Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 10/20/13 w Posty

  1. Proponuję żeby admini wreszcie przestali przenosić do archiwum i kasować stare wątki. To co nieużywane i tak spadnie gdzieś daleko poza pierwszą stronę w danym dziale i nie będzie przeszkadzać. Ja rozumiem że niektóre wątki to jakieś chwilowe zabawy i nie ma większego sensu wypowiadać się tak kilka miesięcy po ich zakończeniu, ale mi tam to mało przeszkadza, w odróżnieniu od tego co jest teraz. * Wasze podejście do tematu "archwizujemy wątki po miesiącu nieużywania, a po roku je kasujemy" dało mi się we znaki. Po prostu niektóre wątki takie jak to (na szczęście jeszcze aktywne) http://mlppolska.pl/watek/3011-sesje-roleplaying-is-magic-w-warszawie/page-6 miewają dłuższe przestoje, ale później i tak umawiamy się na sesje. Przy przenoszeniu do archiwum po miesiącu nieaktywności trzeba by albo pisać co miesiąc tylko po to żeby podbić temat (i ewentualnie dostać warna) albo co jakiś czas zakładać nowy wątek albo pisać do was prośby o odarchiwizowanie wątku kiedy akurat jest potrzebny. * Był sobie kiedyś wątek "My little munchkin" gdzie można było pobrać skucykowanego munchkina zrobionego przez MathRavena. http://mlppolska.pl/Watek-My-Little-Munchkin-gra-karciana--3184?pid=151104#pid151104 Dodałem tam sporo uwag na temat tego co można by poprawić i wątek sobie wyparował razem z linkiem do pobrania i moimi (i nie tylko moimi) uwagami a ja nie mam kopii. Akurat wczoraj na spotkaniu ktoś mnie pytał gdzie można to pobrać, więc odesłałem go na forum nawet nie wiedząc że wszystko przepadło. "Zmierch Harmonni" MathRavena także wcięło. Niby mógłbym założyć nowy wątek o twórczości MathRavena i tam wszystko podlinkować, ale dyskusja przecież przepadała, a poza tym i tak to za rok skasujecie. * Inny przykład: rok temu napisałem poradnik o kupowaniu komputerów gdzie dałem swoją analizę tego co było dostępne w moim przedziale cenowym. Chciałem to trochę zaktualizować, ale temat najpierw był w archiwum gdzie nie można dodawać postów, a teraz chyba już całkiem zniknął bo nie mogę go znaleźć. * Inny przykład: Yarvin le Cretin powiedział że zniknęły jego opowiadania. * Kiedy ktoś zamawia sobie jakiegoś arta a ktoś inny postanawia go zrobić po pół roku, to wątek z zamówieniem już dawno jest w archiwum, o ile jeszcze istnieje. * Kiedy ktoś chce napisać na temat który już był, to musi zakładać nowy wątek. Nekro jest złe głównie kiedy cytuje się czyjeś stare wypowiedzi i na nie odpowiada. Ponowne użycie wątku do podobnego celu jest chyba lepsze niż zakładanie nowego. Widzę że na tym forum zdecydowanie nie można polegać i wszystkie ważne rzeczy należy trzymać w google docu a tutaj tylko linkować i ewentualnie odświeżać wątki po ich skasowaniu przez administrację. Co wam w ogóle przeszkadzają nieużywane / rzadko używane wątki? Przecież spadają i tak poza pierwszą stronę, a zamknąć wątek można bez przenoszenia go do archiwum (czyli działy archiwum są niepotrzebne i tylko zaśmiecają forum). Co wam przeszkadzają stare wątki z opowiadaniami / artami, itp, że je kasujecie? Serwer nie wyrabia, czy jak? Jak dla mnie "przeczytanie starego wątku" i "odpisanie w starym wątku jeśli mam ku temu dobre powody" należą do podstawowych funkcji forum. Byłem już na iluś forach i tylko tutaj spotkałem się z tak szybkim zamykaniem i kasowaniem wątków, więc nie wydaje mi się żeby to miało jakieś techniczne uzasadnienie (wydajność, przejrzystość, cokolwiek). Fajnie że dodajecie różne rzeczy typu shoutbox, zmieniający się banner na górze, itp, ale dla mnie to trochę jak dorabianie spoilerów i halogenów do starego, często psującego się samochodu. Wygląda bardziej efekciarsko, ale dalej nie działa tak jak powinien. Wnoszę o likwidację działów "Archiwum", zamykanie wątków tylko w wyjątkowych okolicznościach (np. głupi flame war), a kasowanie ich tylko jeżeli to reklamy albo coś zupełnie bezużytecznego. No i "nowe odpowiedzi w wątkach w których się wypowiadałem" powinno być gdzieś w bardziej widocznym miejscu a nie zagrzebane w panelu użytkownika. Poza tym wnerwia mnie ten edytor tekstu, a najbardziej tym że zjada tagi BBcode i zamienia na WYSIWYG. No i przy <Ctrl+Z> przenosi mi w losowe miejsca puste linie, którymi lubię oddzielać akapity. Backspace czasami też to robi. Oprócz tego jestem przeciwko regule że tylko jedna osoba może w tym wątku proponować jakąś zmianę, a inni nie mogą popierać tych zmian, na przykład dodatkowymi argumentami. Rozumiem że w takim wypadku należy założyć w offtopie wątek z dyskusją a tutaj tylko go podlinkować. Ewentualnie nabijać reputację temu kto napisał propozycję.
    9 points
  2. Ja też do niedawna miałam dylemat czy powiedzieć rodzicom o kucach bojąc się o ich reakcję typu "Córciu, czy coś z tobą nie tak?" Ale wziełam się w garść i przyznałam się do popełnienia tej strasznej zbrodni, i co? Mama stała się kimś w rodzaju "older pegasis" i teraz codziennie wieczorem ogląda kucyki ze mną! Nawet wybrała sobie trzy ulubienice mianowicie Zecore, Pinkie Pie i Celestie. Ojciec chciał się dowiedzieć co to jest i po obejrzeniu odcinka z rodzinką Applejack stwierdził "Te stworki są mądrzejsze od ciebie, wiesz?" po czym udał się do McDonalda w celu konsumpcji WiećMaca Niby nie lubię swoich rodziców którzy krytykują mnie na każdym kroku ale akurat wtedy strasznie mnie zaskoczyli swoją wyrozumiałością.
    3 points
  3. Two Steps From Hell . Idąc tym tokiem myślenia, równie dobrze można nazwać każdą opinię na dowolny temat ''uważaniem się za lepszego''. ''Każdy z was uważa, że wie lepiej'' - nie, te osoby po prostu mają argumenty i własne zdanie. A lepsza szczera opinia, niż mydlenie oczu fałszywym obrazem rzeczywistości. Hipokryzja. Raz zarzucasz innym, że to oni uważają osoby nieomylne, a zdanie później twierdzisz, że to oni nic nie wiedzą i jednocześnie jako posiadacza owej ''wiedzy'' określasz siebie. A już lepiej odpowiedzieć używając argumentu, a nie takimi tekstami. To jest już prowokacja, której nikt nie weźmie na poważnie. Oceny postaci dostajesz po to, żeby wiedzieć na czym się skupić w przyszłości, co poprawić, albo zasięgnąć rad w pewnych kwestiach. Wiesz, że motyw jakiego użyłeś przy tworzeniu tej postaci nie spodobał się oceniającym, a już zapowiadasz kolejny twór, którego przeznaczeniem będzie spotęgowanie wyżej wymienionego motywu w celu zdenerwowania innych. Czy takie coś jest sensowne? Właśnie to zrobiłeś, w dodatku nie mając ku temu żadnej postawy czy chociażby argumentu . Zaś co do samej postaci - wyobraźnia wyobraźnią, ale to jest zwyczajna przesada. Już na wstępie widzimy elementy charakterystyczne dla typowej postaci OP: Zaklęcie niszczące wszelkie zło, oraz zaklęcie całkowitego uleczenia. Wiemy już, że OC zdolny jest do samodzielnego zniszczenia całego zła na świecie z kopytem w nosie, jest zdolny uleczyć każdą chorobę (nawet nieuleczalną) i wyjść cało z najgorszych obrażeń za pomocą jednego zaklęcia. Jednym słowem - niezniszczalny. I to jest odpychające. Tym bardziej z taką ponysoną nie da się identyfikować samego autora, gdyż na świecie nie istnieje człowiek idealny. Dalej mamy historię znaczka i pochodzenia postaci - jeszcze gorzej. Szczęśliwe życie bez trosk, szlachecka szanowana rodzina bez żadnych problemów. Historia również jest mocno podkoloryzowana. Prócz szlacheckiego pochodzenia i boskich umiejętności wszystko w życiu mu się udawało, po niedługim czasie miał kontakty z samą Księżniczką Celestią, a Ta natomiast zgodziła się na realizację jego konceptu, który był odgrzewanym kotletem. Gdyby każdy członek Gwardii Królewskiej przychodził do Celestii po dwóch latach służby, przedstawiając taki sam pomysł, z pewnością zostałby spławiony, bo - po pierwsze - Księżniczki same także dbają o pokój i harmonię, po drugie - ich asystą jest wojsko i Przedstawicielki Elementów Harmonii. Ale co tam, jemu musiało się to udać, bo tylko on jeden był nieznanym kucykiem godnym zaufania. Potem mamy jego dalszą historię oraz wzmiankę o poznaniu Rarity. Znów wszystko mu się udaje, potrafi zdobyć dziewczynę jednym spojrzeniem, a w jego działaniach nie ma mowy o żadnym niepowodzeniu. Bleh... No i charakter - inteligentny, ułożony, wszystko przychodzi mu z łatwością... Wynika z tego, że posiada nieskazitelną osobowość. Inaczej nie mogę tego nazwać. Same pozytywne cechy, potwierdzające to, jaki to on jest niesamowity, niezniszczalny i idealny. Śmierdzi kompleksami. Podsumowując, postać jest tak wyidealizowana, przesłodzona, Over Pover, że nie można uznać tego za dobry twór. Wychodzi na to, że jest potężniejszy od samych Księżniczek, posiada moce boskie, może mieć każdą klacz (bądź kilka naraz) nie straszne mu rozjechanie przez (przykładowo) czołg, rozerwanie na strzępy przez materiał wybuchowy, oraz nie posiada wrogów, bo wszystkich bez mrugnięcia okiem potrafi wybić jednym zaklęciem. Umie wszystko, może mieć wszystko, jest w stanie zniszczyć wszystko, jest ponad wszystkim. Mało tego, czytając tekst przypominam sobie, że to jest Ponysona. Jedno wielkie meh...
    3 points
  4. Krótka prezentacja: - MAAAAAMO, ZABIŁEM CZŁOWIEKA! - C.co... ale jak to? - Żartuję, oglądam kucyki. Metoda pierwszego szoku. Skutki uboczne: "Nie dość że kłamca to pedał!" "Nie dość że morderca to pedał"
    2 points
  5. Wypowiem się, gdyż dysponuję pożądaną wiedzą. Forum posiada wystarczająco dużą bazę danych by móc przechowywać naprawdę dużo tematów i postów. Obecnie są one przenoszone do archiwum, jeśli ktokolwiek usuwa tematy zawierające merytoryczną treść czy ciekawą dyskusję odpowie za to przede mną. Takie tematy przyciągają też nowych userów, szukających odpowiedzi na nurtujące ich pytania lub po prostu zaczynających swoją przygodę z MLP. Sam trafiłem na forum szukając polskiego tłumaczenie jednego przysłowia w wykonaniu Pinkie Pie. Ależ Zegarze, tematy z "dawno, dawno temu" to wciąż pole do dyskusji dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji przedstawić swojego zdania. Tak, nawet po bardzo długim okresie "suszy". Czasami jest to wręcz skarbnica świetnych wypowiedzi, opinii i cytatów. To ma sens, przecież temat można by zostawić po upewnieniu się, że jest czysty od głupot czy offtopu.
    2 points
  6. Zdajesz sobie sprawę że forum to nie bezdenny worek? Im więcej tematów tym więcej miejsca zajmuje. A co za tym idzie, z czasem między innymi wolniej się ładuje. Dlatego tematy są z czasem usuwane. Forum to miejsce na dyskusje i wymianę informacji, a nie przechowalnia tematów z "dawno, dawno temu". Tematy są archiwizowane i usuwane by forum działało płynniej. Co do reszty, niestety nie moja działka się wypowiadać na nie.
    2 points
  7. Bo nie ma takiego słowa - jest wyobraźnię. Chyba że tutaj łączyłeś wyobraźnię z jakąś jaźnią, czy coś Also, zawsze może być skończona ilość, ale na tyle duża liczba, że będzie nam się zdawać nieskończonością xd Poza tym, my się wciąż nic nie znamy xd
    2 points
  8. Tutaj pozwolisz iż się czepię. Wszechświatów nie ma nieskończoność. Ponieważ: a) To nie jest liczba b) Istnieje skończona energia=>istnieje skończona masa=>jest skończona ilość wszechświatów(uwzględniam każdy wymiar) c) ... co to ma do rzeczy?! Powiem tyle, mogłeś dać albo jakiś łagodny "shipping", zmienić Ponysonę na OC, opisać random shippa(postać semibackground). Skoro to jest twój świat i twoje kredki... to mogłeś umieścić część shippującą w temacie FF'ów uprzednio ostrzegając czytelników przed zawartością, albo wyciąć część shippującą z tego tematu i pozostawić tylko historię, wygląd i "umiejętności" tutaj. Sam styl opisu OC jest super, ma pewne zalety, starałeś się opisać jego rodowód, ogólnie nie jest to do końca złe. Protip: Zmień jego cechy, on jest tak OP, że strach. JOKE ZONE! NIE WAŻ SIĘ TEGO TŁUMACZYĆ NA ANGIELSKI JESZCZE MATT WARD TO ZNAJDZIE I... mamy nowe zasady specjalne Ultrafagów.
    2 points
  9. Witam wszystkich serdecznie w temacie poświęconym: Wszystkie Drogi prowadzą do Equestrii Writer's Cut Autor: M.a.b Krótki Opis: To co zwykle - człowiek, meh życie, problemy, a tu nagle bum! Piękna perspektywa gniota? Coś się zmieniło? Jeśli tak, to na ile? Czy da się to w ogóle przeczytać? Kolejny Human, ptfu! Możliwe, lecz dopiero jak przeczytasz, możesz to ocenić. Jak obiecałem, Rewrite był przygotowywany dość długo z różnych powodów, lecz w końcu mogę coś pokazać. Od razu zastrzegam - pisanie idzie wolno i będzie szło wolno, więc prosiłbym o nie marudzenie, żebym szybciej pisał. Specjalnie dla porównania pozostawiam stary temat spoilerze pod nowym, by można było porównać oryginał z Rewritem. Oto link do huba! Wszystkie Drogi prowadzą do Equestrii Writer's Cut Index
    1 point
  10. Przedstawiam swój pierwszy fanfik, a raczej jego początek. Mam szczerą nadzieję, że Wam się spodoba, ale zastrzegam, że jeszcze jest poddawany ostatecznej korekcie. Niestety moja niecierpliwość wygrała walkę i zdecydowałem zamieścić go już teraz. Co do tagów - możliwe, a wręcz prawdopodobne, że jeszcze zostaną dodane, ale na razie zostaną te trzy. Korzystam z tej okazji, żeby serdecznie podziękować ludziom, którzy zechcieli poświęcić swój czas na prereading, korektę i ogólne patroszenie fanfika, żeby przypominał coś, co można pokazać ludziom bez chowania się ze wstydu po kątach. Pełna lista znajduje się w prologu, a tutaj raz jeszcze serdecznie im dziękuję. Przejdźmy zatem do samego sedna. Przed wami "Progressio ex machina" [NZ][slice of Life][Adventure][Violence] Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Spin-off: Operacja na otwartym sercu [Oneshot][slice of Life] Liczę na Wasze komentarze i kontruktywną krytykę.
    1 point
  11. Witam! Po dłuższym okresie nieobecności w fandomie powracam do Was z zupełnie nowym tekstem. Jest to swego rodzaju powrót do korzeni, ponieważ znowu zacząłem tworzyć fanfika przygodowego. By zbędnie nie przedłużać, oto i opis: W poszukiwaniu Dawnej Chwały Nie ma już Equestrii, jaką wszyscy znali. W miejscu Canterlotu znajduje się słup lodu, Celestia stała się zamrożonym posągiem, nad całą krainą ciąży mroczna „Klątwa”. Nikt nie wie, co jest jej przyczyną, ani dlaczego nie dano rady jej zapobiec. Kucyki zostały zmuszone do porzucenia swojego domu. W miejscu wiosek i miast pozostały jedynie opuszczone zgliszcza. Dawna gwardzistka, Libra, za namową swojego przyjaciela wyruszy na wyprawę, w której powodzenie nie wierzy. Przyjdzie przemierzyć jej kawał świata w towarzystwie kucyków, których motywów nie jest w stanie rozpracować. Być może na swojej drodze spotka moce, do pokonania których nie wystarczy jedynie miecz. A jeśli zdobędzie wiedzę i magię, które pozwolą jej na odmienienie tego świata? Problem w tym, że klacz, mimo niewątpliwej odwagi, nigdy nie czuła się bohaterką. Ruiny dawnego świata czekają, by odkryć ich tajemnice. Grupa kucyków gotowa jest podjąć wyzwanie, nawet jeśli mieliby narażać życie. Prawdopodobnie niektórych spotka nawet ŚMIERĆ… Przydałoby się kilka słów wyjaśnień w sprawie przydzielonych tagów: [adventure] - przygody, o których opowiada tekst nie zdarzają się każdemu kucykowi każdego dnia. [violence] - bohaterowie tekstu i ich przeciwnicy często rozwiązują problemy w sposób siłowy, ale nie ograniczają się tylko do brutalnych rozwiązań. [shipping] - można się go spodziewać, przyjdzie na to czas. Pozostaje mi tylko zaprosić wszystkich do czytania. Komentarze i sugestie mile widziane. Na podziękowania i inne rzeczy przyjdzie czas później. Muszę jednak docenić pracę mojego korektora, który dba o to, by tekst był technicznie jak najlepszy. Pozdrowienia dla Decaded'a. Spis treści Prolog - "Jeszcze jedna historia" Rozdział I - "Bardzo niecodzienna grupa" Rozdział II - "W drodze na Dymiącą Górę" Rozdział III - "Czarny płomień" Rozdział IV - "Widmo dawnych czasów" Rozdział V - "Kruszyciele Kryształów" Rozdział VI - "Dzień, w którym zamrożono Canterlot" Epic: 1/10 Legendary: 1/50
    1 point
  12. Jeżeli ktoś używa Opery na telefonie to wystarczy wejść w opcje i zaznaczyć by nie ładowało obrazków; problem z głowy.
