Będę marudzić.
Otóż z mojego skromnego doświadczenia życiowego wynika, że ludzie dzielą się generalnie na dwie grupy. Ludzie z grupy pierwszej mają w sobie wrodzoną energię, determinację i - właśnie - radość. Pełni są dumy ze swoich osiągnięć, łatwo wpadają w złość, ale łatwo też z niej wychodzą, by na nowo cieszyć się życiem. Na ogół są wszechstronnie uzdolnieni, a nawet jeśli nie - mają wiarę we własne możliwości, nie załamują się, jeśli życie kopnie ich w zad, zaraz się podnoszą i próbują od nowa. Tej grupie wszelkie gadki w stylu "nie martw się, jutro będzie lepiej" oraz "uwierz w siebie, jesteś wielki" nie są potrzebne, bo oni to WIEDZĄ.
W przeciwieństwie do grupy drugiej: ludzie wiecznie zaspani, osowiali, niekoniecznie smutni, ale na pewno pozbawieni energii i z minimalną ilością motywacji. Ci też często są uzdolnieni, ale nie potrafią w siebie uwierzyć. Trzeba ich bez przerwy motywować, pocieszać i zapędzać do roboty. Emocje nie działają na nich tak mocno jak na ludzi z grupy pierwszej. Na początku każda porażka życiowa jest dla nich wielkim ciosem i przeżywają ją bardzo długo, ale z czasem - gdy liczba tych porażek rośnie i rośnie - uczą się po prostu, że taka jest kolej życia. W grupie drugiej podły nastrój może być wywołany z najbardziej błahego powodu: brzydka pogoda, ktoś na ulicy krzywo się spojrzał, ich praca nie została doceniona etc. Jeśli ci ludzie znajdą w sobie siłę, zapał do czegoś, to trwa on najwyżej kilka dni, potem nieuchronnie gaśnie. Stąd często bierze się ich wewnętrzne przekonanie o własnej słabości i nieudolności.
I jedni, i drudzy mogą czuć się optymistami. Ale jeśli chodzi o prawdziwą radość z życia - ta, niestety, nie jest nam rozdana równomiernie.