowach: odosobnienie, nowe nieznane zagrożenie, ale także chęć przetrwania i poznania tego co nieznane. Mam mieszane uczucia co do finału tego segmentu. Tytułowe szaleństwo zostało oddane dobrze, uwzględniając takie rzeczy jak stopniowe zanikanie racjonalnego myślenia, szczątki inteligencji pozwalającej jedynie na wykonywanie prostych czynności (w tym pisanie w dzienniku), ale na to by pisać sensownie, poprawnie już nie. Wciąż rosnąca ilość bezsensu, bełkotu, sprawia, że całość zyskuje nieco dramaturgii – czytelnik wie jaki był Vatar zanim padł ofiarą szaleństwa, ma świadomość jego wiedzy oraz doświadczenia i po prostu przykro patrzeć jak to wszystko zostaje przekreślone. Kłopot w tym że, pozostaje pewien niedosyt, natomiast samo uleganie szaleństwu nie wydaje się odpowiednio stopniowane. Następuje trochę zbyt szybko. Być może był to sposób na zobrazowanie jak silny był wpływ nieznanej silły na Vatara, niemniej wydaje mi się, że złamanie kogoś takiego jak on powinno zająć więcej czasu. Poza tym, na uwagę zasługują jego koszmary, które dodają do całości grozy. Szkoda, że nie pojawiło się ich więcej, czy też w tych pierwszych stadiach, Vatar nie miewał halucynacji, czy nie doznawał jakiegoś „mieszania się” snów z rzeczywistością. Majaczenie i obłęd następują trochę za szybko. Co cieszy dziennik został wykreowany z dbałością o każdy najdrobniejszy szczegół. Mam tu namyśli liczne i bogate przypisy, które nie tylko wyjaśniają treść, ale także jeszcze bardziej, dodatkowo rozbudowują dawne oblicze Equestrii, niekiedy również dodając coś do kreacji Vatara. Specjałem są tutaj także liczne ślady czasu i minionych wypraw - plamy, osmalenia, czy zniszczone strony. Jakbyśmy naprawdę mieli przed sobą artefakt, odnowiony, przetłumaczony przez znakomitych specjalistów, z uwzględnieniem wszystkich oryginalnych skaz. Duży plus. Główny bohater stanowił siłę napędową całego opowiadania. To on był naocznym świadkiem oraz uczestnikiem rzeczy o których nie omieszkał pisać, jednocześnie posiada on wiedzę i percepcję, co czyni go wyjątkowym, nie do końca obiektywnym obserwatorem, który wśród wszystkich przeżytych dziwności może odnaleźć coś czemu byłby gotów poświęcić badania. Nie da się ukryć, że ma też w sobie coś z poszukiwacza przygód, który nie boi się tego co nieznane. Warto dodać, że jego poświęcenie jest motywowane niegasnącą wiernością swej władczyni. Niestety, choć na temat Vatara można co nieco napisać, a jego spostrzeżenia interpretować tak by uzyskać dowody na złożoność jego charakteru i motywów, w praktyce okazuje się on tym elementem opowiadania, w ktorym ujawnia się czysto rzemieślnicza część natury teksty. Chodzi o to, że zdecydowaną większość tekstu Vatar jest dosyć... Standardowy. Jako nadworny arcymag jest ciekawy świata, oddany swej władczyni, stara się myśleć racjonalnie, korzystać z wiedzy i... W zasadzie tyle. Ma jednak kilka szczególnych cech, które wyróżniają go na tle innych, podobnych postaci. Po pierwsze, przeżył dużo, dużo więcej, niż przeciętny jednorożec. Taki wiek wzbudza respekt, może również podziw, że mimo tylu lat wciąż aktywnie podróżuje i nie obawia się tego co nowe, nieznane. Druga rzecz, to pewne oderwanie od rzeczywistości, w sensie braku poczucia upływającego czasu. Brzmiało to całkiem interesująco, wzbudzało nieco litości wobec bohatera. Może to starość, a może