    1 point
  13. Przypominam też że jest opcja Ignoruj sygnatury - klikasz i wow, magia, nie ładują się i nie zajmują transferu. Czy naprawdę ciężko korzystać z dostępnych opcji zamiast narzekać że coś nie działa? Kilka osób narzekało że forum powoli się ładuje z powodu sygn. Ja osobiście odnotowałem poprawę od chwili kiedy co większe animacje wylądowały w spoilerach. Przypadek? Nie sadze. A gdyby animacje mi przeszkadzały to bym zaznaczył ich ignorowanie i to samo w sobie rozwiązało by już problem. Więc moje pytanie - po co zgłaszać problem na rozwiązanie którego istnieje już metoda? Ba, istnieje i jest dostępna.
    1 point
  14. No to postuj! Po to jest ten temat by się tym dzieliś z innymi :3
    1 point
  15. 4. Jeśli grafika w sygnaturze przekracza wagę 3MB (trzech megabajtów) powinna zostać ukryta w spoilerze.(...) Znaczy co dokładnie nie jest egzekwowane? W regulaminie nie ma mowy o kasowaniu sygnatur, chyba że mają nieodpowiednią treść. Więc najpierw przeczytaj uważnie regulamin a dopiero potem pisz, że ktoś czegoś nie egzekwuje.
    1 point
  16. 10/10 Bo świetny film i fragment i postać, i mistrzowsko wykonane lalki.
    1 point
  17. Gnijący #1 N: Kruczek! Mam nadzieję, że zaprzestałeś zmian. A: Gdyby nie to, że śledzę twoje statusy to nie wiedziałabym kim ten pan jest S: Nie ładuje mi się. U: Fajny, zabawny i wykazujący się inteligencją user. Myśli, że jest fajny dzięki herr Wiktorowi na avatarze ale, on bez niego jest bardziej osom i fabjulous! Gnijąca #2 N: Zaprzecza samej sobie, nice. A: Gnijąca panna młoda, nice x2. S: Koleś który dostał w łeb petardą głoszący samą prawdę, nice. U: Pomocnica luny, uważająca się za zło, a to przecież nieprawda.
    1 point
  18. Kruczek ma świetny avatar i dzięki niemu jest tak fajny jak ja. Wilku, zepsułeś, ale masz ciekawą sygnaturę.
    1 point
  19. N: Kruki są intelignentne i im tego zazdroszczę. A: Prawie-mąż mojego avatara, Victor. YAY S: A czytałam tego fica, czytałam, ale jakoś bardzo mnie nie poruszył. Za szybko się wszystko działo, ale tak to był całkiem niezły. U: Aktywny na off-topie, w statusach innych i jest fajny niesamowicie.
    1 point
  20. 1 point
  21. Witajcie Dzisiaj dowiecie się jak.... zainstalować windowsa! A więc zapraszam do oglądania! Windows Xp: Windows 7: Komentujcie, subujcie, dawajcie łapki w górę i takie tam:P Do zobaczenia za tydzień! EDIT: Wybaczcie za błąd w tytule, pisałem za szybko;) EDIT2: Nazwa tematu poprawiona. EDIT3: Adnotacja dodana.
    1 point
  22. A skoro mowa o zapychaniu forum... Tylko w tym wątku post zamieściła osoba trzymająca w sygnaturce GIF o wadze 29MB. To, że jest wstawiony w spoiler nie zmienia faktu, że jest wczytywany wraz ze stroną, co jest uciążliwe dla użytkowników z wolnym/limitowanym łączem. Piję do tego, że pomimo wprowadzenia limitów sygnaturek, niektórzy wciąż trzymają tam iluśtam-megowe kawałki PMV-ek czy inne takie potworki, a modzi niezbyt egzekwują punkt regulaminu ograniczający wagę sygnatur. Nie, nie jestem służbistką, po prostu mnie to kłuje.
    1 point
  23. 1 point
  24. Mam podobnie, choć w prawdziwym życiu nie toleruję Homoseksualistów w żadnym wydaniu. To byłoby znośne i w ogóle, gdyby pewna TV nie promowała na siłę homoseksualizmu w Polsce i tego jakie to jest super i mega nowoczesne. Jednak nie o tym jest ten wątek i nie mam zamiaru z nikim na ten temat dyskutować. Kurczę no nie wiem czemu, ale jakoś tak uwielbiam TwiDash, Flashlight i - o zgrozo- Shining Armor x Twilight(nie wiem, może po prostu chciałbym zobaczyć reakcję Cadance).
    1 point
  25. U mnie było tak... Mam 7-letniego brata. No i jakiś rok temu zauważyłem, że ogląda sobie na mini-mini pastelowe, kolorowe koniki. Przysiadłem sobie koło niego i co następuje: zacząłem nazywać Pinkie "nierealną do granic możliwości", a Fluttershy - szczególnie po odcinku ze smokiem, który był moim pierwszym odcinkiem MLP obejrzanym w całości - "przewrażliwioną, panicznie bojącą się wszystkiego istotą, która potrafi bez powodu zyskać jakieś dziwne supermoce". Sam serial był "kolejną denną bajeczką o przyjaźni", a matka, widząc jak narzekam, zaczęła nawet bronić tych kucyków, szczególnie, że często ogląda bajki razem z wspomnianym braciszkiem xd Tak mi minęły z dwa, może trzy miesiące... Aż przyszedł 15 grudnia. Pewna osóbka wypuściła na YT fandub "This Day Aria", a gdy ją obejrzałem, zauważyłem z ekscytacją, że "tego odcinka jeszcze nie oglądałem" i przez noc oglądnąłem ładne kilka odcinków... Młodszy zauważył, że oglądam MLP i mi się podoba, więc mimo moich próśb i gróźb (głownie tego drugiego ) pobiegł do rodzicielki z wiadomością, że polubiłem kuce. Ta przyjęła to z pobłażaniem i nawet - gdy pokazałem jej na Wikipedii zdjęcie z któregoś Rzeszowskiego Ponymeetu - zaproponowała, że podwiezie mnie na jakiegoś meeta, ale to wierutne kłamstwo było, bo ona za miastem jeździć nie umie, więc grzecznie odmówiłem. Ojciec jak ojciec - gdy się dowiedział (zobaczył jak oglądam kuce z bratem) tylko wzruszył ramionami i poszedł oglądać jakiś film. Sam też czasem przy obiedzie ogląda z nami kuce, bo "nie ma nic innego w TV", ale je lubi, wiem to. Podsumowując - mam dla Ciebie radę. Najpierw pokaż jak bardzo NIE LUBISZ kucyków, by mogli Cię do nich "przekonać"... A po dwóch tygodniach powiedz im, że to faktycznie nie taka zła bajka. Wtedy powiesz, że chętnie byś się w Warszawce spotkał z innymi kucykowymi fanami, bo czytałeś, że są ich tysiące... Zrozumieją
    1 point
  26. Możemy pośpiewać sobie na TS`sie to zawsze morale podnosi
    1 point
  27. ja mam 10 lat? no kontynuuj. "Leci" to dzieciom z buzi.
    1 point
  28. Macie może jakieś dane na temat tego ile miejsca zajmuje a ile może maksymalnie zajmować baza danych tego forum? Bo uzasadnianie kasowania wątków brakiem miejsca bez podania żadnych liczb jest pustosłowiem. Tak to można wprowadzić kasowanie wszystkiego co starsze niż dwa tygodnie, żeby było mniej "śmieci" i żeby aktualne dyskusje ładowały się jeszcze szybciej. Ewentualnie kasowanie początkowych postów w dużych wątkach "bo dyskusja toczy się na końcu". Kurcze, na wszystkich innych forach, na których byłem, stare wątki siedzą sobie w bazie danych i nikomu nie przeszkadzają, tylko tutaj jest problem. Jeśli chodzi o szybkość ładowania forum, to generalnie gorące wątki i tak są w jakimś buforze w pamięci, a reszta jest gdzieś na dysku i niespecjalnie przeszkadza. Zresztą nawet jeśli forum ładowałoby się trochę wolniej (a według mnie jest spowalniane bardziej przez różne bajery niż przez wielkość bazy danych), ale przechowywało stare (i częściowo nadal przydatne) wątki, to według mnie byłoby lepiej. Mogę się zgodzić z tym, że najważniejszą funkcją forum jest dyskusja i wymiana informacji, ale czasami po prostu zachodzi potrzeba zajrzenia do jakiegoś dawnego wątku czy nawet odpisania w nim, ewentualnie podlinkowania gdzieś tematu z forum (który nie powinien tak po prostu sobie zniknąć) i tutaj nasze forum zawodzi. Tak z innych uwag: Przy pisaniu posta powinny być przyciski "Napisz", "Podgląd" i "Anuluj" a nie to "Więcej Opcji". Ugh, ten edytor jest koszmarny. Zamienia mi linki do obrazków na obrazki, wszystko się kaszani i muszę to usuwać i dodawać jeszcze raz. Jeszcze do tego potrafi mi przenieść zaznaczony tekst metodą "przenieść i upuść", co muszę poprawiać, bo oczywiście chodziło mi o zaznaczenie czegoś innego. Już wolałbym coś jak notatnik z windowsa z przyciskiem podgląd. Ten nasz edytor wymyślono chyba przy założeniu że nauka kilku BBbtagów to za dużo dla przeciętnego użytkownika a Word jest ideałem programu do edycji tekstu.
    1 point
  29. "Kochaj tego kotka, bo on Cię kocha"
    1 point
  30. Nasza kochana i lubiana przez tłumy Księżniczka Luna mianowała Sunset Shimmer opiekunką Insomnii i nie musicie już nic robić... Jedyne co możecie zrobić, to znaleźć opiekunkę dla Tamary Slash.
    1 point
  31. Ależ możesz! klikasz na strzałkę w dół obok swojego awatara i nicku( czy jak to tam się odmienia?), wybierasz ustawienia otworzy ci się panel kontrolny. wybierasz w zakładkach po lewej i voila! Wpisujesz nowy Nick w okienko nowa nazwa wyświetlania, a pod spodem hasło. Klikasz zapisz zmiany, i gotowe, od teraz na forum wyświetla się twój nowy nick. Niestety podczas logowania, musisz nadal wpisywać, starą nazwę użytkownika. Mam nadzieję, że pomogłem . A tak swoja drogą, gdybym chciał założyć nowy temat na forum w "inne postacie" i nie chodzi mi tu o jednorazowy wybryk, ale całą koncepcję, coś w stylu Chatki Zecory lub budki doktora whoovesa, to do kogo mam się zgłosić, moderatora, inkwizycji, adminów? A może trzeba założyc to w temacie "inne postacie" w "innych postaciach"(tak wiem, durnie to brzmi, ale ktoś to tak ustalił)? Prosiłbym o w miarę szybka odpowiedź, z góry dzięki za pomoc
    1 point
  32. Reich und Gott... Vore... swoją pierwszą reakcję miałem jak szanowny pan Talar tutaj... albo jeszcze bardziej gwałtowną. Same obrazki zawierające miniaturowe kucyki z dużymi są już dla mnie OK, ale - do pierona jasnego - niech te drugie nie pożerają tych pierwszych żywcem... Co do shippingów, to - pomijając dwa wyjątki - lubię je, o ile są dobrze napisane, oczywiście .-. . Dwa wyjątki to: - ogier x ogier - chyba normalne w tym temacie, mam wrażenie... - Lyra x Bon Bon - nopenopenope. Mam jakiś uraz do tego konkretnego shipa. A najlepszy shipping jaki do tej pory widziałem to Derpy x Blueblood \^.^/
    1 point
  33. Wszechświat jest jak najbardziej skończony. Wszechświatów może być nieskończona ilość, ale to zaledwie hipoteza, eksperyment myślowy, nie mamy na to jakichkolwiek dowodów. Równie dobrze może istnieć losowa liczba z przedziału od zera do nieskończoności. A jak? Zasada zachowania energii. Energia wynikająca z takiego choćby pola grawitacyjnego jest ujemna (żeby rozdzielić dwa grawitacyjnie połączone ciała trzeba dodać do układu "trochę" energii), więc teoretycznie może się ona znosić ze wszelkiego rodzaju energią dodatnią (m.in. masa).
    1 point
  34. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie... dlatego też, ja mam prawo skomentować Twoją wypowiedź, w odniesieniu do moich własnych poglądów Zacznijmy może od końca... Hmm... ale to się chyba odnosi jedynie do samej nazwy, prawda? "Ziemskie kucyki" niekoniecznie muszą przecież pracować przy uprawie roli. Ba, większość tego wcale nie robi! Co prawda jest to plemię o rolniczych początkach, ale równie dobrze można by stwierdzić, że każdy pegaz zajmuje się wojaczką, a jednorożec zmianą nocy w dzień (i vice versa), bo w przeszłości tak było. Pinkie sama w sobie też jest niezwykłym "ziemniokiem". Niesamowicie szybka, za nic mająca sobie czwartą ścianę, zawsze znajdująca się w centrum zamieszania, a ponad to posiadająca dziwne odruchy, pozwalające jej przewidywać przyszłość... ile kucyków posiada takie zdolności? To rzeczywiście może być dla niektórych denerwujące. Trzeba jednak pamiętać, że jest Elementem Śmiechu, więc dba o to, by i innym tej radości nie zabrakło. Często nie docenia się jej pracy, lub ją bagatelizuje. Niesłusznie zresztą. Ile kucyków odzyskało przez nią radość życia? Ilu pomogła w smutku, depresji, lub innych opałach? Czy kiedykolwiek wycofała się przed udzieleniem wsparcia? To wcale nie jest takie proste, jak się może wydawać. A jednak, mimo przeciwności losu, którym i ona musi (jak każdy) podołać, nie traci swojego optymizmu. Jak dla mnie – godna naśladowania postawa. Masz do tego pełne prawo, choć jest to aspekt dość marginesalny. Jeśli nie lubisz różowego koloru i niesfornych, skłębionych włosów, to trudno. Tutaj niezupełnie się zgodzę. Tak, dąży uporczywie do celu. Tak, potrafi bywać w tym denerwująca. Poniekąd jest to jej słabość, próbuje zaprzyjaźnić się ze wszystkimi. Ale czy inni nie czerpią z tej znajomości korzyści? Czy jakikolwiek kucyk skarżył się na nią? O czymś to świadczy. A jej natrętność zazwyczaj dobrze się kończy. Próbowała nakłonić oporną Rainbow do wspólnej zabawy, a ostatecznie okazało się, że dobrze się pod tym względem dogadują (co więcej, w tym samym odcinku Pinkie nie zgodziła się zrobić psikusa Fluttershy, ze względu na jej delikatność). Cracky Doodle też sceptycznie podchodził do tej przyjaźni, która jednakże zaowocowała odnalezieniem przez niego zaginionej miłości. Wbrew pozorom Pinkie też potrafi być empatyczna, a dobro przyjaciół stawia ponad swoje. Mylisz najwyraźniej komizm z inteligencją. Pinkie z założenia jest postacią komiczną (choć na stereotypach się tutaj nie kończy), która ma widza bawić. Liczne gagi i żarciki wcale nie są znamionami głupoty. Trzeba zaznaczyć, że wie o wielu rzeczach, o których nawet oczytana Twilight nie ma pojęcia (jak na przykład Parasprity, zawody lotnicze pegazów, czy legenda Lustrzanego Stawu). Ma wysoką zdolność do adaptacji, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Po prostu ma inne priorytety... ale w państwie takim jak Equestria można sobie na to pozwolić. Głos jest przystosowany do charakteru i sposobu bycia postaci. Specjalnie jest taki dziewczęcy i przesłodzony. Nie wyobrażam sobie dla niej lepszego Jej żarty w większości mają charakter sytuacyjny. Przyznaję, mnie też na początku średnio śmieszyły. Dlaczego więc zmieniłem zdanie? Po pierwsze, obejrzałem cały serial po angielsku (tam jest to wszystko o wiele lepiej skonstruowane). Po drugie... przy każdym kolejnym maratonie coraz bardziej mnie one rozbawiały! Zapewne wynika to z faktu lepszego wczucia się w świat przedstawiony. No i nigdy żaden z jej żartów nie wydawał mi się "żałosny"... może co najwyżej "nietrafiony". Odnotowania też warte, że docelową grupą serialu były małe dziewczynki. Chyba nie są one najlepszy celem dla wyrafinowanych, skomplikowanych, bądź wulgarnych żartów. A co do tego... Wiesz... ja także jestem introwertykiem, a jednak jest to moja ulubiona postać. Co więcej, chciałbym mieć taką przyjaciółkę. Może rozgadaną, może nie do końca rozumiejącą zasady dobrego wychowania, ale potrafiącą zawsze podać przyjazne kopytko. Wyciągającą z depresji, rozbawiającą przy smutku, tolerancyjną, dotrzymującą obietnic i nigdy nie ukrywającą prawdziwych zamiarów. Nie znającą fałszu, kłamstw ani oszustw. Zawsze prawdziwą. Smutno mi, że nie lubisz takiej postaci jak Pinkie, że pragniesz jej usunięcia. Ponyville na zawsze straciłoby swój blask bez niej. Choć Ty jej nienawidzisz, to ona nie potrafiłaby nikogo znienawidzić. A co do wersji angielskiej... jak najbardziej zachęcam do jej oglądania, ponieważ jest po prostu lepsza od rodzimej. Na koniec dodam jeszcze: każdy ma prawo do swojego zdania, nie neguję tego. Jednak jak dla mnie, wszystkie kucyki są wyjątkowe i reprezentują sobą coś pięknego. Warto brać z nich przykład, wcale nie z jednego, tylko ze wszystkich. Każda z głównych bohaterek przedstawia jakiś element przyjaźni, sztuką jest nauczyć się czegoś od każdej i połączyć to w całość. Jeśli się nie udało, należy się zastanowić gdzie leży problem. Zatem w sprawie kucyków apeluję – zamiast nienawidzić, kochajmy. Tak, jak uczy nas serial.
