Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją od 04/16/23 w Posty

  1. Dzisiejszy (19-01-2023) wysyp emaili z forum to wynik naprawienia przeze mnie funkcji powiadomień i rozładowania backlogu z początku stycznia. Wszystko obecnie działa jak należy.
    5 points
  2. Przeczytałam. Chyba się wyłamię, bo dla mnie lektura była dość trudna. Znaczy, zrozumiałam sens ale niektóre słowa sprawiły mi trudności Nie wiem, czy to dobry znak, bo ostatecznie chyba Złodziej był tym złym? Tak to odebrałam, szczególnie, za to, co robił z tymi duszami. A argumentować sobie swoje zachowania może jak chce Lektura była nawet przyjemna, miejscami dość mrocznie, miejscami dość zabawnie. Wątek ze śledztwem wydał mi się najciekawszy. Zachowanie służby nic mi nie podpowiedziało, myślałam, że to wynika właśnie z tego, że po prostu taką mają rolę, pracę. Ale końcówka przyćmiła wszystko. Bardzo satysfakcjonujące zakończenie. Ładne początki rozdziałów. Klimatyczne. Fajnie, jak okładka współgra z treścią opowiadania. A zabieg z ciszą mi się podobał! Pewnie dużo rzeczy mi umknęło. Niewprawny ze mnie czytelnik.
    4 points
  3. Moim zdaniem na obecną sytuacje składa się wiele rzeczy. Jedną z nich jest wycofanie społeczne, które dostrzegam choćby u swojej siostry i powoli chyba też u siebie. To wycofanie nie objawia się tylko w realnym, ale i w sieciowym świecie. Strach przed ludźmi oraz tym co o nas pomyślą jest tak wielki, że boimy się wyjść z bezpiecznych kokonów. Moja siostra choćby właśnie z tego powodu unika wszelkich rozmów z kimś kogo nie zna. Unika społeczności gdzie jest zbyt wielu ludzi, a tym bardziej unika dyskusji z nimi. Wyjścia z domu nawet do sklepu są dla niej koszmarne, bo nie znosi nawiązać żadnego kontaktu. U siebie dostrzegam podobne sytuacje kiedy wchodzę w miejsca gdzie są tłumy ludzi, a ja jestem sam. Zawsze mam irracjonalne wrażenie, że wszystkie okoliczne oczy skupiają się na mnie i oceniają mnie na każdym kroku. Kolejna rzecz to fakt braku zainteresowania i wszechobecny hejt, który co niektórzy nazywają konstruktywną krytyką. Sam jako osoba, która swego czasu przechodziła z forum na forum wiem coś o tym. Jeśli widzę, że nie ma zainteresowania tym co robię, a ja nie mogę się odnaleźć wśród weteranów danego forum, którzy już stworzyli swoje niewielkie lub większe kręgi odchodzę, bo nie widzę sensu dalej coś robić skoro i tak właściwie nie istnieje. Mnie na tym forum początkowo utrzymywały nagrody za różne czynności. Uwielbiałem je zdobywać, niemal jak trofea w grach. Były to tylko ikony, ale były świadectwem moich osiągnięć na forum, ich zniknięcie było jak dla mnie w tym przypadku pierwszym gwoździem do trumny. Jeśli idzie o drugą sprawę, to pamiętam jak kiedyś była sytuacja, że pojawiła się tu jakaś 10 latka. Wyraźnie chciała się odnaleźć na forum, ale część forumowiczów spisywała ją niemal natychmiast na straty, bo jak dziecko wśród dorosłych lub starszych nastolatków? Zapominano w tym wypadku, że jest to forum o cholernej bajce, którego głównym targetem były właśnie dzieci, ale najobrzydliwsze dla mnie przyszło potem. Ta dziewczynka wrzuciła obrazek żeby się pochwalić swoim talentem. Przyznam otwarcie nie był to może obrazek narysowany nie wiadomo jak artystycznie, ale sam nie rysuje lepiej niż tamto dziecko, więc uznałem, że nie ma co, a ona ma jeszcze czas aby się nauczyć i dalej próbować. Niestety wielu chyba o tym zapomniało. Widziałem komentarze typu przestań rysować, nie ma dla ciebie nadziei. Co to za szajs? Porażka... Nawet admin się w pewnym momencie zirytował poziomem tych wypowiedzi. Nie dziwi potem, że ludzie, którzy coś tworzą, a są z natury delikatni psychicznie wycofują się, a nawet porzucają dalsze marzenia. I nie twierdzę, że wszystko musi się podobać, ale może warto zastanowić się nad konstruktywną prawdziwie krytyką zamiast zabijać czyjeś marzenia. Jestem chociażby na stronie lubimyczytać gdzie komentuje każdą książkę, którą przeczytam. Staram się wybierać tylko te, które są w moim guście. Czasem jednak zdarza się, że tytuł nie zawsze do mnie trafi, ale nigdy nie napisałem ani pod taką książką czy ficiem na wattpad, że jakie to gówno, niech autor przestanie lepiej pisać. Staram się po prostu wyrazić w takiej sytuacji co w tej książce mi się podobało, a jakie jej aspekty do mnie nie przemówiły, ale bez obrażania i wyzywania. Każdy ma swój styl i robi po swojemu jednej robi to gorzej inny lepiej, jeden przemówi do pewnej grupy ludzi inny do innej, ale wypada się szanować. Brak czasu, to jedna z częstych przypadłości w obecnym zabieganym życiu. Gdy trafiłem na to forum na początku myślałem, że będzie jak zawsze do tej pory posiedzę tu miesiąc może góra dwa i zniknę niezauważony jak zawsze. Było jednak inaczej, bo poznałem tu grupę ludzi, z którymi nawiązałem trwałe relacje, a nawet przyjaźń. Wszyscy mieliśmy własne przemyślenia i inne zdania na różne tematy, pochodziliśmy z różnych części kraju, a mimo to potrafiliśmy ze sobą rozmawiać odłożyć na bok różnice i dobrze się bawić. Był to czas wspaniały, a spotkania i pisania z tymi ludźmi wyczekiwałem każdego kolejnego dnia. Czas jednak niestety mija i mimo, że nadal utrzymujemy kontakt, to nie mamy już tyle czasu co zwykle. Wszyscy jesteśmy zabiegani walcząc o każdą odrobinę czasu na wszystko. Ciężko znaleźć go tyle co mieliśmy dawniej aby bawić się w nasze luźne gry ról, a nawet na długie wielogodzinne dyskusje jakie mieliśmy wtedy. Kolejną sprawą są światopoglądowe różnice, które moim zdaniem są teraz największym rakiem każdej dyskusji. Jeśli zaczynasz nawet najbardziej błahą obecnie dyskusje trzeba pilnować się na każdym kroku, jedno słowo, które zostanie źle odebrane i zaraz jesteś atakowany z każdej strony raz z lewej czy prawej. Wielokrotnie już widziałem siłowe narzucanie innym zdania na każdy aspekt, a jak to nie wychodziło, to zaczynały się prowokacje, zaczepki i wyzwiska byle tylko sprowokować i zepsuć cały dzień osobie, która ma inne zdanie. Nieważne jakie dasz dowody na poparcie swoich słów, jak trafisz na konkretny beton niczym go nie przekonasz. Jeśli powiesz coś nie tak na lewą stronę wychodzisz na Hitlera i wiele innych tego typu obelg, powiesz coś na prawą stronę jesteś pedałem i nic nie wartym lewakiem, neutralność niemal nie istnieje musisz być w pełni oddany jednej ze stron. Nawet w aspektach rozrywek dostrzegam jak ludzi ogarnia szaleństwo. Korporacje dymają nas na każdym kroku wykorzystują nas do bicia kasy dając coraz gorsze produkty, ale ich fanatyczne grupy mają to gdzieś. Widzę co chwilę wojny konsolowe czy z pecetowcami walki o to jaka gra powinna być na jakiej platformie, bo jak z ps pojawi się pc ból dupy, a jak gra z xbox pojawi się tylko na tej konsoli to nowa wojna wywołana przez jedną ze stron. Sztuczne zaniżanie oceny produktu ku chwalę korpo, które się z nas śmieje. Sony czy Microsoft wydadzą gównianą grę? Co z tego ich fanatycy będą bronili tych produktów tak jak byś obraził ich matkę i ojca bo wyraziłeś jakąkolwiek krytykę na temat danej gry. Nie dziwne więc, że w takich sytuacjach coraz bardziej unika się jakichkolwiek dyskusji. Mi wystarczy, że w pracy się nadenerwuje nie potrzebuje tego jeszcze w wolnym czasie. Choćby dlatego niemal wycofałem się z grania w sieci, dyskusji na wszelkich forach czy zacząłem wręcz unikać ludzi trzymając się tylko tej garstki, którą już poznałem na tyle, że mogę im ufać. Tak przynajmniej ja widzę powody dla których fora znikają.
    4 points
  4. Decaded zrobił magię instant i działa. Wisimy mu pizze.
    3 points
  5. Od autora: Po pewnej przerwie postanowiłam kontynuować to opowiadanie. Fanfik jest głównie historią [Slice of Life], ale z różnych powodów posiada tag [Mature]. Korekta, dobra rada, wsparcie: @Hoffman Księżniczka Cadance obchodzi swoje dwusetne urodziny. "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu" Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Epic: 1/10 Legendary: 1/50
    3 points
  6. Z „Handlarzem Słów” mam nie taką krótką historię w tym sensie, że mogłem przeczytać go wcześniej i zarazem troszkę nad nim popracować, co oczywiście wiązało się z niejedną dyskusją z autorem opowiadania; taki inside, choć fanfik był już kompletny i nic nie znajdowało się w trakcie pisania, zawsze jest interesujący, zwłaszcza, że „Handlarz” okazał się dla mnie... Cóż, słowo „trudny” jest dalekie od prawdy, bo tekst, według mnie, sam w sobie nie jest wyzwaniem ani formą, ani przekazem; mimo swego eksperymentalnego oblicza czy scen, które jak mniemam miały zbudować wrażenie patosu, został napisany w sposób zróżnicowany, by kiedy trzeba brzmieć prosto i całkiem lekko, a innym razem poważniej, gęściej, lecz przez cały czas dostatecznie zrozumiale. W przekazie idzie odnaleźć poważniejsze problemy – mniej lub bardziej umiejętnie wplecione między wierszami, acz przeważnie tonące gdzieś w formie – jednakże z reguły wszystko zawiera się w ramach rzeczywistości komiksowej, tzn. przypomina to, nawet bardzo, znane nam z serialu animowanego uniwersum, lecz wykoślawione poprzez typowo fanowski edge, groteskę czy rzeczy zaczerpnięte z dzieł wymienionych w posłowiu. Określenie „skomplikowany” też chyba nie jest tu na miejscu, gdyż mimo paru retrospekcji, kilku równoległych wątków prowadzonych przez różne postacie, a które to wątki – spoiler – zbiegają się w jednym punkcie gdy przychodzi pora na finał czy na pierwszy rzut oka nie tak oczywistej postaci protagonisty, tekst w żadnym momencie nie zmylił mnie do tego stopnia, że nie miałem pojęcia co i kiedy się dzieje. Powiedziałbym wręcz, że różne „przeskoki” czy to w czasie, czy między bohaterami i ich perypetiami, został zrealizowane solidnie; przejścia między scenami są płynne, a na końcu wszystko wydaje się zbiegać w sposób naturalny. „Męczący” na pewno nie był, choć zgodzę się, iż niektóre fragmenty, poprzez pewne rozwleczenie, nadmiar szczegółów czy próby nadania im podniosłości bądź głębszego znaczenia, mogą wydrenować odbiorcę z chęci zapoznania się z tekstem od razu i spowodować, iż odłoży on resztę historii na później. Osobiście nie miałem oporów przed tym, by do tekstu wracać i go analizować, bo dlaczego nie. Prócz tego widzę po nim najszczersze chęci napisania czegoś może nie wielkiego, lecz bez wątpienia poważniejszego, dłuższego i mającego istotniejsze znaczenie, aniżeli w przypadku każdego kolejnego fanfika. I to, samo w sobie, jest godne pochwały. Zwłaszcza, że w tekście nie brakuje interesujących pomysłów. Jak widać, nawet teraz znajduję zastanawiająco mozolnym rozpoczęcie właściwej recenzji, stąd kąśliwie rzucę, iż w tym sensie tekst ten jest „przeklęty” – akurat przy nim popełniłem szereg błędów taktycznych w planowaniu prereadingu przez co poszczególne czynności zajęły miesiące, dosyć długo przygotowywałem swój komentarz, a nawet gdy w końcu zacząłem z powodzeniem wyrywać się, wcześniej z kreatywnej bezsilności, a teraz kreatywnego zaparcia, okazało się, że nie tak prostym jest spisanie wszystkiego, co mógłbym powiedzieć o „Handlarzu Słów”. Niezależnie jak do tego podejść, wszystko musi trwać długo. Przy tym wszystkim tekst wydaje się dobrym przykładem czegoś, co ma potencjał by wywoływać szerokie spektrum opinii, co dostrzegam nie tylko po sobie, ale i moich szanownych przedmówcach czy we wspomnieniach z premiery fanfika na Kąciku Lektorskim Opowiadanie poprzez swoją stylistykę wydaje się trudne. Za sprawą tematyki, a także kilku wątków oraz tego, jak są prowadzone, sprawia wrażenie skomplikowanego. Natomiast ze względu na swoje gabaryty, no i tak zwany pacing, wydaje się męczące. Sęk w tym, że nie musi takim być; wiele zależy od tego na jakiego odbiorcę trafi. Ba, nie musiało takim być od początku, bo mogło prezentować się jako lekkie, genialne w swej prostocie, a przy tym porywające od początku do końca, zaś od czytelnika zależałoby, czy faktycznie takim było, czy nie. Jednakże nie zachodzi tutaj zależność „nie było lekkie, bo było trudne”, „nie było skomplikowane, bo było proste” i wreszcie „nie było męczące, bo było porywające”. Albo jest jakieś, albo nie jest. I to na tym, w mojej opinii, polega jego „klątwa”. Teraz pomówimy co nieco o fabule, a co za tym idzie, pojawią się dosyć istotne SPOILERY, zatem jeżeli jeszcze nie czytałeś/ czytałaś fanfika, a zamierzasz to zrobić, a przy tym zależy Ci na samodzielnym odkrywaniu fabuły – nie czytaj dalej niniejszego komentarza. Bohaterem niniejszej opowieści jest tytułowy Handlarz Słów, którego z biegiem fabuły poznajemy z imienia, a nawet dowiadujemy się kim był i czym się trudnił zanim uzyskał swój tytuł oraz reputację. Nie zabraknie motywów wyjaśniających dlaczego zrobił to, co zrobił, a co dało mu możliwości, jakich potrzebował, jednocześnie sprowadzając go na ścieżkę prowadzącej do jego nieuchronnego upadku. Ścieżkę długą i szeroką, warto dodać; motyw wędrówki, połączony z przemijaniem czy takim bardzo, ale to bardzo subtelnym nihilizmem, tworzy ciekawą mieszankę, która nie czyni opowiadania barwnym, ale szaro-burym, co dosyć dobrze współgra z kreowanym klimatem (któremu poszczególne zabiegi stylistyczne podcinają skrzydła, ale o tym nieco później), tworząc poważny, posępny, ale intrygujący nastrój. Wracając jednak do fabuły, bo to o niej chciałem pomówić, rozdział pierwszy, czyli „Nigdy nie kłamie”, robi dosyć dobrą robotę jeśli idzie o otwarcie historii, przedstawienie głównego bohatera, a także wciągnięcie czytelnika w klimat. Początek, notabene poprzedzony cytatem z Baśki Białowąs Williama Shakespeare'a, nadal wydaje mnie się jakiś taki poetycki, acz nie przesiąknięty nadymanym artyzmem, za to wysyłający do odbiorcy sygnał, że „uwaga, to jest poważny fanfik”. Niedługo potem są fragmenty, które, zważywszy na tytuł, skłoniły mnie do spekulacji odnośnie tego, w jakim sensie jest to wędrowny kupiec. Czy słowa wystąpią tu jako waluta? Jeśli tak, to z jakimi konsekwencjami będzie się wiązać ich zamiana/ wymiana? W ogóle, jak przechowywane są słowa? W jaki sposób przeprowadzana jest transakcja, jeśli przyjąć, że ta moc jest unikalna dla protagonisty? Te, jak i inne możliwe pytania, budują wokół bohatera aurę tajemniczości i rozbudzają u czytelnika ciekawość ciągu dalszego jego losów. Niedługo po tym mamy faktyczną prezentację możliwości Handlarza – będącego kucykiem ziemskim – a także jego charakteru czy też okno na to czym właściwie się zajmuje, jako ten, który handluje słowami. Jest to jednocześnie zajawka jednego z istotniejszych wątków, czyli śledztwa w posiadłości rodu Wonderful. Autor nie traci czasu i niemalże natychmiast sprzedaje nam bohatera jako kogoś niemalże wszystkowiedzącego, znajdującego się co najmniej sto kroków dalej przed dowolnym oponentem, jaki może się napatoczyć i nie ma znaczenia czy ktoś sobie życzy konfrontacji, czy nie – jeżeli masz problem, Handlarz zjawi się u ciebie z ofertą swych usług. Nie są tanie, ale za próbkę najwyraźniej nieograniczonej mocy, nawet kwoty, które padają już w pierwszym rozdziale, nie wydają się wygórowane. Owszem, w tym aspekcie trudno oprzeć wrażeniu, iż mamy do czynienia z kimś w rodzaju Pana Lusterko, jednakże w trakcie konwersacji z hrabią Wonderful protagonista z przerysowaną wręcz powagą i onieśmielającym gniewem deklaruje, że nie zniża się do kłamstw, co sugeruje, iż jego możliwości są obarczone jakimiś regułami, których złamanie zapewne niesie ze sobą śmiertelne konsekwencje. Generalnie nie mam zarzutów co do otwarcia opowiadania; jak dla mnie doskonale zajawia historię i z powodzeniem realizuje podstawowe cele, które winien mieć prolog/ rozdział pierwszy. Moim zdaniem robi to sprawnie, bez dłużyzn, z paroma niuansami. Fajnie było poczytać o codziennych problemach zwyczajnych kucyków czy zatrzymać się na moment, by poczytać opis jak protagonista – o ironio – wędruje przez świat, najwyraźniej nadając wszystkiemu, każdej małej rzeczy, jakiegoś większego, głębszego znaczenia. Wstawki te nie są zbyt długie, według mnie na tym etapie bez zastrzeżeń budują nastrój i zarazem wizerunek Handlarza, jako kogoś z historią. Czytając opowiadanie za pierwszym razem czytelnik nie ma prawa wiedzieć, iż stąpa on po świecie bardzo długo, lecz po kilkukrotnym zapoznaniu się z fabułą ciekawie było powrócić do początków i przeczytać to jeszcze raz, lecz z nowo nabytą wiedzą o czym to jest i ile trwa. Jednakże, czytając te wstawki, a także scenę rozmowy z hrabią Wonderful, nie dawało mi spokoju to, że z czymś mi się to kojarzy, że mam o tym jakieś wrażenia, których nie mogę opisać, bo nie wiem co jest na rzeczy. I rozdział drugi, prócz tego, że przedstawił kolejne postacie i wprowadził nowe wątki, acz nie zapominając o śledztwie, nareszcie pozwolił zdefiniować moje skojarzenia. Rozdział otwiera tytułowy „bal”, który bez pieśni rozpocząć by się nie mógł, lecz nie musiałem długo czytać, by zrozumieć, że dotychczasowe wrażenie poetyckości, podniosłości, szeroko pojęte „nadmuchanie” poszczególnych fragmentów czy interakcji, kojarzyło mnie się z przedstawieniem teatralnym. Zarówno wcześniej, podczas rozmowy z hrabią, jak i tutaj, gdy rozkręca się bal, zachowania postaci wydają się przerysowane, zaś opisy, włącznie z narracją, sprzyjają teatralnej otoczce; sporo tutaj wykrzykników, dużo wielkich słów, wydźwięk jest patetyczny, oczami wyobraźni widzę ogromną salę, barokową scenografię i kostiumy, a występujący na scenie aktorzy specjalnie wykrzykują emocje ponad miarę, poruszają się nad wyraz energicznie, idąc specjalnie jak najgłośniej tupią o deski i to wszystko odbija się echem. W ogóle, cały fanfik można tak opisać – bardzo długi, utrzymany w barokowej stylistyce spektakl, gdzie na pierwszy rzut oka przesadza się niemal ze wszystkim, lecz pod spodem znajduje się całkiem prosta, acz przemyślana opowieść o dwóch indywiduach, które najwyraźniej widziały wszystko, co świat ma do zaoferowania, a których to losy są trwale splecione. W każdym razie, rozdział drugi przedstawia nam postać Złodzieja Dusz, dorzuca także do obsady znanego nam króla Sombrę – duet ten z czasem wyrośnie na srogą opozycję dla protagonisty, przy czym ten pierwszy będzie jego final bossem. Podobnie jak w przypadku Handlarza, autor nie traci czasu i po swojemu prezentuje możliwości swoich postaci, stwarzając przy tym pozór, jakoby postać mrocznego króla znajdowała się trochę na łasce oryginalnych bohaterów. No, może nie na łasce, lecz jest wrażenie, iż Sombra jest od nich znacznie słabszy. W ostatecznym rozrachunku znaczenie mrocznego króla nie jest marginalizowane, ani bagatelizowanie, lecz trudno oprzeć się myśli, jakoby autor chciał uczynić swoje postacie silniejszymi poprzez zestawienie ich ze znanym z serialu złoczyńcą i przedstawienie ich przewagi na jego tle. Nie zawsze wygląda to dobrze, lecz tutaj akurat nie wzbudziło zbytnich kontrowersji, powiedziałbym, że autor nie odebrał Sombrze, hm... Pewnej godności, tak to nazwijmy. Ostatecznie jego udział w historii określiłbym na satysfakcjonujący, choć nie była to najlepsza kreacja tego bohatera z jaką się spotkałem. Niemniej kontynuowany jest wątek ciekawej sprawy Rose Wonderful, w ramach czego otrzymujemy nie tylko kolejne próbki możliwości Handlarza, jak również wgląd na jego proces myślowy, ale także okno na relacje między ojcem a córką, a także podejście tej drugiej do protagonisty, gdyż wie już ona, iż odwiedził mury jej rodzinnej posiadłości. Później, podczas kolejnego spotkania Handlarza z hrabią, dochodzi do pierwszej konfrontacji bohatera z Sombrą, zgodnie z foreshadowingiem na początku rozdziału. I tak jak wspominałem – autor pozostawił królowi godność złoczyńcy, jednakże już pokazał, że jest on słabszy od oryginalnych postaci. Nie było moim zdaniem sensu tego tłumaczyć: To znaczy, Sombra bodaj za pierwszym razem padł od duetu Celestia & Luna. Potem w grę weszły Elementy Harmonii i Kryształowe Serce. A za trzecim razem... Chyba był trzeci raz ale nie oglądałem/ nie pamiętam, ale! Z tej wypowiedzi wynika następujący łańcuch pokarmowy: Król Sombra < Celestia, Luna, Klejnoty, Handlarz, Cadance pewnie też, Kryształowe Serducho itd. <<< Złodziej Dusz. Czyli nie tylko Sombra już totalnie na nikim nie powinien robić wrażenia, ale Złodziej Dusz to definitywny złodupiec, przed którym jednak Handlarz najwyraźniej nie odczuwa szczególnej trwogi... wydaje się wręcz deko zarozumiały (ang. cocky). Ale o co mi chodzi – jeżeli już, wolałbym mieć to pokazane poprzez czyny i interakcje, nie słowa. Jeden ze sposobów, ten lepszy, nie oba naraz. Jednakże z całości wypowiedzi wynika interesujący detal, mianowicie taki, iż Sombra znacznie wcześniej podpisał ze Złodziejem cyrograf i to stąd miała wypływać jego moc, z którą czynił zło. Dowiadujemy się nawet czyje dusze położył na szali. Jest to wiarygodne wytłumaczenie dlaczego jest zależny od Złodzieja, jak zdobył swoją potęgę i dlaczego mimo kilku porażek wciąż powraca. Z perspektywy czasu, jestem bardzo ciekaw jak wyglądało jego pierwsze spotkanie ze Złodziejem i jaki za podpisaniem z nim umowy stał ciąg zdarzeń. W ogóle, kupuję ten koncept. Jeżeli ktoś dawno, dawno temu miałby zawierać pakt z „diabłem”, Sombra wydaje się idealnym kandydatem. To mi się podoba. W każdym razie, rozdział kończy się małym cliffhangerem, gdyż po spotkaniu z Sombrą powodowany ciekawością hrabia zadaje bohaterowi parę pytań, z czego to ostatnie dotyczy tego, jak został Handlarzem Słów. I tutaj mam mały kłopot, którego chyba aż do tej pory nie zauważałem. Nie zrozumcie mnie źle; rozdział drugi kończy się pytaniem, zaś trzeci otwiera retrospekcja – jak się niebawem okaże, będąca opowieścią protagonisty – która na zadane pytanie odpowiada, co wydaje się wręcz książkowym przykładem tego jak zakończyć jeden odcinek, a jak rozpocząć odcinek następny. Tu zero zastrzeżeń, wręcz przeciwnie, podoba mnie się to i jak najbardziej spełnia to oczekiwania moje, jako czytelnika, odnośnie sposobu prowadzenia historii, jej podziału itd. Jednakże, kiedy bohater podpisuje cyrograf, nie omieszkując przy tym wykorzystać chwili nieuwagi Złodzieja Dusz – lata pomyślnych transakcji musiały zaowocować nadmierną pewnością siebie – pada następujące zdanie: Gdy powracamy do wydarzeń bieżących, hrabia słyszy, iż: Przypominam, że (złote) pytanie kończące poprzedni rozdział brzmiało: „Jak stałeś się Handlarzem Słów?” Natomiast z tej opowieści wcale wynika nie to, że po podpisaniu cyrografu i wyruszeniu w świat bohater – na imię mu Rafael – został Handlarzem Słów, ale że był nim wcześniej, właściwie nie wiadomo na jakiej zasadzie. Niby konkluduje, że od tamtej pory jest znany jako Handlarz, ale to nie znaczy, że faktycznie nim jest – tę informację uzyskujemy od Złodzieja Dusz, który stwierdza, że faktycznie to jest Handlarz. Mało tego, jego wypowiedź sugeruje, że Rafael może nie być jedynym takim Handlarzem w historii. Może jedynym wciąż żyjącym, ale jednak. Sieje to ziarno niepewności czy po świecie stąpają tacy, jak on, lecz pozostają śmiertelnymi kucykami, czy też jest inaczej. W każdym razie, może coś źle rozumiem, ale przynajmniej na dzień dzisiejszy widzę tutaj pewną nieścisłość. Poza tym bycie znanym jako ktoś =/= bycie tym kimś. A pytanie było o to, jak Rafael został Handlarzem Słów. Nim zapomnę – Rafael, jako imię, jest w porządku. Ale czy to Nameless serio było konieczne? Po zapoznaniu się z całością nie wydaje się to mieć szczególnego znaczenia; jeżeli miał być bezimienny (czyli tytułowy Handlarz mógłby być nikim i każdym), wówczas po co w ogóle zdradzać jego imię, zaś jeżeli już mieliśmy je poznać, nie lepiej byłoby obrać na nazwisko coś innego? Coś z innego języka, co mogło znaczyć tyle, co „nie posiadający imienia”, acz brzmieć tak, by wskazywać na pochodzenie? Na przykład z północy czy skądś? Aha, jednocześnie rozdział trzeci, „Marzenie od odpowiedzi”, konfrontuje czytelnika z pierwszym poważnym zabiegiem tego, co ja nazywam „kreatywnym formatowaniem”, ubogaconym przez charakterystyczną narrację. Jest to oczywiście prezentacja ciszy, którą przytoczyła już Cahan, stąd powstrzymam się przed zarzuceniem własnym cytatem – po prostu odsyłam do pierwszego postu mojej przedmówczyni. Właściwie, owego kreatywnego formatowania nie ma w tekście znów tak wiele (w tej chwili przypominam sobie jeszcze zdanie napisane w kolorze białym – białe na białym jest niewidoczne, trzeba je zaznaczyć, by je „odkryć”), zdecydowanie częściej narrator wypowiada się w sposób, którego ja osobiście nie odebrałem jako trolling, lecz jako... coś dziwnego. Coś, co w kontekście całości do niczego nie prowadzi. Łudziłem się, że ta zastanawiająca, miejscami sugerująca samoświadomość fanfika narracja, przyniesie ze sobą coś więcej, gdy nadejdzie właściwy czas. Może coś się wydarzy, może ten narrator okaże się jakąś postacią, która od początku brała udział w opisywanych wydarzeniach czy stanie się inny twist, który nada całości nowego wymiaru. Tak się jednak nie stało. I to, w mojej opinii, z perspektywy czasu, faktycznie wydaje się niepotrzebne. Z jednej strony brak tych fragmentów wiele by nie zmienił, lecz z drugiej nie burzyłby klimatu czy czwartej ściany. Gdyby miało coś z tego wyniknąć, to rozumiem eksperyment, lecz eksperyment dla samego eksperymentu z reguły się nie udaje. „Handlarz Słów” nie jest od tejże reguły wyjątkiem, a szkoda. Retrospekcja otwierająca „Marzenie odpowiedzi” wprowadza jeszcze Księgę Ksiąg, jako ten ostateczny cel, który popchnął Rafaela ku złożeniu podpisu na umowie ze Złodziejem Dusz, a także postać Meadow, której charakter, jak i rola w historii, jest prosta jak parasol – ona kocha jego, on nie kocha jej, jakoś w ten sposób. Jest to jednocześnie przeszłość, która do protagonisty nieuchronnie powróci w finale. I teraz dwie sprawy. Finał, w którym wszystko splata się w jedno, w którym niemalże każda z poznanych wcześniej postaci otrzymuje rolę w finałowym starciu oraz jego konsekwencjach, włącznie z konkluzją historii, wszystko to było, jak dla mnie, bardzo satysfakcjonujące. Autentycznie miałem wrażenie elementów lądujących na swoich miejscach akurat wtedy, gdy jest to potrzebne. Chociaż co niektóre decyzje (jak chociażby ta, kto ma być sędzią w pojedynku) mogą wzbudzać wątpliwości, ja to sobie tłumaczę w bardzo prosty sposób: starcie odbywa się między dwoma nadzwyczaj potężnymi indywiduami, na warunkach niepojętych dla zwykłego kucyka, więc wolno im. Mogli tak postanowić, mogli to tak zorganizować, więc tak zrobili. I tyle. Nie musi się to nikomu podobać – ma działać dla uczestników starcia. Sprawa druga, czyli wątek Meadow. Jak dla mnie wszystko pasuje. Jej motywacja, stara jak świat, sztampowa, ograna do bólu, w ogóle mi nie przeszkadza, nawet byłbym gotów ją tłumaczyć. A możliwości jest kilka. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale chyba nie podano nam, nawet orientacyjnie, wieku tej postaci. Zatem może być bardzo młoda, a co za tym idzie, niedoświadczona, naiwna, po prostu po młodzieńczemu głupia. Może też znajdować się na innym etapie, kiedy, ujmując kolokwialnie, czas na układanie sobie życia się kończy, więc jeżeli ma wyznawać komukolwiek uczucia, to teraz. A może po prostu taka jest i tyle. Niezależnie od tego, jest to IDEALNA ofiara kontrahentka dla Złodzieja Dusz. Ktoś tak naiwny, kierujący się emocjami, wręcz dziecinny, nawet nie pomyśli, nie wybiegnie w przyszłość, nie zastanowi się, podpisze niemal od razu. Poza tym, gdyby Meadow nie była taka, jak ją przedstawił autor, możliwe, że część z satysfakcji, jaką odczułem na końcu, gdzieś by uleciała. Wyobrażam sobie, że Złodziej Dusz, przychodząc do niej, mógł myśleć w następujący sposób: „This is like taking candy from a baby, which is fine by me.” ~ Shadow teh Edgehog, 2005 Aha – mój odbiór zarówno Handlarza, jak i Złodzieja, był istnym rollercoasterem. Raz po raz wypadali jak nadzwyczajne istoty, przed którymi należy czuć respekt, innym razem jak zarozumiałe snoby i tylko czekałem, aż ktoś któremuś utrze nosa, a nieraz, ilekroć fanfik porywał się na filozofię i pytania dotyczące egzystencji, czasu i sensu, bywali głupio-mądrzy. Ale były i czasy gdzie byli jak zupełnie zwyczajne postacie, które ciągną fabułę naprzód. Ostatecznie nie mam złych wrażeń, mało tego, gdy przyszła pora na wielki finał... ku mojemu zdumieniu, chciało mi się kibicować im obu. Chociaż żaden z nich nie był moją ulubioną postacią w tymże fanfiku – ten honor idzie do Storm – pomyślałem, że w sumie fajnie by było dalej śledzić ich losy, mniej lub bardziej zależne od siebie. Ale zwycięzca mógł być tylko jeden. I może to zabrzmi dziwnie, lecz powtórzyła się sytuacja, jaką miałem przy okazji ogrywania Story Mode w „Tekkenie 7” - czy na końcu wygra Heihachi czy Kazuya, to dla mnie wcale nie było takie oczywiste i tak samo w „Handlarzu”, czy zwycięsko wyjdzie z tego Rafael czy Złodziej, trudno powiedzieć. A gdy wszystko stało się jasne, no to niby człowiek to przeczuwał, a jednak utrzymywał dystans. Ale ostatecznie pozytywnie. I tak jak wspominałem, jak się pokazała Meadow, jak powróciła ta Księga Ksiąg i jak przyszło co do czego – PIĘKNIE ich nasz Złodziej rozegrał! A Handlarz, jak już dostał tę Księgę Ksiąg, jak zrozumiał co narobił, to ja wyobraziłem sobie takie „ojej” + mina gościa, któremu skończyło się tanie wino w butelce. Jednakże znacząco wybiegłem naprzód, zamiast iść po kolei, rozdział po rozdziale. I mógłbym to dalej robić, lecz nie widzę takiej potrzeby. Trzy pierwsze rozdziały („Nigdy nie kłamie”, „Niech żyje bal”, „Marzenie o odpowiedzi”) uważam za najważniejsze dla ogółu fabuły; inicjują najważniejsze wątki, odpowiednio szybko je rozbudowują, wprowadzają większość istotnych postaci, otrzymujemy także detale dotyczące Handlarza, jego przeszłości, a także powiązań z antagonistami. Przez to też wydają się najświeższe, najciekawsze. Finał („Sędzia w pojedynku” i „Wzgórze przegniłej wierzby”), jak już zaznaczyłem, uważam za satysfakcjonujący, wyczerpująco zamykający wątki większości postaci, zostawiając jednak lekko uchyloną furtkę, dzięki czemu czytelnik może, jeśli chce, spekulować co będzie dalej, nie jest to bowiem scenariusz pt: „I wtedy wszyscy zginęli”. W ogóle, pasuje mi klimat – było trochę napięcia, pojedynek odbył się w formie takiej trochę debaty filozoficznej, acz silnie spersonalizowanej, następnie powrót przeszłości i ostateczna porażka jednego z bohaterów, czemu towarzyszy szczypta makabry, po czym następuje dość posępna konkluzja, symbolizowana przez wierzbę, która zresztą znajduje się w tytule rozdziału. Króciutka scenka z Cadance i Flurry, jeszcze krótszy występ Celestii i Twilight, nie wydaje się tutaj esencjonalny, ale daje jakieś pojęcie od kiedy Rafael zaszczyca ów świat swoim istnieniem... Co mimo wszystko stwarza inną wątpliwość – czy Złodziej naprawdę potrzebował czekać (?) tyle czasu, nim nadarzyła się okazja do konfrontacji? Naprawdę nigdy przedtem nie było sposobności, by doprowadzić do takiego pojedynku? Możliwe, że było to wytłumaczone/ zasugerowane w fabule, lecz chyba tego nie wyłapałem... No, ale jak wspominałem przy okazji osoby sędziego – są tak zarąbiście potężni, że mogą wszystko, więc jeżeli im tak pasuje, to niech mają No dobrze, ale jak wypada zatem środek opowiadania? No cóż, „nierówno” to złe słowo, gdyż fanfik generalnie trzyma w miarę równy poziom przez cały czas. Powiedziałbym, że jeżeli gdziekolwiek mogłoby się pojawić wrażenie dłużyzny, to są to właśnie te rozdziały. „Pamiątka tamtego dnia” jeszcze się broni, gdyż daje nam więcej postaci Złodzieja Dusz (opisy przemieszczania się po chmurach świetne), a poza tym przedstawia nam Storm, czyli taki trochę typ sidekicka, których pewnie ma w tym swoim kapelusiku mnóstwo, ale akurat ta faktycznie wydaje się cierpieć na syndrom sztokholmski, ale to ok. Z czasem wyrosła na moją ulubioną postać. Opisy z nią były fajne (zwłaszcza te, w których się regenerowała, czy też „ściągała” Swarm Hope na pojedynek), podobały mnie się jej kwestie, akurat w mojej głowie była energiczna, pełna inicjatywy, jakaś taka barwniejsza na tle pozostałych bohaterów. Szybko ją polubiłem. Może to także zasługa scen przedstawiających nam możliwości tego jakże zacnego duetu – gdy wpadają do cudzych nieruchomości, z gospodarzami robią przeróżne rzeczy, by w spokoju zjeść sobie kanapkę chociażby. Fajne. Cała reszta natomiast, i to się tyczy całego „środka”, to właściwie mozolne rozwijanie tego, co już zostało wprowadzone. Jeżeli komuś to podpasowało, no to ma więcej tego, co lubi. Ale nie wszystko i stosunkowo niewiele nowego. Jeżeli od początku ktoś miał z fanfikiem problemy, to właśnie tutaj będą go aż razić w oczy. Zależy. Wątek śledztwa ciągnie się troszkę za długo i tym bardziej jest to kłopot, że na tym etapie czytelnik powinien się domyślać co jest na rzeczy i kim naprawdę jest Rose Wonderful; zna już odpowiedź na zagadkę, ale tekst nadal zachowuje się jakby to była wielka tajemnica i odwleka jej wyjawienie, które to nie ma już szans zaskoczyć. Ale motyw, że cała służba, to istoty sztuczne, była dla mnie małą niespodzianką. Ale znów, hrabia raczej o tym wiedział, co nie? Nie mógł im po prostu rozkazać, by powiedzieli o co chodzi z kochaną córunią? Chyba powinny się go te golemy słuchać, co nie? W sumie, jak tak o tym myślę, to czy w tym kontekście wynajęcie Handlarza rzeczywiście było potrzebne? Jasne, Rafael sam do niego przyszedł i się zaoferował, ale koniec końców... trochę to naciągane. Autor jakby sam się zakiwał pośród swoich pomysłów, a kiedy wszystko się poplątało, to nie wypadało zostawiać czytelnika bez rozwiązania, więc je napisał. Tak to trochę wygląda. Poszczególne interakcje między innymi postaciami może i są zrealizowane solidnie, lecz nie jestem pewien czy faktycznie wnoszą cokolwiek do całości, poza tym, że najwyraźniej autor chciał, byśmy spędzili z tymi bohaterami więcej czasu, poznali dynamikę relacji między nimi i przez to zbudowali z nimi więź, coby końcówka była bardziej angażująca. Lecz znów – jedynymi zagrożonymi wydawali się tu Handlarz i Swarm Hope. Reszta... generalnie byłem spokojny o to, że z tego wyjdą, tak czy inaczej. Zatem znów przewija się pytanie – po co? A może tak miało być. Może autor nie chciał podawać czytelnikom wszystkiego na srebrnej tacy i wolał, by każdy z osobna sam wypełnił luki, jak podpowiada mu wyobraźnia. Może Złodziej Dusz i Handlarz są ograniczeni jakimiś wyższymi prawami, których nie mogą złamać, stąd tyle czasu się „zbierali” na pojedynek. Może z tego samego powodu Złodziej nie mógł niszczyć kogo popadnie, chociaż mamy jasno powiedziane, że moc ma z nich wszystkich największą. Może sędzia musiał być śmiertelnikiem, coby starcie było uznane za ważne, a jego wynik wiążący. Może za parasolką, kapeluszem, no i przede wszystkim wierzbą stoi jakaś głębsza symbolika. Może, ale nie musi. Aha – jednocześnie to są te rozdziały, które musiałem sobie przypominać. Po pewnym czasie zaczęły się zlewać w jedno i trudno mi było określić co gdzie jest. Mała niedogodność, jednakże też może świadczyć o tym, że faktycznie tekst ma trochę tłuszczyku, który można by odprowadzić, coby lektura poszła bardziej wartko bez utraty znaczenia czy detali. Z drugiej strony, lubię opisy, lubię detale, lubię czytać, więc gdyby to mnie przypadła misja „odchudzania” opowiadania, to nie ma co się łudzić – coś tam bym skrócił czy wyciął, ale i tak byłoby grubo ponad sto stron Natomiast ani razu nie miałem wrażenia, że cokolwiek było pisane na siłę. Pragnę pochwalić to, że najwyraźniej Ziemniakford wrzucił do „Handlarza” trochę wszystkiego – z czym chciał, to sobie poeksperymentował, były pieśni (z tego, co wiem, autor lubi pisać wiersze), było nieco artyzmu, trafionego czy nie, to już inny temat, nieco filozofii, próba poprowadzenia naraz dwóch grup postaci z ich własnymi wątkami, te rzeczy. Cel był ambitny i wcale nie został zrealizowany źle, nawet nie średnio, wręcz całkiem nieźle, w mojej opinii. Według mnie jest to ciekawa fabuła z fajnym potencjałem, prowadzona przez nietuzinkowe postacie, lecz nie zawsze opisana w zbyt fortunny sposób. Trochę już tego dotknąłem, ale ogólnie chodzi o to, że ta stylistyka jest dosyć specyficzna, rzekłbym, że barokowa w tym sensie, że lubi przesadzać. Czasem to działa, czasem nie. Coś czasem zapadnie w pamięci, innym razem przejdzie bez echa. Dużo nad wyraz ubarwionych porównań, jak chociażby częste porównywanie konwersacji do bitwy prowadzonej przez dwa stronnictwa, z całą charakterystyczną dla tejże dziedziny nomenklaturą, innym razem obrazy wiszą jak wisielce (chwilę kminiłem co autor miał tu na myśli, bo samobójstwo można popełnić na różne sposoby), no i mam wątpliwości na ile kolor „radzieckich bloków” ma sens w świecie, w którym nigdy nie było związku radzieckiego, i tak dalej, i tak dalej. Postacie zachowują się i wypowiadają dosyć teatralnie, o czym też już pisałem. Przeważnie to działa, czego nie można powiedzieć o filozoficznej stronie dzieła. Znów – niekiedy poszczególne teksty wydają mnie się intrygujące, niebanalne, nawet pobudzające wyobraźnię, ale innym razem wzbudzają pewne politowanie. W każdym razie, niezależnie od tego, co sądzimy o zawartości merytorycznej i jakich byśmy nie mieli zastrzeżeń do stylistyki, tekst został napisany solidnie i poprawnie. Wygląda dobrze i tak też go się czyta. Osobiście, nie miałem kłopotu ani ze wskoczeniem do historii w jej trakcie, ani z odświeżeniem sobie opowiadania od początku, nawet za którymś z kolei razem. Praca przy nim była wymagająca, ale nie drenująca z chęci na cokolwiek. Był w tym jakiś głębszy pomysł, był ciekawy klimat, było trochę momentów, które naprawdę mi podeszły. Na ówczesnym etapie autor może i nie miał dosyć doświadczenia, by w pełni wykorzystać potencjał te historii, ale nie uważam, że ją zepsuł. Swoją drogą, w dyskusji przewinął się wiek autora i powiem tak: jako ktoś, kto opublikował swoje pierwsze teksty mając bodajże dwadzieścia jeden wiosen owszem, niekiedy człowiek ma chęć zapaść się pod ziemię, lecz z drugiej strony niczego nie żałuję. Każdy z tych tekstów (także każda praca graficzna) pomógł mi dojść do etapu, na którym jestem teraz, każdy coś do mojej twórczości wniósł i bez nich nie byłoby mowy o mojej obecnej działalności w takiej formie, w jakiej jest ona znana czytelnikom. Żałuję tylko tego, że dzisiaj nie mam już tej odwagi, którą miałem w owym czasie. Człowiek ma doświadczenie, ma popełnione błędy, ale i sukcesy, ma chęci i pomysły, lecz nie do końca sprzyja mu ta charakterystyczna dla wczesnej twórczości śmiałość, bez której czasem trudno wykroczyć poza rzemieślniczą robotę. Kontrolowana, może pomóc w osiągnięciu pełnego potencjału dowolnie ambitnej koncepcji. Kończąc, moim zdaniem „Handlarz Słów” to fanfik ciekawy, na ogół zupełnie niezły, a momentami całkiem dobry, zrealizowany konsekwentnie i solidnie, według wizji autora i mnie się podobał. Uważam, że warto go spróbować. Nie jest idealnie, jest nad czym pracować, ale według mnie to konkretna próbka możliwości Ziemniakforda, no i okazja do niejednej lekcji na przyszłość. Chociażby na temat tego jak utrzymywać określony klimat. W każdym razie, tekst mnie wciągnął, przedstawił parę intrygujących konceptów, no i usatysfakcjonował swym zwieńczeniem. Czego chcieć więcej? Kolejnych fanfików, rzecz jasna Mam nadzieję, że z biegiem czasu tekst okaże się istotnym punktem w historii twórczości autora; opowiadaniem, po którym wyciągnął istotne wnioski, fanfikiem, przy którym wypróbował pierwsze poważne pomysły i przy którym nabrał potrzebnego doświadczenia, by stworzyć coś jeszcze większego, a przy tym opowieścią, którą się ciepło wspomina i do której łatwo wraca. Pozdrawiam!
    3 points
  7. Wielki spis powszechny polskich bronies! Edycja druga Przyszedł czas na aktualizację danych zebranych w poprzednim spisie. Tym razem jednak projekt zamknie się dość szybko, bo już za pół roku. To pozwoli mi uzyskać obraz fandomu z pewnego w miarę krótkiego momentu, gdyż zeszłym razem zbytnio się wszystko rozciągnęło. Spis ma ponownie dwuczęściową formę. Można na szybkiego wpisać się i odpowiedzieć na parę najważniejszych pytań, a także wypełnić całość, w tym część o opiniach. Da się też wypełnić pierwszą część i wrócić do drugiej później. Uwaga: "wypełnić drugi raz" to chodzi o wypełnienie drugi teraz tegorocznego spisu. Nie patrzcie na zeszłe edycje Serdecznie zapraszam! https://forms.gle/YuXDzWQrCBD4Aomh6 Wyniki pierwszego spisu: https://drive.google.com/file/d/1dS0NZ9XotSl39hn61g3kCf496Ad01FXb/view
    3 points
  8. Oczywiście. Jeśli chodzi stricte o fora internetowe to problem leży chyba w marketingu. Chodzi o to że by natrafić na forum trzeba go szukać w wyszukiwarce a wyszukiwarki właśnie (szczególnie google z ich żałosnymi wynikami ocenzurowanymi/reklamującymi/wygenerowanymi przez ai) wymierają. Ludzie nie używają googla bo wolą właśnie discorda albo broń boże facebooka czy inny szmelc. Przez to nowe fora nie powstają co nakręca spiralę. Tu warto dodać, że angielskie fora (nawet mlp) mają się jeszcze dobrze (ludzie jeszcze o nich pamiętają) aczkolwiek też powoli wymierają. Ale czy można się dziwić? Bo pomyśl. Jak chcesz znaleźć dobre forum dzisiaj? Szukać w googlu? Co wpiszesz? Często ludzie nie wiedzą że dane forum istnieje, i wtedy łatwiej szukać po social mediach, bo tam na pewno coś jest. Prowadzenie forum wymaga sporego nakładu czasu i pieniędzy, a serwera discord/grupy na fb już nie. Fora najczęściej zdobywają ludzi przez polecenie. Mlppolska nie ma ludzi którzy by polecali forum choćby na youtubie. I ostatnia kwestia, również dość instotna. Ludzie wolą prostą nie rozwijającą rozrywkę typu tiktok shorty itd. Coś się odwróciło i jesteśmy w momencie historycznym, w którym tendencja się odwraca. Stajemy się coraz głupsi jako gatunek zamiast coraz mądrzejsi. A weź przykład z tego forum. Gdzieś w zasadach jest że musisz się sprawnie i ortograficznie wypowiadać. Ludzie piszą dość sporo w postach i jak coś piszą to najczęściej mają coś oryginalnego do powiedzenia. Tym czasem na social mediach piszesz byle co, czytasz byle co. Nie musisz używać mózgu. Idealne dla rodzących się właśnie ameb.
    3 points
  9. Jak już kiedyś wspominałem, uwielbiam Crisisa. To jeden z moich ulubionych fików. Było mi niezmiernie smutno, gdy autor porzucił swe dzieło na 37 rozdziale. Zaś gdy po latach postanowił dokończyć swe dzieło, poczułem olbrzymią radość. Równie wielką, gdy aTOM wznowił tłumaczenie. Szkoda, że nie miał czasu go dokończyć. Ale i tak jestem mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił, tłumacząc ten tekst. I za to, chciałbym się w pewien sposób odwdzięczyć, dokańczając go. By tłumaczenie było pełne i by inni mogli się cieszyć tym tekstem w całości. Trwało to stanowczo za długo, ale oto jest: Rozdział XXXX: Inherencja Epilog: Inauguracja Od razu uprzedzam, nie jestem aTOMem i zapewne nigdy nie będę na jego poziomie, ale starałem się jak najlepiej. Chciałbym też podziękować @aTOM, jak mi pomógł, udostępniając swój ,,słowniczek", notatki, oraz wspomagając dobrym słowem. A także @Gandzia za korektę, dzięki której ten tekst wygląda naprawdę dobrze, oraz @SPIDIvonMARDER za wsparcie przy wierszach. A nie powiem, były strasznie trudne, by zachować układ rymów i budowę linijek zgodną z postaciami (zdecydowałem się na dokładne zachowanie układu z oryginału, gdyż sposób mówienia zebry zależy od jej statusu społecznego). Dziękuję raz jeszcze. Od razu dorzucę swoją opinie o finale i epilogu, bo wiem, że wywołały pewne emocje. Ja osobiście jestem zdania, ze ten finał jest dobry. Zapewne mógłby być lepszy, ale moim zdaniem, jest dobry i pasuje do tego fika. Co zaś się tyczy epilogu, to podzielę go na dwie części: Powrót mean six oraz resztę. Ta cała reszta, czyli ostatnie pożegnanie z bohaterami z Equestrii V jest fajne, urocze i bardzo ważne z perspektywy seqela. Jak dla mnie pasuje i bardzo się cieszę, że się tam znalazło. Zaś powrót Starlight i jej sióstr? Cóż, jest ok, choć nic byśmy nie stracili gdyby sie nie pojawiło, albo pojawiło w innej formie. Aczkolwiek to moje zdanie. A dla tych, którym jeszcze mało Crisisversum, polecam zerknąć na rozdziały bonusowe, a także prequel, sequel i alternatywną wersję Crisisa. Wszystko to można znaleźć na fimfiction.
    3 points
  10. Witam! KO, znowu wra… a nie, chwila! Mniejsza. Słyszałem wiele różnych opinii o „Kruchości Obsydianu”… no, może nie aż tak dużo. Ale miałem pewne wyobrażenia tego fanfika, które w końcu starłem z rzeczywistością. I jak wypadło to opowiadanie w starciu z tymi oczekiwaniami? Inaczej. I ja wiem, że jest to odpowiedź typu „wszystko lub nic”, ale ciężko mi to inaczej, w tak krótki sposób, to opisać. By lepiej zobrazować, co mam na myśli, chyba warto zacząć od skróconej wizji tego, jak sobie wyobrażałem to, co zastane: Przede wszystkim, nie spodziewałem się aż tak wielu zmian jakie zaszły w świecie Equestrii jaki znamy z końcówki serialu, a jaki jest tu przedstawiony. Jest to chyba pierwsza, najistotniejsza rzecz jaka rzuca się w oczy. Dość powiedzieć, że sam w tej jednej kwestii czułem się jak Obsidian – przytłoczony i zagubiony ilością zmian. Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale myślę, że działa pozytywnie. Pozwala znacznie lepiej ją zrozumieć w tej akurat kwestii. No właśnie, Obsidian… ale zanim przejdziemy do niej, przelecę szybko po ogólnikach, by mieć to za sobą. Technicznie jest bardzo dobrze. Widać, że korekta się postarała. Chociaż Ghattor mógłby przejrzeć parę sugestii, jakie zostały zostawione, ale jest ich naprawdę symboliczna ilość. Styl w większości opowiadania jest bardzo przyjemny. Aż przechodzi się do żartów. Humor opowiadania jest specyficzny, czasem częściowo samoświadomy. Nie każdemu on będzie pasował. Mnie parę razy rozbawił, ale częściej po prostu nie przeszkadzał, może z wyjątkiem sceny przesłuchania tej zebry z początku – moim zdaniem najmniej udany żart. A suchar słowny z kaczkami przebił nie tylko czwartą ścianę, ale także sufit i podłogę. Ps, włącz sugestie w 9 rozdziale i 8,5! Sama fabuła toczy się dość powoli w większości tekstu. Nie jest to wada, ale nie każdemu taki wolny przebieg akcji będzie pasował. Co jednak się dzieje? Otóż, parę lat po akcji serialu (chociaż, z tego co rozumiem, chyba jest tu pominięta przynajmniej część ostatniego sezonu), do Kryształowego Imperium w dziwnych okolicznościach powracają słudzy Sombry. Zaczyna się z grubej rury, bo od hiperagresywnego minotaura. Później jest już, na szczęście, spokojniej. Aż nagle zostaje odkryte, że następnym Przebudzonym (czyli właśnie powracające żywe antyki służące Sombrze) ma być sama… córka Króla Sombry, Obsidian. Zostaje podjęta decyzja o próbie jej, hm, nazwijmy to… nawrócenia, a na przewidywane miejsce jej powrotu przybywa całkiem spora siła ognia. Sama powracająca do życia klacz dość szybko zdaje sobie sprawę z braku szans i poddaje się. Jest mocno przytłoczona ogromem zmian jaki zaszedł w przeciągu jej nieobecności, a także… No właśnie, Obsidian. Myślę, że szok kulturowy to najlżejsze określenie, jakiego można użyć co do zderzenia z ideami, technologiami, kulturą i codziennością współczesnego świata. Chyba są to najciekawsze opisy w opowiadaniu, gdy oczekiwania i przyzwyczajenia Obsidian są, mniej lub bardziej brutalnie, zderzane z rzeczywistością. Ogólnie Obsidian jest bardzo dobrze zbudowaną postacią. Wychowanie Sombry odcisnęło na niej wyraźny ślad, mimo to… nie potrafię jej nazwać złym kucykiem, zresztą jak większość postaci. Niedostosowanym? Owszem. Żyjącym cudzymi marzeniami? A jakże. Wiecznie porównująca się do osoby, którą uważa za najwyższą, czyli Sombre? Tak. Zanurzoną w jego ideach? Żeby tylko! Ale złą? Nie, miała już dość okazji, by taką zostać nazwaną, ale z jakiegoś powodu z nich nie skorzystała. Oczywiście, nadal wierzy w powrót swojego ojca (do teorii fabularnych przejdę potem), nadal jest wierna, przynajmniej w dużej części, jego słowom, ale jest w stanie zaakceptować pewne zmiany i przynajmniej częściowo się do nich dostosować. Powiem więcej, nawet planuje wykorzystać swojego obecnego wroga (w bardzo ogólnym założeniu Equestrie, a przede wszystkim Twi), by jak najwięcej dowiedzieć się o dzisiejszym świecie, by móc, w razie powrotu ojca, być jak najprzydatniejszą, ale… no właśnie, ona ma jakiś kręgosłupek (bo do kręgosłupu jednak trochę brakuje) moralny. Przede wszystkim; stara się nie łamać obietnic i jest wierna. To już dość dużo, jak na córkę kogoś takiego. Oczywiście wierna także temu komuś, ale to inna sprawa. Nie do końca wiemy na ile jest to strach przed nim, a na ile faktyczny podziw jego i szczera wierność. Jest bardzo sumienna w swych obowiązkach i stara się jak może, zwłaszcza jeśli chodzi o naukę. Jest też bardzo inteligentną i dość mądrą klaczą, choć jej wiedza nie jest najbardziej aktualna, a i jej poglądy są przynajmniej bliskie stalinizmowi, nazizmowi, polpoteizmowi i maoizmowi razem wziętymi (sombryzm?). Ma też zakorzeniony szacunek do autorytetów (na ile wynika on ze strachu to też inna sprawa), a także jest ambitna (chociaż niekoniecznie w dobrych celach, ale sama w sobie ta cecha nie jest zła). Myślę, że gdyby Twi bardziej rozsądnie podchodziła do prób jej resocjalizacji, fanfik wyglądał by całkowicie inaczej. Bo musicie wiedzieć, że Twi, mimo lat doświadczenia, a już zwłaszcza w postaci Cozy Glow i Starlight Glimmer, powinna wiedzieć, że nie może podejść do tego jak do problemu logicznego, który można rozwiązać wystarczającą ilością różnych prób i błędów, a jak do kucyka. Kurczę, gdyby ona słuchała się własnych rad, prawdopodobnie ten fanfik już by zmierzał w wątku jej resocjalizacji do szybszego rozstrzygnięcia! A aktualnie nie jest on nawet w 1/10. Twi boi się (albo przynajmniej nie chcę) z nią rozmawiać, zwłaszcza o ojcu i jej przekonaniach! Nie potrafi zrozumieć, że ona była tresowana, a nie wychowywana (choć sama chyba o tym mówiła, albo przynajmniej ktoś w jej otoczeniu tak to określił). Serio, pomysły jej przyjaciółek wydają mi się przynajmniej trochę rozsądniejsze, niż to, co sama czasami robi. Jestem ciekaw, kiedy Twi stwierdzi, że może należy spróbować ten problem rozmową i spokojnym obalaniem argumentów jej światopoglądu. Szczerze, to chyba Twi wypada najsłabiej ze wszystkich księżniczek (bo musicie wiedzieć, że jej przyjaciółki też zostały księżniczkami, a nawet doczekały się potomstwa), już nawet pomysł Luny, który byłby co prawda zamieceniem problemu pod dywan, wydaje mi się łatwiejszy i skuteczniejszy w realizacji, niż to, co próbuje uskuteczniać Twi. Aż dziwne, że nikt nie poprosił Luny o zbadanie jej snów, zwłaszcza, że wiadomo, że ma koszmary. I to, że Luna jest przynajmniej wroga co do Sombry i jej córki to inna sprawa – obowiązek państwowy niestety czasem trzeba oddzielić od prywatnych uczuć, zwłaszcza, jako władczyni. Właściwie najwięcej szacunku Twi u mnie zyskała za herbatę jaśminową. I wiem, znajdą się zaraz tacy, co będą mówić, że piszę to z perspektywy czytelnika, który jest uprzywilejowany względem postaci… Ale na litość, kto jak kto, ale Twi powinna mieć przynajmniej trochę więcej rigczu przy próbach resocjalizacji kogoś, kto wypowiedział ze pięć zdań podczas akcji serialu, a głównie atakował i zniewalał. Fascynuje mnie też to, że większość tak bezwarunkowo ufa Obsi. Wygląda na to, że nie tylko ona nie wyciąga poprawnych wniosków z lekcji przyjaźni, a czasem wrogości. No i oczywiście nutka fałszu u Obsidian najmniej obchodzi Twi wtedy, gdy mowa o czarnej magii. Twi prawdopodobnie będzie ponosić porażki do momentu, aż sama nie zastosuje się do, przynajmniej, swoich porad – między innymi o nie baniu się w kwestii zadawania pytań. Czas na kącik teoretyka spiskowego (zakłada foliową czapkę) fabularnego! Jako, że fanfik nie jest ukończony, a ma jakieś tam na to szanse (małe bo małe, patrząc, po dacie ostatniego rozdziału, ale jednak), mogę pobawić się trochę w bezczeszczenie myśli i zamiarów autora i zostawionych przez niego wskazówek i wyciągania z nich sprzecznych z jego planami wniosków. Prawdopodobnie autor śmiertelnie się na mnie obrazi za brednie, jakie prawdopodobnie jego zdaniem wysnułem z misternie zostawianych przez niego szlaków, wskazówek i dowodów, no ale na razie tylko to przychodzi mi do głowy. Choć nie powiem, śmiesznie będzie, gdy opowiadanie potoczy się jednym z przewidzianych przeze mnie torów, ale no nie mogę zakładać, że tak będzie. Równie możliwe jest jakieś dziwne zakończenie, gdzie w planetę przywala asteroida i kończy przygody Obsi, Twi i spółki! To by było zakończenie, a nie jakieś pletu metu z próbami reformacji Obsidian! O! Ale mówiąc już w pełni poważnie, mam nadzieje, że chociaż częściowo odgadłem „co autor miał na myśli”, i że się na mnie nie obrazi, jeśli tak nie jest. Podsumowując, jest to bardzo dobry SoL, będący w swoim klimacie, chociaż potrafiącym od czasu do czasu wykreować inną atmosferę. Wyjątkowy w tym jak podchodzi do kwestii szoku kulturalnego. Świetny w tym jak kreuje postacie. Idealny w swoim tempie akcji. Nie bezpośredni w konflikcie (co akurat może się odbić czkawką Equestrii i Twi, ale to już ich problem) między nowym a wykrzywionym starym. Wciągający (jeśli siedzę nad lekturą do 5 nad ranem, mówiąc sobie „jeszcze jeden rozdział” to jest świetnie!). Chociaż oczywiście nie jest to fanfik dla każdego, głownie właśnie przez swoją SoLowość i tempo akcji z niej wnikające. Nie jest to SoL czystej krwi, jest tu mocny kontrast między swego rodzaju… nawet nie wiem jak to nazwać… epickością?... wydarzeń, w postaci losów Kryształowego, ilością (luźnych, bo luźnych, ale jednak) księżniczek na tekst kwadratowy, wątkami mrocznej magii a codziennością, uczeniem się i przyjaźnią… jednak myślę, że nie jest to minus, a raczej cecha charakterystyczna fika. Nie każdemu się ona spodoba, ale mi akurat podpasowała. Także polecam. Coś jeszcze? Chyba nie. Komentarz i tak ma prawie 4 i pół strony w Wordzie, także… Pozdrawiam!