bagaż wiedzy i doświadczeń, a może od początku Vatar skrywał jakąś inną tajemnicę? Trzecia rzecz, zgrabnie wkomponowana w całość, ale niewykorzystana w pełni to domysł, jakoby Vatar czuł do Celestii coś większego. Choć zostaje to jedynie zasugerowane przez tłumaczy, to jednak znacznie rozbudowuje postać arcymaga, sprawia, że czytelnik, czytając kolejne wpisy, zastanawia się czy niektóre zwroty, określenia (na przykład „światłolica”) skrywają coś poważniejszego. Istaniała szansa na rozwinięcie tego aspektu, kiedy Vatara ogarniało szaleństwo. Być może ciekawym pomysłem byłoby wplecenie jakiegoś połamanego językowo monologu, pod sam koniec tekstu, który to monolog ujawniłby nieco więcej uczuć, emocji związanych bezpośrednio z Celestią, czy też opinii na temat mozolnego wspierania jej. Może wyznałby żal, może rozczarowanie, a może coś jeszcze innego? Taki obłęd na pewno dodałby mu odwagi, a może przerysował niektóre myśli, czy projekcje. Generalnie, Vatar używa języka nie aż tak wyszukanego by sprawić czytelnikowi problem ze zrozmieniem jego wypowiedzi, ale też nie tak prostego by sądzić, że mamy do czynienia ze zwyczajnym kucykiem. Powiem wręcz, że sprawia wrażenie opanowanego profesjonalisty. Szkoda, żę bohater zasadniczo się nie zmienia sam z siebie, ale dopiero kiedy ogarnia go szaleństwo. Być może również przez to zakończenie wydaje się nieco przyspieszone, by nie powiedzieć wymuszone. Ostatecznie, to wciąż jest postać o ogromnym potencjale, jako iż całe jego życie to kawał historii Equestrii, nie wspominając już o szerokim polu manewru jakim jest kreowanie przeszłości tego kraju, widzianej, badanej oczami nadwornego maga. Myślę, że dobrym pomysłem będzie podjęcie kwestii tego jak starzeje się tekst, tak na zakończenie. Zatem "Dziennik Arcymaga", jak się okazuje... Starzeje się dosyć szybko. Mam na myśli to, że przy każdym powrocie do tekstu bardzo szybko ucieka z niego świeżość, a czytelnik odczuwa coraz większy niedosyt. Po prostu czujemy się obeznani z przygodami, uznajemy je, ale chcemy poznać więcej. Warto dodać, że pole do popisu jest przeogromne. Możemy poznać nowe stwory, poznać pochodzenie istot przewijających się w serialu, czy też obejrzeć jakieś zjawisko z nieco innej perspektywy. Na dobrą sprawę, jest to opowiadanie, które można rozwijać niemalże w nieskonczoność, przeobrażając dziennik w bibliotekę z prawdziwego zdarzenia – wszystko o starej Equestrii co chcielibyśmy wiedzieć, a czego nie znajdziemy nigdzie indziej. Zahaczając na moment o aspekt techniczny, w tekście próżno szukać czegoś, do czego możnaby się specjalnie przyczepić. Co miałem do zaznaczenia, zaznaczyłem. Ogólnie, nie znalazłem w tekście żadnych rażących błędów, poza tymi, które były zamierzone by stworzyć pełen obraz tego, co się dzieje z Vatarem. Co prawda znajdziemy kilka powtórzeń, które, wedle przypisów, zostały sformułowane przez samego Vatara, ale to już kwestia każdego czytelnika, czy to tłumaczenie kupi, czy nie Na pochwałę zasługuje stałe tempo akcji (przez zdecydowaną większość, pod koniec opowiadania akcja nieco „szarpie”) oraz konsekwencja, spójna kompozycja. Każdy fragment wydaje się równy rozmiarami, przy czym pomimo 37 stron ma się wrażenie, jakby było to dużo, dużo mniej. Po prostu nie czuje się upływu czasu przy czytaniu, a tekst przybliża całkiem sporo wydarzeń, rozrzuconych po osi czasu. Poza tym, tekst wciąga i wnosi trochę nowych elementów do historii Equestrii sprzed powrotu Nightmare Moon. Nie jestem pewien, czy jest to tekst dla każdego (bądź co bądź, więcej tu eksploracji i poznawania, aniżeli akcji), ale został on napisany bardzo solidnie, z klimatem, pomysłem i warto poświęcić mu trochę czasu1 point
