Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

ja już dawno straciłem chęć do robienia czegokolwiek.

chyba w 4 klasie... gdy nadszedł czas bycia dyżurnym poszedłem zmyć tablicę.

ktoś z klasy powiedział (nie pamiętam dokładnie) coś w stylu "ta tablica to jego dziewczyna" ;-;

potem oczywiście nauczycielka to powtarzała i się z tego śmiała

w gimbazie przybrałem postać (tak mi się wydaje) "człowieka ironii".. i niby nie jest źle, ale czuję pustkę.

przestałem myśleć, bo to przywołuje te dawne wspomnienia.. przez co oczywiście ciężko mi idzie cokolwiek robić ;~;

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Greg, niestety muszę Ci powiedzieć że z taką sytuacją jeszcze nie raz się spotkasz. Musisz szukać dalej. Ja osobiście przyjaciela (prawdziwego) jeszcze,nie miałem. Żadko kiedy ludzie w wieku gim-lic chcą być przyjacielem. Niestety poziom dojrzałości tychże ludzi czasami mnie przeraża...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Greg, może i jestem jedynie w piątej klasie, ale ja podobną sytułacje miałem 2 razy. Pierwszy raz w przedszkolu, kiedy mój "kolega" zaczął mnie bić razem z kilkoma innymi. To było w sześciolatkach. "Kolegowałem" się z nim od trzylatków.Powód? Uważał, że byłem brzydki. Jak tylko wychodziliśmy na dwór on razem z dwoma chłopakami zabierali mnie za budynek i mnie bili. Nigdy nie płakałem, nie pokazywałem im, że się boje, szedłem z uśmiechem na twarzy i uniesioną głową. Nie, nie było to z tego powodu, że nie chciałem wyjść na mięczaka. Chciałem pokazać, że gardzę takimi jak oni, że nie zasługują na prawdziwych przyjaciół. Drugi raz na obozie. Miałem siedem lat, po wakacjach miałem iść do pierwszej klasy. W pierwszy tydzień zdążyłem zakolegować się z paroma osobami. W drugim tygodniu jedna z osób z pokoju powiedziała wszystkim, że codziennie dzwoniłem do mamy po kilka razy, co było nieprawdą. Dzwoniłem dwa razy dziennie, rano i wieczorem bo mama mi kazała. W każdym razie drugi tydzień był koszmarem. Wszyscy wyzywali mnie od mamisynków i innych takich. Cieszyłem się jak nigdy gdy przyjechali rodzice i mnie z tamtąd zabrali. Tak więc uważam, że nie trzeba być w gimnazjum by coś takirgo przeżyć. Oczywiście moje oba przypadki nie były jakieś wielkie w porównaniu do twojego, moje zraniły mnie jedynie trochę psychicznie jak i fizycznie, a twoje widać, że zraniły cię ogromnie pod względem nie fizycznym, lecz psychicznym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe czy dostanę tytuł psychologa? - No pewnie, że dostałem :3

Anyway rzeczy o których tu opowiadacie były, są i będą. Vieg masz rację, poziom gimbazy jest wręcz poniżej dna. Olejcie ich wiem, że to trudne ale co z tym zrobić?

Michalinek masz świetne do tego podejście! Pogratulować!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem napisać, że wiele nocy przepłakałem z powodu prześladowań. Czynią to nadal. Poza tym nie mam żadnych talentów i to mnie dobija najbardziej. Bardzo chciałbym zrobić własny komiks, ale rysuję gorzej od przedszkolaka. Łykam tabletki od psychiatry, ale nic nie pomagają. Jestem po nich jakiś taki nieobecny i ospały.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie zaś wzięło na smut. Mam 21 lat, doświadczenia w związkach niemalże zerowe. Jestem sam mimo tego, że masa ludzi w fandomie mi powtarza, że jestem cudną osobą. Część mówi, że wyglądam dobrze, zwłaszcza po zapuszczeniu włosów. I mimo tego - ciągle sam. A w międzyczasie przyjaciele z fandomu mają się coraz lepiej - wokół mnie dużo związków, dzisiaj utworzył się kolejny. Heh...

