Skocz do zawartości

Poranny Kapitan Scyfer

Brony
  • Zawartość

    144
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Poranny Kapitan Scyfer

  1. Czeeeeeemu nie jest piąta rano?! :CCCC

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [3 więcej]
    2. Emronn Marvelous

      Emronn Marvelous

      Tak. To się zaczyna robić dziwne, gdy zawsze ją ściągasz z dachu przystanku i mówisz "róże dla Kazimierza". Nie wiem co wtedy myśleć. Czuję się taki zawstydzony.

    3. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      Ale tej czekolady się nie je, wiesz? Trzeba ją zagotować, wlać do foremek i wciągać nosem. I to szybko, zanim zdąży ostygnąć.

    4. Emronn Marvelous

      Emronn Marvelous

      O kurcze, to dlatego te biedne zające, które nakarmiłem tym złem zamieniły się w kryształowe gołębie z wrót otchłani! Weź dwie parówki, przystaw do ucha (ugotowane!) i krzycz "Łowicz" podskakując na lewej nodze - koniecznie przed domem. To kody na przyzwanie marchewkowych smoków, które będą grały w południe na fortepianie.

  2. Miodne opowiadanko. Doskonale wykreowany bohater, nietypowe dla fików zagadnienie i pociągający styl składają się na zdecydowanie godną przeczytania pozycję. Na dodatek mamy tu interesujące podejście do Mane six - pomimo zgoła innego niż zwykle przedstawienia tych postaci wciąż nie ma wątpliwości, że to właśnie one. Wisienkę na torcie stanowi scena interwencji Księżniczki, Dolarowa Celestia ma więcej charakteru niż ta znana z serialu Jedynym mankamentem jest to, o czym wspomniał już przede mną Alberich: zakończenie, które sprawia wrażenie takiego... niezgrabnego. Zdecydowanie lepiej by to wyglądało, gdyby autor (kosztem "mniej lotnych" czytelników) poprzestał na samym wierszu.
  3. Maestria zaplanowana, Maestria realizowana: http://mlppolska.pl/watek/6996-maestria-adventure-slice-of-life-violence/ Zapraszam, drugi rozdział przed końcem sierpnia.

  4. Chędożyć mhrok i zuo, idę oglądać kucyki. Odpisy w czymkolwiek nieprędko.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [2 więcej]
    2. Alberich

      Alberich

      Scyfer, Scyfer, Scyfer... Najpierw popadasz w alkoholizm, potem ustawiasz sobie avki z hentai, a teraz z kucykowym saucy. Zaczynam się o Ciebie poważnie martwić... :D

    3. WilczeK

      WilczeK

      więc to jest już koniec

    4. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      Nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść

