-
Zawartość
1158 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
45
Wszystko napisane przez Hoffman
-
Krwawe Słońce [Z][Wojenny][Grimdark][Far East]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
No, przeczytałem całą tę historię, większość rozdziałów nawet dwa razy, więc już nie możecie mi zarzucać, że nie czytałem całości i niczego nie wiem :P Mamy Sześciu Króli, jest to zatem idealna okazja na kompletną, szczerą analizę/ recenzję, która nota bene powinna ukazać się wcześniej, ale z różnych powodów jednak się nie ukazała. I ostrzegam przed spoilerami! No tak... Miała być spokojna recenzja, ale nie – nerwy na samym początku. Tak, jednak zacząłem od początku. Ja patrzę, a tu "Tylko wyświetlanie". Zabezpieczenia, super. I po co? Nawet jeżeli wpadnie jakiś troll, wystarczy jeden klik by odrzucić jego bazgroły. Nie ma bata, przez to rzeczy muszę rozpisywać w takim razie w następującym formacie. "Prolog – Stolica Orientu" Strona 4, "– Co do kwestii formalnych… – zaczął Nippończyk. – Nasza firma,zajmująca się produkcją wysokiej klasy samolotów, (...)" Brakuje spacji po przecinku. Strona 5, "Strict Hush dopił herbatę szybko zjadł to, co mu zostało i wyszedł z restauracji. Rainbow Dash dalej kończyła swoje danie. " Po "dopił herbatę" dałbym przecinek. "Rozdział I – Eskalacja" Strona 3, "Dead Eyes, który normalnie wykorzystywał te polityczne rozgrywki do zapewnienia sobie i swoim współpracowników awansów, zaczynał dochodzić do wniosku, że walki wewnętrzne w armii stają się śmiertelnie groźne dla przyszłości Cesarstwa." Jestem przekonany, że powinno być "współpracownikom" Ooo, rozdział II umożliwia już sugestię. OK, odwołuję :D Już jestem spokojny, czytam, myślę, zaznaczam co nieco, staram się być otwarty. Zostawiłem w tekście wszystko, co myślałem, że jest warte skomentowania, poprawienia, przemyślenia, ze swojej stopy. Sugestii jednak nie jest zbyt wiele, jako że czytałem opowiadanie z perspektywy zwyczajnego czytelnika, poniekąd laika, a nie pre-readera/ korektora. Wyjątkiem jest rozdział XIV. Oczywiście przeczytałem go jeszcze raz, od początku do końca, dla zasady. Ale sugestii nie zostawiałem żadnych, bo po prostu nie miało to sensu, jako iż uważam, że w obecnej formie, cały ten kawałek tak czy inaczej nadaje się do kwasu. Z epilogiem jest trochę inna historia, ale o tym później. Generalnie podszedłem do opowiadania "na nowo", ale mając w pamięci to, co widziałem w rozdziale XIV. Ogółem, z mojej poprzedniej wymiany zdań z autorem wynikło troszkę, że popsułem sobie wrażenia/ przyjemność z lektury i tak dalej... No nie, nie wiem co by musiało się stać, żebym miał mieć jakiekolwiek pozytywne wrażenia po tym zakończeniu. Jednocześnie nie żałuję ani trochę, że posłuchałem ostrzeżenia, bo to pozwoliło mi już na starcie opróżnić się z emocji, wykrzyczeć się, a potem ostygnąć i porozmawiać o pewnych rzeczach, spojrzeć na nie chłodnym okiem. Plus, autor już wie o co mi chodzi/ chodziło i generalnie to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast, jak przeczytanie całości, od początku do końca wpłynęło na moją ocenę tego rozdziału i czy w ogóle jakoś się zmieniło moje podejście i spojrzenie na ten aspekt histori? No... nie. Wręcz przeciwnie, zostałem jeszcze bardziej utwierdzony w swych przekonaniach, a argumentacja autora jak poprzednio dotarła do mnie i rzeczywiście rzucała nowe światło na "Krwawe Słońce", tak teraz... Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wydaje mi się, że podszedł on do swego dzieła trochę jak do czegoś co jest czymś więcej niż w rzeczywistości jest, został ofiarą własnego sukcesu, tudzież postawił sobie ambitne cele, ale troszeczkę minął się z ich realizacją i ostatecznie wyszło troszeczkę jak z Robem Zombie. Albo Patrykiem Vegą. Mało, ale jednak ci panowie pojawiają się gdzieś-tam w myślach. Jednocześnie, chociaż byłem przekonany, że tak nie będzie, na wierzch wypłynęło trochę innych rzeczy, które ja odbieram jako wady. Ale o tym później, dużo później. Na ile mieszane moje ostateczne wrażenia mogą być, mam do wypisania naprawdę sporo zalet fanfika. Zacznę zatem od nich. Aha – w mojej analizie/ recenzji powstrzymałem się od porównań z KO, bo to już jest ograne, niepotrzebne, osoby które przeczytały oba tytuły i tak wiedzą co zostało i gdzie zrobione dobrze, co niedobrze, a czego szczęśliwie nie ma KS, nie ma więc sensu po raz kolejny tego powtarzać. Bo generalnie ja się z tym zgadzam. Z jedną tylko, bądź co bądź fundamentalną kwestią nie mogę się zgodzić, a mianowicie "super tagi". Powiedziałem komuś: "To nic nie znaczy, bo to ma głosy i to ma głosy, ostatecznie żadne tagu nie ma." Usłyszałem: "No, ale jednak KS ma głosów więcej." Sprawdziłem. Ależ nie, bullshit! Państwo zapominają o szalenie ważnej rzeczy, bo patrzą na samo KO, a nie patrzą na jego genezę. "Żelazny Księżyc" ma [Epic], a głosów na [Legendary] to chyba najwięcej ze wszystkich opowiadań na tym forum ever. EVER! Oficjalnie, jest to już część KO. Poza tym, KO najpewniej by nie powstało, gdyby "Żelazny Księżyc" nie odniósł takiego sukcesu i powołuję się tutaj na słowa samego autora KO, które padły w wywiadzie dla Radia Pie. Zatem głosy te, dla mnie, liczą się. Wszystkie. Oczywiście nie do KO jako kompletnej sagi, ale jako marki, która wokół tego urosła. Czyli specjalne tagi, fakt, że coś posiada x głosów, o niczym jeszcze nie świadczy i z tego nic nie wynika. Liczy się treść, ostateczne wrażenia i efekty. Przejdźmy zatem do "Krwawego Słońca". Konstrukcja świata Coś, co bardzo mi się tutaj podoba, bo zostało zrealizowane logicznie i spójnie, wystarczająco obszernie, konkretnie. Od sponyfikowanych nazw lokacji, poprzez instytucje i politykę, na samych realiach kończąc, choć o tym napiszę jeszcze co nieco kiedy przyjdzie pora na klimat historii. W każdym razie, pasuje to, nie zgrzyta, także podoba mi się bardzo, że mamy inne istoty jak niedźwiedzie czy gryfy i te gatunki okazują się być przypisane do określonych, sponyfikowanych mocarstwach, pod co być może można podpiąć jakieś autentyczne cechy autentycznych państw i nacji, które istniały/ istnieją. Nie chcę jednak więcej o tym pisać teraz, bo to się znajdzie jak już przejdę do nowo odkrytych negatywów. W każdym razie, kolejnym elementem konstrukcji świata jest technologia oraz splecenie jej z elementami fantastycznymi, wynikającymi z natury magicznych kucyków, które w praktyce płynnie uzupełniają, doskonale współgrają z wszelkimi innymi elementami świata, co widać jak na dłoni w bitwach – rozdziałach VII i X. Dało to autorowi niezwykle szerokie pole manewru i pozwoliło na uczynienie starć wielkimi, zmieniającymi się, co sprzyjało budowie napięcia, dynamizmu, uczyniło świat bitew żywym. Jako przykłady mogę tutaj wymienić wpływanie na pogodę przez stronę sińską, co z kolei oddziałuje w sposób procentowy/ parametryczny na chmury otaczające maszyny Nippończyków, co z kolei ma swoje mniej lub bardziej tragiczne konsekwencje, co ostatecznie zmienia w sposób dynamiczny pole walki oraz możliwości. Również wykorzystanie przez pegazy chmur, samo w sobie, nadaje całości świeżości, sprzyja rozwiązaniom innowacyjnym, interesującym jak na fanfikowe standardy. Przede wszystkim, nie jest to nachalne kopiowanie uzbrojenia z tamtych czasów, wymuszone (ale przemyślane) stylizowanie kucyków na dane stronnictwa i ideologie z tamtych czasów, wyłączanie możliwości magicznych, fantastycznych podczas gdy świetnie mogłoby się one sprawdzić. I się sprawdzają! Jest to bez wątpienia mocny pozytyw, który szczerze chwalę i który mi się podoba. Klimat Jest egzotycznie, świeżo. Po prostu czuć, że nie mamy do czynienia z kolejnym, generycznym (a przynajmniej do pewnego momentu) opowiadaniem tematycznie wpisanym w historię WWII, ale czymś nowym, dopracowanym z zupełnie innych stron. Aczkolwiek faktycznie, ilość słów/ sentencji wziętych z języka chińskiego/ japońskiego (jak mniemam, proszę mnie poprawić w razie czego) w późniejszych częściach tekstu występuje trochę za gęsto i zamiast budować, potęgować klimat po prostu się je przeskakuje bo się ich nie rozumie albo już trochę macha się na to ręką bo gdzieś zagubiło się wrażenie wyjątkowości... Ale to niewielki mankament. W każdym razie, realia są kolejnym elementem ubogacającym klimat. Widać to na początku, mamy sceny gdzie Rainbow ma kłopoty z odczytaniem nazw potraw w menu, ktoś gdzieś-tam napluł komuś do posiłku przed jego podaniem, niebianin wyraża pogardę w stosunku do mody na equestriańskie imiona, mamy ryż, mamy bóstwa, mamy katany, raporty przeplatane z właściwą treścią rozdziałów, wszystko to. To służy egzotycznej, azjatyckiej atmosferze, wyjątkowemu wrażeniu, że to nie jest kolejna opowieść o III Rzeszy versus ZSRR/ USRR. Po prostu coś innego, pisanego z pomysłem, sensem, zrozumieniem nie tylko tego co już zostało ograne do bólu i czego powinno się unikać (aczkolwiek, do pewnego momentu), ale także zrozumieniem materiału źródłowego. To samo dotyczy technologii, przewagi takiej a takiej strony w danym momencie, czy również nastrojów społecznych. Należy to pochwalić. Nacisk na politykę, strategię To również wynika ze zrozumienia materiału źródłowego. Tutaj natychmiast pragnę kategorycznie nie zgodzić się z opinią, jakoby te długie bitwy były słabymi punktami opowiadania. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. Znane z "One Piece" Marineford może to to nie jest, ale i tak jest fenomenalne, rozpisane obszernie, ba, więcej – to właśnie rozdziały VII i X, poświęcone głównie bitwom, bogate w opisy owych bitew, wymian ognia, manewrów, one właśnie są doskonałymi momentami, gdzie strategia, inna, bogata budowa świata, wszystko to na co czekałem i z czym wiązałem nadzieje lśni i działa po prostu bezbłędnie. Zero wrażenia dłużyzny, po prostu idealnie! I tego jest mnóstwo nie tylko w wyżej wymienionych rozdziałach, ale i wcześniej. Poznajemy realia, kulturę, wgłębiamy się w klimat i intrygi, z czasem pojawiają się również i inne strony, chociaż nie biorą one de facto udziału w walkach zbrojnych. Absolutnie uwielbiam rozdział VIII, szczególnie grę generał Yang oraz Blackhearta, całą ich rozmowę, a także fakt, że ich słowa dzwonią w głowie podczas kolejnej wielkiej bitwy, w rozdziale X. Uwagę zwracają również wewnętrzne rozgrywki w szeregach dowódców sił Nippony. Są to znakomite urozmaicenia, które uwielowarstwiają elementy polityczne i oferują dodatkowe wątki. Co jednak nie zawsze kończy się ok, ale o tym potem. Generalnie, chodzi mi o to, że ten aspekt, to co otrzymujemy od początku opowiadania i co mamy w sumie przez jego większość, to jest właśnie spełnienie moich oczekiwań, rozwianie moich wątpliwości, po prostu nareszcie coś, co jest w stanie pogodzić zwolenników i sceptyków ponyfikowania realnych konfliktów z przeszłości. Bo strategię, przemiany społeczne, zmiany układów sił na świecie, rozwój technologiczny tu i tam, ekonomię, ten system naczyń połączonych możemy badać i analizować w sposób empiryczny i przedstawiać wiarygodne konkluzje. Zresztą, nie trzeba 1:1, można się przecież wzorować. O to mi cały czas chodziło. Zrozumienie, że efekciarstwo, powielające się opisy tego samego i po prostu odrzucająca forma, czy też dodawanie zbędnych, naiwnych wątków, w ogóle, całe to podejście, że wojna to przygoda, że to fajnie, że to akcja i wszystko super, zrozumienie, że jest to droga BŁĘDNA, a że my, współcześni ludzie, guzik wiemy o autentycznych przeżyciach w sytuacjach kryzysowych. Przeczytać kilka(naście) książek, obejrzeć parę filmów, założyć mundur, pobawić się – jasne, ale czy to umożliwia nam faktyczne przeżycie wojennego zamętu na własnej skórze? Poczucia tego co autentyczni weterani, albo ofiary? Ale o tym już wiele razy pisałem wcześniej, nie ma sensu tego jeszcze raz rozwijać. W każdym razie, "Krwawe Słońce" i to widzę zwłaszcza po dwukrotnym przeczytaniu całości od początku do końca, doskonale sobie radziło, bo wiedziało czym jest, a czym nie będzie. I sprawowało się wyśmienicie. Do, a jakże, pewnego momentu. Konsekwencja Opowiadanie konsekwentnie, od początku do pewnego momentu (aczkolwiek tutaj i w sumie nie tylko do, ale również z wyłączeniem pewnych elementów), jest zupełnie poważne. I bardzo dobrze. Dzięki temu śledzenie kolejnych dialogów, tego jak formowana jest strategia, co się dzieje, wszystko to wypadało wiarygodnie, wciągało, nie pozwalało się oderwać. Zero zbędnych udziwnień, czy wymuszonych "zwrotów" w historii, skutkujących dziwnym przemieszaniem konsekwentnie poważnego, ponurego klimatu z kompletnie przeciwległym biegunem. Po prostu fanfik ma narzucony z góry klimat, który to klimat ma być realizowany odpowiednio napisanymi akapitami, stosownie dobranym słownictwem, tego się autor trzymał i to był ruch dobry. Co cieszy, akcja do pewnego momentu (niespodzianka, tutaj do końcówki rozdziału X, który i tak jest świetny, a później, niestety, od drugiej części rozdziału XIII aż do końca) toczy się w miarę stałym tempem, przewaga dialogów nad opisami pomaga zachować dynamizm i ogólnie dobre flow. Nieco potem zaczyna to kuleć a to za sprawą zbyt długich opisów w nieodpowiednich miejscach (tak, najpierw opisów niby brakowało, ale to nie było przeszkodą, potem się pojawiły i to przeszkodę potrafiło stanowić całkiem dotkliwą). Wspomniałem o tym w komentarzu w tekście, powołując się na pewnego mema – bohaterowie spadają, lecą, są coraz bliżej ziemi, zaraz się rozbiją i jak to się świetnie zaczęło, tak pod koniec... Słodka Friezo, mini wykłady, przemyślenia, jeszcze zapomnę, że to zaraz runie! Serio. Ale ogólnie, przez znaczą większość tekstu, jest pod tym względem dobrze. Służy to również atmosferze. Dobra robota. I tym sposobem, docieram do końca niewątpliwych zalet tegoż opowiadania. Naprawdę, jest tego dużo i kiedy tylko zacznie się czytać to widać to doskonale jak to jest dawkowane, jak to współgra ze sobą, jak się to sprawdza, do pewnego momentu oczywiście. Teraz czas na rzeczy, które moim zdaniem wyszły po prostu średnio, bądź też umiarkowanie pozytywnie/ umiarkowanie negatywne, w mojej opinii. Bohaterowie Ja się pokuszę o stwierdzenie, że tutaj wcale nie ma jednego głównego bohatera, tylko jest grupa głównych postaci, czy też "najgłówniejszych", które to są powiązane z daną stroną konfliktu i z których perspektywy śledzimy akcję. Generalnie jednak... Wyszło dosyć bezbarwnie, z pewnymi tylko smaczkami. Szczególnie pod koniec, nowi oficerowie zaczęli trochę wyrastać jak grzyby po deszczu, pojawiały się nowe imiona, a ja tylko się zastanawiałem "Beerusie, a ci to skąd się nagle wzięli?". Odnosząc się szybko do moich poprzednich postów, tu nie chodzi że ciężko się z nimi zżyć, w sensie zżyć. Chodzi o to, że naprawdę ciężko uwierzyć, że te postacie istotnie pełnią jakąś rolę, giną one w gronie znanych już postaci które jakkolwiek poznaliśmy, albo po prostu wylatują z głowy. Do pewnego momentu jest to w miarę ok, ale potem wydaje się to po prostu zbędne. Wspomniane jest imię, czy nie wspomniane, ostatecznie różnicy nie ma. A co do zżycia się, ja powtórzę, bo ja wcale nie sugerowałem, żeby wprowadzić więcej postaci, pozwolić się zżyć, a potem wykończyć bestialsko. Moim zdaniem najlepsza, NAJLEPSZA postać z całego fanfika, którą szczerze uwielbiam, czyli generał Yang, przeżyła. Postać z prawdziwego zdarzenia, z zarysowaną historią, charakterystycznymi gestami i powiedzeniami, umiejętnościami. Znakomicie! A dlaczego troszkę przykro mi było kiedy zginął Blackheart? Ano przez jego interakcje z panią generał właśnie. Nie przez to, że lubiłem go za charakter czy coś, ale własnie przez to. Swoją drogą, czarne pegazy z czerwonymi/ pomarańczowymi grzywami to już powinna być klisza, serio O Rising Stormie jeszcze pomówię, ale w kontekście wad. Niemniej... No, zgodzę się z Sunem – wypadł tak dosyć "meh", postać która miała potencjał, a która ostatecznie wyszła bezbarwna i w sumie nie miało dla mnie znaczenia co się z nią stanie. Inne postacie? Oficerowie, dowodzący. No są. Plus, że każdy nippoński przywódca specjalizował się w innej dziedzinie, co zresztą odzwierciedlały imiona. To było ok. Ale poza tym? Nic szczególnego. To w epilogu dopiero "Wiedźma" zostaje wreszcie nieco rozbudowany, przez co można się z tą postacią jakoś zidentyfikować. A przynajmniej zrozumieć jego punk widzenia. I to było cholernie ciekawe. I jest to postać, która przecież ocalała wydarzenia w Makinie! Co jeszcze, co jeszcze... O! Niebianin! To była dobra postać, ze swoimi charakterystycznymi cechami, mocą, odegrał on ciekawą rolę, no i... A jakże, również interakcje z generał Yang pomogły tę postać jakoś lepiej zapamiętać. Reszta oryginalnych postaci? Naprawdę, musiałbym szukać albo zmyślać. Po prostu są, pełnią swoje role, ale żeby pokusić się o coś więcej to nie, gdzie tam. Natomiast, to z kolei mały plusik, nie znalazłem ani jednej postaci, która by mnie autentycznie irytowała. Nawet bezbarwny dla mnie Rising Storm, wypadł po prostu jak wypadł. I to tyle. Pozostaje kwestia postaci kanonicznych, ale wrócę do nich w innym punkcie. Niestety, będzie to negatyw. Forma... Ale tylko momentami Generalnie, przez pierwszą połowę fanfika, powtórzenia, jakieś dziwne szyki, nie szyki, to wcale nie jest aż tak uciążliwe, ani nie razi aż tak jak możnaby się tego spodziewać. Również przed poprawkami. Nie tak, jak można by to przewidywać po poprzednich fanfikach autora, ale i po wypowiedziach moich poprzedników/ poprzedniczek, nie jest też tak źle jak to może wyglądać. Bo ja jestem świadom powtórzeń, widzę je, widzę też wstawki, które absolutnie nie przystają narratorowi i momentami wychodzi z tego trochę taka delikatnie irytująca wrzuta, psująca klimat. Widzę to, jestem tego świadom, ale nie przeszkadza mi to aż tak. Aż zostaje przekroczona pewna masa krytyczna. Ogólnie, zaliczam to do umiarkowanie negatywnych/ średniawych cech, bo ogółem to wszystko da się naprawić i bardzo długo mi to nie zgrzytało aż tak. Naprawdę. Ale niekiedy idzie już ręce załamywać kiedy czyta się trzeci czy czwarty raz o "żołnierzach" w tym samym akapicie, o "kucyku o wiedźmich oczach", bądź innych, powtarzanych do bólu cechach odnoszących się do danych postaci. Bo autor popełnia powtórzenia w dwojaki sposób. Jeden, to często spotykany, czyli to samo określenie, te same słowa powtarzające się gęsto w obrębie danego akapitu. Drugi, cechy poszczególnych postaci, a także pewne zwroty oraz sentencje, które na przestrzeni całych rozdziałów/ fanfika powtórzyły się już tyle razy, że zaczyna to kłuć i przeszkadzać. Są to pewne cechy zewnętrzne, informacje, "potępieńcze wrzaski", "budzenie się do życia", tudzież "myślenie życzeniowe", palenie żywcem i robienie żywych pochodni, itd. Bardzo często te same słowa, a nic nie szkodzi by wrzaski były pełne obłędu, przerażające, nic nie stoi na przeszkodzie by ktoś się po prostu budził czy zrywał ze snu, nie szkodzi też by zamiast myślenia życzeniowego były marzenia ściętej głowy, czy pobożne/ naiwne życzenia, cokolwiek. Albo po prostu wyciąć zbędne rzeczy, z korzyścią dla ogólnego flow. Zwłaszcza później, kiedy cierpliwość czytelnika jest szczególnie narażona na wyczerpanie, to by bardzo pomogło. Ale ogółem te powtórzenia wszelkiej maści poniekąd wiążą się z pierwszą poważną wadą opowiadania którą pragnę szerzej omówić, a jest to... Zmęczenie materiału, minięcie się z finalnym celem To jest prawdopodobnie pierwsza rzecz, przez którą to zakończenie wypada jeszcze gorzej niż po opuszczeniu właściwej treści i przeskoczeniu do rozdziału XIV, bez znaczenia czy z ciekawości (w końcu jest na czerwono nawet tu, w wątku), czy przez ostrzeżenie. Mianowicie, po rzeczy w rozdziale XIV idzie się z pewnym pojęciem, na świeżo. Po całej lekturze idzie się tam... Niesamowicie zmęczonym, może nawet znudzonym, a przede wszystkim bez oryginalnej ciekawości, podrzymywanej przecież skutecznie przez większość tekstu. Potwierdza to też to co pisałem jakiś czas temu – w być może całkiem ambitnej pogodni za jak najwierniejszym odwzorowaniem tego co się wydarzyło, nastąpił potworny przesyt gorowatych scen i po prostu powtarzanie ciągle tego samego i tego samego, w nadziei, że się uda. Już wcześniej czytanie ciągle o wiedźmich oczach, potępieńczych jękach, karmazynowych/ czerwonych deszczach, spadających ciałach, tudzież pryśnięciach/ strugach krwi mogło być uciążliwe, ale poszczególne rozdziały oferowały multum urozmaiceń. W drugiej i trzeciej części rozdziału XIII po raz pierwszy czytelnik przestaje być zaabsorbowany treścią, bardzo szybko się nudzi, bardzo szybko ma już dosyć, a to co się dzieje zaczyna być rozczarowujące. Jakby brak znanych z rozdziałów VII i X urozmaiceń nie wystarczył, tam szale siły i przewagi zmieniały się, niekiedy to było wręcz zaskakujące. Tutaj po pierwsze już od początku wiadomo, że starcie będzie przegrane i wiadomo co się będzie dziać. Śledzi się to bez zaangażowania. I właśnie w takich warunkach, powtórzenia zaczynają szczególnie przeszkadzać. Znika też klimat. Robi się z tego po prostu nudna siekanina, aczkolwiek jeszcze nie napisana tak, by autentycznie odrzucać. A pojedynek Rising Storma z Blackheartem był tym, co nareszcie znowu pozwoliło się wciągnąć. Tylko ten wybuch benzyny, tak "holiłódem" zaleciało... Ale ok, przełknę. No i bohater, który cudem przeżywa to starcie, a potem i tak sam się wykańcza... No, ale to był Rising Storm, whatever. Krótko mówiąc, rozdział XIII nie powtórzył sukcesu swych kilkuczęściowych poprzedników. Część pierwsza to bardziej spokojny opis, poznawanie otoczenia, klimat. To jest ok. Później skokowo materiał ulega zmęczeniu i czytelnik chce aby ten, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich, słaby rozdział się po prostu skończył. Do finału idzie