-
1 point
-
Oto mój kolejny fanfik. O czym tym razem? Cóż, tekst ten można spokojnie porównać do "Po pierwsze: nie szkodzić" ponieważ również będziemy się tutaj obracać w tematyce lekarzy i szpitali. Zatem, udanej lektury: A part of me Za pre-reading i wstępne opinie kieruję podziękowania dla Foleya i Myhella. I ponownie, proponuję zajrzeć po przeczytaniu:1 point
-
Nie będę owijał w bawełnę – nie jestem fanem tego opowiadania, a porównywanie go do "Po pierwsze: nie szkodzić" uważam za nieuzasadniowe. Owszem, tematyka jest bardzo podobna, gdyż zwiedzamy szpitale "od kuchni", widzimy codzienność personelu, a po drodze pojawiają się dylematy moralne. Jednakże, jeśli chodzi o klimat, jak również sam wydźwięk, to coś zupełnie innego i to właśnie od tego punktu pragnę wyjść w niniejszej recenzji. Doktor Scharer jest postacią, której raczej nie da się kibicować i która w ogóle nie wzbudza sympatii czytelnika. Sama jego kreacja jest trochę monotonna – ot, kolejny szary (dosłownie!) jednorożec po przejściach, który... Zaraz, chwila, że co zrobił? Powiem wprost, wydaje mi się, że po wykonywaniu swoich obowiązków pod wpływem, a zatem przyczynienie się do śmierci pacjentów w połączeniu ze skatowaniem żony (również pod wpływem) ten ogier powinien stracić uprawnienia do wykonywania zawodu i trafić do więzienia. Możliwość, jakoby komisja "ulitowała się" i przeniosła go do szpitala w Rio de Mareiro wydaje mi się MOCNO naciągana. Dalej mamy doktora Swearla, który również nie wzbudza jakiejś szczególnej sympatii, po czym nagle okazuje się być naszym antagonistą. Tu przychylę się do opinii Ślimaka, że zawodzi tempo akcji oraz forma – żadnego stopniowania, żadnego wprowadzania czytelnika, żadnej próby zbudowania zagadki. Po prostu dostajemy kolejne wydarzenia, taśmowo. Nawet rewelacja, że już wcześniej Swearl celowo uśmiercał pacjentów dla ich narządów została tu podana tak, że nie sposób się ją przejąć. Żadnego szoku, czy też niedowierzania, wręcz można się było tego spodziewać. Zdecydowanie lepiej tytuł sprawdziłby się jako wielorozdziałowiec, czy też zbiór trzech, czterech opowiadań. Byłaby to również szansa na zwrócenie uwagi na szereg innych patologii, na biedę, zadanie większej ilości pytań, być może bez odpowiedzi, ale na pewno takich, które skłoniłyby do myślenia. Wreszcie, świat, w którym rozgrywa się akcja opowiadania. Jako nawiązanie do naszej rzeczywistości i nielegalnych procederów znanych z państw n-tego świata, wyszło bardzo dobrze. Dowiadujemy się o tragicznych warunkach panujących w mieszkaniach, degeneracji mieszkańców, bezsilności ofiar przemocy, poznajemy świat, w którym nikomu nie możemy ufać – nawet lekarzom. To świat surowy, nieprzyjemny, cechujący się znieczulicą na czyjeś cierpienie, gdzie próżno szukać jakichkolwiek norm, czy przyzwoitości. Wszystko to jest martwe. To upadłe, smutne miasto bez perspektyw, gdzie życia się nie szanuje. Istotnie, jest to zwrócenie uwagi na ciemną stronę naszego świata – stronę o której niechętnie się dyskutuje i co