Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

To ja też się pożalę, a co.

 

Nienawidzę być słaba, choć chyba powoli pogodziłam się już ze swoim ograniczeniem. Wkurza mnie, że nie jestem w stanie pomóc nosić mebli, że mam problemy z większymi zakupami, że do każdej durnoty i błahostki wymagającej siły fizycznej muszę prosić kogoś o pomoc. To takie... uwłaczające. Mimo że wiem, że muszę to w pełni zaakceptować, bo z wiekiem będzie gorzej.

 

Wkurza mnie ból. To znaczy, przyzwyczaiłam się, że zawsze coś mnie boli i nie przykładam do tego aż takiej uwagi, ale jak czasami jak usiądę to dociera do mnie, że tak naprawdę nie ma dni, w których by mnie coś nie bolało. Ból po prostu jest, mniejszy, czasem większy, ćmiący, rwący, szarpiący, w zależności od miejsca, w które uderza i od dnia, ale nieustannie jest. Głowa, nadgarstek, kolano, biodro, łopatka, bark, plecy, szyja, brzuch, klatka piersiowa... zawsze coś (w trakcie pisania tego boli mnie kręgosłup, klatka piersiowa, okolice żeber i łopatka i wyżynający się ząb, ale on jest w gratisie i się nie liczy). Przyzwyczaiłam się do tego, jest to dla mnie normą i żyję sobie w miarę normalnie, ale mimo wszystko męczy, zwłaszcza jak sobie to nagle uświadomię. Albo jak kolano, które sobie bardzo inteligentnie skręciłam i którego w końcu mi nie zoperowano daje o sobie znać (rzyganie z bólu, yay!).

 

Chciałabym uprawiać jakiś sport. Biegać po lesie częściej, nie bojąc się o serce i nie męcząc stawów. Nie czuć z każdym krokiem, jak panewki stawów biodrowych niebezpiecznie chyboczą się na boki, jakby miały zaraz wypaść, nie skręcać sobie kostek z byle powodu. Chciałabym nie czuć przeskakujących nadgarstków (nie boli, ale jest szalenie nieprzyjemne) przy zamykaniu drzwi od auta.

 

Chciałabym, żeby przyszła już wiosna i lato. To robi tak dobrze stawom, nie macie pojęcia, jaka to dla mnie ulga po zimie. Teraz robi się chłodno, przychodzi mróz, wieje lodowaty wiatr, co dla mnie jest nie lada wyzwaniem. Stawy reagują na pogodę, rano budzę się zesztywniała, czekając, aż przynajmniej część mojego ciała odzyska sprawność.

I chodź cały czas uśmiechnięty, udawaj, że wszystko jest w porządku, jak czujesz zmęczenie zimnem, ból stawów, nie możesz się nawet porządnie ruszyć i jest ci lodowato od środka. To frustrujące.

 

Radzę sobie dobrze, bo ludzie, którzy mnie znają, nie wiedzą, że jestem chora, dopóki im tego nie powiem.

Borze liściasty, to nie jest tak, że narzekam jakoś bardzo mocno, zawsze mogło być gorzej. Trafił mi się typ klasyczny choroby, są jeszcze inne, gorsze. W gruncie rzeczy jestem szczęściarą, mam szansę dożyć czterdziestki i nie zejść na tętniaka po drodze (potem nie wiadomo), nie muszę poruszać się na wózku inwalidzkim ani nosić ortez ortopedycznych cały czas. Choć czasami marzę o kuli. Jak mi odbije, to sobie kupię, żeby mi było łatwiej łazić.

Ale... nie, nie zniosę wypytawania co to i po co to. O nie. W takim razie fundnę sobie laskę jak dr House i powiem, że jestem największą fanką serialu i dlatego to wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość ChrisEggII

Decyzje mnie powoli niszczą. Chyba każdy z mojego rocznika już wie, gdzie pójdzie za rok. każdy się mnie pyta, do jakiej szkoły na zamierzam się udać.

A ja na to:

,,Shit''

Nie zostało wcale dużo czasu, a zastanawiam się od niemal roku. Przez rok nic nie wymyśliłam. Nie mam planu na życie, a każdy ode mnie wymaga, że już wiem, co chcę robić: liceum, technikum, zawodówka?

Tutaj napiszę trochę inaczej od innych. Wybór między technikum a liceum zależy od dalszych planów. Jeżeli masz w swoich planach rozpoczęcie studiów - wybierz liceum. Jest krótsze i często reprezentuje wyższy poziom. Czego się nie nauczysz w liceum, to nadrobisz na studiach. Jeżeli jednak nie myślisz o studiach, to koniecznie wybierz technikum. Jak ludzie wyżej napisali, po tym łatwiej znaleźć pracę (chociaż ludzie, proszę was... nie wynoście znalezienia pracy po liceum do miana cudu. To jest cholerne nadużycie. Nawet w takim zadupiu, w którym ja żyję, idzie zarobić. Nawet i bez wykształcenia średniego).

 

Po studiach i tak zostanę bez pracy?

Mniejsza szansa niż jakbyś była bez studiów. Pracodawcy często zwracają uwagę na to, czy masz wyższe wykształcenie, czy też nie.