    1 point
  35. Luna jako moja opiekunka? Urocze. Co o tym myślisz Księżniczko? Jesteśmy zachwycone. Nie będziesz już chodził spać o nieludzkich porach. I Lunarne Płatki Kolacyjne sześć razy w tygodniu. A teraz w imieniu nas jako Władczyni Nocy, mianujemy Sunset Shimmer jako opiekunkę dla Insomnii, po czym banujemy ją na słońce w konsekwencji jej złych uczynków.
    1 point
  36. Littlebart, gdzie jest moje zamówienie?
    1 point
  37. Stałem, niepewny co właściwie się stało. Uderzyłem go i znikł, czy znikł tuż przed uderzeniem? Trafiłem czy nie, odwróciłem się w lewo, w stronę upiornego dźwięku z jakim rozrastała się cienista materia demona. Tym razem nie był już bezkształtną bryłą z kończynami doklejonymi jakby kopytkiem źrebaka udającego artystę. Teraz z cienia wyrosło osiem prawidłowo zginających się odnóży, tyleż samo oczu i pokaźny odwłok arachnida. Jedynie żwaczki zostały zastąpione wyszczerzoną, zębatą paszczą. Gdy tylko zmaterializował się do końca, ruszył żwawo w moją stronę bezbłędnie wyszukując oparcie prawą połową odnóży na tym, co zostało z obudów kabin. Nie omieszkał też wydać z siebie ni to owadziego syku, ni to ryku dzikiej bestii. Ciekawe czy tak samo twardy jesteś w tej formie co w poprzedniej... Ustawiłem się w pozycji bojowej, gotując się do skoku, gdy nagle zza moich pleców wystrzelił olbrzymi lodowy sopel. Długi, ciężki, ostry i rozpędzony do granic. Jak w zwolnionym tempie cienisty pająk zasłonił się odnóżami i jakimś cudem zablokował potężny pocisk. Nie zrobił mu dosłownie nic, może poza przesunięciem go metr w tył po zdewastowanej, zalanej wodą podłodze. Jednak po dłuższej walce z tym czymś wiedziałem już jakiej siły trzeba było, aby tego dokonać. OK, to było niespodziewane… Ale imponujące - pomyślałem patrząc z satysfakcją na pająka odjeżdżającego mimo swojej potężnej gardy - Czyżbym jednak miał wsparcie? Nie miałem czasu przyjrzeć się porządnie i sprawdzić czy meridian wciąż jest w tym samym miejscu. Zaatakował zbyt szybko. Dwie wysunięte najbardziej na przód patykowate odnóża wystrzeliły w moja stronę niczym włócznie, wydłużający się co najmniej dwukrotnie. Skoczyłem w bok i zamachnałem się trzymanym w szponach mieczem, o dziwo je obcinając. Szczęście jednak wcale nie było po mojej stronie. Confnął je tylko i zaszarżował na mnie z kolejnym owadzim wizgiem. Wydłuża i regeneruje obcięte nogi jak źrebak lepiący w plastelinie - pomyślałem jednocześnie uderzając skrzydłami powietrze i grzmocąc pięścią w podłogę pod sobą, nadając mojemu wyskokowi dodatkowego impetu - A bez oczek też sobie poradzisz? Wzlatując szybciej niż mój oponent się spodziewał, znalazłem się centralnie nad nim, w bardzo dogodnej pozycji do ataku. Instynktownie wyprowadziłem szybki zamach mający skosić mu - jak miałem nadzieję - choć połowę oczu. Jednak zamiast tego trafiłem klingą między jego zęby. Skutwiały arachnid! Rozsunął swoje oczy na boki, a ze środka miejsca, gdzie trafiłby miecz wyrósł pysk, identyczny jak ten na spodzie jego ciała… Lub może ten sam, tylko przemieszczony… Złapał mój miecz pomiędzy wielkie kły i łypnął wściekle ślepiami, rozstawionymi teraz orbitalnie. Przełknąłem ślinę, przeczuwając jak to się skończy. Nie puściłem jednak miecza, woląc na o pozwolić niż zostać bez broni. Demon pode mną dalej był w ruchu, toteż następnym co poczułem było potężne szarpnięcie. Później były nieporadne próby kopnięcia pająka wolnymi nogami, nagły huragan w kanałach półkolistych kiedy okręcił mną zamaszyście w powietrzu, świst powietrza w uszach, poplątane skrzydła, desperacka próba obrócenia się i… ŁUP!!! Moje ciało grzmotnęło potężnie w coś twardego, a w głowie wybuchło ognisko tępego bólu. Gdy otworzyłem powieki - zarówno żywą jak i tą przypominającą przysłonę w aparacie fotograficznym - ujrzałem świat dziwnie odchylony od pionu. Zupełnie jakbym był… Mimochodem poruszyłem protezą, coś zgrzytnęło i poczułem że spadam... Podnosząc się z dziwnego półleżenia poskładałem sobie co się przed chwilą stało - bestia złapała za miecz, szarpnęła, zatoczyła mną koło nad sobą i cisnęła na ścianę. Dzięki Celestii obróciłem się w powietrzu i wbiłem się w cel łokciem protezy, absorbując tym większość pędu i unikając losu biednego Doltona. A gdy nią poruszyłem, odklinowałem się i spadłem na kafelki, czując że za jakiś czas będę równie zdewastowany co ta łazienka. Wyrównywałem oddech i obserwowałem przez chwilę pole walki, wstając na lekko chwiejne nogi. Oczko utrzymywała jarzące się turkusem tarcze, choć widać było że kosztuje ją to coraz więcej sił. A więc to tym byłaś tak zajęta, tak? Musiałem przyznać, żę utrzymywanie trzech indywidualnych pól ochronnych na raz było godne podziwu, tym bardziej u kogoś tak młodego jak ona. W pewnym momencie od tej otaczającej Grey odbił się rzucony przez demona spory fragment umywalki. Przez pyszczek Oczka przebiegł grymas, ale bańki stały jak przedtem. Muszę ją spytać gdzie się nauczyła takiej magii bojowej… Wood stał obok niej i - na tyle na ile mogłem się zorientować - próbował coś stworzyć, wpartując się w demona z mieszaniną skupienia i przerażenia. Grey natomiast dopingowała i dawała rozkazy mojemu klonowi. Ach, właśnie. Ten wielki, cienisty pająk nie rzucił się na mnie do tej pory prawdopodobnie tylko z jego powodu. Wyglądał niemal identycznie jak ja. Biała sierść, jasnoblond ogon i grzywa, szerokie skrzydła, porządna muskulatura… Oraz pozłacany hełm gwardzisty, tarcza na lewej nodze i miecz w szponach zastępujących prawe kopyto. I kitel, jeszcze niepodarty i nawet względnie suchy mimo tryskających z przerwanych rur gęstych strug wody. A radził sobie wręcz wyśmienicie - polatywał wkoło pająka, dźgał i siekał gdy mógł, jednocześnie zasłaniając się przed uderzeniami wściekłych odnóży umiejętnymi ruchami tarczy. Radził sobie o wiele lepiej niż ja bym mógł - wypoczęty, nie tak poobijany i jakby… Lżejszy? A może po prostu młodszy? Co ciekawe, miał też oboje oczu - choć lewe miało czerwoną tęczówkę. Uroczo spartolona robota. Ale przynajmniej działa... Tknęło mnie, że patrzę właśnie jak moja drużyna o własnych siłach, bez mojej pomocy nie pozwala demonowi rozerwać się na strzępy. Nazwanie tego uczucia miłym jest może przesadą, ale ulżyło mi, że potrafią sobie z tym poradzić choć chwilę. Zaraz jednak naszły mnie gorsze myśli. Bestia mimo obcinania kończyn i zużywania całych mórz energii na ciosy, zdawała się nie słabnąć. Czego nie można było powiedzieć o nas. W dodatku nigdzie nie widziałem Doltona, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. W dodatku, jedynym czynnikiem jaki powstrzymywał stwora od rzucenia się na mnie lub bańki ochronne był klon, którego dłuższej skuteczności byłem, powiedzmy, niepewien. Może już czas na tajną broń? Znowu jednak się bałem. Bałem się tak samo, jak na początku walki, gdy zdecydowałem się ciągnąć tą rąbankę w nadziei, że nie będę musiał tego użyć. Jednak kończyły mi się inne opcje. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, będę do tego zmuszony. Co gorsza, jeśli zrobię to za późno, mogę stracić członków drużyny. Być może już straciłem… Ale dalej lepsze to, niż ujawnienie się. Bo jeśli to zrobię, mogę przywołać kolegów naszego cienia. A w takiej wersji wydarzeń będziemy martwi zanim zdążymy pierdnąć. Ponieważ ten demon nie był wcale potężny. To był dopiero narybek… Rozglądając się po łazience w desperackim akcie odegnania nieuchronnego znalazłem jednak coś, co napełniło moje serce nadzieją. Nasza gwiazda, Lucida, wciąż unosząca się tuż pod sufitem i kompletnie zapomniana przez nas wszystkich. Uczepiłem się tej nadziei jak ostatniej deski ratunku, wołając na całe gardło: - LUCIDA!!!
    1 point
  38. Niespodziewanie złapały mnie zawroty głowy. Widziałam, że reszta drużyny również ma problemy z utrzymaniem równowagi, a także tak jak ja zaczęli zaciskać powieki, najwyraźniej chcąc przegonić nudności. Przeczucie, nakazało mi otworzyć oczy, co zrobiłam i zobaczyłam... Sky'a który najpewniej za chwilę mnie zmiażdży! Odruchowo z powrotem zamknęłam oczy. Wiedziałam oczywiście że nic mi to nie pomoże, ale nie mijające do tej pory zawroty głowy utrudniły mi racjonalne myślenie. Instynktownie wyciągnęłam przed siebie kopytka. Poczułam tylko jak Sky uderza o nie, ale przekręcił się abym to ja wylądowałam na nim, nie on na mnie. Pierwszym moim odczuciem, nie zmąconym ustającymi już zawrotami głowy, było ciepło, przebijające się przez tkaninę z której zrobione były kitle. Jest ciepły, bardzo ciepły. To... przyjemne uczucie. Czekaj... co? Co ja właśnie pomyślałam? Muszę z niego zejść! Otworzyłam zaciśnięte dotąd oczy. Nie widzę lekko mokrych kafelków, ciemności, lub białej sierści Sky’a. Widzę… Sama nie wiem co to jest. To jest… Dziwne. Po chwili orientuje się, że jest to oko. Wielkie, stalowo-błękitne oko. Widywałam już dziwne oczy. Błękitne też, ale nigdy... Takie! Nie mam słów na określenie tego. Niby normalne, ale jakby... Dziwnie puste, a jednocześnie pełne. Pełne cierpienia. Czegoś o co nigdy bym go nie podejrzewała. To niemal obezwładniające spojrzenie. To jest... Niespodziewane. Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby żyć z czymś takim. Jakby ktoś wsadził w niego złe wspomnienia każdego napotkanego kucyka. Jakby każdy, najmniejszy problem z jakim się zetknął zostawił na nim piętno. To nienormalne, że ktokolwiek daje radę wytrzymać coś takiego. To straszne. Boję się, podziwiam, doceniam, próbuje pojąć, ale nie rozumiem. Chcę... Pomóc. Chcę żeby to straszne uczucie zniknęło z błękitno-szarych oczu. Nie chcę na nie patrzeć. Nie chcę dostrzegać coraz to nowych pokładów bólu, cierpienia i… strachu? Strachu, przed samym sobą. Strachu przed tym kim jest, i przed tym kim nie jest. To nienaturalne, niezdrowe. To jak szaleństwo. Ciągła ucieczka. Przed sobą, przed tym kim się jest. Czuję się, jakbym widziała odbicie - odbicie samej siebie. Tego czego sama się boję. Tego jak uciekam. Ale... Nie, to co innego! On... on nie jest inny… Nie może być! Jest taki jak wszyscy i widzi to, co wszyscy. Nie zrozumie mnie. Nikt nigdy mnie nie zrozumie! To… To jest... To jest obrzydliwe! Przytulamy się! Leże na Sky'u, i go przytulam. A do tego… Czy my... Nie... To nie możliwe. MY SIĘ CAŁUJEMY!!!!! Sky chyba też już się zorientował, bo oko gwałtownie mu się rozszerzyło, i poczułam że serce mu przyśpiesza. Zresztą, mi też. Speszona, szybko oderwałam usta od jego pyszczka, i skierowałam spojrzenie w bok, zrywając kontakt wzrokowy. Poczułam jak nerwowo poruszył się pode mną. Blackeye, opanuj się! To był przypadek. Po prostu, pechowy incydent. Poza tym... to jego wina.... to on na mnie wleciał, i… i mógł się jakoś inaczej … i ... I muszę z niego zejść! Zdjęłam przednie nogi z piersi Sky’a, i postawiłam je na lekko mokrych kafelkach łazienki. I myśmy tak się całowali? I to na oczach całej grupy? No, pięknie. Podniosłam się ze Sky’a, ale kiedy już stanęłam na własnych kopytach, zobaczyłam jak Sky szybko odwraca głowę, i posłałam moje spojrzenie za jego wzrokiem.. I nie uwierzyłam w to co zobaczyłam. Obok drzwi prowadzących na hol, materializowała się właśnie wielka, czarna plama! Nie, nie plama. Bardziej przypominało to budyń, albo wyjątkowo gęste opary. Tak czy inaczej, nie wygląda jakby miało przyjazne zamiary. Jakby na potwierdzenie moich myśli, z mazi wątpliwego pochodzenia, wyskoczyła wielka, czarna łapa. Wzięła potężny zamach, i odrzuciła ciałko małego toffi ogiera jak szmacianą lalkę! W ułamku sekundy, z lekko falującej plamy wyskoczyły trzy identyczne odnóża, a ona sama wyszczerzyła koślawe zęby w uśmiechu, którego ni jak nie można było nazwać ładnym. W jednej chwili słyszę metalowy szczęk. Odwracam głowę w stronę dobiegającego dźwięku. Kopyto Sky’a wykonało kilka obrotów, zaczęło się nienaturalnie wyginać i deformować, w efekcie tworząc metalową łapę, która wbiła się w kafelki, a sam Sky jak strzała wyleciał spode mnie w kierunku plamy, chcąc najwyraźniej zatrzymać wielką rękę przed uderzeniem towarzysza, pomimo tego że było już na to ewidentnie za późno. Sky zawisł w powietrzu. Na jego pyszczku malowała się wyraźna wściekłość, a zamiast jego normalnego kopyta na miejscu w którym powinno się ono znajdować, widniała wilka, metalowa łapa! Dobra, niby po tym co przeszłam w ciągu kilku minionych godzin nie powinnam się dziwić, ale… to jest dziwne. Kieruje spojrzenie na resztę grupy. Gray, już całkiem