do której wstyd się przyznać, zwłaszcza tym, którzy mają jakikolwiek wpływ na światową politykę. Jeśli po przeczytaniu opowiadania ktoś nadal ma wątpliwości, niedowierza, uznaje to za maksymalnie przerysowaną wizję autora, polecam zapoznanie się z tematem. Nawiązanie do Rio de Janeiro nie jest przypadkowe, jako że ostatnie igrzyska odbyły się właśnie tam, rzucając cień na biedę zwyczajnych obywateli. Tutaj jeden z wielu reportaży, po polsku. Prawdziwy reportaż, a nie jakiś "Pucz". I myślę, że to najważniejszy atut fanfika – ma on szansę przypomnieć, czy w ogóle zwrócić uwagę na potworne nierówności na świecie, wszechobecne, ale uparcie maskowane okrucieństwo, czy też szeroko pojmowaną nieuczciwość, zło, wypaczenia. Ponieważ świat przedstawiony w fanfiku jest tak przepełniony niegodziwością, przemocą, chłodem, z pewnością nie jest to lektura dla każdego, a osobom wrażliwym, osobom dla których niemożliwe jest, że kucyki byłyby do czegoś takiego zdolne, że mogłyby mieszkać w takm miejscu, stanowczo odradzam próby czytania. Jest to kawałek tekstu trudny do przełknięcia. Niestety, to i solidna strona techniczna (zaznaczyłem wszystkie literówki jakie zauważyłem, nie było ich wiele) to jedyne mocniejsze atuty fanfika, a jeśli dodamy do tego fakt, że nie każdy przełknie taki oto przekaz, w zasadzie jako pewnik zostaje nam jedynie strona techniczna. "Po pierwsze: nie szkodzić" było opowiadaniem, w którym chciałem kibicować głównemu bohaterowi, mogłem wczuć się w jego sytuację, w jego dramat, a jego ostateczne działanie można oceniać dwojako. Pisałem już o tym. Z jednej strony postąpił dobrze, gdzyż pozbył się chwasta, ale z drugiej, nadużył swojej wiedzy, złamał przysięgę. To postać, której można nawet współczuć, co do której chcemy, aby wszystko się powiodło. Doktor Scharer nie jest taką postacią. Nie da się go lubić z uwagi na jego nałóg, przeszłość i dziwną moralność, gdzie najpierw jest mu wszystko jedno, potem przypomina sobie o żonie i rozpacza, a potem atakuje współpracownika, choć innego dnia bez mrugnięcia okiem zgodził się na ekstrakcję organów, choć i tak nie było to w porządku. To kucyk dziwny, nieprzyjemny, z którym ciężko się utożsamić i który w zasadzie nie zrobił nic dobrego. O panu Swearlu lepiej już nie wspominać. "Po pierwsze: nie szkodzić" było również w miarę realistyczne. Przez to łatwiej było wejść w skórę bohatera, odczuć dylemat moralny, czy po prostu zastanowić się nad moralnością, odnieść to do prawdziwego świata. "A part of me" takie nie jest – Scharer jakimś cudem jest na wolności i został tylko przeniesiony, nadal tonie w alkoholu, raz jest taki, a raz taki, brakuje mu konsekwencji. Swearl najpierw zachowuje się "normalnie", później dostaje dzikiego szału, a chwilkę potem sam ląduje na stole, a dylemat moralny, który w tamtym opowiadaniu był szalenie ważny i wstrząsający, tutaj wydaje się być wrzucony na siłę, na ostatnią chwilę. O czym już wspominałem, forma pojedynczego opowiadania w ogóle się nie sprawdza, w przeciwieństwie do "Po pierwsze: nie szkodzić". Ostatecznie, nie sądzę, że to dobre opowiadanie, natomiast jestem pewien, że autora stać na wiele, wiele więcej i gdyby tylko porwał się na formę składającą się z kilku rodziałów, wówczas nie tylko zrealizowałby lepiej główny wątek, ale także dołożył ich więcej, zadając ważne pytania o biedę, wykluczenie, zło, czy