      @Alb: Czy "sesja w klimatach Warhammera na clopowni" mówi ci coś? Hyhy :D

  5. - Szczepan jest tu z własnej woli. To on namówił mnie do startu w turnieju. A potem, gdy zamienili go w kapelusz, nalegał, żebym zabrał go ze sobą... nie mogłem odmówić, bo była to częściowo moja wina - wyjaśnił Scyfer, jednocześnie przygotowując się na odparcie ataku. Widząc odrywające się od podłoża kolumny, tak jak poprzednio zakreślił rękami wielki okrąg, tym razem jednak w ślad za jego dłoniami podążył migoczący, jaskrawy ślad. Potem czarownik sięgnął za pazuchę płaszcza, dobył stamtąd małą buteleczkę podpisaną “Słowo i Czyn”, odkorkował ją i wypił całą zawartość. - Mmm... smakuje jak truskawki! Olbrzymie kolumny i tysiące małych odłamków pomknęły na niego, jeszcze zanim skończył mówić. Scyfer wyraźnie widział, co uderzy w niego pierwsze - skruszenia kamiennych słupów nie przewidział, trzeba było improwizować. Buteleczka w jego ręku roztopiła się nagle, zmieniając w bezkształtną ciecz, która błyskawicznie i dokładnie oblepiła jego lewą dłoń, tworząc płynną, częściowo przezroczystą powłokę. Mały palec tak przygotowanej ręki natychmiast, wydawałoby się samoczynnie, wystrzelił z siebie Więź - sznur z przezroczystego, całkowicie giętkiego włókna, które zalśniło w promieniach słońca tysiącem świetlnych refleksów. Więź połączyła palec Scyfera i przygotowany wcześniej magiczny okrąg. W odpowiedzi na to przestrzeń pomiędzy granicami okręgu wypełniła się tą samą, błyszczącą substancją, tworząc świetlistą tarczę. W tym samym czasie mag już sięgał pod pazuchę płaszcza, już wyciągał stamtąd butelkę podpisaną “DENATURAT”, już wyciągał zakrętkę, czując się jak żołnierz wyciągający zawleczkę granatu... i już wypił trochę zawartości. W tym właśnie momencie uderzyły w niego kamienne odłamki. Większość zatrzymała się na tarczy - w zetknięciu z nią wszystkie w mgnieniu oka pokryły się błyszczącą substancją, po czym opadły ciężko na ziemię, topiąc się i parując. Kilka sekund i nie został po nich żaden ślad. Jednak niektóre - a było ich niemało - trafiły w niechronioną część Scyfera, czyli część zasłoniętych płaszczem nóg. Czarownik ledwo powstrzymał się od krzyku, gdy przeszły przez jego ciało jak nóż przez masło, pozostawiając po sobie dziesiątki krwawiących ran. Utrzymał się jednak na drżących nogach, aby godnie przyjąć kolejnych gości - dwanaście pozostałych kolumn. Poruszał tylko małym palcem lewej ręki, a tarcza przesuwała się w kierunku każdej z nadciągających kolumn i wypluwała z siebie ogromne pociski świetlistej materii, które otaczały swoje cele tak, jak wcześniej roztopiona buteleczka otoczyła dłoń Scyfera. Kolumny poczęły błyskawicznie parować i topić się. Gdy docierały do tarczy, były już na tyle małe, by mogły zostać zatrzymane, wciąż jednak moment zderzenia był wysoce nieprzyjemny. Tarcza przetrzymała wszystko, ale czarownik poczuł, jak pod wpływem miażdżącego bombardowania łamią mu się i kruszą niemal wszystkie zęby. Z nosa popłynęła mu strużka krwi, a w głowie huczało, jakby ścieżką jego neuronów przejeżdżał sobie właśnie pociąg i sto czterdzieści wagonów wypełnionych po brzegi dziećmi z ADHD, bez ustanku tłukącymi o siebie blaszanymi talerzami. Jednak pomimo tego zdołał wyłowić mentalne ostrzeżenie Szczepana... Zaraz po bombardowaniu stuknął palcem w okulary i jednocześnie spojrzał w górę. Zmodyfikowany dzięki magicznym soczewkom wzrok przebił się przez ogromne obłoki pary pozostałe po kolumnach. Scyfer zobaczył, jak Fisk wysyła prosto na niego ostatni pocisk - gigantyczne, zostawiające za sobą wspaniały tęczowy ślad wiertło. To byłby już wyrok śmierci... Gdyby nie wypity wcześniej denaturat. Mag nie połknął go, przez cały ten czas trzymał sporą porcję paskudztwa wewnątrz nadętych policzków. Teraz nastawił tarczę w kierunku nadciągającej z ogromną prędkością tęczowej destrukcji i jednocześnie otworzył usta. Tarcza zalśniła z mocą tysiąca piorunów, oślepiając przy tym Scyfera, i wypuściła na wolność tysiąc błyszczących promieni, które oblepiły świder w sposób, który kojarzył się z fałszywą czułością, taką, z jaką matka obejmuje dziecko jej męża i innej kobiety. W tym samym momencie otwarte usta Scyfera zionęły nieustającą falą ognia o nienaturalnej, fioletowej barwie. Płomienie były gorące jak samo piekło, zbliżona do nich skóra na twarzy Scyfera zaczęła czerwienieć, pokrywać się bąblami, w końcu stała się czarna i krucha jak spalony papier. Gdyby mógł, wrzeszczałby jak obdzierany ze skóry - ale był zbyt zajęty walczeniem z niechybną śmiercią. Pokryty świetlistą substancją i wydany na działanie ognia gorszego niż którykolwiek, którego Scyfer do tej pory używał, świder topił się w powietrzu, tęczowy ślad stawał się coraz mniejszy, bardziej blady, niewyraźny... Aż w końcu zanikł zupełnie. Kolumna przestała istnieć, pozostawiając po sobie tylko rozgrzane powietrze i wielki obłok pary. Scyfer padł na plecy. Ostatkiem sił sięgnął jeszcze za pazuchę płaszcza i, kierując się pamięcią oraz dotykiem, bo był już całkowicie ślepy, wydobył stamtąd kolejną buteleczkę, podpisaną “Czyn i Słowo”. Odkorkował ją tylko i wrzucił do ust w całości. Szkło roztopiło się w jego ustach i przelało się do żołądka razem z zawartością. Fisk ma rację, pomyślał w czasie, kiedy jego ślepe oczy zaszły dziwną mgłą, a tęczówki straciły swój kolor. Scyfer zamknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, były już jednolitą masą niebieskiej, nieprzezroczystej materii. Wszystko, co mówił, było prawdą. Mag zaczął płakać - a przynajmniej tak mogłoby się wydawać komuś, kto nie przyjrzałby się dokładnie. Oto bowiem z oczu Scyfera poczęła szybko i wartko cieknąć szafirowa ciecz, zmywająca kruchą, czarną i pomarszczoną od ognia skórę twarzy. Sama zostawała na jej miejscu, tworząc idealnie przylegającą powłokę. Prosiłem go, żeby dał z siebie wszystko i walczył na poważnie. Rany w jego nogach zasklepiły się nagle tą samą dziwną materią i przestały krwawić. Czarownik otworzył usta i począł wypluwać wszystkie utracone zęby, a było ich ponad dziesięć. Na ich miejsce wyrosły nowe, stworzone z tego samego materiału, z którego zrobiona była teraz też skóra na jego twarzy. Widzę, że zamierza dotrzymać słowa. Scyfer wstał powoli, przeciągnął się i uśmiechnął, prezentując klawiaturę błękitnych, przypominających małe kryształy zębów. W miejsce twarzy miał maskę z niebieskiej substancji, a jego oczy pod zasłoną okularów jarzyły się delikatnym, szafirowym blaskiem. Ale i ja zamierzam dotrzymać mojego. Czarownik uczynił prawą ręką kilka szybkich gestów i zaczął gładzić powietrze jak w