    3 points
  11. Klacze i ogiery! To ostatnia praca powiązana z „Kryształowym Oblężeniem”. Brakujący rozdział opisujący dzieje Rarity i bitwę o Halfwater stanowiącą punkt zwrotny powieści. Punkt, który z premedytacją pominąłem. Niemniej wiele osób dało mi do zrozumienia, że albo to skończę i uzupełnię albo… no przecież kocham swoje pluszaki, prawda? No nie chciałbym, aby stała im się krzywda, co nie? Ok, zatem… co my tu mamy? To tak naprawdę fuzja dwóch fanfików, a więc „The Ocean, the Lady and the U-Boot”, który traktuje o tytułowej damie. Drugi to „Stukapilot”, który z kolei ma nieco do powiedzenia o Halfwater, a więc kucykowym Midway. Rarity relacjonuje wszystko ze swojej perspektywy, toteż eksperymentowałem z jej wyrafinowaną, kwiecistą, ale i pretensjonalną narracją. Potem do głosu dochodzi „zwykły” fanfik o wojnie, prowadzony w stylu KO. Krzyżują się w kilku kluczowych miejscach. No ale bez spoilerów. Kilka ostatnich wyjaśnień: -dlaczego angielski tytuł? W sumie to „jakoś tak wyszło”. Od samego początku ten tekst tak został skatalogowany w moich notatkach i źle brzmi mi w ustach dosłowne tłumaczenie. -czy to naprawdę koniec KO? Tak, nie zamierzam już pisać niczego więcej w tym uniwersum. Jestem zmęczony. Wszak KO liczy już dekadę. -jak tym razem poszło z korektą? Bardzo ciężko. Niestety, ale miałem spore problemy ze znalezieniem korektora. Nie dziwię się, gdyż tekst ma swoją objętość, a ilość pozostawianych przeze mnie literówek może każdego przerazić. Na szczęście bohatersko przybył na ratunek Sun i ze wszystkich sił ratował tekst przed plagą pomyłek. Bardzo mu za to dziękuję. Serio kawał dobrej roboty. Jeśli coś zostało, biorę to na siebie. Szczerze zapraszam do przeczytania tego eksperymentu i żywię nadzieję, że da Wam trochę rozrywki. Link do pliku PDF. Dużo obrazków, przypisów i tabelek. Wszystko powinno działać cacy i tę wersję polecam do czytania. https://drive.google.com/file/d/1hLrZaU08j-4kQKxBYoaKBzLKPCZ-EBRN/view?usp=sharing Link do pliku google docs. Jak zwykle, to wersja bez obrazków, gdzie wszystko jest ograniczone. https://docs.google.com/document/d/1rt-LizCEv0APBpQ7WKvDuk9yziW8zGNy6ZnYc-uyiYU/edit?usp=sharing Linki do pełnej wersji „Kryształowego Oblężenia”: Tagi: [crossover] [violence] [adventure] [sad] [slice of life] [dark] + tagi autorskie [crystalsiege] [wwII] Ilustrację tytułową narysował Studly Horn Epic: 3/10 Legendary: 3/50
    3 points
  12. Tak oto przyszła pora na ostatnią (jak na razie) aktualizację "Kresów", czyli zakończenie sagi rodziny Ashfall. W pierwszym poście znalazło się już opowiadanie wieńczące tę część historii, czyli "Dzień ojca". Tym razem powstrzymam się przed krótkim opisem tekstu, ale myślę, że tytuł mówi wszystko co trzeba A teraz zaparzcie sobie herbatę i usiądźcie wygodnie, bo trochę to potrwa Niniejszy wątek został rozpoczęty w dniu 18 stycznia 2014 roku. Wówczas znajdowało się tutaj tylko jedno opowiadania - tekst napisany z okazji specjalnej edycji konkursu literackiego "Święta, święta...". Niecały rok później ogłosiłem, że chcę zrobić z tego serię. Z tejże okazji w temacie zamieściłem nieco rozszerzoną wersję "Spełnienia życzeń", a także dwa zupełnie odnowione teksty, wywodzące się kolejno z VII edycji konkursu literackiego oraz edycji specjalnej "4000" - "Samotny pegaz na rozdrożu" oraz "Nikt nie jest doskonały". Seria na tym etapie jeszcze nie miała swojego tytułu. Nieco później, 28 maja 2015 roku w wątku pojawiło się pierwsze chronologicznie opowiadanie - "O szyby deszcz dzwoni" - a seria otrzymała tytuł oraz tagi. I się zaczęło. Dlaczego to piszę? Dlatego, że gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę pisać "Kresy" tak długo, w trakcie zrodzi się w mojej głowie tyle nowych pomysłów, wątków i postaci, a seria rozwinie się do formy ani trochę nieprzypominającej mojego pierwotnego planu - nie uwierzyłbym. Spoglądając w przeszłość, moje twierdzenie z początku 2015 roku: To się wydaje teraz takie... nawet nie śmieszne - wręcz oderwane od rzeczywistości. Jasne, miałem jakiś zamysł jak mają się potoczyć losy najważniejszych postaci, gdzie mają wylądować, co się ma z nimi stać i jak ogółem wygląda południowa część kontynentu... Nie, pisząc wówczas te słowa, nie miałem pojęcia o czym mówię. Znałem tylko kawałek historii. Resztę poznawałem w trakcie jej pisania. Pamiętam, że gdy ogłaszałem wyjście kresowej nadprodukcji z piekła deweloperskiego, obiecałem Wam liczby. Zatem kiedy seria się urwała, włącznie z tytułami, tagami oraz autorem/ prereaderem, było tego - według moich wewnętrznych statystyk - 324 717 słów i 837 stron tekstu. OK, wynik ten jest troszeczkę niedokładny, gdyż włącza w licznik remake "Spełnienia życzeń" z 2020 roku. Seria urwała się wcześniej, ale w lutym 2020 na Kąciku Lektorskim rozpoczęło czytanie "Kresów" i zaczął się wyścig z czasem - napisać od nowa opowiadanie świąteczne, coby jakościowo nie odstawało tak od reszty. Słowa i strony zacząłem liczyć troszkę później W każdym razie, kiedy przyszło co do czego, nadprodukcja wyniosła 230 626 słów i 587 stron. Napisałem wtedy, że pękło pół miliona słów i tysiąc stron fanfika. I rzeczywiście, razem wyszło mi z tego 555 343 słów i 1424 stron. Ale to nie koniec - musiałem popracować nad trzema ostatnimi tekstami, gdyż byłem z nich nie do końca zadowolony. Łącznie rozciągnęły się na 73 144 słowa i 173 strony. Zbierając wszystko w całość, wyszło mi, że na dzień dzisiejszy "Kresy" to 628 487 słów i 1597 stron fanfikcji Jako ciekawostkę podam, że pod kątem słów saga rodziny Crusto to jakieś 37,26% całości, reszta (62,74%) to saga Ashfallów. Widać zatem trend - coraz więcej i więcej Co oznaczają te liczby? Nic takiego. W obliczu najdłuższych, największych projektów fandomu, to jest nic, nawet nie małe piwo. Zresztą tu wcale nie chodzi o ilość, to się po prostu dzieje w trakcie pisania, po prostu. Dla mnie jednak, jako twórcy, znaczy to wiele, gdyż nigdy nie przypuszczałem, że będę w stanie konsekwentnie prowadzić jeden projekt tak długo, rozpisując go do takich rozmiarów. Spodziewałem się, że skończę na tym, co sobie wymyśliłem w 2015, ewentualnie udzieli mnie się słomiany zapał, że się wypalę, wymyślę coś nowego, te rzeczy. A jednak nic takiego się nie stało. Znaczy, rozpocząłem kilka nowych projektów, ale nie przyćmiły one "Kresów". Oceniając to z perspektywy czasu... Nie mogę w to uwierzyć Najwyższa pora złożyć Wam podziękowania, ponieważ bez Was wszystko, o czym napisałem powyżej, nie byłoby możliwe Chciałbym rozpocząć od - cóż za niespodzianka - @Foleya, który był tu praktycznie od początku i nie tylko pozostawił wiele komentarzy w niniejszym temacie, ale także bardzo długo pomagał mi przy fanfikach, nie tyko poprzez prereading oraz sugestie co do tekstów, ale i dyskusję o fabule i postaciach, która to naprowadziła mnie na tory, którymi fabuła "Kresów" zajechała do punktu, w którym obecnie się znajduje. Jednocześnie Foley jest, jak sugeruje to forum, jednym z topowych komentujących ów wątek. Kim są pozostali? Mowa oczywiście o @Verlaxie, który konsekwentnie brnął przez fabułę kolejnych odcinków cyklu, nie szczędząc cennej krytyki, która jeszcze szerzej otworzyła mi oczy na aspekty dotyczące światotworzenia, kreacji postaci czy szeroko pojętej logiki, w ramach której świat przedstawiony mógłby funkcjonować. Jako topowemu komentatorowi, pragnę podziękować również @Sunowi, który nie omieszkał czytać nowych "Kresów" przy okazji kącikowych premier, nie wspominając o ciepłych słowach odnośnie poszczególnych części cyklu, które dopingują mnie do dalszego pisania. Dziękuję Wam również za Wasze głosy na tag [Epic], zawsze jest bardzo miło dostać taki głos Liczę, że ciąg dalszy serii stanie na wysokości zadania i nawet jeżeli nie spełni wszystkich oczekiwań, nie okaże się niesatysfakcjonujący na tyle, byście musieli oddanych głosów żałować. Postaram się wszystko zrealizować jak najlepiej potrafię Ponadto, jako topowemu komentującemu, pragnę złożyć podziękowania również @KLGDiamondowi. Świeże spojrzenie kogoś nowego w fandomie zawsze jest w cenie, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do serii powrócisz Nie wolno jednak zapominać o innych komentujących, wedle kolejności postowania: @Bester, @Madeleine, @Mordecz, @Coldwind, @karlik, @Grento YTP, @Xelacient, @Dolar84 oraz @Nika. Wielkie dzięki za poświęcony czas i za każdy komentarz, za każdym razem było mi niezmiernie miło poznawać Wasze zdanie i wyciągać wnioski na przyszłość W ogóle, dziękuję także wszystkim czytelnikom, którzy śledzili serię, lecz nie zdecydowali się na komentarz z tego czy tamtego powodu. Pragnę gorąco podziękować również @Carmezan, za pierwszy fanart w historii, jaki otrzymałem. Przedstawia on Fenrira i Silkflake, do dziś uważam, że praca wyszła przeuroczo i klimatycznie Uwagę zwraca tradycyjny styl, do którego mam słabość, a także kreska i kolorki, które po prostu się nie starzeją. Ilekroć sobie przypominam ten piękny fanart, mam wrażenie, jakby znów był 2015 rok, seria startuje, a ja nie mam najmniejszego pojęcia o tym jak daleko to zabrnie Podziękowania należą się także za inne wspaniałe rysunki - wiecznie knującą i mącącą wszystko, ale za to jak fajnie wyglądającą Spicy, wyjątkowo bez swojej charakterystycznej czapki, wykonaną przez @Cluvry'ego, narysowanych elegancko tradycyjną techniką Gelgię, Gleipnira i Wise Glance w kolorze, a także szkic przedstawiający pasiastych wojowników - Quoirę i Teriyo - autorstwa @Cahan, urokliwy rysuneczek z Gelgią od @Nika, a także... prześwietny remaster okładki fanfika w wykonaniu @Xsadi! Obrazy powstawały przy różnych okazjach, każdy jeden ładował mnie nowymi chęciami oraz po prostu cieszył oko. Za wszystkie bardzo dziękuję, doceniam włożoną w nie pracę oraz poświęcony czas Powinienem dodać do pierwszego posta galerię ze wszystkimi pracami. Wszystko będzie w jednym miejscu, coby każdy mógł je podziwiać. I wreszcie - ogromne podziękowania dla Kącika Lektorskiego za przeczytanie "Kresów", a potem zrealizowanie premiery całej nadprodukcji opowiadań, jak również projekt audiobooka. Tyle wspólnie spędzonych na czytaniu i słuchaniu wieczorów, masa ciekawych spostrzeżeń i pomysłów, możliwość dyskusji o opowiadaniach i przede wszystkim rewelacyjny klimat każdego jednego czytania, za wszystko to jest niezmiernie wdzięczny Kogo tu mamy z ekipy? Jest @RedMad, jest @Lisowaty, @Wilczke, @Dex, mamy nawet @MrThunderPL, no i inne kącikowe głosy, zarówno byłe, jak i obecne: @Cygnus, @Luksji, @KLGDiamond, @Karr_oth, @Grento YTP, @Nika @Sun, @Ziemniakford, @Half Alicorns Universe... Kurczę, mam kłopot z przypomnieniem sobie wszystkich osób, które brały udział w czytaniach Jeżeli kogoś pominąłem, to przepraszam, ale jak coś dajcie znać - każdy lektor powinien się znaleźć w tymże poście dziękczynnym Jako, że wymieniłem już wszystkich (tak sądzę) w jednym miejscu, chciałbym raz jeszcze Wam powiedzieć... D z i ę k u j ę ! Jesteście niesamowici Troszkę to wszystko wygląda jak pożegnanie. Jak coś w rodzaju epilogu, nie tylko dla "Kresów", ale i mojej twórczości. Czy to rzeczywiście koniec? To zależy. Przede wszystkim - to tylko może być koniec. Chciałbym zrealizować wszystkie pomysły na "Kresy", jakie mam w głowie i tym samym dać Wam pełne zakończenie tej historii. Jednakże nie jestem pewien czy dam radę napisać trzecią, finałową sagę (czytaj: III tom). Nie mam już tyle wolnego czasu, co kiedyś, nie wspominając o sprawach prywatnych oraz wenie, która bywa zdradliwa. Ponadto wciąż dopuszczam do siebie myśl, że w trakcie mogę się wypalić. Niemniej, prace nad ciągiem dalszym "Kresów"... już trwają! Na razie nie chcę nic mówić o tym, co już mam i co mam zamiar napisać w dalszej kolejności, ale oto kilka podpowiedzi czego się można podziewać: Kolejne rozszerzenie świata, o wyspiarski kraj koziorożców - Kaprikornię. Ma być "arc" w całości poświęcony koziorożcom. Nie tylko rodzinie, po której będzie się nazywać kolejna saga. Mają się znaleźć nawiązania do serialu animowanego - wątki, których rezultaty możemy oglądać w ramach odpowiednich odcinków. Celestia ma dołączyć do grona bohaterów i wziąć czynny udział w fabule. Tajemnica białych zwierząt może zostać wyjawiona. Co jeszcze? Cóż, na pewno będę chciał odświeżyć nieco mapkę, no i w końcu dokończyć grafiki z postaciami. Poza tym, jak możecie wywnioskować z mojej rozmowy z Sunem, snuję plany o remake'u "Tajemnicy Białego Bazyliszka" oraz spin-offie o przygodach łowców, z czasów, kiedy sekretną organizację poszukiwaczy przygód zasilał Fenrir - wszystko, co działo się po "Piątku trzynastego", a przed "Samotnym pegazem...". Niewykluczone, że w międzyczasie światło dzienne ujrzą nowe rzeczy, nad którymi również pracuję. W każdym razie, czas na... dosyć długą przerwę. To by było wszystko, co chciałem napisać. Dzięki wielkie wszystkim raz jeszcze, również za to, że dotrwaliście do końca tego posta Trzymajcie się ciepło i zdrowo, pozdrawiam serdecznie, do napisania przy następnej okazji!
    3 points
  13. Przyznam, że mam problemy z miarodajną oceną fanfika „Handlarz słów”. Nie chodzi nawet o to, że Ziemniak wniósł ogromny wkład w powstanie mojego fanfika „Trucizna w naszych żyłach”. Teksty Ziemniaka są bardzo specyficzne i nie zetknąłem się z niczym podobnym odkąd zacząłem czytać i słuchać fanowskiej fikcji, tak po angielsku jak i po polsku. Moim zdaniem, jeśliby go trzeba koniecznie zakwalifikować jest to powieść filozoficzna, aczkolwiek rozważania autora nie są rozmieszczone równomiernie. Mam wrażenie, że koncentrują się one pod koniec utworu. Są one bardzo pesymistyczne i chyba można je podsumować słowami Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność. Nie jestem jednak pewien czy wszystko zrozumiałem, a więc nie będę się wypowiadał na ten temat, zostawiając pole do interpretacji czytelnikom. Jeśli jednak ocenić fanfika jednym zdaniem, to czuję niedosyt. Moim zdaniem tekst jest zbyt krótki co prowadzi do kilku problemów. Niektóre z nich są moim zdaniem istotne. Jest tutaj pięć istotnych postaci i tylko jedna moim zdaniem doczekała się należytego rozwinięcia. Jest nią Złodziej dusz, który, muszę to napisać, pod koniec sprawił, że przestałem zwracać uwagę na tytułowego Handlarza słów. Jest to postać wyrazista, okrutna acz z fantazją (do okrucieństwa) i chimeryczna. Jej rozważania o niewolnictwie na które miała dość czasu by widz mógł je zrozumieć, są interesujące i mogłyby się znaleźć z powodzeniem w jednym z moich ulubionych seriali „Siedemnaście mgnień wiosny”. Popatrzcie tylko na postać Klausa! Interesującą postacią jest służąca mu Storm, jednak istnieje ona głównie w kontekście dwóch zwalczających się bohaterów. Sombra, król cieni, wypada słabiej, jakoś nie mogąc się przebić i wywalczyć dla siebie nieco przestrzeni życiowej. Zresztą nie wydaje mi się, by przez większość czasu grał on istotną rolę. Wydaje mi się, że gdyby nie samo jego imię to emocje czytelnika wobec tej postaci byłyby zwyczajnie letnie. Tytułowy Handlarz ma pewien problem, mianowicie jest postacią, która prowadzi interesujące rozmowy, tylko nie uświadczyłem w fanfiku owego handlowania słowami. Jest on zapewne połączeniem detektywa i specjalisty od budowy wizerunku, względnie jego niszczenia. Owszem, posługuje się nimi zręcznie, ale jak na postać, która przeżyła niezliczoną ilość pokoleń kucyków, pragnąłbym go zobaczyć podczas wykonywania „prostej” fuchy. Pomogłoby to zarysować jego charakter, który w porównaniu ze Złodziejem dusz (który jest bardzo edgy), blaknie. W ogóle chciałbym zobaczyć takie „fuchy” w wykonaniu nie tylko Handlarza, ale też Storm i Sombry. Mam wrażenie, że tekst cierpi z powodu zbyt dużej ilości niedopowiedzeń. Brakuje mi tła postaci, brakuje mi czasu poświęconego postaciom. A gdyby im go dać, wówczas mógłby z tego wyjść dobry dramat psychologiczny. Brakuje mi komentarza autora, wskazówek, domysłów, plotek, fałszywych lub też opartych na jakichś podstawach. Brakuje mi wreszcie wysiłku samego protagonisty w osiąganiu swych celów. Odniosłem wręcz wrażenie, że Handlarz słów jest kimś w rodzaju celebryty. Jest znany bo jest znany. Kucyki się go boją, niektóre z powodu tego, że potrafi siać w nich panikę i niepokój. Te fragmenty są dobre, ale są też zbyt krótkie. Ale gdy porównamy go ze Złodziejem dusz, wydaje się on ledwie jego cieniem. I w sumie chyba taki był zamysł autora. Muszę to jednak napisać: Złodziej, mając może 1/5 tekstu poświęconego Handlarzowi dużo bardziej przyciągnął moją uwagę niż tytułowy bohater. Handlarz nie dochodzi do prawdy. Handlarz po prostu ją zna. Być może ma do tego prawo, wszak jest bardzo stary (tylko nie wygląda), ale nijak nie pozwala mi to, jako czytelnikowi, powtórzyć jego toku rozumowania. A jeśli fanfik zalicza się do nurtu occult detective? Tam bohaterowie też po prostu zdobywają informacje za pomocą praktyk okultystycznych nie zaś prowadząc tradycyjne śledztwo. Jeśli jednak mam być szczery, nie znam occult detective, który by mi się spodobał. Jednak gdy czytelnik już nieco przywyknie do postaci, zaczynają go one interesować a nawet obchodzić. Co prawda, po przeczytaniu całości sam się zastanawiam dlaczego właściwie składałem u autora protesty wobec jego losu. Mam wrażenie, że gdyby fan fik był o Złodzieju dusz a Handlarz słów był tylko jednym z epizodów w nim, byłoby ciekawiej. „Handlarz słów” ma niejednoznaczną stronę formalną. Z jednej strony tekst jest wyczyszczony z błędów interpunkcyjnych, ortograficznych czyli nie przypomina dużej części polskich fanfików, które nie widziały korekty, albo ich autorzy myśleli, że ją widziały. Z drugiej zaś całkiem liczne porównania są tak bombastyczne (zwłaszcza liczne rozstrzeliwania czegoś co się nie da rozstrzelać), że nie wpasowywały się w klimat opowieści. Skąd w ogóle w Equestrii wzięłaby się kara rozstrzelania a przede wszystkim z czego by strzelano? Z armatki imprezowej Pinkie Pie? Aż się czuje tutaj egzekucyjny entuzjazm wczesnych wierszy niektórych rewolucyjnych poetów bolszewickiej Rosji. Jednak inne opisy, zwłaszcza te pod koniec, budzą moje szczere uznanie, a dialog Handlarza z zebrą na początku wręcz sprawił, że radziłem autorowi pójść ścieżką poetów i pisać utwór wierszem. Być może, szanowny czytelniku, wydaje Ci się, że „jeżdżę” po fanfiku „Handlarz słów”, jakby to był gniot. Bynajmniej! Widziałem gnioty i z czystym przekonaniem piszę teraz następujące słowa: Fanfik Ziemniakforda, „Handlarz słów” jest utworem dla samego autora eksperymentalnym, gdzie sprawdza on swoje umiejętności językowe, w tworzeniu metafor, opisów stanów psychicznych i emocjonalnych. Nie zawsze mu się to udaje, ale próbuje i odnosi efekty. Z ręką na sercu przyznaję, że zanim zacząłem pisać „Truciznę w naszych żyłach”, poniosłem dużą literacką porażkę. „Handlarz słów” nie zasługuje na porównania z takimi „cudami” polskiego fandomu My Little Pony jak „Polacy są wszędzie”. Porównania z innymi utworami utrzymanymi w formie eksperymentu także niewiele mi dają, bo ich po prostu nie znam i nie znalazłem informacji, gdzie je można znaleźć. Żeby poprawić tekst nie trzeba go pisać na nowo. Trzeba go raczej wzbogacić o nowe wątki a te istniejące bardziej rozbudować. Przede wszystkim, o ile Ziemniak, nie zacznie pisać wierszem, proponuję uprościć język jakim jest napisany utwór, gdyż kilka razy wydawał mi się on przekombinowany tylko po to, żeby sama myśl, dość prosta, wydawała się trudniejsza w odbiorze. Liryka bowiem jest mniej restrykcyjna w tej kwestii niż proza, zwłaszcza jeśli chodzi o porównania. Czy polecam „Handlarza słów”? Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu. Nie oznacza to jednak, że jest on zły. Średni? Ale z jaką średnią mam go porównywać, jeśli nic podobnego nigdy nie czytałem. Jest on natomiast z całą pewnością zjawiskowy i eksperymentalny w obu, dobrym i złym znaczeniu tego słowa.
    3 points
  14. Tak właśnie myślałem, że taki może być odzew, co mnie cieszy Ta gra jest symbolem "buntu" graczy przeciw obecnej nowomowie i upolitycznianiu gier... I kurde, wcale kobiet nie krzywdzi, jak niektóre portale wrzeszczą :d BA! Wiele zagrajmerek przechodzi tą grę w trybie wyzwania, czyli zakłada tzw. Skinsuit, który odsłania wygląd postaci, ale jednocześnie dezaktywuje tarcze, więc 3-4 hity i jesteś martwy. To taki ukłon od twórców, chcesz grać hot postacią, okej, ale będzie znacznie trudniej. Ale każdy ma pełne prawo grać tak, jak chce
    2 points
  15. Jakiś czas temu Ghatorr i Rarity zorganizowali konkurs na discordzie KKPF. Oto moje konkursowe opowiadanie, które zostało nieco wypolerowane. A o czym to ficzek? Cóż... Tajemnicza Wiedźma sieje chaos w Kotlinie Szmaragdowej i tylko księżniczka Celestia może ją powstrzymać, jednak kiedy dociera na miejsce, to dokonuje niezwykłego odkrycia. Księżniczka w Różu Fanfik jest zgodny z uniwersum "Cienia Nocy".
    2 points
  16. Prawie tysiąc lat po erze alikornów świat zmienił się diametralnie. Królowe zamieniły się w bóstwa, ich wielkie imperia upadły, rozbiły się na niewielkie księstwa, królestwa wiecznie skłócone i pogrążone w wiecznych wojnach. Po dawnych czasach harmonii i pokoju nie pozostał nawet ślad. Podobnie sprawa miała się daleko na wschodzie, we fiordach północnych krain gdzie liczne klany kucyków, gryfów i reniferów starały się przetrwać w surowym i niegościnnym klimacie. Pośród nich pojawił się ambitny jednorożec, pragnący odkryć wielką krainę na zachodzie, za oceanem, opisywaną w pradawnych sagach. Takie wyprawy nie są jednak łatwe, a tym bardziej pewne. Ich sukces potrafi diametralnie zmienić wiele wydarzeń, nie zawsze na lepsze. Chciałbym za pomoc podziękować Ziemniakfordowi, który miał na tyle cierpliwości by pomóc mi w tworzeniu i poprawianiu tegoż oto opowiadania. Ode mnie to jak na razie wszystko i zapraszam do czytania. Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 - niebawem Epic: 1/10 Legendary: 1/50
    2 points
  17. Powiadają, że po świecie krążą wędrowcy, którzy nigdy nie kończą swych wojaży. Tak, to prawda. Zwłaszcza, że niektórzy podróżują dłużej od innych. Znacznie, znacznie dłużej. Jednak nie wszystkie podróże powodowane są chęcią przygody. Niektóre zaczynają się od zwykłej ciekawości. Tak swoją podróż zaczął... Całość fanfika Rozdział 1 „Nigdy nie kłamie" Rozdział 2 „Niech żyje bal" Rozdział 3 „Marzenie o odpowiedzi" Rozdział 4 „Pamiątka tamtego dnia" Rozdział 5 „Podróż bez pewności" Rozdział 6 „Możliwość nad pięknem" Rozdział 7 „Sędzia w pojedynku" Rozdział 8 „Wzgórze przegniłej wierzby" + posłowie Przedczytanka: Hoffman Korekta: Cinram, Hoffman Twórca okładki: Magfen Podziękować też chcę Kącikowi Lektorskiemu Bronies Corner, gdzie fik miał wcześniejszą premierę. A także mały bonus dla tych, którzy przeczytali całe opowiadanie: Właściwy pojedynek Pozdrawiam i miłego czytania. ~ Ziemniakford.
    2 points
  18. Dobrze widzieć wielki powrót. Tęskniliśmy. I może nawet doczekamy się zakończenia Nowoczesnej Baśni o Księżycu? Fika, którego uważam za arcydzieło. Czemu? Bo ma w sobie coś intrygującego. Tajemnicę, drążącą i nie dającą spokoju. Ma też klimat. Ma swego rodzaju mrok i jest zwyczajnie dobrze napisany. A jak nowości w fanfiku? Przeczytałam teraz 3 ostatnie rozdziały, bo czytałam to już kiedyś. Czy planuję przewertować ponownie całość? Oczywiście. Także jeśli palnę jakąś głupotę, to pewnie przez zawodną pamięć. A co myślę o tym, co przeczytałam teraz? Dziwnie, mgliście, tajemniczo i coraz więcej pytań, jak zawsze. Ale też w końcu dostaliśmy jakieś odpowiedzi i trochę więcej z przeszłości księżniczek. Wychodzi na to, że ktoś rzeczywiście je wygnał. I przynajmniej niektóre z nich sądzą, że na to zasłużyły i to kara. Za co, dlaczego i czy faktycznie tak jest? Nie wiem. Zastanawia mnie trochę kiedy to było. Bo Twilight brzmi jakby jej rodzina mogła być wciąż żywa. Ale z drugiej strony... Cadance świętuje dwusetne urodziny? Czy Cadance była tak stara, kiedy zajmowała się małą Twi? Patrząc na to jak starzeje sie Flurry... jest to możliwe. Ale istnieją też inne opcje. Pierwsza, najprostsza - Twilight nie czuje upływu czasu. Na Księżycu nic nie ma, ma tylko wspomnienia z młodości, które przeżywa i przeżywa. Także ma to sens. Ale ja sądzę, że kluczem jest co innego. Czemu Celestia miałaby kłamać o urodzinach Cadance? Trochę bawi mnie to jak odebrałam ślub Twilight z Thoraxem. Oczywiście, Twilight po latach trochę obwinia Celestię. Tylko no... Celestia w tej części historii zachowuje się jak typowa ciotka/matka/babka. I w zasadzie do niczego Twilight nie zmusiła. Nawet jakoś nie naciskała, tak naprawdę. Jak dla mnie, księżniczka przyjaźni uprawia wieczny scenariusz "co by było gdyby". Bo, z opisów o jej relacji z Thoraxem przed ich ślubem, da się stwierdzić parę rzeczy. 1. Tak, kochali się. Nawet jeśli była to miłość przyjacielska, bez motylków w brzuchu, itd. Ale szanowali się, lubili bardzo swoje towarzystwo i byli dość bliscy. Przynajmniej Twi. 2. Uprawiali seks. W najgorszym razie masz tu friends with benefits, ale takich prawdziwych przyjaciół, których łączy miłość. I nie zdziwiłabym się jakby starsza, bardziej doświadczona Celestia też to zobaczyła i uznała, że czemu nie? Taka zachodnia miłość romantyczna i tak szybko się kończy. A czasami nigdy nie zaczyna/nie działa jak w komedii romantycznej. Czy Twi po prostu nie nadinpretuje? Bo zaczęła to robić dopiero po pytaniu Starlight. Tylko że pytanie Starlight bardziej odnosiło się do tego, że Twi nie chce ślubu. Ale ten ślub nie jest zły - skandalu się uniknie (nie wiem jak zareagowałaby opinia publiczna, że Twilight uprawia pozamałżeński seks z królem podmieńców), politycznie korzystnie, dla Twilight w sumie wiele się tu nie zmienia. Twilight się tu buntuje nie dlatego, że nie kocha Thoraxa, Twilight się buntuje, bo nie zależało jej na ślubie i nawet głupią kiecę ślubną wybiera pod Celestię. Tylko znowu - to nie jest wina Celestii, że Twilight nie jest asertywna. Twilight miała cały czas możliwość przegadania tego z paroma osobami, ale póki co nie wyczytaliśmy, by zrobiła to z najważniejszą osobą tutaj. No nie wiem, ze swoim przyszłym mężem . Nawet, że nie jest jeszcze pewna i gotowa, cokolwiek. Swoją drogą, to podmieniec, on wyczuwa miłość, a ma takich jak on na pęczki, czy Twilight nie mogłaby tego wybadać u nich, jak ma wątpliwości. Czy on w ogóle chciałby z nią być jakby go nie kochała? A może to fik o tym, że... Naprawdę, nie wiem, co o tym myśleć, poza tym, że to wyborny fanfik i liczę na to, że jak najprędzej dostaniemy kolejne części. A i głosuję na EPIC.