otrzeźwiała, pisnęła cicho, i wbrew moim przypuszczeniom nie zemdlała. Wood natomiast, wyglądał jakby nadal w to wszystko nie wierzył, ale pomimo tego nadal się go bał. Cholera jasna! Trzeba coś z nimi zrobić, bo ... czymkolwiek to jest, zaraz ich pociacha na plasterki! - przelatuje mi przez głowę, kiedy widzę przerażony pyszczek Gray. Jest kompletnie bezradna, i wygląda na to że nie ma pojęcia co zrobić! - Tylko co? Utrzymanie trzech.. czterech... poruszających się tarcz, może być zbyt ryzykowne. Mogę tego nie wytrzymać. Ale coś trzeba zrobić! Jak ja dałam się w to wszystko wplątać? Dlaczego nie zgodziłam się na propozycję tamtego kuca? Miała bym to wszystko z głowy, i nie musiała bym nadstawiać karku dla jakichś debili! Ale trudno.. Koncentruję się, i usiłuje zobaczyć magią kucyki, które mam osłonić. Dobra, tam jest Gray. Tam stoi... nie, tam POWINIEN stać Wood. Gdzie tego ogiera poniosło? Dobra, nie ważne. Teraz zostają trzy do trzymania... Cholera jasna! Jeszcze ten nieprzytomny! Ale przy najmniej się nie rusza... Teraz Sky. Tylko że... cholera, co z nim jest? Jakby miał jakąś tarczę, albo blokadę. Nie mogę go nawet pożądnie zlokalizować! Trudno. Jak dostanie od tego stwora w łeb, to nie będzie moja wina. Jest jeszcze ten nie przytomny, i ja. Dobra, z zakładaniem poszło łatwo. Z utrzymaniem mogą być większe problemy. - Łap! - Ledwie słyszę cienki głosik Gray, zupełnie nie pasujący do tej scenerii, po czym czuję jak coś przerywa jedną z osłon od wewnątrz. Czy ta mała smarkula nie wie, że przez takie tarcze nie wolno nic rzucać!?! Pewnie nawet nie zauważyła że ją ma! - Oczko, lodem! Czy on nie widzi że jestem tak jakby, troszeczkę zajęta, staraniem się o to żeby te kuce jakimś cudem to przeżyły?!? - myślę, po czym rzucam przelotne spojrzenie w stronę Sky'a. - Dobra, on jest bardziej zajęty. I to nawet o wiele bardziej niż ja! Co to do hydry jasnej jest!? Dobra, ten raz chyba można się zastosować do rozkazu Sky’a. Tylko żebym dała radę to wszystko utrzymać! A może, nie trzeba utrzymać wszystkiego. - przechodzi mi przez myśl, po czym rzucam spojrzenie w kierunku nadal nie przytomnego ogiera. - Nie trzeba go osłaniać! Przecież wystarczy go gdzieś teleportować! Tylko że to może być bardziej kłopotliwe niż tarcza. Trudno, trzeba spróbować! Z dwojga złego, lepiej potem szukać po tym szpitalu w jednym kawałku, niż dać się poharatać, bo trzeba było się nim zajmować! Myślę, po czym kalkuluje szanse. Jeśli zdejmę tarczę, nie będę miała więcej niż sekundę na teleportowanie go, chyba że chcę ryzykować to czy ten budyń zauważy że może go dobić! Nie, lepiej potem go odnajdywać, niż wiedzieć gdzie jest, ale pod postacią malowniczej czerwonej plamy. Na ułamek sekundy zdejmuję tarczę. Ogiera otacza turkusowa mgiełka, po czym jego bezwładne ciało znika. Jeśli dobrze poszło, powinien teraz leżeć w sąsiedniej łazience. Jeśli… Jak ja nienawidzę tego słowa! - Oczko, TERAZ! - JESTEM ZAJĘTA! - Odkrzykuje z wyrzutem. A potem by wrzeszczał dlaczego reszta drużyny leży pocharatana. Dobra, coś trzeba z tym budyniem zrobić! Robię krok, ale poślizguje się na mokrej posadzce. Z trudem łapię równowagę. To daje mi pomysł. Ta woda jest wszędzie! A co jeśli by… A właściwie, to po ja mam im w tym pomagać? Ja, się na żadną walkę nie pisałam. Może, nie trzeba im pomagać? Niech sami sobie radzą. Jeśli wszyscy teraz pomrą, to nie będę musiała latać w te i we wte po tym cholernym szpitalu. I wszystko z głowy. Obudzę się, odbiorę księżniczkom klejnoty harmonii, i wszystko będzie tak jak powinno być. I wszyscy będą szczęśliwi… Może z wyjątkiem ich. Ale to jest wojna, a na wojnie konieczne są ofiary. - Oczko! Tak już jest, jeśli chcę wygrać, trzeba kogoś poświęcić. I nie obchodzi mnie kogo. To może być małą klaczka, która nigdy nie zetknęła się z problemami życia. To może być nie znany mi ogier, który nawet nie jest jeszcze całkiem dorosły. To może być jakiś cyborg, który uważa się za ideał. To może być nieśmiały kuc, który boi się spojrzeć kucykom w pyszczek. To może być ktokolwiek. Można poświęcić kilka osób. Żeby inni byli szczęśliwi. Żeby byli wolni. - Proszę… Ja nigdy nie byłam wolna. Ja się poświęciłam. Jako jedyna widzę prawdę, więc się zdobyłam na wyrzeczenia. Nigdy, nikt nie widział tego co ja. Więc dlaczego oni też nie mogą się poświęcić? Dlaczego mają żyć, skoro i tak nic nie widzą. Skoro i tak będą walczyli po złej stronie barykady. - Pomóż! Może dlatego, że nie chcę ich poświęcać? Może dlatego, że nie chcę aby kolejne osoby ginęły? Może dlatego, że powinnam zrobić to sama? Może to tylko ja mam się poświęcić, i to ich mam uratować? Może dlatego, że tego potrzebuję? I nie chcę patrzeć jak odbieram życie kolejnym osobom? Może właśnie dlatego? Ale, co znaczy to czego ja chcę? Czy nie liczy się to, że inni będą szczęśliwi. Przecież, to dla innych żyłam. To ich broniłam. Moje życie, nigdy nic nie znaczyło. Żyję dla innych. Po to, aby mieli lepsze życie. Nikogo nie obchodzi to co czuję… Co myślę.... Czego potrzebuje. To nic nie znaczące przeciwności, które muszę pokonać. Przecież już wiele razy to zrobiłam. Tak wiele razy zignorowałam to co sama myślałam, aby uratować tych, którzy nie mogą uratować sami siebie. I tym razem też to zrobię. To nie ja ich zabiję. To nie będzie moja wina. Nie będę trzymać noża. Nie rzucę czaru. Nie będę odpowiedzialna za żadne z tych żyć. Spojrzałam na Sky’a, ledwie powstrzymującego olbrzymie łapy potwora przed zmiażdzeniem go. Pochłonięta rozmyślaniami, nawet nie zauważyłam jak zmaga się z bestią. Teraz, patrzyliśmy na siebie. On wie. - Pomyślałam. - Wie, że dam mu umrzeć. Że będę patrzyła na to jak umiera, i nie kiwnę kopytkiem żeby mu pomóc. To musi się tak skończyć. Stoimy po przeciwnych stronach, nawet jeśli myślał że tak nie jest. A teraz umrze. Tak jak reszta. Patrzyłam bez emocji. Jakbym była obserwatorem, a nie częścią zdarzeń rozgrywających się przede mną. Pozwolę im umrzeć. Pozwolę im umrzeć. Pozwolę im umrzeć. Powtarzałam, wytrzymując spojrzenie Sky’a. Zawsze tak było. Za każdym razem, kiedy kogoś zostawiałam. Nie rozumiałam tylko, dlaczego musiałam siebie o tym zapewniać. Nie spodziewanie jednak, w oku Sky’a pojawiło się coś… Innego. To nie była już świadomość że ich zostawiłam, ale… Strach. I samotność. Teraz, nie obchodziło go to że im nie pomogłam, tylko to że był sam. Że zawsze na końcu był sam. To było straszne. Nie wiedziałam jak można nosić w sobie tak straszną świadomość. A jeszcze bardziej przerażający był fakt, że to ja to uczucie spowodowałam. Nie…. Przecież… Przecież to nie tak. Ja nie chciałam żeby umierał. To nie moja wina. Ja… Nie… Ja nie chcę aby umierali. Ja na prawdę tego nie chcę. I nigdy nie chciałam. Tyle że… Teraz jest już za późno na ratowanie któregokolwiek z nich. To.. To jest moja wina. To ja, miałam szansę ich uratować, ale tego nie zrobiłam. Popełniłam błąd. Kolejny błąd. Mogłam zareagować szybciej. Coś zrobić. Cokolwiek. A teraz, znowu będę patrzyła na to jak giną. To kwestia czasu. Nie dam rady nic zrobić. Sky, zaraz umrze, a sama nie dam rady temu stworzeniu. Chwila… Czy on… Udało mu się? Udało mu się. Udało mu się! Mam szansę! Mamy szansę! Co to do jasnej cholery jest? - Pomyślałam lustrując wzrokiem wielkiego pająka, który jeszcze przed chwilą nim nie był. - To coś, umie się zmieniać! To coś nie powinno nawet istnieć! Nie ma zaklęcia które mogło by zmienić materię w tak krótkim czasie! Jeśli uda nam się skopać temu czemuś tyłek, to będzie to chyba jedna z trudniejszych rzeczy jakich się kiedykolwiek podjęłam. Rzecz granicząca z nie możliwością! Ale, przecież już i tak robiłam rzeczy niemożliwe. Nie zastanawiając się długo uniosłam z posadzki wodę i zaczęłam formować ją w wielki szpikulec, który po zamrożeniu cisnęłam magią w coś, co wydało mi się środkiem potwora, jeśli takowy posiadał. Monstrum w ostatniej chwili odwróciło wzrok od Sky’a, i zasłoniło się odnóżami, co jednak nie przeszkodziło pociskowi odrzucić go o metr w tył. I tak nie było to zbyt wielkim wyczynem. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego bydlęcia! Sopel, który powinien go przepołowić, ledwie go drasnął! Z tym się nie da wal… My źle się za to zabieramy! - Miałam ochotę walnąć się kopytem w łeb, i przeklinać moją niekompetencję! Nie mogliśmy walczyć z tym czyś, skoro mogło to zmieniać postać, i tym samym regenerować uszkodzone przez nas fragmenty! - Trzeba to unieruchomić, żeby Sky dał radę to ukatrupić, zanim się odrodzi i trzeba będzie zaczynać całą zabawę od początku! Niech Wood zrobi klatkę i zamknie w niej tego stwora! - Wood! - Krzyczę do miejsca, w którym stoi Wood… A raczej, w którym powinien stać Wood, a w jego miejscu jest wielka dziura - Szkapia mać! My tu się zżeramy z tym czymś,a on sobie ucieka! {A kto przed chwilą stał i gapił się jak to ciele na to, że Sky umiera? O sobie byś pomyślała Oczko, a nie innych obwiniasz!} Trzeba go tu ściągnąć! Błyskawicznie przeteleportowałam się pod podłogę, gdzie zobaczyłam Wooda, wyglądającego jakby nad czymś myślał. Ja, jednak nie dałam mu możliwości dokończenia tej myśli. Złapałam go za kopyto, powodując jego ciche piśnięcie, jakby chciał stłumić krzyk, i w następnej chwili oboje byliśmy już na polu walki. Ale tym razem Wood nie miał ucieczki. Nie ode mnie. -WOOD! - krzyknęłam rozwścieczona. Poczułam jak kropelki potu spływają mi po pysku - MASZ TO ZAMKNĄĆ W JAKIEJŚ KLATCE! I TO JUŻ! - Zażądałam, nie zważając na to, że koniec mojego zdania został niemal całkowicie zagłuszony przez łoskot, spowodowany przez Sky’a. Kątem oka, wychwyciłam jak jakiś wielki przedmiot leci w kierunku Gray! Tym przedmiotem, okazał się być wielka część umywalki, rzucona z takim impetem że na pewno przebije tarczę, jesli jej nie wzmocnię! Gdy odbity rykoszetem pocisk, uderzył o turkusowe pole, poczułam jak w głowie eksploduje mi ból a świat zaczyna się kręcić. Zaciskam powieki, chcąc przywrócić wzrok do normalnego stanu. To… to jest… zbyt męczące... Nie wiedziałam , czy dam radę pociągnąć tak jeszcze choćby chwilę. Z każdą chwilą, utrzymywane tarcze odbijały co raz więcej małych odłamków, gruz i pył, które nawet nie będąc szkodliwymi nie mogły być przepuszczone przez osłony. Nie mogłam ryzykować. Nie wiem, czy udało by mi się wzmocnić którąś z nich na tyle szybko, aby w razie zagrożenia obronić drużynę. Ale, w pewnej chwili, zobaczyłam cos, co wyjątkowo mnie zdziwiło… Gray, klęczła przed swoim obrazkiem, i zaciskając wargę kreśliła swoim ołówkiem jakieś linie. Cała ta sytuacja, wydawała się kompletnie wyjęta z kontekstu, jakby ktoś wysadził pocieszną klaczkę rysującą sobie wesoło z bajki, i wsadził ją do historii która ani trochę do niej nie pasowała, lecz zamiast wczuć się w nową historię, uparte źrebie nadal wykonywało to samo bezmyślne jak na tą chwilę zajęcia. Czy Gray... Rysuje? Czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego co się tu dzieje? Jeśli wyjdziemy z tego cało to… - Urwałam myśl, widząc że czynność Gray, przedtem wydająca mi się bezsensowną, wcale taką nie była! Klaczka, odsunęła się od swojego dzieła, popatrzyła na nie z wyrazem skupienia na pyszczku, a chwilę potem, z kartki wyrósł Sky, jak dwie krople wody podobny do tego który właśnie w tej chwili użerał się z potworem. Na dobrze, może nie był do końca identyczny, ale nie wydawało mi się żeby tego potwora obchodziło to co go aktualnie dźga, i jak to coś wygląda. Nie wydawało mi się jednak, żeby ktokolwiek z nas mógł pociągnąć tak długo. Obróciłam szybko głowę w stronę Sky’a mając nadzieje że ten cokolwiek wymyśli. Wyglądał, jak zupełnie inny kuc, niż ten którego poznałam jeszcze kilka godzin temu. Miał kilka raz i zadrapań, jego zwykle wspaniale ułożona grzywa, teraz była rozczochrana a kitel pocharatany i przemoczony. Musiałam przyznać, że dopiero w tym momencie, zauważyłam że był całkiem przystojny... Ale to się nie liczyło. Liczyło się tylko to, czy uda nam się wyjść z tego cało. Sky, przez chwilę rozglądał się bezradnie po doszczętnie zdewastowanym pomieszczeniu, nie mając pojęcia co zrobić. W jednej chwili, jego spojrzenie powędrowało w górę, a mój wzrok podążył za nim, do unoszącej się nad nami, niewzruszonej całej sytuacją, Lucidy... Gwiazdko… - Pomyślałam zrezygnowana. Akurat w tym momencie, nie obchodziło mnie to jak bardzo bezsensowną czynnością jest myślenie do gwiazdy. Ale, co mi jeszcze pozostało? - Zrób coś… cokolwiek… - LUCIDA!!!