zmęczony, ostudzony z entuzjazmu. I właśnie przez to, jak wcześniej czułem się "tylko" obrzydzony, zagniewany, tak po całości opowiadania rozdział XIV spowodował bóle głowy, krzywienie się, obrzydzenie przybrało na sile, gniew jeszcze bardziej, pomimo tego, że już przecież to czytałem i wiedziałem co tam będzie. I właśnie cała poprzednia treść, przez to ile dobrego mi dała, a jak się zaczął szybko materiał męczyć, uczyniła to doświadczenie jeszcze gorszym. Bardzo rzadko w swoim życiu miewam takie stany, kiedy chcę aby coś się po prostu skończyło, bo już taki mi z czymś źle że coś istnieje i się dzieje, że sam mam ochotę palnąć sobie w łeb i podziękować za wszystko. Odsyłam do poprzednich postów po dokładniejsze opisy co i jak. Gdyby ktoś nie zrozumiał – to nie ma nic wspólnego z tym, że chcę komuś zamknąć usta, że neguję prawdę, czy cokolwiek. Cały czas, mnie chodzi o FORMĘ. Powtarzam w całym tym moim "szaleństwie" jak Capcom w Megamanach ciągle to samo, że to FORMA zatopiła ten statek. To jest obraźliwa, obrzydliwa, niepotrzebna w tym momencie w historii siekanina, gdzie po prostu ciągle mamy to samo i to samo, i to samo, i to samo. To jest zakończenie! Ono świadczy o finalnych odczuciach jak wykończenie świadczy o efekcie! I było szalenie ważne, bo to na nim spoczywało zadanie odnowy atmosfery i przyciągnięcie czytelnika na nowo po tym jak rozdział XIII zdążył znudzić. I mówię – fakty historyczne? Ludzie zostali zastąpieni kucykami. To jest opowiadanie o kolorowych, magicznych kucykach. Troszeczkę dystansu, poważnie. My, szczyle, nigdy nie oddamy właściwie tej zbrodni, zresztą to i tak już nie ma sensu, bo to już nie jest wiedza tajemna (przynajmniej w naszej części świata), ani niczego to nie zmieni. Nie zmieni świadomości, nie zmieni wrażliwości, bo skoro to fanfik z kucykami, to jest to... Bardziej popowe, niż dokumentalne. Ba, więcej, osoba kompletnie nie mająca pojęcia o marce MLP, tym bardziej odbierze to jako mało śmieszny żart, na moją intuicję. Nie wiem tego na sto procent, ale tak mi się wydaje. Wiem na pewno, że gdybym ja przetrwał jakąś niewyobrażalną dla osób trzecich traumę, tragedię, i ktoś zrobił z tego "plot device" i jeszcze twierdził, że w ten sposób pokazuje prawdę nie przeżywszy tego, odebrałbym to za obrazę. Można badać przyczyny. Można obserwować realia przed i po zdarzeniu. To tak. Podobnie, jestem pewien, że nawet mając obszerną wiedzę o narodzinach i upadku III Rzeszy, Holocauście, historii Żydów, gdybym napisał fanfik w uniwersum Smerfów, napisał o Holocauście, tylko eksterminowanych żydów bym zastąpił Smerfami, wówczas SŁUSZNIE spotkałoby się to z powszechnym oburzeniem, zaś gdybym jeszcze był na tyle śmiały by stwierdzić, że w jakimś stopniu oddałem to co się naprawdę wydarzyło, ta FORMA zupełnie by mnie dyskredytowała. Oczywiście słusznie. Ja pisałem o tym wcześniej, ja to powtórzę jeszcze raz – zło to jest zło. Nie interesuje mnie kto był gorszy, kto realizował hańbę w jakim stylu, co było projektem biurokratycznym a co spontanicznym. Jest odrażające, paskudne zło, są potworne plamy na historii ludzkości, za które jako rodzaj ludzki, rasa przecież najbardziej zawansowana, dominująca nad innymi, powinniśmy się wstydzić. Ale że co, nie dało się tego inaczej zrealizować? A gdzie! Kto jak kto, ale to właśnie Ty (zwracam się tutaj do autora) masz materiał źródłowy, masz wiedzę, masz oczytanie, masz styl i pojęcie, które z całą pewnością pozwalały Tobie na obranie rozsądnej ścieżki, stworzenie czegoś co pogodzi wszystkich i przecież zwróci uwagę na bestialstwo jakie się dokonało, bez żadnego odrzucania czy zakłamywania czegokolwiek. I przez ten początek, większość tekstu tak było! I tutaj pragnę przejść do kolejnej rzeczy która po przeczytaniu całości wypłynęła mi na wierzch, czyli... PIT to pokazuje cały czas, pokazało i "Krwawe Słońce" – progresja nie działa Poświęciłem mnóstwo czasu i uwagi, przeczytałem całe opowiadanie dwukrotnie. Zwracałem uwagę na wszystko, o czym napisał autor w ramach odpowiedzi na moje poprzednie posty. Potraktowałem to poważnie, starając się podchodzić do tego otwarcie, na nowo. Niestety, ale jeżeli chodzi o brutalność, gore, a co za tym idzie, przytłaczający klimat oraz zło (autor przywołał "Jądro Ciemności", toteż o tym wspominam), stwierdzam, że to kompletnie nie działa tak jak zostało mi to opisane w teorii. Żadnego stopniowania nie ma. Są coraz obszerniejsze sceny batalistyczne, jest coraz więcej ofiar. To tak. I to nawet pasuje do wykresu opowiadania, jaki został wcześniej pokazany. Tylko tu jest problem – sceny batalistyczne bynajmniej nie muszą być do przesady gorowate, odpychające, z tego nie wynika żadna ostra brutalność. I wcale tak nie było! Właśnie w tych kawałkach Verlax pokazywał, że potrafi pisać o wojnie, inspirowanej historią, bez flaków, bez krwi, bez formy która mogłaby kogokolwiek odrzucić. A za to karmić czytelnika fantastycznymi pomysłami na maszyny, manewry, zwrotami akcji. A to co jest później... Cóż, nawet bestialskie mordowanie źrebaka, czy cywili, te sceny nie następowały zaraz po sobie a same były opisywane bardzo powściągliwie. A to już bodaj było blisko rozdziału XIV. Palenie wsi jeszcze. Te sprawy. Te masy uchodźców, wystrzeliwanie ich jak kaczek... Przecież to ani trochę nie pasuje formą do rozdziału XIV, w ogóle nie czuć, że to jest to najwyższe stadium przed finałem, do którego autor cały czas budował napięcie i brutalność. To jest nadal dawkowane z pewnym umiarem, powagą, zdrowym rozsądkiem, nie przemilczając niczego. I to wciąż było zrobione dobrze, chociaż rozumiem, że szczególnie wrażliwe osoby mogą już tutaj odczuwać dyskomfort. Ale nigdy w życiu się nie zgodzę, że to już prawie poziom XIV rozdziału. Mówiąc o powadze i o rozdziale XIV, co to za język? "Klepnął ją w tyłek nie przestając ani na chwilę z całej siły cieszyć się jej waginą."? Przecież to jest język jak z clopfików, czy creepypastowych fanfików z WattPada. Nie ma mowy o szacunku wobec ofiar czy godnym potraktowaniu tematu. Krytyka Socks Chaser jest niepoważna, bo nie czyta opowiadania, tylko kartkuje i wyszukuje? Jakby wyszukiwała fragmentów gdzie dowolne postacie zbierają grzyby/ gdzie w ogóle są wspominane grzyby i beształa całość, bo z jakichś powodów nie lubi jeść grzybów, to rzeczywiście, uznałbym to za obsesję i nie traktował tego poważnie. Ale ona jest uwrażliwiona na rzeczy na które my, jako społeczeństwo w środku Europy w XXI wieku powinniśmy być uwrażliwieni i w gruncie rzeczy dzieli się bardzo trafnymi spostrzeżeniami. Plus, osoby, która przeżyła dramat, tragedię, takiej to osoby naprawdę nie interesuje to czy były jakieś fakty historyczne, czy sytuacja była kryzysowa. Naprawdę. "hurr durr autor dał gwaułty" – ja naprawdę, proszę z wyczuciem. Szlag, system często wypuszcza katów na wolność, a dla ofiar które często długo nie mogą powrócić do społeczeństwa i normalnie funkcjonować to nie są "hurr durr", to nie są "gwaułty". Nota bene, przez to, że Socks "wyszukuje", można prędko zorientować się odnośnie słownictwa i ogólnie odkryć, że ono nie przystoi poważnemu opowiadaniu wojennemu, tylko czemu innemu. Oczywiście wiem, to pojedyncze zdania, słowa, a jak to się ma do całości. No cóż, jeżeli umawiamy się, że zwracamy na to uwagę przy innych fanfikach i zgadzamy się, że źle dobrane słownictwo potrafi zrujnować klimat i wrażenia, to powinniśmy przestrzegać zasad wszędzie. Cell jeden wie ile baboli sam popełniłem. Natomiast, to też nie jest równe. Czym innym są niefortunne sformułowania opisujące pogrzeb czy przykre rozstania, czym innym są oburzające sformułowania opisujące taką rzeź. Ażeby było jeszcze ciekawiej – w samym "Krwawym Słońcu" jest cytat, który jak na ironię, potwierdza moje podejście i może służyć za stabilne podparcie moich opinii, odczuć. Mianowicie, że bez względu na wiek, płeć, rodzaj, religię i stronę, wszyscy krwawią tak samo. Mniej-więcej tak to leciało i to jest absolutna prawda. Bez względu na autora, tagi, miejsce akcji, czy czasy, patroszenie, rozczłonkowywanie, gwałcenie, wszędzie to jest taka sama sieczka. I szkoda, że "Krwawe Słońce" tak się zakończyło. Chodzi mi o FORMĘ. Ażeby jeszcze lepiej to wyjaśnić – co innego gdyby to był początek historii i właściwa akcja poleciała po nim i właściwie wszystko radziło sobie jak to opisywałem w zaletach. Wówczas to by był troszkę taki potworek jak scena autopsji otwierająca "Piłę IV". Pomiń i sobie oglądaj. Ale zupełnie co innego kiedy jest to zakończenie całości i ma to być finalna wizytówka, najświeższe doświadczenie, które najżywiej pozostanie w głowie. "- Hej i jak film? - A weź, na końcu starucha otwierają, niedobrze mi." O, tak to działa. No pułapki są bo są, ale to są momenty, można się zasłonić. A scena autopsji – gdzie, otwieram oczy a oni dalej kroją. Zamykam, otwieram znowu, a teraz wyciągają żołądek! Rozdział XIV – przewinąłem trochę, matko, kolejne płody wygrzebują z brzucha. Przewijam chwilkę dalej, JEZU znowu dalej gwałcą wypatroszone zwłoki! Słowa, słowa, słowa... Zwróciłem też uwagę na inne rzeczy, które autor przytoczył przy okazji mojej wypowiedzi o "Mausie" i alegoryczności. Głupio mi strasznie, ale, słodka Friezo, jedna rzecz z mojego pierwszego, emocjonalnego posta, którego żałuję, okazała się dosyć aktualna. Ta nieszczęsna pani reżyser, Barbara Białowąs. Tak, to jest prawda, że jako twórczyni "Big Love" wysyłała do nas, widzów, znaki. Problem jest jednak, że to dzisiaj są już "martwe znaki", Walkiewicz ma absolutna rację. W "Krwawym Słońcu" również autor wysyłał nam znaki. I teraz, kiedy zwrócił moją uwagę na kwestie nadreprezentacji, imiona, teraz to widzę. Problem jest jednak ten sam – to było już robione tyle razy, że obecnie już niewiele z tego wynika. W przynajmniej nie jest to koncept pierwszej świeżości. I w tym sensie są to trochę "martwe znaki". Zwłaszcza jeśli chodzi o wymieszane imiona. Kurczę, sam to stosuję. Część moich postaci ma mitologiczne albo "ludzkie" imiona, nazwy lokacji czerpią z różnych języków. Nic konkretnego z tego nie wynika. W fanfiku był moment, gdzie mieliśmy niedźwiedzie, gryfy jako reprezentantów różnych nacji. To z kolei postrzegam jako zmarnowany potencjał by nadać całości trochę tej nutki alegoryczności z "Mausa". Pisałem już o tym, więc dopowiem tylko: a mogło być tak pięknie. A odnośnie przemiany bohatera... Znowu, podobnie jak z tym stopniowaniem brutalności, Rising Storm się nie zmienia. Przepraszam, pojawiają się wątpliwości w Interludium, ale na tym etapie to jest już trochę zbyt późno, wypada sztuczne i po prostu nie działa. Wydaje się strasznie wymuszone. Jednak! Przemiana dotyka Rainbow Dash. I TO dopiero widać. I to jest element faktycznie budujący mroczny, przygnębiający klimat, ale to nie przez jej kreację samą w sobie, ale przez to, że to postać kanoniczna i wiemy jaka ona jest, znamy ją. Dlatego ta przemiana faktycznie uderza w czytelnika. W kontekście realizacji tagu [Grimdark], jest to plusik. Pomimo, że sama jej obecność jest troszkę na doczepkę. I tutaj ostatnia rzecz negatywna, będzie krótko. Kanon jest, ale go nie ma Mamy trochę postaci kanonicznych, ale... W sumie z tego też niewiele wynika. Zgodzę się z Sunem – mogłyby tam być OC, niewiele by się zmieniło. W ogóle, Rarity to bardziej w roli takiej "cameo" występuje, Rainbow Dash znika na długo, aż prawie zapomniałem, że w ogóle tam występuje. Ufff... Tyle by było tej mojej absolutnie szczerej recenzji/ analizy, po dwukrotnym przeczytaniu całości. Znaczy większość rozdziałów czytałem dwukrotnie, niektóre raz. Epilog to inna historia, bo w zasadzie ja już byłem tak wykończony po rozdziale XIV, że w zasadzie czytałem to na szybko, szukałem tylko interesujących mnie rzeczy. I znalazłem. To, co tam jest, to jest dobry kierunek, żeby ukazać rzeź w przystępnej formie. Coś, co nie każdy potrafi i nie będzie potrafił długo. To oczywiście nie było to co do joty, ale zwrot w rozsądną stronę. Konkluzja. Postacie o tym mówią już po fakcie. Widzimy jak reagują, jak do tego podchodzą. I wiemy co to było. Wiele punktów widzenia, różne sposoby opisywania tej samej rzezi. Gdybym miał to ocenić szybko, krótko, może nawet kolokwialnie, powiedziałbym po prostu: przekozaczone. Jednakże ilościowo, większość fanfika wypada doskonale wręcz. Tylko właśnie tu jest ten problem fatalnego zakończenia, a fatalnego początku. Jak się pominie rozdział XIV, nawet dwie trzecie XIII, to jest dziura między akcją a epilogiem. I ostatecznie wychodzi o tak, o. Zresztą, różne aspekty opowiadania są inaczej wartościowane, więc sprawy jeszcze bardziej się komplikują i całe te... Nie takie złe jak wydawało mi się ostatnim razem, nie takie dobre i satysfakcjonujące jak sugerują inni. Wrażenia mieszane. Jest to zupełnie szczera, niezwykle trzeźwa opinia na temat fanfika, jakiej nie popełniałem od dłuższego czasu. I od razu chcę powiedzieć - wrażenia mieszane to NIE JEST ocena negatywna/ niska/ krzywdząca. Nie mam też intencji kogokolwiek obrażać. Wszelkie rzeczy odnoszą się do fanfika jako tworu literackiego, od czasu do czasu oceniam dane podejście, ale to nie są żadne zarzuty personalne. Jeżeli ktoś mi zacznie imputować, że szkaluje ludzi, zgłaszam to do prokuratury. Pozdrawiam serdecznie, gorąco. -
Dzień, w którym Trixie powiedziała prawdę [Z] [Slice of Life] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
I tymże sposobem dotarliśmy do zakończenia tejże historii! W dniu dzisiejszym, zamieszczam finałowe kawałki opowiadania, czyli rozdział ósmy, rozdział dziewiąty oraz krótki epilog "Dzień, w którym Trixie powiedziała prawdę" zostało zatem ukończone. Ale zaraz, "Co to jest?" zapytacie. "Hoffman, człowieku, coś ty brał?" Moi drodzy, nic nie brałem, po prostu z planowanych ośmiu głównych rozdziałów zrobiło się dziewięć, co w sumie daje jedenaście kawałków. Nie było to przeze mnie planowane, po prostu co nieco jeszcze dodałem Czy ma to jakieś znaczenie, poza tym, że historia została nieco urozmaicona pod koniec? Cóż, Capcom zapowiedział niedawno "Megamana 11" A fanfika z Trixie teraz jest jedenaście kawałków. Tym-rym-tym-tyyym! Illumination! Pragnę gorąco i serdecznie podziękować wszystkim wspaniałym osobom, które poświęcając swój wolny czas i energię pomagały mi przy tym tekście, doprowadzając go do obecnego jego kształtu oraz dawały wsparcie, bez którego pewnie nie dotarłbym do końca. W kolejności alfabetycznej, dziękuję: Akane Arekeenowi Cahan GoForGold Grento Johnny'emu Kinro Socks Chaser Ci właśnie ludzie są wspaniali i najlepsi. Ekipa nie zawsze była w komplecie, niemniej pragnę tutaj wspomnieć o nich wszystkich ^^ Mam nadzieję, że o nikim nie zapomniałem (jeżeli coś, to uzupełnię). Dziękuję Wam z całego serca, za każdą poświęconą minutę, każdą sugestię, poprawkę, opinię. Za wszystko Tak, wiem. Konspekty i tagi w poprzednich rozdziałach. Poprawię to, kiedy będę miał szansę. Ale ogółem, to nie jest aż takie ważne w tejże chwili Fanfik zakończony. Zapraszam do czytania, zapraszam do dzielenia się opiniami. Pozdrawiam!- 43 odpowiedzi
-
- 2
-
-
-
- sad
- slice of life
- (i 3 więcej)
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Witajcie! Trzydziesty dzień grudnia kończącego się 2017 roku przynosi kolejne opowiadanie z serii, kontynuację "Spełnienia życzeń" oraz ostatnie opowiadanie wpisane w sagę rodziny Crusto. Jest to "Następny dzień po świętach" i opowiada... Cóż, właśnie o tym Link znajdziecie w pierwszym poście, plik z osią czasową serii zostanie na dniach zaktualizowany. Jeżeli chodzi o przyszłość serii, chciałbym zapowiedzieć kolejną sagę, która zabierze Was na południe, do tej części kontynentu, którą ukazuje zapodana mapa. Jednocześnie poznacie nową rodzinę oraz jej koneksje z rodziną Crusto oraz znaczenie pewnych tajemnic z przeszłości które już niebawem zostaną rozwiązane. Jednocześnie, pragnę zapowiedzieć nie tylko nowe lokacje, nowe postacie, ale także akcję, jej zwroty oraz śmiertelnie poważne konsekwencje tego co wydarzyło się w przyszłości. Mogę chyba powiedzieć, że znane postacie zastaną nową rzeczywistość To wszystko w nadchodzącym, nowym roku 2018! Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Jak donosi portal Box Office Mojo, "Jigsaw" zarobił na świecie już blisko 80 milionów dolarów, bardzo możliwe że zyski wzrosną, dobijając z czasem do kwoty stu milionów, co stanowi dziesięciokrotność jego budżetu. Warto zaznaczyć, że zyski z filmu z pewnością jeszcze wzrosną, jako że "Jigsaw" czeka na swoją premierę w Hiszpanii oraz Brazylii, do tego dojdą jeszcze wydania DVD, więc wszystko jest możliwe. Oczywiście jest to wiadomość dobra - film na siebie zarobił, toteż możemy spodziewać się kolejnej kontynuacji. Z drugiej strony jednak, jest to wiadomość zła - to dla Lionsgate znak, że w zasadzie nie muszą się silić na jakąkolwiek rewolucję czy zmiany, wystarczy powtórzyć ograną do bólu formułę aby zarobić. Czyli czysto teoretycznie, nikt nie musi się starać przy kolejnym sequelu. Istnieje możliwość, że mimo wszystko przyszłe odsłony serii okażą się dobre. Jestem sceptyczny, ale w dalszym ciągu tego nie wykluczam. Natomiast co do najnowszej "Piły" - moje oczekiwania były wysokie, materiały promocyjne były bardzo obiecujące, również sam Tobin Bell opowiadając o filmie i swojej roli wydawał się podchodzić do tego entuzjastycznie. Więc naprawdę wiele przemawiało za tym, że może to być godne wskrzeszenie serii. Mówiąc zupełnie szczerze, w pewnych aspektach był to jakiś powiew świeżości - zero charakterystycznego montażu, zero filtrów, zero jakichś dziwnych przejść między scenami. Film dzięki temu ogląda się, że tak to ujmę, stabilnie. Również scenerie są pewną świeżością, choć z pewnością spora część fanów uzna to za błąd - zamiast brudnych, obskurnych korytarzy i fabryk dostajemy całkiem zadbaną farmę, więcej dzieje się za dnia, toteż miasto jest żywsze, jest mniej mroczne, w sumie w wielu scenach można na chwilę zapomnieć, że jest to film tematycznie wpisany w uniwersum "Piły". Cieszy również sprawna, bardzo dobra reżyseria (niestety, nie można tego samego powiedzieć o scenariuszu). Ścieżka dźwiękowa zdaje egzamin, choć nowy "Zepp Eight" to w gruncie rzeczy rehash "Zepp Six" bez finałowej sekwencji z Hoffmanem, ale za to ze zmiksowaną końcówką oryginalnego "Hello Zepp". Poza tym, niezaprzeczalną zaletą "Jigsawa" jest fakt, iż w ogóle nie trzeba oglądać wszystkich poprzednich części by rozumieć co się dzieje. Nowi bohaterowie, nowe wszystko. No właśnie - scenariusz został napisany tak jakbyśmy wcześniej mieli co najmniej jeden film z detektywem Halloranem, oficerem Solomonem, czy Loganem Nelsonem grającymi pierwsze skrzypce. Postaci jest oczywiście więcej, ale to i tak nie ma głębszego znaczenia, gdyż tak naprawdę obchodzić nas będzie jedynie znany John Kramer. Akcja leci zbyt szybko, a większość postaci nie posiada żadnego bardziej rozbudowanego tła a to co już dostajemy jest podane na "odwal się" i bardzo szybko z głowy wylatują ważne szczegóły. Po prostu wiemy zbyt mało o tych postaciach by jakoś się o nie zatroszczyć w trakcie seansu. Gdzie im do Amandy Young, oficera Rigga, agentki Perez czy nawet Williama Eastona. Jednak mnie najbardziej uwierają dwie sprawy. Pierwsza, to nie jest pełnoprawny sequel, ale również i prequel. Ujrzymy zatem kolejne dopisywanie historii i wyciągnięcie kolejnego sekretnego ucznia o którym pewnie nawet dr Gordon nie ma pojęcia. Dwa, to samo co w "Cult of Chucky" - mnóstwo świetnych pomysłów, z wykonaniem to już gorzej. Początkowo byłem sceptyczny kiedy wspomnieli o jakiejś stronie na DeepWebie, którato strona miała być dedykowana filozofii Kramera oraz zawierać dokumentację technologiczną jego pułapek, ale po zastanowieniu się zaczynam żałować, czy naprawdę nie można było wykombinować motywu, że ktoś streamuje testy na żywo i policja namierza po kolei osoby które się tam logują i prowadzi śledztwo żeby dowiedzieć się gdzie się dzieje obecna gra? Nie można było z tej okazji przesłuchać kilka osób, które kiedyś przeżyły swój test? Nie można było chociaż wspomnieć o detektywie Hoffmanie, który okazał się następcą Kramera i który nigdy nie odpowiedział za swoje czyny bo przepadł bez śladu? Nie można było zorganizować wyścigu z czasem z lecącą sobie grą na ekranie a'la "Piła 2"? Motyw z wyznawaniem grzechów również miał wielki potencjał, ostatecznie został nieco spłycony, ale myślę, że ostatecznie jego wdrożenie wyszło bardziej na plus. Co do pułapek - jest różnie. Część z nich nawiązuje dosyć mocno do poprzednich części (próba kubłogłowych przywołuje na myśl pierwszy test fatalnej piątki z "Piły 5"), pułapka w silosie na zboże kojarzy się z niewykorzystanym pomysłem na finał wspomnianej "Piły 5" gdzie agent Strahm miał być zalewany wodą aż utonie. Nowe pułapki ogólnie sprawdzają się, chociaż u mnie w głowie został jedynie "blender" oraz laserowe kołnierze (świetny pomysł, wyglądał fenomenalnie... Dopóki nie zaczęło zalatywać "Piranią 3D"). Ogólnie było nieźle. Billy ze święcącymi oczami wyglądał lipnie w mojej opinii. Co jeszcze? Fatalne aktorstwo. Nie to, żeby seria była znana z jakichś rewelacji w tej materii, ale nawet wcześniej było to na zjadliwym poziomie. Tutaj jest po prostu źle i niewiarygodnie. Końcowy zwrot akcji... Skwitowałem w kinie beznamiętnym "aha". Generalnie jednak, jest to typowy średniak na 6/10, może w porywach do 6.5/10. Zdecydowanie nie jest to najsłabsza odsłona serii, ale można było to lepiej zrealizować. Mam nadzieję, że jednak chłopaki dadzą sobie więcej czasu i nie wypuszcza kolejnego filmu już w przyszłym roku. Ja wiem, Tobin ma już 75 lat, jednak skoro porwali się na nowe postacie i w ogóle, to chyba mogą jakoś napisać historię po swojemu. Przekonamy się w przyszłości.