transie, a pomiędzy jego palcami powietrze zaczęło drgać i migotać, by przerodzić się w zarys podwójnie giętego łuku. Tak jak poprzednio, Scyfer połączył kciuk lewej dłoni i Łuk przy pomocy Więzi. Tak jak poprzednio, łuk zalśnił, wypełniając się migotliwą materią. I tak jak poprzednio, Scyfer zrobił z niego stosowny użytek - gdy wygiął nieznacznie kciuk, Łuk najpierw wytworzył błyszczącą, magiczną strzałę, a potem zaczął się napinać, by wypuścić ją z wielką mocą prosto w stronę Fiska. Już w powietrzu strzała poczęła się przemieniać, wydłużać i tężeć, by błyskawicznie przybrać kształt długiego na dwa metry świetlistego węża z otwartą paszczą pełną kryształowych kłów, z których każdy zawierał w sobie malutką dawkę “Słowa i Czynu”. Eliksir ten wywierał na nieprzystosowanych organizmach niezwykłe wrażenie, tak potężne, że organy wewnętrzne zaczynały topić się jak lód w mikrofalówce. Jedno ukąszenie mogło spowodować co najwyżej potężną niestrawność, dwa - krwotok wewnętrzny, a trzy... zresztą jeśli nawet wąż nie zdoła ukąsić Fiska, może uda mu się owinąć wokół jego ciała - to poskutkowałoby duszeniem, parowaniem i topieniem się ciała... wprawdzie jego przeciwnik, sądząc po spalonej muffince, wydawał się być pełen ognia, ale natura tej substancji była nieco inna. Kto by pomyślał, że dzięki badaniom nad magiczną mąką Scyferowi uda się wydestylować magiczny, posłuszny jego woli kwas o tak szerokim zastosowaniu? Bliższej definicji nie udało mu się znaleźć - ważne było tylko to, że zdołał dostosować do niego swój organizm, dzięki czemu zresztą wciąż jeszcze żył... Magię przyjaźni odstawmy na później, pomyślał, wypuszczając jeszcze cztery strzały - węże. Nadszedł czas na łamanie obojczyków!
  6. Ranäöhka'tsä - Dobra - odpowiedział lakonicznie Ran, lekko zgrzytając przy tym zębami. Nie podobało mu się to miejsce, nie podobali mu się ci ludzie, a już na pewno nie podobał mu się gigant zwany Gramem. Ale pomimo tego, jak zwykle zresztą, jego iście hienia natura wzięła górę. W ten prosty sposób mógł potencjalnie trochę zarobić, mógł też sprawdzić, na ile może ufać Markowi. Chociaż to drugie, nie oszukujmy się, miało zdecydowanie mniejsze znaczenie... W tej chwili czuł się dokładnie tak jak jego zwierzęcy pobratymcy, od których wziął garść genów - podchodził do klatki jak prawdziwa hiena do leżącego nieruchomo lwa. Nie żyje czy tylko śpi? Naprawdę utyka czy może to wszystko prymitywny podstęp wymierzony w znienawidzonego animalusa? W ten sposób przynajmniej się przekona... a konsekwencje? Ból? Dawno temu nauczył się znosić ból. Ból jest nieprzyjemny, ale mija jak zimno po kąpieli w lodowatej wodzie. Chyba, że Gram coś mu złamie... Otrząsnął się z tych myśli. Wiedział, że nie wygra przez siłę, nie zamierzał więc atakować od razu. Będzie okrążać kolosa, wykorzystując przypuszczalną przewagę w szybkości, zmuszając go do stawania na bolącą nogę. Będzie obserwować i miotać się w unikach, grając na zmęczenie. Cios wymierzy dopiero wtedy, gdy będzie już całkowicie pewien, że nadeszła pora.
  7. Oto Kapitan Scyfer prezentuje wam fanfik o dumnej nazwie "Maestria". Czy okaże się tej nazwy godny, czy też nie - o tym już zadecydujcie wy, czytelnicy. Jako, iż jest to moje pierwsze dzieło i tym samym pierwszy wkład w fandom, bardzo proszę o wyrozumiałość szczery opi dol za wszystko, co zrobiłem źle. W trakcie dodawania nowych rozdziałów lista tagów może zostać rozszerzona. // Możliwe zastrzeżenia: Tag [gore]: jako zwolennik poglądu, że dobra scena walki powinna być nie tylko dynamiczna, ale też odpowiednio "mięsista" i mocna, nie stronię od opisów krwawych ran i latających w powietrzu kończyn. Tak więc, nie chcąc cenzurować własnego dzieła, dorobiłem się tego nieszczęsnego tagu. Sceny przemocy w różnych formach będą się pojawiać - czasem częściej, czasem rzadziej, zawsze jednak będę dbać, żeby Maestria nie zamieniła się w bezmózgą sieczkę. Dlatego pamiętajcie, że pod żadnym względem nie jest to dzieło w rodzaju Cupcakes. Inne: w fiku występuje niecenzuralne słownictwo, czasem jak najbardziej nasze, czasem różne formy Dolarowej "piórwy", ponadto mogą występować niesmaczne żarty lub podteksty o zabarwieniu erotycznym. Jednak Maestria nie zawiera i nigdy nie będzie zawierać żadnych elementów clopfika. // Zapraszam (i liczę na wasze komentarze): Rozdział pierwszy Rozdział drugi: Ciemne Chmury Maestria na FGE
  8. - Muffina czekoladowego poproszę. Cukiernik podniósł głowę znad zapisanej drobnymi cyframi kartki, zirytowany, bo właśnie przerwano mu obliczenia. Młody gość, który wtłoczył się do środka, niemal cały był zakryty przez długi płaszcz w odcieniu nieco przybrudzonego i wypłowiałego szkarłatu, a to, co wystawało ponad wysoki kołnierz, też nie stanowiło sobą najbardziej budującego widoku. Zdradzająca wyraźne symptomy zrezygnowania i niewyspania twarz przyozdobiona była okularami w kościanej oprawce, spoczywającymi na lekko zadartym nosie jak dumny feniks na sępim gnieździe. Włosy młodzik miał pospolicie brązowe i pofalowane, długie do ramion. Nosił dziwaczne nakrycie głowy, które wyszło z mody jakieś trzysta lat temu - czarny, wyszywany złotą nicią trójgraniasty kapelusz. Był to jedyny całkowicie czysty i zadbany element garderoby przybysza. - Muffin. Czekoladowy - powiedział gość raz jeszcze tonem niemalże błagalnym. Głos miał cichy i zmęczony. - Proszę bardzo - cukiernik podał mu zawiniątko z ciemnym przysmakiem. Dopiero teraz, gdy młody zbliżył się do lady i odebrał obiekt swego pożądania, zauważył kilkanaście dłuższych włosków na jego podbródku. - Trzy złote. Dobrze się czujesz? - Zapytał, sam zdziwiony swoją nagłą troską o zdrowie chłopaka. Ale w końcu gość przedstawiał sobą widok tak marny, że nawet sam Szatan mógłby okazać odrobinę współczucia przed wrzuceniem go do kadzi z piekielnym ogniem. - Nic mi nie jest - westchnął klient, wygrzebując z portfela dwie monety - jestem tylko zaspany. - Balowało się pewnie w nocy, co? - cukiernik uśmiechnął się porozumiewawczo, zwinnym, wypraktykowanym gestem zwijając z blatu należność. - Nie... niezupełnie. - Powiem ci coś, młody - cukiernik przechylił się przez blat, zatrzymując gościa jeszcze na chwilę - bo wyglądasz mi na takiego, co to nosa nie wychylił z tych wszystkich internetów przez całe swoje życie. Potrzebujesz trochę rozrywki. Prawdziwej rozrywki. O, powiem ci, niedaleko stąd, za polami, mamy arenę, tam się magiczne pojedynki toczą. Wyjdź, nastaw prawe ucho ku słońcu i tak trzymaj, a trafisz bez ochyby. Może zdążysz na następną walkę. A mówię ci, będzie na co popatrzeć. Taki jeden gość ma walczyć, rozumiesz, co