    1 point
  39. Ta piosenka zawsze mi się z kolorem różowym kojarzyła(sama nie wiem czemu),a twój avek jest różowy...
    1 point
  40. Shippingi? Jak najbardziej. O ile są napisane w sensowny sposób, rozwijają się powoli i pozostają w tej kategorii. Sam lubię je pisać, ale wolę gdy Shipping jest zwieńczeniem: znajomość lub przyjaźń - zauroczenie - miłość - shipping (nigdy nie poświęcam zbyt wielu zdań na opis). Nie przepadam za Shippingami, w których X i Y są ze sobą bo są i robią to co robią, a tekst ociera się o clopa... i nadaje się do clopa. :yHRvV:
    1 point
  41. Gardzę shippingiem Twi x [pewien pedał w rurkach] i karny k*tas dla Ha$$$bro za to, że jest kanoniczny ;x
    1 point
  42. Jak miło, że nie wpadł na pomysł wysłania mnie w powietrze... To ciepełko pod stopami jest bardzo miłe. Zaraz? Jak to ciepło?! *potężna eksplozja tuż pod stopami Chemika* Jak ja wrócę na ziemię? Chemik zaczął spadać, jego ognista natura tylko pogarszała sprawę, nie dość, że sama grawitacja... *plask!* ... to jeszcze zwiększone ciśnienie za nim spowodowało, że wbił się w posadzkę... z ogromną siłą, zaraz po nim do dziury którą wypalił(to gorąco trochę go uratowało) wpadła jego księga. Można było usłyszeć głośny jęk i wiązankę przekleństw. Po chwili Chemik wyczołgał się z dziury jakby nie specjalnie to zaszkodziło jego ciału, ale ból zapewne odczuwał. Stanął na nogach i był gotowy na resztę. -Jak pewnie widzisz twoja spopielona armia... Szybkie zerknięcie za siebie... -To się zaczyna robić nudne... Zatrzasnął z hukiem lewitującą księgę, chwycił ją i czego nikt się nie spodziewał, użył jej jako broni do walki wręcz,. Nikt nie spodziewał się, że Chemik może mieć tak niesamowicie szybki refleks i kocie ruchy, oraz tytaniczną siłę. Na nic zdały się bloki oraz kontrataki, w mgnieniu oka Chemik stał się smugą... chwilę potem można był dostrzec jak wiru walki wystrzeliwują w górę wojownicy Edwina... Co to? Szkoła latania? Jednakże Chemik nie mógł sobie pozwolić na tak częste korzystanie z lekko trujących eliksirów. To go powoli wyczerpuje, oraz powoli uczula na magię. -Obyło się nawet bez użycia magii... kocham moje eliksiry. -No to to mamy z głowy - powiedział Chemik stawiając stopę na jednej z pokonanych ofiar - Oni chyba mają już dość - spod stopy dało się słyszeć cichy jęk... Chemik był trochę zdziwiony... Edwin bez trudu pokonał ciężar skorupy która jego otaczała. W sumie nie ma się czemu dziwić, to miało go tylko na chwilę spowolnić. Edwin wykonując pierwszy czar zapomniał o jednym, ognista natura chemika nie była natury magicznej, była to zasługa czystej alchemii z odrobiną fizyki i teorii flogistonu(Co z tego, że został obalony?) Mimo odparowania jego pajęczej armii, Chemik nadal stał na posadzce i kreślił runy, widać było, że księga została ponownie otworzona i lewitowała tuż przed jego nosem... a może to nie była zasługa lewitacji? -Trochę mi gorąco, oczekuję ochłodzenia. Nastąpiło ochłodzenie, ale nie w taki sposób w jaki oczekiwał. Był przygotowany na adsorbcję tego chłodu, ale nie spodziewał się, że wygasi to jego ognistą naturę... stopiona posadzka nagle zamarzła, przez to nie była już tak równa, przypominała teraz spękaną ziemię w czasie suszy. Czemu Chemik zignorował to zjawisko i nie machnął nawet palcem aby jakoś się bronić? Może to zasługa jego run, nie były magicznego pochodzenia, ta zmiana energii musiała być jakoś zrównoważony... albo zgromadzony. Chemik nie mógł dalej korzystać z ognia, było na to zdecydowanie za chłodno, wyczerpał cały runiczny potencjał tego zaklęcia. Musiał opracować coś innego. -Dobrze, że twoja mała armia... - *szybkie zerknięcie do tyłu i grymas niezadowolenia...* - No ZAWSZE jakiś jeden zostanie pominięty! Może to dlatego, że temu się świeci tarcza? Nawet ładne te wzorki. Oj! Ten tarczownik nie wygląda zbyt przyjaźnie... Chemik nie wysilił się specjalnie, wystrzelił swoją księgę w kierunku legionisty, po chwili można było dostrzec na niebie mały oddalający się punkcik, przynajmniej szybko nie spadnie... księga jak gdyby nigdy nic wróciła na miejsce.... To nie była magia, to zwykła alchemia i trochę praw fizyki, specjalny silniczek tkwił w grubej okładce jego książki stabilizując strumień gorącego powietrza który z niej wylatywał, ta książka była najnowszą zdobyczą technologiczną, moc silnika starczała na napędzanie kilku fabryk. Śnięty i tak miał szczęście, że nie został przebity na wylot. -Musisz się bardziej wysilić... -Powiedział Chemik przyciskając butem pokonanego legionistę do ziemi. Jeśli dobrze by wysilić słuch, to można było by usłyszeć, syk lotek.... coraz głośniejszy... jeśli by się postawić na miejscu maga chemii. Bum! Coś wybuchło w dłoni Chemika... lekko zdezorientowany Chemik zaczął się rozglądać dookoła. Wybuch na nim nie zrobił specjalnego wrażenia. Mocniejsze rzeczy mu wybuchały w dłoni czy też przed twarzą, a nawet w kieszeni fartucha. Był po prostu przyzwyczajony... i lekko uodporniony. -Co znowu? No tylko nie to! Nie lubię gradu strzał.... Ty mi pomożesz - Chemik zdjął stopę z wojownika... przelewitował go przed siebie... i użył jako żywej tarczy. Można było usłyszeć jak strzały rykoszetują o unoszącego się wojownika, przytomny, ale poddany jego całkowitej kontroli używał swojej tarczy, która ku zdziwieniu Chemika zadziałała bardzo dobrze! Albo Śniący ma słabe strzały, albo Edwin dba o swoich żołnierzy. Kolejna sztuczka przeciwnika, na arenie można było dostrzec jak znikąd pojawiły się całe legiony.... LEGIONISTÓW Edwina! Te dziwne twory wydawały się być niestabilne oraz zabezpieczone jakąś chytrą magią. Nagle arenę spowiła gęsta mgła... -Znowu?! Muszę się odwołać do silniejszej alchemii, To chyba rozdział drugi o ile pamiętam... ach tak... mam! Niby mgła utrudniała widzenie, ale Chemik nie przejął się tym zbytnio, kiedy wzrok zawodzi, można posłużyć się zapachem. W laboratorium bardzo ważną umiejętnością było wyczuwanie zapachu, to mogło ratować życie, ale receptory węchowe Chemika były na tyle wyostrzone, że mógł wyczuć każdy ppm domieszek jakiejkolwiek substancji w powietrzu, wystarczyło ten zmysł uruchomić, co zapewne Chemik zrobił natychmiast po pojawieniu się mgły. Chemik skupił się na jednym, na wyczuciu położenia każdej z większych grupek. Po precyzyjnym zlokalizowaniu Chemik wymruczał jakieś dziwne zaklęcie z pamięci. Można było usłyszeć kilka dźwięcznych eksplozji i ryk Śniącego... oraz ciche przeklnięcie Edwina, ten cały teatrzyk cieni działał teraz na jego korzyść. Kolejne eksplozje, kolejny ryk, teraz jakby dłuższy i przeciągany... z malejącą amplitudą... -*to chyba jego mam z głowy...* Chemik zamknął oczy... skoncentrował się,, widać było jak w jego rękach znikąd pojawia się wierna kopia miecza który stracił w wybuchu, może nie tyle co kopia, a bardziej doskonalsza replika, bardziej przyozdobiona, lepszej jakości, mistrzowsko wykonana, a co najważniejsze, pozbawiona magii. -Teraz pora na mój teatrzyk. Chemik wymówił jakąś inkantację.... można było dostrzec jak mgła koloru czarnego zmienia kolor na purpurowy. Mgła rozrzedziła się i można było dostrzec zarówno niedobitki armii Edwina jak i rozerwanych przez eksplozje Śniących... resztki armii Edwina były w opłakanym stanie, a co więcej można było dostrzec jak niektórzy z nich walczą ze sobą. Zapewne był to wpływ tego dziwnego dymu... Koło Chemika można było dostrzec ognistego kota który łasił się do jego nóg, zapewne domagając się pieszczot. -Dobra robota. - Powiedział Chemik po czym podrapał kata za uchem. -Jak widzisz Edwinie, alchemia ma też swoje ścieżki. Teraz Ci je zaprezentuję. -Elementy! Po wypowiedzeniu tego słowa, przed nogami Edwina pojawił się ogromny układ okresowy pierwiastków, ilustrowany i kunsztownie zdobiony, w postaci rysunku na posadzce. Z każdego pola zaczął wyrastać malutki golem. Każdy wykonany z innego pierwiastka. Po osiągnięciu wysokości 12 centymetrów, golemy zaczęły maszerować w kierunku tego wykonanego ze złota. Nie minęła sekunda a już można było zobaczyć jak pięknie się zlewają. Po całkowitej fuzji przed obliczem Edwina stał wysoki na 14 metrów błękitny golem. Mimo ogromnej postury wydawał się być lekko... mało zręczny i powolny. Ale to miało tylko odwracać uwagę przeciwnika. -Przywitaj się z panem Edwinem. I zajmij się nim jak na dżentelmena przystało. Pora na kolejną sztuczkę. -Przekierowanie energii! Miecz Chemika zabłysnął. Runy się zaświeciły na śliczny, oślepiający zielony kolor. Brak ognistej natury Chemika przejawił się natychmiastową reakcją. *Auu PARZY!!!* musi się wreszcie nauczyć prawidłowo trzymać rękojeść. -Widzisz, to się nazywa władanie energią, już nawet nie pamiętam ile materii z ilu galaktyk trzeba było przekształcić na ową energię... ale to chyba idzie w setki. A teraz pora na... organika! Z spod stóp Edwina wyrosły długie na 10 metrów czarne walce, było ich sporo... każdy z nich był błyszczący i cicho wibrował. Były bardzo blisko przeciwnika, ale nie wyglądały na groźnie, nawet przypominały trochę czarne monolity. -Tu masz przykład jednej z najbardziej wybuchowej substancji jaką opracowałem. kształt walca optymalnie rozprowadza ciepło i falę uderzeniową. Był gotowy do detonacji. Dokładne wyliczenia oraz doświadczenie upewniły go, że na eksplozji nie ucierpi ani on ani jego golem. -Jakby co nie próbuj ich wyparowywać, zamrażać, ani teleportować. One są antymagiczne albo odporne na magię, już nie pamiętam co napisali w instrukcji..... A teraz pora na... -DETONATOR. Chemik rzucił pod siebie małą kocią chrupkę. Kot ją natychmiast spałaszował. Chwilę po konsumpcji zaczął emanować ogromną ilością ciepła. Wielki wybuch! Słup zielonego ognia, kota już nie był. Zamiast niego przed Chemikiem stała ogromna ognista bestia. Wysoka chyba na 20 metrów. -Jeszcze masz to kiciu... Rzucił w jego stronę kolejnego chrupka, po wchłonięciu go przez jego ognistą naturę, po chwili można było dostrzec jak ogień wielkiego kota(a raczej tygrysa) zmienia kolor na niebieski, był w tej chwili odporny na magię, oraz Chemik dzięki przekupstwu zyskał nad nim całkowitą kontrolę. Jak zwykle, kolory były bardziej dla efekciarstwa, ale czego nie robi się dla widowni. Doceńcie to. -No widzisz, moje materiały i ogień ni zbyt się lubią..... powodzenia w walce. Chemik oddalił się i wyciągając składane krzesło z portfela, rozłożył je, usiadł i zaczął czytać księgę . Przygotowywał się na poczynania Edwina, nadal się obawiał kontrataku. Zaczął studiować rozdział oznaczony "Ochrona przed magią dla profesjonalistów." -Ciekawa lektura.... Oczy Chemika błysnęły fioletowym blaskiem. Oby kotek nie był takim draniem jak był zazwyczaj, jak będzie próbował prosić o chrupkę, to spali na skwarkę, nie mógł już używać ognistej przemiany. Nie w tej walce.
    1 point
  43. Idąc przez korytarz rozważam czy dobrze postąpiłam udzielając drużynie pomocy.. Nigdy przedtem nie poddawałam w wątpliwość swoich wyborów, wiec zdumiewa mnie chęć ponownego przeanalizowania mojej decyzji. Czy możliwe żebym straciła wiarę w słuszność mojego postępowania w krótkim czasię przebywania w śnie? Nawet jeśli, to co mnie tak zmiękczyło? Na pewno nie ta obietnica pomocy drużynie. Oho, zaczynam nazywać to drużyną, a nie bandą strachliwych źrebiąt z kapitanem piratem na czele. Właściwie, to dlaczego powiedziałam ze im pomogę? Na pewno nie przez groźby Sky'a. Wystarczyło by wbić mu jakiś pręt w głowę albo spowodować wylew. Na pewno tez nie obronił by się przed jakimś złożonym atakiem magicznym.Ale gdybym zabiła Sky'a to jak zareagowała by pozostała dwójka? Cóż, przez polowe naszej kłótni Wood i tak wyglądał jakby miał zamiar wejść miedzy nas i zacząć strzelać kulami ognia, czego i tak pewnie nie potrafi. Właściwie, to co on potrafi? Jest stolarzem? Faktycznie, niebywale pomocne. Z resztą, gdyby doszło do walki to zapewne by tylko przeszkadzał. Gray z resztą tez. Nie dość ze male to, to potyka się o własną grzywę, plącze się pod kopytami to ma jeszcze chorobę psychiczna która na dodatek, jak to ładnie ujął kapitan pirat "mnie nie lubi' . I jeszcze kazał mi się do niej nie zbliżać. Nie zamierzam unikać sześciolatki jak jakiegoś prześladowcy! Niech Sky wydaje rozkazy, proszę bardzo mi to nie wadzi, ale niech nie wydaje ich jak ostatni debil! A ten karze mi uciekać przed rozwalonym psychicznie źrebięciem. Ale, przynajmniej on jeden w tej całej grupie się na cokolwiek przyda. - Przywołuje w pamięci wspomnienie naszej pierwszej rozmowy. Tego jak jako jedyny nie spuścił wzroku. Jako jedyna osoba na świecie nie spuścił wzroku. Bywałam w wielu miejscach. Spotykałam różne kucyki, i ani jeden z nich nie potrafił mi spojrzeć oczy. Nawet tata.- Ale on mógł. Ba, to nawet ja miałam problem z tym spojrzeniem. Cóż, przynajmniej wiem jak kucyki się czują… kiedy próbując spojrzeć na mnie. Tylko że ja, nie patrzą na mnie z zimną, nie skończoną… nienawiścią…. Oni boją się tego jakie one są, nie tego co w nich widać- W pewnym momencie uświadamiam sobie że nie chce aby się mnie bali. Nie chcę być w ich oczach potworem, kreatura która nie ma prawa istnieć. Która jest inna. - A może mogła bym coś zmienić? Może gdybym... Nie! Blaceye przestań! Oni cie nienawidzą i tak już zostanie. Oni wszyscy. Kucyki, księżniczki, nawet ojciec zapewne mnie nie nienawidzi. Gray, Wood i Sky też. - Zaczynam szybciej oddychać. Zaciskam wargi,a w gardle czuje nie przyjemny uścisk. Płacz, gwałtownie chwyta mnie za brzuch, paraliżując i nie pozwalając iść dalej. Staje, a uczucie osamotnienia drze moja niezłomną dotąd wole jak kartkę papieru. - A Sky... On nienawidzi mnie najbardziej z nich wszystkich! Widziałam to w jego oczach! Widziałam ta niekończącą się, bezdenna, zimna nienawiść. Dlaczego on mnie tak bardzo potępia! Co ja mu zrobiłam! Ja tylko próbuje ich uratować! Ja tylko chce aby byli szczęśliwi i wolni od księżniczek! Czy to źle ze chce aby byli szczęśliwi?!? Czy to źle...- Czuje jak coś mokrego spływa mi po policzku. Wolno podnoszę kopyto, i ocieram pojedyncza… łzę z pyszczka.- Ja płacze... Ja na prawdę płaczę. Nie, nie mogę płakać! Musze być silna! Musze się wziąć w garść! Biorę kilka głębszych oddechów i idę dalej, starając się wyglądać jakby nic się nie stało. Na szczęście nikt mnie nie zauważył. Nie wybaczyła bym sobie jeśli ktokolwiek dowiedział się ze przez coś tak nieistotnego jak samotność. Skoro wytrzymywałam ja przez cale życie, teraz tez dam radę. Po prostu może się to okazać nieco bardziej kłopotliwe niż na początku przypuszczałam. Po krótkiej chwili, przed sobą widzę recepcje. Pod ścianą… ustawiono rzędy krzeseł‚ na których siedzą pacjenci. Dobra, jestem tutaj, i co teraz? Kątem oka widzę potępiające spojrzenie jakie sprzątaczka sprzątająca brudną wodę, zapewne rozlaną z wiadra lezącego obok, rzuca potępiające spojrzenie w stronę męskiej łazienki, z której dochodzą głosy, przytłumione przez drewniane drzwi. Po chwili, zauważam ze do łazienki prowadza mokre ślady kopyt. Przypatruje i się uważniej, i widzę że zostawiły je co najwyżej cztery kucyki. Tyle że, musiały iść na prawdę bardzo dziwnie. Normalne, czterokopytne dwa zestawy kopyt, jeden trzy kopytny i dwukopytny. Osoba która chodziła na trzech nogach, najwyraźniej trochę się ślizgała, będąc ciągnięta przez kucyka chodzącego w pozycji wyprostowanej. Tak przynajmniej to wygląda. Kolejny ślad, czyli dwie podłużne linie. Niespodziewanie, mój wzrok natrafia na coś dziwnego. Małą, ledwie zauważalną kropelkę krwi. -Nie mogła być tu zostawiona dawno. Cóż, cokolwiek się stało nie pasuje mi to do wizerunku normalnego szpitala. Pff... normalnego. Tak czy inaczej, zapewne drużyna poszła tędy. Jedno z nich, ciągnęło drugie, jednocześnie trzymając tą butle która Sky zabrał ze sobą z sali. Trzeba się do nich dostać. Usiłuje otworzyć drzwi, ale nie ustępują. Woźna zwraca na mnie zaciekawione spojrzenie, ale to ignoruje. Wchodzę do sąsiedniej łazienki, po czym staje przed ścianą po której drugiej stronie znajduje się męska, w której albo są kucyki których szukam, albo grupa ostro pojechanych dziwaków. Teleportowanie się do miejsca którego nie widzę nie jest łatwe, przynajmniej było na początku. Po tym jak przebiłam zaklęcie ochronne w murach wiezienia, zaczęło stawać się coraz prostsze. -...mechanicznych chomików zombie. - Słyszę głos Gray. Odwracam się. Klaczka leży na podłodze, i wygląda... cóż... NIE wygląda normalnie. Chyba lekko jej odwaliło. - Nasz świat zmierza ku tacy na kawę. Niech pokój krzeszło Zenona! - Powiedziała śmiertelnie poważnym głosem, po czym zasalutowała. Dobra, cofam to. BARDZO jej odwaliło. Reszta drużyny chyba też była bezradna wobec szaleństwa Gray, bo tylko stoją i patrzą się na to co mała klacz wyprawia. Niespodziewanie jednak, na pyszczku Gray wymalowuje się autentyczne przerażenie. -COŚ JEST W MOJEJ GŁOWIE!-Krzyczy, i zaczyna niekontrolowanie machać kopytami, jakby odpędzała jakiegoś niewidzialnego przeciwnika.-WEŹCIE TO! WEŹCIE TO, WEŹCIE!- Z jej ust, wydziera się piskliwy, jednostajny, przerażający krzyk. Nie przerywa go, chociaż powinna nabrać powietrza! Wydaje się jednak że w jej obecnym stanie, coś tak przyziemnego jak oddychanie, nie zaprząta jej głowy. Niespodziewanie, krzyk ustaje, a Gray bierze wdech (okazuje się że jednak nie straciła tej umiejętności), podnosi się, siada, i jak gdyby nigdy nic zaczyna ślinić swoje, lekko już mokre, zabandażowane kopyto. Wygląda na to, że w tej chwili ma inteligencję godną co najwyżej naleśnika. - No cio? - Pyta niewinnie w odpowiedzi na zdziwione spojrzenia kierowane ku niej z różnych miejsc łazienki. Przynajmniej skończyła się rzucać. Po chwili, okazuje się jednak, że pozorny spokój Gray, nie potrwa długo. Niespodziewanie, Gray znowu zaczęła wywijać kopytami, i niemiłosiernie krzyczeć! -OPĘTAŁ MNIE! SIEDZI MI W GŁOWIE! SKY POTRZEBUJĘ WIĘCEJ SZAFYYYYY! - Jak bardzo ta mała się myli. To JA potrzebuję szafy żeby przywalić jej nią w łeb! Najchętniej podbiegła bym do niej, i walnęła ją w pysk!, ale skoro SKy tego do tej pory nie zrobił, to znaczy że ma powody aby powstrzymywać się przed użyciem siły.- HEHE. JAK TO ŚMIESZNIE BRZMI! SZAAAAAAAAAAAAAAAAAFAAAAAAAAAAAAAAAAA! WEŹCIE TO Z MOJEJ GŁOWY! - I mam nadzieję, że ma je bardzo poważne. Gray znowu zaczyna krzyczeć, i tarzać się po podłodze. I muszę przyznać że wygląda to przerażająco. Trzeba coś z nią zrobić! Problem w tym, że najwyraźniej nikt z nas nie ma pomysłu, co. Po chwili, Gray znowu wraca do powierzchownej normy, i wodzi po wszystkich wzrokiem. Mam szczerą nadzieję że już przestała świrować, po tym jednak jak zatrzymuje wzrok na mnie, wstaje i zaczyna iść w moją stronę, wiem że coś nadal jest nie tak. Staje przede mną, i najpierw lustruje wzrokiem swoje kopyto, potem mój bok. -Hej! coś ci się przylepiło do znaczka! - Mówi, a ja nie jestem w stanie się ruszyć. Z nią jest coś bardzo mocno nie tak. Niech ktoś ją walnie, albo sama to za chwilę zrobię. Czuję jak przyciska swoje, obślinione, zabandażowane kopytko do mojego znaczka, i zaczyna go trzeć! Co ta mała odwala! Swoim zachowaniem, Gray wprawiła mnie w osłupienie. Opamiętuje się, dopiero wtedy, kiedy widzi że plama nie schodzi, i mocniej zaczyna trzeć mój bok. - Kopyta przy sobie, smarkulo! - krzyczę wściekła, i z impetem odtrącam kopyto Gray. Klaczka pisnęła, przytuliła do siebie zranioną kończynę po czym spojrzała mi prosto w oczy. Wyglądała na obrażoną. - W IMIĘ WALECZNYCH SZAF, ZENON KAWIOR HUNCWOCIE!- Krzyczy ze złością po czym rzuca się na mnie! Czuję,jak obejmuje moją szyję kopytami, starając się mnie udusić! Zaczynam wierzgać, starając zrzucić z siebie opętaną Gray, która najwyraźniej zaczęła mnie gryźć bo czuję ból w miejscu gdzie rośnie mi grzywa! - Złaź ze mnie!!!!!!! Krzyczę ale, Gray nic nie robi sobie z mojego przekazu, na dodatek zaczynając mnie kopać! ​!CHLUST! Czuje jak ktoś wylewa mi na głowę wiadro wody. Otwieram zaciśnięte do tą oczy, i widzę stojącego przede mną Sky'a, trzymającego wiadro, z którego to wylał na nas wodę. - Obie się ogarnijcie. - Mówi, a ja korzystając z chwilowego rozkojarzenia Gray, zrzucam ją z grzbietu, nie siląc się na magię. Zwyczajnie wyginamgrzbiet, a mała klaczka ląduje tyłkiem na podłodze.
