Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 05/03/15 we wszystkich miejscach
-
Nie raz i nie dwa zbierałem się już do napisania tego komentarza. Najpierw, kiedy wypuszczone były jedynie trzy rozdziały Oblężenia, potem gdy miało ich sześć, siedem… aż do teraz. Nie pomagał również fakt, że z każdym rozdziałem ciężej było mi złożyć wszystkie moje odczucia w jedną, spójną opinię. Przyszedł jednak czas, by wziąć w obroty tę, jak to określa sam autor, powieść. SPOILERS AHEAD, TAKE CARE Miejmy od razu z głowy jeden z najprostszych zarzutów, jakie mogę z czystym sercem wysunąć Oblężeniu. Gdyby nazwać je powieścią jedynie ze względu na przynależność gatunkową, nie miałbym nic przeciwko temu. Autor jednak usilnie tworzy dookoła swojego dzieła aurę wielkości, próbuje już na wstępie przekonać, że jest to dzieło stojące ponad przeciętnymi, przydługimi opowiadaniami; nie zwykła fanowska fikcja, a profesjonalna książka, ba, będąca największym dziełem polskiej części fandomu. Problem w tym, że Oblężenie do związanych z tym oczekiwań nijak nie dorasta. W znaczącej części jest to zasługą zatrważającej strony technicznej. Nie raz i nie dwa natknąłem się podczas lektury na niewłaściwy zapis dialogów, literówki, brak znaków przestankowych, niekonsekwentnie używane odstępy, a nawet nagłe zmiany używanej czcionki czy koloru… Z każdym rozdziałem lista tych uchybień robi się dłuższa i dłuższa. Być może gdyby wersja na GDocsach nie była uznana z góry za gorszą, znalazłaby się jakaś dobra dusza, która w odpowiednich miejscach zostawiłaby pomocne komentarze. Nie mam zamiaru oczywiście całej winy za stan techniczny zwalać na bogu ducha winną korektę, jakkolwiek kilkakrotnie zdarzało mi się zastanawiać, czy w ogóle miała ona miejsce. Już nie od niej zależał styl autora, o którym odrobinę rozpisał się Dolar we wcześniejszym komentarzu. Teraz jednak rozdziałów jest więcej i z pewnym smutkiem muszę powiedzieć, że zmiany, o ile jakiekolwiek zaszły, są niezauważalne. Jedną z rzeczy najbardziej rzucających się w oczy jest godne podziwu łamanie wszelkiego, mozolnie wytworzonego klimatu za pomocą jednego czy dwóch słów. Jak ten nieszczęsny regulamin, tak kolący w Dolarowe oczy, tak “reumatyczna granica” (co autor miał na myśli?) czy “cała moc nokturnu” zmusiły mnie do przerwy w czytaniu. Na tym nie kończą się umiejętności doboru słów, oczywiście. Nigdy nie widziałem w niekomediowej literaturze użytych takich wyrażeń, jak “fiksum dyrdum”, czy “ni z gruszki ni z pietruszki”, których poważne traktowanie jest czymś, do czego zdolny nie jestem, tym bardziej, gdy pojawiają się w narracji. Naprzeciw nich stają słowa niepotrzebnie skomplikowane, użyte tylko dlatego, że zdają się brzmieć mądrze czy wzniośle, a tak naprawdę nie przekazują tego, na co wskazywałby kontekst zdania. Ten zresztą również jest czasami mało pomocny, gdyż błędy składniowe i nieprawidłowe związki wyrazowe skutecznie mu to uniemożliwiają. Konsekwencje tego stanu rzeczy nie są bynajmniej jedynie kosmetyczne. Sposób, w jaki opisywane są wydarzenia, nieraz utrudnił mi, czy wręcz uniemożliwił właściwe odczytanie tekstu. Sceny, które mają na celu przedstawienie życia codziennego, bardzo często wychodzą sztucznie i nieprzekonująco. Te zaś, które powinny być poważne, dzięki słowu czy dwóm tracą większość swojej wiarygodności. To akurat może być także winą postaci, które w tychże scenach występują. Charaktery bohaterów zawsze ciężko ocenić w przypadku dłuższych dzieł, gdyż mogą się zmieniać albo być niezbędne dla dalszych wydarzeń fabularnych, co odrobinę by usprawiedliwiało niesympatyczność bohaterów. Nie zmienia to w żadnym stopniu faktu, że jedyną spośród nich, na losie której w jakimkolwiek stopniu mi zależało w trakcie lektury, była Mistel. Z jednej strony z radością gratuluję autorowi, że zdołał tak porwać mnie wątkiem, który pojawił się góra trzy razy. Z drugiej zaś, przykrą sprawą jest, że niemal cała reszta mogłaby spłonąć, a ja nawet bym nie wstrzymał lektury, by zastanowić się nad ich losem. Najprościej zacząć będzie od szóstki głównych bohaterek serialu, które póki co nie miały szczególnie wiele czasu antenowego, lecz nawet Dolar w swoim wczesnym komentarzu dostrzegł pewne problemy w ich kreacji. Pod piórem autora zmieniły się w przerysowane wersje swoich kanonicznych wersji. Applejack jest jeszcze bardziej prostacka, Rainbow Dash jeszcze bardziej tępa, Rarity bardziej wyniosła i rasistowska, Pinkie głupsza… Fluttershy stanowi szczególny przypadek, gdyż z jednej strony jej charakter został zrównany z ziemią przez wypowiedź w pierwszym rozdziale, później jednak wdarła się niekonsekwencja, przez którą wpasowała się w schemat swoim tchórzostwem. Gdyby chociaż wykorzystała swoją znajomość z księżniczkami, by wyrwać siostrę spod opieki rodziców i uchronić ją od tego, co ją samą spotkało w młodości, zachowałaby chociaż swoją troskliwość. Wtedy nawet nie burzyłbym się, gdyby w dalszej części miała zostać komandosem