-
Choć minęło już sporo czasu odkąd ostatnim razem gwar i emocje wypełniały te sale, w przepełnionych niezwykłą mocą wojownikach wciąż tli się płomień, który wznieca pożar zaklęć, który to ostatecznie zawsze przywraca do życia pewne szczególne miejsca. Tym razem ognie magii rozgrzały do czerwoności stalowe elementy filarów podtrzymujących okazałe sklepienie areny, jednocześnie przynosząc ciepło, rozpraszając ciemności. Stal uformowana była w cieniusieńkie elementy, ciągnące się od podstaw aż do korynckich głowic filarów, tworząc wspaniałe znaki, przywołujące na myśl ozdobne ornamenty, czy też kombinacje ze starych znaków runiczych. Grube kolumny, ułożone w dwa wielkie pierścienie, okrążały centrum pomieszczenia nad którym znajdowało się jedno tylko okno. Zostało ono starannie oprawione, w porze zenitu wpadający do środka słup światła wygląda iście inspirująco. W jego świetle doskonale widać niesioną podmuchami materię - kurz, pióra, pył. No dobrze, może nie jest to idealny styl koryncki, jednakże twórcy tej areny byli zafascynowani tym stylem. Po prostu przystosowali klasyczne elementy architektury pod potrzeby areny, dodając jednocześnie wiele własnych elementów. Na przykład wyrastająca z podłogi lwia głowa, po drugiej stronie areny, poza obiema pierścieniami kolumn. Jest to dzieło pracy jednego, znakomitego rzeźbiarza. Specjalny mechanizm uwalnia ogień z jego paszczy. Stalowe znaki zagłębiają się w kolumnach, ale w rzeczywistości biegną dalej w dół, aż do miejsca w którym czar ochronny (zapobiega rozlaniu się materiału) przechodzi w specjalne zaklęcie, które zabiera ciepło i napędza mechanizm otwierający paszczę lwa, powodując również buchanie ognia wysoko ku górze. W ten sposób zwierz zieje płomieniami tylko wtedy kiedy arenę wypełnia magia. Czyja magia wypełni ją dzisiaj, zapytacie? Z nieukrywaną przyjemnością pragnę powitać Lucjana oraz Mephista! Nie jest to ich pierwszy raz pośród sal magicznych zmagać, ale z całą pewnością minęło wiele czasu odkąd ostatnim razem mieliśmy okazję podziwiać ich moc. To zwykły pojedynek, w którym obowiązują zwykłe zasady. Ponieważ sale długo stały puste, niech walka potrwa dłużej niż przewiduje zwyczajna opcja, niech nasi wspaniali zawodnicy się nie oszczędzają, niech przypomną nam o czasach świetności Sal Magicznych Pojedynków! Jesteście gotowi? Zatem niechaj rozpocznie się pojedynek!
-
A ja na wszelki wypadek napomknę, że ostatnim razem kiedy ktoś próbował szmuglować jakieś linki, skończyło się to tak jak się skończyło. Wszystko wycieka do sieci, ale my wciąż możemy zachować się przyzwoicie. Postarajcie się powstrzymać od udostępniania linków do pozyskania treści chronionych prawem autorskim, a będzie ok Najlepiej kupić bilet do kina. Jeśli ktoś się przyczepi, powiedzcie mu, że jesteście tam służbowo.
-
Krwawe Słońce [Z][Wojenny][Grimdark][Far East]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Jest kilka rzeczy do których bardzo chciałbym się odnieść, ale na początku muszę poświęcić nieco czasu na dwie sprawy. Punkt pierwszy - po ostatnim skierowanym do mnie poście Verlaxa ponownie przeczytałem wątek o "Kryształowym Oblężeniu" i pragnę przyznać, że kompletnie pomyliłem posty oraz ich autorów. Istotnie, Verlax napisał coś innego niż myślałem że napisał, skrytykował on "Oblężenie" używając innych argumentów i przytaczając inne aspekty konstrukcji świata czy podejścia autora do tematyki. Chcę aby to wybrzmiało, ponieważ przez moją pomyłkę wyniknęło poważne nieporozumienie. Dlatego też znów pragnę przeprosić za impulsywne zachowanie, ale po prostu już tyle się negatywnych opinii o "Oblężeniu" przewinęło, że najwyraźniej straciłem rachubę albo jakoś mi się to zlało w jedno i nawet nie pokwapiłem się sprawdzić czy aby na pewno Verlax pisał to co myślałem, że pisał, bo po prostu byłem święcie przekonany, że to był właśnie on, pośród wielu innych osób które poświęciły czas na krytyczną analizę wspomnianego fanfika. Nie gniewajcie się. Punkt drugi - pragnę z całego serca, zupełnie szczerze zaapelować do wszystkich zainteresowanych zarówno tą, jak i wszelkimi przyszłymi dyskusjami na tematy fanfikowe o zdrowy rozsądek oraz szacunek. Hejt na Socks Chaser jest po prostu tak przesadzony, tak przerysowany, że naprawdę człowiekowi już się robi po prostu przykro. Nie mam tutaj na myśli Verlaxa który odniósł się do jej wypowiedzi i przytoczył własne argumenty, przykłady. Mam na myśli już takie trochę rytualne minusowanie postów bez merytorycznych odpowiedzi, odniesień do konkretnych cytatów czy ogólną "pełzającą nagonkę". Odnoszę również wrażenie, że jej osoba jak i prezentowane stanowisko nie są traktowane poważnie, a powinny. Socks jest osobą wrażliwą, można się z nią nie zgadzać, jednakże zwracam uwagę, że w dzisiejszych czasach, kiedy łatwiej jest wykonać pojedynczy klik zamiast poświęcić czas na pisanie akapitów i argumentację, a także w czasach kiedy coraz mniej ludzi ma swoje zdanie a ślepo podąża czy to za celebrytami, czy masami, osoby takie jak ona są bardzo wartościowe i potrzebne. Podśmiechujki z niej wydają mi się nieuczciwe również dlatego, że, z tego co widzę, ona naprawdę ma wiedzę na temat podejmowanych zagadnień i lubi patrzeć na sprawy wielowymiarowo. To również bardzo cenne podejście. Od razu powiem, że w kwestiach historycznych czuję się żółtodziobem zarówno przy niej, jak i przy Verlaxie. Zresztą, moja pierwsza wypowiedź niewiele miała wspólnego z merytoryczną krytyką, była emocjonalna. A mimo to potem wywiązała się z tego dobra dyskusja, wymieniliśmy się argumentami, może dla przyszłych czytelników "Krwawego Słońca" nasze wypowiedzi i stanowiska okażą się interesujące i zdopingują do własnych przemyśleń. Krótko mówiąc, ze wszystkimi moimi emocjami oraz osobistymi odczuciami poczułem się uszanowany i byłoby dobrze gdyby Socks była traktowana tak samo. A teraz odnośnie "Krwawego Słońca". Jeżeli chodzi o te postacie, to zupełnie nie o to mi chodziło i szczerze mówiąc nie wiem skąd wyciągnąłeś wniosek, że chciałbym mordować więcej postaci z którymi czytelnik mógłby wcześniej się zżyć i których mógłby żałować. Może nie wyraziłem się precyzyjnie, ale zupełnie nie o to mi chodziło. Ale! Nie chciałbym teraz się o tym rozpisywać, gdyż przytoczyłeś w jednej ze swoich wypowiedzi coś dużo, dużo bardziej interesującego i co ma, w moim odczuciu, większe znaczenie w kontekście formy "Krwawego Słońca" oraz tego czym ono ostatecznie jest a czym mogłoby być. Być może będziesz zdziwiony, ale... Nic nie wiem o "Folwarku Zwierzęcym'', to dla mnie prawdziwa terra incognita. No, poza tym tekstem, że "wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze" Natomiast, "Mausa" znam. Wprawdzie minęło sporo czasu odkąd ostatnim razem miałem go w rękach, ale co nieco pamiętam. I szczerze mówiąc nie spodziewałem się go w tym wątku, jako iż jest on... Idealną ilustracją tego czym "Krwawe Słońce" spokojnie mogłoby być przy Twoim warsztacie i źródłach, a czym niestety nie jest. Albo nie jest tak do końca. Nie chcę tutaj rozstrzygać kto był gorszy, czyje zbrodnie były brutalniejsze, zło to jest zło. Przyjmijmy takie oto uproszczenie na potrzeby tejże dyskusji. Niemniej, "Maus" był właśnie bardzo, ale to bardzo oszczędny w środkach wyrazu i bardzo wielu rzeczy które mogłyby tam być ukazane po prostu nie było. Czy może raczej, były, ale genialnie ukryte, stonowane, bądź też tak przemyślane by czytelnik wiedział co się działo, miał to w głowie, ale nie przed oczami. Doskonały przykład tego, o czym pisałem wcześniej - czasem mniej to jest więcej. Pamiętam na przykład, że był tam kadr, gdzie przerażona mysz krzyczała, to w pewnym momencie podszedł do niej nazista, złapał za nogę i po prostu przywalił tą myszką o mur. Na tym kadrze widoczna była tylko czarna plama po krwi, a mysz ukazana była od pasa w dół, w następnych kadrach CHYBA ta plama została przykryta dymkiem, ale wciąż były widoczne niewielkie rozbryzgi. I to właśnie była ta znakomita powściągliwość - nie widzieliśmy zbyt wiele, ale mieliśmy pojęcie, że tam przecież jest pełno krwi, pewnie jeszcze głowa tej myszki została rozwalona, możliwe że nawet mózg wypłynął... I że to nie był odosobniony przypadek. Autor niczego nie zakłamał, a jednocześnie nakreślił bestialstwo nazistów. Pamiętam też, że w pewnych kadrach, już dużo później, ukazane były sterty martwych, wychudzonych mysz, a także kadry pokazujące ich kremację, gdzie autor skupił się na ich martwych oczach i utrwalonym na ich twarzach przerażeniu, podczas kiedy płomienie trawiły ich ciała. I znowu - zero przekłamań, powściągliwość w przekazie, czytelnik wie co się wydarzyło, ale nie odrzuca go od tytułu, bo zbrodnia została ukazana w możliwe jak najbardziej naturalistyczny sposób. Tam chyba jeszcze było pokazane wieszanie kilku myszy, to chyba najmniej brutalna ze wszystkich ukazanych tam metod egzekucji, ale znów, to nie byłby problem uczynić to brutalnym, szokującym aż do granic możliwości. Ale autor tego nie zrobił. Poza tym, "Maus" ma wiele innych wątków i aspektów, również występuje tam motyw przemiany bohatera (jak ocalały Spiegelman stał się nieufny i podejrzliwy) i właśnie w żadnym momencie nie miałem wrażenia, że przez jakieś przesadnie dokładne obrazy bestialstwa wojny czy śmierci ofiar cała reszta traci jakoś na znaczeniu czy jakości, nic nie jest zakłamane, a cała opowieść jest szokująca i przejmująca. Nawet bardzo. I właśnie o to mi chodziło - nie ugrzecznianie, nie milczenie wobec pewnych zbrodni, ale właśnie zdrowy rozsądek, powściągliwość w środkach wyrazu czy formie, chociażby po to by nie stracić wrażenia szoku tak prędko i nie sprawić, że czytelnik ma ochotę by ten tekst jak najszybciej się skończył. A kiedy to następuje, to w głowie zostają tylko te przesadnie gorowate obrazy i cała reszta ulatuje. Jasne, "Maus" to powieść graficzna, a "Krwawe Słońce" to słowo pisane, ale nie wierzę, że Ty nie dałbyś rady odnaleźć złotego środka w tej formie. Ale wiem, wiem. Odpowiadając Socks przywołałeś "Mausa" nie w kontekście gore czy formy przekazywanych wydarzeń, ale w kontekście alegoryczności "Krwawego Słońca". I przyznam szczerze, że na tym polu również "Maus" wypada lepiej, a dlaczego. Otóż "Maus" jest taką... No, prawdziwą alegorią. Mam na myśli to, że poszczególne postacie (narodowości) zostały ukazane jako zwierzęta, jako różne zwierzęta i takie a nie inne ich przedstawienie wiązało się z symboliką i generalnie było tam drugie dno. Eksterminowani Żydzi zostali przedstawieni jako myszy, a Niemcy jako koty - koty polują na myszy i w tym sensie Niemcy zostali ukazani jako myśliwi, drapieżnicy, a myszy jako ich ofiara, która w bezpośrednim starciu nie ma szans się obronić i tak zostanie pożarta. Francuzi chyba zostali ukazani jako żaby, Brytyjczycy jako ryby, co też ma jakieś głębsze znaczenie, niejednokrotnie spotkałem się opinią, jako w przypadku Brytyjczyków było to nawiązanie do powiedzenia "ryby głosu nie mają", albo że nawiązuje to do tego, że Wielka Brytania nie zabrała głosu w kluczowych momentach, nie zrobiła nic by powstrzymać Niemców, w ogóle, spora część Europy stała z boku kiedy działy się straszne rzeczy i zaczęła działać relatywnie późno, kiedy już pewnych rzeczy nie dało się cofnąć. W ogóle, w sieci można się natknąć na inne, bardziej precyzyjne czy lepiej ugruntowane interpretacje. W "Krwawym Słońcu" czegoś takiego po prostu nie ma. Zgoda, może drugiego dna, jako takiego, nie miało być w ogóle, ale tam ludzie zostali po prostu zastąpieni kucykami. I teraz - w "Mausie" mamy prawdziwe zwierzęta, a kotom naprawdę zdarza się polować na myszy. Różne gatunki miały budzić określone skojarzenia w stosunku do danych narodowości. W "Krwawym Słońcu" magiczne kucyki nie wzięły się z realnego świata, są to istoty fantastyczne, pochodzące z serialu animowanego dla dzieci, bardzo cukierkowego. I w sumie, obawiam się, że za taką oto wymianą nie idzie nic więcej i stąd też "Krwawe Słońce" nie jest stricte alegorią, ale właśnie ponyfikacją. W mojej opinii to nie jest to samo. Zresztą, już sam serial w swojej "surowej" formie był oparty o personifikację, kucyki czerpały mnóstwo rzeczy ze świata ludzkiego (zachowania, cechy charakteru), zachowywały się i postępowały jak ludzie, toteż wzięcie ich do fanfika i użycie do czegoś co ma być alegorią, jest w mojej opinii działaniem nieco chybionym i w związku z tym nie przedstawiałbym "Krwawego Słońca" jako alegorię, ale jako ponyfikację. No, może gdyby różne narodowości były reprezentowane jako różne znane z serialu gatunki i miało to jakieś powiązania z tym jak wyglądały relacje między nimi w serialu, wówczas to by się lepiej zazębiało, a na pewno jakkolwiek kwalifikowało na alegorię. Zresztą, "Maus" już trochę lat ma, nie wiem za bardzo z jakim odbiorem się spotkało w latach swej premiery i pierwszych tłumaczeń, ale na intuicję wydaje mi się, że byli tacy, którzy jako ocaleli, poszkodowani przez nazistów, poszkodowani przez Niemców, mogli poczuć się urażeni, że ich historia została przedstawiona w alegorycznej formie i że zrobiono z nich myszy. Może nawet czuli się obrażeni? Rzeź Nankińska to inna zbrodnia, inny wymiar bestialstwa, ale wciąż wydaje mi się, że gdyby okoliczności były inne i wśród odbiorców byli tacy co te czasy pamiętają, myślę, że taka ponyfikacja spotkałaby się z dużo bardziej podzielonymi opiniami, może nawet opiniami skrajnymi. Jakiś czas temu dorzuciłem swoje pięć groszy w statusie Lyokoherosa, który twierdził, że serial byłby jeszcze lepszy, gdyby wprost był o chrześcijaństwie i zawierałby sceny, w których kucyki chodziły na mszę, modliły się, takie tam. No właśnie nie. MIĘDZY INNYMI, wyobrażam sobie, że osoby wierzące mogłyby się poczuć urażone tym, że ich sfera sacrum zostaje sponyfikowana, że nagle kolorowe, cukierkowe postacie wykonują pewne obrzędy czy wypowiadają słowa zarezerwowane dla prawdziwych duchownych, to po prostu kompletnie nie ta atmosfera, nie ten nastrój. Tak jak pomysł by w programie rozrywkowym "Jaka to Melodia?" pojawiły się pieśni patriotyczne. Dwa kompletnie różne światy, różne nastroje. Podobnie uważam, że ponyfikacja pewnych ludzkich zbrodni czy aktów bestialstwa to cholernie ryzykowna operacja. Forma to również delikatna sprawa. I generalnie, w mojej opinii, lepiej jest zachowywać powściągliwość czy nie epatować przemocą i gorem, bo to naprawdę może zrobić każdy i to jest taka pierwsza z brzegu, najbanalniejsza metoda próby ukazania wojennych realiów. I nawet jeżeli cel jest sam w sobie ambitny, ostatecznie sprowadza się to do coraz liczniejszych, coraz bardziej dokładnych opisów czynów zbrodniczych w nadziei, że jednak się uda. A coś takiego co zaprezentował właśnie autor "Mausa" to nie każdy potrafi zrobić. I w swoim przekazie, pomimo braku wielu środków wyrazu, uważam, że tytuł ten jest potężniejszy. Na zakończenie dodam, że chcę zrobić sobie przerwę. To znaczy, nadal będę działał w materii fanfików, ale także feedbacku i za jakiś czas zamierzam powrócić do "Krwawego Słońca" i zbadać je dokładniej, co może zaowocować nowymi postami. Póki co, myślę, że jeśli komuś takie klimaty i taka forma odpowiadają, to "Krwawe Słońce" jest lepszą pozycją niż "Kryształowe Oblężenie". Poza tym, jest krótsze i fabuła jest bardziej... Konkretna. Nie mam nic do tego jeśli komuś się taki finał podoba, różni ludzie mają do tego prawo, aczkolwiek... No wiecie, nie czuję się komfortowo widząc "O to chodziło!" w odniesieniu do tego kawałka. Wydarzyła się straszna, potworna masakra i zbrodnia. Minęło sporo czasu. Wyciągnijmy wreszcie jakieś wnioski na przyszłość. Dużo jeszcze uwagi będziemy poświęcać przemocy i bestialstwu? Pozdrawiam! AKTUALIZACJA: Odnośnie alegoryczności, zapomniałem nadmienić, że w "Mausie" jeden z rozdziałów (już nie pamiętam który) był opatrzony obrazkiem na którym była pułapka na myszy. To również miało wielkie znaczenie symboliczne. -
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