degenerację. W obecnej formie, "A part of me" wydaje się dosyć... Puste. Nie uważam jednak, że jest to potencjał zmarnowany, ale tylko niewykorzystany. Myślę, że warto by było przemyśleć, czy warto napisać opowiadanie jeszcze raz, w innej formie. Na pewno wciąż byłaby to lektura trudna, nieprzeznaczona dla osób wrażliwych czy też inaczej postrzegającej kucyki, ale ci, którzy daliby radę, otrzymaliby lepszy obraz nawiązujący do prawdziwego, ludzkiego świata a wraz z nim więcej pytań, więcej przedmiotów refleksji. Podsumowując, "Po pierwsze: nie szkodzić" jest opowiadaniem dużo, dużo lepszym i moim zdaniem nie powinno się go zestawiać z "A part of me", które ma w sobie potencjał, ale nie umywa się do wspomnianego tytułu. Bez przemyślenia formy, ten brudny, surowy świat nie będzie miał żadnego głębszego sensu. Wierzę jednak, że Bester powróci do tego tekstu i tematyki i da nam coś, co nie tylko nami wstrząśnie, ale też pozwoli spojrzeć na różne dramaty i akty niegodziwości z różnych perspektyw, pokazując szerokie spektrum zła, na które nie wolno się godzić i z którym trzeba walczyć.1 point
-
tłumaczenie: Niklas korekta: Gandzia prereading: Amolek, Bury oryginał: Hoppy McGee Pewnego dnia Twilight Sparkle i Rarity spotkały się w kawiarni na filiżankę herbaty. Wszystko układało się świetnie, do momentu, w którym Rarity zadała bardzo niepokojące pytanie... A gdybym ci powiedziała, że w piwnicy mojego butiku przebywa changeling?1 point
-
Nie było to zbyt długie, ani rozbudowane opowiadanie, niemniej okazało się wręcz genialne. Zarówno ciekawy pomysł, jak i lekkie wykonanie zasługują na pochwałę, a także fakt, że naprawdę wiele zostało pozostawione wyobraźni czytelnika. Nie tylko w trakcie lektury, ale również po jej zakończeniu, można się zastanawiać jak by to było, gdybyśmy na ekranie zobaczyli takie oto „wykorzystywanie” Podmieńca, w ogóle, jak by owe stworzenie funcjonowało obok Rarity, czy byłyby to relacje właściciel-zwierzątko, czy po prostu biznes? Z tego jak Rarity się wypowiada, wynika że tenże Podmieniec jest tak jakby jej własnością, co odbiera mu nieco podmiotowości, ale z drugiej strony... Jeśli jednak herbatki i pogawędki są wliczane w nudne spotkania, zatem to równie dobrze może być element sprytnie wymyślonej przez alabastrową klacz gry. Fragmenty, w ktorych Twilight daje się ponieść kosmatym wyobrażeniom są całkiem zabawne i chyba w pewnym sensie wyśmiewają podejście niejednego fana do postaci Rarity Przesłanki o jakimś trzymaniu pod kluczem, czy sprowadzenie Podmieńca do rangi przedmiotu wydają się tylko podkręcać atmosferę sprzyjającą różnym „wesołym” skojarzeniom. Jednocześnie, być może to wszystko ma być jedynie maską, a prawdziwe przesłanie jest takie, że jakiś biedny Podmieniec potrzebuje pomocy i poprzez takie oto pytania próbuje wybadać u kogo mógłby takową otrzymać. Kto wie? Jak widać, po tej prostej, lekkiej treści, opartej w większym stopniu na dialogu między przyjaciółkami aniżeli na opisach, można wysnuć kilka wniosków. Może być komediowo, a może też być groteskowo. Ta wieloznaczność ubarwia klimat opowiadania i wpływa dodatnie na to jak można sobie interpretować poszczególne wypowiedzi, doszukując się różnych mniej lub bardziej zabawnych podtekstów, a może groteskowego dramatu. Warto wspomnieć również o świetnym przedstawieniu Rarity i Twilight Sparkle. Są jakby żywcem wyjęte z serialu. Ostatecznie, jest to godny polecenia przerywnik, który zostaje w pamięci, bawi konstrukcją historyjki oraz klimatem, a przy tym stanowi kolejny dowód na to, że Niklas byle jakimi tekstami się nie zajmuje Jak zwykle, tłumaczenie stanęło na wysokości zadania, toteż tym bardziej zachęcam do klikania w link i poświęcenia tych trzech minut na przyjemną, niezobowiązującą lekturę. Prostota to genialna rzecz!1 point