Kolejna sprawa, to jakie studia wybierzesz. Humaniści mają w obecnych czasach o wiele gorzej, bowiem ich studia uważa się za całkowicie bezużyteczne, a kierunki nazywa się "wydziałami gier i zabaw". Kierunki techniczne i medyczne mają pod tym względem o niebo lepiej.

No i kwestia ofert pracy... Mój profesor swego czasu powiedział mi coś takiego: "Po waszym kierunku jest naprawdę niewiele ofert pracy. Ale tak jest po każdym innym. Natomiast na zachodzie takie oferty leżą na ziemi i tylko czekają aby je podnieść. Dlatego polecam wam naukę języków". Jeżeli miał rację, to cóż... Polecam naukę angielskiego.

 

To może lepiej technikum? Skłaniałabym sie ku tej myśli.. Gdyby jakieś porządne technika nie były jakieś 30 km ode mnie. Bilety autobusowe kosztują, a i mi się nie chce dojeżdżać codziennie autobusem pewnie około 1 godziny. Owszem, są tam wszelkiej maści bursy, ale boję się rozłąki z rodziną i zostawiać moją mamę z ojcem samym. Tu też są poruszane kwestie finansów, bo ciężko jest utrzymać dwie córki daleko od domu, to co trzecia?

Mogłabym też iść do Białegostoku, do siotry, ale co by to dało? Jeszcze rzadziej bym wracała do domu.

No niestety, ale stawiając na edukację nie można patrzeć na odległość od domu. Naprawdę nie warto. Przyzwyczajenie się do nowych warunków życia to kwestia 2-3 miesięcy, a tęsknota za rodziną też nie jest wieczna. Przecież zawsze możesz wracać do domu rodzinnego co tydzień, lub dwa. To samo odnosi się i do znajomych. Nie warto się kierować tym, że do jakiejś szkoły idzie większość znajomych.

 

Robiliśmy test, który miał pokazać w czym moglibyśmy być dobrzy. Zakreślaliśmy zawody które bardziej nam się podobały, potem nam wychodziły trzy najlepsze literki. Każda literka oznaczała inną grupę zawodów.

Wyszło mi, że powinnam być dobrą Policjanką, urzędnikiem, komornikiem (shit x2) albo kimś z pomocy socjalnej/społecznej/czegośtamjeszczenieważne. Gdyż mam podobno łagodny charakter i miłe usposobienie, dzięki czemu byłabym dobra w tych zawodach wymagających dobrego podejściach do człowieka. Przyjamniej tak to zrozumiałam, bo ta babka włączyła swój nudny pseudobełkot. Rzekomo, byłąby ze mnie dobra przedszkolanka (nienawidzę dzieci), aktor (nie wiem na jakiej podstawie) dziennikarz (no na pewno!) i ogólnie jakiś tam humanista.

Ten test to jeden wielki bullshit. Miałem takie coś pod koniec 2 klasy liceum i mi wyszło, że mam zacięcie artystyczne. Chren z tym, że moje obcowanie ze sztuką ograniczało się do słuchania muzyki i oglądania prac graficznych innych. Nie kieruj się tym testem. Przy wyborze kierunku przede wszystkim bierz pod uwagę przedmioty, które naprawdę lubisz. Jeżeli takowych nie masz, to wybierz te, z których masz najlepsze wyniki (no, może poza religią, W-Fem, czy WOSem... Tam bardziej liczy się powołanie/kondycja/zainteresowanie polityką).

 

I moje pytanie brzmi :Jak mam teraz funkcjonować, skoro wszyscy bliscy zachowują się, jakby to była kwestia życia i śmieci? Wszyscy na mnie naciskają, tak, że zaczełam nie spać po nocach wypominając ich słowa i pytając się siebie, co ja teraz zrobię?

Zawsze możesz skłamać, że już wybrałaś swoją następną szkołę, a w tym czasie na spokojnie szukać miejsca swojego następnego etapu edukacji. W razie czego możesz później stwierdzić, że zmieniłaś zdanie. U mnie to pomogło pozbyć się niewygodnych pytań od jednej ze swoich ciotek.

 

Nie mam pomysłu na życie.

Witaj w klubie. :ming: A mówi ci to student na drugim roku studiów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Celly, mam podobny problem. Nie wiem dlaczego ale moja szkoła stawia na zawodówkę. Pomyślałam że właśnie do niej pójdę, bo nie nadaje się na żadne studia. Liceum w mieście mamy jedno które jest słabe jak barszcz. Mi zostają tylko dojazdy. Mama mówi żebym szła na ASP, ale każdy wie jak po tym znaleźć pracę. Dlatego zapisała mnie na praktyki zawodowe do poradni (termin: 16 grudzień, yay). Poszukaj może w Twojej okolicy czy nie ma podobnych zajęć ?