ostatnio... - Przywoływał smoki - jęknął klient - walczył w innym wymiarze, wnikał w ogień i w ogóle pokonał Albericha... znaczy tego gościa, co poznał prawdę ostateczną. - Ano. Ten drugi też był dobry. Jego obecny przeciwnik ma chyba jakieś poważne problemy z pamięcią... - Słucham? - No, zapomniał jak się nazywa. Na początku mówił, że Lamoka, a potem, że Scufer czy jakoś tak. - Scyfer. Tak, to na pewno było Scyfer. - Możliwe. W każdym razie skoro przeszedł przez pierwszy etap, to znaczy, że chyba też coś potrafi, nie? Mówię ci - idź tam, a w mig się obudzisz. To będzie widowisko! - A co, jeśli ten Scyfer się nie zjawi? - Hę? A czemu miałby się nie zjawić? - Nie wiem - młodzik wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem w bok - to czysto teoretyczne pytanie. Może na przykład strach go obleciał czy coś? Bo wiesz... w końcu miałby walczyć z Fiskiem, z gościem, który przywołuje smoki, przenosi się do innych wymiarów i w ogóle... no i jeszcze przyjmijmy, na dodatek, czysto teoretycznie, że wcześniej namawiał Fiska do ostrej, poważnej walki bez pardonu. - Jak cykor, to przewalone - Cukiernik wzruszył ramionami - nic nie poradzisz. Tacy zawsze coś znajdą dla uzasadnienia swojego tchórzostwa. Nie, ale nie myślę, żeby tak miało być... w końcu po co zapisywałby się w ogóle do Turnieju? Tam nie ma miejsca dla tchórzy. Nie, na pewno będzie. A jak nie, to dupa z niego, a nie facet. Klient patrzył przez chwilę tępo przed siebie, nic nie mówiąc. - Hej - zaniepokoił się Cukiernik - nic ci nie jest? - Masz rację! - wykrzyknął nagle młody, uśmiechając się jak opętany - Tak, masz całkowitą rację. Bo wiesz, przypomniało mi się coś jeszcze. Słyszałem, że oni się ponoć znają, Fisk i Scyfer. Więc gdyby teraz Scyfer nie przyszedł, to nie dość, że byłby tchórzem, to jeszcze zawiódłby zaufanie przyjaciela! A to nawet gorsze, prawda? - Prawda - przyznał ostrożnie Cukiernik. Ten kudłaty był chyba niespełna rozumu... - Poproszę jeszcze jednego muffina! - zakrzyknął wyszczerzony młodzian i cisnął na ladę całą garść drobnych monet - Dziękuję! Uczynię tą cukiernię sławną! Nazwij ją “Pod Magią Przyjaźni” czy jakoś podobnie! I wybiegł jak poparzony, nie zamykając za sobą drzwi. … Po chwili wrócił, chwycił wciąż leżącą na ladzie paczuszkę z muffinem i schował ją za pazuchę płaszcza. Następnie schylił się ze śmiertelnie poważną miną i pieczołowicie zawiązał sznurówki ubłoconych adidasów. A potem wybiegł znowu. *** Scyfer odwinął w biegu paczuszkę z pierwszym muffinem i pochłonął go w kilku wielkich, zachłannych gryzach. Jako że był zadeklarowanym przeciwnikiem zaśmiecania środowiska, papierowe opakowanie schował do jednej z licznych kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Kątem oka zobaczył coś zielonego na niebie tuż nad odległą, ale widoczną już areną. Szlag, nie zdąży, zdyskwalifikują go, Fisk będzie zawiedziony, albo co gorsza wkurzony! I już na pewno nie wygra żadnej nagrody, a przecież miał czterdzieści myślących bułek na utrzymaniu! Nie, tak być nie może... “Szczepan, potrzebuję twojej pomocy!” zawołał w myślach, a trójgraniasty kapelusz na jego głowie uniósł się nagle na wysokość pół metra. Scyfer podskoczył i chwycił się mocno za krawędzie trikorna. Szczepan razem z podczepionym do niego Scyferem wystrzelił przed siebie jak student do monopolowego, a pozostały dystans pokonali w czasie krótszym niż ten potrzebny na rozwiązanie zagadki w “połącz kropki” w czasopiśmie dla małych dziewczynek oglądających słodkie, kolorowe, gadające kucyki. Tuż przed bramami na Arenę Scyfer puścił Szczepana i z powrotem założył go na głowę. Wyciągnął rękę i otworzył bramę potężnym, telekinetycznym pchnięciem. Zaraz potem wkroczył na plac boju i zamknął za sobą wrota. - OTO PRZYBYŁEM! - krzyknął entuzjastycznie, dla lepszego efektu wzmacniając siłę głosu magicznym echem. Potem zwrócił się do Fiska, mówiąc już całkiem normalnie - Muffinka? - nie czekając na odpowiedź, wydobył zza pazuchy lekko tylko pogniecione zawiniątko z czekoladowym wypiekiem i posłał je delikatną lewitacją w stronę oponenta. Jego oponent właśnie wypuścił mały kłąb dymu. Chyba był naprawdę napalony na tą walkę, cały aż rozbłyskał... będzie ciężko, pomyślał Scyfer. Jego uwadze nie umknęło to, że arena wyglądała nieco inaczej niż ta, na której ostatnio walczył. Mogło to być wadą, mogło być zaletą, nie wiedział jeszcze, co dokładnie zamierza zrobić, ale wiedział, że łatwo się nie podda. - Ach, byłbym zapomniał, gdzie moje maniery - powiedział nagle i ściągnął trikorn z głowy, prezentując go Fiskowi - Fisku, to Szczepan, były kapitan marynarki wojennej księżniczki Celestii, obecnie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zaklęty w ten oto trikorn. Szczepanie, to Fisk, doskonały czarodziej, złote serce, Lord Protektor, Mistrz nad Cukerem i Kotorożec w jednym - Po tym kapelusz znowu powrócił na swoje miejsce, a Scyfer zakreślił rękami szeroki, choć nieco nieskoordynowany gest. Po czym... … nic się nie stało. - Niech to, nie wyszło. Wybacz, nigdy nie potrafiłem dobrze rozpocząć. Zresztą poczekam, aż skończysz jeść. Spokojnie, nie jest zatruta i nie ma żyletek, kupiłem chwilę temu w Cukierni “Pod Magią Przyjaźni”.
  9. Bystra klasa pracująca podążyła za Markiem, ani gestem, ani słowem nie zdradzając zakłopotania wynikłego z faktu, że na pokoje odprowadza go istota płci męskiej. Niezbyt podobało mu się też to, że świeżo uformowana drużyna ponownie została rozdzielona. Ale cóż można było poradzić? Przynajmniej ta nieszczęsna rana została w końcu zamknięta. No i chwilowa przerwa od gadaniny Feliksa też może dobrze podziałać na zdrowie psychiczne... chociaż trzeba przyznać, że ten śpiewak miał w sobie pewien rodzaj charyzmy. Przypominał trochę starszego brata Rana - w bardzo podobny sposób skupiał na sobie uwagę wszystkich wokół i miał ten sam dar gładkiego języka. Bywało to przydatne, gdy trzeba było się jakoś wykpić z niebezpieczeństwa albo zagadać barmana, by drugi mógł niepostrzeżenie przywłaszczyć sobie coś zza lady. To były na swój sposób ciekawe czasy... dopóki wszystko nie spłonęło. Cóż, po tym też było ciekawie, ale już w nieco innym sensie.
  10. Najważniejszy człowiek w mieście
  11. Ali Scyfer i czterdzieści bułek też czeka. NA:yay:WIAJ, Alberichu, bo cię dorwie stado psychofanów
  12. Dopisz mnie. Ale piękny zachód słońca za oknem...
  13. Jak uda się niegodziwą mamonę skombinować, to będę. A jak będę, to głosowałbym za 23 sierpnia.
  14. "Ebełebe dzika róża" i inne wykwity zjełczałej nitrogliceryny - VERY SOON. Pozdrawiam moich frajerów od prereadingu x]