    2 points
  19. „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu”, zgodnie z zestawem tagów, jakim opatrzono ów tytuł, oferuje nam okryte gęstą mgłą tajemnicy kawałki życia, pośród których nie zabraknie szczypty przemocy czy odrobiny wątków romantycznych. Całość utrzymywana jest w dosyć dojrzałym tonie, a fabuła nie boi się podejmować kwestii dla poszczególnych postaci bardzo osobistych, będąc w swym przekazie dość bezkompromisowa, co może narazić co wrażliwszych czytelników na pewien dyskomfort podczas lektury. Wszystko razem tworzy niepowtarzalny, intrygujący i mroczny klimat, przez który ciężko się oderwać od lektury, a przeczytane rzeczy wwiercają się w świadomość i nie dają o sobie zapomnieć. Jest tu zatem w wszystko, do czego zdążyła przyzwyczaić nas autorka. Na chwilę obecną jej poprzednie fanfiki nie są dostępne, lecz wierzcie mi na słowo – styl ten jest charakterystyczny i niemożliwy do podrobienia. Bazując na wspomnieniach, z satysfakcją stwierdzam, iż nastrojem opowiadanie tylko nawiązuje do poprzednich dzieł, a na dłuższą metę tożsamość posiada własną. Ci, którzy mieli przyjemność zapoznać się z poprzednimi dziełami autorki, z pewnością odnajdą tu rzeczy do nich podobne, które klimat „Nowoczesnej baśni o Księżycu” mogą jeszcze bardziej ubogacić, dodając do tego subtelne wrażenie extra spójności z poprzednimi tytułami. Ale spokojnie, nie jest wymagana znajomość żadnego z nich – niniejszy tekst jest samodzielnym dziełem – toteż i nowi czytelnicy, nie kojarzący czy to „Pedantki”, czy „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” mogą zatopić się w lekturze i czerpać z niej w pełni. Zapowiedź opowiadania, zwięzła i precyzyjna, nie jest żadnym gigantycznym spoilerem – ot, Cadance obchodzi swoje dwusetne urodziny. Rzecz naturalna, zrozumiała i często praktykowana, wszakże wszyscy kiedyś obchodzimy dwusetne urodziny. Główną bohaterką jest Twilight Sparkle, a czytelnik prędko przekonuje się, iż tekst jest nie tylko ciągiem zdarzeń prowadzących do wymienionej w zapowiedzi celebracji, ale także dosyć obszernym wglądem w przeszłość protagonistki, która to przeszłość ciągnie się za nią aż na srebrny glob, promieniując i nie dając o sobie zapomnieć, co po namyśle niekiedy potrafi być bardzo przejmujące. Poszczególne rozdziały nie są długie, w zasadzie można je połknąć „na raz”, a potem przeczytać wszystko ponownie i tak dalej, i tak dalej. Mimo podejmowania tematów trudnych, nerwowych sytuacji czy opisów nie aż tak przyjemnych rzeczy, opowiadanie wchodzi zaskakująco lekko, fabuła rozkręca się bardzo sprawnie, prędko ujawniając swoją wielowątkowość. Oczywiście odpowiednio szybko prezentowana jest czytelnikowi pewna zagadka, którą musi rozwikłać i nie mówię tu wyłącznie o chowańcu w pudełku, choć to także skłania ku abstrakcyjnemu myśleniu. Poza pudłem, można by rzec Za moment przejdę do omówienia fabuły opowiadania, zatem w komentarzu będą duże ilości naraz SPOILERÓW, dosyć istotnych, zdradzających masę rzeczy, toteż jeśli chcesz samodzielnie zapoznać się z tym, co przygotowała autorka, odkryć fabułę bez żadnej wcześniejszej wiedzy czy podpowiedzi, przerwij czytanie tegoż postu i przejdź śmiało do „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu”. Już? No to uwaga, zaraz wjadą potężne SPOILERY! Początek opowiadania może bardzo zmylić. Początkowo nic nie wskazuje na to, by cokolwiek było nie tak, nie wspominając o położeniu bohaterek, gdyż owszem, Twilight gra tutaj pierwsze skrzypce, lecz nie jest na scenie sama. Opowiadanie rozpoczyna się już na Księżycu, skąd księżniczki mają ładny widok na Ziemię. Jak się później okaże, jedne najwyraźniej za swym ziemskim domem tęsknią, inne już nieszczególnie, lecz pewności nie można mieć nigdy, stąd niewykluczone, iż prawdziwe odczucia są skutecznie maskowane. Podobnież powstaje kłopot kiedy mówić „dzień dobry” czy „dobry wieczór” na Księżycu, chociaż Celestia wydaje się wiedzieć kiedy rozpoczyna się dzień, a kiedy noc. Od rozdziału pierwszego czytelnik ma masę pytań: dlaczego księżniczki trafiły na Księżyc, kiedy to się stało, w ogóle, czy w Equestrii wydarzyło się coś szczególnego, o co w tym wszystkim chodzi i jak autorka zamierza je stamtąd wyciągnąć... O ile w ogóle ma taki zamiar, a coś mnie się zdaje, że „no nie bardzo”. Niemniej rozdział pierwszy robi dobrą robotę, jeśli idzie o zaciekawienie czytelnika i wciągnięcie go w fabułę. Jest to początek prosty, powiedziałbym, że niepozorny, ale skuteczny. Dosyć szybko, bo już przy okazji rozdziału drugiego, robi się poważniej i... osobliwiej. Jest to osobliwość charakterystyczna dla stylu autorki i na tym polu absolutnie nie zawodzi; może następuje szybciej niż czytelnik mógłby się tego spodziewać, ale działa. Jednocześnie rozdział ten przedstawia nam pierwszą z wielu w tym opowiadaniu retrospekcji. Zgodnie z tytułem zarówno tego kawałka tekstu, jak i nazwą dokumentu Google (nie są one tożsame, ale ściśle wiążą się ze sobą, jak i z treścią rozdziału), dostajemy dowód na to, że miłość jest ślepa, w postaci miłości rodziców oraz ich dzieci. I ponownie – zaczyna się niewinnie, tekst w paru miejscach może okazać się uszczypliwy, lecz niemalże jak grom z jasnego nieba spada na nas tragedia, którą to tragedią, tj. jej wizualnymi następstwami, Twilight wydaje się być niezdrowo zafascynowana. Choć rozdział drugi został przez tę retrospekcję bardzo mocno zdominowany, mamy parę przebłysków odnośnie tego, co się dzieje na Księżycu. Zupełnie odwrotnie wygląda to w przypadku rozdziału trzeciego, gdzie praktycznie całość traktuje o poczynaniach Twilight i Celestii na srebrnym globie. Z jakiegoś powodu szczególnie wryła mi się w pamięć scena, w której Pani Dnia prezentuje przed swoją uczennicą tort, który to tort nie smakuje w ogóle (a wręcz ma być ohydny), gdyż, jak się okazuje, został nieprawidłowo wykonany z błota, dzięki dobrodziejstwu zaklęcia przeistoczenia. Co w tym nadzwyczajnego? A to, że to czarnoksięstwo, to zakazane, to jest złe. I Twilight wie o tym doskonale, gdyż ma z tymże zaklęciem wspomnienia. Wspomnienia, z którymi wiąże się jej pierwszy mroczny sekret, który poznamy już w kolejnym rozdziale. To oczywiście nie jest jedyna rzecz z przeszłości, która powraca do protagonistki. Mamy szybkie wspomnienie czasu, w którym księżniczki „pakowały się” na Księżyc, oczywiście do kuferka pełnego halek i podwiązek, który to kuferek z rozkazu starszej siostry musiała opróżnić Luna. Jak się okazuje, bohaterki zabrały ze sobą jedynie racje żywnościowe, co wydaje się bez sensu, skoro alikorny nie muszą jeść. Ot, taki zbędny luksus, za którym w końcu odczuwają tęsknotę, co tłumaczy zachwyt Twilight nad tortem. To, co początkowo wydaje się rozluźniać atmosferę, prędko wzbudza wątpliwości i wysyła sygnały, że pod postacią czegoś co przypomina wesołą wycieczkę księżniczek gdzieś w nieznane, bo mogą, kryje się coś mrocznego i bolesnego. Co gorsza, najwyraźniej dotyczy to Luny. I rzeczywiście – w miarę odkrywania fabuły Pani Nocy wyrasta na postać dużo ważniejszą niż początkowo się to nam wydaje, zaś jej więź z Twilight, w ogóle, cała jej historia z lawendową klaczą, w odpowiednim momencie jakby wypływa na wierzch, stając się jednym z ważniejszych wątków, który trzyma przy sobie czytelnika. A jak to się ma do urodzin Cadance? Otóż Luna, z powodów nam nieznanych, nie jest na nie zaproszona. To, co szczególnie mnie się podoba to to, że takie niuanse, zwroty i zawirowania spadają na czytelnika nagle, podobnie jak moment, w którym Twilight wybucha. Nie dosłownie, lecz dochodzi do kopytoczynów. I to też znajduje odniesienie do jej przeszłości, do tego, co zrobiła i tego, co ją za to spotkało. Ba, im dłużej o tym myślę, tym więcej nabieram uznania wobec tego, iż niemalże każda drobnostka wydaje się tu mieć znaczenie, co nie od razu jest takie oczywiste. Czy to Cadance, która wpatruje się w sztuczne słońce trochę za długo, trochę jakby w transie, podobnie jak Twilight podziwiała gore na miejscu tragedii, czy paralela zarysowana między Starlight Glimmer a Thoraxem; tekst niby na to nie wskazuje, autorka gospodaruje opisami bardzo oszczędnie, lecz tak czy inaczej w końcu dociera do odbiorcy, iż szczegół, który przewinął się tylko na chwilę, od początku mógł nieść za sobą coś więcej. Na uznanie zasługuje także rozdział czwarty, który długo utrzymywał się na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o mój ranking najlepszych kawałków „Nowoczesnej baśni o Księżycu”. Podobnie jak rozdział drugi, on również zdominowany jest przez wydarzenia z przeszłości, lecz wydaje się troszeczkę lepiej zorganizowany w swym przekazie – krótki wstęp odbywa się na Księżycu, podobnie jak zakończenie, natomiast całe rozwinięcie to jedna długa, bardzo dobra retrospekcja. Ciekawa rzecz – gabarytowo rozdział nie odbiega od reszty, lecz podczas czytania wydaje się znacznie dłuższy, bogatszy. I rzeczywiście, opisy są tu lepiej rozwinięte, dialogów mamy mniej, sam rozdział czyta się znacznie wolniej, trudniej, bo i przywołane wydarzenia, mimo początkowego wrażenia, niosą ze sobą poważniejszy wydźwięk. Przede wszystkim, to, co zostało wprowadzone wcześniej, autorka zbiera w tym jednym rozdziale i rozwija, dając nam lepsze pojęcie dlaczego obecna Twilight reaguje tak, jak reaguje, co takiego się wydarzyło w jej życiu i na jakiej zasadzie echa tej przeszłości prześladują ją tyle lat później, nawet na Księżycu... Z drugiej strony, teraz jak o tym myślę, przy okazji uwypukla to jakąś przedziwną, lekko perwersyjną uciechę, jaką musi mieć Celestia ilekroć z premedytacją przypomina Twilight te wydarzenia wiedząc jakie piętno na niej odcisnęły. W ogóle, jak na swoje położenie, jak na całą panującą wokół atmosferę, Pani Dnia cały czas pozostaje zagadkowo figlarna. No nic – wracając do rozdziału, przeniesiemy się do szkolnych lat Twilight Sparkle, podjęty będzie wątek ponownego wykorzystania przez nią czaru przeistoczenia. Poprzednio, choć chciała zaimponować swej nauczycielce, skończyło się sroga burą ze strony matki i laniem od ojca, natomiast teraz Twilight próbuje wszystko odwrócić, to znaczy, jak poprzednio zmieniła brzydkiego szczura w pysznego grejpfruta, tak teraz usiłuje z owocu zrobić gryzonia. Co ma skutki dość makabryczne i chyba można to uznać za pierwszy kontakt bohaterki z krwią i wnętrznościami. I to jest zarazem pierwszy mroczny sekret Twilight – schowany do pudełka po teleskopie, zakopany głęboko pod płotkiem. Następnie ciekawska protagonistka poznaje Cadance, która jest alikornem, a do tego księżniczką. Nie chcę tu zbytnio spoilerować, bo to warto przeczytać samemu, niemniej niezmiennie bardzo, ale to bardzo mi się podoba jak Twilight jest po dziecięcemu zafascynowana swoją opiekunką i jak zastanawia się czy ktoś taki jak ona również w całości podlega prawom biologii i np. się załatwia się. Może brzmi to głupawo, ale w fanfiku zostało to naprawdę wiarygodnie opisane. To nie tak, że Twilight nagle zmienia się w narratorkę, lecz opisy naprawdę brzmią jakby były pisane z jej perspektywy, jakby narrator oglądał świat jej oczami i pojmował go jej percepcją. Poza tym, jest to całkiem urocze. I tym bardziej kiedy dziecięca naiwność (szczur został zmasakrowany, więc w tym sensie trudno mówić o niewinności, ale jakaś naiwność najwyraźniej pozostała) zderza się z prawdą, klimat momentalnie się zagęszcza (chociaż nawet podczas tych milszych momentów trudno pozbyć się wrażenia, iż coś nadchodzi, a ty, drogi czytelniku, lepiej bądź gotowy) i tekst staje się przejmujący. Dlaczego? Ponieważ podejmuje problem, który nie tylko jest ponadczasowy i robi to w formie jakby „równania”, gdzie każdy z osobna może podstawić sobie coś (zamiast Cadance, zamiast zamykania się w łazience, zamiast podglądania), z czym może się utożsamić i czego niefortunnie mógł być częścią dawno, dawno temu. W ten niezwykle prosty sposób umacnia się więź z czytelnikiem, nietypowy, ale mroczny nastrój mocniej chwyta za serce, a myśli krążą wokół poznanych wydarzeń, w poszukiwaniu czegoś więcej. Wszystko za jednym zamachem, minimalnym nakładem słów. Znakomity przykład „mniej znaczy więcej”. Młody umysł zachwyconej swoją opiekunką Twilight cały czas jest nastawiony na odkrycie jakiejś tajemnicy, lecz w żadnym momencie nie bierze pod uwagę, iż owa tajemnica może okazać się czymś niekomfortowym, przykrym czy po prostu złym. I bardzo wiarygodnie, gdy problem ze świata dorosłych w końcu wychodzi na wierzch, dziecko samo z siebie kompletnie go nie rozumie, ale całkiem logicznie (na ile pozwalają jego możliwości) poszukuje odpowiedzi i Twilight je znajduje – Cadance w tajemnicy zwraca zawartość żołądka, bo pewnie ciastka, które piecze dla niej Twilight są okropne. To wywołuje u bohaterki poczucie winy, przez co ta obsesyjnie wręcz usiłuje upiec lepsze ciastka, nie wiedząc, że to wcale nie o nie chodzi. I kiedy wszystko zawodzi, przyjmuje, że po prostu jest beznadziejna i nie umie piec. A Cadance nie chce jej robić przykrości. To chorobliwe dążenie Twilight do perfekcji współgra z jej charakterem, a i wydarzyło się w fabule wcześniej, gdyż czar przeistoczenia również miał w założeniach zaimponować Celestii, a przyniósł przykrość i lanie. Poza tym, motyw ciastek powraca na Księżycu i co by nie mówić, było w tym coś pocieszającego. I autentycznie przyjacielskiego. Tak czułem, że tym postaciom, mimo różnych perturbacji z przeszłości, naprawdę zależy na sobie nawzajem. Może warto się tu zatrzymać, by podsumować dotychczasową fabułę, jak również styl jej prowadzenia i to jak wydarzenia bieżące przeplatają się z retrospekcjami. Wydaje mnie się, że będzie to rzutować także na przyszłe rozdziały, które oczywiście pokrótce omówię. W ogóle, jakościowo opowiadanie jest bardzo spójne – nie uświadczyłem żadnych znaczących spadków w jakości czy też nagłych „peaków”, które odwracałyby uwagę od faktycznej treści; wszystko od początku jest konsekwentnie dobre, wciągające, klimatyczne i przemyślane, z jednoczesnym pozostawieniem czytelnikowi szerokiego pola do własnej interpretacji, teoretyzowania i dopisywania backgroundu do detali. Retrospekcje tak na tym etapie, jak i na późniejszym, nie są przywoływane po kolei, czytelnik musi rozwiązać zagadkę co gdzie leży na osi czasu, co nie jest zbyt wymagające (w odróżnieniu od innej zagadki) i przy choćby odrobinie uwagi rozwiązanie powinno przyjść naturalnie, w miarę zwykłej, spokojnej lektury. Retrospekcje zostały rozpisane umiejętnie – ich długość wydaje się dobrze dobrana, nie powodują żadnych retardacji, a dodają do bieżącej historii szerszy kontekst, jednocześnie rozwijając poszczególne postacie i ich relacje. Przy tym całkiem płynnie komponują się z teraźniejszością; wiadomo co jest teraz, a co miało miejsce kiedyś, bez wrażenia czy to zbyt ostrej czy zbyt rozmytej granicy. Warto odnotować, że nie ma tutaj jakiejś wyraźnej reguły kiedy pojawia się dana retrospekcja. To znaczy, fabularnie widzę tutaj zależności i pod tym względem wszystko jest na swoim miejscu, co najlepiej widać po przeczytaniu całej dostępnej zawartości, natomiast proporcje między wydarzeniami z przeszłości, a tymi odbywającymi się obecnie, chyba nie podążają według żadnego wzoru i mogą wydawać się dobierane lekko chaotycznie, w miarę pisania, ale powiedziałbym, że jeżeli już, to jest to chaos uporządkowany. Generalnie fabuła, jak już wspominałem, rozkręca się sprawnie i nie narażając czytelnika ani na dłużyznę, ani ryzykowną retardację, nie pozwala mu się nudzić, a już na pewno zapomnieć o najważniejszych wątkach. Mówię w liczbie mnogiej, ponieważ dla mnie, nawet biorąc pod uwagę wszystko co niniejszego fanfika dotyczy, nie od razu było to takie jasne, co jest tutaj tym wiodącym wątkiem. Nie postrzegam tego jednak za wadę – raczej jako kolejne urozmaicenie, które jest rozwijane w miarę postępu fabuły. Cadance obchodzi dwusetne urodziny – OK. W praktyce wygląda to tak, że pula postaci trafia na Księżyc, najwyraźniej potrzebują się stamtąd wydostać – też OK. W trakcie lektury eksplorujemy burzliwą przeszłość głównej bohaterki, którą jest księżniczka Twilight Sparkle, a także jej relacje z pozostałymi postaciami – to także OK. Na tym jednak nie koniec, gdyż autorka regularnie dorzuca coś nowego; czy to baśń o królewnie podmieńców, która być może nadal przebywa na Księżycu, a która to królewna w pewnym momencie podejmuje próbę skomunikowania się z protagonistką, czy też zagadka z chowańcem w pudełku, z którą to zagadką musi zmierzyć się Twilight, mimo świadomości zbliżających się urodzin, bez widocznego nad głową odliczania, uwaga czytelnika karmiona jest coraz to nowymi wątkami, troszkę tak jakby autorka próbowała się tą uwagą bawić, a może i odwieść ją od urodzin, wokół których to wszystko krąży. Jak w układzie planetarnym, w którego centrum są dwusetne urodziny Cadance; śledzimy losy Twilight, która poszukuje idealnego prezentu dla bratowej, obserwujemy jak spędza ona czas z byłą mentorką, która to mentorka stworzyła sztuczne słońce, przeistacza księżycowe błoto w tort i zastrzega, iż Luny na przyjęcie nie zaproszą, z którą to Luną protagonistka również ma wiele interesujących interakcji, zaś na Księżyc miała trafić, gdyż nikt jej nie kochał, a Cadance jest przecież księżniczką miłości, a w ogóle jest alikornem i jest taka cudowna. Stąd mimo moich osobistych wątpliwości wobec tego, który z wątków jest tutaj najważniejszy, rzeczywiście, po przeanalizowaniu wszystkiego po swojemu, motyw urodzin Cadance wskazuję jako ten najistotniejszy i to on buduje największe napięcie. Język postaci, jak również język narracji, jest zaskakująco lekki. W nielicznych momentach bywa wręcz potoczny, co potrafi kontrastować z podejmowaną tematyką, ale ani razu nie ujmuje jej powagi. Nie mam pojęcia jak autorka to robi, że w taki... może nie minimalistyczny, ale oszczędny sposób, starannie gospodarując słowami, budując zdania krótkie, lecz treściwe, pozwala wyobraźni czytelnika tworzyć wyraźne obrazy, konsekwentnie utrzymując przy tym odpowiedni nastrój, który bywa przystępniejszy, cieplej nacechowany, ale bywa i mroczniejszy, taki, który niesie ze sobą pewien dyskomfort czy też niepokój. I to jest piękne w odbiorze, zaś genialne w prostocie wykonania. I tak, rozdział piąty postrzegam jako swoisty „bridge” między historią o małej Twilight która przemienia szczura w grejpfruta i piecze ciastka, a przy tym ubóstwa Celestię czy Cadance, a historią księżniczki Twilight, która zawiera małżeństwo... z rozsądku? Niekoniecznie. Polityczne? Pewnie tak. Bo Celestia rzekła, że tak będzie słusznie? Zdecydowanie. Zatem najpierw musiała trochę szybciej wydorośleć, a potem szybciej... wkroczyć na nową drogę życia? Godnym uwagi jest, iż ten odcinek odwraca schemat z rozdziału poprzedniego, tzn. wspomnienie otwiera i zamyka rozdział, wewnątrz jest trochę bieżącej fabuły. Oczywiście proporcje mamy inne, lecz jak mówiłem nieco innymi słowami, jest to nieregularność kontrolowana. Znaczy, taka która najwyraźniej szła równolegle z pisaniem. Wypływała z zamysłu. Inaczej – tak miało być. W każdym razie, ten rozdział jest dosyć trudny i znajdują się w nim sytuacje i rzeczy, które mogą sprawić wrażliwszemu odbiorcy pewien dyskomfort. Jak dla mnie nie jest to nic obrzydliwego, lecz z pewnością nieprzyjemnego. Nie dziwota, że Twilight jest wstyd. Sama Twilight, jako księżniczka, wybucha ponownie i także tym razem miała ku temu bardzo osobiste powody, lecz celem eksplozji uczyniła siebie samą. A konkretniej – jedną z własnych kończyn. Jakby tego było mało, dowiadujemy się, iż musiała pokłócić się, i to ostro, ze Starlight Glimmer oraz Cadance, lecz ma nadzieję, że to ta druga właśnie ją odwiedza, by się pogodzić. Dzieje się jednak inaczej. Dlaczego Twilight miałaby mieć konflikt ze Starlight, tego możemy się domyślać z poprzednich retrospekcji, ale Cadance? Moim zdaniem, kontrowersyjny początek rozdziału może być tutaj wskazówką. Drugie wspomnienie powraca do szkolnych lat Twilight, a narracja po raz kolejny, choć tym razem na krótko, sprowadzona zostaje do perspektywy protagonistki za jej dziecięcych lat. I ponownie jest to bardzo urocze. Zdaje się, że jak na razie to ostatnia taka retrospekcja. To chyba nie przypadek, gdyż po rozdziale szóstym Celestia jakby... znika z fabuły (przewija się bodajże tylko raz i na krótko), a uwaga przeskakuje na relacje protagonistki z Luną. W każdym razie, zwieńczenie piątego odcinka przypomina nam o Filomenie. Padają tam takie oto zdania: Brzmi ładnie, ale jak się okazuje po lekturze udostępnionych rozdziałów – jest to moje rozumienie fanfika – znaczenie tego fragmentu jest dużo szersze, zaś mówi on w gruncie rzeczy o czymś toksycznym. Szkodliwym. Niedobrym. Mowa oczywiście o tym jak łączy się on z losami Twilight i co o niej mówi. Bo im dalej, tym więcej się dowiadujemy – między innymi o tym, że Twilight idealizowała Celestię do tego stopnia, że wyobrażała ją sobie jak własną matkę. Jako idealna mentorka, starsza siostra, przyjaciółka, urosła do rangi kogoś nieomylnego, kogo słowo jest słuszne i tyle. Co Celestia powie, to praktycznie jest aksjomat. Więc jeżeli ta powiedziała Twilight, że powinna wyjść za... No właśnie – ze wszystkich możliwych partnerów autorka wybrała Thoraxa. Kto by pomyślał? Wracając, jak Celestia powiedziała, tak Twilight zrobiła, nawet nie zastanawiając się co ona sama uważa za słuszne. Ba, później nawet zastanawia się czy w tym wszystkim w ogóle żywi do swojego męża jakieś uczucie i vice versa. W tym sensie protagonistka jest trochę jak ta Filomena w klatce – Celestia poprzez swój wpływ na Twilight powoduje ból czy dyskomfort, ale może warto, bo pewnie ją kocha, tak po swojemu, i dla tego właśnie uczucia warto się poświęcać. A może jednak nie? Z drugiej strony, nikt niczego Twilight nie kazał. Wszakże mogła słuchać rad Celestii, ale to nie znaczy, że była zobligowana wypełniać jej wolę. Może to jej obsesja, ale kiedy rani swoją nogę tak mocno, że ląduje w szpitalu, koniec końców sama to sobie robi. W tle są bolesne wspomnienia, nerwy, projekcje, ale wciąż. Zatem Państwo widzą – czy to chowaniec w szkatułce, czy feniks w klatce, szczur w pudełku, czy nawet księżniczki na Księżycu, tak wiele szczegółów wydaje się mieć szerszy kontekst i głębsze znaczenie, lecz tak niewiele rzeczy jest tu jednoznacznych. To też bardzo mnie się podoba; jest wiarygodne, życiowe i skłaniające do przemyśleń. Kontynuując, rozdział szósty także jest pełen wydarzeń z przeszłości i widać, że najwyraźniej Twilight pogodziła się ze swą protegowaną, chociaż wolałaby widzieć się z Cadance. Podobała mnie się dynamika między nimi, w ogóle, pasuje mi ta Starlight; po przyjacielsku zadziorna, energiczna, wesoła (za wyjątkiem określonej sytuacji, która przewinęła się wcześniej), sprawia wrażenie kogoś, z którym fajnie się spotykać i fajnie porozmawiać. I tutaj też taka jest. Bardzo pozytywna kreacja. Bohaterki rozmawiają o najnowszych ekscesach Trixie, co jest okazją do ukazania jak Twilight zapatruje się na lazurową iluzjonistkę, a jak zapatruje się na nie obie Starlight. Ponownie – ciekawa sprawa, na tle całości, dosyć serialowo opisana. I zawczasu dająca kontekst kolejnej retrospekcji, którą uświadczymy w rozdziale dziesiątym! Kolejną wizytę składa Celestia. I też przynosi podarunek. Coś nowego A co słychać na Księżycu? To właśnie w tym rozdziale pojawia się zagadka Nemesis, która umieszcza chowańca w szkatułce i ów chowaniec jest żywy lub martwy. Aha, ma jeszcze kota, który jest zwyczajną istotą. Jest to zagadka, która zostanie z bohaterką (i z nami) przez resztę fanfika i która jest kolejnym elementem, który siedzi w głowie. Poza tym, jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek miał kłopoty ze zrozumieniem retrospekcji oraz ich chronologii, uważam, że najpóźniej to w tym rozdziale wszystko powinno zacząć się rozjaśniać. Według mnie, wygląda to jakoś tak: Idąc dalej – po rozdziale szóstym mamy widoczne przesunięcie uwagi z relacji Twilight-Celestia na relacje Twilight-Luna. Zarazem to już na etapie rozdziału siódmego przewija się tajemnicza „C”, która uważa, iż jest coś, co główna bohaterka powinna przeczytać. Uświadczymy masy interesujących detali, takich jak listy z przeszłości, pisane do Nightmare Moon, a które nieuchronnie musiały „przejść” przez Celestię. Korespondencja ta, podobnie jak podrzucane raz po raz przez cały fanfik detale dotyczące specyfiki funkcjonowania alikornów, subtelnie rozbudowują znany nam fikcyjny świat, tu konkretnie dając wgląd na to jak dawno, dawno temu była postrzegana Nightmare Moon i jak wyobrażenia o niej zmieniały się z czasem. Ponownie cieszą drobne rzeczy, jak chociażby opis charakteru pisma poszczególnych kucyków, w tym księżniczki Luny, czy też rysunki kwiatów dla siostry dobrodziejki. Czy stoi za tym coś więcej? Podejrzewam, że tak, skoro starsza siostra uważa, że zesłanie na Księżyc jest aktem łaski. Co nieco mnie zaskoczyło, o ile relacje z Celestią czy Cadance niejeden raz okazywały się burzliwe, napięte, o tyle protagonistka wydaje się mieć całkiem zdrową relację z Luną. Sam ten fakt czyni tę część opowiadania bardziej... pocieszającym. Co swoją kulminację znajdzie w rozdziale dziesiątym – aktualnie moim ulubionym. Jednak zanim rozdział dziesiąty wskoczył na pierwsze miejsce, rozdział czwarty został zdetronizowany przez dziewiąty. Przede wszystkim, doskonale budowane napięcie, człowiek ma prawo spodziewać się wielu rzeczy, ale póki fanfik nie zagra w otwarte karty, nie ma pojęcia czego konkretnie. Chciałoby się wiedzieć, lecz towarzyszy temu niepewność – gdyż cokolwiek, co może znajdować się dalej, może okazać się... wstrząsające. Przejmujące. Grające na emocjach za bardzo. Nie tylko w tym aspekcie, także w ramach nowego wątku, miałem tutaj leki vibe z „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” Tytułowa starodawna baśń o Księżycu, opowieść o królewnie podmieńców imieniem Change, przybliżająca prosty powód, dla którego rasa ta miałaby przenieść się z Księżyca na Ziemię, wszystko to bardzo mnie się podobało. Podobnie jak przemyślenia Twilight odnośnie Change. A może ona jest prawdziwa? Może jest tu teraz z księżniczkami, na Księżycu? Może od początku je obserwowała? Myśli