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie przeglądam ten temat od pewnego czasu i zauważyłem pewną ciekawą rzecz - strasznie dużo osób jest w moim wieku, czyli gimnazjalnym. I mają problemy, nie zaprzeczam. Tylko dlaczego ja, mający krzywy zgryz, wadę wzroku i jeszcze parę wad fizycznych, których nie będę tutaj wymieniać, do tego roztrzepany jak nie wiadomo co i nieśmiały, jestem mega szczęśliwym człowiekiem? Może dlatego, że mam świetnych rodziców, z którymi można spokojnie pogadać na tematy najróżniejsze (a szczególnie już z matką)? A może ze względu na mój chory optymizm i podejście "nie ma co się przejmować, to się naprawi"? Dlatego, że wciąż jestem obiektem drwin, a tym się w ogóle nie przejmuję? Naprawdę nie wiem.

 

O dziwo mógłbym podać odpowiedź dlaczego np. taki ja ubolewa tak nad swoim jestestwem. Po pierwsze i najgłupsze- świetnie zdaje sobie sprawę z moich pewnych problemów które zaraz podam ale nic z tym nie robię, nie staram się nic zmieniać ani robić coś żeby było lepiej.

Inny powód że mimo niektórych osób zachowuje się jak dziecko (tudzież nerd) chyba czasem najpoważniej myślę o przyszłości ( i z góry zakładam że skończę martwy w rynsztoku).

 

Innym powodem może być to że ja osobiście czuje się czasem jakbym zawiódł mojego tatę- jestem jego jedynym synem, widziałem jego świadectwa oraz świadectwa mojego dziadka (akurat właśnie ojca mojego taty), świadectwa szóstkowe, tata jest dyrektorem szkoły, dziadek był architektem. Do tego dochodzi fakt że mój tata lubi sport, jest towarzyski i świetnie się uczył. Ja osobiście staram się ale moje oceny nie są tak świetne, jestem aspołeczny (w pewnym stopniu) a sportu nienawidzę (uprawiać i oglądać).

 

Jest jeszcze kolejny możliwy powód którego bym jednak na tyle poważnie nie brał ale kiedy o nim rozmyślam czasem czuje się jak śmieć.

Mianowicie dziewczyna- i to nie zwykła, idealna wręcz, inteligentna, wysportowana, z poczuciem humoru i innymi zaletami (tak apropos- moja koleżanka). Oczywiście to może być tylko głupie zauroczenie, ale nie potrafię tego rozróżnić ale mimo to czasem przeklinam los że spotkałem kogoś takiego w wieku kiedy poprzysiągłem sobie nie mieć żadnej dziewczyny. Po za tym znaleźli by się lepsi dla niej.

 

Taki mój trochę zbyt przydługawy wzór powodów dla których czuje się jak nic. Możliwe że nie masz takich problemów, osobiście też mam wadę wzroku, jestem raczej "chuchrem" i nawijam czasem jak wariat o tym że kamienie nieskończoności w większości pojawiły się w Marvel Cinematic Universe ale tymi rzeczami się akurat nie przejmuję, bo poco?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@SolarIsEpic

Też zachowuję się jak dziecko, ale hej! Wciąż nim jestem i mam do tego prawo. I też jestem świadom swoich problemów i też nie próbuje tego zmienić - to w końcu kawałek mojego charakteru. A przyszłością nie warto się przejmować i tak potoczy się zupełnie inaczej niż planujemy. Właśnie, planowanie - ma sens tylko na kilka najbliższych miesięcy, dalej życie decyduje samo co chce zrobić.

Nie ma sensu porównywać się z innymi, jesteś sobą i powinno być ci z tym dobrze. Ja nigdy nie pytałem się nikogo jaką dostał ocenę - bo co mnie obchodzi ktoś inny, ja pracuję na siebie. Tak, jestem egoistą. Jeśli zaś chodzi o sport też go nie lubię, ograniczam się do podciągania i zajęć wychowania fizycznego. No i też nie jestem towarzyski, dla mnie przyjaźń jest pojęciem abstrakcyjnym. W końcu friendship is magic, a magia nie istnieje.

Ja tego problemu nie mam, z moim podejściem to albo zostaną starym kawalerem, albo to ona zrobi pierwszy krok. W każdym razie, teraz mnie to nie obchodzi.

Jakbyś posłuchał, jakie to ja debilizmy gadam. No i chuchrem nie jestem - mój problem jest zupełnie odwrotny, mam nadwagę. Małą, bo małą, ale mam.

Ostatnie wiersz twojej wypowiedzi mi się niesamowicie spodobał, zastosuj go do większej ilości spraw, a zobaczysz o ile szczęśliwsze stanie się twoje życie.

Edytowano przez Advilion
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie przeglądam ten temat od pewnego czasu i zauważyłem pewną ciekawą rzecz - strasznie dużo osób jest w moim wieku, czyli gimnazjalnym. I mają problemy, nie zaprzeczam.

 

W 90% przypadków to po prostu, "kryzys wieku gimnazjalnego" :lol: Ale co prawda, to prawda... są i osoby, które faktycznie mają przerąbane, bez względu na to czy mają 8 czy 28 lat. Czasami trzeba pogłaskać po główce, a czasami dać kopa w dupsko i sprowadzić na ziemię. Jakby nie było trzeba uważać na słowa.  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


A przyszłością nie warto się przejmować i tak potoczy się zupełnie inaczej niż planujemy. Właśnie, planowanie - ma sens tylko na kilka najbliższych miesięcy, dalej życie decyduje samo co chce zrobić.