    1 point
  44. [tym razem esejątko na 13 stron. Ale jest tu WSZYSTKO co zdarzy się do następnego posta Evera, więc...] - Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia? - spytała Gray. To było bardzo istotne pytanie. Lepiej szukać zaginionej toważyszki, czy skupić się na śniącej? Nigdy nie zostawiam za sobą towarzyszy w potrzebie... Chyba że sytuacja jest skrajnie nagląca, a i jest szansa że sami sobie poradzą... Ale to nie jest zwykła sytuacja, nawet nie rzeczywistość. Widziałem rozmiary tego szpitala. Jeśli teraz zaczęlibyśmy jej szukać, możemy szukać choćby i wieczność, a jeśli podświadomość tego nie zechce, i tak nam się nie powiedzie... Tak to zdecydowanie podstęp. “Przecież zniknęli blisko, na pewno są za jakimiś drzwiami i czekają tylko aż pójdziemy...” - pomyślałby ktoś naiwny. I stracilibyśmy pół godziny na przeszukanie “najbliższej” okolicy, ściągając na nas subuwagę... Nie, nie, nie, na to potrzeba jakiegoś sprytnego sposobu... Jakiegoś czaru wykrywającego lub... Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że gdy ja ze zmarszczonymi brwiami zastanawiałem się co zrobić, Wood mamrotał coś pod nosem. Kiedy się jednak odwróciłem już go nie było. Zobaczyłem że podchodzi do jednej z pielęgniarek ze spuszczoną głową i zaczął coś mówić zmęczonym głosem, jednak tak niewyraźnie że nie zrozumiałem co. Pielęgniarka w odpowiedzi podniosła kopytko, jakby się nad czymś zastanawiając i po chwili wyciągnęła nogę w kierunku, w którym prawdopodobnie poszli także Oczko i ta szarogrzywa projekcja ogiera, tłumacząc mu coś. Następnie odeszła, zostawiając Wooda. Stał tak dobrych parę sekund, zanim strzelił się lekko w skroń i podszedł z powrotem do nas. - W tamtą stronę – powiedział smętnie, wskazując tą sama drogę co seledynowa klacz – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek. A więc samowolnie podjął działania wywiadowcze jeszcze zanim zdecydowałem czy iść dalej czy szukać Oczko? Cóż, przynajmiej skutecznie. A skoro ustaliłem już że to druga opcja to głupi pomysł... Więc czemu nie iść tam gdzie i tak mówiłem że iść zamierzamy? Skinąłem mu głową, obserwując bacznie jego pysk i wlepione w podłogę oczy. - Idźmy zatem - powiedziałem po prostu i ruszyłem tam gdzie wskazał. Przechodząc koło Wooda rzekłem mu jeszcze z cicha - Dobra robota. Długo byłeś w tym kółku teatralnym? - Po czym posłałem mu lekki uśmiech i poszedłem dalej. Po chwili zrównali się ze mną także Gray i Dolton. Ja jednak zmarszczyłem brwi. A Wood gdzie? Odwróciłem się w tył i dostrzegłem tam idącego samotnie architekta, wciąż z nosem w dokumentach. Chyba powinienem z nim chwilę porozmawiać. Wydaje się czymś mocno przybity... Zatrzymałem się i poczekałem aż architekt się ze mną zrówna. - Jakieś postępy? - zagadnąłem. Wood westchnął i znów spuścił oczy. - Niczego - odpowiedział zawiedziony. Przyjrzałem się przez chwilę temu przybitemu porażką w rozgryzaniu dokumentów kucowi. Gdybym był zwykłym oficerem, a on moim podkomendnym, pewnie kazałbym mu po prostu starać się bardziej. Albo oddać dokumenty, bym sam mógł je rozgryźć. Ale bycie sierżantem Szarych Orłów nie polega tylko na stawianiu wymagań i karceniu, gdy coś wykonane jest źle. A on nie jest żołnierzem, tylko wyrwanym ze spokojnego życia przypadkowym kucem, któremu przyszło dźwigać na swym grzbiecie losy Equestrii. Dlatego nie okazałem ani odrobiny złości czy frustracji, choć fakt że przez tyle czasu do niczego nie doszedł nieco mnie zaniepokoił. Zamiast tego położyłem mu kopyto na ramieniu, aby dodać mu nieco otuchy. Niestety byłem źle ustawiony i zrobiłem to tym sztucznym, ale przez lata nabrałem sporo wprawy w wykonywaniu nim takich gestów mimo braku czucia. Nie było to więc ani mniej płynne, ani silniejsze niż gdybym użył naturalnej nogi. - Nie martw się, na miejscu zajmiemy się tym wszyscy razem i na pewno to rozszyfrujemy - rzekłem raźnie i cofnąłem kopyto. Wood tylko przełknął ślinę i skinął sztywno głową, zerkając na moją naprawą przednią nogę. Aaach, chyba wiem o co mu chodzi... To pewnie stąd taki stres kiedy się zbliżam - Zauważyłeś, rozumiem, że nie jestem do końca... Organiczny, tak? -Trochę mnie zadziwiło, że to kopyto wydaje inne odgłosy przy chodzie i jest ciut zimniejsze, - rzekł raczej niepewnie - ale myślałem, że to drażliwy temat... W odpowiedzi uśmiechnąłem się lekko. - Bardziej niezręczny niż drażliwy. I nie dla mnie, a dla innych - odparłem pogodnie i wzruszyłem ramionami - W końcu za co i na kogo miałbym się obrażać? Na to że praca w Gwardii bywa czasem niebezpieczna? Na ciebie że nie jesteś głupi i spostrzegłeś żem trójnóg? - uniosłem brew i spojrzałem pod kątem na jego zakłopotany pysk, znowu szeroko się uśmiechając. Wood wyglądał na zmieszanego, ale odetchnął po chwili i wciągnął na twarz szeroki uśmiech, wyglądający bardziej jak szczękościsk. - Nikt pewnie nie mówił, że służba będzie bezpieczna, co nie? - spytał co chwila uciekając gdzieś wzrokiem. To było raczej idiotyczne pytanie. W dodatku znać dał mi o sobie mój zmysł do wyczuwania kłamstwa. Resty miał rację, coś jest z tym ogierem nie w porządku... Tylko co? Co ukrywa pod tymi maskami - wesołka lub aroganta? I dlaczego? Strach? Przed czym?... Za dużo myślisz, Sky. "Obserwuj, nie oceniaj. Prawda sama wyjdzie na jaw" - powtórzyłem jedną z moich ulubionych sentencji. Rozmyślając milczałem chwilę, dalej patrząc na niego w ten sam sposób - zezując na niego w bok swoim prawym okiem, uśmiechając się kącikiem pyska. Przez lata wyćwiczyłem do perfekcji robienie kamiennej twarzy oraz ukrywanie tego co myślę przed rozmówcą. Podczas moich misji w Gwardii było to wręcz nieodzowne. Teraz zapewne też się przyda. Parsknąłem w końcu przez chrapy i kontynuowałem, jakby te kilka sekund ciszy nigdy nie zaistniało. - "Bezpieczna" - rzekłem ironicznie - Jeśli cię to zaciekawi, to byłem tak zdolny że straciłem nogę jeszcze podczas szkolenia - pokręciłem głową - na szczęście pomogło mi to nabrać nieco rozumu i to - powróciłem głowę w jego stronę i wskazałem kopytem na opaskę - znacznie trudniej było mi odebrać. -Szkoda że tak się stało - powiedział uprzejmie. Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale wzdrygnął się nagle i obejrzał za siebie. Jego oczy rozszerzyły się na chwilę zanim gwałtownie znów skierował przerażone spojrzenie wprzód. Też skorzystałem z okazji i rzuciłem okiem. Nic specjalnego, korytarz, pacejnci i … Czekaj, czy to nie ta sama, seledynowa pielęgniarka którą on pytał o drogę? Hm. Może po prostu idzie do dyżurki, jak my? Mimo tej optymistycznej myśli też nieco się zaniepokoiłem, choć na pewno nie tak jak Wood, który mimo że przywdział już maskę chłodnej obojętności, znów zaczął się pocić. Skręciliśmy w prawo i naszym oczom ukazał się szeroki korytarz... Po szybkim rzuceniu okiem na otoczenie i zanotowaniu w pamięci pytającego spojrzenia Grey oraz Młodego, udałem się w stronę ławek ciągnących się pod ścianą z oknami. Po drodze wyjrzałem przez jedne z nich. Po drzewach widocznych na zewnątrz i oknach w zewnętrznej ścianie na prawo (które to musiały być oknami prowadzącymi do sal przy korytarzu, którym tu przed chwilą doszliśmy) wywnioskowałem, że znajdujemy się na drugim piętrze. Poza tym zauważyłem, że pacjentów było tu może kilku. W większości zaś krzątały się tu sprzątaczki i pielęgniarki, wchodzące za ściankę lub z niej wychodzące z dokumentami, prowadząc wózki z lekarstwami przeznaczonymi dla chorych, lub, w przypadku personelu sprzątającego, z wiadrami pełnymi spienionej wody i mopami. Wokół panował cichy szmer rozmówi i nigdy nie zamierający stukot kopyt. A co najlepsze, niemal wszyscy nas tu ignorowali. Usiadłem na wytartej desce podzadka i skinąłem kopytem na innych, aby także podeszli. Wood zajął miejsce po mojej lewej, Gray po prawej, a Gniady przytargał w pysku krzesło spod najbliższego okna i zasiadł przede mną. Nieco wyżej nawet niż my. Skorzystałem z okazji i wyciągnąłem do niego kopyto. - Starszy Sierżant Sky Shield, dowódca drużyny Lucida, Alfa - rzekłem patrząc mu w oczy. Krawędziami pola widzenia obserwowałem jednocześnie, czy jakaś z klaczy za jego plecami zwróci uwagę na moje słowa. - Dolton Routt - odpowiedział tamten przybijając ostrożnie kopyto. Gdy Gray i Wood też mu się przedstawili, skinąłem na architekta. - Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę. Podał mi ją, a ja ustawiłem tak, aby każdy mógł dobrze się jej przyjrzeć. Dolton zaś wstał i stanął obok Gray aby nie musieć czytać do góry nogami. To nie miało kompletnie sensu... zamiast godzin czy nazwisk tylko numery pokoi (nie sal operacyjnych, a pokoi!) i jadłsopis... Ale jaki! 2 czereśnie na cały pokój. Po prostu uczta! Chyba minutę wpatrywałem się w kartkę, starając się znaleźć jakieś powiązania. Niektóre pokoje powtarzały się nawet w tym samej kategorii żywieniowej... Na przykład pokój numer 4 dostał aż 3 przydziały zawierające 2 czereśnie... Jakaż łaskawość z ich strony... Poza tym jednak był to bełkot. Może ta “żywność” jest oznaczeniem na konkretne operacje? A może oznacza... Ee... Kolor pacjenta? Nie, to bez sensu, zielony powtarzał się aż nazbyt często... Im intensywniej myślałem, tym bardziej wymykało mi się rozwiązanie. Innym także nie szło, ich rzucane półszeptem propozycje rozwiązania były równie chybione jak moje. W końcu sapnąłem z frustracją przez chrapy i rozejrzałem się po korytarzu. Dwie pielęgniarki jednocześnie łyknęły kawy, patrząc się prosto na mnie. Nie były to tak nieprzyjemne spojrzenia jak wcześniej, ale jednak... Może coś robimy nie tak? Może odstajemy jakimiś szczegółami z roli, jaką powinniśmy tu grać według snu? Szczegółami, które... Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Szalony pomysł, którego sprawdzenie może być raczej trudne... A raczej trudno będzie nie wpakować się w kłopoty robiąc to. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem potrzebę jednak to zrobić... Zaczniemy powoli. Zapatrzyłem się w jeden punkt, starając się nie postrzegać jego, tylko rejestrować wszystko wokoło, całe pole widzenia na raz. Gdy po kilku sekundach mogłem już bez trudu powiedzieć ile pielęgniarek patrzy się na mnie zza okienek, a ile nie, rozpocząłem eksperyment. - Drużyno - rzekłem dalej patrząc w tamten punkt, przybierając zrelaksowany wyraz pyska i pogodny, choć stanowczy ton głosu. W końcu Doktor Sky Shield miał teraz przerwę - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie. Gdy to powiedziałem przełożyłem dokumenty do lewego kopyta, prawe ponosząc do czoła i zdejmując nim czepek. Zaczekałem chwilę. Tak jak się domyślałem, brak reakcji ze strony pielęgniarek. Po prostu doktorowi zrobiło się gorąco... Następna część. Tutaj będzie już ciekawiej... Mam tylko nadzieję że moja drużyna nie zerwie się z miejsc... To będzie test też dla nich. Poruszyłem wyraźnie dla otoczenia językiem pod wargami, tak jakbym sprawdzał czy coś utkwiło mi między zębami. Potem rozległ się metaliczny szczęk, gdy rozłożyłem swoje kopyto w dłoń... Tak. Kopyto mojej protezy rozkłada się w dłoń... Choć bardziej przypomina jakąś upiorną łapę rodem z horrorów. Sam taką chciałem, aby móc używać jej w walce, oraz przy czynnościach wymagających dużej precyzji. Hej, skoro nie jestem jednorożcem i nie mogę chwytać nic w magię, to dlaczego nie skorzystać z okazji gdy i tak sprawiasz sobie kończynę zastępczą? Przemieszałem wygląd i skuteczność bojową gryfich szponów z funkcjonalnością i wygodą chwytu minotaurzych dłoni i woila! Mam moją łapkę, prefekcyjnie udającą na co dzień zwyczajne, kucykowe kopyto... Reakcja mojej drużyny dobitnie przypomniała mi dlaczego nie rozkładam go jeśli nie jest to absolutnie niezbędne. Wood wzdrygnął się potężnie, a jego róg rozbłysł światłem, jakby za coś złapał. Gray na spółkę z Restym zkrzyknęli coś przez siebie i o mało nie spadli z ławki zanim nie zatkali sobie pyszczka kopytkami, a Dolton cofnął się ze swoim krzesłem tak, że przewrócił wiadro pełne spienionej wody, które pomarszczona woźna dopiero co za nim postawiła. Chciała zapewne nieco odsapnąć, ze względu na podeszły wiek. W zad pazurem smoka pieszczony... Mówiłem im, żeby nie reagowali! Oczywiście ich reakcje strachu zwróciły na nas uwagę całego korytarza, szczególnie zaś wyczyn młodego. Woźna w furii za przydanie jej dodatkowej roboty zaczęła go wyzywać od bezmózgich mułów, okładając na zmianę pustym wiadrem i mopem, a jedna klacz zdążyła się już nawet pośliznąć na zalanej podłedze, obtłukując się i wyrzucając w powietrze stos kart pacjentów, które akurat trzymała w magii. Ja jednak robiłem co mogłem, aby przyjrzeć się twarzom pielęgniarek... I o ile mogłem się zorientować, niemal żadna nie patrzyła na mnie. Czyżby sukces? Spojrzałem powoli na tych... Ech... Mój oddział, przywołując na pysk wyraz uprzejmego zaskoczenia. Potem uśmiechnąłem się przepraszająco do wciąż trzymającej mopa woźnej z mordem w oczach i pomachałem jej łapą. - Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą - powiedziałem z drobną dezaprobatą i wzruszyłem ramionami, wracając do tego co zamierzałem zrobić, zanim przeszkodziła mi drużyna... Czyli do dłubania szponem między zębami. Po chwili wyjąłem szpon, widząc wszyscy dalej się gapią i spojrzałem na nie, tym razem marszcząc brwi - A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? - spytałem z pretensją pokazując im szpon, na którym rzeczywiście znajdował się fragment czegoś, co parę godzin temu mogło być szpinakiem. Skąd to się tam w ogóle znalazło? W każdym razie, po tym dość niezręcznym incydencie, pielęgniarki wróciły do swoich zajęć, co jakiś czas łypiąc na mnie tylko z obrzydzeniem. Jednakże robiły to ze względu na publiczne dłubanie w zębach, a nie z powodu metalowej łapy sterczącej mi z nogi zamiast kopyta. Wypuściłem powoli powietrze i przymknąłem oczy, dając wyraz uldze, jaką poczułem. Teraz dotarło do mnie co by się stało, gdybym jednak nie miał racji... Butla z tlenem poszłaby w ruch, ot co. A bezpieczne skradanie zostawilibyśmy za sobą. Dobrze, że do tego jednak nie doszło. Rzuciłem szybkim spojrzeniem na swoją drużynę. Ewidentnie wciąż byli przestraszeni tym co zrobiłem, choć starali się tego nie pokazywać. I wciąż gapili się nieufnie na moją łapę... Jakie to typowe. Przynajmniej nie krzyczeli już i nie odsuwali się. Tyle dobrego. Pochyliłem się w zamyśleniu nad rozpiską, przeczesując w zamyśleniu grzywę szponami. Właśnie ten nawyk powodował żę mimo braku grzebienia zawsze miałem idealnie ułożoną fryzurę. Chyba że nosiłem chełm... Skup się, Sky! Ta rozpiska nie miała na pierwszy rzut oka - i na drugi też - żadnego sensu... Ale przecież w snach też spotykamy