  15. Bo wiesz jak jest, bo wiesz jak jest, rzuć jakieś drobne na wino

    1. Ganz

      Ganz

      Amarenka <3

    2. DiscorsBass

      DiscorsBass

      Kwas siarkowy z cyjanowodorem <3

  16. Poranny Kapitan Scyfer

    VII Zgorzelecki Ponymeet

    My, Scyfer, pojawimy się na dworcu o godzinie 07:33.
  17. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Scyfer po uformowaniu się glinianej Kuli, było stuknięcie palcem w kościaną oprawkę okularów. Te zalśniły szmaragdowym blaskiem, pozwalając swemu właścicielowi na całkiem wyraźne, choć zabarwione zielenią widzenie w ciemności i przez grube ściany Kuli - rozwiązanie o wiele prostsze i przyjemniejsze niż, przykładowo, dosyć bolesna metamorfoza oczu. Zaraz po tym - gdy już piasek zaczął wirować wokół jego osłony - czarownik wysłał rezonans, magiczny sygnał powracający do właściciela, na który reagowały wszystkie jego zaklęcia i przedmioty. Na przykład upuszczony na samym początku walki posoch, który leżał sobie spokojnie na kręgu teraz czarnego, a uprzednio brązowego piasku. Magiczny kawał drewna miał interesującą właściwość - zapamiętywał wszystko, z czym miał styczność. Pamiętał dobrze dotyk ręki Scyfera, pamiętał brązowy piach - i pamiętał też algorytm magii Nightmare, który krąg zdołał wychwycić, zanim został przemieniony. A wszystko to jako sucha informacja, zapisana w postaci czegoś na kształt czarodziejskiego kodu binarnego. Posoch uaktywnił się w momencie, gdy dotarła do niego niewidzialna fala rezonansu. W kierunku Scyfera wróciły strumienie danych - a razem z nimi ta najważniejsza. Wszystko, co miało w sobie choćby drobinkę magii Nightmare, zaczęło alarmować i przyciągać jego uwagę jak kształtna nudystka na pustej plaży. Ale nie to było najważniejsze - wystarczył jeszcze jeden rezonans, by każda drobinka jego magii również zaczęła wyczuwać i automatycznie namierzać Nightmare oraz jej zaklęcia. Teraz wystarczyło jedynie przesyłać polecenia za pomocą myśli - a to dawało czarodziejowi czas, oszczędność energii i niezłą kontrolę nad polem bitwy. Wszystko układało się po jego myśli i mógł już przystąpić do realizacji następnej części planu. Po tym etapie, ważnym raczej dla strategii i defensywy, a nie soczystego ZIAZI, czarownik machnął szybką, prostą i niestaranną iluzję igieł - ot tak, żeby jego przeciwniczka miała jakieś zajęcie, przynajmniej na parę sekund. Fakt, że Nightmare po raz kolejny postanowiła odbić i przekształcić jego magię, był dla niego przyjemnym zaskoczeniem - prawie, jakby chciała mu pomóc. Natomiast te dynie... jeśli poprzedni czar udał się w pełni, też nie powinny stanowić problemu. Scyfer dotknął dłonią gliny, by upewnić się co do swojego bezpieczeństwa. Tak, Kula od wewnątrz była ciepła i dziwne mięsista w dotyku, a więc czar był kompletny i chwilowo mógł zawierzyć mu swoje życie. Czarownik wysłał jeszcze mentalny sygnał do wszystkich krążących wokół jego osłony ziaren piasku oraz zbliżających się czaszek, które też zawierały w sobie odrobinę jego magii. Kiedy już wszystko było przygotowane, Scyfer przyklęknął i zapalił na końcu palca wskazującego małą, magiczną iskierkę. Przy jej pomocy zaczął pokrywać dolną powierzchnię Kuli rzędami skomplikowanych run. Rysowane szybkimi pociągnięciami palca znaki błyskały bladym, księżycowym światłem, by po chwili przygasnąć i ostygnąć, pozostawiając po sobie rozrastającą się szybko sieć cienkich, szarych kresek. Mag zakończył dzieło ostatnim pewnym ruchem, po czym przeszedł do następnego rysunku. Tym razem pozwolił, by to magia kierowała jego ręką - Natura poskąpiła mu zdolności plastycznych, a od prawidłowego wykonania tego dzieła zależało powodzenie całego czaru. I tak oto wewnętrzna powierzchnia Kuli, niczym ściana jaskini prehistorycznego artysty, stała się sztalugą i płótnem dla rozmazanej, świetlistej smugi w dłoni Scyfera. Każde zgięcie palca, delikatne przesunięcie dłoni, napięcie lub rozluźnienie mięśnia miało swoje odzwierciedlenie w ruchu magicznego pędzla - niewyraźne, eteryczne wstęgi odrywały się od całości i łagodnie wsiąkały w glinę, stając się ledwo widocznymi, bladymi śladami na czerwonej ścianie. Malowidło, z początku przypominające coś z pogranicza tłustych plam i sztuki postmodernistycznej, powoli zaczynało nabierać kształtów. Tymczasem na zewnątrz sprawy prezentowały się nieco efektowniej. Powierzchnia osłony czarownika zabulgotała, uformowały się na niej bardzo wąskie gliniane kolce, które natychmiast, nie tracąc kontaktu z Kulą, zaczęły się wydłużać, celując prosto w nadciągające dynie. Większości udało się osiągnąć ponad dwumetrową długość, gdy przebiły twory Nightmare. W zetknięciu z gliną dynie eksplodowały, rozsadzając i niszcząc kolce, ale za daleko, by uczynić szkodę samej Kuli. W tym samym czasie krążący wokół osłony Scyfera piasek połączył się w kształt bicza. Gdy czaszki zbliżyły się, bicz zaczął miotać się jak szalony, mocnymi, nadającymi ogromnego pędu uderzeniami odbijając każdą z nich w kierunku ich stworzycielki. Gdy znalazły się już wystarczająco blisko Nightmare, wciąż tkwiąca w nich magia Scyfera zmusiła je do eksplozji. Ciekawe, czy Zasłona Cienia zatrzyma także jej własne twory... Bezpiecznie ukryty wewnątrz Kuli czarownik ukończył dzieło. Obok siatki run widniał teraz absolutnie dokładny malunek przedstawiający szkielet kucyka. Scyfer jedną dłoń położył na magicznych znakach, drugą na malowidle. W obie pchnął ogromną ilość magicznej energii. I runy, i wizerunek szkieletu ożyły, zaczęły się deformować, wić na ścianie jak stado malutkich, lgnących do siebie robaczków. Minęła zaledwie chwila, a wszystko połączyło się w jedną, przypominającą plamę mleka całość, zajaśniało nefrytowym blaskiem i... zniknęło. Wciąż kłębiące się na arenie stado martwych kucy przystanęło nagle w pół kroku, by odwrócić się jednym płynnym ruchem w stronę Nightmare. Głośny tętent i dudnienie zagłuszyły wszelkie inne dźwięki, a ziemia poczęła intensywnie drżeć pod uderzeniami dziesiątek twardych kopyt, gdy wszystkie szkielety galopowały w stronę jedynego żywego kucyka na arenie, omijając wielką dziurę i czarny krąg. Wysoko, wysoko nad ich twardymi, końskimi łbami, w ciemnym wnętrzu Kuli Scyfer pozwolił sobie na pełen zadowolenia uśmiech. Wszystko, co musiał teraz robić, polegało na pociąganiu samą mocą myśli za wszystkie niewidzialne, eteryczne sznureczki przytwierdzone do każdej, najmniejszej nawet kości dziesięć metrów pod nim.
  18. Jestem Scyferem. Bycie Scyferem oznacza bycie optymistą - po pierwsze dlatego, że wszelkie istotne sprawy życiowe tak naprawdę guzik mnie obchodzą, więc nie martwi mnie to, że nie mam pracy ani wykształcenia. Jak będzie, to fajnie, jak nie, to trudno, szukam dalej. Po drugie - praktycznie wszystko może stać się dla mnie źródłem inspiracji - a to cieszy. Po trzecie - gdy tylko uda mi się spotkać z ludźmi, których lubię, to wszystko jest piękne. Choćby świat się walił, a z nieba padał krwawy deszcz. Zresztą krwawy deszcz też może być piękny... Po czwarte - potrafię cieszyć się nawet swoimi smutami. Po piąte - szkoda czasu na pesymizm, i tak wszyscy umrzemy.
  19. Poranny Kapitan Scyfer