Nie warto? Oczywiście, że warto. Jeśli ma się ustalony cel w życiu i się wie doskonale co się chce robić. Trzeba do tego dążyć, by mieć coraz większe szanse, aby się to spełniło. Jest możliwość, że nagle coś się może zmienić w życiu o 360 stopni i się nie będzie wstanie tego robić. Głupie jest myślenie "życie samo pokarze co będę robić". Każdy jest kowalem swojego losu. Jeden osiągnie to szybciej, drugi wolniej, trzeci w połowie, ale zawsze coś. 

Dobrym wyjściem jest plan B [którego nie mam, ale o tym pomyślę później]. Jeśli cel pierwotny nie wypali, zawsze zostaje cel "pocieszenia".  Może nie będzie on tak bardzo sprawiał przyjemności, ale nie będzie się mieć poczucia "Zmarnowałem życie, bo X mi się nie udało. Co ja teraz zrobię, do niczego się nie nadaje".

Życie może pokierować na budowlankę gdzieś w Szwabii. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie warto? Oczywiście, że warto. Jeśli ma się ustalony cel w życiu i się wie doskonale co się chce robić. Trzeba do tego dążyć, by mieć coraz większe szanse, aby się to spełniło. Jest możliwość, że nagle coś się może zmienić w życiu o 360 stopni i się nie będzie wstanie tego robić. Głupie jest myślenie "życie samo pokarze co będę robić". Każdy jest kowalem swojego losu. Jeden osiągnie to szybciej, drugi wolniej, trzeci w połowie, ale zawsze coś.

Dobrym wyjściem jest plan B [którego nie mam, ale o tym pomyślę później]. Jeśli cel pierwotny nie wypali, zawsze zostaje cel "pocieszenia". Może nie będzie on tak bardzo sprawiał przyjemności, ale nie będzie się mieć poczucia "Zmarnowałem życie, bo X mi się nie udało. Co ja teraz zrobię, do niczego się nie nadaje".

Życie może pokierować na budowlankę gdzieś w Szwabii.

Nadinterpretacje, nadinterpretacje wszędzie. Plan B wydaje się dobrą opcją, ale lepszy byłby jeszcze plan C. Bo zawsze spotkasz kogoś, kto będzie chciał ci przeszkodzić albo dlatego, że dla niego na tym zależy, albo z czystej wredności.

Poczucie zmarnowania życia? Gdy masz moje podejście, nigdy niczego takiego nie odczujesz, bo zawsze spojrzysz tak "nie udało się? Znajdę co innego, w końcu się uda".

No i może lekko źle się wyraziłem, ale tutaj pasuje cytat: " Przygotowując się do bitwy, zawsze orientowałem się, że plany są bezużyteczne, ale planowanie jest nieodzowne." - Dwight Eisenhower.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam inny problem. Nikt we mnie nie wierzy i wszyscy obierają mnie na cel.

 

Staram się jak mogę, by wykonywać powierzone mi zadania dokładnie, ale często jestem za nie krytykowany. Słyszę za swoimi plecami, jakim to złym gospodarzem klasy jestem, że nie załatwiłem jeszcze im wyjazdu do kina, a to nie zalicza się to do moich kompetencji. Obarczają mnie winą, ale ja tejże wycieczki nie organizuję. Powtarzam, że najpierw nauczyciel, który ją organizuję musi uzyskać zgodę od dyrekcji, a ci jak ściana dalej twierdzą słuszność swej teorii.

 

Nie kupiłem prezentu na dzień nauczyciela. (Jak hajsów nie dali, to za co miałem kupować.) Kupiłem więc za WŁASNE pieniądze dla wychowawczyni różę, a ci psioczyli, że tak biednie. Sam nie jestem zwolennikiem dawania prezentów na Dzień Edukacji Narodowej dla nauczycieli, ale dla wychowawczyni jednak powinno się jakiś niewielki upominek podarować. W końcu poświęca nawet swój wolny czas na nasze sprawy. Widać, że zależy jej na klasie, która została jej powierzona. Ich usprawiedliwieniem było, że "za duża składka", (1,50 zł? Srly?)

 

Najlepsze w tym wszystkim są szumne, tajne deklaracje, że mają zamiar mnie zmienić na popularnego kolegę z klasy, który jest niekompetentny. Mam nawet określenie na ta takich ludzi: "Debile". A jakbym miałbym ich inaczej określać?

 

Te idioty rozwaliły słuchawki należące do jeden z sal, a później DO MNIE burzyli się, że nie interweniowałem. (Co miałem zrobić? Pobić ich?) Teraz musimy się klasowo złożyć na nową parę. Oczywiście połowa nie przyniosła, ale drą się na mnie czemu jeszcze nie zebrałem sumy. No ja p :yay: ę, przypominałem im o tym już osiem razy(!), ale jak widać nie przyniosło to skutku. Jeszcze trochę i  zacznę się bawić w mafię, Kto nie da będzie otrzymywał surową karę.