się z rzeczami, które sensu nie mają... A jednak potrafimy jakoś je wykorzystać... A może gdybym jakoś to sobie rozpisał, czy rozrysował? Tylko na czym... Zacząłem szukać czy nie mam w jakiejś kieszeni czegoś do pisania. Może nie ja, ale Doktor Sky miał coś takiego? Gdy włożyłem szpony do prawej kieszeni na piersi - Gwiazda była w lewej - poczułem przez ubranie że coś tam jest. Wyjąłem to ostrożnie, uważając by tego nie przedziurawić. Okazało się, że jest to laminowana plakietka z moim jednookim pyskiem w półprofilu oraz tłustym napisem “Sky Shield - doktor habilitowany neurochirurgii”. Wyglądało to na moją legitymację lekarską. Zdziwiony obróciłem ją, ale po drugiej stronie było tylko przypięcie, pozwalające umieścić ją na ubraniu. - Drużyno - rzekłem pokazując im znalezisko - sprawdźcie czy nie macie podobnych. Prawa kieszeń na piersi. Jak się okazało, mieli. Gray była doktorem habilitowanym chirurgii klatki piersiowej, Iron Wood - doktorem kardiochirurgii, a Dolton zwykłym doktorem chirurgii. Kazałem im je założyć, argumentując, że “widoczna plakietka przyda się o wiele bardziej niż niewidoczna”. Nigdy nie wiadomo... Niewiele nam to dało, ale przynajmniej wiedziałem już, jaką dokładnie pełnimy tu funkcję. Pozwalało też wykluczyć to, że nastawiamy proste złamania skrzydeł. Bo co ma do tego neurochirurg, kardiochirurg i chirurg klatki piersiowej? Ciekawe tylko jaki stopień naukowy ma Oczko... Właśnie, Oczko! Dalej nie wymyśliłem sposobu jak mam odnaleźć ją w tym niematerialnym świecie. Jako że i tak rozmyślanie nad rozpiską wprawiało mnie wyłącznie we frustrację, zająłem się na chwilę tym problemem. Czego użyć? Jakiegoś zaklęcia namierzającego? To był problem, bo Wood zapewne takiego nie zna, a ja mam o nich zbyt mgliste pojęcie by tłumaczyć mu co ma zrobić. Poza tym, mogłoby nie zadziałać, biorąc pod uwagę że jedyne co wiemy o niej na pewno to to, że jest przydzielona do tej samej gwiazdy co my. Gwiazdy... A może właśnie Lucida pomogłaby nam ją znaleźć? Już chciałem ją wyciągać, gdy napotkałem spojrzenie jeden z pielęgniarek. Nie, nie mogę tego zrobić tutaj. Gwiazda nie pasuje nijak do naszej roli. Poza tym jest podarkiem od Luny, a więc jest jak ciało obce w ranie... Potrzebujemy jakiegoś spokojnego miejsca... I nagle mój wzrok spoczął na drzwiach do ubikacji. Były dwie - dla ogierów i klaczy. W mojej głowie szybko zaczął kiełkować plan co możemy zrobić, aby wejść tam nie zwracając uwagi projekcji... A właściwie to zwrócić, ale nie wychodząc z roli. Trzeba było tylko odrobinę zagrać i może nieco zrazić do siebie Gray... Cóż, potrzebna ofiara. Przy okazji może nieco ją zahartuję. Pochyliłem się w stronę Gray i zacząłem cicho mówić, wskazując coś na rozpisce, tak żeby dla postronnych wyglądało to jak ustalanie czegoś ze współpracownikiem. - Gray, potrzebujemy małego przedstawienia aby uśpić czujność podświadomości i pójść w ustronne miejsce. Drasnę cię teraz nad kopytkiem. Będzie odrobina krwi, ale zaufaj mi, wiem co robię. - Krew? - szepnęła drżąco. Nie zważając na to łypnąłem jeszcze na chłopaków, którzy chyba słyszeli o czym mówię do klaczki, w końcu byli blisko. - Do męskiej ubikacji, już! - rzuciłem po prostu i odwróciłem się, ufając że wykonają rozkaz. Podałem Gray rozpiskę, trzymając ją w szponach. Gdy wyciągnęła po nią nieśmiało swoją nóżkę i już dotykała dokumentu, wysunąłem spod dłoni niewielki fragment ostrza, robiąc jej płytką, ale długą rankę tuż nad jej białym kopytkiem. Pisnęła z bólu i upuściła rozpiskę, patrząc jak krew zaczyna powoli spływać po jej sierści i skapywać na podłogę koło ławki. - Och, Grey! - rzekłem donośnie i zacmokałem z niezadowoleniem - Jaką trzeba być niezdarą aby TAK zaciąć się papierem? - spytałem chwytając jej nóżkę w swoje kopyto i łapę, czując jak kieruje się na nas coraz więcej par oczu - Ty to masz talent! - pokręciłem głową - Nie ma opcji, trzeba to przemyć i opatrzyć! Chodźmy do łazienki. Klaczka zaś jęknęła, patrząc na rankę. Jej sierść na pyszczku zrobiła się jeszcze bielsza niż zwykle. -T-tak. Musimy to przemyć - powiedziała cicho, przełykając ślinę - Szybko. Gdy pomagałem jej podnieść się z ławki zauważyłem że stoi na nogach bardzo niepewnie, jakby zaraz miała zemdleć. Padamy już na widok kilku kropel czerwieni, panienko? Przynajmniej dowiaduję się o tym teraz, nie w trakcie walki. Dobrze że się na to zdecydowałem. Jednak gdy chowałem do kieszeni rozpiskę i chwytałem butlę z tlenem, klaczka zdobyła się na ostrzejsze spojrzenie i wyszeptała... Czy raczej wyszeptał wściekle: -Ty już wiesz kto nas przeciął - po czym zmieniła ton już na zwykły dla niej - Damie nie wypada iść do męskiej, ale... - westchnęła z dezaprobatą - Chodźmy. Idąc w stronę drzwi oznaczonych symbolem kanciastego, ogierzego pyska zauważyłem, że pielęgniarki, które chwilę temu jeszcze się nam przypatrywały, wracają do swoich zajęć. Czyli fortel się udał... Świetnie! Teraz tylko... Nagle poczułem, jak gwiazda w mojej kieszeni zaczyna się szybko nagrzewać. Nie tak żeby parzyć, ale jakby ktoś podmienił ją na zimowy ogrzewacz do kopytek. Zauważyłem też że przez materiał zaczyna przebijać się odrobina światła. O nie! Nie teraz, nie TERAZ! Przyśpieszyłem kroku, ciągnąć za sobą Gray za zranione kopytko, przez co o mało się nie wywróciła. Dobrze że przynajmniej obciąłem jej już tą grzywę... Gdy już prawie-prawie miałem szpony na klamce naciskowej, serce niemal mi stanęło, gdy usłyszałem dobiegający z gwaizdy, przytłumiony głos: - Sky Shield? TEN Sky Shield? Nie był może bardzo głośny, przypominał bardziej głośny szept, ale kilka głów natychmiast odwróciło się w naszą stronę. Ale ja nie zważając już na to pchnąłem drzwi tak mocno, że aż trzepnęły o coś w środku łazienki, pchnąłem stojak z butlą aby nie przeszkadzał i wciągnąłem Gray tak szybko, że aż pisnęła w proteście. Potem tak szybko jak mogłem zamknąłem drzwi i zablokowałem je, wstawiając między nie a jakąś rurę właśnie butlę z tlenem. Dopiero gdy to było zrobione, sięgnąłem łapą do kieszeni wyciągnąłem rozgrzaną gwiazdę, zalewając pomieszczenie białym światłem. Gdy tylko ją puściłem, zaczęła sama się unosić. Niemal natychmiast dobiegły z niej kolejne słowa, teraz mocniejsze i wyraźniejsze. Lucida, jeśli mnie słyszycie, dajcie znać. Tu Sykstus, dowódca Cerastes. Jesteśmy w podziemiach, brak kontaktu wzrokowego z celem. Jeśli znaleźliście śniącą, podajcie koordynaty. Kryształy odbierałeś ode mnie, więc może ten przekaz też odbierzesz, sierżancie Sky. Gdy tylko przekaz się skończył gwiazda przygasła i zapadła cisza. Wpatrywałem się w nią uspokajając oddech i starając wyryć w swojej pamięci wszystko co usłyszałem, co do najdrobniejszego szczegółu. Dopiero po chwili zaczął docierać do mnie faktyczny sens tych słów. Sykstus, kryształy... No nie mówicie mi, że to ten sam płatnerz, którego poznałem w Kryształowym Imperium gdy byłem tam z Komisją Orężoznawczą... Ale to musiał być on! Znał mnie. I znam tylko jednego Sykstusa, który w ten sposób robi przytyki do mojego tytułowania się sierżantem. Uśmiechnąłem się lekko, wciąż wpatrując się w gwiazdę. Jaki ten świat mały! Cała Equestria kucyków, a ja trafiłem akurat na znajomego, w dodatku świetnego żołnierza... SKY! Otrząsnąłem się gwałtownie. Znajomy czy nie, jest dowódcą innej drużyny, a ja muszę mu wysłać wiadomość zwrotną. I najlepiej, żebym miał mu co powiedzieć. Omiotłem szybko wzrokiem łazienkę z trzema kabinami oraz swoją drużynę... I zobaczyłem bladą Gray, wciąż gapiącą się na krew kapiącą powoli z rozcięcia. - Przepraszam was, ale nie chciałem nadwerężać cierpliwości subuwagi - rzekłem do klaczki, czując na sobie wkurzone spojrzenie Restiego - Zaraz was opatrzę. Podszedłem do apteczki wiszącej w rogu pomieszczenia, obok trzeciej umywalki. Otworzyłem ją szponami i zacząlem szukać potrzebnych rzeczy. Co Bandaż - jest. Gaza - jest. Teraz jeszcze coś do zdezynfekowania roz.. Nagle zamarłem ze szponem wyciągnię tym po jedną z buteleczek. Czy to jakiś żart? Zamrugałem dwukrotnie i przyciągnąłem flakonik pod twarz, przyglądając mu się uyważnie. Zwyczajny spirytus. Przezroczysty płyn, sterylna czystość, schludna, drobna etykieta... Więc dlaczego wydało mi się przed chwilą że to pokryta skrzepami butelka z krwią? - Delikatniej się nie dało szefuńciu? - zapytał wściekle Resty, nie zauważając chyba mojej mojej koństernacji - Gray jest bardzo delikatna. Mogłeś jej coś połamać. Już starczy, że omal nie zemdlała! Ostatni raz przyjrzałem się podejrzliwie całkowicie normalnej buteleczce z alkoholem zanim zamknąłem apteczkę i odwróciłem się do drużyny. Dolton i Wood stali z boku nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Obaj wydawali się lekko... Dotknięci faktem że Gray krwawi. Albo jeszcze czymś inn... Och. Czy ja właśnie nie mówiłem do niej w liczbie mnogiej? A Resty nie móił o swojej nosicielce tym swoim głosem, w dodatku w trzeciej osobie? Ciekawe co oni sobie teraz myślą... Bo przecież nie wiedzą, prawda? Natychmiast się jednak otrząsnąłem. Muszę opatrzyć tą "damę", nie mam czasu na dywagacje na temat jej problemów psychicznych. I oni też nie powinni mieć... Szybko postawiłem to co wyciągnąłem z apteczki na umywalce i rzuciłem im wyciągniętą z kieszeni rozpiskę - Nie stójcie tak i zajmijcie się tym! - rzuciłem chłodno i nie tracąc więcej czasu odwróciłem się do Gray. Przyciągnąłem do siebie jej nóżkę i rozciąłem szponem opakowanie z gazami. - Nie miałem lepszego pomysłu - odparłem cierpko w odpowiedzi na wyrzuty wręcz emanujące ze spojrzenia zranionego duetu - a gdybym tego nie zrobił, to przekaz od Cerastes dopadłby nas na środku korytarza - wziąłem się nad umywalką za wycieranie gazą nadmiaru krwi z nogi klaczki, czując że coraz bardziej traci pion - I tak straciliśmy już za dużo czasu na włóczenie się tymi korytarzami - Odrzuciłem czerwoną gazę i odkręciłem buteleczkę z alkoholem, łapiąc zębami korek i okręcając szybko trzymającą butelkę łapę kilka razy wokół własnej osi - To może zaszczypać - rzekłem nieco niewyraźnie przez korek i polałem rozcięcie spirytusem. Gray zapiszczała głośno z bólu i zaczęła wymachiwać kopytkiem, prawie wytrącając mi z ręki butelkę. Łzy zaczęły płynąć jej z oczu wartkim strumieniem, a z gardła dobył się przerażony i wściekły zarazem głos Restiego. - W zad kopana jego matki cerbera mać! - zaklął siarczyście - Co ci cholera odbiło! Chcesz ją zabić!? Gray zbladła jeszcze bardziej i przestałą się wierzgać. Widząc że oczy zaczynają stawać jej w słup spróbowałem gorączkowo odstawić spirytus, aby móc podtrzymać przewracającą się klaczkę obiema nogami. Wyręczył mnie jednak Dolton, który doskoczył do niej i złapał ją pod pachami. - Pociąg GrayPencil odjeżdża ze stacji 'przytomność', Ciu, Ciu! - zdążył jeszcze wybełkotać zamieszkujący ją duch i padli bez przytomności, asekurowani przeze mnie i Młodego. - W pęcinach niedorobiona... - mruknąłem do siebie nieukontentowany, układając klaczkę w pozycji bezpiecznej. Teraz nie dość, że muszę ją jeszcze zszyć, to potem trzeba ją albo dobudzić, albo tachać na grzbiecie. Świetny miałeś pomysł z tym spirytem, Sky, naprawdę świetny... Dlaczego ja właściwie chwyciłem za niego bez żadnego... Ach, no tak. Nawyki z Gwardii. A zasłaniaj się nawykami, Sky, zasłaniaj - szepnął gdzieś z tyłu głowy ironiczny głosik - Dobrze że w ogóle był spirytus, bo inaczej jeszcze wpadłoby ci do głowy przemywać to moczem... - Ani słowa - warknąłem łypiąc na właśnie otwierającego pysk Doltona. Westchnąłem ciężko i wyjąłem z lewej bocznej kieszeni kitla nić i igłę chirurgiczną. Rana nie była groźna, nie byłem też pewien czy w ogóle muszę ją zszywać, biorąc pod uwagę że byliśmy we śnie... Jednak biorąc pod uwagę że sprawy bólu i obrażeń były rażąco podobne do tych z rzeczywistości, uznałem że nie będę robił wyjątków. A rozcięcie skóry w tym konkretnym miejscu podczas chodzenia na pewno by się rozeszło. A więc - szycie. Cztery czy pięć wystarczy. Szybko nawlekłem igłę i zacząłem szyć, korzystając z doświadczenia zdobytego w Gwardii oraz niebywałej zręczności i precyzji swoich szponów. Przynajmniej to że spała pozwoliło mi na robienie tego mniej delikatnie, ale za to sprawniej. I nie musiałem jej znieczulać. Nie umknęło jednak mojej uwadze że jakkolwiek Gray to teraz nie przeszkadzało, Dolton, dalej będący tuż obok, odwrócił łeb i zacisnął zęby. Waść też nie przywykł do takich widoków co? No, to ugotuję dwie sałaty w jednym garnku, hartując zarówno tą małą “damę”, jak i Młodego. - Czym się zajmujesz, Młody? W prawdziwym życiu? - spytałem kończąc drugi szef. - Jestem listonoszem na pocicie - odparł - Jak nabiorę nieco wprawy chcę zostać kurierem do zadań specjalnych. Jestem naprawdę szybki, ale jeszcze nie chcą mi dać nic ważniejszego do kopytek - w jego głosie przebrzmiewały drobne nutki dumy z własnych umiejętności i żalu na niedoceniających go dorosłych. Skąd ja to znam... - A ty, szefie? Czym zjmujesz się tak... na codzień? - spytał nieco niepewnie. - Jestem sierżantem "Szarych Orłów", najtwardszej eskadry na usługach Księżniczek, Młody - walnąłem prosto z mostu i zerknąłem na niego akurat na czas by ujrzeć jak szybko odwraca wzrok od mojej opaski - Niektórzy mówią mi Sokole Oko - uśmiechnąłem się, znów skupiając na pracy - ale ty mów mi po prostu Sky. Gdy skończyłem - co nie zajęło mi nawet minuty - przyłożyłem resztę gazy i owinąłem wszystko bandażem, spinając koniec zaszczepką dołączoną do kompletu. Teraz mogłem już zająć się resztą naglących spraw, zostawiając wiążący się z niechybną kłótnią moment wybudzania Gray na czas przyszły nieokreślony. Podszedłem znowu do gwiazdy i zacząłem namyślać się nad odpowiedzią dla lidera drużyny Cerastes. Sykstus znajdował się w podziemiach... Piwnice, kotłownie? Pewnie coś takiego. Prawdopodobnie też mają inną rolę niż my, narzuconą przez sposób ich pojawienia się we śnie... Zainteresowało mnie też samo to, że otrzymałem przekaz. Pozawalało to nam na nawiązanie o wiele sprawniejszej komunikacji międzydrużynowej niż sądziłem... Oraz mogły sprowadzić nam na głowę kłopoty, o ile nie nauczę się wyłączać ich zdolności odbierania przekazów. Wolałbym, aby moja kieszeń nie zaczęła nagle mówić gdy będę wśród tych krzywo patrzących pacjentów. Ale skoro te Gwiazdy mogą działać w ten sposób... To może rzeczywiście pomoże mi to namierzyć Oczko? Zamknąłem szpony wokół Lucidy i przyciągnałem dłoń do siebie. Ognik nie opierał się i przemieścił się razem z nią, mimo że nie było żadnego fizycznego kontaktu. Notabene, ciekawiło mnie dlaczego nie gaśnie mimo takiej bliskości mojej protezy z antymagicznego metalu. To musiała być jakaś sztuczka