Jak niektórzy zapewne wiedzą, często na mnie w fandomie wołają "Londs" (z resztą mój nick doczekał się masy przeróbek). No i utworzyło się określenie "Forever aLonds".

Powinienem przywyknąć do tego, że jestem skazany na bycie starym kawalerem i, że nikogo sobie znajdę, ale po prostu nie potrafię. Jestem człowiekiem, który potrzebuje miłości, uwagi, bycia przytulonym od czasu do czasu...

 

Chciałem napisać, że wiele nocy przepłakałem z powodu prześladowań. Czynią to nadal. Poza tym nie mam żadnych talentów i to mnie dobija najbardziej. Bardzo chciałbym zrobić własny komiks, ale rysuję gorzej od przedszkolaka. Łykam tabletki od psychiatry, ale nic nie pomagają. Jestem po nich jakiś taki nieobecny i ospały.

 

Współczuję co do prześladowań. Mnie też prześladowano. W efekcie końcowym znienawidziłem rodzinne miasto i okolice, wyniosłem się do Warszawy i tam odżyłem. Zmiana otoczenia to moim zdaniem najlepsza opcja. Więcej nie potrafię napisać, bo w zasadzie ciebie nie znam i nie znam dokładnie twojej sytuacji.
Powiem jedynie, że najlepiej będzie jak odrzucisz radę Myhella z tym powiadamianiem odpowiednich służb. Niestety, często to się kończy inaczej niż byśmy chcieli - sprawa się rozciąga, służby mniej pomagają niż powinny, a prześladowcy zechcą się zemścić. A jeśli nie prześladowcy, to ich kumple.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli bym odstawił leki, jak radzisz, to pewnie dostałbym tak silny nawrót depresji i nerwicy, że przypłaciłbym to samobójstwem. Skoro lekarz mi ich nie odstawia, to znaczy, że tak trzeba. Pytałem się o to, czy da się nauczyć rysowania panią doktor. Powiedziała, że tylko w niewielkim stopniu. Na dodatek miałem testy IQ i mam 82/200, gdzie normą jest 100, zaś poniżej 70 określa się mianem imbecylizmu. To jest kolejny powód, przez który czuję się koszmarnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwaggy, co do rysowania.. Trochę ja tej doktor nie rozumiem. Pierwsza sprawa jest taka, że twórca sam na swoje dzieła często patrzy bardzo krytycznie, za bardzo. Druga sprawa, wszystkiego można się nauczyć przez praktykę. Fakt że niektórym przychodzi to łatwiej niż innym, ale nie znaczy to, że jest to niewykonalne.. Przydało by się tylko chłonąć jak najwięcej poradników (tylko nie traktuj każdego jak biblię, pewnie niektóre będą podawały informacje sprzeczne z innymi ;p Z każdego coś wynieść, z każdego z przymrużeniem oka).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety testy IQ w moim  przypadku są trafne. Co do rysowania to "Z pustego i Salomon nie naleje". Tyle poradników już przewertowałem, tyle książek przeczytałem, tyle filmików na YT obejrzałem i co? I nic! Kompletne dno. "Jak ktoś urodził się zerem, to nim pozostanie", "Miejsce śmieci jest w śmietniku".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gadasz tak bo masz doła. A testy na IQ są bardzo ogólne. Nie sądzę żeby można było opisać na co stać czyiś umysł na podstawie kilkudziesięciu pytań. Zresztą pogoogluj sobie hasła typu "miarodajność testów na IQ". Poza tym, wmawiając sobie że lepiej nie będzie pomóc sobie nie można.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja jeszcze chciałem się wyżalić, że nie mam w ogóle kolegów. Zawsze sam i tak odkąd pamiętam. Nikt mnie nie lubi,za to znaczna większość ludzi  i rodzina mnie nienawidzą.

Tej Dwaggy...

Zapominasz o kimś chyba nie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech... Co by tutaj o sobie powiedzieć... 