@Król Etirenus Napisałem o tym troszeczkę powyżej Generalnie, do wykonania mapy posłużyłem się narzędziem zwanym Inkarnate. Jest to darmowe narzędzie dostępne z poziomu przeglądarki. Link zapodałem wyżej, Inkarnate jest jeszcze w fazie rozwoju, według zamieszczonych informacji na stronie projektu, znajduje się w fazie beta. Oferuje pewną pulę obiektów, ale można zaimportować do 10 własnych, co uczyniłem. Po wyeksportowaniu mapy podziałałem trochę w Gimpie żeby dodać kilka rzeczy, zmienić balans kolorów, takie tam. Ogólnie, polecam Inkarnate, choć wiele jest jeszcze do zrobienia. Nie zaobserwowałem żadnych błędów, tylko braki w funkcjach i dosyć średnią wydajność, jest pole do pewnych uproszczeń. Ale ogólnie, można za jego pomocą stworzyć sobie mapkę fantasy, bez większych problemów. Nauka operowania w Inkarnate to jakieś 5-10 minut, naprawdę- 83 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Mamy wrzesień, a skoro wrzesień, to najwyższa pora na większą aktualizację Nowe opowiadanie, "Ołowiany Gleipnir", jest nie tylko dwuczęściowe, ale także wypełnia całkowicie lukę, jaka powstała w wyniku uczynienia z tej historii serii i napisania pierwszego chronologicznie tytułu – "O szyby deszcz dzwoni". "Ołowiany Gleipnir", jako ostatnia z historii potrzebnych do wypełnienia dziury w chronologii, jest po prostu kolejnym kawałkiem życia z pewnymi elementami przemocy (od czasu do czasu ktoś się będzie lać, bo przecież można sobie pozwolić na odrobinę "akcji"), aczkolwiek atmosfera opowiadania ma bardziej zabarwienie romansowe. Ale spokojnie – dołożyłem wszelkich starań by tym razem opisać znane motywy inaczej, a także dodać od siebie coś nowego. Nah, tylko żartuję! Szkolny romansik, oczywiście, że ma popełnione wszystkie klisze jakie tylko można sobie wyobrazić.EXE A czy wspominałem już, że byłem stażystą w Hasbro i że "Cupcakes" to prawdziwy odcinek? A odkładając żarty na bok, historyjka ukazuje jak Gleipnir spiknął się z Wise Glance, no i ogólnie od czego się zajęła ich znajomość. Jasne, jest jak inne historie tego typu, ale gdzieniegdzie próbowałem coś tam pozmieniać, byle tylko nie przesłodzić. I to w zasadzie tyle. Wszystkie elementy układanki są na swoim miejscu, toteż mogę z zadowoleniem ogłosić, że od teraz fabuła zacznie w końcu iść naprzód – a więc wszystko kolejne co nadejdzie, będzie się dziać po "Spełnieniu życzeń". Seria ruszy do przodu. A ja będę układać większą układankę I to jest dobry moment, by powiedzieć Wam o materiałach dodatkowych, które przewidziałem na tę okazję. W pierwszej kolejności pragnę zaprezentować tabelkę z nieco dokładniej opisaną chronologią opowiadań. Opowiadania w pierwszym poście i tak są już ułożone w porządku chronologicznym, więc zupełnie nie musicie patrzeć do tabeli by się połapać co jest po czym. Ale jeśli zdecydujecie się zerknąć, zobaczycie kiedy rozgrywają się dane wydarzenia, a także które opowiadania zrzucają się na dany arc, no i jaki sobie wymyśliłem motyw na podsumowanie każdego z nich Ja wiem, że normalnie to wygląda inaczej, ale to poplątanie/ przeplatanie arców wynika z tego, że w ogóle nie planowałem serii, było tylko jedno opowiadanie, "Spełnienie życzeń". Potem napisałem resztę, ale bez jakiejś konkretniejszej wizji jak to ma być zorganizowane, po prostu chciałem serię, to pisałem serię. A potem znowu zmieniłem zdanie. W każdym razie, pierwszą sagą w "Kresach" jest saga rodziny Crusto i jak możecie zobaczyć, za całkiem niedługo dobiegnie ona końca, co da początek kolejnej. Jeżeli będzie mi sprzyjać szczęście, to zdążę co nieco opublikować jeszcze w tym roku. Generalnie, najbardziej wewnętrznie spójnymi arcami są "Najemnicy" i "Dodge City". Reszta jest trochę... Posklejana. Ogólnie chodzi o to, że mamy arc "Nowy świt", w którym poszczególne postacie wyruszają w drogę i trafiają do jakiegoś punktu, potem mamy "Najemników", gdzie śledzimy żywot Fenrira jako najemnika/ łowcy, potem "Osuwisko" przenosi część postaci do nowych etapów życia i otwiera im oczy na różne rzeczy, co ostatecznie prowadzi do "Dodge City", gdzie te postacie się spotykają. Coś się kończy, a coś zaczyna. Proste na papierze, powykręcane w tabeli. Ale tak to już jest. Kolejne kawałki będą już lepiej rozplanowane, obiecuję Się rozpisałem się, a tu kolejne rzeczy czekają na pokazanie. Na przykład jak wygląda całe to cholerne południe i skąd się wzięły się te postacie co się nazywają się jak postacie i rzeczy z mitologii nordyckiej Oto przez Wami mapa południa, która tak przy okazji... Zdradza co nieco czego się można spodziewać po kolejnej sadze Jak pewnie zdążyliście się zorientować, mapa ta nie jest tak do końca moim tworem. Do jej wykonania posłużyłem się narzędziem o dźwięcznej nazwie Inkarnate. To rozwijające się, darmowe (póki co) narzędzie do tworzenia map, oferujące pewną pulę obiektów podstawowych, jak również pewną ilość niestandardowych, do zaimportowania. Pobawiłem się troszkę w Gimpie, by poprawić wygląd mapki tu i tam, ale bez drastycznych zmian. Inkarnate mogę ogółem polecić, choć nie jest to narzędzie aż tak funkcjonalne i, moim zdaniem, potrzeba mu jeszcze kilku funkcji. Sprawdźcie sami W porządku i rzecz ostatnia, czyli... Wizerunki postaci! Tak jest, dzięki wsparciu wspaniałych ludzi głównie @Socks Chaser oraz @Cluvra, w końcu zdecydowałem się zagościć na DeviantArcie, co posłuży mi na platformę do dzielenia się pracami graficznymi, w tym obrazkami z postaciami oraz ilustracjami (mam nadzieję) ale i innymi rzeczami. Znajdziecie to tutaj - ShinHoffman Póki co, macie tam obrazki ze znanymi już postaciami, ale także wcześniej nie pokazywanych nigdzie rodzicieli głównych postaci! No, jeszcze nie wszystkich, ale cierpliwości. Materiały graficzne będą sukcesywnie udostępniane. Wszystko o czym teraz napisałem już znajduje się w pierwszym poście. Zapraszam gorąco. Jak widać, "Kresy" nabierają tempa i rozmachu, ale to nie znaczy, że zapomniałem o innych rzeczach, czy o Was. Fanfik z Trixie niebawem będzie zakończony, ale przed publikacją przejdzie on serie badań. W międzyczasie postaram się o jakiś feedback. Dawno nie komentowałem/ nie recenzowałem fanfików i chciałbym jeszcze w tym roku co nieco poczytać. Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Krwawe Słońce [Z][Wojenny][Grimdark][Far East]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
A ja po raz kolejny powiem, że wszelakie epitety, tudzież wycieczki osobiste zawarte w moim pierwszym poście wynikały z emocji i nie miały na celu urażenia kogokolwiek, a już na pewno nie autora oraz jego czytelników, którzy się ze mną nie zgadzają. Rzadko mi się to zdarza, ale jednak. Nie będę jednak posta edytować i udawać, że nigdy nic takiego nie napisałem i nigdy się nie uniosłem, bo to dopiero byłoby asekuranckie. Z tego stanowiska mogę zaapelować po prostu o dystans oraz wyrazić przeprosiny, jeżeli ktokolwiek chowa choćby minimum urazy. Natomiast, podtrzymuję kontrowersyjne porównanie do "Cupcakes" oraz "Sweet Apple Massacre", jednakże zaznaczam - tylko w kontekście metody przekazywania, formy opisywania wydarzeń zawartych w rozdziale XIV, a nie "Krwawego Słońca" jako całości. Może z grubsza przesadziłem sprowadzając całość do poziomu KO, niemniej nie będę tutaj wycofywał się ze swojego stwierdzenie w całości, ale uściślę - rozdział XIV jest tym, przy którym miałem retrospekcje i który w pełni minął się z moimi oczekiwaniami oraz nadziejami na to opowiadania, jako opowiadanie drugowojenne. Wcześniej historia radziła sobie doskonale, było to właśnie to, co chciałem otrzymać po przerwanej i niesatysfakcjonującej lekturze KO. To właśnie ten najnowszy na dzień dzisiejszy rozdział popsuł moje wrażenie i skutecznie zniechęcił, wręcz rozczarował. I nie chce tutaj roztrząsać kwestii, że nagle sobie przeskok zrobiłem i pominąłem wszystko co było między III rozdziałem (plus sprawdzane wyrywkowo scenki z późniejszych kawałków ZANIM postanowiłem to przeczytać od początku) a XVI, bo tutaj nie zamierzam się spierać, że tak się nie robi. Niemniej, muszę mieć na uwadze swoje zdrowie oraz samopoczucie, dlatego też, w pewnym sensie, ostrzeżenie jakie otrzymałem ocaliło mnie od jeszcze większej frustracji, jeszcze większego rozczarowania, czasu uznanego za stracony, nie muszę się też obawiać, że ogarnie mnie poczucie beznadziejności, czy "dół". I jeszcze - w dalszym ciągu ubolewam nad tym, że tak wiele poprzednich Twoich fanfików zostało porzuconych, a ten dostał wsparcie które zaowocowało w finale tak bezwzględną, tak szczegółowo opisaną brutalnością, którą odczuwam mocny przesyt. Po prostu zostało tego zawarte w takich ilościach, w takim natężeniu, że w połączeniu z obraną metodą opisywania wydarzeń mnie, jako czytelnikowi, zrobiło się zwyczajnie przykro, która to przykrość czasem przeszła we wściekłość i myśl, że: "Tyle pisania, tyle czasu, żeby na końcu dostać to?!". I zaznaczę po raz kolejny, że wcale nie chodzi mi o to by wywalić z opowiadania wszystkie elementy gore, ale tylko o ich formę, ilość i natężenie. Zmierzam do tego, że kiedy fanfik jest dobry, kiedy mnie się podoba i kiedy czuję, że czas poświęcony na lekturę nie jest czasem straconym, wówczas nie chcę by on się skończył. I jeżeli chodzi o to co zdołałem przeczytać przed rozdziałem XIV, tak właśnie było. To ten ostatni rozdział stanowi całkowitą tego odwrotność - było tam tak tego wiele, że po uczuciu przykrości zacząłem się denerwować, a potem chciałem, żeby on się po prostu skończył. A potem wpadła część druga i generalnie była to powtórka, tyle że moja pozycja startowa już obfitowała w emocje negatywne, niechęć, zawód oraz wszystko to, czego mam na każdym razem nadzieję uniknąć. Wiesz, to nie jest tak, że widzisz jakiś naiwny fanfik, który prędzej mógłby się ukazać w 2012 roku, czy niesformatowany tekst i zabawne błędy, ale kiedy widzisz rzeczy, które nie mogły być błędem i które ktoś musiał specjalnie tak napisać, a ty potrafisz wyjść z kilkoma innymi koncepcjami jak mogło to zostać napisane i nie możesz pozbyć się wrażenia, że w tego wszystkiego ten ktoś wybrał rozwiązania absolutnie najgorsze. I ja powtórzę raz jeszcze - tu nie chodzi o to, żebyś coś pomijał, czy przekłamywał, na ile oczywiście możemy mówić o autentyczności historycznej w przypadku opowiadania z kolorowymi kucykami oraz powadze takiego tworu jako powieści opartej na historii WWII, ale o bardziej strawną, inaczej przemyślaną formę, która nie odstraszy, nie obrzydzi, a zszokuje, przerazi, zostanie w głowie. Chciałbym też wspomnieć, że osoby zaglądające tutaj nie mają obowiązku ani znać doskonale historii, ani orientować się perfecto co do wszystkich Twoich inspiracji oraz zamierzeń. Ja oczywiście jakąś tam wiedzę mam, a teraz, po Twoich postach, również tą o dziełach z których czerpałeś, ale potrafię sobie wyobrazić osobę, która nie interesuje się historią WWII w ogóle, nie czytała "Jądra Ciemności", czy też nie ma szczególnego pojęcia na temat różnych motywów literackich, a która wpadła tutaj coś przeczytać. No i wiesz, nie można jej za to winić. Ja też bardzo często wplatam w swoje teksty jakieś wstawki czy nawiązania, nierzadko zrozumiałe tylko dla mnie i nie zamierzam winić kogoś, że po przeczytaniu tego tekstu nie ma pojęcia o co chodziło w jakimś konkretnym fragmencie, po co to tam było i co ja napisałem. Ale obserwuję, że wiele z nich jakoś przemyka niezauważona, ale te które zostaną już namierzone, one spotykają się właśnie z taką reakcją. Ale to nic złego. A chodzi mi o to, że może być osoba, która nie ma pojęcia o II wojnie światowej, a np. bardzo drażliwą dla niej kwestią są gwałty. I o ile będzie w stanie przełknąć postać, co do której mamy jedynie poszlaki, że kiedyś coś takiego ją spotkało, bądź też przełknąć fragmenty opisujące ten czyn, to jednak jestem pewien, że w rozdziale XIV jest tego po prostu zbyt wiele i to w zbyt szczegółowej formie aby przez taką osobę zostało coś takiego zaakceptowane. I bardzo możliwe jest, że nawet mając za sobą cały tekst, ten jeden rozdział końcowy znacząco wpłynie na ostatecznie wrażenie i sprawi, że ta osoba po prostu już nigdy nie będzie chciała przeczytać niczego od Ciebie - bo to było na końcu i wspomnienia w tego fragmentu są najżywsze, aż przyćmiewają wszystko to, co było przedtem. Mogą być też osoby dla których macierzyństwo, przemoc wobec nieletnich, bezbronnych to są szalenie drażliwe kwestie, one mogą po tym rozdziale zareagować bardzo podobnie. Nawet gdyby mogły przeboleć to, że jakiejś matce rozpruwa się brzuch, miażdży nienarodzone dziecko, a zmasakrowane zwłoki się gwałci, to jednak tego jest tak wiele w tym rozdziale, opisane to jest w taki sposób, że właśnie tego szoku nie ma, ale czytelnik czuje się wręcz bombardowany tym z każdej strony bez chwili wytchnienia, co się włączy z tym co napisałem wcześniej - chce aby ten rozdział zakończył się jak najszybciej, ma tego dość. I jeżeli widzi, że czeka go jeszcze drugie tyle, to może równie dobrze zamknąć kartę i podziękować. A te rzeczy są właśnie na końcu całego opowiadania i one bardzo wpływają na ostateczne wrażenie. I jeśli wszelkie granice zostaną przekroczone, to ten czytelnik nie będzie już pamiętał o intrygach, polityce, czy strategii, ale właśnie o tym, że bili, gwałcili, rozpruwali, bezcześcili, miażdżyli i po prostu kiedy ostatnim razem sięgał do "Krwawego Słońca" to chciał, aby ono się jak najszybciej skończyło. Może teraz kilka cytatów, aby konwersacja jakoś zyskała na spójności... No właśnie nie do końca. Mnie cały czas chodzi o to, że ja te wszystkie życzenia miałem spełnione, kiedy zaczytałem: fanfik był dobry, był ciekawy, napisany poprawnie. I byłem w pełni świadomy, że ma on również elementy brutalności, gore, ale po tym co już przeczytałem, wliczając w to również Twoje poprzednie fanfiki, mając w pamięci, że przecież krytykowałeś KO, a więc w Twoim opowiadaniu nie powinno być rzeczy które Ciebie tam wpieniały i wpieniały przy okazji innych czytelników (w tym mnie), po tym wszystkim byłem pewien, że kto jak kto, ale Ty będziesz znakomicie czuć granice słowa pisanego, pewien umiar i rozsądek w formie przekazu, więc opowiadanie nie będzie w żadnym momencie taką trupią zupą, tylko jak wiele by tego zła i brutalności nie narastało z czasem, to jednak zawsze będzie to utrzymywane w jakichś ryzach, by nagle nie stało się tak, że to te gorowate elementy wszystko przykryją. I ja w dalszym ciągu podtrzymuję, że w taki sposób o zbrodniach wojennych, wyłącznie poprzez hurtowe ilości krwi, flaków i okropieństw, to może pisać każdy. Ale Ciebie uważałem (i w sumie nadal uważam) za pisarza naprawdę dobrego, mającego warsztat i wiedzę oraz takie wewnętrzne poczucie o czym można pisać i jak, a kiedy po prostu coś staje się przesadzone, odpychające. I tym bardziej czuję rozczarowanie tym ostatnim kawałkiem, ale przynajmniej z Tobą da się o tym porozmawiać i nie wygląda to tak, że każde absolutnie opowiadanie opierasz na tak odrażającej, obscenicznej przemocy, toteż niech będzie wiadomo, że ja nikogo tutaj nie skreślam. Wspominam o tym na wszelki wypadek. Chodzi mi o takie wrażenie, że: "Jak to możliwe, żeby istniała kiepska gra z Zeldą?" albo: "Jak to, Adam Marcus napisał dobry scenariusz?". Mroczny klimat bynajmniej nie idzie w parze z brutalnością i gore (po prostu może być mroczka historia bez przemocy lub z przemocą znikomą), a wbrew pozorom, pomimo pewnej zmiany w moim wyczuciu, nadal mam dosyć szerokie pole tolerancji wobec aspektów krwawych, brutalnych. Wszystko jednak ma pewne granice i jeżeli porwałeś się na opisywanie takiej oto zbrodni, to właśnie prędzej spodziewałbym się większego stonowania, gry słów, fragmentów, które na pierwszy rzut oka nie wydają się aż tak straszne, ale po chwili dopiero okazuje się jaką przerażającą prawdę przekazują, rozmaite przemieszanie tych scen z niegroźnymi fillerami by dać czytelnikowi chwilę oddechu (chociaż te fillery występują, tylko nie do końca spełniają to zadanie) wszystkich takich zabiegów, dzięki którym w tekście nic nie zostałoby przemilczane, nic nie byłoby przekłamane, ale jednocześnie by ten tekst był inny od reszty, wyjątkowy. I teraz - bardzo możliwe, że za tym również stoi fakt, że zrobiłem ten mój przeskok, ale w tym ostatnim rozdziale właśnie nie czuć emocji. Rzeczy po prostu się dzieją, i chociaż mamy punkt widzenia obserwatorów oraz oprawców, nie ma prawie w ogóle punktu widzenia ofiar, a przynajmniej w takim sensie, w jakim to sobie wyobrażam. Narracja jest trzecioosobowa, więc wiadomo, że nie mogłeś nagle przeskoczyć do jednoosobówki i opisywać bestialstwo z perspektywy jednej z bezimiennych ofiar... Ale mamy np. Rainbow Dash, która jest jedną z głównych postaci, jest obserwatorką, ofiarą, występuje zatem w kilku tych rolach i przyznam szczerze, że gdyby takich postaci było więcej - kucyków które znamy z serialu, bądź postaci oryginalnych, które poznaliśmy przez całe opowiadanie, jakoś się z nimi zżyliśmy, gdyby na końcu opisywane było po kolei jak one giną w tak niewyobrażalnych mękach i w tak niegodziwy sposób, myślę, że ja tym bardziej bym się załamał i pożałował, że przeszedłem z nimi całą drogę po to by żadnej z nich się nie udało. Żadnej. Nie chodzi mi o to, że wszystkie mają z tego wyjść cało z perfekcyjnym zdrowiem, ale to naprawdę nie jest przyjemne czytać o tym jak każda postać ginie w tak strasznych okolicznościach, tym bardziej, że wokół mamy jeszcze tyle bezimiennych ofiar, że w zasadzie ich imiona czy rola nie robią różnicy. ALBO te emocje gdzieś tam są, ale ja nie mogę ich wychwycić, bo one również są przyćmiewane przez opisy czynów i całą te oprawę graficzną. Myślę, że tego powinieneś być świadom - jak jest najczęściej kształtowana świadomość ludzka; chwil przyjemnych, sukcesów nie chcemy pamiętać albo pamiętamy je krótko, a te najgorsze rzeczy, porażki tkwią w pamięci i ciągle są przywoływane. Tutaj mógł zadziałać taki czynnik - łatwiej w pamięci zapadają czyny haniebne, przemoc, brutalność i pozostawiają po sobie o wiele, wiele gorsze wspomnienia i wrażenie, na tyle by skutecznie wyrzucić z głowy czytelnika wszystko inne. No i wydaje mi się, że pisząc ten rozdział tak a nie inaczej, trochę w tę pułapkę wpadłeś. Nieco później wspomniałeś o dziennikach, że tam właśnie nie czuć było emocji, tylko była to sucha relacja z wydarzeń. No właśnie "relacja" lepiej pasuje do tego czym jest rozdział XIV. Oczywiście nie dosłownie, bo przecież jest to jakaś konsekwencja poprzednich zdarzeń, część fabuły, jest narracja, opisy, jednakże to relacjonowanie wydaje się przykryć wszystko inne i w efekcie trzeba się przekopywać przez te flaki, krew, zmiażdżone płody, a to naprawdę nie jest ani przyjemne, ani tym co chciałbym wynieść z opowiadania. Tak więc, nie jest to relacja sucha, wysuszona aż zęby bolą od czytania, ale to nadal jakaś relacja. Zresztą, zastanawiam się, czy jeżeli, w myśl tego co pisałeś wcześniej, nie było tam godności, to czy były tam jakieś emocje? Czy może prędzej instynkty, prymitywne żądze zabijania, mordowania, po prostu samo zło? Bo jeżeli nie było godności, nie było emocji do opisywania, wówczas tym bardziej zostaje samo bestialstwo i obrzydliwości, a więc czy pisać tyle o tym samym w jednym rozdziale było właśnie taką przesadą? Phew. Zdaje się, że to by było wszystko czym chciałem się podzielić dzisiaj. Powtarzam raz jeszcze, że ja nie chcę nikomu niczego bronić i nikogo nie osądzam jeśli się ze mną nie zgadza odnośnie tegoż opowiadania. Może faktycznie przy moim obecnym stanie zdrowia zabieranie się za to w ogóle było nierozsądne. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, a jeśli można przy tym nieco podyskutować... Pozdrawiam i życzę miłego popołudnia. -