i osobiście wyrywać gardła sombryjskim oficerom. Najwięcej godnego pochwały charakteru Elementy Harmonii pokazują niestety niewielkimi gestami, jak wtedy, gdy Rarity odrzuciła negatywne odczucia wobec siostry, czy reakcja Applejack na wieść o wojnie. W tym prostym przyłożeniu kapelusza do piersi zawarło się więcej emocji, niż w jakimkolwiek przekombinowanym, patetycznym dialogu. Twilight zaś… tak jak i w serialu jest traktowana jako główniejsza z głównych bohaterek, tak wypada poświęcić jej osobny, choć odrobinę krótszy akapit. Nie zaskoczył mnie fakt, że to w niej obudziło się poczucie obowiązku; jest to motyw częsty w przypadku opowiadań, które zakładają pogrążającą się w wojnie Equestrię. Pozwolę sobie porównać tę kreację z dwoma innymi, akurat anglojęzycznymi, które najlepiej mam zachowane w pamięci. Pierwszą z nich jest Upheaval, gdzie Twilight nie tylko czuje potrzebę ochrony wszystkich nieświadomych Equestrian w Wewnętrznej Equestrii, chronionej przed trwającą od wieków wojną, lecz także solidarność z walczącymi, o których podczas bezpiecznego życia nie miała nawet pojęcia, a do wszystkiego dochodzi fascynacja nigdy wcześniej nie widzianą magią bojową. Drugi to The Immortal Game, w którym powierniczka Elementu Magii również zostaje obarczona rolą dowódczą, okazuje się jednak być do tego przez Celestię subtelnie szkoloną i przygotowaną przez całe swoje życie, a w uzyskaniu autorytetu pomaga jej także niewiarygodna potęga magiczna, pozwalająca jej stawić czoła bogom. W obu tych przypadkach okoliczności sprawiają, że rozwój jej osobowości nie wydaje się bezpodstawny. Tutaj Twilight po prostu nagle oznajmia “Hajda na wojenkę!” Nie lepsze wydają się equestriańskie władczynie, które ze względu na to, jak często to właśnie ich losy obserwujemy, można śmiało nazwać centralnymi postaciami tekstu. Spośród rzeczy, które wyczytałem we wcześniejszych komentarzach, nic nie zaskoczyło mnie tak, bardzo, jak pozytywna ocena ich kreacji. Jak można się domyślić, moje zdanie jest odrobinę inne. Zarówno Celestia, jak i Luna, posiadają cechy które w zamiarze miały chyba uczynić je bardziej wielopoziomowymi i prawdopodobnymi postaciami. Tak więc mamy księżniczkę dnia, która dla swoich poddanych jest wyjątkowo miła, czy wręcz kochana… wystarczy jednak, że któryś z nich wyrazi sprzeciw wobec któregoś z jej pomysłów, a budzi się w niej dyktatorka. Nie przeszkadza jej to oczywiście zaniedbywać swojego państwa, cechować się niemal imponującą próżnością (a przy tym rumienić się, gdy jest czczona jako bóstwo) i mieć mniejszego pojęcia o magii niż nieobecna przez tysiąc lat siostra. Ta nie jest zresztą wiele lepsza. Młodsza z alicornów jest co najmniej psychicznie niestabilna, mściwa i brutalna, a mimo to nie życzy sobie, by jej imieniem nazywano narzędzia śmierci. Fakt, że “tajemnica” jest dla niej słowem-workiem niemal tak pojemnym, jak “gwiazda” dla Rafała Wojaczka, uznam za coś, co irytuje jedynie mnie. Cokolwiek próbował zrobić autor, jeżeli tylko jego zamiarem nie było przedstawienie władczyń nie nadających się do rządzenia, w moich oczach poległ. Kto w końcu ukrywa niebezpieczną technologię w oddalonej, wojowniczej prowincji, by potem zapomnieć o niej na ćwierć wieku, niemal prosząc się o zdradę? Dalej wypadałoby przejść do dowódczej trójcy Equestrii. Nie można na ich temat powiedzieć zbyt wiele, lecz zarazem nie są to bynajmniej tak krytyczne rzeczy, jak w przypadku wspomnianych wyżej postaci. Dornier pokazał się jako żołnierzyk o skrzywionym poczuciu honoru i postać w żadnym razie sympatyczna, niemniej jednak jego charakter jest spójny i wiarygodny. Lighthouse to klacz dość przyjemna, od której da się wyczuć troskę o tę gałąź wojska, nad którą sprawuje pieczę. Depicted Picture zaś, oprócz imienia, przez które chwytam się za głowę, ma całkiem ciekawy charakterek, dzięki któremu jeszcze jej nie skreśliłem. Patrząc na nich, ród Night Eye, czy nawet parę z pierwszego preludium albo upadłego imperatora, którego imienia ani kraju nie przywołam z obawy o własne zdrowie psychiczne, łatwo dostrzec, że w pisaniu tego typu postaci autor czuje się lepiej, a przynajmniej osiąga lepsze efekty. Nie wygląda to niestety tak dobrze po drugiej stronie barykady. Choć Sombra odrobinę zaczął bronić się przed zarzutami Dolara, który nazwał go “zwyczajnym idiotą i kretynem”. Uchylono przed czytelnikami rąbka tajemnicy, jak to udało mu się przejąć władzę w państwa składowych Sombrii… wciąż jednak nie zobaczyliśmy bezpośrednio nic z jego sprytu. Fragmenty, w których mu towarzyszymy, wciąż ukazują go jako kogoś dość bezmyślnego, wzywającego swoich doradców, by opowiedzieć sen, który wydał mu się ważny, a potem wyjawiającego swoje słabości komuś, kto jest tak ewidentnie dwulicowy, że jego zdrada jest tylko kwestią czasu, a dawanie mu amunicji to największe głupstwo. Nie, żeby Slither pokazał się jako ktoś inny, niż nadmiernie wulgarny typ spod ciemnej gwiazdy. White Fire’a i Śnieżynki