    VII Zgorzelecki Ponymeet

    Ja tak tylko nieśmiało przypomnę: jak macie cokolwiek, co może zapewnić dodatkową rozrywkę na meecie (jakieś planszówki, karcianki etc. i naturalnie wszelkie akcesoria kucowe) - weźcie ze sobą. Bo a nóż, widelec spodoba się grupie i będzie fun. Edit: Lokal jakiś załatwiony? Czy będziemy jak te łódki brodzić wśród fali łąk szumiących, wśród kwiatów powodzi? Jeśli to drugie, to proponuję pogonić zgorzeleckie pegazy, coby wszelkie chmurki na czas odpędziły. Nie, żebym kogoś poganiał - ja jestem tylko małym, biednym Scyferkiem martwiącym się o los meeta :c
  20. - Paś paś, paś paś! - zawołał Scyfer, ale żadna z bułek nie chciała wyjść. Robiły się coraz bardziej inteligentne - kryły się w miejscach, do których nie mógł dosięgnąć. Pod szafą, za lodówką, czasem wewnątrz szybów wentylacyjnych. Jedna odkryła w sobie dziką i niekontrolowaną umiejętność teleportacji - najnowsze raporty donosiły, że nawiązywała właśnie znajomość z szamanem jakiegoś indiańskiego plemienia, który uznał ją za boskiego posłańca. Ale czego się tak bały? Przecież nie zamierzał...

    1. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      ... ich zjeść. Tylko jak wytłumaczyć bułkom obecność tych niepozostawiających wątpliwości okruszków na fotelu? Nie mogły przecież wiedzieć, że pochodziły od zwykłej, nieożywionej kajzerki z Kauflandu. Zresztą czy zrozumiałyby różnicę? A może... czy naprawdę istniała jakaś różnica? Scyfer padł ciężko na fotel. Zaczynał żałować, że rozpoczął cały ten eksperyment...

    2. Cygnus

      Cygnus

      Dyżurny Łabuńdź zgłasza się do łapania bułków :v

  21. Kto mi pożyczy natchnienie? :<

    1. Alberich

      Alberich

      Mam ochotę coś Ci powiedzieć, ale nie będę Cię dołował... :D Cóż... po prostu siadaj i działaj, wszyscy czekają na efekty Twojej pracy!