Krwawe Słońce [Z][Wojenny][Grimdark][Far East]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Pamiętacie co pisałem o tym, że już nie będę tu odpowiadał? No to zapomnijcie o tym. Zapomniałem jednej istotnej rzeczy o Verlaxie – on nie udaje, że głosy sceptyczne nie istnieją. I chociażby dlatego warto nagiąć ramy mojego poprzedniego postanowienia. Ogółem, to jest prawda, że mój ton wypowiedzi był emocjonalny i zaczepki mogłem sobie darować. Jeżeli ktokolwiek z Was poczuł się urażony to oczywiście jest mi przykro i za to przepraszam, jednak były to rzeczy które po prostu musiałem z siebie wyrzucić. Ciążyły mi i nie było innego sposobu, żebym poczuł się wolny. Mogłem też przeczytać całość i jednak próbować nie myśleć o tym zakończeniu. Mogłem, mogłem, teraz to już po ptakach. To zakończenie po prostu nie jest dla mnie i niestety zrzutowało na wszystko co je poprzedziło. Minęło trochę czasu i w sumie cieszę się, że postąpiłem tak, a nie inaczej. Zapowiem tu taką jedną rzecz, możesz ją zignorować, albo i nie, ale ogółem w pewnym miejscu za jakiś czas napiszę coś o sobie i generalnie powinno to rzucić nieco światła dlaczego od ponad roku zachowuję się tak jak się zachowuję. Nie jest to żadne usprawiedliwienie, ale wiesz... "Historia developmentu" nie jest aż tak ważna, możesz ją wziąć pod uwagę, ale nie musisz. Chodzi o to, że moje źródło wie ogólnie co się ze mną dzieje, z czym mam kłopot i po prostu ostrzegło mnie zawczasu, bo wiedziało, że jeżeli przeczytam całość i na samym końcu wpadnie to zwieńczenie, wówczas dostanę po prostu szału i może mi się znowu pogorszyć i jestem za to ostrzeżenie szczerze wdzięczny. I rzeczywiście, nawet nie mając za sobą wszystkiego co poprzedziło rozdział XIV, zapoznając się z nim miałem poczułem się tak jakby ktoś mi właśnie pokazał środkowy palec i jeszcze napluł na twarz. To na co czekałem, to opowiadanie ponyfikujące w jakimś stopniu wojnę światową, ale nie zbędnie przeciągnięte, nieprzeintelektualizowane, ale również nie napisane w absolutnie gorowatym, bestialskim stylu, łamiące wszelkie granice, a podejmujące za to aspekty polityczne, strategiczne, może nawet ideologiczne. Nie mam cienia wątpliwości, że te dwie pierwsze rzeczy są zrealizowane w ramach całości, te ostatnie chyba też. Natomiast, po miłym zaskoczeniu, przekonaniu się do treści i rozpoczęciu lektury wszystko wskazywało na to, że wreszcie będzie to coś innego: elementy gore będą zachowane, ale z rozsądkiem, dzięki umiejętnie pisanym opisom będziemy wiedzieć co się tam dzieje, ale w żadnym momencie nie skrzywimy się od opisów tych aktów. Będziemy za to mieli świadomość i skalę rozgrywającego się zła, i tego że ono wygrywa. Ja nigdzie nie napisałem, że spodziewałem się tryumfu dobra, czy ugrzecznienia czegokolwiek, nie. Chodzi tutaj nie o zawartość merytoryczną, ale formę i przekaz graficzny i odnoszę wrażenie, że gdzieś musiała się zatrzeć ta granica i poniekąd stałeś się, jak to się mówi, ofiarą własnego sukcesu tudzież postawionego sobie celu. Otóż naprawdę nie potrzebne są aż takie przesadzone (mój główny zarzut to absolutna przesada, przesyt) opisy, traktujące o absolutnie każdym świństwie, czy obrzydliwości by zachować zgodność z faktami historycznymi, czy pełnię zamierzonego przekazu. Nie chodziło mi o to abyś ugrzecznił czy zatajał cokolwiek w sensie merytorycznym, ale po prostu graficznym. Nie bez powodu np. Kiedy robi się reportaż czy interwencję, ofiary tylko ogólnie opowiadają co się im przytrafiło, bardzo często mają zasłonięte twarze. Przy rekonstrukcjach oraz opisach czynu zachowuje się wielką powściągliwość, bo generalnie kiedy ludzie słyszą o tym, że ofiara została pobita, porwana, zgwałcona, a gwałciciel jej jeszcze gałki oczne kciukami wcisnął bo tak, to wiedzą o co chodzi i nie trzeba im wynajmować aktorów i wywalać kasy na efekty specjalne na wypadek gdyby nie zrozumieli. Są również powody, dla których także przy produkcjach historycznych czy krążących wokół wydarzeń historycznych a niekoniecznie w stu procentach zgodnych z rzeczywistością powinno się uważać z efektami, czy aktami, chociażby po to by zostać potraktowanym poważnie. U podstaw, schemat działania jest bardzo podobny. A zmierzam do tego, że w sensie oddania okrucieństwa tamtych wydarzeń postawiłeś sobie ambitny cel, nie ma co do tego wątpliwości, lecz zapomniałeś o jednym. Mianowicie, ja się obracam wśród kłamstewek, jakichś fałszywych wizji, jasne, ale ty przecież też w jakimś sensie obracasz się pośród realiów dla Ciebie abstrakcyjnych i niepojętych. Z tego prostego powodu, że... Nie było tam Ciebie. Nie żyłeś w tamtych czasach, nie doświadczyłeś tego, nie wiesz tak naprawdę jak to wyglądało. Pojęcie masz o teorii, ale to działania praktyczne zmieniają człowieka i sprawiają, że nasiąka pewnymi nawykami, zmienia się jego wrażliwość i podejście, empirycznie doświadcza zła. Tylko nie czuj się tu urażony, ale ilu książek byś nie przeczytał, ilu świadectw nie wysłuchał czy ilu zdjęć nie obejrzał, nigdy nie oddasz 1:1 tego co się tam stało. Jedyne co możesz robić, to właśnie powielać, powiększać i opisywać jeszcze dokładniej rozmaite okrutne sceny i tortury w nadziei, że jednak zbliżysz się do postawionego sobie celu, ale w praktyce skutek będzie taki, że pozostanie rozczarowanie, niesmak, no i bardzo wielu po prostu nie potraktuje tego poważnie. To jest, na ile możemy mówić o powadze w przypadku opowiadania o kucykach, które... "Odgrywają" pewne wydarzenia historyczne. I też nie chodzi mi o to, że "ej, jak chcesz pisać o wojsku, wojnie to weź najpierw idź do wojska, powalcz sobie gdzieś, pozabijaj", nie. Nie chodzi mi tutaj o pogląd, że o romansach powinni pisać ludzie którzy non stop flirtują i spędzają rozrywkowe noce, czy że o rzeczach smutnych, trudnych powinni pisać ci, którzy tego doświadczyli. Te rzeczy, to jednak jest codzienność, a o codzienności pisze się inaczej, bo można jej łatwo doświadczyć obserwując otoczenie, czy udając się do pewnych środowisk, pracując z tymi ludźmi. Natomiast wojna, jest to sytuacja kryzysowa, tragiczna, której się nie doświadcza tak, jak doświadcza się zwykłej, różnorodnej codzienności. Nie można sobie z kaprysu wejść do okopu bo mi się tak podoba, postrzelać, powyhylać się, pobyć z tymi ludźmi, pogadać, bo to kompletnie inna rzeczywistość. I wreszcie, czekałem aż ktoś napisze opowiadanie, będzie miał wiedzę i podstawy by jakoś się odnaleźć pośród tamtej technologii, ale jednocześnie będzie pamiętał, że jest to opowiadanie z kucykami i nie bedzie czegoś takiego, że "no, poczytałem, opowiadam po prostu prawdę", tylko po prostu tak to napisze, że w żadnym momencie nie będzie wrażenia, że to po prostu bezmyślna siekanka i rozczarowania, że wszystkie te świetnie rozpisane elementy polityczne, strategiczne zmierzały do tego, że na końcu dzieci będą wypruwane z brzuchów i miażdżone. Jeszcze inaczej: rozumiałbym, gdyby na podstawie różnych świadectw oraz relacji było opisywane życie już po wojnie, osoby która to przeżyła – ukazanie jak ona funcjonuje w rzeczywistości powojennej jak sobie radzi z tymi traumatycznymi wspomnieniami i wydarzeniami. To byłoby już przystępniejsze i bardziej wiarygodne. A na pewno jest prostsze do pojęcia dla nas, współczesnych ludzi, żyjących w środku Europy. I naprawdę, troszeczkę dystansu. Twierdząc, że pisząc to w inny sposób okłamałbyś czytelnika, a w ten sposób piszesz jedyną prawdę, tak jak tam było, historycznie dokładnie, prawdziwie... No, to są całkiem wielkie słowa. Zbyt wielkie, z całym szacunkiem dla Ciebie. Dla weteranów wojennych, jakichkolwiek, wsyscy tutaj jesteśmy szczylami. I jeszcze to opowiadanie z kucykami? Dodatkowo, stawianie siebie w roli takiego "kronikarza", który z definicji stoi ponad przeciętnym czytelnikiem, pokazuje jedyną prawdę i jego metoda jest "po prostu dobra", tudzież "autentyczna", to też nie jest w porządku. Tym bardziej, że jest kolosalna różnica między opisywaniem w wielu akapitach jak Nippończyk rozcina brzuch ciężarnej, jak miażdży płód, jak potem to zbezczeszczone, okaleczone ciało gwałci, a podaniem, w ramach scen o których poprzednio wspominałem, stonowanej informacji o tym, że pośród zgliszcz i morza trupów leżały ciała z otwartymi brzuchami, obok leżały pozostałości po jeszcze nie tak dawno rosnących w łonach matek dzieciach, albo nawet coś takiego, że gdzieś w jakimś pomieszczeniu śmierdziała krew i śmierdziała czyjaś sperma. Czytelnicy nie są idiotami, oni będą wiedzieć, że jeśli ciało ma otwarty brzuch, to ktoś musiał użyć ostrego narzędzia, żeby ten brzuch rozciąć i wiemy, że musiała tam wszędzie być krew i płyny ustrojowe. Będą wiedzieć, że żeby te płody mogły wylądować obok, ktoś musiał je wyjąć, a jeżeli są zmasakrowane, to ktoś je musiał "przycisnąć". To zakończenie nadal byłoby obrzydliwe, łamiące pewne granice, przerażające i złe do szpiku kości, ale przynajmniej forma nie byłaby przesadzona, nie byłoby wrażenia, że ta stonowana, przedstawiona z pewnym dystansem oraz elementami typowymi dla kucyków historia nagle zmieniła się w takie coś. Zaryzykuję nawet tezę, że taką metodą opisywać autentyczne wydarzenia historyczne to może każdy. Ba, ktoś mógłby nawet teraz tu przyjść i napisać follow-up na takiej zasadzie, że będzie opisywać tylko i wyłącznie tę rzeź, w taki sposób, że każdy rozdział to będzie kolejne dwanaście godzin i po prostu w kółko i w kółko będzie opisywać te obrzydliwości, możliwie jak najdokładniej, jak najbardziej obscenicznie. W myśl tej logiki znalazł się jeszcze bliżej prawdy. A właśnie nie każdy może pisać tak, że bez takiej dokładności, bez takich ilości gore, a już na pewno bez dzielenia rozdziału na dwa człony, nadal potrafi zszokować, opowiedzieć prawdę historyczną bez wybielania danej strony i dać do myślenia. Czasami po prostu mniej to jest więcej. I miałem szczerą nadzieję, że nareszcie pojawiło sie takie właśnie opowiadanie. Myliłem się. A nawet! Zaryzykuję jeszcze jedno – jeśli przyjąć ujętą w "Krwawym Słońcu" metodę opisywania prawdy za obiektywnie dobrą oraz gwarantującą autentyczność... "Cupcakes" oraz "Sweet Apple Massacre" powinny zostać uznane za arcydzieła – wszakże zdarza się, aż za często, że ludzie mordują, długo torturują swoje ofiary, jeszcze czerpią z tego przyjemność, jest przecież tak, że katów mijamy na ulicach, a niekiedy najpotworniejszymi i najobrzydliwszymi bestiami okazują się ci, których uważaliśmy za przyjaciół, którzy byli nam bliscy. A to czyni z nich idealnych drapieżników, bo wiedzą o nas wszystko. Ale każdy kto czytał te niesławne fanfiki wie przecież, że to nie tak. Właśnie dlatego dziś żałuję, że pisałem kucykowe gore. Uświadomiłem sobie, że takie przesycanie treści flakami, krwią, bestialstwem, to bywa często po prostu zbędne i nie sztuką jest obrzydzić czytelnika makabrycznym opisem, ale tak opisać tragedię, by oddawała prawdę, szokowała bez czynnika obrzydzającego, pozostawała w pamięci i wywierała jakiś wpływ, uświadamiała o czymś. I oczywiście, wtedy godności nie było. Ale dzisiaj jest. Nie wydaje mi się, że nieuczciwe byłoby zrezygnowanie z wielu tych brutalnych opisów. A przynajmniej, nie bardziej niż wymienienie ludzi którzy to kiedyś przeżywali i w ten sposób zginęli w męczarniach na kucyki, dodając elementy typowe dla świata MLP i twierdzenie, że to jest prawda historyczna, DODATKOWO, nie będąc wówczas na świecie i nie przeżywszy tego z pierwszej ręki. I wspominanie o jakichś słodkich kłamstewkach jest w istocie puste, bo całość rozbija się wyłącznie o formę. Jeśli powiem, że iksiński zginał w wypadku samochodowym, ciało zostało zmiażdżone, zmasakrowane, po przybyciu służb było już zwęglone, aż trumny nie otwierali, to przecież powiem prawdę. Nie muszę szczegółowo opowiadać, że elementy pojazdu najpierw wbiły się w skórę, potem w mięśnie, zaczęła tryskać krew, był nadal świadomy kiedy płonął, od gorąca parowała mu woda z gałek ocznych, włosy na klacie się zapaliły, potem ostre elementy coś mu odrąbały, krzyczał, zwrócił coś, zadławił tym się jeszcze i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej, po co? Poza tym, czasami lepszy efekt osiąga się opisując nie to co widać i słychać, ale to czego nie widać. Że zginął w wypadku mąż, ojciec, nie miał szans na przeżycie, nie można było trumny otworzyć bo to była taka makabra, ta nagła, okrutna śmierć odcisnęła jakieś piętno. Co szkodziło jakoś umiejętnie opisać, że wiele kucyków miało nadzieję, że to koniec wojny, że będą teraz żyć normalnie, szczęśliwie oczekiwały potomstwa i nagle ich nadzieje i marzenia zostały bezlitośnie wydarte spod ich serc, zniszczone na ich oczach, a ostatnie oddechy przepełnione były zgrozą i cierpieniem, bo ostatki ich życia zostały odebrane wraz z intymnością, godnością? A sprawcy byli z tego dumni? I chętnie robili to dalej? Użyć jakoś słów, podobierać zdania? Wydarli ciężarnej dziecko spod serca - wiemy co to znaczy. Odebrano godność, intymność - tak samo. Sprawcy byli dumni, robili to dalej - przecież tak zachować mogły się tylko zdziczałe bestie. I została powiedziana nieprawda? Że oni nigdy tego nie zrobili? Nikogo nie zabili, nie zgwałcili, nie zmasakrowali? Że nie byli totalnie obłędnymi, dzikimi bestiami? Absolutnie nie. Just gore for the sake of having gore. Przypominam, że układ odniesienia wygląda inaczej w przypadku wojny FIKCYJNEJ, a wojny opartej na FAKTACH. A zapewniam, że nikt normalny nie ma wątpliwości, że WWII była koszmarna i nie trzeba tego przypominać na wypadek gdyby ktoś nie zrozumiał. Cóż, to by było tyle ode mnie. Definitywnie. Spokojnej nocy. -
Krwawe Słońce [Z][Wojenny][Grimdark][Far East]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Pomijam szerszą introdukcję. Generalnie, sprawy wyglądały tak, że z pozycji zupełnie neutralnej, acz będąc świadomym niepochlebnych opinii, zabrałem się za czytanie "Kryształowego Oblężenia". Po jakichś sześciu-siedmiu rozdziałach tomu I zacząłem się krzywić, było to takie "well, shieeet", ale brnąłem naprzód i w końcu dałem sobie spokój gdzieś pod koniec I tomu, chyba. No, później zerkałem na nowsze fragmenty, żeby o pewnych rzeczach przekonać się na własne oczy. Sporadycznie. Jest to o tyle istotne, iż po tym zbrzydła mi tematyka drugowojenna, do tego stopnia, że kiedy pojawiło się "Krwawe Słońce" to wywaliłem oczami, parsknąłem. Ale kiedy niedawno rzuciłem okiem na początek, wyrywkowo sprawdzając sobie losowe fragmenty początkowych rozdziałów, moje zainteresowanie tematyką zostało na nowo rozbudzone. Zacząłem czytać i zostałem mile zaskoczony. Przede wszystkim, dosyć już tej III Rzeszy, dosyć nazistowskich, radzieckich akcentów, it's gone. Zamiast tego pełna świeżość – klimaty azjatyckie, przeniesienie wojny w inne miejsce i ogólnie podejście do tematu z większą dozą kreatywności, co się objawia chociażby w sponyfikowanych nazwach. Zdecydowanie jest to coś więcej niż pójście po najmniejszej linii oporu, vide Ruskonia, Polkonia. Miałem wielką nadzieję przeczytać fanfik w całości, z chęcią i przyjemnością. I w sumie tak było. Zacząłem czytać, kiedy w pewnym momencie dostałem cynk: Stop! Nie rób tego, nie warto. Dlaczego? - zapytałem. Odpowiedź była krótka i jasna: zakończenie. Dowiedziałem się co jest na końcu na własną prośbę. Pomyślałem sobie wówczas, że to niemożliwe, przecież Verlax sam krytykował "Oblężenie", przytoczył wiele trafnych spostrzeżeń, a na podstawie tego co czytałem na początku wszystko wskazuje na to, że postawił na klimat, strategię, politykę, intrygi. Zatem powinno być bardzo dobrze! Jednakże usłuchałem i postanowiłem przerwać czytanie i zajrzeć do tych końcowych kawałków. I jednak była to prawda. Po prostu było to tak złe, że momentalnie poczułem wściekłość, ale i olbrzymie rozczarowanie. Ale z drugiej strony jestem wdzięczny, gdyż zaoszczędziłem mnóstwo czasu, a i moja złość i rozczarowanie byłyby jeszcze większe, gdybym przeczytał to całe i wpadł na to zakończenie. Chodzi mi o to, że ta historia radziła sobie świetnie, wyglądało na to, że Verlax uniknie wszystkich błędów znanych z "Oblężenia" – nie będzie spamowania statystykami dla samego spamowania statystykami, nie będzie gwałtów, a elementy gore zostaną utrzymane w jakichś ryzach, bez przekraczania granic pewnego smaku. Będzie za to strategia, planowanie, polityka. Jednak nie. To zakończenie rozczarowało mnie srogo i prawdę powiedziawszy, przekreśliło wszystko na co pracowały poprzednie rozdziały i w mojej opinii umieściły opowiadanie na tym samym poziomie co "Kryształowe Oblężenie". Mówię poważnie. It's just as bad. Nie zamierzam przeczyć, że autor zrobił research i że oparł to na wydarzeniach prawdziwych i wszystko... Ale w sumie nie jest to dla mnie AŻ TAK istotne. Te kwestie mają znaczenie analogiczne co historie developmentu gier, spartaczonych czy to przez końcówki właśnie, czy niedoróbki, czy przez zbyt długie czasy ładowania. Mogę je wziąć pod uwagę, ale generalnie oceniam finalny produkt – to co dostałem do rąk. Jeżeli ktoś się nie zorientował, to przypominam, że byłem gdzieś na początku, po pierwszych trzech rozdziałach, kiedy dowiedziałem się że podobno nie warto bo zakończenie jest po prostu złe. Nie chciałem w to wierzyć, ale sprawdziłem i przekonałem się że to prawda. Postanowiłem podziękować. Zaoszczędziłem czas, a i moja frustracja jest w tej sytuacji mniejsza niż mogłaby być. Wydaje mi się, że osoby dojrzałe emocjonalnie (na które zresztą autor raczył się powołać), mające jakiekolwiek pojęcie o historii, wiedzą co się kiedyś działo i jak ta wojna wyglądała. Nie było potrzeby opisywać właśnie tego tym bardziej, że autor sam przyznał, że była to męka psychologiczna, ciężko mu było strasznie. Wow, co za bohater, no dziękujemy! Ja osobiście nie do końca daję wiarę, iż była to aż taka mordęga, zważywszy na to, że ten finał jest podzielony na wiele części. Gdyby to była prawda byłby raczej możliwie jak najkrótszy, ale nieważne. Nawet jeśli tak było, to tym bardziej istotna jest moja teza, którą często powtarzam kiedy różne osoby pytają mnie o porady i jak pisać. A powtarzam tak: Pisz dla siebie, ma to być przyjemność, kreatywne spędzanie czasu. Nie zmuszaj się do czegokolwiek, tworzenie nie może być torturą. Jeżeli w tym przypadku pisanie było dla autora udręką, wówczas to był właśnie znak, że być może nie musi się on męczyć i tego pisać, w ogóle. Chcę by to wybrzmiało: Pisanie sprawia