Dwaggy znasz moją historię, niech dowiedzą się inni.

 

Mianowicie od urodzenia nie miałem lekko. Moja matka lubiała imprezować, była uzależniona od alkoholu. Zmieniała facetów jak rękawiczki, co spowodowało, że stała się bezdomna. Alkohol spowodował takie zniszczenia w jej organizmie, że zmarła na raka w tamtym roku. Mój ojciec jest porządniejszy, jednak również nie stron od alkoholu. Niedawno przebył zawał, mimo to nie chce poddać się leczeniu. Ja sam dzięki temu wszystkiemu zostałem umieszczony w domu dziecka na 6 bitych lat. W szkole byłem szykanowany za ubytki w higienie z powodu zaniedbania rodziców, później za moje umieszczenie w domu dziecka. W placówce również nie miałem lekko. Bywały szykany ze strony starszych, tylko dlatego, że trzymałem stronę wychowawców. 

Po opuszczeniu placówki trafiłem do  ośrodka, gdzie z początku było w miare fajnie, jednak miałem dosyć niekończących się imprez, co zmusiło mnie do powrotu do ojca, który mieszka z inną kobietą, która niespecjalnie za mna przepada. 

Taka jest moja historia po krótce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli bym odstawił leki, jak radzisz, to pewnie dostałbym tak silny nawrót depresji i nerwicy, że przypłaciłbym to samobójstwem. Skoro lekarz mi ich nie odstawia, to znaczy, że tak trzeba. Pytałem się o to, czy da się nauczyć rysowania panią doktor. Powiedziała, że tylko w niewielkim stopniu. Na dodatek miałem testy IQ i mam 82/200, gdzie normą jest 100, zaś poniżej 70 określa się mianem imbecylizmu. To jest kolejny powód, przez który czuję się koszmarnie.

Bo, jak powszechnie wiadomo, wiedzę i umiejętności przynosi nam przepiękna, śnieżnobiała gołębica. W szponkach trzyma niewielką, jedwabną poduszeczkę, z dziobie zaś dzierży lekko poszarzałą, ozdobioną misternie wykonaną pieczęcią, kopertę. Owa gołębica siada wdzięcznie na krawędzi naszego okna, kładzie na parapecie poduszeczkę, na poduszeczce składa samoczytający się list, w którym jest cała znana i nieznana ludzkości wiedza na temat interesującej nas dziedziny, po czym z gracją odlatuje w stronę zachodzącego słońca (ponoć jeśli jesteśmy wystarczająco bierni, przed odlotem zamienia się jeszcze w nadobną dziewicę/przystojnego młodziana i uprawia z nami namiętny, gorący seks).

Proponuję spytać Pani doktor, czy jej wiedza też spłynęła na nią w jakimś tajemniczym objawieniu, czy też może okupiła jej posiadanie nieprzespanymi nocami, okularami i bólem kręgosłupa.

 

Niestety testy IQ w moim  przypadku są trafne. Co do rysowania to "Z pustego i Salomon nie naleje". Tyle poradników już przewertowałem, tyle książek przeczytałem, tyle filmików na YT obejrzałem i co? I nic! Kompletne dno. "Jak ktoś urodził się zerem, to nim pozostanie", "Miejsce śmieci jest w śmietniku".

 

Warto zastanowić się uczciwie, ile konkretnie czasu poświęciłeś na naukę. I ile z tego czasu poświęciłeś na utwierdzanie się w przekonaniu, że nigdy się rysować nie nauczysz.

W roku 1993, w czasopiśmie Psychological Review, miała miejsce publikacja badań zespołu, którego szefem był dr K. Anders Ericsson. Tematyką pracy była korelacja między talentem a czasem i intensywnością ćwiczeń.

Poproszono więc kadrę naukową Barlińskiej Akademii Muzycznej, by ta podzieliła swoich studentów na trzy grupy - jednostki wybitne, uznawane za przyszłych wirtuozów, muzyków dobrych oraz tych, którzy kształcili się w kierunku typowo nauczycielskim.  Wyniki można podejrzeć tu, Poniżej zamieszczam króciutkie streszczenie pierwszej części pracy.