było póki co zbyt mało, by mieć o nich konkretną opinię, jednak klacz jest co najmniej intrygująca. W tym miejscu można by postawić znak obwieszczający koniec tej najbardziej krytycznej części komentarza. O ile wierzę, że wspomniane wyżej elementy tekstu, zwłaszcza dotyczące strony technicznej, mają szansę zmienić się na lepsze, następne zarzuty mają odrobinę inny charakter. Nie zmienia to faktu, że z chęcią zobaczyłbym odpowiedź autora, gdyż dotyczą one samej idei opowiadania i niektórych podjętych przez niego wyborów. Na pierwszy ogień nich pójdzie pomysł z odtworzeniem II wojny światowej w Equestrii. “X, tyle że z kucami” to coś, z czym na fimfiction dane mi było spotykać się na każdym kroku, można więc powiedzieć, że jestem w pewnym sensie zahartowany. Rzucił mi się dzięki temu w oczy jeden problem: zazwyczaj opowiadania tego typu są ciekawe nawet dla kogoś zaznajomionego z materiałem źródłowym, ponieważ autorzy zmuszeni są znaleźć wytłumaczenia dla pewnych elementów, bez których całość by, najprościej mówiąc, nie działała. Tego póki co Oblężenie zaskakująco zręcznie unika. Nie dowiadujemy się, jak maszyny i broń przystosowane są do bycia obsługiwanym przez kuce. Magia zostaje, mam nadzieję że jedynie pozornie, wyłączona z rozgrywki. Poznajemy magiczne stworzenia, lecz tylko po to, by odciągnąć je od wojny. Nawet to, co zostało wyjaśnione, czyli pochodzenie zaawansowanego uzbrojenia, nie jest szczególnie porywające. Dawna technologia, ukryta dla dobra ogółu, lecz nie zniszczona “bo powody”? To banalny i uniwersalny motyw, który mógłby zostać wykorzystany w każdym uniwersum. Czemu więc kuce, a nie jakieś inne humanoidy? Może dlatego, że wtedy pozostałaby jedynie uproszczona wersja II wojny światowej, w której pozbawieni ideologii naziści są tymi dobrymi, a wróg-komunista zostaje wyniesiony do rangi zła ostatecznego. Nie pomaga także to, że autor usilnie próbuje kuce uczłowieczyć w najprostszy sposób. Dajmy im chwytne kopyta, w których będą taszczyć miecze i karabiny. Ubierzmy je i posadźmy za sterami maszyn, które kawałek po kawałku odrą je z różnic względem człowieka. Ba, dajmy im nawet miesiączkę, bo to taki cudowny motyw, kopalnia fabularnego złota, któremu po prostu nie można się oprzeć! Pytam więc: czemu nie pójść na całość i nie napisać anthro? Ponieważ to odarłoby czytelników z resztek złudzeń? Nie jestem także pewien, na ile dobre czy konieczne było umieszczenie w powieści szóstki głównych bohaterek serialu. Jest to motyw nad wyraz popularny w tego typu opowiadaniach (w końcu wielu to właśnie o nich chce czytać czy pisać), jednak powinien on być poparty choć szczątkowymi argumentami. Tutaj role zostają im przydzielone z marszu, bez żadnych prób czy testów, co można usprawiedliwić jedynie, jeżeli jest celowym zabiegiem, by czytelnicy mogli być świadkami porażek Elementów, wtedy jednak będę mieć kolejny argument na poparcie mojej opinii o księżniczkach. Znów mamy jeden szczególny przypadek, tym razem Rarity. Rozumiem, że można chcieć zrobić z głównych bohaterek jednostki wyjątkowe, lecz trzeba znać pewien umiar. Nie ważne, jak wybitną projektantką jest biała jednorożka, zrzucenie na nią stworzenia nie tylko mundurów, lecz także symboli i odznaczeń jest zwyczajnie przesadne. Nieprawdopodobne, wręcz. Kolejne moje zarzuty są coraz mniej poważne… i coraz mniej są zarzutami. Nazwanie całej rodziny Dorniera tak, by potem można było te miana przekazać na maszyny związane z lotnictwem mnie rozbawiło, nie wiem jednak, czy to zamierzona przez autora reakcja. Brummbär nie jest ani owadem, ani nazwą używaną przez nazistowskich żołnierzy. Opis smoka również był tak karykaturalny, że nie mogłem go potraktować poważnie. To już mniejsze rzeczy, które często nie są same w sobie problemami. Jest jednak jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć. Mianowicie, pomimo tego wszystkiego, co zawarłem w powyższych akapitach… przy czytaniu Oblężenia świetnie się bawiłem. Mimo wszelkich błędów, potknięć, głupot i absurdów, jest w tym tym dziele coś, co sprawiło, że nie zadowoliłem się jedynie zignorowaniem wszystkich niedociągnięć i zabrałem się do tego przydługiego i w większości dość negatywnego komentarza. Uznałem po prostu, że autor czegoś takiego nie potrzebuje klepania po główce i zrozumie, że jeżeli nie wspomniałem o czymś, nie mam żadnych zarzutów, lub też umknęło to mojej uwadze, co postaram się w swoim czasie nadrobić. Póki co jednak nie mogę nazwać Kryształowego Oblężenia niczym innym, jak tworem niemal z kategorii tak złych, że aż dobrych. Jak inne takie dzieła część rzeczy robi wystarczająco dobrze, by lektura nie była udręką, inne zaś były w swej niedoskonałości zaskakująco przyjemne. Niech więc żyje dalej ze swoimi złoczyńcami w szlafmycach, niepotrzebnymi rozmowami o seksie i bezpłodności i porażająco przesadzonymi dialogami. Inni niech dalej znajdują rozrywkę w tekście i dyskusjach o nim. Ja też będę wciąż czytać, zarazem bojąc się i oczekując dnia, w którym ta powieść przestanie mnie bawić.4 points