Ci dyskomfort, czujesz się źle, męczysz się? Twoja głowa wysyła Ci sygnały, że być może lepiej będzie te konkretne rzeczy odpuścić, bo są po prostu złe. Zignoruj to, a zobaczysz jaki potwór wyjdzie z szafy. No dobrze, a co to mogłoby zatem być zamiast tego? O, nie wiem, może zamknięcie tego krajobrazem po rzezi, opisanie pobojowisk, zniszczeń, porozrzucanych ciał? Bez drastycznego opisywania szczegółów, po prostu nakreślając posępną, trupią atmosferę i pokazać zło wojny? Bez żadnej akcji, bez hałasu. Zniszczenie. Śmierć. Ale tak się oczywiście nie stało. Swoją drogą, niezła asekuracyjna postawa, poziom pani Barbary Białowąs - "Niezależnie od tego, jako autor tego dzieła oczekuję, że czytając ten konkretny rozdział, masz minimum 18 lat, albo chociaż jesteś emocjonalnie dojrzały/dojrzała." To w zasadzie daje podstawę autorowi do zdmuchnięcia wszelakich negatywnych opinii wynikających z zakończenia opowiadania, gdyż pewnie są "niedojrzałe". Jest to nie tylko wentyl bezpieczeństwa, ale i czynnik stawiający osoby sceptyczne w "złym" świetle. Z całą pewnością mam "trochę" więcej niż 18 lat, a swoją osobę uważam za dojrzałą emocjonalnie i oświadczam, że w mojej opinii, opowiadanie zostało zepsute i jest złe. Bardzo złe. I nie czuję się z tego powodu jakiś gorszy, niewyedukowany czy niedojrzały i nie zamierzam się tak czuć. Ba – sądzę, że po wypuszczeniu czegoś takiego to kto inny powinien czuć się nie w porządku. Od razu powiem o czymś, o czym osoby które ze mną rozmawiają już wiedzą od dawna – z perspektywy czasu żałuje trochę "Ponybiusa" oraz tego, że pisałem kucykowe gore. Powiem więcej – gdybym pisał to dalej i silił się na coraz gorsze, bardziej bezwzględne akty brutalności, właśnie to powinno wówczas być dla mnie powodem by czuć wstyd, czy czuć się niedojrzałym. Jeżeli jesteś zainteresowany/ zainteresowana tym "dziełem" – droga wolna, ale namawiam do powstrzymania się od czytania zakończenia i przerwaniu lektury gdzieś wcześniej. Powtórzę: opowiadanie radziło sobie znakomicie, była strategia i polityka, sensowna konstrukcja, wydawało się, że przemoc i elementy gore zostaną utrzymane w jakichś rozsądnych granicach. Ale autor na sam koniec zostawił bombę. Szkoda, że inne, poprzednie fanfiki Verlaxa nie spotkały się z kontynuacją, a akurat to owszem. Mówię to, bo już wiem do czego ta na pierwszy rzut oka przemyślana, pisana w inny sposób historia zmierza. Można było to zamknąć z jakąś elementarną, ludzką godnością, zachowując opisy w pewnych granicach czy to smaku, czy zdrowego rozsądku. Można było naszkicować tylko makabryczny krajobraz po rzezi, po wojnie, pozostawiając szczegóły wyobraźni czytelnika. Ci lepiej poinformowani wyobrażą sobie więcej i starczy. Można było jakąś ciszą, czy bezbarwnością skomentować bestialstwo wojny, potępić ją, wykląć, oddać jakiś hołd ofiarom, oszczędzając czytelnikom tych obrazów. Cóż, trudno. Wyrzućmy do kosza politykę i strategię, opiszmy w dwuczęściowym rozdziale krwawą, trupią zupę! Nie warto było. Kończąc, pragnę poruszyć jeszcze trzy sprawy. Pierwsza – po tym co zobaczyłem już nigdy nie tknę kucykowego opowiadania drugowojennego. Po takim zawodzie prędzej już pójdę do kościoła niż znowu zaufam, że ktoś jednak napisał to na inny sposób. Druga – po niniejszym poście zostawiam dział gore, nie będę już zabierał w nim głosu, a co za tym idzie, w tym wątku również. Po prostu zostawiam tu moją szczerą opinię oraz wyraz tego jak bardzo się zawiodłem. Nie zamierzam czy to swoją obecnością, czy to ciągnięciem tej dyskusji podbijać tematu i tym samym wspierać tego tworu. No i sprawa trzecia – nikomu niczego nie bronię, jeżeli się ze mną nie zgadzasz, czytelniku bądź czytelniczko, nie mam z tym problemu. Podobnie, jeżeli mimo tego zakończenia oceniasz "Krwawe Słońce" pozytywnie. Nie będę oceniał i przypinał łat kto jest złym człowiekiem a kto nie, bo ma inną opinię ode mnie. Mogę jedynie rzucić "cóż, trudno" i żyć dalej. Pozdrawiam. -
Generalnie, nie czepiam się anatomii, ponieważ: 1. Pojęcie o tym mam mniej więcej takie jak o tańcu figurowym na lodzie. 2. Oh, come on! To są kucyki! Kreskówka! Bez przesady, co? Jednak odnoszę wrażenie, że w tej pozie grzbiet/ brzuch jest trochę zbyt... Długi? Przez to to "zapadnięcie" wchodzi jakby za bardzo... To znaczy, w innych pozach, w których kucyk leży płasko na trawie, czy siedzi, nie ma problemu, bo ma się wrażenie, że to ciało się napina/ napręża i wygląda to bardzo ładnie, ale kiedy kucyk stoi, to zabieg ten traci nieco na naturalności. Ale to jest jedyna uwaga. Generalnie, kontury są piękne, zwłaszcza na pyszczku widać jak zaokrąglenia płynnie przechodzą i jak się to razem komponuje. Smooth. Z drugiej strony, jeśli ktoś powie, że ten pyszczek jest za mało delikatny, czy dziewczęcy, no to będę go w stanie zrozumieć, ale na moje wyczucie i tak wygląda uroczo. Bardzo ładnie zarysowane kończyny i uszko, no i główny specjał, czyli skrzydełko. Widać ciężką pracę nad szczegółami - wygląda na szerokie, mocne, takie które cię uniesie No i piórka musza być potężne, ostre, co daje sygnał, że Firefly nie jest zawodniczką którą można zlekceważyć. Bardzo dobrze, że autor wyszedł z własną koncepcją na grzywę i styl postaci. Ogólnie większa objętość grzywy i ogona okazały się strzałem w dziesiątkę. Warto wspomnieć o tych zaciemnieniach, które wychodzą po obu stronach ucha, na grzywie. Ten drobny szczegół nadaje grzywie nieco "puszystości", czy też intensyfikuje wrażenie, że to... Cóż, włosy. Kurczę, nie umiem tego opisać, ale spójrzcie na rysunek No i co jeszcze? Świeża, przyjemna dla oka praca. Ja akurat jestem zwolennikiem minimalistycznych, prostych teł, toteż nie mam zastrzeżeń do tego co zaserwował nam autor. Ładnie to wygląda. Ogółem, widać że styl rozwija się w dobrym kierunku, co mnie bardzo cieszy. Szkoda tylko, że pewnie odstępy czasowe między pracami się zwiększą... Ale cóż, na taką jakość, na taki rozwój warto poczekać
-
Smak Arbuza [NZ][TCB][Adventure][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
No cóż, na własne życzenie wplątałem się w najnowsze dziełko Cahan, a skoro pierwsze kawałki tekstu od jakiegoś czasu znajdują się już na łamach forum, warto co nieco zdradzić, co o tymże tytule sądzę. Uprzedzam jednak, że nie jest dziś ze mną najlepiej, toteż będzie tego trochę mniej, niemniej po prostu chciałem w końcu podzielić się opinią. Jedziemy zatem... Generalnie, tak jak wspomnieli moi przedmówcy jest to nieco inne podejście do tematyki TCB, co w połączeniu z założeniami opowiadania (między innymi self insert oraz swego rodzaju satyra na nasze czasy) wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Trudno na razie powiedzieć więcej na temat wcielenia tegoż pomysłu w życie, jako iż mamy na chwilę obecną tylko trzy kawałki tekstu. Generalnie, to co już jest na pełnym luzie spełnia oczekiwania, gdyż mamy krótkie, zwięzłe i na temat wprowadzenie do realiów świata, przedstawienie naszej bohaterki (co osób znających ją nieco lepiej raczej nie powinno zaskoczyć), a także przejście do nowej, pasiastej formy Zdecydowanie, autorka nie poszła w długie, obszerne do granic możliwości opisy, póki co nie mamy też żadnej sieci różnych wątków które gdzieś-tam splatają się i oddziałują na główną historię. W zasadzie, historia posiada prostą jak parasol konstrukcję co służy dynamice - nie mamy żadnych przedłużeń, nasza uwaga skupia się w pełni na bohaterce i świecie widzianym jej oczami, nic nas nie rozprasza, nic nie przyprawia o znużenie. Jest po prostu solidnie, niezbyt długo, ale właśnie zwięźle i na temat. Nie ukrywam, że niezbędnym składnikiem do sekretnej receptury jak spędzić z tym tekstem miło czas, jest pewna szczypta zdroworozsądkowego dystansu. Co mnie się bardzo spodobało, wiele rzeczy jest w pewnym sensie odzwierciedleniem tego co się dzieje obecnie, np. całe to zamieszanie z ponyfikacją zostało przestawione trochę jak jakiś wariant kryzysu emigracyjnego, co naturalnie prowadzi do pewnych wojenek ideologicznych. Nasz piekny kraj jest tutaj przedstawiony trochę jak groteskowa konserwa, a postacie poboczne nie moga nam się kojarzyć z nikim innym niż typowymi Polakami. I oczywiście, jest trochę prawdy z tym, że naśmiewanie się z Januszy i Grażyn już się trochę przejadło, ale z drugiej strony jeden z Letnich Czarterów do "Skrrt" Tedego to utwór pt. "Typowy Janusz", więc... Tematyka nadal jest żywa Nie ulega wątpliwości, że jest to nasz realny świat w krzywym zwierciadle, co stwarza niejedną możliwość do wyśmiania jakichś absurdów czy postaw... Chociaż wygląda na to, że dalsze losy naszej Cahan rozegrają się w innym świecie, ale... Hej, czy z taką tematyką możemy być pewni czegokolwiek? Nie da się ukryć, że nie każdemu podpasuje zaimplementowany w opowiadaniu humor. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że oceniając po doborze tagów, raczej nie będzie to główny specjał "Smaku Arbuza". Generalnie, o ile pierwszy rozdział jest dosyć luźny, o tyle drugi powiewa... Kurczę, powiewa powagą, co było trochę niespodziewane. Mamy tam szpitalną scenerię, Cahan przykutą do łóżka, raz po raz przewinie się nam kilka takich "medycznych tekstów", tak to ujmę, w ogóle informacje jakie dostajemy, o tym jak może to jej nowe życie wyglądać, jak nowe ciało funkcjonuje, czym zebry się różnią od kucyków, wszystko to nadaje temu rozdziałowi poważnej otoczki, momentami jest nawet dosyć... Szaro-buro. Zwłaszcza, kiedy bohaterka przypomina sobie, że w ludzkim świecie ma przyjaciół, rodzinę, no i jakieś swoje życie. I rysunki. W ogóle, odebrałem te scenki jako znak, że to nowe życie może okazać się trudne, czy w pewnym sensie przygnębiające, albo frustrujące. Pod względem klimatu jest to przeciwieństwo tego co mieliśmy w poprzednim kawałku. Ale generalnie, potencjał jest duży, końcówka rozdziału drugiego (ciekawa scena z przeglądaniem się w nowym ciele) jest istnym przedsmakiem tego co nas czeka w kolejnym rozdziale i choć oczekiwania/ spekulacje jak to dalej może wyglądać są nieco sprzeczne, to jednak moja ciekawość została przyciągnięta. Kto wie, może z czasem urośnie to do rozmiarów długiej i porywającej opowieści przygodowej z wieloma wątkami i niewybrednymi żartami? Przekonamy się. Ogółem, Cahan pisząca o Cahan w uniwersum TCB, w konwencji pewnej satyry na nasze czasy - może to być mieszanka wybuchowa z masą niewybrednych, może i odważnych żartów, nawiązań oraz zwrotów akcji, co stanowi wystarczająco wiele by dać temu tytułowi szansę. I oczywiście, osobom nie przepadającymi za sposobem bycia Cahan zapewne tekst ten nie pomoże się lepiej zapoznać, czy poprzez ujrzenie świata jej oczami jakoś się z nią utożsamić, niemniej i tak zachęcam do dania zielonego światła temu opowiadaniu, bo naprawdę wiele się może wydarzyć i... Cóż, to dopiero początek, czyż nie? A może czeka nas odkrycie zupełne nowego, nieznanego oblicza autorki? Myślę, że warto poświęcić temu tekstowi nieco czasu. Zapowiada się to na coś unikalnego w materii spojrzenia na tematykę TCB, a także możliwość wejścia w skórę Cahan i lepsze przyjrzenie się jak ta zebra funkcjonuje Pozdrawiam!- 48 odpowiedzi
-
- 2
-
-
Jakiś czas temu zakończyłem lekturę tego opowiadania. Z góry mówię, że nie czuję się dzisiaj za dobrze, toteż gabarytowo opinia może być trochę szczupła... Ale postaram się podzielić wszystkim co sądze o tym tytule. No właśnie... Po pierwsze - dlaczego takie krótkie? Jasne, tyle tekstu spokojnie wystarczyło by dotrzeć do zakończenia i po drodze zrealizować wątek, ale z drugiej strony szkoda, że autor nie pokusił się o poświęcenie czasu na wątki podoczne, które dzielę na dwie kategorie. Pierwsza to te wątki, które zostały w jakimś stopniu wprowadzone do opowiadania, ale nie zostały zbytnio rozwinięte. Druga kategoria to te, które mogłyby nam przedłużyć delektowanie się tymże tekstem, ale nie zostały nam zaserwowane w ogóle. Owszem, kwalifikuje się to trochę na zmarnowany potencjał, ale przecież nic nie jest jeszcze przesądzone i autor w każdej chwili może dać nam jakieś side-story Przechodząc do konkretów, za jeden z najsmakowiciej zapowiadających się wątkówi nam ukazanych, ale nie rozwiniętych, uważam wątek z Syrenami. Chyba głównie dlatego, że jest to w jakimś stopniu kontynuacja filmu i takie "zlecenie z piedestału" uważam za motyw interesujący, otwierający wiele możliwości na autorskie rozwinięcie charakterów danych postaci. Tak... I w sumie szkoda, że nasze Syrenki zbytnio się nie zmieniły, ale dobrze, że mamy to co mamy - nowy, "śmieciowy" wizerunek, chęć odzyskania mocy oraz... Powrót do Equestrii. Zdecydowanie, autor narobił nam smaka na opowieść o tym jak Syreny mogłyby odnaleźć się po powrocie ze świata ludzi. Czy każda z nich poszłaby w swoją stronę? Różnice zdań omówione w "Magicznych Dolegliwościach" dosyć mocno to sugeruje. A może byłyby to nowe przeciwniczki dla kucyków? Nie wiadomo. Poza tym, szkoda że nie wiadomo jak sobie poradziły dziewczyny po odejściu Sunset Shimmer, no i co się działo z samą Shimmerką w Equestrii, zanim miało miejsce zakończenie. Chociaż z drugiej strony taki nagły przeskok to był zabieg dobry o tyle, że mamy tutaj pewien szok, niedowierzanie, a także takie trochę... Urwanie. No bo jednak nie otrzymaliśmy stricte sceny, ale list, więc... Teoretycznie, wszystko da się zmienić, a bohaterkę uratować. No właśnie - bohaterka. Przyznam, że kibicowałem Sunset Shimmer przez całe opowiadanie. Chciałem by jej się powiodło, chciałem by uratowała przyjaciółki i nie musiała się już o nic martwić. Aczkolwiek po jakimś czasie zaczałem się domyślać, że zmierza to do raczej umiarkowanie nautralnego zakończenia... Dopóki nie nadeszła pora na ostatni list zamykający całą historyjkę. Choć nie jest to nic nowego, absolutny przełom, to jednak było mi przykro. Ale, jak już pisałem, Shimmer jest jeszcze do uratowania! W ogóle, cała ta historyjka jawi się jako swego rodzaju special, czy też fanowska kontynuacja wszystkich filmów, zebranych w całość, tworzących jedną, spójną historię. W sumie, autor połączył to całkiem zgrabnie. Owszem, ktoś kto średnio się orientuje w uniwersum Equestria Girls może mieć pewien problem z odnalezieniem się w realiach, ale ogółem wszystko jest właśnie w tychże filmach. Zresztą, w tekście pełno jest opisów tego jakie pozy przyjmują bohaterki, jak się zachowują itp. Nie jest to zbyt obszerne przedstawienie, ale w pełni wystarczy by wyobrazić sobie jakby to wyglądało na ekranie - każdy grymas, skrzyżowanie ramion, czy uniesienie dłoni. No i właśnie dzięki temu wiele scen widziałem w głowie, jakby oglądał fanowską animację. Fajna sprawa. Generalnie, postać Demandingjob posłużyła nam tu tylko w charakterze fałszywego tropu, ale... Z drugiej strony pozostaje w pamięci i w sumie ciekawe czy dawała dziewczynom wycisk na wuefie, czy też może w związku ze zniknięciem Sunset nieco zeszła z tonu... No bo pewnie przyjaciółki ciężko to przeżyły, toteż niemądrze by było męczyć je treningami. Chociaż, kto wie? To się łączy bezpośrednio z tym co już pisałem, czyli tym jak dziewczyny sobie radziły po tym jak Shimmer wróciła do Equestrii. Tak, jest niedosyt. Uważam, że w tak zdefiniowanej historii i tak oto naszkicowanych wydarzeniach autor ma mnóstwo możliwości na przeróżne dodatki do historii. Syreny w Equestrii, próby powrotu do życia Shimmer w krainie kucyków prowadzące do tego co zobaczyliśmy w zakończeniu, życie dziewczyn po utracie przyjaciółki... Coś jeszcze? W sumie chętnie zobaczyłbym jakiś oneshot o Syrenach, ale jeszcze w świecie ludzi. Taki tam, uliczny survival Klimat jest. Szkoda, że opisy nie są trochę dłuższe, czy też częściej nie czytamy o emocjach, ale i tak jest nieźle. Poza tym, kiedy już pojawiają się wstawki emocjonalne, generalnie spełniają swoje zadanie i pogłębiają charakterystykę Sunset. W ogóle, podoba mi sie przedstawienie jej rodziców, życia z nimi, takiej codzienności. Ciekawie się to ściera ze wspominkami na końcu. Tym bardziej chce się wejść do tego świata i jej pomóc. Szkoda, że dosyć czesto natykałem się na literówki, jakieś uchybienia w materii interpunkcji, czy inne usterki raczej natury technicznej... Odniża to nieco wrażenie, ale nie jest to nic za co chciałbym opowiadanie odesłać z powrotem do korekty. Po prostu taka moja rada na przyszłość - nieco więcej czasu poświęcić na poprawianie błędów, czy też uplastycznienie, ubarwienie opisów... No i ogólnie pozostać w tym uniwersum, bo wygląda na to, że autor czuje się w tym świecie znakomicie. Cóż... Mimo wszystko szkoda, że tag [Sad] nie rozwinął w pełni swoich skrzydeł. Po zakończeniu lektury nie mogę pozbyć się wrażenia, że można było z tego wysmażyć o wiele, wiele, więcej, zwłaszcza z perspektywy pozostałych postaci. Brakuje jakiejś szczerej, dłuższej sceny porzegnania, jakichś melancholijnych urywek z Sunset w Equestrii, czy też tego co się dalej stało z jej rodzicielami. Takie proste sprawy, wręcz proszące się o jeszcze jeden, dodatkowy rozdział, gdzie moglibysmy zobaczyć, poczuć to rozstanie nieco lepiej. To znaczy, wiem że dziewczyny ogólnie się pożegnały, ale zabrakło mi ich wszystkich zebranych w jakimś kręgu, tulących się, dających Sunset jakieś pamiątki, czy wspominających to co możemy zobaczyć na filmach... Wyobraziłem sobie rodziców Sunset, siedzących w ciemnościach, pogrążonych w smutku, czekających na powrót córki do domu,chociaż jako czytelnicy wiedzielibyśmy, że to nie miało prawa nadejść... Te rzeczy. Po prostu rozwinięcie tego co otrzymaliśmy, w postaci extra rozdziału. No, szkoda, że wyszło to takie krótkie. Podsumowując, to dobry kawałek tekstu, mógł on być nieco lepiej dopracowany pod kątem technicznym, ale ogółem zaprezentowana historia wciąga i pozostawia otwarta furtkę na jeszcze wiele historyjek pobocznych. Nie nudziłem się, czytało się to sprawnie, bez jakichś szczególnie rażących zgrzytów, zupełnie niezły fanfik osadzony w uniwersum Equestria Girls. Mam nadzieję, że nie jest to ostatni tekst autora i że każde kolejne będą coraz lepsze i lepsze Pozdrawiam!