 

Wszyscy studenci zaczęli grać na instrumencie w wieku 5 lat, pierwsze różnice w ilości czasu spędzanego samodzielnie przez muzyków można było zauważyć w wieku 8 lat.

W wieku 13 lat muzycy zdobywający nagrody ćwiczyli samemu, w czasie wolnym, średnio 13,7 godzin tygodniowo (Kaminski 1984), 

W tym samym wieku wybitni studenci ćwiczyli samemu średnio 12,2 godzin tygodniowo, dobrzy wiolonczeliści 8,8 godzin tygodniowo, przyszli nauczyciele -  6,6 godzin.

Ponadto w grupie nie było ani jednej osoby, która ćwiczyłaby w takim samym bądź podobnym wymiarze godzin, a znajdowałaby się w grupie bardziej/mniej zdolnej. Innymi słowy - w grupie badanych nie było osoby, która w wieku 18 lat miałaby sumarycznie "przegranych" na wiolonczeli 8000 godzin i byłaby określana jako dobry wiolonczelista, ani takiej, która po graniu przez 5000 godzin byłaby określana jako wybitna.

 

Oczywiście ci "wybitni" z jakiegoś powodu ćwiczyli więcej niż rówieśnicy - może kochali swoje instrumenty bardziej niż inni. A skoro kochali, na pewno inaczej postrzegali czas spędzony nad instrumentami niż ich koledzy. Badanie to jednak pokazuje bardzo ważną zależność - to ilość poświęconego czasu jest głównym motorem napędowym geniuszu.

Chciałem pokazać też, o jakiej ilości czasu mówimy. Nie o dziesiątkach, nie o setkach, a o kilku tysiącach godzin wytężonej pracy.

Dlatego moim zdaniem mówienie, że nie  ma się do czegoś talentu, jeśli ćwiczeniu tego poświęciliśmy czas liczony nawet nie w setkach, a dziesiątkach godzin jest, cóż, śmieszne. I odrobinę uwłaczające tym, którzy poświęcili swojej pasji kawał życia.

 

Jest bardzo, bardzo wiele rzeczy, których nie wiemy na temat ludzkiego mózgu, jedną jednak wiemy na pewno - zaczynamy się uczyć przed dniem naszych narodzin, jeszcze w łonie matki, a przestajemy dopiero w dniu naszej śmierci. Mówienie, że czegoś nie da się nauczyć jest w ogromnej większości przypadków wierutną bzdurą.Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ktoś, kto zaczął rysować/pisać/tańczyć/grać w wieku lat sześciu, w wieku lat 26 będzie miał ogromną przewagę nad osobą, która zaczęła to robić w wieku lat 20. Tylko czy to powód, żeby się załamywać? Nie zmienimy przeszłości, za to możemy wpływać na teraźniejszość i na niej warto się według mnie skupić.

To od nas zależy, czy zdecydujemy się poświęcić wiele lat naszego życia dążeniu do mistrzostwa w jakiejś dziedzinie. Jeśli zdecydujemy już, co chcemy robić, pozostaje nam tylko nauczyć się czerpać z tego przyjemność. Przypuszczam, że i sto tysięcy godzin przepełnionych złorzeczeniami oraz obgryzaniem kantów biurka pracy nie zrobi z nikogo artysty.

 

 

Trzymajcie się cieplutko!  :hug3:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tia. Wspaniały tydzień mnie spotkał. Nie dość że 3 sprawdziany z WF na których cały czas padały komentarze goryla w dresie " Gdzie ty biegniesz", "Jak ty to robisz" i śmiechy kolegów to jeszcze pokłóciłem sięz bliską mi koleżanką.Czasamu naprawdę mam dosyć mojego dotychczasowego życia. Myślę też że chyba łatwiej by było ,gdybym był jak moi

"Koledzy". :fluttershy:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Warto zastanowić się uczciwie, ile konkretnie czasu poświęciłeś na naukę. I ile z tego czasu poświęciłeś na utwierdzanie się w przekonaniu, że nigdy się rysować nie nauczysz.