-
Witajcie ~ Postanowiłam, że w wolnych chwilach mogę zająć się ćwiczeniem gimpa poprzez wykonywanie grafik dla tutejszych użytkowników. Poniżej kilka moich prac. Avatary powyżej są duże, ponieważ robiłam je pod to forum, a tutaj zmniejszają się automatycznie. Co wykonuję? - Awatary - Sygnatury - Bannery Będę jedynie przerabiać już gotowe obrazki. Nie rysuję. Podczas zamawiania proszę podać: - Link do obrazka bądź nazwę postaci, którą się chce - Rozmiar jeśli chcesz jakiś konkretny - Jaki ma być napis (o ile ma być) I takie tam dyrdymały. Robię kiedy mi się będzie chciało. Darmocha ma swoje prawa.3 points
-
Niby tylko zamknęła drzwi, ale było to takie strasznie... widoczne, że przy tym użyła magii. Naprawdę cieszę się, że CMC się rozwijają, może w końcu je polubię2 points
-
Jak na odcinek o CMC i to w kowbojskich klimatach za którymi średnio przepadam, było wyjątkowo nieźle. CMC nie uganiają się bez sensu za znaczkami, ale uczą się czym właściwie on jest i że nie zawsze zgadza się z naszymi oczekiwaniami. Talentem Troubleshoes'a była niezdarność co rozumiał i to było przyczyną dostania znaczka. Jednak jego przeznaczeniem było rozbawianie innych, a nie pech, jak mu się wydawało. Pokazuje to, że twój talent i znaczek nie zawsze wskazuje ci twoją przyszłą karierę zawodową, ale kilka ścieżek na które możesz wstąpić by się realizować, choć czasem rzeczywiście zdarza się, że to robi. Znaczki są bardziej lub mniej określają przeznaczenie jak się wydaje. Wracając do Ligi, muszę przyznać, że jednak ciut ciut się rozwijają, wciąż za mało, ale epizod z Luną i ten różnią się w jakiś sposób od poprzednich, bo dotyczą już zdobytego znaczka, a nie jego poszukiwań. Czyżby naprawdę niedługo szykowała się rewolucja? I Sweetie czaruje- dlaczego mi się to podoba? Inną rzeczą jest nasz niby zły Troubleshoes. Dziwnie wygląda reakcją mieszkańców Appleloosy na jego zachowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę poprzedni odcinek, ale cóż. Od razu robić z niego bandziora? I naprawdę nikt nie pomyślał, że Liga ma tendencję do chodzenia własnymi drogami? Samego ogiera bardzo polubiłam i to pewnie podbija w większości punktację tego odcinka. Jest naprawdę uroczy i z pewnością pozostanie jednym z moich ulubionych postaci epizodycznych. Było kilka momentów w których się uśmiechnęłam. Applejack miała chwilę uwagi. I czy tylko ja widzę 0:30 budkę z hot-dogami? Podsumowując 6.8/10 co można podciągnąć do 7.2 points
-
2 points
-
Fun Fact - producenci nie potrafią jednomyślnie określić sposobu zapisu imion kucyków To już nie pierwszy taki przypadek, w EG RR w napisach końcowych Apple Bloom przemianowali na Applebloom... Co do odcinka - wprawdzie nie było czegoś, co by naprawdę porywało (obecnie limit takich rzeczy wykorzystał tymczasowo poprzedni odcinek) i mimo, iż nie jestem wielką fanką CMC, to odcinek naprawdę trzyma poziom i to porządny poziom. Zresztą odcinek made by Dave Polsky, nic więcej chyba nie trzeba dodawać. PS Autorów tematów proszę na przyszłość o poprawne zapisywanie nazwy odcinka w tytułach - obecny powinien brzmieć Appleoosa's Most Wanted (bez drugiego "L" w nazwie miasteczka, tak jest w odcinku).2 points
-
Cześć, jestem tu nowa, to moje pierwsze opowiadanie, więc proszę o wyro… Cholera, to nie przejdzie. Szanowni Państwo! Z wielką radością przedstawiam Wam opowiadanie pt. Księga Wzorów [One-Shot] [Normal] [Comedy] Tekst miał być wysłany na edycję MMF „Pierwszy dzień rządów księżniczki Twilight Sparkle” (tę samą, z której pochodzi znakomita i przezabawna „Twilight Sparkle vs. Imigracja” autorstwa Malvagio. Niestety, nie mogę Wam polecić tego fika, bo Malvagio to mój Śmiertelny Wróg i moim obowiązkiem jest go nienawidzić). Pierwotnie miał być króciutki i nie przekraczać czterech stron, ale się, ekhm… rozrósł. Żeby tradycji stało się zadość: Opis: Pierwszego dnia rządów Twilight otrzymuje od Celestii kilka zadań. Ma zapoznać się ze strukturą pałacu, odpowiedzieć na korespondencję... i przy okazji zapanować nad ruchem słońca i księżyca. Za błyskawiczny pre-reading i korektę dziękuję Irwinowi. (Nie zmienia to faktu, że całą odpowiedzialność za wszelkie pozostałe w dokumencie błędy ponoszę ja – NIE DRĘCZYĆ CHŁOPAKA!). Zapraszam do lektury. Madeleine PS. Na początku w opowiadaniu obowiązywał podział na Słońce i słońce oraz Księżyc i księżyc. Ostatecznie ujednoliciłam pisownię i zmieniłam wszędzie na małe litery, bo w pewnym momencie sama zaczęłam się w tym gubić. PPS. Zdaję sobie sprawę z niekonsekwencji w zapisie myśli bohaterów. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza tym, że napisanie początku i końca dzieliło kilka miesięcy przerwy i trochę pozapominałam (a na poprawienie jestem zbyt leniwa).1 point
-