te pchną Twilight ku próbie skomunikowania się z Change, poprzez napisy na piasku. Ucieszyłem się, gdy bohaterka dostała odpowiedź, jeszcze milej się zrobiło, gdy zapytała Change czy ta zostanie jej przyjaciółką. I na tę wiadomość również uzyskała replikę. Powiało serialowym klimatem. Było przejmująco, tajemniczo, a co najlepsze, napięcie nie uciekło – teraz nie tylko jest świadomość, że zbliżają się kolejne urodziny Cadance, ale i czuć za sobą oddech Change. Czy aby na pewno? To jest rozdział, w którym Celestia na momencik powraca do akcji i scena, w której bierze udział wraz z pozostałymi księżniczkami, sieje ziarno niepewności, które dosyć szybko kiełkuje w różne spekulacje. „C” jest jak „Change”, ale także jak „Celestia”. Ależ to oczywiste, co nie? No właśnie – kto właściwie odpisywał Twilight na jej wiadomości? Jest znakomita scena, w której Twilight pisze na piasku, po czym oświadcza, że prosi o znak, o odpowiedź i obiecuje, że nie będzie podglądać, więc odwraca się i zasłania oczy. Po chwili słyszy za sobą ruch. I tutaj zżera mnie ciekawość – kogo by ujrzała, gdyby jednak zerknęła za siebie? Z jakiegoś powodu przechodzi mi przez myśl, że mogłaby zobaczyć... coś przerażającego. Dlaczego? Może w ramach kary za złamanie obietnicy? A może faktycznie byłaby tam Change? A może... Celestia? Założenie, że Change jest prawdziwa i jest na Księżycu, rodzi całe mnóstwo pytań i wątpliwości odnośnie całego fika. Bo jeżeli tak, to przez cały ten czas któraś z postaci mogła w rzeczywistości być podmieńcem, na przykład. Pytanie, gdzie oryginał? Scena, w której Twilight rozmawia z Flurry, nie tylko sieje jeszcze więcej niepewności, przy okazji niosąc ze sobą pewną dozę melancholii, ale wydaje się uwiarygadniać różne możliwe teorie co do Change. A może przez większość fanfika rzeczywiście mamy do czynienia z prawdziwymi księżniczkami, tylko w trakcie wyżej wymienionej sceny, o ile Twilight by spojrzała, Change mogłaby dla zmyłki przyjąć formę Celestii. Z drugiej strony, chyba nie każdy jest w pełni przekonany, że Chrysalis nie żyje, więc... kto wie? A gdyby jednak Celestii nigdy nie było na Księżycu? Czy naprawdę, komuś, kogo tak długo i tak bardzo idealizowała, i wedle kogo woli budowała całe swoje życie, Twilight pozwoliłaby oglądać się w tak niezręcznych sytuacjach, jak choćby wymiotowanie tuż pod kopyta swojego największego autorytetu? Pozwoliłaby się powycierać skrzydłem, jakby była małą klaczką? W przypływie złości zdzieliłaby tę postać po twarzy? Byłby z tego niezły twist, gdyby Twilight dopuściła się tego wszystkiego, bo chociaż przed oczami miała niby-Celestię, to instynkt podpowiadał jej, że to wcale nie jest jej dawna mentorka, więc w sumie może tak ją traktować... Trochę, troszeczkę, tak odrobinkę jak w innym, nie-kucykowym opowiadaniu, którego kiedyś odsłuchałem. W nim jakiś czas po swoim ślubie, żona nagle zapada w chorobę – zespół Capgrasa – i uważa, że jej mąż nie jest jej prawdziwym mężem. W końcu morduje jego, a potem siebie. Po czym w jej domu znajdują trupa, którego DNA zgadza się z DNA jej męża, który najwyraźniej rzeczywiście został przez coś zastąpiony, a czego nikt nie zauważył. Więc żona nie była chora, tylko miała rację. Proste i efektywne. Aczkolwiek bardzo możliwe, że Change nigdy nie istniała, a odgrywa ją Celestia. I najwyraźniej nie po raz pierwszy. Twilight jest żoną Thoraxa i nową „matką” podmieńców, ale nawet od niego nigdy nie słyszała ani baśni o księżycu, ani o Change. Jakby nawet Thorax nic o niej nie wiedział. Może baśń jest tak starodawna, że Celestia i Luna są ostatnimi, którzy mogą ją pamiętać, a może od początku Celestia wszystko zmyśliła. I chyba podobnie zwodziła Lunę, gdy ta, jako Nightmare Moon, odbywała karę na Księżycu, co tłumaczyłoby jej reakcję Tak oto dotarliśmy do ostatniego jak dotąd rozdziału. Co sprawiło, że to jednak on został moim ulubionym? Piękna retrospekcja z Twilight i Luną, na weselu tej pierwszej. Bardzo ładny, bardzo klimatyczny, rozgrzewający serce kawałek tekstu, z gorzko-słodką końcówką. Na modłę rozdziału szóstego, mamy wprawną żonglerkę między wydarzeniami na Księżycu, a tymi przywołanymi z przeszłości i pogłębienie relacji między wymienionymi bohaterkami nie jest jedynym, co oferuje nam ten rozdział. Widzimy jak Starlight pomaga Twilight w przygotowaniach do ślubu i wesela, czemu towarzyszą istotne pytania o to, czy w tym wszystkim jest jakakolwiek miłość (po obu stronach, plus początkowa nieobecność Cadance, którą Twilight interpretuje jako „ślub bez miłości”), podczas uroczystości powraca Trixie, z którą protagonistka ma naprawdę przyjemną scenkę, która zresztą nawiązuje do zagadki z chowańcem. Same świetne rzeczy. Uśmiechnąłem się gdy Twilight porwała wyraźnie speszoną Lunę do tańca i za która podążyła, gdy ta, już spąsowiała, wybiega na zewnątrz. Ucieszyłem się, gdy Twilight zadeklarowała, że ją kocha, tak jak zapewne Celestia. Znaczenie dla Luny ma to niebanalne, gdyż czasem nie potrafi przeboleć tego, że nikt jej nie kocha, przez co zresztą według fanfika zmieniła się w Nightmare Moon. Smutne jest to, że milenium bez niej udowodnił, że owszem, świat się bez niej obejdzie. Ale teraz, jak wszystkie księżniczki są na Księżycu? Wygląda na to, że w tym są do siebie podobne – uniwersum bez nich będzie żyć dalej. Lecz przez opowiadanie przewija się jeszcze jeden motyw, o którym jeszcze nie wspominałem – rzeczy, na które nie ma się wpływu. I którymi nie warto się przejmować, bo nie ma się na nie wpływu, jak wskazuje definicja. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż to, że księżniczki najwyraźniej nie są nikomu potrzebne, jest jedną z tych rzeczy. I to, na dzień dzisiejszy, zamyka „Nowoczesną baśń o Księżycu” melancholijnie, acz... ciepło. Z nadzieją na to, że coś się wydarzy. A co takiego? Nie wiem, czas pokaże. Czym byłaby ta historia bez jej postaci? Kreacja głównej bohaterki – Twilight Sparkle – bardzo mi odpowiada. Osobiście znajduję Twilight fascynującą postacią, nawet na podstawie jej czystej, kanonicznej kreacji jestem w stanie wyobrazić ją sobie w każdej sytuacji i przeważnie nie mam pojęcia jakby zareagowała, bo mogłaby postąpić dowolnie. Idealny typ postaci, którą można obsadzić niemalże w każdej roli i za każdym razem w jakimś sensie powinna sprawdzić się dobrze, prezentując coś znajomego, ale i świeżego zarazem. Tak jest i tutaj, w „Nowoczesnej baśni o Księżycu”; niekiedy Twilight zostaje całkowicie wytrącona z równowagi (ang. unhinged), co jest po prostu piękne, ale ma ona momenty całkiem serialowe, w których poszukuje przyjaciół, okazuje serce, pociesza, wspiera, jest z kimś i przy kimś. Ukazana jest jako postać, która ma wady, tak jak każdy, ale i trudne, osobiste doświadczenia, które nadal na nią wpływają, a co gorsza, która popełniła masę błędów, których bardzo łatwo można było uniknąć. Wpleciona tak czy inaczej w te dziwne, niejednoznaczne wydarzenia, potrafi zareagować impulsywnie, emocje wygrywają z rozsądkiem, ale co by się nie działo, przez cały czas wydaje się być... sobą. Na jakiś osobliwy, wyolbrzymiony ponad miarę sposób. Zarówno zachowane z kanonu, jak i nadane przez autorkę cechy, lubią być mocno przerysowane, przez co postać ta wypada tak wyraziście. Jej losy nie są mi obojętne, dobrze się je śledzi, a przy tym idzie gdzieś w tym odnaleźć cząstkę samego siebie. O Starlight zdążyłem już wspomnieć, ale przypomnę: prosta, barwna kreacja, która także bardzo mnie się podoba. Każda scena, w której występuje, zapada w pamięci, Starlight wypadła najbardziej serialowo, jest w niej entuzjazm, jest skora do żartu, docinkiem też potrafi zarzucić, widać, że się z Twilight zna doskonale, dobrze się ją czyta. Podobnie jest z Trixie, która fizycznie przewija się tylko w jednej retrospekcji, ale jak już się pojawia, wypada świetnie i wiarygodnie, jak to ona, ale nieco wcześniej napisana zostaje słowami innych postaci i to także wyszło barwnie, charakterystycznie, nie mogę się przyczepić. Zaskakująco jasny, ciepły punkt w tejże dosyć chłodnej, na ogół melancholijnej historii. A Spike to ostoja zdrowego rozsądku, tak jest. Ktoś musi. Idąc dalej – znakomita księżniczka Luna. Od reszty wyróżnia się głównie manierą mówienia, ale i zdarzą się detale, jak jej zachowanie na weselu Twilight, gdzie po tylu stuleciach Pani Nocy nie jest pewna czy jakieś zachowanie jej przystoi. Zgaduję, że w jej czasach to było nie do pomyślenia. Faktycznie sprawia wrażenie kogoś z innej, dawnej epoki, komu uciekło tysiąc lat, a teraz został wrzucony do współczesnego świata, który się zmienił. Urocze. Czytając co niektóre jej kwestie na głos, wydały mnie się one całkiem melodyjne i nie mam pojęcia czy to w całości robota autorki, czy też brzmiały tak dlatego, że wyobraziłem sobie tę postać w akcji w ściśle określony sposób. Niemniej – ciekawy detal, urozmaicający tę kreację, choć wiele zależy od odbiorcy i jakie obrazy czy brzmienia wygeneruje jego wyobraźnia. Jednocześnie Luna wydaje się tu najtragiczniejszą postacią, a przy tym bardzo emocjonalna i wrażliwa, przynajmniej dla mnie. Niemniej swą wrażliwość potrafi ukrywać. Poza tym, w tym wszystkim wydaje się zachowywać najwięcej godności jako koronowana głowa. Jej relacje z Twilight śledziłem z większą ciekawością, aniżeli w przypadku Celestii. No właśnie. Celestia, mimo wszelkich nietypowych rozwiązań i ciekawych sytuacji, w jakich autorka raczyła umieścić Panią Dnia, wyszła dosyć... przyzwoicie. Nie ma żenady, nie ma zachwytu. Jest to mentorka Twilight, którą Twilight ubóstwia i idealizuje, a z którą dzieli swoją wiedzę i mądrość, z czasem tak czy inaczej przejmując kontrolę nad jej dorosłym życiem. Nie całkowicie i nie dosłownie, ale jest mocno zasugerowane, iż po tylu latach słowo Celestii urosło u Twilight do rangi świętości. Zarazem to Celestia przez długi czas towarzyszy Twilight w trakcie księżycowej niedoli, przyjmuje na siebie jej frustracje, poświęca się i zadaje trudne zagadki. Swoją władzą potrafi się bawić („Mam klucz do zapasów i co mi zrobicie XD?”) i chyba przez cały czas ma świadomość tego, co się wokół niej dzieje i co o niej sądzą, ale niczym się nie przejmuje. Wydaje się być ze wszystkim pogodzona. A może po tylu stuleciach tak jej spowszedniało życie na Ziemi, że pobyt na Księżycu nareszcie jawi się jako coś nowego? Nie daje mi spokoju, że w pewnym momencie jakby „znika” z fabuły. Rozumiem, że uwaga została przekierowana na Lunę, niemniej wydało mnie się to nieco dziwne. A może taki był zamysł – gdy jesteśmy po jasnej stronie Księżyca protagonistce towarzyszy Celestia i interakcje z nią właśnie obserwujemy, a gdy zaglądamy na ciemną, to Luna staje u jej boku i to jej postaci się przyglądamy. W każdym razie, według mnie Celestia jest tu „zaledwie” solidna. Jej quasi matczyne w stosunku do Twilight oblicze wydało mnie się najciekawsze. No to pora na Cadance i na Flurry... No i jest problem. Mało coś ich, ale ilekroć się pojawiały, wywoływały określone wrażenia: Cadance jawiła się jako słaba, potrzebująca (od razu nie było to tak oczywiste, lecz później wiadomo, iż bohaterka oślepła, choć najwyraźniej da się ją uleczyć), a Flurry jako chłodna i spokojna, pomimo jej młodego wieku i zdecydowanie niezwykłej sytuacji, w jakiej się znalazła. One jedyne wypadły trochę jakby nie one (na ile możemy mówić o kanonicznej Flurry, gdyż w serialu zabrakło czasu by chociaż troszkę podrosła na ekranie, nie wspominając o poznaniu jej charakteru), w odróżnieniu od Starlight czy Trixie, które także pojawiają się rzadziej, ich występy nie zapadają w pamięci tak dobrze. Są i pełnią swoją rolę tak jak trzeba. Myślę, że autorka usypia czujność przed wielkimi urodzinami, które nieuchronnie się zbliżają. Jak było wspomniane, opowiadanie tylko miejscami przypomina poprzednie dzieła autorki, jako całość posiada własny klimat, który jest interesujący, gęsty, niekiedy mroczniejszy, innym razem w miarę serialowy, nie brakuje tu elementów pobudzających nostalgię, ale i melancholię. Różne oblicza wykreowanego nastroju nie gryzą się ze sobą, a współgrają, wszystko wydaje się być dokładnie tam, gdzie zawsze miało być. Czytanie całości przychodzi płynnie, sam fanfik sprawia wrażenie jakby proces jego pisania również był bardzo płynny, naturalny, jakby nie było żadnych blokad, przestojów czy debat co teraz napisać i jak – to się po prostu działo. Tekst bywa refleksyjny, a co za tym idzie, potrafi zainspirować, nie dając przy tym odpocząć wyobraźni – poprzez oszczędną formę, niekiedy bardzo krótkie zdania i opisy, masa rzeczy wymaga jej użycia, lecz to, co już jest, pomaga tworzyć wyraziste obrazy, przez co którakolwiek scena, jaką zechcemy sobie wyobrazić, nie wychodzi mętna czy wyprana z emocji. Między wierszami poruszone zostały poważne, ponadczasowe problemy, niejedna rzecz jest pisana niuansami, a niuanse te często wydają się nawiązywać do siebie nawzajem czy zazębiać się ze sobą, co dodaje całości wrażenia dodatkowej spójności. Oczywiście czytelnikowi pozostawiono szerokie pole do własnych interpretacji, dopisywania historii czy tłumaczenia poszczególnych zachowań, a mnie jak zwykle nie daje spokoju, iż nieważne jakbym się nie naprodukował, nieważne jak głęboko bym nie zajrzał i jak wiele sobie nie dopowiedział, zawsze będzie wrażenie, iż zaledwie dotykam czubka góry lodowej, a żeby było śmieszniej – zapewne nie tej góry, co trzeba Jest aż tak tajemniczo czy niejasno, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Kto wie co przyniosą kolejne rozdziały? Może minąłem się ze wszystkim, co chciała przekazać autorka, jakbym czytał zupełnie inne opowiadanie. Może wskazówki zawsze tu były, tylko ja nie zauważyłem sedna. Tak czy inaczej, pierwsza, druga, każda kolejna lektura „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu” była wielką przyjemnością i intrygującym, inspirującym doświadczeniem, podobnie jak analiza dzieła, wesołe teoretyzowanie czy samo zastanawianie się co mogło tu być intencją autorki, a co nie. Tekst nie nudzi się nawet po wielokrotnym przeczytaniu, więc jestem otwarty na kolejną podróż, czy to zmotywowany sam przez siebie czy też za sprawą punktu widzenia i teorii innych czytelników, którzy mogą poszczególne rzeczy widzieć w zupełnie innym świetle. Wygląda na to, iż jest to kolejne opowiadanie, które, podobnie jak co niektóre jego wątki, pozostanie ponadczasowe, acz niekoniecznie dla każdego. Ale to nie szkodzi. Zresztą które dzieło jest przeznaczone dla wszystkich? Według mnie jak najbardziej warto przeczytać ów tekst i zmierzyć się z kilkoma jego trudniejszymi momentami z otwartą głową, gdyż jeżeli zajrzeć choćby odrobinę głębiej, można tu odnaleźć coś głębszego, inspirującego i pochłaniającego bez pamięci. Dla tych, którzy pamiętają poprzednie tytuły autorki, jest to pozycja obowiązkowa. Raz jeszcze dostajemy coś innego, nietypowego i w całej swej specyfice urzekającego, karmiącego nas czymś nowym, co niezmiennie pozwala trwale się zapamiętać i snuć daleko idące teorie. Ciekawie pomyślane, wciągające opowiadanie ze świetnym klimatem, godne polecenia zarówno nowicjuszom – choć nie zawsze będzie to łatwe do przełknięcia – jak i weteranom Pozdrawiam serdecznie i w zdrowej niepewności czekam na ciąg dalszy tejże historii. Tęskniliśmy.
    2 points
  20. Powiem Ci, że osobiście wolę, by takie dzieciaki stąd uciekały. Dla własnego dobra. Ba, uważam, że dziesięcioletnie dzieci w ogóle nie powinny łazić po forach internetowych oraz social mediach. Ludzie są okrutni, wyśmieją jakieś krzywe, adekwatne do wieku obrazki, będą takiego dzieciaka podpuszczać by robił z siebie idiotę, itd. Nie mówiąc o zjawisku groomingu. Trudno kontrolować wszystko, co się dzieje na takim forum, szczególnie co użytkownicy robią na PW. Dziesięcioletnie dziecko może się też łatwo natknąć tu na treści niebezpieczne - tu są jednak głównie dorośli i starsze nastolatki, które nie stają na rzęsach, bo gdzieś kręcą się dzieci. Swego czasu autorami clopów były w dużej mierze dzieci (ówczesny regulamin zabraniał im czytania treści +18, ale nie przewidział, że będą je robić). Rekordzistka miała 9 lat. Chyba nie muszę pisać co o tym myślę i jakie to niesie za sobą zagrożenia. Oczywiście, zostało to wszystko posprzątane i jest bardziej pilnowane. Ale tak, uważam, że poniżej pewnego wieku dzieci bez nadzoru rodziców nie powinny się pałętać między dorosłymi. Szczególnie, że niestety, ale w fandomach różne rodzaje przemocy w stosunku do małoletnich istnieją - w Polsce na szczęście nie spotkałam się z niczym gorszym niż zjechanie obrazka czy fanficzka (co wciąż jest przykre, ale z drugiej strony dzieciak zasługuje na szczerość i konstruktywną krytykę, a niektórzy mylą to z hejtem i vice versa), ale z zza wielkiej wody słychać sporo dużo gorszych wieści. Zgadzam się, że komentarze "To gówno, przestań pisać xD" są żałosne i nie powinny mieć miejsca. Bo nic nie wnoszą. Są też autorzy, którzy na konstruktywną krytykę zaczynają się ostro rzucać, bo są dzieciakami/mentalnymi dzieciakami, dla których jedyną niehejterską reakcją jest "OMG ale piękne 10/10" i dosłownie się obrażają i płaczą na cokolwiek innego. Obserwuję to zwłaszcza na grupach rysunkowych u bardzo młodych ludzi. Hejt sprawia, że autor dalej nie wie, co ma poprawić itd., więc jest zły. Ale... realia są takie, że każdy twórca zetknie się z nimi prędzej czy później. Jeśli ktoś odpuszcza po pierwszym razie, to tak czy siak by odpuścił. Bo pisanie/rysowanie/cokolwiek, to w dużej mierze nudne ćwiczenia i niewdzięczna harówa. I już to, a nie złośliwe komentarze, odsiewają większość ludzi, którym się coś krótko wydawało. Często dostaje się przy tym zerową atencję. Żeby wytrzymać ten proces, to to musi być coś więcej niż przelotne hobby. I motywator też musi być lepszy niż ciągłe pochwały od ludzi. Jeśli ktoś tak łatwo odpuszcza, to to nigdy nie było to. Styl stylem, oczywiste braki podstaw i oczywiste błędy błędami. Oczywiście, nie wszystko musi się wszystkim podobać i jeśli coś nie jest zepsute, tylko nie w naszym guście... to lepiej to olać albo powiedzieć właśnie to - wykonanie spoko, ale mi nie podeszło. Niestety, ale parę rzeczy zostało poświęconych, by forum w ogóle mogło przetrwać i zostać załatane. Brakuje też ludzi, którzy by je robili. Idealnym byłoby przywrócenie wszystkich nagród, ale nie wydaje mi się, by to było możliwe. A czemu fora wymierają? W dużej mierze przez zmiany pokoleniowe. Mam wrażenie, że ludzie o dekadę ode mnie młodsi pochodzą z zupełnie innego świata niż ja i są mi dużo dalsi niż ludzie o 10 lat starsi. I wydaje mi się, że to efekt wychowania się ze smartfonami od przedszkola i przyklejeniem do social mediów od maleńkości. Wszystko musi być już, teraz, szybko, natychmiast, nie za długie i zero wysiłku. Młodzi ludzie nie rozumieją dlaczego moderacja zabrania offtopu, spamowania emotek itd. I wszędzie widzą hejt i atak na siebie. Do tego social media dają szybszy, ale często płytszy kontakt, który daje szybszą gratyfikację. No i łatwiej robić fanpage/wydarzenie na fejsiku. I coś tam znaleźć. Ale za to relacje na tych grupach... Fora internetowe bardziej zbliżały ludzi.
    2 points
  21. No to jest jeszcze kwestia cierpliwości oraz attention span. Na DC te właśnie dyskusje potrafią trwać przez tysiące słów ale to wszystko zawiera się w paru godzinach. Na forum coś takiego zajęło by dni, tygodnie. I co do attention spanu to nie ma wątpliwości bo nawet są jakieś badania na ten temat. A co do kosztów to, wprawdzie nie jestem specjalistą ale coś tam kiedyś próbowałem i najtaniej jakbym mógł założyć forum to 300 zł rocznie, nie wliczając masy czasu na konfiguracje, moderowanie, czy promocję. (Mówimy tutaj oczywiście o małym forum). Chyba że nie musisz kupować hostingu bo masz komputer który może to pociągnąć i stać u cb włączony 24/7. Wtedy może i zmieścisz się poniżej 200 rocznie. Ja wiem że może to nie jest sporo, ale jak za coś co dodaje ci ogrom pracy to nie wiem czy się opłaca. A jeśli chcesz ratować forum (co ktoś tam już kiedyś chciał) to warto przyjrzeć się sednu problemu. Bo ludzie myślą, że problem leży w samym forum ale tak nie jest. Możesz oczywiscie zakładać ciekawe tematy, motywować ludzi co jeszcze na forum zostali do większej aktywności, ale gasisz palący się las wiadrem z wodą. Tu trzeba by skierować nowych ludzi z innych przestrzeni internetu. Na przykład w taki sposób: założyć kanał na yt o tematyce kucy. Zebrać tysiące subów. I uwaga, najważniejszy moment. Wpleść to forum jakoś umiejętnie w swój kanał na youtubie. Jak? Nie wiem. Może coś w stylu interakcji z widzami by się tu działo. Pomijam fakt że coś takiego już graniczy z niemożliwym bo youtube działa tak, nie inaczej, i nie wybijesz się na yt w niszy która już praktycznie nie istnieje. Chyba że masz mega innowacyjny pomysł, coś co zrewolucjonizuje podejście masy ludzi do danego tematu ale to jest piekielnie trudne i wymaga szczęścia. Są takie przypadki, ale nie będę o tym mówił bo zbaczam kompletnie z tematu, a to temat rzeka i ja lubie o nim mówić, to już bym nie przestał prędko. Możesz myśleć o innych strategiach ale jedyne co ma jakiekolwiek prawo wypalić (choćby wgl w założeniu) to jakieś wariacje tego co powiedziałem. Czyli przekierowanie jakoś ruchu z zewnątrz na forum. Bo jak mówiłem, minęły czasy szukania forów w googlu a fora straciły organiczny przypływ nowych ludzi. Problem leży na zewnątrz. Nie wewnątrz. I leży on również po części w umysłach dzisiejszego społeczeństwa. Nie jestem w stanie tego udowodnić i nie mam konkretnych przykładów, ale ludzie naprawdę stają się... No cóż, z braku lepszego słowa wspomniałem wcześniej że głupsi ale to nie jest do końca to. Bardziej chodzi o leniwość umysłową i nieumiejętność wychodzenia poza schematy, oraz poza to, co akurat mają na swoim feedzie w social mediach. Pewnie ktoś mi zaraz zarzuci, że pieprzę boomerskie głupoty i pewnie ktoś ma rację. Ale ja tak właśnie uważam
    2 points
  22. Klub Konesera Polskiego Fanfika przedstawia kolejną odsłonę eventu komentarzowego. Możecie go znaleźć na Discordzie KKPF . Event obejmuje swoim zasięgiem forum MLPPolska, blog FGE i Wattapada. Polega na czytaniu i komentowaniu fanfików do MLP, za co zdobywa się punkty. 1. Deadline jest do końca 2023 roku. 2. Event obejmuje fanfiki do wszystkich marek spod szyldu MLP (czyli EqG też).Zasady są proste - czytacie fiki i je komentujecie oraz dyskutujecie pod nimi w miejscu ich publikacji, a potem wysyłacie na specjalny kanał eventowy linki do komentarzy. Event obejmuje forum MLPPolska, bloga For Glorious Equestria oraz Wattapada. Tak, możecie czytać i komentować fanfiki z treściami dla dorosłych (o ile macie ukończone 18 lat), ale wtedy linki do komentarzy mają trafić do mnie na PW na discordzie. 3. Wasze komentarze są punktowane. Zasady są proste jeden rozdział/fanfik = jeden komentarz. Ale możecie też dostać punkty pod dyskusję pod opowiadaniem, pod warunkiem, że nie jesteście jego autorem. Normalne komentarze dostają ocenę od 1 do 5. W przypadku wielorozdziałowców i serii, jeśli dostają jeden, zbiorczy komentarz, to przysługuje dodatkowy bonus w postaci +1 punkt za każdy rozdział. Komentarze dyskusyjne mogą dostać od 1 do 3 punktów. 4. Tym razem nie nagrodzimy jedynie pierwszego miejsca, ale całe podium. Tu pragnę podziękować Sunowi i Darth Evillowi za dołożenie swojego niemałego wkładu do puli nagród. I miejsce otrzyma komplet książek Fallout: Equestria (język angielski), figurkę Chrysalis z Guardians of Harmony oraz kredkowy/ołówkowy/markerowy rysunek ode mnie z jakimś prostym tłem (NSFW odpada) II miejsce dostanie figurki Celestii i Luny z Funko Minis oraz kredkowy/ołówkowy/markerowy rysunek ode mnie, raczej bez tła (NSFW dalej odpada) III miejsce otrzyma figurki Lyry i Bon Bon z Funko Minis oraz ołówkowy rysunek ode mnie, bez tła (no chyba nie sądziliście, że tym razem się zgodzę na NSFW) 5. Daję również linka do listy, która powstała przy okazji poprzedniego eventu. To lista godnych uwagi opowiadań, więc jeśli nie macie czegoś konkretnego na oku, to możecie skorzystać: https://docs.google.com/document/d/1LeebazYqkPuSKf3Pr9l5zJ4h9kuJmf9E-CMU4leRbCw/edit Powodzenia!
    2 points
  23. Witam wpadłam na pomysł robienia zakładek do książek w corelu. Cena lakierowane 8 zł+Wysyłka pocztą. Robione z laminacja 13 zł+Wysyłka Foto papier (tu do ustalenia w wiadomości prywatnej) Zakładka jest dwustronna Tu akurat 7 kucyków, z mlp oraz jednorożec oraz smok. Zakładka ma magnesy więc nie wypadnie z książki Wydruk lakierowany stąd pod światło widać takie jakby cętki czy kropeczki. Robione lakierem, nadaje kolorów i chroni przed wyblaknieciem. Druga opcja to laminowanie, tutaj bez lakieru ale jest 100 procentach wodoodporny. Trzecia opcja to zrobię na papierze foto. W tym przypadku nie jest laminowane ani lakierowane- rodzaj papieru na to nie pozwala. Można wykonać każdy wzór liczy się tylko fantazja, każda grafikę, z bajek jak i z filmów czy wykonać można również OC danej osoby. Po więcej zdjęć oraz wzorów zapraszam do mnie na menseger lub snap
    2 points
  24. Witam. Mam do czytających trzy prośby: • Nie szukajcie sensu tego opowiadania. • Nie pytajcie się mnie czemu je napisałem. • Nie pytajcie się mnie co brałem. To są za trudne pytania jak dla mnie. Podziękowania należą się Sunowi i Obsédé (rabini nawet wypowiedzieli się o pewnym żarcie o forum) za przedczytankę. Opowiadanie zawiera treści losowe, nieśmieszne żarty, dziwne skojarzenia, śladowe ilości orzechów arachidowych, głupi humor, nieodpowiedni żart o forum i znaczną ilość niepotrzebnych scen (czyt. całe opowiadanie). Czujcie się ostrzeżeni. Opis: Akcja dzieje się przed zdobyciem znaczków przez Znaczkową Ligę. Owa organizacja postanawia spróbować znaczni w jeszcze inny sposób niż dotychczas. Bo co jeśli ich przeznaczeniem jest rządzenie Equestrią? Niestety, małe klaczki nie wiedzą w co się pakują. Stawią czoła płatnym mordercom, wszechmocnym korporacjom, ruchom rewolucyjnym i zwolennikom starego ustroju. Bo w końcu taka rzecz nie może pójść od tak. Jak im wyjdzie? Przekonajcie się sami. Jak podbić Equestrie Pozdrawiam, życzę miłego czytania. Mam nadzieje, że wszystko dobrze jest z tematem xd. Zawsze się o to boje.