W roku 1993, w czasopiśmie Psychological Review, miała miejsce publikacja badań zespołu, którego szefem był dr K. Anders Ericsson. Tematyką pracy była korelacja między talentem a czasem i intensywnością ćwiczeń.

Poproszono więc kadrę naukową Barlińskiej Akademii Muzycznej, by ta podzieliła swoich studentów na trzy grupy - jednostki wybitne, uznawane za przyszłych wirtuozów, muzyków dobrych oraz tych, którzy kształcili się w kierunku typowo nauczycielskim.  Wyniki można podejrzeć tu, Poniżej zamieszczam króciutkie streszczenie pierwszej części pracy.

 

Wszyscy studenci zaczęli grać na instrumencie w wieku 5 lat, pierwsze różnice w ilości czasu spędzanego samodzielnie przez muzyków można było zauważyć w wieku 8 lat.

W wieku 13 lat muzycy zdobywający nagrody ćwiczyli samemu, w czasie wolnym, średnio 13,7 godzin tygodniowo (Kaminski 1984), 

W tym samym wieku wybitni studenci ćwiczyli samemu średnio 12,2 godzin tygodniowo, dobrzy wiolonczeliści 8,8 godzin tygodniowo, przyszli nauczyciele -  6,6 godzin.

Ponadto w grupie nie było ani jednej osoby, która ćwiczyłaby w takim samym bądź podobnym wymiarze godzin, a znajdowałaby się w grupie bardziej/mniej zdolnej. Innymi słowy - w grupie badanych nie było osoby, która w wieku 18 lat miałaby sumarycznie "przegranych" na wiolonczeli 8000 godzin i byłaby określana jako dobry wiolonczelista, ani takiej, która po graniu przez 5000 godzin byłaby określana jako wybitna.

 

Oczywiście ci "wybitni" z jakiegoś powodu ćwiczyli więcej niż rówieśnicy - może kochali swoje instrumenty bardziej niż inni. A skoro kochali, na pewno inaczej postrzegali czas spędzony nad instrumentami niż ich koledzy. Badanie to jednak pokazuje bardzo ważną zależność - to ilość poświęconego czasu jest głównym motorem napędowym geniuszu.

Chciałem pokazać też, o jakiej ilości czasu mówimy. Nie o dziesiątkach, nie o setkach, a o kilku tysiącach godzin wytężonej pracy.

Dlatego moim zdaniem mówienie, że nie  ma się do czegoś talentu, jeśli ćwiczeniu tego poświęciliśmy czas liczony nawet nie w setkach, a dziesiątkach godzin jest, cóż, śmieszne. I odrobinę uwłaczające tym, którzy poświęcili swojej pasji kawał życia.

 

   Twoje argumenty mnie nie przekonują, a już na pewno nie uwierzę w badania "naukowców" finansowanych przez masonów w celach ich propagandy. Choćby nie wiem co powiedział najwybitniejszy człowiek świata, to nie uwierzę w to, że dziecko z Zespołem Downa (którym bardzo współczuję i nie uwłaczając tym dzieciom, gdyż to nie ich wina, że takie są) jest w stanie stać się geniuszem matematycznym. Nikt mi nie wmówi, że zgrabiałą ręką jestem w stanie wykonywać skomplikowane operacje manualne. Nikt mi też nie wmówi, że ktoś z IQ niemalże równym imbecylizmowi jest w stanie stać się kimś wybitnym. Owszem, można stosować noopept, nawet pić kawę(z kofeiną), która jak to udowodniono podnosi chwilowo IQ o kilka jednostek. Jednak mnie nie zbawi wypicie kawy, które cudownie z IQ 82 zrobi IQ 83 na 10 minut.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwaggy, a Ty ciągle o tym iq ;p Wiesz co badają testy na inteligencję? Umiejętność rozwiązywania testów na inteligencję. Nawet jeśli ktoś nie jest inteligentny, a lubi rozwiązywać różne zagadki podobne do tych które są na teście, to jego mózg przyzwyczai się do nich i pomimo tego że inteligentny nie jest uzyska wysoki wynik. Analogicznie, jeśli kogoś zagadki tego typu nie rajcują i ich nigdy nie rozwiązywał, a w rzeczywistości jest inteligentny, to wyniku wysokiego też nie uzyska.