-
A ja nie jestem do końca zadowolony, pomimo, że dalej Zimne Słońce jest niewątpliwie fanfikiem dobrym. Zacznijmy od rzeczy bardzo, ale to bardzo dobrych. Bester w Części 2 (części? nie lepiej rozdziały?) dał ładny popis i przedstawił nam masę świetnych opisów. Podróż i czynności Twilight Sparkle w różnych miastach w Equestrii były opisane wyborowo. Podróż zaś aeroplanem nasunęła mi od razu miły flashback ze starych filmów z Indiana Jones'em. Sama nasza główna bohaterka jest opisana świetnie z jej maniakalnym i zdeterminowanym podejściem do odkrywania prawdy. Jej wątpliwości czy zawrócić czytało się absolutnie świetnie. Generalnie chociaż nie ma tego w tagach, to elementy slice-of-life są napisane doskonale. Generalnie, rozdział więc oceniam na plus. Natomiast patrząc na to z nieco szerszej perspektywy, nie jestem zadowolony. Dlaczego - napisałem w spoilerze. Przypominam, że jest to ocena dosyć subiektywna i podejrzewam, że sporo osób może się z nią nie zgadzać. Generalnie, liczę że autor jakoś z tego wyjdzie i jednak jakoś kreatywnie mnie zaskoczy, bo ten rozdział pod tym względem nie był specjalnie dobry. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu. Pozdrawiam1 point
-
Patrzę nick i myślę mały kruk. Patrzę niżej i myślę szabelka. Arystokracja i te sprawy poza tym ładny OC. Jakoś zrazu przywodzi mi na myśl szlachtę czasów dawnych. Czasy piękne, gdzie za jedno słowo ginąłeś na stosie albo wylatywałeś przez okno. Zatem co bym ostatecznie dał? Myślę, że lilię z francuskiego herbu w złocistej barwie. Something like this1 point
-
Akcja się rozwija, jest tajemniczo, jest ciekawie... a do pewnego momentu jest nawet spokojnie. Co do jakości, nie ma niespodzianek - Bester przyzwyczaił nas do tego, że umie pisać doskonale, utrzymując zainteresowanie czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Ciężko powiedzieć coś o fabule, żeby nie spoilerować, a nie chcę nikomu odbierać przyjemności z czytania, dlatego też - musicie zobaczyć to sami. Już o tym wspominałem, ale w fabule tego fanfika widzę ogromny potencjał i póki co wszystko jest na jak najlepszej drodze, żeby go wykorzystać.1 point
-
Uczem sie rysować. Wpisałem w google grafika Mlp base i paczając na jakieś zdjęcie prubowałem je narysować. Tu macie narazie wszystkie jakie dotej pory "narysowałem". Zostawcie znicz bo nawet paczając na zdjęcia nic ładnego nie narysuje [*]1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
@Arkane Whisper Znam głównie ze świetnych opowiadań, dlatego dałbym kałamarz z piórkiem. Ewentualnie zwój z piórkiem. Cokolwiek z piórkiem? Atrybut pisarza w moim mniemaniu idealnie pasuje. Opowiadania są ciekawe i naprawdę przyjemnie się je czyta. To robi na mnie wrażenie.1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
Rozdział 3 No i jest 3 rozdział. Tym razem napisany z pomocą korektora1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00