Po pierwsze, dziękuję za uwagę i chęci napisania czegoś tak długiego jak niejeden fanfik. I skoro recenzent bez ogródek przeszedł do krytyki, to również od razu rozpocznę polemikę. Po pierwsze, tak szczegółowa recenzja na aktualnym etapie publikacji to jakby napisać recenzję "Władcy Pierścieni" w chwili, kiedy drużyna wychodzi z Morii i powiedzieć, że "taka skakanka w stylu gry komputerowej, przydługie dialogi". Zgadza się w sumie... ale jeszcze przed nami dwa i pół tomu! Odniosłem wrażenie, że nie za bardzo zrozumiałeś ten tekst. Być może wynika to z jego nośnika, ja też nie lubię czytać pdfów czy czegokolwiek na komputerze, bo wtedy trudniej wczuć się w klimat, trudniej uchwycić duszę nawet poezji. Nie wiem, czy każdy, ale niektórzy zdecydowanie preferują fizyczne wydanie dzieła, więc wszelkie znajdujące się w internecie fanfiki, bez ich wydrukowania, posiadają swego rodzaju handicap. By nie być gołosłowny: "Tranzycję" też tak nisko oceniłem, ponieważ nie zrozumiałem tego tekstu. Moje przypuszczenie nie jest oparte na tym, że praca została skrytykowana... choć jest to też pewna wstydliwa prawda, że z reguły teksty nam się nie podobają, bo mamy problem z odtworzeniem toku myśli autora. Jednak część zarzutów naprawdę, szczerze, wydaje mi się być nietrafiona dla osoby, która to dobrze skonsumowała. Kwestia "niekonsekwencji" charakterów, np. Celestii. Chciałem uniknąć tworzenia płaskich, choć kolorowych postaci typu Voldemort lub Legolas (filmowy ofc), które może i są precyzyjnie rozrysowane, ale tylko w pewnych ograniczonych sferach. Celestia jako skuteczny władca musi operować na wielu płaszczyznach psychologicznych. Być i serdeczna, i surowa. To wydaje mi się oczywiste. Każdy człowiek jest ogromnym tyglem różnych stanów. Celestia może rumienić się od usłyszanego komplementu i bez mrugnięcia wysyłać miliony na śmierć. Czemu tak sądzę? Bo tacy są zwykli ludzie. Bo tacy są ludzie znani np. z historii. Trochę zły przykład (nie chcę, aby Celestia taka była) to Himmler, który był człowiekiem i nieskończenie okrutnym, i bardzo wrażliwym duchowo. Odczucia wobec konkretnych postaci są oczywiście subiektywne i osobiste, co całkowicie szanuję. Jednak nie mogę zrozumieć krytyki Sombry śpiącego w szlafmycy. Nie wolno mu, bo jest zły? Z kwestią techniczną raczej nie będę polemizował. Mam swoje problemy z pisaniem poprawnie pod kątem np. literówek, a Geralt i Silma robią, co mogą, aby to naprawić. Z drugiej strony, ciężko mi powiedzieć... ile dla Ciebie to jest dużo albo mało błędów. Korektorzy mnie chwalą, że nie jest źle... w chwili, kiedy otrzymują teksty do roboty. Z drugiej strony, wiem, że robię ich mnóstwo, ale szczerze... robimy, co możemy. W tekście o takiej objętości nie ma rzeczy tak naprawdę niepotrzebnych, bo każdy z tych kamyczków, jak rozmowy o seksie, to jeszcze jeden element budujący uniwersum, klimat, realia. Z Władcy Pierścieni można wyciąć 3/4 i fabuła nie ucierpi. Ale świat zostanie wykastrowany. Zostanie pusty kręgosłup fabularny bez detali. Trochę szkoda, moim zdaniem. Brak wyjaśnień dot. wojny, genezy różnych elementów... tutaj rozkładam ręce. Jednym się podoba, innym nie. Ponownie powiem, że robiłem co mogłem, aby wsadzić tam logicznie wytłumaczenia tych rzeczy, od języka niemieckiego, po sam fakt użycia broni palnej. Co jeszcze można dać więcej, aby nie popaść w akademicką pętlę wyjaśniania czegoś w nieskończoność? Jak rozumiem, po prostu Ci się nie to nie spodobało, tak jak połączenie II wojny z kucami... które wcale nie wydaje mi się aż tak powszechne, jak to przedstawiłeś. Nawet DA nie serwuje zbyt obszernej galerii grafik na ten temat, gdyż klimaty nowoczesnej wojny zdecydowanie wygrywają. Odniosłem wrażenie, że po prostu nie przypadł Ci do gustu ten koncept, co jest oczywiście zrozumiałe. To dość szczególny pomysł i wiele osób mi opowiadało, że jakkolwiek lubią moje pisanie, to nie są w stanie strawić "czołgów, kuców i wojny naraz". Kwestia "antro" i przypasowania ludzkich elementów do kucyków, co również nie spotkało sie z Twoją aprobatą. Warto zwrócić uwagę, że coś, na czym sie mocno opieram, a więc kanon serialowy pod katem kreacji świata i jego reguł, jest w 90% ludzki. To ludzie w dziwnych, konio-podobnych ciałach, którzy myślą jak ludzie, działają jak ludzie i posługują się większością przedmiotów jak ludzie. Przykład z młotkiem: kucykowe młotki mają trzonek do trzymania palcami, podczas gdy dużo logiczniejsze byłyby metalowe buty-nakładki na kopyta do wbijania gwoździ, jak to robi Rainbow Dash w "The Last Roundup/Ostatnia Gonitwa". Ale nie... więc czuję się całkowicie usprawiedliwiony w kwestii chociażby zastosowania kabłąków spustowych w karabinach. Zgodzę się, że z "anatomicznego punktu widzenia" (od kiedy to serialowe kuce mają anatomię?) to są kosmiczne bzdury i np. Mauser nie byłby wygodny dla stworzenia o tak długiej szyi. Ale to jest fanfik, a to są kucyki. Puszczamy oko do widza, że troszkę trzeba nakłamać, aby historię dało się opowiedzieć. Zresztą, cały serial na tym się opiera i umiarkowanie próbuje znajdować logiczne rozwiązania. Twórcy np. długo myśleli, czy kucyki mają spać