    2. Fisk Adored

      Fisk Adored

      Ja mam go więcej niż czasu, więc bierz ile chcesz :D

  22. Kolejny atak kaszlu maga zaczął się dokładnie w tej samej chwili, w której ziemia zadrżała pod wpływem fali uderzeniowej Nightmare. W efekcie Scyfer nie zdołał utrzymać równowagi i runął jak długi, przy okazji niemalże dławiąc się na śmierć - i to samym tylko powietrzem. Czarownik nie uznał za celowe się podnosić, uniósł jedynie wzrok i spojrzał przez migotliwą zasłonę wyczarowanej uprzednio bariery, by ujrzeć to, co go czekało. A nie było to nic przyjemnego - oto maszerowała na niego horda martwych kucyków, będących podobno niegdyś zawodnikami na tej arenie. Ciekawe... po pierwsze, mag był pewien, że arena została wzniesiona nie tak dawno temu. Po drugie, że nie wszyscy magowie byli gadającymi kuniami... a może to kunie zawsze przegrywały? Tak czy owak, jego skromne doświadczenie życiowe mówiło, że z faktami - zwłaszcza takimi, które chcą zmiażdżyć ci czaszkę kopytami - się nie dyskutuje. Takie fakty należy niszczyć. Albo... W mózgu Scyfera zapłonęło i zalśniło oślepiającym blaskiem dziewięć wielkich liter: "HUE HUE HUE". Po chwili jednak zgasły, kryjąc się w zakamarkach podświadomości, a ich miejsce zajęły szybko pracujące neuronowe trybiki, dźwignie i koła zębate. Czarodziej kalkulował szanse i profity, dopracowywał pomysł i obliczał ryzyko. Po chwili wszystko uformowało się w jednolitą całość, a machina myśli gładko przestawiła się z fazy "planowanie" na "realizacja". Magiczna bariera zniknęła w krótkim błysku. Scyfer, wciąż w pozycji leżącej, przyłożył dłonie do gruntu. Piach pod jego palcami zaczął gęstnieć, twardnieć i kleić się do siebie, by po chwili z nieprzyjemnym szarpnięciem oderwać się od reszty podłoża i poszybować w górę. Mag wstał dopiero wtedy, gdy jego lewitująca platforma z utwardzonego i sklejonego magią piachu wzniosła się na wysokość dziesięciu metrów. Rozpostarł szeroko ręce, co upodobniło go do kudłatego stracha na wróble. Powoli zgiął i rozprostował palce, obracając dłonie tak, by ich wewnętrzna strona skierowana była ku dołowi. Ziemia zadrżała raz jeszcze, tym razem dłużej, wydając przy tym głuchy i rozedrgany dźwięk, całkiem jakby Pramatce Gai zaburczało w brzuchu. Potem - na krótką chwilę - zapanowała cisza. A potem ceglasta wstęga gliny wystrzeliła w powietrze jak strumień lawy z nagle przebudzonego wulkanu, z donośnym hukiem rozsadzając i rozsypując piach wszędzie wokół w promieniu dwudziestu metrów. Szkielety w pobliżu centrum erupcji zostały odepchnięte lub obalone, niejednokrotnie gubiąc przy tym kość czy dwa. Niepowstrzymana, wściekle rozpędzona rzeka gliny pędziła dalej w górę, gdzie rozdzielała się na dziesiątki pomniejszych nurtów i stopniowo otaczała Scyfera ze wszystkich stron, tworząc grubą ochronną sferę. Tymczasem lewitująca platforma zaczęła się kruszyć, począwszy od brzegów. Każde ziarenko piasku odrywało się od reszty i zaczynało swobodnie krążyć w przestrzeni wokół glinianej osłony Scyfera. Po jakimś czasie, kiedy wszystko się już uspokoiło, ucichł szum i nic nie mąciło spokoju Matki Ziemi, oczom widowni ukazał się całkiem ciekawy obraz. Na środku areny pozostała okrągła, głęboka wyrwa o rozmiarach wystarczających, by pomieścić spory czołg. Natomiast dziesięć metrów nad areną spokojnie lewitowała sobie gliniana kula o promieniu najwyżej półtora metra, z małym, zapewniającym dopływ powietrza otworem umieszczonym w miejscu, które umownie można było nazwać przodem. Wewnątrz kuli znajdował się niewidoczny czarownik. A wokół niej, niczym rój mikroskopijnych komarów, swobodnie krążyło mrowie malutkich ziarenek piasku. Coś trzasnęło, coś błysnęło, po czym wśród chmury tandetnych magicznych iskierek w powietrzu nad dziurą w arenie zmaterializowało się kilkanaście małych, migoczących igieł, które cicho i szybko pomknęły w kierunku Nightmare.
  23. Na trupio bladą twarz Scyfera powoli zaczęły wracać kolory życia. Był pewien, że po pająkach nie może go już spotkać nic gorszego - a nietoperze tylko umocniły go w tym przekonaniu. Miał w zanadrzu parę odpowiednich czarów na taką okazję. Ten, który został wybrany, wymagał jednak nieco czasu na przygotowanie, a wąpierze zbliżały się w podziwu godnym tempie. Mag uśmiechnął się szeroko, co upodobniło go do upośledzonego szympansa po częściowej depilacji. Po raz kolejny wziął głęboki wdech i po raz kolejny wzmocnił siłę wydechu energią magiczna, tym razem jednak zupełnie innego rodzaju. Z jego ust, oprócz nie całkiem świeżego powietrza, wydobyła się też zmasowana fala ultradźwięków - niesłyszalnych dla ludzkiego ucha, ale dla opartego na echolokacji zmysłu orientacji nietoperzy była to kluczowa sprawa. Ulubione zwierzaczki Batmana całkiem straciły rozum - większość zaczęła chaotycznie miotać się w powietrzu, parę wyrżnęło z hukiem w mur areny, jeden nawiązał bliższy kontakt z podłożem, wzbijając wielki tuman piachu. Na arenie zapanował harmider, a Scyfer zyskał czas niezbędny do rzucenia poważnego zaklęcia. Rozpiął trzy środkowe klamry płaszcza i szybkim ruchem sięgnął za pazuchę, wydobywając na światło