- 19 odpowiedzi
-
- 3
-
-
- [slice of life]
- [alternate universe]
- (i 3 więcej)
-
Jakub był bodaj przebrany za Hamsina, a za Arktosa przebrany był Sęp Ogółem, jednym z niewielu dobrych pomysłów wprowadzonych w życie jak należy w serii trzeciej był development jaki otrzymała ta postać. Przyznam wręcz, że byłem zachwycony i po jakimś czasie naprawdę kibicowałem jemu aniżeli komukolwiek z głównych bohaterów. Gość potrafił wzbudzić współczucie, a w późniejszych odcinkach widać było, że w sumie nie był zły tylko nic innego nie potrafił i takie tam. Also, do dziś dziwi mnie osobiście pewna patologia w zachowaniu Arktosa (pomijając już to o czym pisali przedmówcy) - służy mu pingwin, który pomału dorasta do totalnego "zbuntowania się", a który nie ma żadnych szczególnych zdolności. Zjawia się Sęp który wcześniej go zdradził i gość, który wtapia się w tłum i jest praktycznie niewykrywalny (niby dało się go zobaczyć przez kryształową kulę, ale tylko sowa mądra głowa wszędzie chodził z kulą ). Kogo wybiera władca lodu na szpiega? Sępa którego wszyscy znają Ale ogólnie, fajnie, że Kayo okazał się na końcu dobry. I że przydał się do czegoś. Ogólnie dobra postać, lubiłem go. Generalnie, pierwsza seria najlepsza, bo najbardziej dopracowana, spójna, niekiedy nieco poważniejsza, no i to w niej Arktos był świetnym złoczyńcą. W ogóle, podobało mnie się to, że on oryginalnie był silniejszy od Tabalugi - w jednym z odcinków on chyba mrówkom przyznaje, że nie starcza mu ognia na długo, ale "na szczęście" Arktos o tym nie wie. Fajne były retrospekcje, z których dowiadywaliśmy się, że Arktos zatruwa życie Dolinie już od lat. Pamiętam, że tam było coś takiego, że on zapędził małego Tyriona do jakiejś lodowej jaskini i on w akcie desperacji zionął w niego... Co bałwana tam chyba tylko oszołomiło, czy osłabiło dając czas na ucieczkę. Ale ogólnie, masa ciekawych i niebezpiecznych machin, bezwzględny i potężny Arktos, szczególnie w finale kiedy odkrył tę swoją moc. To tylko jedna z niewielu rzeczy o których zapomnieli scenarzyści przy okazji pisania kolejnych serii. W ogóle, to co mnie najbardziej uwierało to niekonsekwencja i gryzienie się ze sobą odcinków. Pomijając już to, że Arktos w serii drugiej i trzeciej to jakiś żart, ale skrajna naiwność Tabalugi kiedy ten go prosi o to by mu pozwolił wycinać drzewa, Tabaluga najpierw ratuje Sępa, ten mu się odwdzięcza i nazywa go przyjacielem, parę odcinków później już zimnokrwiście wypełnia rozkazy Hamsina, który zresztą "zginął" wcześniej - był odcinek, w którym bohaterowie wywołali deszcz by zmyć piasek z Doliny i Hamsin jak spłynął ze strumieniem to chyba sama głowa z niego została zanim się utopił, w następnym odcinku był już w całości. Albo odcinek o salamandrach gdzie na końcu był jakiś wielki robot, w środku widać było współczesną elektronikę - WTF? Mimo wszystko, w mojej opinii seria trzecia miała lepszy klimat od drugiej. Podobał mi się wątek przygodowy oraz fantastyczny finał. Chyba jedyny moment, w którym Arktos po latach zachowywał się jak Arktos - przypomniał sobie o mocy i dmuchał w krainę smoków dopóki Tabaluga nie oddał mu medalionu, potem dzięki niemu odebrał mu smocze moce, a potem jednym chuchem zamroził dolinę. A poza tym - masa fantastycznych pomysłów, ale z wykonaniem wahającym się między fatalnym albo po prostu niesatysfakcjonującym, z wyjątkiem finału. W ogóle, pamiętam jeden odcinek, w którym niecierpliwy Arktos skacze do jakiejś podziemnej jaskini gdzie były jakieś ogniste duszki, on się tam roztopił całkowicie... W następnej scenie Jakub go lepi od nowa, ale jak on się stamtąd wydostał? No i inne, dziwne rzeczy, trochę na jedno kopyto. No, ale plus za świeżość i klimat. Generalnie, seria pierwsza to dla mnie 10/10. Kawał przyjemnej dla oka animacji, wciągającej historii z niejednym morałem i satysfakcjonującym finałem. Seria druga to takie trochę... 6/10, naciągane nieco. Seria trzecia, też 6/10 w mojej opinii. Nic szczególnego. No, ale próbowali. Tak poza tym, drodzy przyjaciele, mam do Was dwa pytania związane z tą kreskówką, które do dzisiaj trochę mi siedzą w głowie. 1. W serii drugiej był odcinek, w którym Hamsin wypędził z pustyni rodziców z dziećmi bo te zachowywały się za głośno. No i Tabaluga się nimi zajął i tam w pewnym momencie wyszło na jaw, że jajo sępów to nie jajo, tylko kamień i była afera czy tam jakiś struś nie był ich prawdziwym dzieckiem... Wyszło, że nie był, ale w takim razie... To by oznaczało, że gdzieś się zawieruszyło jajo, a ten pisklak po wykluciu, pozostawiony sam sobie, chyba kipnął... Kurczę, to dosyć mroczne :/ I mean - nikt się nie zainteresował gdzie zaginęło jajo sępów? Ano właśnie - gdzie w trzeciej serii ta babka Sępa i czemu NIGDY więcej ten wątek nie potwraca? 2. Czy myśmy w Polsce mieli zamienioną kolejność odcinków? W odcinku z tą dziewczyną z lodu w której zakochał się Tabaluga było widać jak sowa ucieka kiedy lodowy pałac się topił, w następnych odcinkach znowu jest przykuty w zamku Arktosa, a potem jest finał, gdzie sowa nagle jest ze wszystkimi w dolinie, ale nie ma przy sobie kuli? Czy ja coś źle zapamiętałem?
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Odniosę się do tego o czym wspomniała @Cahan, czyli zniechęcaniu potencjalnych twórców, powodowanym przez taką oto kontrolę. Otóż, jest prawdą, że może to zadziałać tak, że ktoś straci zainteresowanie publikacją swoich tekstów tutaj, ale z drugiej strony wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli właśnie otrzyma zwięzłą, zupełnie neutralną informację od moderacji, aniżeli się zaryzykuje i rzuci tego kogoś na "pastwę" krytyków. Chodzi mi o to, że taki komunikat mniej zaboli niż lawina negatywnych komentarzy. Poza tym, jeżeli ktoś nie do końca rozumie, że to tylko i aż krytyka, że ludzie mają prawo oceniać, pisać jak chcą (jeden będzie pisał spokojniej, drugi przy krytykowaniu pokaże pazurki) no i nawet jeżeli ogólnie chciałby pisać dobrze, ale nie ma doświadczenia, ale z kolei jest przekonany, że jego twór jest w porządku... Być może to nie jest najodpowiedniejszy czas na to by się za to zabierał. Bardzo możliwe, że w takiej sytuacji nie odbierze tego za życzliwą krytykę, ale za atak personalny, bo przecież ten ktoś nie widzi tych błędów, nie rozumie, że gusta są różne, bardzo możliwe, że opowiadanie powstało pod wpływem chwili, a bez jakiegoś warsztatu, czy bagażu przeczytanych prawdziwych książek. No i właśnie brak takiego dojrzalszego pojęcia spowoduje, że za moment rozgorzeje kolejna afera. Ale jeżeli temat nie zostanie zaakceptowany, a autor/ autorka otrzyma krótką informację na co zwrócić uwagę, może nawet odnośniki do jakichś poradników... Może powróci za jakiś czas, bez tamtego tekstu, ale z czymś nowym, czymś co nie powstało między "przyrą" a "fizą". I oczywiście, @Ylthin Maruda ma rację - twórca ma obowiązek, czy samodzielnie, czy z czyjąś pomocą, doprowadzić swoje dzieło nie tylko do stanu by ogólnie nadawało się to do pokazania, ale by posiadało możliwie jak najmniej błędów, było należycie sformatowane, maksymalnie dopieszczone od "wewnątrz". Chodzi po prostu o pewien standard oraz szacunek do czytelnika. Skoro twórca nie kwapił się sprawdzić swojego tekstu, dopracować go, to dlaczego my mielibyśmy się pokwapić i go przeczytać od poczatku do końca, skomentować go? Skoro ten ktoś ma to gdzieś to czemu my mielibyśmy się tym przejmować? Poza tym, to już nie te czasy. Jak wyjustować tekst, poruszać się w Wordzie, ortografia, synonimy, to nie jest wiedza tajemna. Edytory tekstu mają autokorektę, w internecie mnóstwo jest różnych słowników. A na naszym forum pełno tekstów dobrze napisanych na których można się wzorować pod kątem technologii. Uważam, że możemy ustalić pewne minimum, którego spodziewamy się od każdego, również początkującego. Chociażby dlatego, że jeżeli coś takiego opublikuje, to otrzyma mnóstwo cierpkich słów, a także taką formę krytyki, która będzie dla niego bardziej jak atak personalny, niezależnie od intencji tego, kto ową krytyką się podzielił. No i również może z tego wyniknąć afera. Ten początkujący, jeżeli ewidentnie nie wie jeszcze jak pisać, powinien dostać szansę aby się dokształcić, poćwiczyć i wrócić z czymś lepszym.- 2171 odpowiedzi
-
- 3
-
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Bezpośrednim bodźcem był tenże wątek, zapewne Wam, drodzy pisarze i pisarki, dobrze znany. Poza drobną aferką, można tam znaleźć takie rzeczy jak: "Tekst jest powierzchownie poprawiony i może znajdować się w nim duża ilość błędów." Otóż mam pewną propozycję, którą chciałbym poddać pod dyskusję. Co to takiego? Odgórna kontrola jakości w dziale z opowiadaniami, działająca mniej-więcej tak jak ma to miejsce w działach MLN i MLS, gdzie nowe wątki muszą zostać zaakceptowane przez moderację (tzn. jak ostatnim razem sprawdzałem to tak to działało). Bynajmniej nie chodzi o to, by ktoś z ekipy marnował swój cenny czas na poprawianie cudzych fanfików. Widziałbym to jako po pierwsze konieczność akceptacji wątku przez moderację również w dziale ogólnym, a dwa, szybka kontrola linkowanej zawartości. Chodzi o to by przed akceptacją tematu rzucić okiem jak tekst jest sformatowany, jak ogólnie wyglądają sprawy z pisownią, czy też sprawdzić ile w tekście występuje "kurf" i "chujóf". W praktyce, na przyszłość, miałoby to działać tak, że w przypadku pojawienia się duchowego następcy "Piekielnej Trójcy", na podstawie takiej, że: - Po wyrywkowym sprawdzeniu kilku losowych akapitów stwierdzono zatrzęsienie rażących błędów ortograficznych. - Wykryto hurtowe ilości wulgaryzmów. - Tekst jest brzydko sformatowany, męczy oczy. - Niestety, treść jest pusta, prymitywna, o niczym. Moderacja po prostu nie zaakceptuje nowego wątku, a jego autora odeśle z informacją co jest nie tak, aby ten usiadł na spokojnie przed monitorem, przeczytał co sam napisał i trochę się wysilił aby popoprawiać tekst, czy przepisać fatalne fragmenty. Oczywiście nie bronię nikomu pisać komedyjek o gimnazjach, czy też luźnych opowiadanek o niczym, tworzonych dla czystej rozrywki, ale chodzi tutaj o formę i pewien smak. Korzyści? - Nikt się nie będzie burzyć, że opublikował fanfik nad którym ciężko pracował i komentarzy ma mało, a ktoś wrzucił niedorobionego crapa i posty lecą jak szalone. - Zero kontrowersji, że ktoś rzekomo dostaje minusy za nick, czy za to że sobie temat założył. - Zmniejszone ryzyko afer i szarpania nerwów. - Użytkownicy i odwiedzający będą mniej narażeni na działanie crapa. - No i sami poczatkujący autorzy będą mieli szansę nauczyć się pewnych podstaw, standardowych rzeczy jakie należy zrobić z gotowym tekstem przed publikacją. Być może dostaną szansę na drugie przemyślenie swojej historii i samodzielne dotarcie do wniosku, że nawet fanfik zasługuje na coś ambitniejszego i usiądą, napiszą coś innego, lepszego. - Ogólna poprawa jakości zawartości nieniejszego działu. Przypominam, że to jedynie propozycja. Chciałbym poznać Wasze zdanie - czy coś takiego sprawdziłoby się, czy może takie crapy też są potrzebne i w dziale ogólnym nie powinno być ściślejszych kontroli?- 2171 odpowiedzi
-
- 6
-
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Na wstępie zaznaczę, że słabo ogarniam tematykę „Equestria Girls”, osobiście nie jestem wielkim zwolennikiem tegoż konceptu, gdyż to co mnie nadal trzyma przy oryginale i to co przyciągało moją ciekawość jakiś czas temu, to fakt, iż jest to historia o magicznych kucykach właśnie. Kucykach, a nie ludziach. Znaczy się, to nie jest do końca tak, ale nieważne, wiecie o co chodzi W każdym razie, rozumiem, że w opowiadaniu autor odwołał się do wydarzeń z poszczególnych filmów, nie wiem na ile rzeczy ukazane w retrospekcjach zgadzają się z „Equestria Girls”, czy tak wyglądały poczatki Sunset w świecie ludzi, czy to wymysł autora... Nie wiem, nie wiem, ale ten kawałek, ulokowany na końcu rodziału, został napisany bardzo sympatycznie, była to ciekawa odskocznia od kawałków szkolnego życia, jakie zostały nam zaserwowane wcześniej. Przy okazji udzielił się nieco smutniejszy, cięższy klimat, co doskonale współgrało z tematyką czy też opisem fanfika, którzy rozbudził we mnie nadzieję, na coś naprawdę absorbującego. W gruncie rzeczy, tak było. Pomimo licznych błędów interpunktcyjnych, kilku literówek, czy pomniejszych błędów w odmianie, historia wciągnęła mnie i w zasadzie lektura przebiegała bezstresowo. Momentami miałem wrażenie, że historia zmierza trochę donikąd, ot takie kawałki ze szkoły, dialogi, niby nic zwyczajnego... Jednak niedługo potem wszystko nabrało sensu i okazało się potrzebne. W sumie, lubię takie szkolne klimaty, tylko... Sam nie wiem, liczyłem, że autor skupi się na relacjach z nową nauczycielką, a zamiast tego była po prostu lekcja wfu, później mamy scenę z Twilight, w której znów pojawia się postać pani Demandingjob. Ogółem jest to ze sobą nieźle połączone, chociaż nadal mam wrażenie, że nie został wycieśnięty z tego cały potencjał. W każdym razie, postacie zostały przedstawione bardzo dobrze. Bez żadnych łamiących kark rewelacji, ale też bez niczego co spowodowałoby złapanie się czytelnika za głowę. Jest po prostu solidnie, sympatycznie, bohaterki dają się polubić, są sobą. Fajna sprawa. Tak jak napisała Nika, bardzo dobrze, że w zamierzeniach mają zostać podjęte sprawy ważne, życiowe. Liczę, że tag [Sad] będzie się udzielał coraz mocniej, a historia będzie coraz dojrzalsza i przez to bardziej porywająca. W ogóle, decyzja by prowadzić narrację w pierwszej osobie i obserwować świat z perspektywy Sunset Shimmer wydaje się idealna. Daje to ogromne możliwości na osobiste porównania, wspomnienia, czy budowanie różnych analogii. Lubię, kiedy można zajrzeć do głowy postaci W tym przypadku wygląda na to, że autor jest skazany na sukces Wracając na moment do błędów – może zbyt czesto używane są takie określenia jak „dziewczyna”/ „kobieta”. Zbyt blisko siebie co powoduje wrażenie powtórzenia. Ale poza tym i błędami już zaznaczonymi w tekście, jest ok. Czytanie leci sprawnie, nie zaobserwowałem jakichś szczególnych dłużyzn. Ogólnie, ciekaw jestem jak to potoczy się dalej, toteż będę odwiedzał ten wątek w poszukiwaniu kolejnych kawałków fanfika Pozdrawiam!