w łóżkach, czy nie. Wybrali tę mniej "rozsądną" opcję. Podkreślam: serial über alles, tam jest odpowiedź na wiele pytań. Kwestia stylu: jak już kiedyś opowiadałem, moim mistrzem literatury jest Jarosław Grzędowicz, który również stosuje taką specyficzną mieszankę... ironii, realizmu, poetyki. Oczywiście nie jestem tak dobry jak on, więc ta mieszanka na pewno wychodzi mi mniej strawna. Sama w sobie wydaje mi się być cholernie atrakcyjna, kiedy na jednej stronie mamy ironiczny i nawet "komediowy" opis czegoś, chwilę później bohater przeżywa poetyckie uniesienie, a za moment widzimy realistyczny opis walki i odniesionych obrażeń. To może wydać się trudne w odbiorze, ale warte tego wysiłku. Nie każdy to lubi, co szanuję. Oczywiście, umiejętne wykorzystywanie tego to kwestia treningu i doświadczenie, którego oczywiście mam mniej od Grzędowicza. Czy Kinga. Czy Pilipiuka. Czy Kossakowskiej i wielu innych autorów, którzy tak piszą. No i ostatnia rzecz, czyli "aura wielkości". Sorry, ale to nie w tym tekście. Tutaj jedynie mówiłem, że tekst ma być realistyczny pod kątem militarno-historycznym ("od autora"), a porównania do reszty sceny fanfikowej były w "Zmorze". To dwa inne teksty i powinny być oceniane osobno. Ja też odnosząc się do recenzji nie biorę pod uwagę Twoich dzieł czy postów, bo wiem, że to nie jest temat rozmowy. Nie mam pojęcia, gdzie napisałem, że "to dzieło stojące ponad przeciętnymi, przydługimi opowiadaniami; nie zwykła fanowska fikcja, a profesjonalna książka, ba, będąca największym dziełem polskiej części fandomu.". Poprosiłbym o dokładny cytat. Napisałem w poście, że objętościowo będzie to największy moloch (bo będzie... to z jednej strony powód do dumy, z drugiej nie i mam tego pełną świadomość), a także, że szata graficzna będzie też wyjątkowo bogata. To są liczby, a nie przewidywania jakości. Obawiam się, że tak negatywny odbiór wynikł z trzech rzeczy: właśnie opacznego zrozumienia moich zapewnień o "wielkości" tego tekstu (bo będzie wielki... pod względem objętości), koncept nie przypadł do gustu, a także kwestii czysto technicznej google-docksowo-korekcyjnej. W efekcie chyba się ogólnie nie zrozumieliśmy na linii artysta-widz i co za tym idzie... nie przekonaliśmy się wzajemnie. Bardzo żałuję, naprawdę. Podsumowując, jeszcze raz dziękuję za lekturę i chęć wyrażenia swojego komentarza. Zgadza się, że autor potrzebuje nie tylko poklepywania po główce... ale zabrakło z Twojej strony opisu zalet tego dzieła. A chyba jakiś są i to inne, że "tak złe, że aż dobre", skoro chciało Ci się w ogóle nad tym pracować. Może warto też wyrazić się w tej kwestii?1 point
-
To dzieci. Mało kto przejmuje się ich zdaniem, poza tym wszyscy byli zbyt pochłonięci złapaniem tamtego kuca, więc tego bym akurat nie dała jako minus.1 point
-
N: Od zawsze taki sam, krótki i rozpoznawalny. Nie wiem czy ma jakiś głębszy sens, jakieś ukryte symbole iluminatów, ale google też nic nie wie. A: Jak widać Snuja przywiązał się do swojego wesołego avka, taki heheszek. Mi tam nie przeszkadza. S: Co do gif-u, trochę straszne. Sygnatura zawiera słodką niespodziankę dla każdego fana awiacji, a same cytaty, choć znałem, są całkiem niezłe. U: Kilka razy rozmawiałem, kilka razy się natknąłem. Naprawdę fajny gość, który jest już na forum od dłuższego, długo wytrzymał. Interesuje się lotnictwem więc ma u mnie dodatkowy plus. A co mi tam - gość jest jak najbardziej w porządku.1 point
-
Odcinek dość dobry, ale bez fajerwerków. Oczywiście SPOILERY! Plusy: + Zachowanie Braeburna było przekomiczne + Próbują rozwijać CMC. Tu mają odmienne opinie, tam Sweetie używa magii. Fajnie, że robią COKOLWIEK, ale szkoda, że tak powoli. + WŚCIEKŁY TŁUM! WŚCIEKŁY TŁUM! + Humor sytłacyjny i trochę slapsticku jak za starych dobrych kreskówek. + Szeryf wygrywający w karty + Nie spodziewałem się tego, że Trouble Shoes będzie tak naprawdę pozytywną postacią. Plus za to dla twórców. Poza tym stworzyli całkiem ciekawą postać. + Inteligentny morał. + Kara dla CMC za ucieczkę w nocy Minusy: - Pierwsza połowa odcinka była niezbyt niekawa. - Zauważyłem trochę błędów logicznych np. - Tradycyjny motyw nieporozumienia i wsadzenie do więzienia Trouble Shoes'a, mimo tego, że CMC prosiło by tego nie robić. Ogólnie odcinek nawet mi się podobał. 7/101 point
-
I owszem. Ale zauważ też, że Sweetie dała radę wyciągnąć klucze nawet mimo tego, że Scootaloo nią potrząsała. A kilka scen wcześniej wręcz bezwiednie i bezproblemowo zamknęła magią drzwi. To było naprawdę fajne :31 point
-
Jedyne co w tym odcinku wziąłbym za miniminusa to to, dla jakiego celu SB użyła magii - po co brać klucze spod nosa śpiącego szeryfa, skoro kiedy AB wywołała go na rodeo można było na spokojnie i bez ryzyka wykrycia ściągnąć je ze ściany? Zgaduję, że był to moment konieczny dla przedstawienia rosnącej mocy SB, dlatego jedynie miniminus :3 Poza tym - plusy takie jak wymieniali wszyscy inni, ponadto był to pierwszy chyba w MLP odcinek z CMC który mi się podobał, propsy ^^1 point