 

Nie wiem co robić, mam ochotę ich wszystkich doprowadzić do naturalnego stanu za pomocą terroru i przemocy, ale to nic nie da. Słowa są bezużyteczną bronią przeciwko tej masie, ponieważ nawet apele wychowawczyni nic nie mogą na nich wskórać. Mam nadzieję, że po pierwszym roku odsieją część klasy albo oni zmądrzeją i przestaną się zachowywać jak gimbusy.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak Was czytam i wrzucę na pocieszenie cytat z całkiem niezłego kawałka autorstwa Słonia. 

 

"Nie rób sobie krzywdy przez rzeczy, na które nie masz wpływu.

Bo depresja jak tyfus niszczy społeczeństwo.
I niektórzy poddają się tej [cenzura] zbyt często."

 

Ku pokrzepieniu...

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem co robić, mam ochotę ich wszystkich doprowadzić do naturalnego stanu za pomocą terroru i przemocy, ale to nic nie da. Słowa są bezużyteczną bronią przeciwko tej masie, ponieważ nawet apele wychowawczyni nic nie mogą na nich wskórać. Mam nadzieję, że po pierwszym roku odsieją część klasy albo oni zmądrzeją i przestaną się zachowywać jak gimbusy.

 

Możesz to załatwić w 45 minut (a nawet mniej). Warunek - stanowczość i asertywność. Nie bierz wszystkiego na siebie. Pogadaj z wychowawczynią. Poproś o możliwość poprowadzenia całej, lub części godziny wychowawczej. Nie mów jej o co chodzi. Ot sprawy organizacyjne, finansowe... To mają być "drobnostki", jeśli będzie naciskać - powiedz, że to ważne, żebyś to ty powiedział. W końcu to ty jesteś gospodarzem i wiesz najlepiej jak stoicie z finansami na drobnostki. Poproś, żeby zapowiedziała, że chciałbyś omówić kilka rzeczy. Jedna lekcja, lub jej część jej nie zbawi. Powinna się zgodzić, chyba że jest wyjątkową mendą.  

 

Lekcja.

 

Taka "kinder niespodzianka". Zaczyna się normalna lekcja, wychodzisz na środek i nie robisz kazania jak ksiądz w kościele. Mówisz, że chciałbyś być jak najlepszym gospodarzem, ale podobno część osób twierdzi, że popełniam wiele błędów. Niech ci, którzy tak myślą podniosą rękę, powiedzą co robię nie tak.

 

Wątpię aby ktokolwiek się zgłosił. Już masz zejść, gdy mówisz "i jeszcze jedno...". Wracasz do siebie, wyciągasz z plecaka małe pudełko, po czym stwierdzasz: "Podobno jestem fatalnym gospodarzem. Odpowiadam za: tu wymieniasz. Wybierzmy nowego, który będzie lepszy". 

 

Miałem coś podobnego. Koleżanki w 6-tej klasie pomogły mi wyjść z - wydawać by się mogło - beznadziejnej sytuacji. Byłem zdziwiony, że zrobiły to za moimi plecami. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Tak Was czytam i wrzucę na pocieszenie cytat z całkiem niezłego kawałka autorstwa Słonia.


Ja ze Słonia wolę inny cytat:

 

W górę rogi, chcę zobaczyć cycki.

 

A co do Garina: po kiego się zgłaszałeś na gospodarza klasy? To niewdzięczna praca, w której najlepiej sprawdzają się dziewczyny (kobiety łagodzą obyczaje, etc.)

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


To niewdzięczna praca, w której najlepiej sprawdzają się dziewczyny

34/34 chłopa, a że wygadany i skrupulatny w swych obowiązkach jestem, to czemu nie.

 

Trist, spróbuję po twojemu. Już raz zmarszczyć się ich udało, czas na powtórkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Musze znowu pomarudzić tak więc spostrzegłem pewną rzecz w mojej psychologii: Czasem czuje się jak nic. Bo myślę sobie- "na świecie jest tylu ludzi którzy będą ważniejsi dla świata, którzy robią wszystko lepiej o de mnie i którzy na pewno więcej osiągną. Więc jaki jest sens mojego istnienia? W szkole wszyscy mają leprze oceny o de mnie, wszyscy są bardziej towarzyscy niż ja. Wszyscy mają szansę znaleźć sobie drugą połówkę i są ogólnie na pewno w czymś lepsi niż ja jestem"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Musze znowu pomarudzić tak więc spostrzegłem pewną rzecz w mojej psychologii: Czasem czuje się jak nic. Bo myślę sobie- "na świecie jest tylu ludzi którzy będą ważniejsi dla świata, którzy robią wszystko lepiej o de mnie i którzy na pewno więcej osiągną. Więc jaki jest sens mojego istnienia? W szkole wszyscy mają leprze oceny o de mnie, wszyscy są bardziej towarzyscy niż ja. Wszyscy mają szansę znaleźć sobie drugą połówkę i są ogólnie na pewno w czymś lepsi niż ja jestem"

To nic że mają lepsze oceny, znajdź to co lubisz robić i rób to. Nie porzucaj jednak nauki bo ona cały czas bedzie Ci pomagać być lepszym. (Piłsudski całe życie leciał na 3/4 tak samo jak Erwin Rommel, a to wielcy ludzie zapamiętani przez świat) Jeśli potrzebujesz pomocy z jakimś tematem poproś o nią nawet kogoś na forum. Na pewno znajdzie się ktoś kto zechce pomóc Ci się uczyć. (Nie myl z uczeniem się za Ciebie) Sens życia musisz nadać sobie sam. Sam musisz znaleźć cel swojego życia. Jeśli go nie widzisz teraz to poczekaj aż Cię olśni i bedziesz wiedział że to jest ważne dla Ciebie na tyle by poświęcić temu życie. Nie mogę Ci powiedzieć i nikt nie powinien Ci mówić jaki jest sens Twojego życia.

Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drobny problem, ale mnie wkurza, więc muszę ponarzekać.

Ostatnio mam ogromne problemy z prokrastynacją. Dosłownie wszystko, co się da odkładam na ostatnią chwilę. Przede wszystkim mam ten problem podczas studiów, chociaż nie tylko (przykładowo - tramwaj; zawsze sobie mówię "przecież mam 5 minut do przystanku, wyjdę na 5 minut przed przyjazdem", a potem zazwyczaj sprintem bo już jedzie i zazwyczaj mi ucieka sprzed nosa).Co z tego, że na zrobienie pracy zaliczeniowej, która zadecyduje o mojej przyszłości studenckiej mam trzy tygodnie czasu, skoro robię ją oczywiście na dzień przed deadline? W dodatku zaczynam ją robić o godzinie 22, czyli wtedy, kiedy normalni ludzie mają już wszystko pozapinane na ostatni guzik. Teraz jest podobnie. Muszę dziś zrobić pracę z angielskiego. Godzina 22 - teraz dopiero chce mi się ją robić. Najgorsze jest to, że problem ten nie jest spoko dla mojego zdrowia. Sypiam bardzo mało (pracę, o której wcześniej wspomniałem skończyłem o 4 rano :v ). Ludzie na uczelni nazywają mnie już śpiochem, bo odsypiam na wykładach i nawet na ćwiczeniach. Tak samo nie potrafię się zmotywować do walki z prokrastynacją. Same stwierdzenia "wyśpisz się", "będziesz miał mniej na głowie" czy nawet najmocniejsze "rusz dupę!" nie pomagają. W dodatku muszę w przyszłości wykonać jeszcze kilka prac na zaliczenie i pewnie zacznę je robić na dzień przed terminem oddania.

Coś czuję, że z takim podejściem nawet licencjat będę robił na dzień przed obroną .-.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drobny problem, ale mnie wkurza, więc muszę ponarzekać.

Ostatnio mam ogromne problemy z prokrastynacją. Dosłownie wszystko, co się da odkładam na ostatnią chwilę. Przede wszystkim mam ten problem podczas studiów, chociaż nie tylko (przykładowo - tramwaj; zawsze sobie mówię "przecież mam 5 minut do przystanku, wyjdę na 5 minut przed przyjazdem", a potem zazwyczaj sprintem bo już jedzie i zazwyczaj mi ucieka sprzed nosa).Co z tego, że na zrobienie pracy zaliczeniowej, która zadecyduje o mojej przyszłości studenckiej mam trzy tygodnie czasu, skoro robię ją oczywiście na dzień przed deadline? W dodatku zaczynam ją robić o godzinie 22, czyli wtedy, kiedy normalni ludzie mają już wszystko pozapinane na ostatni guzik. Teraz jest podobnie. Muszę dziś zrobić pracę z angielskiego. Godzina 22 - teraz dopiero chce mi się ją robić. Najgorsze jest to, że problem ten nie jest spoko dla mojego zdrowia. Sypiam bardzo mało (pracę, o której wcześniej wspomniałem skończyłem o 4 rano :v ). Ludzie na uczelni nazywają mnie już śpiochem, bo odsypiam na wykładach i nawet na ćwiczeniach. Tak samo nie potrafię się zmotywować do walki z prokrastynacją. Same stwierdzenia "wyśpisz się", "będziesz miał mniej na głowie" czy nawet najmocniejsze "rusz dupę!" nie pomagają. W dodatku muszę w przyszłości wykonać jeszcze kilka prac na zaliczenie i pewnie zacznę je robić na dzień przed terminem oddania.

Coś czuję, że z takim podejściem nawet licencjat będę robił na dzień przed obroną .-.

 

 

Spoko nie jesteś sam.

Ja też tak miałem jak chodziłem do technikum. Kładłem się spać o 3 nad ranem a o 6 pobudka. Potem gazu samochodem na przystanek (5 km od domu) .