    2 points
  25. Jako random (jeden z lepszych jakie przeczytałem, dodam) spełnia swoją rolę wyśmienicie. Moim zdaniem ilość randomowości w tym randomie jest wprost idealna. To znaczy ogromna, ale opowiadanie jakimś cudem zachowuje również spójną fabułę oraz ciąg przyczynowo skutkowy. Żarty też nie były wymuszone, co w randomach moim zdaniem czasami się zdarza i trzymają niezły poziom. Podobała mi się również zabawa z językiem której przykładami są najdłuższe zdanie dane mi w życiu przeczytać oraz klacz. Parę razy naprawdę śmiechłem. Polecam!
    2 points
  26. Przeczytane i… mamo, co to był za random. Nawet nie wiem czy troszkę nie za bardzo randomowy (o ile to możliwe). Fabuła jest zakręcona jak słoik po potrójnej przejażdżce na karuzeli. CMC próbują zdobyć znaczki, przejmując władzę nad światem. Chcą wykupić kubki na kawę, by przejąć naleśniczki i zmusić Ceśkę do poddania się. Jakby tego było mało, na Apple Bloom poluje płatny zabójca, a ona sama ma problem z aktywującym się co jakiś czas trybem komunistki. Słowem, jest tu wszystko, wszędzie i na raz. I to nawet ze sobą gra, tworząc piękny, logiczny chaos. Tak piękny, że na przemian prycham i parskam ze śmiechu. Technicznie nie mam nic do zarzucenia. To tekst napisany bez błędów i bez niedoróbek. Niby można by się czepiać tak kosmicznie długiego zdania, ale to ewidentnie celowy zabieg, poza tym to random. Podsumowując, to jest czysty random, który nie każdemu przypadnie do gustu. Mi się podobał.
    2 points
  27. Rabunkowa gospodarka i brak dbałości o środowisko naturalne powoli wykańczają Ziemię. W chwili największej potęgi gatunku ludzkiego do bram naszego świata zawitał ktoś nowy. Kuce przybyły do nas prosząc jedynie o przestrzeń życiową. Nawet wrogo przywitane wciąż nie stały się dla nas nieprzyjaciółmi... A może tkwi w tym coś więcej? https://docs.google.com/file/d/0B1_0PyJ3oi4WaC1XYnJETG95d0U/edit?pli=1 Piszę temat, bo Wungiel koniecznie chciał. Epic: 8/10 Legendary: 8/50
    2 points
  28. Trudno będzie dyskutować z opiniami, zwłaszcza po zarzuceniu pióra w kąt. Tym bardziej, że dwa lata to wystarczająco dużo na zapomnienie głównej idei opowiadania... Na pewno mogę się próbować nieudolnie odnosić do kwestii minusów, kresek i innych elementów redakcyjnych - kogo się nie spyta, ten ma inną wizję i opinię. Raczej nie zamierzam z tym walczyć, bo za pół roku albo pięć lat pojawi się kolejny wizjoner albo redaktor chcący odwrócić to, co poprzednik zaczął. Oczywiście nie mam tego nikomu za złe, ale tego typu "detale" pozostawiłbym osobom chcącym wydać ten tekst w formie papierowej. A że tak się nie stanie, sugeruję dla swojego i waszego sumienia zaakceptować ten stan rzeczy. To opowiadanie, zresztą jak większość moich dzieł, bywa pewnego rodzaju wyzwaniem - nie bez powodu stylistykę nazywam [Mordeczową], bo wśród czytelników przyjęto, że mnogość skrótów myślowych i subtelności zawartych w treści zasługuje na indywidualne traktowanie. Ale spokojnie, to raczej nie przejaw egotyzmu, a sygnał ostrzegawczy, że mamy do czynienia z czymś "specjalnym", żeby nie powiedzieć upośledzonym. W tekstach mi nigdy nie zależało na tym, aby czytelnik mógł się w nim zanurzyć, tylko żeby jego doświadczenie było okraszone pastiszem i ciągle rozpraszaną uwagą. Perspektywa takiego pisania jest bardzo niepraktyczna, ponieważ domyślnie czytelnik sięga po tekst, żeby się nim nacieszyć, a nie namęczyć. Cóż, po prostu lubiłem tak prowadzić swoją twórczość. Zapoznawszy się z nim ponownie po dwóch latach przerwy, myślę, że lepszym tagiem powinien być [Crossover], ale i to nie pokryłoby oczekiwań. Zastąpienie [Comedy] na [Irony] byłoby zaś złamaniem regulaminu, więc trzeba było z czegokolwiek skorzystać. A sam tekst... moim zdaniem wciąż jest komediowy. A przede wszystkim cyniczny. Draconequi mają za nic konsekwencje swoich czynów, bo nie dostrzegają w żywej materii nic więcej poza kolejnym polem do eksperymentów. W przypadku tego dzieła można zauważyć, jak kreatywnie Sumienie i Marazm próbują ugrać jak najwięcej dla siebie. Może gdybym chciał bardziej urealnić swój tekst, to część obserwacji czy odniesień mógłbym przecedzić przez pracowników sektora medycznego (zwłaszcza tych nienawidzących do cna ludzkości, którą zdecydowali się uzdrawiać). Klasycznie - tekst zawsze można było lepiej rozpisać, ale nie ma co reanimować nieboszczyków. Ponadto chaos panujący w tekście, przedziwne nawiązania i konotacje były zabiegiem intencyjnym. Przy tak abstrakcyjnych tworach chciałem dać upust wszelkim przedziwnym skojarzeniom. Ze swojej strony mogę tylko podziękować za wniesiony trud i poświęcenie czasu na zapoznanie się z tekstem i skomentowanie. Pozdrawiam
    2 points
  29. Dawno, dawno temu, jakoś w 2018 roku, Martini z Tribrony rzucił pomysł wskrzeszenia sekcji literackiej Tribrony. Pomysł był o tyle awangardowy, że jedyna spodziewana sekcja to była sekcja zwłok, a tutaj ktoś zasugerował kilku pisarzom stworzenie nowych tekstów, zilustrowanie ich i potem wydanie. Ponieważ dystrybucja miała nastąpić na Ambermeecie w 2019 roku, nazwano to "Projekt Amber". Niestety, ale finalnie powstały tylko dwa teksty i żadna ilustracja. Jeden napisał Sun... ...a oto drugi. To krótkie opowiadanko z perspektywy gryfa, a że alternatywne punkty widzenia zawsze mnie fascynowały, to całość wpisuje się w pewną szerszą koncepcję "opisu kucyków i ich świata"... nieważne. Zapraszam do lektury i już czysto technicznie informuję, że opowiadanie powstało w 2019 roku i 3 lata leżało w szufladzie. https://docs.google.com/document/d/1GTVkXU8v6uTF-JBL-PY_0jDadCn_9qsKQVlKCJD3W6o/edit?usp=sharing Autor: SPIDIvonMARDER Opis: Kucufobiczny gryf przybywa w delegacji do Equestrii i z wielkim trudem powstrzymuje się od torsji na widok pastelowych taboretów.
    2 points
  30. Witam serdecznie, Oto moje kolejne opowiadanie, oryginalnie napisane z okazji Edycji Specjalnej Konkursu Literackiego, poświęconej antagonistom, ich straszliwym planom i niecnym czynom. Publikuję od razu w wersję rozszerzoną i poprawioną, przy okazji szczerze dziękując osobom odpowiedzialnym za kontrolę jakości - Decadedowi i GoForGold Opowiadanka zawdzięcza swoje powstanie komiksowi, w którym pojawiła się Nightmare Rarity. Zaczyna się od bitwy w Ponyville, którą jednak siły dobra... Przegrywają. Bo wieczna noc nie może nastać bez kompletnej Harmonii. Ostatni element [Oneshot] [Alternate Universe] [Fantasy] [Adventure] Po pokonaniu Elementów Harmonii i podbiciu Ponyville, Rarity zmierza ku stolicy Equestrii, by stanąć do walki z Celestią. Niebawem, stołeczny zamek staje się jej nowym pałacem, gdzie hebanowa klacz knuje plan ziszczenia swej nowej koncepcji. W międzyczasie, wspierana przez przyjaciół Twilight Sparkle udaje się na północ, by zdobyć lek na całe zło i wypełnić wolę swej mentorki. Podążają za nią niestrudzone sługi Rarity, dbając o powodzenie planu swej królowej. Czy niejednokrotnie przepowiadana wieczna noc stanie się faktem? Zapraszam do czytania Pozdrawiam!
    2 points
  31. AdamV20, znany także pod muzycznym pseudonimem SAWMASTER. (Nicku nie mogę zmienić z powodu jakiegoś dziwnego błędu) Konto założyłem już w 2018 roku ale z powodu mojej niesamowitej nieśmiałości do rozmów w internecie nic nie robiłem. Po tych 5 (uh...) latach zdecydowanie zmieniłem się (choć nadal trochę tej nieśmiałości zostało, aczkolwiek znacznie łatwiej jest mi się przelamać). Także z niewiadomych powodów myślałem że pisanie w 2018 nie ma sensu bo serial zaraz się kończy. (A kurczę piszę to cztery lata po zakończeniu emisji FIM i kiedy MYM zmierza ku końcowi (zarombista robota ha$bro, dziękuweczka 👍 nie trzeba było)). Dobra, czas powiedzieć coś o sobie: Interesuję się rysowaniem, majsterkowaniem (elekroniką), produkcją muzyki i astronomią. Od pewnego czasu uczę się gry na gitarze. Bronym zostałem na jesieni 2017 kiedy to obejrzałem film z kanału MMT o teorii że mane 6+spike to 7 grzechów głównych (z resztą to chyba najpopularniejszy). Kuce oglądałem od dziecka i dla mnie był to zawsze ulubiony serial. A gdy dowiedziałem się że są ludzie którzy też się tym interesują to na prawdę byłem podekscytowany. (Btw. Przez chwilę uważałem że Pony Writer[*] jest wrogiem MMT. Tak, wiem szalone. (WRITER WRACAJ TESKNKMY ZA TOBĄ <3)). Byłem wtedy bardzo otwartym dziciakiem, mówiłem o tym dosłownie każdemu i czułem że niektóre osoby z klasy mnie przez to 'odrzuciły'. Wtedy właściwie zacząłęm się zamykać i przed długi czas ukrywałem to że interesuję się kucami, aby nie zniechęcić do siebie innych. Ale z wiekiem dojrzałem i teraz dla mnie to nie kłopot przyznać że tak, lubię MLP i jestem dumny z bycia bronym. THE RIDE NEVER ENDS /) No, to wyszła taka mała historia życia. Myślę nawet że trochę zbyt osobista. To jak, coś tam jeszcze z tego forum zostało? Teraz tylko zostało nacisnąć magiczny przycisk "Napisz temat"... 3... 2... 1... igniton, liftoff...
    2 points
  32. Nie wierzę w teorię, że książki, które do połowy nie wciągają czytelnika nagle zaczną to robić jeśli zajdzie się odpowiednio daleko. W przypadku „Wrednej szóstki na Dzikim Zachodzie”, mój zapał ostygł już po czterech częściach i w rezultacie nie skończyłem wszystkich opowieści. Nie będzie to jednak jednostronna krytyka, gdyż utwór z pewnością nie zasługuje na miano złego czy nawet średniego, wszak autor się bardzo starał. „Wredna szóstka na Dzikim Zachodzie” to nie tylko Western. Można tutaj odnaleźć także elementy steampunku. Wydaje mi się jednak, że większy wpływ tego ostatniego hamuje pewna namiętność autora, jakże istotna dla fanfika a jakże mało znacząca dla steampunku. Jest nią zamiłowanie do broni palnej. A realizm technologiczny jest tym, co steampunk sobie ceni najmniej i nie będę w tym komentarzu więcej poruszał tego tematu. Western to interesujący gatunek, coś pomiędzy kinem przygodowym, podróżniczym, względnie podróżniczo-awanturniczym. Wyróżnia się on atmosferą, klimatem. Rzadko kiedy jest to typowe kino akcji a strzelaniny są urozmaiceniem a nie celem samym w sobie. To nie jest „Szklana Pułapka”. Wydaje mi się, że Sun także w ten sposób rozumie ten gatunek. Dlatego nie jedynymi strzelaninami „Wredna szóstka na Dzikim Zachodzie” stoi. Jednak moim zdaniem nie są tym czymś podróże i niekoniecznie klimat. Dużą część tekstu wypełniają natomiast dialogi. Dużo dialogów. Być może dlatego uznałem, że czytany tekst dobrze sprawdziłby się jako scenariusz filmowy. Gdyż to właśnie z dialogami mam problem. Nie są one źle napisane i bardzo dobrze podkreślają charakter postaci. Słownik Twilight będzie całkowicie odmienny od Applejack. To olbrzymi plus, gdyż sposób wysławiania się pozwala odgadnąć wiele z cech postaci. Poza tym dialogi są pełne docinek, przekomarzania się przez co nieraz zaśmiałem się podczas czytania. Bo owszem, są one dobre, ale pojawiają się nazbyt często. Miałem wrażenie, że każda czynność musi być nimi okraszona co wcale nie popycha wydarzeń do przodu. Brakuje mi tutaj wewnętrznego monologu czy rozważań. Bo w gruncie rzeczy dialogi, chociaż tak zróżnicowane są dość podobne. Łączy je na ogół radosne opieprzanie się i grożenie sobie nawzajem. Co prawda pasuje to do charakteru fanfika, ale mam wrażenie że autor poszedł za daleko. Dialog powinien coś wnosić a nie być tylko nieustannym komentarzem do tego co się dzieje w tej chwili. A wiele z nich nosi taki charakter. Mam również problem z akcją. Nie mogę napisać, żeby było nudno. Mamy tutaj mnóstwo wybuchów, strzelanin... które czasami chyba się ciągną zbyt długo. W skrócie, nie wciągają. Nie jestem pewien dlaczego, ale mam wrażenie, że nie ma tutaj jakiegoś zawieszenia akcji, jakiegoś napięcia, które pozwoliłoby je uczynić takim przyjemnym urozmaiceniem. Jest śmieszkowato, nawet zabawnie, czarna komedia jest czymś autorowi nieobcym, ale gdy czytam po raz kolejny opisy jak postacie strzelają do siebie to brakuje mi właśnie emocji. Brakuje mi obawy o konsekwencje możliwego postrzału. Jakoś nieustannie zakładam, że życie bohaterek nie jest zagrożone. Nieważne jakiego ryzykownego manewru się podejmą to i tak wyjdą z niego raczej bez szwanku a jak coś to rany nie będą stanowiły problemu. Właśnie, postacie. Są to główne bohaterki serialu, tylko w wersji anthro i jakby do nich niepodobne. Pamiętacie pewnie odcinek o tym jak królowa Chrysaliss stworzyła z pnia drzew złe wersje bohaterek? Były one nie tylko ich przeciwieństwami. Były też dla siebie wredne. Sun nie poszedł tą drogą. Ale bohaterki nadal moim zdaniem nie łączy szczególna chemia czy więź. Razem napadają i rabują znęcając się psychicznie nad swoimi ofiarami, ale mam wrażenie, że nie łączy je coś ponad to. Pewnie mogłyby się nazywać inaczej, mogłyby być młodą szóstką i tak bym nie zauważył różnicy. Jedyne bowiem co je łączy z tymi Mane Six z serialu to sposób wysławiania się i czasami przywiązanie do pewnych wartości. Przykładowo dla Rarity będzie to doby smak i styl zaś Applejack nie lubi pasiastych czyli zebr, czyli... Zwrócę jeszcze uwagę na problemy stylistyczne. Niektóre fragmenty cierpią na zatrzęsienie powtórzeń a i literówki nie są im obce. Opisy zaś są pobieżne acz wystarczające. Z jednym wyjątkiem, jakim jest broń. Tutaj autor z lubością opisuje dokładnie nie tylko rodzaje pistoletów i karabinów, które używają bohaterki ale też ich zdobienia, grawerunek oraz mocne i słabe strony. Widać w tym pasję, co policzę za duży plus. Ponadto widać, że Sun przywiązuje należytą wagę do swego dzieła i pewne rozdziały posiadają dedykowane im rysunki. To bardzo dobrze o nim świadczy. Podsumowując, „Wredna szóstka na Dzikim Zachodzie” nie jest złym fanfikiem i widać, że autor włożył w niego niemało zapału. Jednak mam wrażenie, że krótka forma, przeładowana dialogami nie sprawdza się tutaj bez zarzutu. Przydałoby się lepiej ukazać relacje pomiędzy bohaterkami i stworzyć wrażenie, że tytułowa wredna szóstka może stać się wredną piątką, czwórką a może dwie wrednymi trójkami itd. Dłuższa forma pełna wydarzeń a nie tylko akcji i dialogów byłaby chyba tutaj lepsza. Bo w tym westernie brakowało mi właśnie klimatu i podróży, czyli tego za co lubię westerny.
    2 points
  33. Cóż za perełka, cóż za fenomenalne dzieło udało mi się znów wykopać w czeluściach forum. Właśnie dla takich fików warto zaglądać na odległe zakątki działu z fanfikami. Wychwalanie zacznę może od postaci. W zasadzie od jednej, głównej postaci, która zarazem jest narratorką opowieści. Pozostałe postacie to raczej dodatki do snutej przez nią opowieści. Owszem ważne, ale pozwalające raczej jej błyszczeć. Liliana jest młodą, zdolną, pogodną i nieco naiwną marzycielką. Zawsze stara się pomagać, stara się działać, nie zawsze według jakiegoś planu. I to wprowadza ją w pewne kłopoty. Muszę jednak przyznać, że to nawet urocze. Zwłaszcza w kontrze do racjonalnej siostry. Podobają mi się też jak często jest przekonana o swojej racji. To bardzo fajnie buduje tę postać. Za to jej poglądy... cóż, znamy je, ale nie powiem skąd. Dobra, dodam też słowa uznania dla Flavii, która w dużej mierze stanowi tylko przeciwwagę dla swojej siostry i głos rozsądku. Mimo, że nie ma dużo czasu na antenie, to wspaniale się czyta jej próby przekonania siostry do swojej racji. Zastanawiam się też, czy jej ,,wyfrunięcie z gniazda” na początkowym etapie opowieści jest podszyte tylko poczuciem bycia w cieniu własnej siostry, czy może przeczuciem, że coś jest na rzeczy z harmonią i nadchodzącymi problemami? Z pewnością podczas swojej pracy wiedziała, że coś się stanie. A przynajmniej mam wrażenie, że dawała do zrozumienia by z problemem nie walczyć, by go nie zaognić, tylko przeczekać wahanie. Bo w końcu im bardziej odchylimy wahadło, tym dalej poleci w drugą stronę. W sumie, poczytałbym więcej o pracy Flavii w tym laboratorium. Spod pióra Kaczego to mogłoby być ciekawe i mogłoby też fajnie rozbudować świat. Ale wracając do Liliany, to nie da się jej nie lubić, moim zdaniem. Może jest naiwną idealistką, ale jest gotowa wysłuchać drugiej strony. Nawet jeśli potem robi po swojemu. Kaczusiowy dobrze buduje na tym konflikt sióstr, który ma duże znaczenie w fiku i pozwala fajnie rozwinąć postacie. Co o pozostałych postaci (rodzice, nauczyciele, ruch oporu, zwykłe kucyki) to, nie ukrywajmy, są tylko dodatkiem pozwalającym Lilianie błyszczeć i działać. Aczkolwiek robią swoją robotę dobrze. Ich działania nie są nielogiczne względem znanego im świata. Przejdźmy do tego co chyba najważniejsze w tym fiku, czyli fabuły. W zasadzie, nie jest ona jakaś specjalnie odkrywcza, pełna zwrotów akcji i zaskoczeń. Powiedziałbym, że jest raczej przewidywalna. Nasze bohaterki opuszczają rodzinne gniazdo i jadą na studia do innego miasteczka. I o ile już wcześniej były między nimi tarcia, to tam obserwujemy jak bardziej się od siebie oddalają, aż Flavia decyduje, że po powrocie opuści dom rodzinny i wyruszy na swoje. Z jednej strony, ta decyzja odsunie ją od głównej fabuły, ale z drugiej, pasuje do tej postaci i co więcej, będzie miała spory wpływ na fabułę. Podoba mi się ten zabieg. Wracając, podczas gdy siostry się kształcą, pewna grupa alikornów (zapomniałem wspomnieć, że alikorny są w tym fiku normalną rasą, jak pozostałe trzy) postanawia poprawić harmonię i powołują Organizację. Ta oczywiście, pod płaszczykiem wprowadzania pozytywnych zmian dla społeczeństwa i walki z kryzysem, postanawia przejąć władzę i podporządkować sobie pozostałe rasy, metodą gotowania żaby. To chyba najpowszechniejsza i najbardziej logiczna forma budowania dystopii. Początkowo główna bohaterka bierze w tym udział, ale gdy siostra uświadamia jej pewne rzeczy, postanawia coś z tym zrobić. Oczywiście wbrew radom młodszej siostrzyczki. Moim zdaniem, fabuła poprowadzona jest wręcz modelowo, tak że losy wplecionych w nią bohaterów czyta się z nieskrywaną przyjemnością. Na plus też to, że po prezentacji dwóch sióstr zostaną one oddzielone, a Flavia sprowadzona do roli w zasadzie aktorki drugoplanowej o dużym wpływie na Lilianę. Ich krótkie rozmowy są aż przepełnione treścią, emocjami i budowaniem świata. Wielkie brawa. No i zakończenie, które z jednej strony jest przewidywalne, a z drugiej trochę zaskakujące. Dobrze wpasowuje się w klimat opowieści i doskonale zamyka prawie wszystkie watki. I jeszcze na koniec dwa słowa o formie i opisach. Razem, bo dużo tego nie ma. Forma wygląda Okej. Poza, rzecz jasna, brakiem justowania. Błędów... wydaje mi się, że kilka widziałem, ale naprawdę pojedyncze sztuki i też nie jakieś specjalnie wielkie. Czytać się da i to z przyjemnością. Jeśli chodzi o opisy, to muszę powiedzieć, że nie są obfite. Zwłaszcza jeśli chodzi o opisy otoczenia. Przy większości fików na to narzekam. Jednak tu są może i niewielkie, ale wystarczające. Po pierwsze dlatego, że akcja rozgrywa się na przestrzeni roku i długie opisy i ekspozycje by ten fik rozciągnęły i mogły zepsuć klimat. A po drugie dlatego, że pasuje mi to do perspektywy Liliany. Jakoś tak czuję, że ona tak postrzega świat. Nie skupia się tak na kształtach i kolorach budynków, czy ilości i gatunkach drzew w lesie, tylko raczej na tym, jakie to emocje u niej wywołuje i o czym myśli. Właśnie, trochę więcej mamy przemyśleń i emocji Liliany. Wprawdzie bez długich wewnętrznych monologów, ale te przemyślenia są tak napełnione treścią, że czytanie ich to prawdziwa przyjemność. Podsumowując, to kawał naprawdę fenomenalnego dzieła, które wspaniale się czyta. Niewątpliwie zasługuje na tego oscara i te głosy na Epic. Ja również oddaję głos na Epic i serdecznie polecam ten fik każdemu. Z pewnością sięgnę też po kontynuację.
    2 points
  34. Jestem wielce zobowiązany ludziom, którzy ostrzegli mnie, że w Kruchości Obsydianu niewiele się dzieje. Może nie użyli dokładnie takich słów ale mniej więcej to mieli na myśli. Dzięki temu mogę z czystym sumieniem napisać, że fanfik ten mnie nie rozczarował tak bardzo jak by mógł. Jednak nie mogę napisać, by mnie zachwycił. Właściwie pozostawił mnie prawie kompletnie obojętnym. Muszę się w tym miejscu przyznać, szanowny czytelniku, że z początku nie miałem pojęcia co napisać w tym komentarzu, aby nie był on banalny i ogólnikowy. - Autorze komentarza, może streścisz akcję? - podpowie uważny czytelnik. Proszę bardzo. Ni stąd ni z owąd do Kryształowego Królestwa zaczynają przybywać sługi pokonanego króla Sombry. Są oni z początku unieszkodliwiani z mniejszym lub większym wysiłkiem. Dzieje się tak do momentu, gdy do miasta przybywa postać, której nie można tak po prostu stłuc na kwaśne jabłko. Była nią księżniczka Obsidian, córka króla Sombry i dziedziczka tronu. Jednak miast ją zatrzymać i uwięzić, Twilight Spark podjęła inną, być może ryzykowną decyzję. Postanowiła ją wychować. Tyle można napisać niczego nie spojlerując, zresztą spojlerowanie tutaj niewiele zaszkodzi. Proces wychowywania trwa całe dzieciństwo i młodość, może nawet dorosłość. I tak też się dzieje w przypadku Obsidian. Jej wychowywanie trwa! Fabułę można też przybliżyć posługując się przykładem. Weźmy sobie książkę Harry Potter i Kamień Filozoficzny. Wyjmijmy z niego trolla, mecz quidicha, Puszka, grę w szachy czarodziejów, to paskudne coś co się boi światła no i pojedynek z Voldemortem. Co nam pozostanie? Nic? Błąd! Pozostanie nam opowieść o nauce i przyjaźni z mroczną przeszłością w tle. I o tym z grubsza o tym jest Kruchość Obsydianu. To opowieść o adaptacji do współczesnego świata klaczy wychowywanej przez tyrana na swą następczynię. I w tym miejscu muszę pokusić się o kilka uwag. Po pierwsze, nie mam pretensji o to, że w fanfiku się niewiele dzieje, dlatego że popychać akcję do przodu można w różny sposób. Nie trzeba zawsze prowadzić do konfrontacji, można się zadowolić bardziej subtelnymi metodami. Tutaj są one bardzo subtelne i wprowadzane bardzo powoli. Nie jestem jednak pewien czy można dodać, że rozważnie, raczej kunktatorsko. Informacje kluczowe są tak rozmyte poprzez informacje o świecie, że zaczynają niknąć w natłoku opisów potraw, rutynowych czynności czy też rozważań o rzeczach trywialnych. Weźmy taki przykład: Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, czy te informacje są potrzebne, czy też bez nich świat przedstawiony straci na wyrazistości? Czemu? Jeśli mamy przykładowo pogawędkę o systemie politycznym, to przecież może być część wprowadzania Obsydian do nieznanego jej świata. Nie można przecież zaprzeczyć, że Sombra był despotą i należy pokazać Obsydian, że metody jej ojca nie są jedynymi dostępnymi. W efekcie jednak miałem wrażenie, że część informacji od autora stoi w sprzeczności ze sobą. I Tak Equestria jest monarchią absolutną, gdzie Celestia panuje, ale nie rządzi, bo kraj jest demokratyczny, co oznacza, że rządzi nim kolektyw alikornów, które są tak długowieczne, że ich żywota rozciągają się na wiele cyklów wyborczych. Jednocześnie jednak mają one dzieci, które nie mogą liczyć, że kiedykolwiek zastąpią swoje matki o ile nie dojdzie do tragedii. W związku z tym wartość bycia księciem lub księżniczką zanika. Ja się pogubiłem a co dopiero Obsidian? Ogólnie mam wrażenie, że wszyscy są tak zachwyceni panujących ustrojem, że w ogóle nie zwracają uwagi na doświadczenia Obsidian. Nie mam wrażenia, że próbują skłonić ją do przemyśleń poprzez porównania tego jak rządził Sombra a tym jak się rządzi teraz. Kolejne porównanie jakie mi się nasuwa, to fakt, że Obsidian jest bardzo dorosła jak na swój wiek i ambitna, chociaż nie wydaje mi się, by był to samorodny talent jak Starlight czy Twilight. Raczej wszelkie braki nadrabia lekturą, samokształceniem. Czułem do niej respekt i nieustannie miałem wrażenie, że jej zatknięcie z może bardziej nowocześnie wykształconymi ale mniej poważnymi rówieśnikami raczej doprowadzi ją do regresu. Wszak ona sama posiadła wykształcenie przestarzałe ale obejmujące takie dziedziny jak choćby sztuki walki. Uczyli ją nauczyciele, których darzyła szacunkiem i nieraz była karana za swoje niepowodzenia. W efekcie zrodził się w niej niezwykle silny i destruktywny samokrytycyzm, zasilany strachem ale też ambicją. Nie widzę by te cechy panowały powszechnie w Equestrii, co najlepiej tłumaczy jej ustrój. W porównaniu z nią nawet niektóre zachowania Twilight wydają się dziecinne, jak np. zakradanie się do komnaty Obsidian pod zaklęciem niewidzialności. Oj, był to zabawny fragment, Jerzy Kontent, ale był w jakimś sensie niepoważny. Obsidian to postać na której miałem się koncentrować i tak też czyniłem. Ale miałem wrażenie, że jej życiowe doświadczenia są deprecjonowane, poleca się jej z nimi zerwać. Lubisz historię? Sądzisz, że pomoże ci się odnaleźć w nowym świecie? Olej to, poczytaj książkę Mane 6, tam jest wszystko. Tak można streścić rozmowę Joy (chyba córki Discorda i Fluttershy) z Obsidian. Jakże to przypomina te wszystkie poradniki w rodzaju jak zostać kimś tam w weekend itd. Myślałem, że padnę jak to przeczytałem. Owszem, to bardzo w duchu serialu, ale trochę mi się kłóciło z bardziej poważnym tonem opowieści. W fanfiku jest dużo nowych postaci. Autor umiejętnie rozwinął wizję znaną z serialu dodając wiele szczegółów i nawiązań. Uniknął przy tym umraczniania uniwersum na siłę. Wszystko naprawdę wygląda tak jak by to mogło być w MLP:FiM i czuć zgodność z jego duchem. Od strony formalnej nie mam wielu zastrzeżeń, może poza tym, że niekiedy dobór słów jest zbyt kolokwialny i nie zawsze ma to miejsce w dialogach. Psuje to nieco odbiór tekstu. Podsumowując czy Kruchość Obsydianu mi się spodobała? To nie jest tekst zły sam w sobie, ale to chyba nie jest mój gatunek. Okruchy życia same w sobie mnie nie pociągają, choć stanowią urozmaicenie jeśli się je doda do innych gatunków. Tutaj jednak prawie nie ma akcji, tajemnicy jest może i sporo, ale jej odkrywanie ginie w natłoku rutynowych czynności. Humor jest w porządku, ale tekst nie jest komedią i śmiałem się sporadycznie, jednak chyba wtedy kiedy autor zamierzał osiągnąć taki efekt. Czy jest to tekst zły? Nie sądzę. Czytałem wiele złych fanfików, wszak te się najłatwiej komentuje, a tutaj nie mogę zarzuć braków w logice (łącznie z ustrojem, który jest zgodny z duchem znanego z serialu), masy błędów, naciąganej psychologii postaci, fekaliów itd. Nie mogę nawet z czystym sumieniem powiedzieć, co bym wyciął, gdyż wiele z pozornie nieistotnych opisów nabiera znaczenia w kontekście Obsidian. Ograniczę się zatem do stwierdzenia, że to nie jest gatunek, za którym przepadam. Przez bogactwo wykreowanego świata jest on zapewne jednak dobry wśród tych o podobnej tematyce.