-
1 point
-
Ogólnie niezbyt mi się podobało.Głos wokalistki brzmiał jak głos przeciętnej nastolatki, która fakt faktem śpiewać umie, ale nie na tyle by robić to profesjonalnie. O ile na początku nie było tak źle, to w szybszych partiach brzmiało to o wiele gorzej. Sama melodia zła nie była, ale też nic specjalnego- podobna do wielu melodii z piosenek z filmów animowanych/kreskówek. Może i ta piosenka ma moc, gdy połączona jest z daną sceną w serialu, bo takie kawałki istnieją i mają wielką wartość dla człowieka, który dany twór widział, a dla człowieka niezapoznanego jest to zwykłe "nic specjalnego". Ale ja jej niestety nie widziałam w zestawieniu z taką sceną, więc dla mnie to jest stu procentowe "nic specjalnego". Ale jakoś bardzo złe nie było- dało się słuchać, ale jeden raz wystarczy 4/10 Ode mnie Polonez Husarii Krzesimira Dębskiego z Ogniem i mieczem1 point
-
Ja bym Rarity zinterpretował odrobinę inaczej. Jej "iskrą boską" jest moda wykorzystująca kamienie szlachetne. Dosyć wyspecjalizowane, ale to nie znaczy, że jednocześnie nie umie robić innych rzeczy. w "Cutie Mark Chronicles" to Rarity była niezadowolona ze swoich strojów (nauczycielka była "ok" z nimi), tak że zaczęła szukać inspiracji (ok poprowadziła ją "kapryśna" magia). To też bywa problemem bo dochodzimy do tego, że kucyk z babeczką na boku potrafi robić babeczki, ale nic więcej. Znaczy autorzy czasem tak przedstawiają "cutie mark". Aha... No i może do kliszy tego odcinka dorzucimy: "Można by to wszystko załatwić prościej gdybyśmy się zatrzymali i porozmawiali"1 point
-
Proszę bardzo ^^ W razie jakichkolwiek 'ale' proszę pisać, a poprawię/zmienię co trzeba.1 point
-
Lubie Pinkie Discord najlepszy antagonista ♥ Luna moim sercem. Jendorozca : ) Fanfic.1 point
-
Odcinek był w porządku. Chociaż nie spodziewałbym się, że wokół Applelooosy są jakieś lasy... Przez moment spodobały mi się też "wet mane" do momentu kiedy wyszło, że to tylko statyczne i CMC chodzą ze swoimi "zwykłymi" fryzurami podczas deszczu, by na moment straciły swoją "sprężystość" kiedy wpadły w lawinę błotną i zaraz po tym w nastęnej scenie wróciły do "zwykłego" wyglądu... Większym problemem jest to, jak w tym sezonie przedstawiane są same Cutie Marki, bo skupia się bardzo mocno na tym, że to właśnie CM kształtuje kucyka, a nie odwrotnie. Ja bym powiedział, szczególnie na postawie wcześniejszych sezonów, że to właśnie Kucyk przez to co lubi robić, nad czym się doskonali kształtuje swój CM. Przez co właściwie nie było kucyków, które nie lubiły swoich znaczków.1 point
-
Nadrabiania ciąg dalszy. My Little Pony... Bardziej jak My Oversized Meme... No i mamy powrót Rainbow D**k, a właściwie w tym odcinku zachowuje się chyba bardziej "D**kish" niż kiedykolwiek. Piosenka... No cóż... Plotu nie urywa. Przyznaję, że pegazy i kłótnie imienno-zjawiskowo_pogodowe mnie rozśmieszyły i było to jedyne co mnie naprawdę rozśmieszyło. Zawsze lubiłem odcinki z pegazami i "kulturą pogodową". Powiedzmy sobie szczerze. Meme jest tanim sposobem wywołania śmiechu i o ile działa to teraz, w tych warunkach. To za rok, albo dwa będzie co najwyżej wywołało uniesienie brwi... Za stary jestem, by uznać meme za dobry żart. No i końcówka poprawiła nieco moim ten odcinek. EDIT: Taaa... Metafora śmierci... Nope, nie przekonuje mnie to... Problemem jest, że wzięli do tego RD, która sama w sobie jest nieznośna, do tego to tylko 3 miesiące... No i nikt chyba nie wyłapał jak RD papla o "hard cider"... ... ...1 point
-
*Brup* Nadrabiamy *Brup* Odcinek właściwie był dobry... ALE naprawdę ciężko mi było przejmować się nim... Z dwa sezony temu powiedziałbym, że bardzo dobry. Co ciekawe pojawił się ciekawy wątek, który jednak nigdy nie został rozwinięty. Znaczenie CMC - strach przed rozpadem grupy, który może być nawet przyczyną, dlaczego nie otrzymują swojego znaczka. Motyw z odrzuceniem przez rodzinę, jest o tyle dziwny, że w odcinku "Cutie Pox" nie została przez rodzinę odrzucona, a jej talenty były wybitnie nie jabłkowe... "No ale cóż... to tylko sen i właściwie nie musi być logiczny". Chociaż, jeżeli powodowany był przez strach, to niestety takiego powodu nie było w tym wypadku. *Brup* Jestem jedną z tych osób, które nie lubią "Luny strażniczki snów". Może dla tego, że przed tym miałem kilka pomysłów związanych z pewną istotą związaną ze snami. No dobra, ale o ile odcinek z Scootaloo był ok, odcinek z Sweetie Belle był niepokojący (z Luną będącą nie tyle strażniczką, co kreatorką wizji, do tego "creepy dream stalkerem"), to w tym momencie śmierdzi to już odgrzewanym kotletem. *Brup* Mam nadzieję, że to już ostatni odcinek, gdzie autorzy wpychają plot Luny do snów... Kolejny kotlet pewnie będzie pokryty już zieloną pleśnią. Nie to, że nie lubię CMC. Ja chcę, żeby w końcu dostały swoje znaczki, bo na to zasługują. Ten motyw od sezonu pierwszego naprawdę mi się przejadł *Brup* i się mi nim odbija *Brup*. Na koniec. Jako, że uwielbiam Personę 4, naprawdę podobał mi się cień Apple Bloom. ("I am Shadow.The true self")1 point