Na lekcjach tez nazywali mnie śpiochem. Czyli to samo. Ale przemogłem się i przestałem robić wszystko na ostatnią chwile , do tego ustawiałem sobie budzik 15 min wcześniej niż było potrzeba, tylko po to aby włączyć drzemkę. (Dzięki temu było mi łatwiej wstać.).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Piszę z telefonu)

Właśnie się dowiedziałam że mój ojciec dostał wypowiedzenie z pracy. Nie od niego, nie od mamy, nie od nich. Dowiedziałam się bo przeglądałam smsy mojej mamy. Rozumiem że nie chciała mi tego mówić i zatajała to przedemną.Najbardziej boli mnie to że kilka dni temu powiedziała mi prosto w oczy podczas kłótni (co ciekawsze o kucykach i to że zadaję się z pedofilami) że nigdy mnie nie okłamała. Wyczytałam że środków starczy nam na 3 miesiące. W tym czasie ojciec musi znaleźć sobie pracę. Był magazynierem. Widziałam że mama szuka pracy właśnie w tym kierunku. Jako konwojent, magazynier lub tirowiec (mnie osobiście zdziwił kucharz). Ojciec ma liche wykształcenie. Nie zna żadnego języka. Pojawił się pomysł pracy za granicą za pośrednictwem jakiegoś biura, ale cóż bariera językowa. Rodzicą pomagają rodzina i znajomi ( a many ich sporo). Rodzice oznajmili że tata ma po prostu urlop ( co było dziwne bo miał go nie dostawać aż do końca roku, dlatego że był na ponad półrocznym zwolnieniu lekarskim. Przeszedł operację w trybie natychmiastowym, jego poprzedni stan był klasyfikowany jako kalectwo). Pomyślałam o tym wątku bo...nie mam się komu wyżalić. Nie mam specjalnie jakiś znajomych bądź przyjaciół. Dlatego proszę was o radę. Co z tym zrobić?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najbardziej boli mnie to że kilka dni temu powiedziała mi prosto w oczy podczas kłótni (co ciekawsze o kucykach i to że zadaję się z pedofilami) że nigdy mnie nie okłamała. Wyczytałam że środków starczy nam na 3 miesiące. W tym czasie ojciec musi znaleźć sobie pracę. Był magazynierem. Jako konwojent, magazynier lub tirowiec (mnie osobiście zdziwił kucharz). Ojciec ma liche wykształcenie. Nie zna żadnego języka. Pojawił się pomysł pracy za granicą.

 

Posłuchaj rady "pedofila". Chyba nim jestem, w końcu "zadaję" się z 13-latką   :lol:

 

1. Niech szuka pracy, w "kierunku" w jakim pracował. Jestem klientem pośredniaka od ponad 5 lat. Bardzo często widzę oferty, właśnie dla magazynierów. Język czy wykształcenie ich nie interesują. Doświadczenie w zawodzie będzie ogromnym plusem. 

 

2. Wyjazd za granicę, bez znajomości języka, to strzał w łeb. Mogę sypać przykładami o których, nie tyle słyszałem od "ciotki ze strony stryjecznego wujka...", ale brata. Jedziesz za granicę - bez angielskiego nie ruszaj tyłka z domu. Nie mam na myśli perfekcyjnej wymowy, czy idealnej znajomości gramatyki/ortografii. Musisz potrafić się dogadać.

 

Przykłady, które przytaczał mi brat, były śmieszniejsze niż najśmieszniejsze skecze najlepszych kabaretów.  

 

3. Stan zdrowia - niech postara się, o uzyskanie statusu osoby niepełnosprawnej. Jeśli otrzyma ten drugi, (operacja) będzie mógł starać się o pracę, w zakładzie pracy chronionej. Co więcej, wielu pracodawców szuka takich osób. Nie z najniższym (dawanym od ręki) zaświadczeniem, ale tym drugim. Oczywiście niesie to ze sobą bardzo duże ryzyko. Wielu pracodawców zatrudnia takie osoby, ale wszystko zależy od choroby. Poza tym otwiera to jedne drzwi, ale zamyka inne. Status osoby niepełnosprawnej, nie skreśli go z możliwości pracy jako magazyniera (ba, zwiększy szanse), możliwe że nadal będzie mógł jeździć i co najważniejsze ułatwi to ewentualne starania o rentę.

 

4. Co do twojej mamy. Może i źle zrozumiałem, ale sięga zbyt wysoko. Oczekuje sama nie wie czego. To ON ma znaleźć pracę? W sytuacji takiej jak ta, należy chwytać się brzytwy. Skoro nie pracuje, to może pora zejść na ziemię i przestać gadać takie głupoty? Niech ruszy szanowne cztery litery i chwyci za mopa? Tak MOPA. Nie brakuje ofert dla sprzątaczek. Sam starałem się o posadę "sprzątacza(?)", ale woleli kobiety. Potencjalni pracodawcy dziwili się, ale moje szanse malały = zerowe doświadczenie. 

Edytowano przez Triste Cordis
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Pytanie jest takie. Czemu grzebałaś w telefonie mamy? 

 

Ty Hedzio to do cholery wiesz, co powiedzieć, normalnie taktowny jesteś jak nikt. Rozumiem, że grzebanie w czyimś telefonie nie jest ok, ale mi się wydaje, że akurat przy problemie rodziny Starosty, grzebanie w telefonie jest najmniejszym problemem  :forgiveme:  Byleby się czegoś uczepić...