    2 points
  35. Drogi czytelniku, ja też sobie zadaję jedno pytanie po lekturze Aleo He Polis. Jak ta cała rebelia była zorganizowana? Aleo He Polis uchodzi za jednego z klasyków polskiego fandomu MLP:FiM. Dlatego miałem wobec niego bardzo wysokie oczekiwania. Niestety niektóre nie zostały spełnione, chociaż w swoim czasie ten fanfik musiał być jednym z najlepszych. Dowodów na to jest dużo. Aleo He Polis przypomina mi tekst napisany w myśl książki Feliksa W. Kresa o tytule Galeria złamanych piór. Jedną z myśli w niej zawartych, było iż pisarz powinien wiedzieć o czym pisze. Zakładało to zbieranie i zapoznanie się z materiałami dotyczącymi tematyki poruszanej przez piszącego. Nie jestem ekspertem w historii starożytnej a im więcej wiem tym bardziej sobie uświadamiam ile jeszcze mogę się nauczyć. I Dolar napisał fanfika o kucykowym Bizancjum jakim miało być Kryształowe Królestwo. Można z niego czerpać wiedzę garściami! Co prawda dotyczy to głównie dziedziny militarnej, ale nawet wtedy szczegółowość opisów, uzbrojenia oddziałów, taktyk, formacji i tak dalej jest na poziomie godnym serii Historyczne Bitwy od Bellony. Aleo He Polis mógłby w licznych fragmentach zahaczać o tekst popularnonaukowy. A moim zdaniem mógłby wejść w skład wspomnianej serii jako Smarágdipolis 1453. I nawet ta data nie byłaby przypadkowa, gdyż w roku tym, jednak naszego obecnego kalendarza, upadło Bizancjum. Państwo to konało setki lat ale wywodząc swe początki od założenia miasta Rzym, było jedyną zachodnią(?) cywilizacją, które przetrwało grubo ponad tysiąc lat! Żeby poddać krytyce Aleo He Polis trzeba mieć wiedzę daleko wykraczającą poza to co oferują szkolne podręczniki. Być może trzeba być studentem historii albo lubić historię na tyle, by zostać samoukiem. Dlatego komentarz może składać się z takich uwag. Mam ten sam problem w tworzeniu mojego własnego fanfika. O ile jednak Persowie aż do czasów Seleucydów nie słynęli z ciężkiej kawalerii (którą przejęli i rozwinęli z królestw hellenistycznych), a opierali się raczej na konnych łucznikach (za panowania dynastii partyjskiej stosunek kawalerzystów-łuczników do kawalerzystów używających do walki kontosu był jak 10:1), tak dla Bizancjum kataphraktoi byli jedną z najważniejszych formacji. Byli to zawodowi żołnierze, służący wcześniej w innych formacjach konnych. I tu się pojawia problem? Czy w armiach kucyków lub ogólnie istot czworonożnych, może istnieć kawaleria w naszych rozumieniu tego słowa? W Euqestrii istniały rydwany, ale miały one bardziej charakter ceremonialny, chociaż dla jednorożca być może byłoby to jakieś wyjście. Zresztą rydwany były już przestarzałe za czasów Aleksandra Macedońskiego, chociaż używano ich jeszcze w wojnach diadochów. Poza kataphraktoi są jeszcze scutati, czyli tarczownicy/włócznicy słowem formacja znana od tysiącleci. Jest to jednak formacja piesza. Czym się zatem różniły te formacje? Obie używają włóczni, obie noszą ciężkie zbroje. Kataphraktoi są zatem bardziej obciążeni i w zasadzie nie jest jasne dlaczego nie pełnią funkcji czegoś w rodzaju triari z czasów Republiki Rzymskiej. Byliby zatem najlepiej wyćwiczoną formacją weteranów, którzy włączali się do walki gdy bitwa stawała się naprawdę zażarta. Z drugiej strony przychodzą mi na myśl sarissoforoi (prodromoi), gdyż tak nazywano w armiach macedońskiej i innych armiach hellenistycznych żołnierza uzbrojonego w krótszą lub dłuższą włócznię, zarówno piechura jak i konnego. Ogólnie, idea kucyków z przytwierdzonymi na sztywno włóczniami jakoś do mnie nie przemawia. W innym wypadku można by nazwać scutati clibanari, chociaż są rozbieżności czy nie było to po prostu inna nazwa kataphraktoi. I scutati i być może clibanari nosili krótsze lub dłuższe włócznie oraz mniejsze lub więcej tarcze i tak dalej. Tak właśnie mógłby wyglądać ten komentarz, tylko że książki z serii Historyczne Bitwy od Bellony mają jeszcze jedną cechę. Cechę, która czyni nazwę serii trochę bez sensu. Są one często streszczeniem kilkudziesięciu lat walk a na tytułową bitwę przeznaczają niekiedy kilkanaście stron. Owszem, są wyjątki jak np. Las Teuroburski 9 r. n.e. ale Kanny 216 p.n.e. czy Ipsos 301 p.n.e. to te niechlubne przykłady. Jednak dzięki temu czytelnik otrzymuje historyczny kontekst wydarzeń. I moim głównym zarzutem jest właśnie brak kontekstu zachodzących wypadków. Powoduje to, że przez ponad trzy rozdziały siedziałem przed monitorem i zadawałem sobie pytanie: Tak czy inaczej, cały czas miałem wrażenie, że rebelia rozwija się z jakąś szaloną prędkością a Sombra jest kimś, komu nawet Aleksander Wielki, Hannibal, Cezar nie mówiąc o zaliczonym w poczet bogów Oktawianie Auguście, nie są godni bić pokłonów. Wszystko jest tak perfekcyjnie zorganizowane, maszyny oblężnicze na miejscu, oficerów jest w bród, żywność jest dostarczana tak regularnie, że nie trzeba z początków mieć taborów. I wiecie co, nie wiem czy było gorsze to czy wyjaśnienie skąd się to wzięło. Wizja mega super tajnego spisku, rodem z...bo ja wiem, Protokołów Mędrców Syjonu? Czy może byli to Iluminaci? Sam nie wiem. Spisek, który był tworzony przez niejedno pokolenie i nikt nie zwrócił uwagi na jego turbo rozmiary jest chyba najsłabszą częścią tego fanfika, z którego się można uczyć o wojskowości bizantyjskiej. Skąd się wzięły inspiracje? Może z historii rosyjskich partii rewolucyjnych, finansowanych także przez... Rotszyldów? Nic innego mi nie przychodzi do głowy. Ale nawet wtedy tempo zaorania państwa jest niewiarygodnie szybkie. Już nawet nie będę pytał skąd Sombra miał kwalifikacje by dowodzić takimi masami. Aleksander też młodo zaczynał, ale on był synem króla i też z racji tego dopuszczono go do dowodzenia kawalerię macedońską podczas bitwy pod Heroneją. Ale jak już napisałem, Sombra zawstydza każdego wodza starożytności. Gdyby Sombra był generałem, zwycięzcą kampanii, który zwrócił żołnierzy przeciwko władcy mógłbym to zrozumieć. Tak przecież doszedł do władzy Septymiusz Sewer a nawet Julian (wtedy jeszcze nie) Apostata. Albo gdyby Sombra był dowódcą jakiegoś odpowiednika Pretorian, który wpierw wchodzi w spisek z kimś i wynosi go na tron (jak podobno było to z Klaudiuszem po zabiciu Kaliguli, którego przestraszonego znaleziono w skrzyni) a potem by go również zamordował? Też bym uwierzył? Tak się zdarzało. Tak było, jak mawia mój kolega Neij! No i pamiętajmy, że mamy do czynienia z podbojem kraju, który był silny, a nie zniszczony wojną. Zresztą sama motywacja, w swej sile naiwna, nie daje mi spokoju. Jak Sombra dowodził masami cywili? Czy używał magii znanej z serialu? Ma to olbrzymie znacznie, bo jeśli była to magia, to takie wypadki mają jakieś uzasadnienie. Ale jeśli był to tylko efekt propagandy, tak wielkiej, że aż zignorowanej przez władze, to nie, to jest po prostu słabe. Weźmy przykład: Jeśli Sombra używał magii, to dlaczego nie mógł użyć jej na nomadach? A na armii? No bo ja nie wierzę, że cywile rzucają się na wojsko z pianą na pyskach dlatego, że ktoś im przez 50 lat truł, jaki to bazyleus jest zły. Takie procesy trwają niekiedy 50 lat, ale są sprzężone z nieefektywnością władzy i zubożeniem ludności, czego tutaj nie było. A może, podążamy za myślą, że rewolucje wybuchają kiedy sytuacja się poprawia ale nie dostatecznie szybko? Ale to już konkluzja z czasów po Rewolucji Francuskiej. W ogóle nie zdziwiłbym się, gdyby Sombra sam rozpuścił plotki o półwiecznej mega konspiracji. I przejdźmy do Sombry. Jest go tutaj bardzo mało. Bardziej przypomina symbol, niż wodza. A ja chcę narad, raportów, podejmowania na bieżąco trudnych decyzji. Tekstowi by to nie zaszkodziło, zwłaszcza, że jest on pisany jako relacja a nie jako przypowieść, która może sobie pozwolić na pewne nieścisłości. A jego armia? Jest duża, szybka i w ogóle, ale nie opisano jej równie dokładnie jak wojsk Bazyleusa. Wiemy tylko, że mają w (wulgarne słowo) wszystkiego. Słowem nie wyglądają jak tłuszcza tylko jacyś profesjonaliści, których nawet bez tłuszczy są tysiące. Dolarze, czy ty przewidziałeś zielone ludziki? Podsumowując, czy fanfik mi się podobał? Pod względem opisów bitew i wojsk bardzo. Pod względem całej reszty mam zastrzeżenia. Postacie są w porządku, mają przeszłość ale są tylko trybikiem historii. Akcja biegnie zdecydowanie zbyt szybko, zwłaszcza na początku. Brakuje punktów odniesienia w geografii królestwa więc trudno ustalić zależności w niektórych manewrach wojsk. Wreszcie sama historia rebelii jest dla mnie całkowicie nie do przyjęcia. Przekombinowana jest totalnie i nazbyt opierająca się na teoriach spiskowych. Ten fanfik mi się spodoba kiedy Dolar napisze dodatkowe 150 stron o przygotowaniach do rebelii (choć to jest w sumie zamach stanu) i jak Sombra ją rozpoczynał. Bez tego fanfik ten ma dla mnie wartość historyczną i poznawczą, nie fabularną. Dolarze, dodaj 150 stron, których nie zamieściłeś!
    2 points
  36. Harmonogram 28.08-03.09 Poniedziałek (28.08) - Trucizna w naszych żyłach; autor: @Obsede (r.15 str.3) Wtorek (29.08) - The Ocean, the Lady and the U-Boot, autor: @SPIDIvonMARDER Środa(30.08) - Opiumowe Dziewczeta i Kult Sombry; autor: @Grento YTP (r.17) Czwartek(31.08) - Ostatni element; autor: @Hoffman Sobota (04.09) -Jak zostać księciem; autor: @WielkiIWspaniałySoriSensei Niedziela (03.09) - Wolne czytanie
    2 points
  37. RELACJA Z KUCYKONu 2023 W zasadzie już wcześniej wiedziałem, że będzie Kucykon, ale dopiero we wtorek przed konwentem przejrzałem ich stronę http://kucykon.pl/ i zorientowałem się, że będzie w Warszawie i się zarejestrowałem. Nie przeczytałem materiałów o atrakcjach (mój błąd), i pojechałem na żywioł. KLASYFIKACJA KONWENTÓW Samo nazewnictwo konwentów kucykowych jest dziwne. Organizują je w zasadzie ci sami ludzie, czyli ekipa Dimitriego z Warszawy, Tribrony z Gdańska i ewentualnie ekipa z Katowic, ale nazwy się zmieniają, nawet jeśli konwenty są w tym samym mieście. Może ktoś powinien zrobić o tym prezentację. Ja po prostu dzielę je sobie tak: Rozmach: 1) Zwykłe spotkanie: 5-30 osób, brak zorganizowanych atrakcji, po prostu idziemy gdzieś posiedzieć. 2) Mały konwent: do 70 osób, wynajęta na kilka godzin jedna duża sala, jakieś atrakcje, brak lub mało wystawców i gości z innych miast. 3) Średni konwent: 150 osób, kilka sal, 2-3 dni atrakcji, sale do spania, wystawcy, goście z innych miast, a nawet z zagranicy, czasami celebryci, jak aktorzy głosowi. 4) Duży konwent: kilka tysięcy uczestników, wiele ogromnych sal z atrakcjami, dziesiątki wystawców, itp. W Polsce np. Comic Con, czy Pyrkon, ale nie ma tak dużych konwentów Kucykowych. Lokacja: 1) Warszawa - mam najlepszy dojazd. 2) Inne miasto w Polsce z dworcem kolejowym lub autobusowym. 3) Za granicą - tu są całe poradniki jak zaoszczędzić, np. śpiąc w samochodzie. DOJAZD: Spojrzałem na instrukcję dojazdu, miała trzy strony, to stwierdziłem że TL;DR, Wrzuciłem "Łojewska 3" do google maps i napisałem swoją: 1) Wsiąść do metra. 2) Przesiadka w M2 na Świętokrzyskiej. 3) Wysiąść na stacji Bródno i iść na wschód, północną stroną drogi. 4) Przejść przez skrzyżowanie i iść na północ Łabiszyńską. 5) Zakupy w Biedronce. 6) Skręcić w Łojewską na wschód, iść północną stroną drogi. 7) Dom kultury Lira. Na dworcu ktoś mnie zaczepił, podziękował że pomagamy Ukraińcom, chciał wcisnąć jakieś perfumy i na koniec chciał pieniądze "na bilet". To są cyganie i nawet policja mi powiedziała, że chyba nie da się ich stamtąd usunąć. Przyjechałem jakieś dwie godziny przed akredytacją i czekało już jakieś 20 osób, wystawcy się rozstawiali, ogrowie coś ogarniali, itp. Przyjechała ekipa filmowa z dobrym aparatem i statywem i mieli fajnego drona. był składany i nawet miał składane śmigła, ale po rozłożeniu był wielkości typowego drona do robienia fimów. Kawałek dalej robotnik usunął znak drogowy ucinając rurę szlifierką kontową i wkopał w to miejsce inny znak, wszystko w godzinę. Przed konwentem była pokrywa bagażnika od samochodu, chyba dlatego, że była na poprzednim konwencie i tego samochodu już nie ma, a ta cześć została na pamiątkę. https://www.dropbox.com/sh/kut891hn32qmn8l/AACcxDkodh_3By1UM1AT0p0Ua/20230804_161500.jpg?dl=0 Część samochodów miała kucykowe dekoracje i dwóch broniaczy przywiozło tyle pluszaków, że potrzebowali wózków, żeby je przewieźć. Tuż obok konwentu był market Topaz, po drugiej stronie ulicy Kebab (chyba trochę oszukiwali na cenach) i Żabka, a kawek dalej Biedronka i Pizzeria, więc zaopatrzenie było dobre. Niestety ostatniego dnia była niehandlowa niedziela. AKREDYTACJA: Akredytacja przebiegła sprawnie, bo orgowie pozwolili wpisać się na listę, zapłacić i odebrać identyfikator bez wpuszczania ludzi na konwent. Dzięki temu kiedy już wszystko było gotowe, uczestnicy mogli szybko wejść. Ogrowie nie wyrobili się z przypinkami, ale generalnie było dobrze. Wejściówka zwykła za 40 PLN i VIP za 220 PLN różniła się gift bagiem, gdzie był obraz do powieszenia na ścianę, plakat, czapka oraz torba z nadrukiem i dodatkowa przypinka. Może coś pominąłem. ATRAKCJE - PIĄTEK Spotkanie z Anną Sroką-Hryń, aktorką głosową Tempest Shadow cieszyło się powodzeniem. Było sporo pytań o pracę aktorów głosowych i jak można zacząć. Na koniec pani dostała plakat. https://www.dropbox.com/scl/fi/60wmbud9f8ji1g0ys9vye/20230804_190326.jpg?rlkey=61dopp583rbd94atqrqdrvsk7&dl=0 Prezentacja o Generacji 5 - zaczęło się wprowadzeniem o G1 i historią kucyków, później było o postaciach z G5, powiązaniach z G4, że teraz jest "Make Your Mark" (odpowiednik serialu z G4, trójwymiarowe kucyki z G5, przestali robić nowe odcinki) oraz "Tell Your Tale" (postacie z G5, odcinki po 5 minut, słabe) oraz "Pony Life" (postacie z G4, odcinki po 11 minut i część jest głupia lub wulgarna i gdzieś na Equestria Daily powinien być poradnik co oglądać, a czego nie, ale go nie znalazłem). https://www.dropbox.com/scl/fi/urd8j0s672i4z3yzht7bh/20230804_202448.jpg?rlkey=r1tyw44ww7bdhumz05viihr0p&dl=0 Kolejność oglądania G5: https://www.reddit.com/r/mylittlepony/comments/10jawl7/g5_watch_order/ Tell Your Tale: https://www.youtube.com/playlist?list=PLfJpfTZK5SWBIRkP-IFAEgsAddhtoOp0z Pony Life: https://www.youtube.com/watch?v=RmZ9VnWLTRU&list=PLNmbST1519bKefBpuUkQKBvJGF3p1Ieu1 Na warsztatach z szycia kucy były zapisy, ze względu na ograniczoną liczbę chętnych. Na materiale rysowało się dwie grube litery X, wycinało z ponad centymetrowym zapasem i po zszyciu powstawało z tego ciało kucyka. Głowę dorabia się zszywając ją z kilku małych kawałków, a na koniec wypełnia to farfoclami i zszywa razem. Żmudna robota. Ludzie narzekali na tępe nożyczki. https://www.dropbox.com/scl/fi/x9n8mdoeb1nqvh3chvmm4/20230804_190840.jpg?rlkey=0rsawwljgkxmy87xybhalyesx&dl=0 Na wspólnej sali na dole było kilka atrakcji razem: Trotmania (trzeba nogami szybko naciskać stopami na matę ze strzałkami w miarę jak pojawiają się na ekranie), gry karciane, herbata. Pokazałem Parasprite Panic, ale była tylko dwójka chętnych. https://www.deviantart.com/paraspritecharmer/art/Parasprite-Panic-360238867 https://www.dropbox.com/scl/fi/a0kdt1c9m00oul4crprft/20230804_232725.jpg?rlkey=8841sm7lwzr13fhizl11liov2&dl=0 W małej sali było wprowadzenie do oficjalnego systemu RPG "Tails of Equestria", który wygląda na bardzo uproszczone "Roleplaying is Magic", które było zrobione przez fanów, jest do ściągnięcia za darmo i dostało "cease and desist" od Hasbro. Sesja podobno trwała do 6 rano. Jako system RPG jest mało szczegółowe i MG musi dużo sam wymyślać, ale co kto lubi. https://i.4pcdn.org/tg/1507416249335.pdf Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale na korytarzu przy sali Karaoke chyba można było wyjść na dziedziniec? Drzwi były otwarte, ale piłowała ich pani dyrektor domu kultury. Na koniec w dużej sali było oglądanie "Azumangi Daioh" - to jakieś stare anime z 2002, które prawdopodobnie Silicius wygrzebał z odmętów internetu. Było o dziewczynach i nauczycielkach z liceum i nawet śmieszne. O dziwo napisy były po polsku. Były jeszcze inne atrakcje, ale tam nie byłem, to nie będę się wypowiadał. Po prostu w każdej z sal cały czas coś się działo, chyba, że była przerwa. PIĄTEK - SPANIE W średniej sali na górze były maty 1x1m, łączone za sobą jak puzzle. Spało tam tyle osób, że od razu poszedłem szukać sobie miejsca gdzie indziej, czyli ostatecznie do dużej sali na dole, obok stanowiska z herbatą. Poszedłem spać tak po pierwszej, ale ktoś głośno chrapał i spało się źle. Obudzono nas o jakiejś nieludzkiej godzinie, chyba o 7 rano, bo od 9 zaczynały się atrakcje. Przez połowę soboty snułem się po konwencie jak zombie i miałem siłę tylko siedzieć na panelach. SOBOTA - ATRAKCJE Wprowadzenie dla nowych - Spidi. Nie wiem, czemu to było w sobotę, a nie po rozpoczęciu konwentu. Było o historii kucyków i fandomu. Spidi powiedział, że zawsze na tą prelekcję przychodzą głównie stali bywalcy, to sobie poszedłem. Zresztą nie pamiętam, bo za mało spałem. Spotkanie z Anną Szypaczyńską (Pip Petals) i (Opaliną) cieszyło się powodzeniem i było dużo pytań od publiczności. W dżinsach jest autorka plakatów, która chce zostać aktorką głosową. Ech, szkoda że jej nie było kiedy próbowałem robić teatrzyk kukiełkowy z fanfika "A Hell of a Time". Ze mną jakoś nie chciała rozmawiać. https://www.dropbox.com/scl/fi/b3cx4wxxgovqatdls7pqo/20230805_115920.jpg?rlkey=2rwohcww68r12fv36imv7qahf&dl=0 Prezentacja o Animacji 2D była dobrze przygotowana, ale prowadzący był jakiś cichy i nieśmiały. W pierwszej części była teoria i reguły animacji w 12 punktach z przykładami, np. "dystans między obiektem na kolejnych ramkach to szybkość ruchu", czy "obiekty generalnie poruszają się po łuku". Było też o tym, że można robić ramki kluczowe, np. w pewnych pozach i wypełniać to co jest pomiędzy nimi, albo po prostu przechodzić do kolejnych ramek, na przykład przy animacji ognia. Później przyszła kolejna grupa osób, więc zasugerowałem prowadzącemu, żeby zrobił szybkie powtórzenie pierwszej części i ... dokładnie powtórzył wszystko, co omówił do tej pory, co zajęło pół godziny. W drugiej części omówił animacje na przykładzie "Alpine Crimson" i kilku Kucykowych, ale mniej z tego zrozumiałem. Dowiedziałem się, że dwa popularne programy do edycji filmów to "VSDC Video Editor" (skomplikowane, ale usunąłem końcówkę filmu z Twilight i zmniejszyłem rozmiar pliku) i "DaVinci". https://www.dropbox.com/scl/fi/l3w9w2qlqzdcmyw18ikhc/20230805_125043.jpg?rlkey=58zeq05rzgrq6ma9g051wj1vj&dl=0 Dużą atrakcją był konkurs Cosplayów. Było około 15 uczestników. Najpierw było pół godziny przerwy, bo techniczni przezbrajali światła. Może i wyglądało to nastrojowo, ale było za ciemno, co przeszkadzało w robieniu zdjęć, a uczestnicy narzekali, że ich to razi po oczach. W pierwszej części uczestnicy kolejno weszli na scenę i powiedzieli parę słów o sobie. Nie wszystkie ładne cosplaye brały udział, ale nawet przy 15 uczestnikach trochę to trwało. W międzyczasie padał deszcz i woda kapała z dachu na podłogę i popsuła klimatyzację, ale to nie wina konwentu. Później była przerwa i uczestnicy mieli odegrać sceny. To może jest standard na konkursach cosplayów, ale większość uczestników to wzięło z zaskoczenia i trochę spanikowali. Twilight Sparkle ładnie tańczyła i ją nagrałem, ale pod koniec ostrość mi się rozjechała, pewnie przez złe oświetlenie. Susnet Shimmer ukradła koronę Twilight. Świetny cosplay, ale IMO mówienie męskim głosem psuło efekt. Rarity w surducie odegrała scenę z butiku. Sombra po prostu usiadł na tronie. Metal się oświadczył. Addagio Dazzle śpiewała z playbacku do "Nie ma cwaniaka na Warszawiaka", co nie pasowało mi klimatem do konwentu. Kilku uczestników się poddało. Nagrody (według kolejności zdjęć, więc może coś pomyliłem): Zielona Fluttershy - wyróżnienie za cosplay. Król Sombra - trzecie miejsce za cosplay. Derpy Hooves - drugie miejsce za cosplay. Twilight Sparkle - pierwsze miejsce za cosplay, drugie za taniec. Rarity w surducie - trzecie miejsce za scenkę Sunset Shimmer - pierwsze miejsce za scenkę. https://www.dropbox.com/scl/fi/7t4d54lm9z51wxr3u9c2q/20230805_164636.jpg?rlkey=osc27kd5izb7unl4fyd7coiue&dl=0 https://www.dropbox.com/scl/fi/rj4ubo8fquodx7c6w8gf5/20230805_165539.jpg?rlkey=fdq4x9ddryzi4yn27u8at35pw&dl=0 Była prezentacja o zagranicznych konwentach przez gościa z zagranicy. Czyli Chequestria, Galacon, Brony Con, itp. Chwilę rozmawiałem z Metalem i dałem mu maila, ale się nie odezwał. W każdym razie anime z futurystycznymi żołnierzami to "Genocidal Organ" (jest o tym, jak na świecie wybuchają kolenie wojny połączone z ludobójstwem i CIA odkrywa, że za każdym razem przed wybuchem wojny pewien lingwista pracował nad propagandą wojenną dla danego państwa). Polecił anime BECK i Detroit Metal City. Nadal twierdzę, że "wojna jest złem" to zbyt wąski punkt widzenia. To znaczy zasadniczo tak, ale oprócz tego jest zjawiskiem od zawsze towarzyszącym ludzkości, metodą rozwiązywania konfliktów kiedy dyplomacja zawiedzie i kontynuacją polityki, a ponadto współcześnie liczące się państwa generalnie powstały na skutek ekspansji terytorialnej, lub jako koalicje przeciwko ekspansji innych. Wojny promowały też postęp technologiczny, organizacyjny i budowę infrastruktury. Zresztą poczytaj sobie choćby rozdziały 9 i 11 z "Sapiens". https://ia802908.us.archive.org/8/items/spqr-a-history-of-ancient-rome/Sapiens- A Brief History of Humankind.pdf Sticzu połączył zamianę mowy na tekst, czat GPT i syntezę głosu i efekt był taki, że można było rozmawiać po polsku z Twilight Sparkle. Ktoś był rozczarowany, ale na moje dwa pytania odpowiedziała entuzjastycznie i sensownie. Polecił też program sgpt, który jest skryptem Pythona, łączącym się z kontem OpenAI (trzeba założyć konto trial na 3 miesiące) i odpowiadającym na pytania i piszącym skrypty z poziomu konsoli Linuxa. https://linux.how2shout.com/shellgpt-install-and-use-chatgpt-in-ubuntu-linux-terminal/ Na aukcji charytatywnej nie byłem, ale mieli dużo fantów. Była prezentacja o "Equestria at War", modzie kucykowym do gry "Hearts of Iron 4" o zarządzaniu państwem w czasie drugiej wojny światowej. Nie byłem na tym, ale ten mod jest na tyle dobry, że nawet Dan9L (pracownik Paradoxu odpowiedzialny za kontrolę jakości w HoI4) powiedział, że ten mod jest świetnie zrobiony. Niestety mod działa sporo wolniej po dodaniu kontynentu Zebrica. W każdym razie wybiera się kraj (Equestria, Changelia, Yakyakistan, kawałki Imperium Gryfów, Hopogryfia, Jelenie, Nietoperze, Zebry, itp.), rozwiązuje problemy wewnętrzne, organizuje wojsko i przygotowuje do wojny. https://equestriaatwar.wiki.gg/wiki/Equestria_at_War_Wiki https://www.moddb.com/mods/equestria-at-war Na warsztatach z tworzenia gier planszowych na wstępie było omówienie samego procesu powstawania kolejnych prototypów gry i na czym należy się skupić. Była nawet przygotowana rozpiska. Później prowadzący, którego żoną (chyba?, ma obrączkę) jest Twilight Sparkle z konkursu cosplayów, podzielił nas na trzyosobowe zespoły. U nas byłem ja, Twilight i jeszcze ktoś trzeci. Generalnie większość obecnych była artystami, ja jestem programistą i interesuje mnie mechanika, bo jakieś arty z netu to się zawsze wstawi. Wspólnie z Twilight dyskutowaliśmy nad tematyką i mechaniką i uparłem się, żeby to maksymalnie uprościć i skończyć w wyznaczonym czasie. Gra była o Winter Wrap up z mechaniką zadań (questów) i zasobów (elementów harmonii) na wykonanie tych zadań. Wzorowaliśmy się na grach Splendor, Agrykola i grze o szyciu ubrań. Efekt był mechanicznie grywalny, ale z grania było mało frajdy. Drugi zespół nie skończył swojej gry i utknęli na burzy mózgów i upchnięciu wielu pomysłów w jedną grę. Prowadzący stwierdził, że ich pomysł jest na tyle ciekawy, żeby robić coś z nim dalej. https://www.dropbox.com/scl/fi/nirgqfd269tdvuz83ywa7/20230807_134126.jpg?rlkey=q1rcmq4yo9uau5b4co3xyn0bc&dl=0 Wieczorem w małej sali była sesja "Tails of Equestria" w świecie Cyberpunka, ale konwersja systemu nie była dokończona. Nadal uważam, że lepsze są sesje gdzie MG ma większość przygotowane, a nie wszystko improwizuje. W każdym razie grało się dość fajnie i luźno, czwórka postaci niosła drużynę, a reszta (włącznie ze mną) wygłupiała się lub odgrywała. MG sporo uprościł lub poszedł na skróty i skończyliśmy questa. MG musiał wyjść niedługo po północy i w międzyczasie przyszła do nas Twilight, ale już bez peruki. Kupiłem sobie trochę obrazków, naklejek i przypinek za 40 PLN. https://www.dropbox.com/scl/fi/kpivj5r0fh9436rqyn71q/20230807_134502.jpg?rlkey=zhntn0nfm8jfo3sdsidplh5oo&dl=0 SOBOTA - SPANIE W sleep roomie na górze jeszcze o 2 w nocy głośno oglądali jakieś filmy z Source Film Maker. Nie wiem jak ludzie mogli tam spać. W każdym razie wyżebrałem sobie spanie w sali Karaoke i tam było mi o wiele lepiej i ciszej. NIEDZIELA - POŻEGNANIE Uczestnicy zostali obudzeni przed ósmą i wyproszeni z konwentu przed 10. Sprzedawcy i organizacja byli tam trochę dłużej i nie miałem co robić, więc pomagałem im sprzątać. Pożegnania, pakowanie i odjazdy trwały do dwunastej. Sticzu zamówił taksówkę i zapchał bagażnik pudełkami, więc taksówkarz narzekał, że za mało mu płacą. NARZEKANIE NA NIEDOCIĄGNIĘCIA: Generalnie było dobrze, biorąc pod uwagę, jakie sale i atrakcje były do dyspozycji. Karaoke było popularne i musiało być w jakiejś małej sali na uboczu, bo organizator lubi, żeby było bardzo głośno. Druga mała sala była na niszowe atrakcje typu sesje RPG i prelekcja o japońskich motocyklach. Duża sala była na ważne atrakcje na których było dużo osób. Średnia sala na górze była na różne warsztaty i prelekcje. W dużą salę na dole upchnięto wszystkie pozostałe atrakcje: trotmanię, kącik artystyczny, herbatę, itp. Wystawcy byli wszędzie gdzie się zmieścili, tak żeby jeszcze dało się przejść, w tym w salach i na korytarzu. Na akredytacji orgowie nie wyrobili się z naszywkami, ale można je było odebrać później. Identyfikatory pod koniec zaczęły się rozklejać, ale spełniły swoje zadanie i poprawne ich zafoliowanie byłoby trudniejsze. Trochę zabrakło stołów, żeby siedzieć, jeść, rozmawiać, grać w planszówki, itp., ale wszystkie dostępne stoły poszły dla wystawców, więc trudno. Zmiana nazw sal w trakcie konwentu była dziwna i zostało to wytłumaczone tym, że ludzie kradną plakaty z nazwami sal i tak czy inaczej trzeba nakleić nowe. To pewnie dlatego nakleili je krzywo taśmą pakową, a nie normalnie wąską taśmą biurową. Według mnie lepiej by było mieć zapasowe plakaty z nazwami sal, nie zmieniać nazw w trakcie konwentu i nadmiarowe plakaty albo sprzedać na stole z akredytacją (wtedy ludzie by nie kradli, choć może wystawcy by narzekali na konkurencję) albo zostawić na kolejny konwent. Plakat z Lyrą i Bon Bon był uroczy, a ten z Discordem i Big Makiem pasował tematycznie do sali. Światła na konkursie cosplayów może i były nastrojowe, ale ustawienie tego zajęło z pół godziny, było za ciemno, źle się robiło zdjęcia i uczestnicy narzekali, że ich to razi w oczy. Techniczni i Dymitr mówili, że tak zarządziła organizacja konkursu. Sale do spania były zatłoczone, ale dyrektorka domu kultury zarządziła, żeby nie spać w dużej sali, bo tam jest sprzęt, więc nic więcej nie dało się zrobić. W sobotę powinni byli zrobić spanie w drugiej sali na górze, a nie oglądanie jakiegoś filmu o drugiej w nocy. W sobotę pobudka była o jakiejś nieludzkiej godzinie, chyba o siódmej, ale przynajmniej wszyscy wstali i można było robić atrakcje od 9 rano. Były tylko dwa rozkłady atrakcji, a jeden wisiał na schodach. Według mnie przydałoby się więcej, choć ludzie często po prostu sprawdzali to na telefonach. Przy konkursie cosplayów należałoby z góry powiedzieć, a najlepiej napisać, że uczestnicy powinni odegrać jakąś scenę, lub zatańczyć. Na konwencie dowiedzieli się o tym w trakcie konkursu i trochę spanikowali. GALERIA: https://www.dropbox.com/sh/kut891hn32qmn8l/AAB-zLn8Akj5PhTAyagIk3dba?dl=0
    2 points
  38. No to od czego tu zacząć? Ta historia obecnie jest stosunkowo krótka obecnie (20.07.2023r.) przeczytałem w jeden dzień (z przerwami oczywiście), pierwszy rozdział nawet nie ma tysiąca słów, co mi się podoba, ponieważ dość szybko zrozumieć przebieg opowiadania i można zdecydować czy czytać dalej, jeśli pierwszy rozdział się nie spodoba, to nie czytaj dalej, nie będzie lepiej. To co mogę jeszcze dopowiedzieć to, że faktycznie najlepiej to samemu przekonać się, o czym to jest, plus tag [gore] jest zasłużony. Do samego autora, dziękuję za to, naprawdę potrzebowałem tego. I pozdrawiam wszystkich.