 

Znowu, skoro nie ufasz wynikom badań przeprowadzonych przez jakiś tam naukowców, to dlaczego ufasz wynikom ułożonych przez takich samych naukowców testów na inteligencję?

 

Kolejny argument przeciw testom. Jeśli ktoś przez miesiąc codziennie by rozwiązywał różne testy na iq, to porównując wynik z pierwszego dnia i z trzydziestego, ten drugi byłby pewnie o kilkadziesiąt % lepszy (może 20, może 30%). To nie znaczy że nazwijmy go pan X stał się inteligentniejszy, tylko że lepiej rozwiązuje testy... Dobra, mi się więcej o tym pisać nie chce :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z twojej wypowiedzi można by wywnioskować że stawiasz się w sytuacji człeka skończenie głupiego. A to nijak się ma do faktu że potrafisz określić coś masonerią lub wiesz że kawa może podnieść chwilowo umiejętności intelektualne. To już pokazuje że jesteś w stanie gromadzić i być może częściowo rozumieć dane które zbierasz. A do tego to jednak trzeba mieć IQ przynajmniej przeciętne.

 

Wolisz stawiać się na stanowisku kozła ofiarnego tudzież ofiary losu - trudno.

Wolisz stwierdzić że czegoś nie da się zrobić bo zwyczajnie ci się nie chce - trudno.

Wiesz że życie jest trudne prawda? Że ilekroć upadniesz, życie zatroszczy się o to żebyś upadając dostał kopa w twarz. A kiedy już będziesz leżał, zatroszczy się o glana który dociśnie cię do błota. Bo takie jest życie.I możesz sobie wygodnie leżeć w tym błocie omijany przez problemy świata. A kto ci zabroni?

Ale tu rodzi się pytanie - po co piszesz o tym tutaj? Jeśli się poddałeś, to sobie leż i nie przeszkadzaj innym. Tutaj możesz się wyżalić, możesz posłuchać dobrych rad. I kto wie może znajdziesz nawet kilka odpowiedzi. Ale jeśli leżąc uznasz, że zamiast się podnieść, wybierasz leżenie, a do tego chciałbyś żeby ktoś inny też leżał, to strzel sobie w łeb ciężkim przedmiotem.

Większość twojej argumentacji przedstawia się jako "Nie bo tego nie da się zrobić" A próbowałeś? "Nie, ale tego i tak nie da się zrobić". SUKCES był, jest i mam cichą nadzieję że będzie definiowany jako próba wstania o jeden raz więcej niż się upadło. I mówię próba, bo życie tylko czeka żebyś wstał. Żeby mogło cię kopnąć w krocze i z uśmiechem patrzyć jak upadasz. I tak długo jak po upadku będziesz wstawał - będziesz zwycięzcą.

Jeśli sam stawiasz wokół siebie ściany, żaląc się że nic nie da się zrobić bo ci się nie chce, że nic nie idzie po twojej myśli bo się nie przykładasz, to nie zdziw się, że gdy już postawisz te piękne, grube i twarde ściany, będziesz w nich sam. Będziesz miał swoje 4 kąty gdzie nikt nie będzie ci przeszkadzał w użalaniu się nad sobą. Bo nikogo nie będzie to obchodziło.

I to twój wybór. Możesz spróbować wstać gdy ktoś daje ci dobre rady i pokazuje jak to zrobić, możesz też leżeć i samemu skazać się na samotność. Pisałeś wcześniej że nikt cię nie lubi. A czy ty lubisz kogokolwiek? Czy choć przez chwilę pomyślałeś o kimś innym niż o sobie?