- 19 odpowiedzi
-
- 3
-
-
- [slice of life]
- [alternate universe]
- (i 3 więcej)
-
W porządku, ogółem miałem nieco inne oczekiwania po tytule czy też okładce widzianej na FGE, również sam wstęp rozbudził inne nadzieje... Ale zgaduję, że na razie przeczytałem zbyt mało, bo tylko trzy pierwsze rozdziały, a później fabuła czy klimat na pewno trafia na właśnie „te” tory... Niemniej już teraz mam pewne zastrzeżenia, którymi chciałbym się podzielić. Ogółem... Kurczę, ta forma zawodzi :/ Momentami mamy dłuuugie, długaśne dialogi, w których nie uświadczymy zbyt wiele narracji, o opisach już nie wspomnę. Od czasu do czasu trafia się jakiś akapit, ale służy on dosłownie jako skromne oddzielenie jednej ściany dialogów od drugiej. Myślę, że jest to bolączka takich... Nazwę to „fanfików poczatkujących” – tekstów wywodzących się z wczesnego fandomu, tudzież od osób stosunkowo mało doświadczonych w pisaniu. Zdecydowana dominacja dialogów nad opisami nie sprawdza się, pomimo iż postacie są w zasadzie oddane całkiem dobrze. Po prostu ciągle towarzyszy mi wrażenie, że te rozmowy zmierzają donikąd i gdyby je wyciąć, wówczas historia niczego istotnego nie straci. Na szczeście wygląda na to, że im dalej, tym lepiej – w rozdziale trzecim mamy już więcej opisów czy narracji, autor porywa się na lepsze opisywanie tego co się dzieje, dzięki czemu nie musimy polegać wyłącznie na wyobraźni. Kłopot w tym, że klimat strasznie się rozmywa i na przestrzeni tych początkowych kawałków ciężko go poczuć. Sprawia to, że jesteśmy nieustannie rozpraszani i ciężko skoncentrować uwagę na treści i na tym co się dzieje. Innymi słowy, nie wciąga to tak, jak mogłby to robić, gdyby zostało inaczej napisane. No a poza tym, widzę sporo błędów interpunkcyjnych czy zabawnie skonstruowanych zdań ze słynnym „A Spike nie myślał.” Na czele. Oczywiście wiem co to miało oznaczać, niemniej w tejże formie brzmi... No, zabawnie. Ostatecznie - mało obiecujący początek, ale nie jestem zniechęcony do dalszego czytania, gdyż choć nie miałem jakichś szczególnie pozytywnych wrażeń, to jednak nie odczuwałem nie wiadomo jakiej irytacji, tudzież zażenowania. Chcę dać temu tytułowi szansę, toteż będę kontynuował, aż dojdę do końca i wydam pełną opinię, ocenię opowiadanie jako całość. Jestem dobrej myśli. Wydaje mi się, że fanfik będzie się rozwijał tak jak autor, będzie coraz lepszy i obszerniejszy, będzie swoistą ilustracją rozwoju umiejętności, co samo w sobie jest interesujące
-
Zimne Słońce [NZ] [grimdark] [mystery] [adventure] [alternate universe]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Nadrobiłem rozdział drugi. Cóż mogę powiedzieć? Jest świetnie. Nie żeby jakoś fenomenalnie, że spadłem z krzesła czy wyleciałem z sandałów, ale naprawdę, z akapitu na akapit było coraz lepiej, akcja rozwijała się pomału, konsekwentnie, no i w sumie, jakkolwiek jest to krótki kawałek, miałem wrażenie, że wydarzyło się w nim naprawdę wiele, większość była typowymi kawałkami życia, ale dominował tajemniczy klimat. W każdym razie, w części II znajdziemy bardzo ładne, przyjemne w odbiorze opisy, traktujące o otoczeniu w sposób plastyczny, o przemyśleniach Twilight mówić będą z delikatną nutką napięcia, czy mrokiem, natomiast czynności są opisywane wyczerpująco, bez przedłużeń, by dać pełne pojęcie jak wyglądają dni Twilight. Słowa są dobrane w zasadzie bez zarzutu, może tylko poranki są zbyt często opisywane jako „rześkie”, ale to jedyny, maleńki kłopot, który w żadnym wypadku nie rzutuje znacząco na jakość opowiadania. Tempo akcji jest idealnie wyważone. Przejawia się to w długości akapitów, wstawkach mówionych, czy wypełniaczach. Wszystko ma większe lub większe znaczenie, jak chociażby rozmowa Twilight z Flotterem. Jeśli nie fabularnie, to na pewno jest to tam po to by urozmaicić nam treść, zabrać nas na chwilę na bok od głównego wątku, czy też uczynić otaczający bohaterkę świat żywszym. Każdy aspekt wydaje się przemyślany od początku do końca, a wisienką na torcie jest wątek główny. Jest to dopiero druga część a już mamy mnóstwo pytań bez odpowiedzi, z których jak dla mnie przoduje rola Luny w historii oraz jej pochodzenie. Z kolei sama końcówka rozbudza ciekawość, przez co myśląc teraz o „Zimnym Słońcu” nie można myśleć o niczym innym niż o tym co będzie dalej. Co się stanie z Twilight, jaka jest prawdziwa historia Equestrii, czym jest plan Celeste, co się wydarzyło i jak to się skończy, a także kim jest Luna – mnóstwo pytań, doskonałe paliwo na jeszcze wiele, wiele części. Warto wspomnieć o klimacie, którzy z części na część zyskuje na natężeniu, choć początkowo spodziewałem się przygód, ekspedycji, badań, odkrywania. Teraz jednak wydaje się, że te elementy będą przemieszane z kawałkami życia, a klimat tajemnicy, sekretu, zadziwiającej prawdy będzie się utrzymywał bez względu na proporcje tychże motywów. Co nieco mnie dziwi to powściągliwość we wprowadzaniu do fabuły nowych postaci. Póki co wszystko kręci się wokół Twilight i w sumie ze zniecierpliwieniem czekam aż Bester ujawni nowe postacie. Jestem niemalże pewien, że będzie wśród nich kucoperek, ciekawe czy będzie to jakaś oryginalna kreacja czy też nawiązanie do „Save Me”. Mówiąc o nawiązaniach, znajdziemy tu kilka cameo w postaci „Adventure Found Me” czy „Szeptanych Opowieści”. Miła rzecz Ogólnie, czuć że autor do czegoś zmierza i że będzie to porywająca historia, gdzieniegdzie na swój spokój szokująca, a gdzie indziej ukazująca znane motywy na nowy sposób. Tym bardziej żywię nadzieję, że „Zimne Słońce” nie podzieli losu „Examiny” i że doczekamy się ciągu dalszego, satysfakcjonującego zakończenia, może też jakichś dodatków Pozdrawiam! -
Tajemnica Lodowca [Seria][Adventure][Alternate Universe][Dark]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Moim punktem odniesienia będą zarówno „Wrota Światów”, jak i opowiadania Arkane Whispera, których niniejsze teksty są kontynuacją. Generalnie, jestem zadowolony. Wprawdzie jeszcze wiele pracy przed autorem, ale wybrał sobie dobry wzór do naśladowania, gdyż Arkane Whispera uważam za fantastycznego twórcę o charakterystycznym, barwnym stylu pisania i wielu interesujących pomysłach. OK, może to nie do końca tak, że D.E.F.S. stara się go naśladować 1:1, ale po jego „Tajemnicy Lodowca” oraz „Mieście Umarłych” dostrzegam jak czerpał garściami z pierwowzoru. Mam tutaj na myśli wstawki i odniesienia mające przybliżyć genezę opisywanych wydarzeń, kompozycję, sposób opisywania. Tak czy naczej, jest to krok w dobrą stronę. Jest to jedne z nowszych opowiadań autora, wypada ono o niebo lepiej niźli przytoczone przeze mnie „Wrota Światów”, praktycznie w każdym aspekcie – spokojniejsze tempo akcji, bardziej rozwinięte opisy, lepsza atmosfera, dużo, DUŻO staranniejsze kreacje postaci. No i pod względem technicznym jest lepiej, chociaż wciąż jest wiele do zrobienia. Przede wszystkim, wiele poucinanych, prostych, pojedynczych zdań. Zbyt wiele, zbyt blisko siebie. Zwłaszcza na początku tekstu, czułem się trochę tak jakbym w coś grał i co pięć sekund ktoś mi naciskał pauzę. Jak się potem okazuje, autor wie jak pisać zdania dłuższe, bardziej złożone, jak opisywać otoczenie, czy to co się dzieje. Myślę, że więcej praktyki załatwi sprawę. Poza tym, gdzieniegdzie wyłapałem podwójne spacje, albo spację przed i po kropce, literówki, drobne błędy itp. Niemniej, jest tego dużo mniej niż poprzednio. Niestety, dostrzegam pewną niekonsekwencję w formatowaniu tekstu. W rozdziale drugim brakuje oddzieleń tekstu, przez co retrospekcje mieszają się z akcją właściwą, co bywa mylące. Poza tym, raz mamy mniej enterów, raz więcej. To dziwne o tyle, o ile poprzedni rozdział był dużo solidniej sformatowany. W każdym razie, to dobry kierunek. Jako kontynuacja „Legend Lodowca”, fanfik spełnia swoje zadanie. Kontynuuje historię, dodaje nowe wątki i w sumie rozbudza ciekawość. Więcej praktyki i przemyślanego składania tekstu i mamy szansę na naprawdę wciągający kawałek opowiadania od D.E.F.S. Co mi nieco zgrzyta to właśnie ten miks świata ludzkiego, ale wszystko zależy od tego jak istotne to będzie dla historii, jak rozpisze to autor, czyli po prostu od wykonania. Mam pewne obawy, gdyż we „Wrotach Światów” było wiele interesujących koncepcji o niemałym potencjale, ale wykonanie po prostu pogrzebało wszelkie nadzieje. Co cieszy, to zawarcie a fanfiku postaci Arkane Whispera, a także, jak już wspominałem, próby oddania jego konstrukcji opowiadań. Dzięki temu całość zyskuje na spójności i atmosferze. Ogołem, wygląda na to, że podążając przykładem Arkane Whispera, nasz D.E.F.S. ma szansę na rozwinięcie swoich umiejętności i napisanie porywającej historii, toteż będę czekał na ciąg dalszy. Bez dwóch zdań -
Legendy Lodowca[Seria][Dark][Mystery][Sad][Alternate Universe]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Miałem drobny kłopot z chronologią, ale szybko ogarnąłem, że te dwa opowiadanka dzieją się przed „Tajemnicą Lodowca”, toteż zabrałem się za nie w pierwszej kolejności, a w niniejszej recenzji odniosę się do obu za jednym zamachem, gdyż w sumie powinny być traktowane jako jedna całość. Jednocześnie nie są zbyt długie, nawet po złożeniu ich będzie to ok. 20 stron. Pod względem klimatu, konstrukcji i tematyki zaś są to tytuły bardzo spójne, jednolite. Ponieważ wcześniej przeczytałem sobie „Emanację”, przy lekturze „Legend Lodowca” od razu wyłapałem pewne podobieństwa, co wynika ze stylu Arkane Whispera. Ogółem, w „Emanacji” to nie było jeszcze aż tak widoczne, ale tutaj, w „Kriostazie” mamy taki charakterystyczny schemat, że właściwa akcja jest przeplatana retrospekcjami, które rzucają nieco światła na genezę wyprawy oraz motywy postaci. Warto dodać, że odbywa się to w sposób dosyć regularny, a zatem takie wstawki są dosyć gęsto usłane. Może nawet troszeczkę zbyt gęsto. Stąd faktycznie można odnieść wrażenie, że tajemnicy, niejasności jest zbyt wiele, że nie wiadomo o co chodzi. Na moje wyczucie, jest akurat w sam raz. Nie czułem się zagubiony, ani zbity z tropu w żadnym momencie, tajemnice były według mnie przemyślane. Lubię takie klimaty, lubię sekrety i tajemnice, a styl autora – momentami wzniosły, konsekwentnie solidny, bogatszy w słowa niż przeciętny tekst – doskonale współgra z zamierzeniami. Jest to kawałek tekstu mrocznego, znajdziemy w nim napięcie, znajdziemy barwne opisy, nie zabraknie ciekawych lokacji, nie wspominając już o olbrzymim potencjale. Jedynym zastrzeżeniem są chyba postacie, ale z drugiej strony jest to wynik przyjętej formy. Nieco za mało by w pełni rozwinąć skrzydła i wykreować kogoś mega charakterystycznego, ale też zbyt wiele by popełnić totalną fuszerkę. Postacie może i nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale są sympatyczne. Mają swoje życie, znajomych, a także serce i zaangażowanie. No i troska o Twilight – kiedy lawendowa klacz znika, bohaterowie nie wahają się ruszyć w głąb śnieżycy, ryzykując własnym życiem. Widać takie oto przebłyski, cechy, jednakże nadal nie wydaje mi się aby był to szczyt możliwości autora. Ale na pewno, jeśli dać mu do napisania wielorozdziałowca, uraczy nas postaciami skomplikowanymi, zmieniającymi się, żywymi. Odpowiada mi takie oto tempo prowadzenia historii, a zaserwowane wstawki między właściwą akcją pomagają jakoś związać się z postaciami, czy też stworzyć dla nich jakieś tło. Generalnie, odnosi się wrażenie, że treść została należycie urozmaicona, aby odróżnić ją od innych opowiadań o podobnej tematyce, czy założeniach. Biorąc pod uwagę, że to prequel do „Tajemnic Lodowca”, spełnił swoje zadanie, gdyż narobił mi smaku na ciąg dalszy. Chyba nic więcej nie dodam, tylko od razu zachęcę do poświęcenia nieco czasu tymże tytułom Jest to kolejna konkretna próbka możliwości autora, przykład jak doskonale odnajduje się w klimatach fantastycznych, tajemnicach, czy jak dobrze potrafi oddać to, że wokół postaci jest zimno, sypie śniegiem, nie widać z której strony zaraz nadejdzie napastnik, ale postacie czują, że ktoś tam jest. A to jest, że tak to ujmę, wierzchołek góry lodowej, również w kontekście twórczości autora jako pewnej całości -
Miniaturki kogoś na F [Seria][Tagi wewnątrz]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Oryginalnie chciałem poczytać „D.D.H.”, ale wtedy przypomniałem sobie, że Foley mnie uprzedzał, że upominał, że są lepsze rzeczy do czytania od niego, zatem... Podporządkowałem się. Tym razem. Za „D.D.H.” jeszcze się zabiorę Jest to zatem idealny moment na poświęcenie czasu miniaturkom powstałym na minione konkursy literackie, gradobicia oraz inne eventy – święta form krótkich. Form, które potrafią być niezwykle urzekające, a które kompletnie zatraciłem u siebie, na rzecz dłuższych projektów. II Gradobicie dało nam trzy miniaturki, każda o podobnej długości, każda opatrzona tymi samymi tagami. Odniosę się zatem do wszystkich trzech jednocześnie. Generalnie, odnoszę wrażenie, iż te trzy opowiadanka są ze sobą powiązane, stanowią całość, której rdzeniem jest coś, co kojarzy mi się z „królem wzgórza”. Wydaje mi się, że poszczególne oddziały walczą o przejęcie kontroli nad tym samym kawałkiem ziemi. Otoczenie wydaje się to samo, w opowiadaniach pojawia się skarpa, nawet postać Watchera spaja historyjki. Ale przechodząc do rzeczy – mamy tu czyste foleyowe standardy. Kucyki, wojsko, akcja, strzelanie, wybuchy, snajperzy, wszystko do czego autor nas przyzwyczaił i w czym odnajduje się bezbłędnie. Nie ukrywam, że nie są to opowiadania które podejdą każdemu, a co do osób znających poprzednie dzieła autora to już nie mam żadnych wątpliwości. Owszem – to wszystko już gdzieś było, styl nie zmienił się ani troszeczkę, są to old schooolowe kawałki o wojskowych pucykach. I w zasadzie tyle. Można rzucić okiem, ale coś mi się wydaje, że kolejne minuatury będą czymś świeższym jeżeli chodzi o tematykę, czy klimat. Zatem – solidne kawałki, z akcją, ale to już było wiele, wiele razy i nawet mnie tematyka ta wydaje się już nieco... Przysuszona. Natomiast muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie, bodaj w „Ostatnim jednorożcu” albo „W oku cyklonu” pojawiło się coś co otworzyło mi oczy na design niektórych postaci. Od czasu do czasu narzekam, że u Foleya wiele postaci to siwe albo jakieś zielono-brązowe kucyki, ale teraz zdaje się, że wiem czemu. Kamuflaż. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. 0_0 Jasne, nadal mnie to uwiera, bo niewiele kolorków, a postacie podobne wizualnie, ale teraz ma to więcej sensu. Dużo więcej. Do armii raczej nie powinno się brać pstrokatych, błyszczących kucy, co nie? Czas na Poulsenowy konkurs i pierwszą miniaturę z tej kategorii – „Noworoczne fajerwerki”. Ach, dałem się nabrać! Jasne, Foley uprzedził, że to kolejne opowiadanie w jego stylu, ale pomyślałem, że rozchodzi się o styl techniczny. Stylistyka, słowa, konstrukcja zdań, te sprawy. No i początek w zasadzie trochę mnie zmylił bo myślałem, że to będzie zwyczajne opowiadanie noworoczne. Nie, jednak nie – kolejne wojskowe pucyki, które tym razem... Kurczę, czytało się to jak coś świeżutkiego. Nawet ta wypowiedź wieńcząca fanfik, zabrzmiała tak luźno, w pewien sposób groteskowo, niczym pełnokrwisty cliffhanger. Niby nie ma takiego prawdziwego napięcia, ale i tak pojawiło mi się w głowie stanowcze żądanie „Dawajcie więcej!”, poważnie. Króciutkie i pod względem tematyki wtórne, ale to jest właśnie interesujące przy znanych motywach, motywach wielokrotnie eksploatowanych przez danych twórców. Można pisać ciągle o tym samym w taki sposób, że czytelnik tematyką się po prostu męczy, a można pisać tak, że ciągle smakuje to wybornie, jak coś nowego. No i poprzednie trzy miniaturki zostały w moim odczuciu napisane tak, że idzie się już znudzić, ale to z kolei brzmi świetnie, materiał nie zmęczył się ani trochę, w żadnym momencie nie wywróciłem oczami. Trochę jak przy „D&D” – smak przygody, luz, trochę akcji, trochę humoru, czytałbym A teraz „Podejście drugie” i... [Slice of Life]? Smutne to niekoniecznie, ale nie wesołe na pewno? Brzmi zachęcająco. I rzeczywiście, choć był to króciutki kawałeczek życia, spełnił moje oczekiwania. Klimatyczny przerywnik, gdzie akcja ma miejsce zimą, na drugi dzień po Sylwestrze. Znam te dni, również w wersji sprzed dorosłości. Dobry klimat. Po zabawie, po huku, nadal utrzymuje się wyjątkowy klimat świąt, słońce wstaje, ale wszystko wydaje się nowe, lepsze, bo to kolejny rok. My jesteśmy starsi, ale mamy nowe cele, jakieś rozdziały życiowe za sobą, te sprawy. Naprawdę, dobry klimat. Co jeszcze? Pod względem treści jest całkiem kolorowo. Bohaterka wprawdzie jest nieznana z imienia, ale w kontekście tematyki i fabuły ma to głębsze znaczenie. Ona może być każdym z nas, kiedy życie stanie się dla nas zbyt ciężkie do dźwignięcia. Może też być tym bezimiennym biedakiem, którego mijamy regularnie, którego znamy z widzenia, ale czyim losem nieszczególnie się przejmujemy. I to jest genialne w swej prostocie, fenomenalne w przekazie! Doskonale współgra z formą! Forma jest krótka, co przywołuje na myśl to, że spaść z góry, znaleźć się w trudnej sytuacji można w ciągu jednej chwili. To naprawdę jest moment. Bardzo podobała mi się wstawka ze źrebakami. To tutaj niewesoły klimat rozwija skrzydła, gdyż widzimy... Kurczę, nie umiem tego prosto wyjaśnić, ale ogólnie chodzi o to, że bohaterka widzi bawiące się, roześmiane źrebaki, co kontrastuje z nią na wiele sposobów. Punkt pierwszy, dzieciaki mogą się bawić, nie mają poważniejszych zmartwień bo świat dorosłych jest im nieznany. Punkt drugi, kuce te są roześmiane, na pewno żyją jeszcze świętami, zimą, podczas gdy bohaterka niewiele ma powodów do radości, gdyż żyje problemami. Wreszcie, punkt trzeci, te źrebięta są jak spełnione marzenia innych kucyków, marzenia które ona też ma, ale wie, że na razie nie będzie miała szans ich spełnić. A czas nie stoi w miejscu. Znów – prostota formy, moc przekazu, to jest po prostu genialne. Zdecydowanie polecam „Drugie podejście”! Jest to ten rodzaj opowiadania, które jest krótkie, dosłownie na minutkę, ale które potrafi poruszyć, również dzięki swej prostocie. Kolej na „Jest taki dzień”. Powiem, że to łamanie czwartej ściany było całkiem sympatyczne i podziałało jak komediowy smaczek do całości A tak poza tym – zwyczajny, króciutki przerywnik z fajnym zakończeniem. Niby nic szczególnego, ale jak na krótką formę, wstęp, rozwinięcie i zakończenie, wszystkie te elementy zostały świetnie zrealizowane i połączone. Plus serialowy klimacik, spokój, zwyczajne poniedziałkowe problemy zwyczajnych kucyków. Niezły kawałek, ale moim zdaniem przegrywa z „Drugim podejściem”. Na tym zakończę sesję z miniaturkami od Foleya, zostawiając sobie na później jeszcze kilka opowiadań. Ale ogółem warto było Póki co, „Drugie podejście” to najmocniejszy punkt tejże serii, punkt który zachęca mnie do powrotu do jakichś krótszych form. No i punkt, który jest przykładem potęgi krótkich opowiadań, gdzie każde słowo się liczy, gdzie największa siła tkwi w prostocie oraz przekazie. Pozdrawiam! -
Szeptane opowieści [Seria][One-Shot][Tagi Wewnątrz]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Przeczytałem „Emanację”. Opowiadanie jest nieco dłuższe niż te, które czytałem do tej pory i jest naprawdę, naprawdę świetne i wciągające, aż sam się trochę zdziwiłem. W sensie, że nie ma osobnego wątku. Ma pewne drobne usterki, ale nie jest to nic, co znacząco wpływa na moją ocenę tegoż tytułu Tyle tytułem ogólnego wstępu, czas przejść do konkretów. „Emanacja” znakomicie łączy w sobie smaczki przygodowe, mroczny klimat, suspens oraz szczyptę melancholijnych wątków, jak również elementy fantastyki. Wszystko to zostało okraszone bardzo ładnym, starannym stylem. Język jest na tyle prosty byśmy nie musieli co chwila sięgać do słownika, a jednocześnie wszystko brzmi poetycko, dostojnie, elegancko. Szczególnie opisy wyrwy, czy otoczenia, wszystko to jest bardzo plastyczne; możemy bez problemu wyobrazić sobie lokacje przemierzane przez bohaterów, co się dzieje wokół nich, wszystko jest to żywe, wszystko dodaje temu przedziwnemu światu smaku. Nie brakuje również niebezpiecznych stworów i innych wypaczeń. Czuć, że niebezpieczeństwo wygląda z każdego kąta, jest tutaj wiele niedopowiedzeń i tajemnic, ale również dziwów, które pobudzają umysł. Szczególnie kiedy bohaterowie docierają do Ponyville, natykamy się na dziwne rzeczy, które pozostawiają po sobie jedynie kolejne pytania. Co się z kim stało, co jest czym, co tam jest, dlaczego tak, a czemu tak i tak dalej, i tak dalej. Rozbudzona zostaje ciekawość czytelnika. Klimat jest mroczny, surowy, ale nie brakuje mu cech fantastyki. Fabuła skupia się na rozwikłaniu tajemnicy tytułowej Emanacji, a także przywróceniu stanu normalnego, jaki panował przed wypadkiem. Do skażonej anomaliami strefy dociera grupa kucyków, która zmierza do zamku Twilight Sparkle, w którym to najwyraźniej znajduje się źródło całego zła. Poczynania bohaterów śledzimy z niegasnącą uwagą, w napięciu czekając na kolejne wydarzenia. Od czasu do czasu autor wrzuca nam jakiś dokument czy inną wstawkę, co ma rzucić nam nieco światła na sekrety historii, ale jednocześnie zostawić z nowymi pytaniami. Szczególnie list Doktora Whoovesa zapada w pamięć. Konstrukcja opowiadania wydaje się dopracowana, przemyślana od początku, a przy tym nie widać tu żadnych cięć spowodowanych konkursowym limitem. Tym co mi nieco zgrzyta to brak jakichś charakterystycznych cech poszczególnych bohaterów. Pełnią swoją rolę, ale nie zapadają w pamięć, po prostu są. Z imion zapamiętałem Tempusa (aż mi się „Might and Magic VIII” przypomniało ), Argona, Winda i innych, ale nic poza tym. No, jedynie o Swift Windzie mogę cokolwiek powiedzieć, gdyż opowiadanie otwiera jego list, później również dowiadujemy się nieco o jego rodzeństwie i rodzinie, drogą kolejnej wstawki. Nie jest to zbyt wiele, ale dobrze, że jest w ogóle. Za to kreacje postaci z serialu, one wypadają dla mnie naprawdę dobrze. Jest to coś innego, zrealizowane ze smakiem. Zecora nie mówi już wierszem i wprawdzie był to zabieg odejmujący jej charakterystyczną cechę, ale... Kurczę, ona jest creepy jak cholera! Podoba mi się. Świetna Zecora, której ustępuje Lotus Blossom, ale Whooves jest na tym samym poziomie co zebra. Pojawiła się również księżniczka przyjaźni, jej uczennica i najlepsza przyjaciółka tejże uczennicy. Choć Twilight fizycznie niewiele robi i nie mówi nic, jej przedstawienie, opisanie to kolejny mocny punkt opowiadania, dodający wiele cegiełek do konstrukcji mrocznej, fantastycznej atmosfery. Szczególnie wzmianka o pustych oczach w których było coś przerażającego, niewymawialnego, to było świetne. Jedyne czego żałuję to to, że nie zostało poświęconych więcej linijek na pojedynek pomiędzy Starlight a Trixie. Bądź co bądź, jedna walczy o to by emanacja została przerwana, a druga broni swego życia. Myślę, że z takimi umiejętnościami autor mógłby stworzyć barwny, interesujący opis wymiany zaklęć, który znakomicie przyprawiłby fanfik. Ostatecznie, opowiadanie kończy się tak, że czujemy niedosyt, ale nie wynikający z tego, że przeszkodził nam w czymś limit czy też autor coś zrobił źle. Ten niedosyt wydaje się być wywołany celowo – zastanawiamy się co mogło wydarzyć się dalej, czy emanacja kiedyś się zakończy, co jeszcze jest możliwe w strefie. Poszczególne opisy, czy wydarzenia pozostają w pamięci, szkoda tylko, że oryginalne postacie nie wybijały się czymś szczególnym na tle ogółu. Ale pozostałe kreacje są świetne, mnie się podobały. A szczególnie ta inna Zecora Mogę z czystym sercem polecić to opowiadanie. Nie jest długie, mamy w nim barwne, doskonale napisane opisy, klimat wylewa się w ekranu, nie brakuje tajemnic i motywów dramatycznych zwieńczonych konkluzją, po której zastanawiamy się, myślimy o wyjaśnienu tego co niewyjaśnione. Solidny i przemyślany kawałek tekstu z wieloma ciekawymi pomysłami wewnątrz. Gratuluję autorowi!