    2 points
  39. Fanfik zaczyna się od podróży do stolicy Królestwa Alikornów, Nowego Alikornopolis, której celem jest ślub Selene i króla Heliosa. Helios odnalazła sposób, dzięki któremu będzie mógł mieć legalnie dwie żony. Jego pierwszą żoną jest jego siostra Sundance. Ślub ma połączyć rody Heliosa i Anemone, między którymi od lat trwa konflikt. Anemone jest niechętna temu ślubowi, ale złożyła Heliosowi obietnicę, że odda mu Selene, naczelniczka rodu ma jednak pewien plan. Od samego początku dają o sobie znać nadciągające problemy, najpierw podróż jest przeciągana przez Anemone. Później dochodzi do ataku złości Forlorn, w wyniku którego dochodzi do uszkodzenia części statku. Przyczyną było wspomnienie tragicznych wydarzeń poprzedniego i niedoszłego ślubu Selene z Heliosem, wtedy zginęli ich rodzice. Po przybyciu do stolicy Anemone przedstawia dokument, dzięki któremu chce doprowadzić do zamiany panny młodej z Selene na Forlorn. Doprowadza to do konfliktu, w którym po stronie Selene stają wszystkie alikorny z wyjątkiem Forlorn, która też pewnie byłaby przeciwna Anemone, gdyby nie widziała w tym ślubie okazji do wyzwolenia się spod jej wpływów. Nawet Crescent, córka Anemone, nie staje po stronie matki. Udaje się im dojść do rozwiązania konfliktu, Emerald i Forlorn mają stoczyć pojedynek w grze w kręciołę, która ma rozstrzygnąć, kto zostanie żoną Heliosa. Niestety wmieszała się w to Winter, nastoletnia córka Heliosa, która chciała pomóc Selene przez podanie środków nasennych Forlorn. Zostało to wykryte i wykorzystane do zamknięcia sprawy ślubu, w zamian za to Winter nie stanie przed sądem za próbę otrucia. Myślałem, że głównym tematem fanfika będzie ślub, ale okazało się, że jest to dopiero początek większej i bardziej złożonej historii. W pierwszych rozdziałach mogliśmy dowiedzieć się o tym, jak dużą wagę alikorny przykładają do obietnic albo jak rozwiązują konflikty przez grę w kręciołę. Ciekawe też było zwracanie uwagi na zapachy, jak w przypadku zapachu Crescent na Emeraldzie, który wyczuła najpierw Anemone, a później Sundance. Jet tu też sporo opisów miast, budynków, dekoracji i innych rzeczy, wydaje mi się, że ich ilość jest odpowiednia i pozwala wyobrazić sobie miejsce akcji. Postacią, którą najbardziej polubiłem w tej części opowiadania, jest Forlorn, wydaje mi się, że była najpełniej ukazaną postacią. O innych albo niewiele się dowiedzieliśmy, albo były pokazane tylko z jednej strony tak jak w przypadku Selene. Forlorn jest porywcza, bezpośrednia, względnie szczera, nie koniecznie umiejąca się dogadać z innymi. To chyba właśnie przez jej bezpośredniość polubiłem tę postać. Zastanawia mnie też pochodzenie jej imienia, ciekawe, jaka historia się za nim kryje. Alikorny odleciały, ale nie udały się od razu do siedziby rodu, tylko do twierdzy. Anemone poważnie bierze pod uwagę możliwość ataku ze strony Heliosa. W pozostałych rozdziałach dowiadujemy się nieco więcej o jej podejrzeniach i niechęci do króla. To one wydają się przyczyną jej zachowania wobec Sundance, może w ten sposób chciała sprowokować ujawnienie wrogich intencji króla. Po przybyciu do siedziby w Iridusze, zanim miała okazję odpocząć, Anemone miała jeszcze okazję wykazać się, udaremniając zamach na swoje życie. Mogliśmy zobaczyć jej słuszną podejrzliwość wynikającą pewnie z setek lat doświadczenia, kluczowa jednak okazała się jej nienawiść do krokodyli. Ciekawe jest też to, że z jednej strony mamy nastolatkę z głupimi pomysłami, z drugiej mamy uosobienie wieczności w postaci Anemone, która ma za sobą wile stuleci doświadczenia, ale jako nieśmiertelny alikorn nadal jest w świetnej formie fizycznej i umysłowej. Jedynym bardzo widocznym następstwem jej wieku jest to, że wydaje się być zimna, pragmatyczna i obojętna na uczucia innych. Cała sytuacja ze ślubem i to jak odnosiła się do Sundance i jej dzieci, jest tego dobrym przykładem. Helios też w którymś momencie zastanawiał się, czy też już nie ma objawów zobojętnienia, a jest młodszy od Anemone. Naczelniczka wydaje się traktować z góry wszystkich wokół siebie, dotyczy to nawet Crescent, której podobno ufa, bo nieraz ją uratowała. Po powrocie do Iridusze aż tak nie jest to widoczne, może cała sprawa ze ślubem była tylko prowokacją Heliosa. Selene jest w ciekawy sposób pokazana, na początku była przedstawiona jako zakochana przyszła panna młoda, była całkowicie pochłonięta wizją swojego przyszłego ślubu z ukochanym. Czekała na ten moment co najmniej kilkanaście lat. Selene wydaje się młoda i trochę naiwna, nie pamiętam też żeby uczucie między Heliosem i Selene było potwierdzone w inny sposób niż zachowaniem Selene. Do tego dochodzi różnica wieku, chyba nie było to dokładnie określone, ale zgaduję, że jest dosyć młoda, w przeciwieństwie do Heliosa, który ma już kilka stuleci. Sam król w którymś momencie zastanawiał się, czy nadal kocha Selene, czy nie chodzi już tylko o zapewnienie kontynuacji swojego rodu. W ciągu jednego dnia marzenie Selene o ślubie ulega zniszczeniu, a po powrocie do Iridusze powoli wraca do normalności. Selene nie wraca do swojej dawnej roli w rodzinie, dzięki ingerencji Crescent zostaje nową zastępczynią naczelniczki rodu. Nie jest to jednak miły bezinteresowny gest ze strony Anemone, ma to pokazać na zewnątrz, że naczelniczka może sobie podporządkować Selene. W nowej roli bierze udział w ustalaniu kary dla Winter, proponuje, żeby przez rok przebywała pod ich opieką. Chciała dać jej szanse na rozwój i nauczenie się czegoś, nieświadomie dając zakładniczkę dla Anemone. Warunki jednak zostają przyjęte przez rodzinę królewską i Winter wyrusza do Iridusze. Przejęcie opieki nad Winter daje okazję na poznanie Selene z innej strony. Jednocześnie okazuje jej wyrozumiałość, życzliwość, ale też próbuje ochronić ją przed Anemone, żeby to zrobić musi wyraźnie stawiać granice dla młodej klaczy, bo wie, że gdyby Anemone miała dobrą okazję do interwencji, to nie byłoby zbyt miłe dla Winter. Z tego powodu królewna musiała pozbyć się większości rzeczy z którymi przybyła. Ciekawe, czy przyda się jej do czegoś „ubranie” z łańcuszków, które zachowała dzięki Selene. Gdy przybywały do Iridusze, wygląd miasta robi na niej duże wrażenie, było większe i ładniejsze niż Alikornopolis. Następnego dnia po przybyciu zaczynała pracę, od rana nie szło jej dobrze, najpierw zaspała, potem nakrzyczała na współpracownicę, a później było jeszcze ciekawiej, okazało się, że Winter ma duże braki w edukacji, mimo tego, że jest potencjalną następczynią tronu. Selene wie, że lepiej by było dla królewny, gdyby naczelniczka się o tym nie dowiedziała. W nauce czytania może pomóc zebra Nahila. To może być ciekawe, Winter wydaje się zafascynowana zebrami, już ich pierwsze spotkanie wyglądało jak pierwsze spotkanie Fluttershy i Spika, ale na szczęście dla Nahili szybko udało się ją odciągnąć. Jak na razie opowiadanie zrobiło an mnie pozytywne wrażenie. Mamy tu ciekawą fabułę, zróżnicowane postaci, ich wzajemne interakcje i konflikty, do tego nierozwikłane zbrodnie i tajemnice z przeszłości. Czekam na kolejne rozdziały i polecam ten fanfik.
    2 points
  40. Nimona Fabuła: Pewien rycerz z plebsu zostaje jako pierwszy pasowany na rycerza. Niestety podczas tego wydarzenia, ginie królowa, a całe podejrzenie pada właśnie na niego. Zmuszony do ucieczki i życia w ukryciu, poznaje Nimonę, która marzy o byciu jego pomocnikiem w sianiu zła i zamętu. Gdy dowiaduje się, że ów rycerz, nie jest zabójcą i nie chce nikogo zabijać, ani nawet być tym złym, dziewczyna odczuwa lekki zawód, ale nadal chce mu pomagać. Nimona, albowiem jest też wyrzutkiem, żyjącym w cieniu, ze względu na swoje moce, dzięki którym może zmieniać swoją formę. Oboje postanawiają, oczyścić siebie ze złej sławy, co rozpoczyna całą drogę do znalezienia sprawcy zabójstwa królowej. Moje wrażenia: Ogólnie to jeden z najlepszych filmów animowanych na Netflixie jaki widziałem od dawna. Fabuła jest dobra, choć nie porywająca, ale ta Nimona, to moja ulubiona postać, jej wygląd, charakter, styl życia, itp. Zakończenie jest mega smutne i wbijające w fotel. Film posiada sporo gagów i drwin, ale na poziomie. Już wiem, że film zostanie kupiony przeze mnie na DVD jak tylko wyjdzie. Dzisiaj kupiony został także komiks, na którego podstawie powstał film. Recenzja komiksu: Recenzja filmu: Ja osobiście polecam ten film, bo komiks ma specyficzny styl graficzny i nie każdemu się pewnie spodoba. Film jest na Netflixie, więc kto go ma, zapraszam. Minusy: Są to moje prywatne minusy, a konkretnie to jeden... Kolejny świetny film, który też z jakiegoś powodu musi mieć wątek lgbt podobnie jak "She-Ra".
    2 points
  41. Dzień dobry! Witamy w programie analiza fanfików. Dzisiejszym tematem będzie: Jak dokonać sabotażu na własnym dziele... Dobra, co tu się właściwie wydarzyło? Po przeczytaniu tego opowiadania naprawdę zastanawiam się dlaczego, drogi autorze, podjąłeś niektóre decyzje. Co prawda czytałam posłowie (które dużo mi nie powiedziało), ale no... Ehhh... Przeczytaj ten tekst za jakieś pięć lat. Tak po prostu dla siebie. Po prostu czuć z niego, że autor był bardzo młody, miał mało doświadczenia życiowego (z pisarskim lepiej) i chciał napisać coś na miarę czegoś super głębokiego, ale mu nie wyszło. Handlarz Słów przypomina mi nieco opowiadania Niki. Jest dziwny, filozoficzny i ma eksperymentalną formę. Fanfiki Niki były wyborne, bo trafiały w punkt. Nie rzucały słów na wiatr. Handlarz Słów, o ironio, to robi. Leje wodę, gubi sens, leje troll wstawki, a narrator regularnie łamie czwartą ścianę i gada sobie z czytelnikiem żeby na pewno ten drugi nie mógł wstrzelić się w klimat. Objętość? Niewykorzystana. I najbardziej boli mnie to, że to mogło być dobre. Mogło trafić do tej samej szuflady, co dzieła Niki czy Malvagio. Nie mam większych zastrzeżeń do kwestii technicznych czy samej polszczyzny. Może nie licząc inkantacji. Dobór słów jest komiczny, ale spoko, teraz już wiem, że dusze summonuje się śpiewając między innymi o maszynce do mięsa. Ile tu nietrafionych słów, czy grafomańskich rozkmin oraz dziwnych trollwstawek, to głowa boli (ale za żart o papieżu, to szanuję). Jak choćby to porównanie: Oświetlone korytarze, pięknie zdobione ściany, a na nich wiszące niczym samobójcy obrazy. Za co? Ten fanfik nie ma tagu comedy. To jest komedia. Podobnie jak edgy Sombra, który jak chce się napić, to zmienia wodę w cykutę. Swoją droga, z nikim w tym ficzku się tak nie utożsamiałam jak z nim. Takie zabiegi rujnują klimat i sprawiają, że nie da się tego czytać na poważnie. Albo takie piękne zwracanie się do czytelnika i zabiegi literackie jak ten: Słowa mają moc, Kartofelku. Słowa są jak nici, z której zręczny rzemieślnik, artysta bądź ktoś, kto jest jednym i drugim, potrafi stworzyć piękny haft. Wykreować postaci i sceny, nadać im nastrój, stosując odpowiednią linię, odpowiedni splot nici i dobór barw, co pobudza emocję. Nie możesz wypowiedzieć ciszy, ale możesz ją poczuć. Możesz wyjąć słowa, które sprawią, że się ją poczuje. Bo słowa są nie tylko dźwiękiem i nie muszą zostać wypowiedziane, by zaistniały. Słowa są również obrazem, ale przede wszystkim są myślą i stojącą za nią ideą. Pisząc tworzymy coś więcej niż zlepek słów. Pobudzamy umysły, by wykreowały wrażenia. Wrażenia zapachów, smaków, dźwięków, dotyku i obrazu. Strachu, smutku, radości czy nawet miłości. Gramy na klawiszach naszych odbiorców, by to oni powołali naszą muzykę do życia, a jednocześnie sami jesteśmy własnymi odbiorcami. Dlatego tak ważne jest, by nie rujnować nastroju i klimatu oraz nie naciskać złych klawiszy. Udało Ci się jednocześnie uderzać z buta, przelatując obok i naciskać zbyt dużo, przez co zamiast muzyki powstał zwykły chaos. Następnym razem precyzyjnie ustal co chcesz przekazać i uprość to. Czasem mniej znaczy więcej. Np. tutaj: Jakby zostawić pierwszy i trzeci akapit, to byłoby super. Ale istnieje przekombinowany drugi i wszystko psuje. Rozwiązanie tych trzech problemów (troll wstawki, NarratorTM, Lanie wody i pseudogłębokiego bełkotu) wyeliminowałoby większość wad tego opowiadania. Ale czy wszystkie? Nie, ale to już w dużej mierze kwestia gustu, mojego światopoglądu i wieku. Bez urazy, ale wiele postaci brzmiało tu jak edgy nastoletni gimnazjaliści, którzy właśnie przeżywają fazę rozczarowania światem i nie potrafią dostrzec jak bardzo jest on zniuansowany. I że cudze wartości są niekoniecznie gorsze/lepsze, tylko po prostu inne. Chyba że tak miało być, ale nie sądzę. Dlaczego? Ze względu na głównego bohatera. Mój problem z postacią Rafaela Namelessa (poza tym idiotycznym imieniem) jest taki, że nigdy nie trafił na nikogo dość wyszczekanego. Np. podczas rozmowy z dziedziczką stwierdził, że to podejrzane, że nikt nie mówi o jej matce. Nie, to nie jest podejrzane. Czemu? Bo jej od dawna nie ma, co, codziennie mają o niej gadać? Większość kuców powinna na niego, za przeproszeniem, patrzyć jak na głupio mądrego cwaniaczka, przynajmniej dopóki nie zaczną się czary. Wchodzenie z nim w układy też wydaje się mało rozsądne. Do tego koleś jest po prostu dupkiem. Nie mówię tu o Meadow, ona po prostu była idiotką, która dostała to, na co zasłużyła, ale no, jego stosunek do Storm i różnych randomów... Auć. Do tego jego punkt widzenia jest jedynym właściwym i słusznym, i tylko istoty takie jak Przeklęty czy Złodziej mogą tu dyskutować. Ale gupi ten Sombra, że ceni życie Serio, to byłoby okej, gdyby nie to, że zbyt wiele kucyków zapomina języka w gębie, łapią się na jego sztuczki i przytakują mu wtedy, kiedy serio nie mają powodu. Nieco zmieniło się to przy kucu na stacji, przy którym zupełnie się wyłożył. No i strażnicy posiadłości, którzy nie kupili jego głupiej śpiewki. I to było okej, ale... Koniec końców Handlarz musi postawić na swoim. I zadziwiająco chętnie korzysta z magii, kiedy brakuje mu słów. Cóż za hipokryta. Wracając do fabuły, mamy tu parę wątków, z czego wiele bym wywaliła, a inne bym rozwinęła. Powiem tak: Handlarz Słów byłby sto razy lepszym fanfikiem jakby skupiał się na śledztwie Wonderfula i je rozwinął, a wywalił sceny jak Storm robi żarcie Złodziejowi i z nim podróżuje. Backstory Rafaela i Meadow też nie porywa. Ciężko traktować jako wielką tragedię porzucenie (!) i zdradę (!) laski, do której nigdy nic nie czuł, której nigdy nie robił nadziei i która była tylko durną, zakochaną w szefie pracownicą, która przeżywała przez resztę życia, że szef rzucił robotę, wyjechał w Bieszczady i nie czuje potrzeby życia z nią. Do tego stopnia, że dosłownie zawarła umowę z diabłem i sprzedała swoją duszę, by on zmądrzał. Tzn. wrócił do niej na nadgarstkach, mówił, że kocha ją, swoją nudną robotę i marzy tylko o spłodzeniu stada źrebaczków. Kupiłabym to, gdyby Meadow miała piętnaście lat, ale w przypadku dojrzałej klaczy, to jest to po prostu śmieszne. Wątek w rezydencji mógłby być fajny, co prawda domyśliłam się szybko kim jest panienka, ale no... Zakończenie miało potencjał, ale... Zabrakło śledztwa. Co to za wątek kryminalny, w którym nie ma treści procesu? Jest tylko rozwiązanie? I trochę, głównie czczych, rozmów pomiędzy. Inna sprawa, że sekrety panienki też nie były aż tak znaczące, bo no... No stawka zbyt wysoka nie była. I w tym kontekście, też zastanawiam się... Dlaczego to tu w ogóle jest? Jakby z Handlarza Słów zrobić ze trzy różne fanfiki - fanfik o śledztwie u Wonderfulów, fanfik o ziggerze i przeszłości, fanfik o rozliczeniu, to byłoby to dużo lepsze. A tak? Przemieszane z poplątaniem, potraktowane pomacoszemu i połączone często na ślinę i taśmę. Bo czemu to właśnie ta postać została sędzią? Po co im był śmiertelny sędzia? Jeśli chodzi o bohaterów, to moim numerem jeden jest tu Sombra, który może nie jest zbyt kanoniczny, ale po prostu czułam się tu trochę jak on, jeśli chodzi o stosunek do innych postaci i całego świata. Storm też była okej, choć nie wiem do czego prowadził jej wątek i jej toksyczna miłość do Lucyfera (bo to pewnie było jego prawdziwe imię czy inny Samael). Czarodziej i jego córkosyn okej. Biedny zigger, który rzucił niechcący ciekawsze lore w swoich ostatnich słowach, niż reszta fanfika. Meadow jest głupia, Rafael to morderca i hipokryta. Przeklęty istnieje. A Złodziej Dusz? Na pewno nie gra fair, skoro można mu sprzedać cudzą duszę, a i jego bale są naciągane jak stare gacie, jeśli chodzi o ich cenę. Przypominał mi Pana Lusterko z Wiedźmina 3. Przeklęty, przerażający byt nie z tego świata. Okrutny, zły, wypaczony i będący jednocześnie edgy gimnazjalistą. Mimo wszystko uważam, że on i Rafael są siebie warci. Były bibliotekarz stał się bytem na miarę swojego adwersarza. To dwie strony tej samej monety. Królowie pychy, arogancji i hipokryzji. Dwa okrutne typy, od których lepiej się trzymać z daleka. Niech tylko Biała Pani ich dorwie. Ale wiesz co? Polubiłam w zakończeniu to, że Handlarz nie tylko przegrał, ale i jeszcze to jak Złodziej zrobił jego i Meadow z wywiązaniem się z umowy. Aż poczułam do Lucka pewną sympatię, bo to akurat było wyborne. Choć nie mógł ich po prostu niszczyć bez umów? Nie przeszkadzało mu to z postronnymi. Handlarz Słów mógłby być fikiem dobrym, a nawet bardzo dobrym. Ten potencjał jest. Niestety, ale oceniam go na 5/10. Przez auosabotaż oraz przez rozwodnioną i niedopracowaną treść. Bo czasem tu są dobre sceny, są pomysły. Tajemnicze i nawalające się demoniczne kucyki? Ten makabryczny bal? Pewnie. Sekrety? Zagadki? Zbrodnie! Pewnie. Ale błagam, naucz się budować klimat i rozwój wydarzeń. I naucz się upraszczać rzeczy, a jednocześnie dostrzegać różne niuanse. Bo takie rzeczy strasznie rażą, szczególnie przy czymś, co miało być ambitne (i nazywa się Handlarz Słów). Cahan I Jadowita
    2 points
  42. Na chwilę obecną to raczej wychodzi, że to raczej Ty nie za bardzo rozumiesz tych tematów i to Ciebie one oburzają. Tak ciągle piszesz że teraz to wszędzie tylko LGBTQIA i że tylko to jest wpajane dzieciom... Że kiedyś dzieci uwielbiały Minecraft, Roblox, przygodowe seriale animowane... Nie żeby coś ale Minecraft, Roblox cały czas są na topie ale Ty nawet nie próbujesz tego dostrzec. Jak nie możesz znaleźć nic twoim zdaniem wartościowego to może zmień metodę wyszukiwania i zamiast szukać gojów czy lesbijek szukać to co Ciebie interesuje... Ja nie lubię komedii romantycznych więc ich nie szukam zamiast narzekać na lewo i prawo że teraz to tylko komedie romantyczne robią... Tak narzekasz, że teraz to tylko wszędzie wtykają gejów i lesbijki a kiedyś tego nie było... to zobacz polski film z 1997 roku młode wilki 1/2 i powiedz co tam było, w tym starym, nie amerykańskim filmie. A co do "idiotycznych filmików z Among Us kierowanych ku dzieciom" to widziałeś kto je robi? W wiekszości to są inne dzieci/nastolatkowie, nawet zobacz głupie filmiki z MLP związane z zabijaniem, przemocą i podobnymi... tego nie robi Hasbro tylko właśnie dzieci/nastolatkowie.
    2 points
  43. Dzisiaj zapraszam na krótki tekst przedstawiający pracę lektora z nieco innej perspektywy. Bardziej... naturalnej? Jak się okazuje praca w Bronies Corner 2.0 wcale nie jest taka prosta i łatwa jak mogłoby się wydawać. Póki nasi lektorzy jeszcze nie doznali załamania nerwowego, możemy cieszyć się z czytania naszych grafomańskich pomysłów, które co chwilę im podsuwamy. Z dedykacją dla wszystkich lektorów! Byliśmy Lektorami Podziękowania dla @Wilczke za korektę, oraz dla @Dex i @Foley za pre-reading. A tutaj inny tekst z tej serii: Wspomnienia korektora.
    1 point
  44. Die Hard Spotkanie z Pancerną Bestią Gdy Rainbow Dash latała sobie nad Ponyville nie mogła przypuszczać, że tego dnia, razem ze swoimi przyjaciółkami, zmierzy się z łotrem, jaki jeszcze nie stanął na jej drodze. Gniew, łzy, szaleństwo, niegodziwość w najczystszej postaci. Nadszedł dzień starcia. Kto wyjdzie z niego cały? Przekonajmy się. Krótkie, moim zdaniem całkiem przyjemne, lekkie opowiadanie, napisane w celu zregenerowania sił. Zapraszam do lektury! Die Hard Spotkanie z Pancerną Bestią Przy okazji, skromne podziękowania. Decaded jak zwykle sprawnie uwinął się z korektą, chwała mu! Drugą osobą zasługującą na wdzięczność, która zainspirowała mnie do napisania tego... czegoś, jest Dolar84. Czapki z głów dla obu panów!
    1 point
  45. Wszyscy wiemy, że Twilight Sparkle jako mała klaczka została przyjęta do Szkoły dla Uzdolnionych Jednorożców i trafiła pod szczególną opiekę księżniczki Celestii. Wiemy też, że kilka lat później przeprowadziła się do Ponyville, dokąd jej mentorka wysłała ją w celu zdobycia przyjaciół... ale co działo się w międzyczasie? Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić Forthwith w serii oneshotów, zatytułowanej „My Little Pony: Sezon 0”. W pierwszej odsłonie cyklu, fanfiku o wymownym tytule „Krótkie rządy księżniczki Twily” (ang. The Brief Reign of Princess Twily), Twilight postanawia nieco ulżyć swojej przepracowanej mentorce... przy okazji wywołując niemałe zamieszanie. W roli tłumacza zadebiutował Darkness Husarz, który (o ile nic nie pomyliłam) nie ma konta na forum. Korygowaliśmy Wierzba,@Cinram i ja. Prereadingiem zajął się @Zandi. kopia na Googlach kopia na AO3 Kiedy będą kolejne części – trudno mi powiedzieć, ponieważ Dark ma na głowie przygotowania do matury, więc nie chcemy go zbyt często odrywać od nauki.
    1 point
  46. W chwili przerwy od większych projektów, poszczuty przez Kredke, postanowiłem dokonać tłumaczenia doskonałej, pełnej angielskiego humoru komedii. Lojalnie ostrzegam, iż lektura może doprowadzić do bólu brzucha, a w niektórych przypadkach do zerwania przepony ze śmiechu. Przed Wami: Today is a Good Day to Die Autor: Aragon Opis: Pewnej nocy, tak po prostu, Celestia uświadamia sobie, że umrze w ciągu najbliższej doby. Oryginał Tłumaczenie Mam nadzieję, iż będziecie się przy tym bawić równie dobrze jak ja. Życzę Wam udanej lektury i uważajcie na podatki. I rumianek! Do następnego tłumaczenia! Dolar84
    1 point
  47. Księżniczka Luna mierzy się ze swoim najgorszym wrogiem... łóżkiem. Odkrywa jak trudno jest czasem znaleźć dobrą pozycję do wygodnego ułożenia się do snu. Zwłaszcza po tysiącletnim pobycie na księżycu. Kolejne moje tłumaczenie, fanfic z niezłą oceną, należy go traktować z przymrużeniem oka Luna Tries to Sleep PL
    1 point
  48. Witam, oto kolejne moje tłumaczenie z Luną w roli głównej. Krótkie, ale wysoko ocenione przez użytkowników FimFiction.net Mam nadzieję, że tłumaczenie jest na poziomie, a ja ustrzegłem się błędów i literówek. Nie będę Wam spoilerował, moim zdaniem warto przeczytać... : ) I podejść do tego z przymrużeniem oka... Oryginał Luna, There's a Sentient Race Inside Your Mane [PL] - Tłumaczenie by Arjen
    1 point
  49. W ramach odrdzewiania się o długiej przerwie postanowiłem na szybko przełożyć dwa króciutkie fanfiki autorstwa Equimorto. Jako pierwszy wrzucam taki, gdzie Księżniczka Luna jest martwa. Znowu... Oryginał Princess Luna is dead. Again. Tłumaczenie Księżniczka Luna jest martwa. Znowu. Opis: "Księżniczka Celestia była pewna, że to będzie doskonały dzień. Słońce świeciło na niebie, ptaszki śpiewały i nic nie mogło pójść źle. Przynajmniej dopóki nie dostała ponurych wieści dotyczących swojej siostry. A wydawało się jej, że ostatnim razem postawiła sprawę jasno." PS: Od razu odpowiadam na spodziewane i słuszne zarzuty, że tłumaczę inne rzeczy a nie te na które niektórzy (chyba) jeszcze czekają. Owszem, to prawda, jednak do nich też ostatnio wróciłem. Planuję kolejno zamykać pootwierane projekty, których mam masę - zacząłem od Aleo he Polis! i mam nadzieję, że dalej pojawią się też te tłumaczeniowe.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...