Masz dwie zdrowe nogi, więc do cholery wstać i zacznij ich używać. Jest wiele osób które wyciągają dłoń, lecz nie po coś co należy do ciebie, a po to by pomóc ci wstać i iść. Ty zaś bez precedensu stwierdzasz iż większość, o ile nie wszyscy, są fałszywi i źli. Taką monetą płacisz za pomoc?

Jeśli życie cię powali, podziękuj za to, że ustawiło cię w pozycji dobrej do robienia pompek.

Każdy może wskazać ci drogę, każdy może wyciągnąć do ciebie dłoń i pomóc ci wstać.

Ale jeśli w głupocie, urażonej dumie czy zwykłym lenistwie nie zrobisz pierwszego kroku, to ty i tylko ty będziesz odpowiadał za zmarnowanie sobie życia.

Znałem kiedyś takich jak ty. Butni, uparci. Zapytani dlaczego tacy są odpowiadali - "Bo takim ludzie mnie uczynili, są źli więc złem im odpłacam".

Lecz kiedy padły kolejne pytania, ich upór znikał.

Co zrobiłeś gdy chciano ci pomóc?

Przegoniłem ich bo byli źli

A skąd to wiesz?

Bo wszyscy są tacy sami.

A co z tymi którzy chcieli ci pomagać?

Zwyzywałem ich bo jak i reszta, oni też pewnie byli fałszywi.

Pewnie nie znaczy na pewno.

A skąd wiesz? Może i ty kłamiesz bo jesteś tacy jak oni...

 

Chcesz być jednym z tych bezimiennych? Zapomnianych, którzy przypominają o sobie gorzkim posmakiem, wszak na nic innego ich nie stać?

Twoja wola. Ale jeśli kiedyś zechcesz wstać, to pamiętaj, że do tego wystarczy odrobina dobrej woli.

Bo mi tak samo ktoś kiedyś pomógł wstać, więc wiem że to działa...

 

To co ci teraz napisałem nie idzie z fanfarami czy biciem dzwonów. To nie są tajemnice. To doświadczenie które nauczyło mnie, że nic nie jest za darmo, życie nie jest łatwe. Upadasz częściej niż wygrywasz i nikt ci niczego nie da. Spotkasz na swojej drodze złych, niesprawiedliwych, okrutnych. I musisz ich obejść lub przejść po nich. Musisz zrozumieć co chcesz osiągnąć. Musisz chcieć więcej niż masz teraz. I udowodnić to. Tak w gruncie rzeczy powstają zwycięscy. Pod koniec dnia każdy chciałby czuć, że osiągnął sukces. Choćby i taki mały, w samym sobie. Możesz wejść na szczyt, możesz myśleć w większych kategoriach, możesz żyć lepiej niż kiedykolwiek przedtem. To jest i było w tobie od początku.

Możesz to zrobić, ba, możesz udowodnić to nie tylko sobie ale i innym.

Zrób ten cholerny krok i zacznij być kimś.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świat mnie wkurza.

Świat mnie dołuję.

Mam całego świata dosyć, chcę się od niego oderwać.

Z marnym skutkiem.

Jestem wyalienowany.

Jestem hejcony.

Zwracam na siebie uwagę, choć tego nie chcę.

Jestem poniżany.

Nie potrafię nikomu pomóc.

Nikt nie potrafi pomóc mi.

 

Macie tutaj taki mój mały dekalog wyżaleń...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z twojej wypowiedzi można by wywnioskować że stawiasz się w sytuacji człeka skończenie głupiego. A to nijak się ma do faktu że potrafisz określić coś masonerią lub wiesz że kawa może podnieść chwilowo umiejętności intelektualne. To już pokazuje że jesteś w stanie gromadzić i być może częściowo rozumieć dane które zbierasz. A do tego to jednak trzeba mieć IQ przynajmniej przeciętne.