dzienne małą buteleczkę jakiegoś ciemnego płynu. Na etykiecie drobnymi literami napisane było: "NATCHNIENIE MERLINA - CZARODZIEJSKA NALEWKA. Składniki: alkohol metylowy (50%), smocza ślina, ekstrakt z mandragory, pot strzygi, nektar z kwiatu paproci, flegma trolla, sok z żuka, coś jeszcze. Niewskazane dla kobiet w ciąży i dzieci. Produkt może zawierać śladowe ilości benzyny. PIJ ODPOWIEDZIALNIE - NIE CZARUJ PO ALKOHOLU". Mag odkorkował buteleczkę, a smród, który dotarł do jego nozdrzy, mógłby śmiało konkurować z aromatem spoconych żołnierskich stóp zaraz po zdjęciu z nich noszonych przez tydzień ostrego marszu butów. Gdy tylko nagły atak kaszlu minął, a łzy ciężkiego wzruszenia zostały otarte, mag przechylił ostrożnie buteleczkę i upił zaledwie drobny łyczek. To, czego doświadczyły przy tym jego język, przełyk i żołądek było nie do opisania - w każdym razie nie istniał trunek, który byłby bliższy definicji płynnego piekła niż Natchnienie Merlina. Kiedy tylko czarownik doszedł do siebie, starannie zakorkował buteleczkę, schował ją tam, skąd wziął i zapiął płaszcz. Jego chuch mógłby teraz zapewnić mu szacunek i poważanie wśród najstarszych, najbardziej szacownych mieszkańców kartonowych willi pod mostem. Scyfer wykonał kilka skomplikowanych gestów, a w jego brzuchu coś zabulgotało potężnie. Mag splunął. Zanim jeszcze plwocina dotarła do ziemi, zaczęła pączkować i zmieniać swój kształt, tworząc w efekcie kilkanaście małych, ciemnych baniek. Bańki spadły powoli na arenę, odbiły się lekko, potoczyły kawałek dalej i tak stanęły, kołysząc się tylko z boku na bok. Scyfer wyprostował się, przyjmując pełną dumy i gracji i pozę, po czym wskazał palcem każdego nietoperza po kolei. - Ahgrahö Vahäz - wychrypiał. Bańki wystrzeliły przed siebie jak stado miniaturowych kul armatnich i dotarły do swoich celów w czasie krótszym niż ten, jaki potrzebny jest młodemu poecie na dobranie rymu do słowa "spirytus", po drodze wykonując jeszcze, nie wiadomo dlaczego, różne podniebne akrobacje. Może były pijane? Tak czy owak, zetknięcie z bańkami nie kończyło się dla nietoperzy przyjemnie. Twory Natchnienia Merlina wnikały głęboko w ich nozdrza i tam eksplodowały, wyzwalając salwy morderczego, niemożliwego do zniesienia smrodu, który w dodatku niósł ze sobą dawkę alkoholu tak stężoną i doprawioną dla pewności usypiającą magią, że pozbawiała przytomności każde żywe stworzenie na długi, długi czas. Po wszystkim Scyfer znowu zaniósł się silnym kaszlem. Poczuł wyrzuty sumienia na myśl o gargantuicznym kacu, jakiego biedne nietoperki doświadczą po przebudzeniu, i doszedł do wniosku, że jednak pogrzebanie ich żywcem na czas pojedynku byłoby bardziej humanitarne. Poprzysiągł sobie solennie już nigdy więcej nie używać tego nader paskudnego zaklęcia, po czym pośpiesznie wyczarował wokół siebie prowizoryczną barierę w obawie przed następnym ruchem Nightmare.
  24. Scyfer cofnął się w przerażeniu. Odkąd sięgał pamięcią, jego reakcją na te ośmionożne paskudy zawsze był przeraźliwy wstręt i strach. Strach, który teraz nakazał mu przestać myśleć i pognać w stronę możliwie jak najbardziej oddaloną od nacierającej armii pająków. Nie było to jednak zbyt daleko, już po chwili ujrzał przed sobą solidny i całkowicie nieprzekraczalny mur areny. Mówi się, że strach to słabość - i jest to prawda. Ale tylko do momentu, w którym przerażony człowiek nie ma już dokąd uciec. Scyfer odwrócił się - i ujrzał nadciągającą jak nieunikniona fala powodzi czarną masę bezkręgowców, raz po raz uderzającą milionami cienkich odnóży w piach areny. Zagłuszone przed chwilą neurony i synapsy teraz zaczęły działać ze zdwojoną siłą, w mgnieniu oka odnotowując i łącząc ze sobą dwa fakty. Pierwszy był taki, że pędzące na niego ucieleśnienia abominacji były pierwotnie tworem jego własnej magii, teraz najwyraźniej zmieszanej i wypaczonej przez Magię Cienia. Drugim było spostrzeżenie, że goniąca za nim pajęcza szarża przemaszerowała przez całkiem spory kawałek areny, w tym także utworzony na samym początku walki okrąg brązowego piasku. Po zetknięciu z zasłoną cienia kuleczki zmieniły się w pająki - prosta logika mówiła więc, że musiały nasiąknąć magią Nightmare. Pułapka ukryta w kręgu tylko na to czekała - wychwyciła algorytm magii czarnego kucyka i zaczęła z wielką mocą przyciągać to, co było jej źródłem i największym skupiskiem, a więc samą zawodniczkę. Scyfer nabrał powietrza w płuca i dmuchnął, wzmacniając wydech siłą magii. Wszystkie pająki, niesione iście huraganowym podmuchem, straciły kontakt z podłożem i poleciały w kierunku drugiego końca areny, a także przyciąganej do brązowego kręgu Nightmare. W tym momencie mag postanowił skorzystać z pierwszego faktu - pająki były wcześniej kuleczkami, a kuleczki były stworzone za pomocą JEGO magii. I chociaż nie miał już nad nimi władzy, wciąż mógł zrobić jeszcze jedno. Chwycił za najwyżej położoną klamrę płaszcza i poważnie zakłócił przepływ jego własnej energii magicznej we wszystkich pająkach. A to oznaczało miliony niesionych wiatrem magicznych eksplozji - i Nightmare sunącą im na spotkanie.
×
×
  • Utwórz nowe...