-
Odcinek nie był zły. Ale i rewelacyjny też nie był. W każdym razie całkiem przyjemne się oglądało. Było kilka sytuacji które całkiem mnie rozśmieszyły. Jednak poprzedni wypadł lepiej. Najbardziej mi się podobało. Dokładne pokazanie jak wygląda rodeo, Braeburn w tym odcinku było z nim kilka zabawnych sytuacji, kucyki z widłami i pochodniami i postać Trouble Shoesa. W każdym razie jak dla mnie całkiem przyjemnie się oglądało i choćby z tego powodu daje. 8/101 point
-
Hmm, a może standardowo, Akademia +500wn8, normalny +1000 wn8 ?1 point
-
To jeden z tych odcinków, w których skupiam się bardziej na szczegółach niż na samym motywie i lekcji, a parę miłych i zauważalnych szczegółów było. Jak już zostało wyżej wspomniane: + Sweetie Belle coraz lepiej posługuje się magią, + Więcej kucyków tła z pięknym designem jak na Applelosę przystało! + Humorystyczne momenty Braeburna, + CMC bardziej znośne, + Zaburzony "cykl piosenkowy" + Countryisms! + Humor sytuacyjny (harmonijka)1 point
-
Odcinek był... w porządku. Nie jestem jakimś specjalnym wrogiem CMC, chociaż muszę przyznać, że odcinki z nimi w roli głównej zazwyczaj są trochę gorsze. W tym odcinku dzieciaki w miarę ogarniały, podobało mi się to, że wreszcie starają się im nadać jakieś cechy charakteru. Mówię o tym, że zazwyczaj były wszystkie one w miarę zgodne, a teraz ewidentnie czasem mają różne zdanie. Mówię np. o tym jak Sweetie Belle była sceptyczna z tym wszystkim. I bardziej strachliwa. I w ogóle Sweetie is best CMC . Ale wracając do tematu, podobały mi się te stereotypy dotyczące mieszkańców Appaloosy. Tak fajnie z humorem zostało wszystko pokazane. Chociaż w kucach to norma. Nie było piosenki, i dobrze. Ostatnio miałem wrażenie, że idą z nimi na masówę. Niech się lepiej skupią na jakości. Jak wyżej wspomniał Niklas, miłym wydaje się być fakt, że Sweetie Belle umie choć trochę magii. Sprawia to wrażenie, że postacie się choć trochę rozwijają. Chociaż mogły by już dostać te CM. Mam nadzieję że tak się stanie w finale lub w odcinku tuż przed finałem. Bo dłużej bym nie wytrzymał. Abstrahując jednak od rozwoju osobistego głównych bohaterek, przyjrzyjmy się prawie-antagoniście. Tutaj nie było niczego kreatywnego, klasyczny bohater tragiczny, który minął się z sensem życia. I klasyczny element dziecięcej naiwności który go wyrywa z deprechy. Bez szału. Applejack była słabo rozwinięta w tym odcinku. Mogliby to chyba lepiej zrobić. Kurczę, nie wiem co jeszcze mogę napisać. Dobrego (dla mnie) humoru było niewiele, jakieś pojedyncze żarciki. Czas na wyrok. 8.5/10. Bo tak. Tak naprawdę, to dlatego że się momentami dzieciaki nie zgadzały. Twórcy przynajmniej starają się im nadać jakiś charakter, a to dla mnie duży plus.1 point
-
Wybacz, zrozumiałem, że pisząc "wektor", masz na myśli grafikę wektorową, czyli plik .svg. Oto linek do bitmapy z inkscape http://i.imgur.com/fghoOLe.png Chyba, że po prostu chodziło ci o postać na przezroczystym tle, wtedy myślę, że najlepiej wyglądałby ten: http://1drv.ms/1IyAKb1: Przepraszam za zamieszanie1 point
-
Kolejne Obrazki: Szkic którego nigdy nie dokończę ;D I stary obrazek ;D1 point
-
Yo, elo, siema itp. Witaj w mafii na forum, zapomnij, że od niego uciekniesz mamy nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej... łap na klatę moje 41 standardowych pytań1 point
-
1 point
-
1 point
-
N: Snujesz i psujesz! A: Pierwsze skojarzenie.. S.T.A.L.K.E.R. a.. potem już nie powstrzymane obrazki takie jak Metro, Fallout. D: S: Pyro, to jest piękne! U: Znam tylko z postów, ale wydajesz się miłą postacią którą z chęcią kiedyś poznam.1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
To akurat nie jest teoria światów alternatywnych, lecz prawo równowagi masy. Czyli, zakładając działanie magii, bądź bardzo zaawansowanej technologii, po wysłaniu do innego wymiaru/świata określonej masy, w tym przypadku Twilight, ten ubytek masy MUSI zostać zrównoważony poprzez odesłanie tej masy ze świata, do którego wysłane zostało dane ciało. Zakładając, że nasza księżniczka waży 60kg (to tylko założenie) z tamtego świata do Equestrii musi trafić 60kg czegokolwiek, choćby i powietrza.1 point
-
Według teorii światów alternatywnych, gdyby "kucykowa" Sunset przeszła przez lustro do świata ludzi, to "ludzka" Sunset lub coś innego, ale o tej samej masie (inny człowiek?) musiałby przejść do świata kucyków. To samo wydarzyło by się z koroną, Twilight i Spike'iem, ale chyba ze względu na to, że fizyka Equestrii i tego drugiego świata jest zamącona magią, możliwe, że ta teoria się nie sprawdza.1 point
-
Impossibru. Przecież mamy ludzką Twilight, która w najlepsze prowadzi sobie badania i nie ma zielonego pojęcia, co tajemniczego wydarza się w obserwowanej przez nią szkole...1 point
-
Czy to przypadkiem nie są mądrości życiowe Stalina? >.>1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00