 

 

   Przetwarzać informacje potrafią także dzieci z Zespołem Downa. Do gromadzenia informacji i rozumienia (też zależy jakich) nie potrzeba mieć IQ PRZYNAJMNIEJ przeciętne. Nawet zwierzęta potrafią przetwarzać informacje, czego przykładem jest szympans bonobo, którego genom powiela się w ponad 98% z ludzkim. Zwierzęta przetwarzają informacje z zewnątrz, choć to zależy i nie jest tak ogólnie, bo rodzajów mózgów jest mnóstwo. Jednak śmiało można powiedzieć, że sen jest naszym spadkiem po dinozaurach. Na dodatek zwierzęta szacują, oceniają, przewidują rozwój wydarzeń, zaś papuga potrafi ... liczyć. Idealnym przykładem świadomości zwierząt są słonie, które zdają sobie sprawę z zjawiska śmierci.

 

Wolisz stwierdzić że czegoś nie da się zrobić bo zwyczajnie ci się nie chce - trudno.

   Jak widać kolega nie doczytał, że prób podejmowałem wiele, naprawdę mnóstwo.

 

"Ale tu rodzi się pytanie - po co piszesz o tym tutaj? Jeśli się poddałeś, to sobie leż i nie przeszkadzaj innym. Tutaj możesz się wyżalić, możesz posłuchać dobrych rad. Ale jeśli leżąc uznasz, że zamiast się podnieść, wybierasz leżenie, a do tego chciałbyś żeby ktoś inny też leżał, to strzel sobie w łeb ciężkim przedmiotem"

 

 

 

   Sam sobie zaprzeczasz. Może mam problem z tym, że jestem na dnie i nie wiem, jak z niego wyjść? Jest to dostępny dla wszystkich zarejestrowanych użytkowników dział, gdzie można przelewać swoje bolączki, także te dotyczące tego, że się poddano i leży.

   Czy ja komuś zabraniam się radować? Twoje porady w stylu "strzel sobie w łeb ciężkim przedmiotem" nie są zbyt krzepiące, ośmielę się rzecz - wręcz zakrawają o animozję.

 

 

"Czy choć przez chwilę pomyślałeś o kimś innym niż o sobie"?

 

 

   Non stop myślę o innych i to mnie właśnie dołuje. Pomocy nie odmówię nigdy, jeśli będzie to oczywiście w zasięgu moich możliwości. Wielu osobom też pomogłem, zarówno w świecie rzeczywistym, jak i wirtualnym.

 

"Jest wiele osób które wyciągają dłoń, lecz nie po coś co należy do ciebie, a po to by pomóc ci wstać i iść. Ty zaś bez precedensu stwierdzasz iż większość, o ile nie wszyscy, są fałszywi i źli. Taką monetą płacisz za pomoc?".

 

   Zastanawiam się kto wyciąga do mnie dłoń i chce pomóc. Na forum raczej spotykam się z "hejtem", jak z komitywą.

 

 

"Jeśli życie cię powali, podziękuj za to, że ustawiło cię w pozycji dobrej do robienia pompek".

 

   Nie mam zamiaru dziękować flagelantom za każdy otrzymany cios. Zdecydowanie nie jestem masochistą.

 

 

"Każdy może wskazać ci drogę, każdy może wyciągnąć do ciebie dłoń i pomóc ci wstać".

 

   Każdy? Nawet człowiek, który ma tak wielkie problemy ze sobą, że nie chce żyć? Pedofil, czy morderca mogą mi wskazać drogę? Mam podążać za Hitlerem, Stalinem, czy Leninem?

 

"Twoja wola. Ale jeśli kiedyś zechcesz wstać, to pamiętaj, że do tego wystarczy odrobina dobrej woli.

Bo mi tak samo ktoś kiedyś pomógł wstać, więc wiem że to działa...".

 

   Jeśli Tobie to pomogło, to można tylko się cieszyć. Niestety jestem agnostykiem, zatem nijak nie przekładam jednego przypadku nad regułę. Gdyby faktycznie złotą receptą była odrobina chęci, to już dawno zdziałałbym cuda. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...