 

(Piszę z telefonu)
Właśnie się dowiedziałam że mój ojciec dostał wypowiedzenie z pracy. Nie od niego, nie od mamy, nie od nich. Dowiedziałam się bo przeglądałam smsy mojej mamy. Rozumiem że nie chciała mi tego mówić i zatajała to przedemną.Najbardziej boli mnie to że kilka dni temu powiedziała mi prosto w oczy podczas kłótni (co ciekawsze o kucykach i to że zadaję się z pedofilami) że nigdy mnie nie okłamała. Wyczytałam że środków starczy nam na 3 miesiące. W tym czasie ojciec musi znaleźć sobie pracę. Był magazynierem. Widziałam że mama szuka pracy właśnie w tym kierunku. Jako konwojent, magazynier lub tirowiec (mnie osobiście zdziwił kucharz). Ojciec ma liche wykształcenie. Nie zna żadnego języka. Pojawił się pomysł pracy za granicą za pośrednictwem jakiegoś biura, ale cóż bariera językowa. Rodzicą pomagają rodzina i znajomi ( a many ich sporo). Rodzice oznajmili że tata ma po prostu urlop ( co było dziwne bo miał go nie dostawać aż do końca roku, dlatego że był na ponad półrocznym zwolnieniu lekarskim. Przeszedł operację w trybie natychmiastowym, jego poprzedni stan był klasyfikowany jako kalectwo). Pomyślałam o tym wątku bo...nie mam się komu wyżalić. Nie mam specjalnie jakiś znajomych bądź przyjaciół. Dlatego proszę was o radę. Co z tym zrobić?

 

Niestety, z tym nic nie zrobisz. Albo nic konstruktywnego.

Przede wszystkim spróbuj zrozumieć swoich rodziców. Kłótnia o kucyki i pedofile - pewnie z racji tego, że się rodzice o Ciebie boją. Ja się nie dziwię - z zewnątrz przez wygląd, sposób noszenia się, zachowanie i fakt istnienia clopów (o czym twoi rodzice na twoje szczęście nie wiedzą) fandom jest postrzegany w różne skrajne sposoby. 

Zaś jeśli chodzi o kwestię pracy - twoi rodzice najwidoczniej liczą na to, że to są przejściowe problemy, poza tym rodzice przeważnie chcą stanowić dla dzieci wzór i pokazać się im jako zwycięzcy, więc nie przyjdą do swoich dzieci się wyżalić, że nie mają pracy i ich nie utrzymają, chyba, że to już ostateczność. 

Widzisz jakie problemy ma twój tata ze znalezieniem pracy - dlatego teraz masz motywację, by samej się jak najwięcej uczyć, by nie mieć potem problemów takich jak on. 

 

 

 
Posłuchaj rady "pedofila". Chyba nim jestem, w końcu "zadaję" się z 13-latką    :lol:
 
1. Niech szuka pracy, w "kierunku" w jakim pracował. Jestem klientem pośredniaka od ponad 5 lat. Bardzo często widzę oferty, właśnie dla magazynierów. Język czy wykształcenie ich nie interesują. Doświadczenie w zawodzie będzie ogromnym plusem. 

 

Starosta wspominała, że szukają pracy m.in w tym kierunku. A zamknięcie się na tylko jeden zawód dzisiaj to poważny błąd. W dzisiejszych czasach na rynku pracy trzeba być elastycznym.

 

 3. Stan zdrowia - niech postara się, o uzyskanie statusu osoby niepełnosprawnej. Jeśli otrzyma ten drugi, (operacja) będzie mógł starać się o pracę, w zakładzie pracy chronionej. Co więcej, wielu pracodawców szuka takich osób. Nie z najniższym (dawanym od ręki) zaświadczeniem, ale tym drugim. Oczywiście niesie to ze sobą bardzo duże ryzyko. Wielu pracodawców zatrudnia takie osoby, ale wszystko zależy od choroby. Poza tym otwiera to jedne drzwi, ale zamyka inne. Status osoby niepełnosprawnej, nie skreśli go z możliwości pracy jako magazyniera (ba, zwiększy szanse), możliwe że nadal będzie mógł jeździć i co najważniejsze ułatwi to ewentualne starania o rentę.

 

Jako lic. logistyk wybacz, ale nie potrafię sobie wyobrazić jakiejkolwiek firmy zatrudniającej osobę niepełnosprawną do magazynu - towar w magazynach jest cholernie kosztowny, a o wypadek i zniszczenie nie tylko towaru, ale i magazynu jest bardzo łatwo nawet z osobami 100% sprawnymi. Pomysł, ze zdobywaniem papieru na niepełnosprawność, by uzyskać pracę w magazynie uważam za pomysł najgłupszy w tym momencie.

 

 

4. Co do twojej mamy. Może i źle zrozumiałem, ale sięga zbyt wysoko. Oczekuje sama nie wie czego. To ON ma znaleźć pracę? W sytuacji takiej jak ta, należy chwytać się brzytwy. Skoro nie pracuje, to może pora zejść na ziemię i przestać gadać takie głupoty? Niech ruszy szanowne cztery litery i chwyci za mopa? Tak MOPA. Nie brakuje ofert dla sprzątaczek. Sam starałem się o posadę "sprzątacza(?)", ale woleli kobiety. Potencjalni pracodawcy dziwili się, ale moje szanse malały = zerowe doświadczenie. 

 

Tu chyba objawia się zaściankowe "To facet ma utrzymać rodzinę". I tu cię Triste w pełni popieram. Kobieta często szybciej znajdzie pracę od faceta, a i żadna praca nie hańbi. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...