Księżniczki Nocy... Albo fizyka świata snu. Ze zmarszczonym czołem spojrzałem na Gwiazdę, starając się wpaść na właściwą komendę, jaką powinienem jej wydać... - Gdzie jest Oczko? - brak reakcji. Drugie podejście - W którą stronę mamy się udać, aby dojść do Oczka? - Teraz reakcja zaszła. Gwiazda uniosła się nieco wyżej nad moją dłoń i wskazała na ścianę po mojej lewej. O ile można powiedzieć, że ognik na cokolwiek wskazuje... Wyglądało to jak wycinek fali rozchodzącej się po lustrze wody, gdy wrzuci się do niej kamień. I ta właśnie, świetlista, gasnąca wraz z odległością fala wskazała na ścianę. - Jak daleko jesteśmy od Oczka? - spytałem. Lucida tylko przygasła na chwilę. Nic więcej się nie stało - Czyli pokazujesz tylko kierunek? - Znów fala biegnąca w stronę ściany, choć zdawało mi się że pod nieco innym kątem... Może ma taki margines błędu? ...Albo Oczko się porusza? W każdym razie, miałem już co raportować. Przypomniałem sobie wszystko co udało mi się do tej pory ustalić o śnie, podświadomości i naszym położeniu, starając się ułożyć to wszystko jak najkrócej. Było tego sporo, ale moją intencją nie było czyste poinformowanie Sykstusa że “Radzimy sobie jakoś”, ale zaoszczędzenie im konieczności dowiedzenia się czegoś metodą prób i błędów. Na przykład tracenia w tym celu fałszerze... Tymczasowego rozdzielenia, Sky, tymczasowego rozdzielenia - szepnął w mojej głowie głos otuchy. Średnio mnie pocieszył. Odchrząknąłem w końcu i, próbując skupić się na wspomnieniu niebieskiego kryształowego kuca, zacząłem przemawiać do Gwiazdy. Cerastes, tu Starszy Sierżant Sky Shield, lider Lucidy. Stan osobowy 5, w tym fałszesz wysłany na przeszpiegi. Kontakt z nim stracony 10 minut temu. Rada - nie rozdzielajcie się, cały budynek to anormalnie wielki labirynt paradoksów. Przy zgubieniu kogoś użyjcie Gwiazdy. Pozycja: drugie piętro, łazienka koło dyżurki pielęgniarek. Położenie i tożsamość śniącej nieznane. Szukamy Powierniczek. Podświadomość bierze nas za chirurgów. Wartość bojowa drużyny mierna, broń mam tylko ja. Utrzymujemy kamuflaż. Jak dotąd brak jawnych zagrożeń. Uwaga! Wysoka tolerancja na skarajności w zachowaniu i wyglądzie, dopóki są w ramach waszej roli we śnie. Przeszła nawet moja łapa. Spróbuj nawiązać kontakt z Tempestris. I nie wysyłaj wiadomości zwotnej - psuje kamuflarz. Nie daj się zabić, brokatowy płatnerzu! Wciąż jestem ci winien rundkę z kopiami. Gdy skończyłem otworzyłem oko i wypuściłem gwiazdę z uchwytu, pozwalając jej nieco przygasnąć i odlecieć kawałek w górę. Ciekawe czy to myśli, czy jest tylko narzędziem... Chyba przydałoby się już obudzić Gray. Zanim się jednak do tego zabrałem, zrobiłem jeszcze coś, co zamierzałem zrobić już jakiś czas temu. Chwyciwszy lewym kopytem jej ogonek, skróciłem go szybkim ruchem protezy z wysuniętym ostrzem. Ciach! I niepraktyczna nadwyżka zadbanych włosów wylądowała w koszu na śmieci. - Hej to nienormalne! Ona nigdy nie była tak brutalnie traktowana! - odezwał się nagle Dolton. Spojrzałem na jego uroczo rozzłoszczony pyszczek bez cienia emocji. - Nigdy też nie ratowała Equestrii, więc mogła nosić sobie długi ogonek i mieć w nosie czy się o niego potyka czy nie. Po tych dość szorstkich słowach odwróciłem się żeby znaleźć coś, co pomogłoby mi... Ach, pięknie! Pod umywalką najbliżej wyjścia stało spore, puste wiadro. Napełniłem je do połowy zimną wodą i stanąłem obok klaczki. Chlusnąłem całą zawartością na jej głowę, gdy... - STÓÓÓÓÓÓ... - wrzasnął Młody, wskakując tuż przed strumień wodu z uniesionymi wysoko przednimi nogami i zaciśniętymi powiekami. Zebrał cały chust na siebie i stał tak chwilę, z ociekającym wodą kitlem. - ...j. - Zakończył ponuro, otwierając w końcu oczy i patrząc na mnie. Och, jakiż ja rycerski! - cisnęło mi się na usta. Zachowałem jednak swoją kamienną twarz. Postawiłem wiadro na podłodze i znowu stanąłem na tylnych kopytach, prostując skrzydła i kręgosłup. Założyłem ręce na piersi i spojrzałem z góry na Doltona, który teraz wydawał się wręcz śmiesznie mały. - A więc twierdzisz, że lepiej będzie cackać się z nią i liczyć uprzejmie, że nasi wrogowie będą robić to samo? - spytałem piorunując go swoim okiem - Że lepiej pozwolić jej się potykać podczas ewentualnej ucieczki, a w dodatku nieść ją na grzbiecie jeśli "wstawaj kochana" jej nie wybudzi? Młody, zanim odpowiedział, opadł na wszystkie cztery kopyta i zadarł głowę, spoglądając mi w oczy z wielką determinacją. - Może prosty przykład pozwoli ci pokazać co myślę - rzekł tak poważnie, na ile pozwalał mu jego młodzieńczy głos - Ratowanie Świata? Ona najpewniej nie wychodzi z domu po 20 i nigdy nie miała w rękach czegoś w stylu broni, a już na pewno nigdy nie zrobiła komuś umyślnie dużej krzywdy. Jeśli wepchniesz ją w swój twardy, męski świat będzie jak z ciastem. Na 3000 stopni przez 3 minuty to nie to samo co na 50 na 2 godziny. Uniosłem brwi słysząc jego barwne porównanie, ale on ciągnął dalej, zbierając najwyraźniej całą swoją odwagę, aby mi się postawić. - Jeśli zrobisz jej coś głupiego, na tym samym poziomie co podwładnemu wojskowemu, gwarantuję, że zapamiętam. - zaakcentował końcówkę tak dobitnie, że mogła już uchodzić nawet za groźbę. Może i jest naiwnym młodym głupcem, ale w tym momencie mi zaimponował. Spojrzał w oczy kucowi ewidentnie silniejszemu i sprawniejszemu bojowo od siebie i mimo strachu - który w tej sytuacji był raczej naturalny - postawił na swoim. Nawet mi grozi. Przypominał mi trochę mnie przed wypadkiem... Tyle że ja byłem głupio pewny siebie, a on odważny. Dobrze jest mieć kogoś takiego w drużynie. Szkoda tylko ze w tej chwili to mnie wziął za wroga numer jeden. Również opadłem na cztery kopyta i skinąłem mu krótko głową z delikatnym uśmiechem. Z moją jednooczną aparycją nie sprawiało to może zbyt miłego wrażenia, ale w tej chwili nie chodziło o to abym był zabójczo przystojny. - Cieszę się że masz dobrą pamięć i czyste serce - położyłem mu łapę na ramieniu, czując że nieco się od tego wzdrygnął. Przestałem się uśmiechać - Boję się tylko, że Equestria może nie mieć tych dwóch godzin, i potrzeba będzie nieco podkręcić temperaturę. Nie powiedziałem tego surowo. Po prostu patrzyłem teraz na towarzysza, dzieląc się swoimi myślami. I mając nadzieję, że zrozumie mój punkt widzenia - Ja naprawdę zauważyłem, że Gray nie jest żołnierzem i nie zamierzałem jej tak traktować. Ale na bycie "damą" także nie mogę pozwolić. Dla jej własnego bezpieczeństwa. Po szczerym spojrzeniu, jakie mu dałem, poklepałem go dwukrotnie po ramieniu. Cofnąłem się o dwa kroki, omijając kałużę pod Doltonem i siadłem na zadzie. - A teraz budź ją, zanim ja to zrobię - rzekłem kładąc łapę na wiadrze i bębniąc cicho szponami o jego krawędź. Dolton szybko załapał aluzję i pochylił się nad klaczką, rozpoczynając próby wybudzenia jej. Ja zaś zapatrzyłem się na Lucidę, krążącą nad nami leniwie. Wyglada, jakby nas obserwowała... Rozumiała... A może tylko mi się zdaje? Może to tylko sprytne narzędzie? Bedę musiał potem to sprawdzić. Na razie najważniejsze było doprowadzenie drużyny do stanu używalności oraz odnalezienie Powierniczki... A jeśli się uda, także i Oczka. Ciekawe, gdzie ona teraz jest...
    1 point
  45. 1 point
  46. [[12 stron A4. Uprzejnie ostrzegam]] -Widzisz, bo… - zaczął Młody (Właściwie, to nie znam nawet jego imienia! Muszę szybko to nadrobić), gdy nagle Wood Iron wyrwał mu magią rozpiski i dokumenty z zaskakująco szorstkim i pewnym “Dawaj mi to!”. Odwróciłem się, spoglądając na niego prawym okiem. Musiałem w tym celu przełożyć na chwilę uchwyt stojaka butli do lewego kopyta, co stwarzało ryzyko, że ktoś usłyszy jak głośno stuka prawe, sztuczne. Ale ja musiałem choćby zerknąć. Wood Iron ciągle idąc rozłożył kartki przed swoim pyskiem, tak że całkowicie go zasłaniały. - Jak będziecie dalej tak się guzdrać, to przed nowym rokiem nie skończymy – dodał dość nieuprzejmym tonem, zalatującym poczuciem wyższości. Tonem, którego po tym panikarzu się nie spodziewałem. Zanim jednak zdążyłem wyjść ze zdumienia, usłyszałem jeszcze cichy, choć wyraźny szept naszego architekta: - Kółko teatralne się przydaje. To mnie zastanowiło. Kółko teatralne? Czy on nie mówił że zajmuje się rzemieślnictwem? Niby nic nie stoi na przeszkodzie, ale... Tak niepewny, panikujący i wyraźnie nienawykły do zwracania uwagi ogier jak on? W dodatku, sam mówił że jest za mało sprytny jak na fałszerza... Jeśli był kiedyś w kółku teatralnym, to chyba tylko do czasu aż go wywalono. A jednak przed chwilą wykazał odrobinę inicjatywy i pewności siebie. A może jednak? Wtedy jednak coś mnie tknęło. Po co on się tak zasłania tymi kartami pacjentów? Czego on teraz się boi? Czyżby... kłamał? Ale po co? Aby wydać się bardziej kompetentym, czy może... I wtedy też to poczułem. Spojrzenia pacjentów, przeszywające i napawające niepokojem niczym Las Everfree. Aż sierść stanęła mi dęba na karku. Sam nie wiem czy bardziej przez te spojrzenia, czy wspomnienie lasu... Wszystkie te przemyślenia trwały może z dziesięć kroków bezimiennym korytarzem. Lekko głośniejsze niż poprzednie stuknięcie prawego kopyta kazało mi w końcu się odwrócić i przełożyć uchwyt do właściwej nogi. Tak się zaaferowałem rozmyślaniem nad tym w którym miejscu Wood jest z nami nieszczery, że nie usłyszałem nawet że nasz nowy, gniady towarzysz coś cicho mamrocze. - ... więc nie zdążyłem się jeszcze dokładnie przyjrzeć. - tylko tyle zdołałem wyłowić. Mógłby mówić nieco głośniej, ledwo go usłyszałem. O co mu w ogóle chodziło, o drużynę? O świat snu? Czy o te dokumenty? Bądź uważniejszy, Sky! Po tych słowach młodzik nie powiedział już nic więcej. Wlepił tylko oczy przed siebie, przywołując na twarz coś, co chyba miało być spokojem. Zaczął też nieco zwalniać kroku, pozwalając mi wyjść na czoło grupy. Zanim jednak zniknął za moim zadem zdążyłem mu się nieco przyjrzeć. Czerwona chustka na szyi średnio pasowała do lekarskiego kitla, który miał na sobie. Jeśli ja mam na sobie opaskę, którą często noszę... To pewnie on nosi taką własnie ozdobę w rzeczywistości. Zauważyłem też jego Uroczy Znaczek - złoty zegarek kieszonkowy leżący na kopercie pocztowej. Co on może robić w rzeczywiśtości? Segregować listy? No, to kolejny prześwietny członek drużyny. Następna będzie pewnie babcia klozetowa, przyprowadzona osobiście przez Księżniczkę Lunę! Szybko jednak otrząsnąłem się z tych myśli i skupiłem na korytarzu, wypatrując zagrożeń, jakiegoś planu budynku i czekając aż Wood, czytający papiery od Gniadego, powie w końcu coś użytecznego. *** [[pamiętacie ten ustęp? Przedtem był zamieszczony tak bez ładu, składu i chronologii w poście Nimfadory. Więc wiedzcie, że wydarzyło się to właśnie TERAZ, już po dołączeniu Dolritto]] Usłyszałem jak z mojej lewej strony zbliżają się lekkie, pełne gracji stuknięcia. Oczko. - To nie amputacja skrzydła - Zaczęła cicho, a ja obejrzałem się próbując zorientować się do czego pije - Najgorszym dla kucyka koszmarem jest utracenie czegoś ważnego, lub nie możność wykonania celu - Aaa, chodzi jej o moment, gdy ustalaliśmy dokąd najpierw pójdziemy! - pomyślałem, zdwajając poświęcaną jej uwagę - Powszechnie wiadomo że najcenniejszą rzeczą dla powierniczki jest przyjaźń. Dlatego też to utracenie jej będzie najgorszym koszmarem. Powiedziała to nawet na mnie nie patrząc. Ale jednak. Czyżby wbrew temu co sądziłem obchodziła ją ta misja?... Chyba grała wcześniej na wyrost, bo wątpię, abym był aż tak zręcznym dyplomatą. Chociaż, może jedn... SKY! Nie schlebiaj sobie, tylko obserwuj i mysl! - skarciłem się. Nigdy nie należy myśleć, że jest się w czymś wybitnym. Wtedy właśnie przychodzi ten głupi rodzaj pewności, a następne są katastrofalne błędy... Skupiłem się na tym co powiedziała Oczko, myśląc intensywnie i nie przerywając lustracji korytarza. W końcu odpowiedziałem, lecz na tyle cicho, aby słyszała mnie tylko turkusowa klacz. - Możesz mieć rację. Ale w jakim miejscu taka utrata przyjaźni mogłaby nastąpić? Na intensywnej terapii, gdzie jedna z przyjaciółek śniącej właśnie umiera? - Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. - Masz rację, ale "utrata przyjaźni" to dość ogólne pojęcie. Równie dobrze kiedy my przeszukiwać będziemy oddziały, nasz cel może kłócić się z przyjaciółką na dachu - Oczko lekko kiwnęła głową, chyba przyznając mi rację - W związku z tym nasza trasa się nie zmienia. Dalej zmierzamy do sali przedoperacyjnej. A do intensywnej terapii i tak już zamierzaliśmy iść, jeśli pierwsza opcja nie wypali. Po tym co powiedziałem Oczko chwilę dalej szła koło mnie, patrząc w podłogę. Wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała. Nie było też czuć od niej tej tak irytującej mnie wcześniej buty. Zaintrygowło mnie to. - Poza tym, jest jeszcze jedna rzecz - Wypaliła dość cicho, jakby z lekkim... Strachem? Natychmiast jednak podniosła głowę i znów wskoczyła na swój zwykły poziom nonszalancji - Przeskanowałam mózg Gray - Och, jak miło z twej strony... Słuchałem jednak uważnie - Coś w niej siedzi. I cokolwiek to jest, nie ma dobrych zamiarów. Wygląda jak jakiś rodzaj umysłowego pasożyta albo, jeszcze innego cholera wie czego - Zmarszczyła brwi, jakby ktoś podał jej kanapkę z za duża ilością chabrów - Tak czy inaczej, trzeba będzie mieć ta klaczkę na oku. Mogą być z nią dość spore problemy. - Noż w zad trzepana bizonia mać! - zakląłem siarczyście pod nosem i parsknąłem końsko. Oczko spojrzała na mnie dziwnie, ale nic mnie to nie obchodziło. Pięknie, kolejny problem z członkiem drużyny, który muszę jakoś rozwiązać! To co my tu mamy? Młokosa o wątpliwie przydatnym stażu na poczcie, którego nawet nie znam, nieprzewidywalnego, raz rozsądnego raz panikującego rzemieślnika, prawdopodobnie zainfkowaną jakimś astralnym śmieciem lub wręcz opętaną nieśmiałą klaczkę, Wkurzającą mnie do białości, buntowniczą Oczko... Która akurat teraz jest jednak dziwnie pomocna i troskliwa względem dobra drużyny. Zastanowiła mnie ta zmiana w turkusce. Jednak jej zależy? A może po prostu sama boi się tego, co odkryła, i stąd to dziwne zachowanie? Odłożyłem te rozmyślania na potem, skupiając się na analizie sprawy Gray Pencil, dodając do własnych obserwacji to co wyjawiła mi Oczko. Cholera, sprawa śliska jak ślimak, który wpadł do kiślu... - Jeśli ten pasożyt wykorzystuje magię, aby nad nią panować, pozbyłbym się go bezproblemowo - Powiedziałem znów tak, by słyszała mnie tylko Oczko. Wyczułem też bardziej niż zobaczyłem (była po mojej lewej, tak że widziałem ją tylko kątem prawego oka) że zareagowała na moje wyjaśnienie zdziwieniem. Zignorowałem to i ciągnąłem dalej - Jednak jeśli nie... Albo jeśli zagnieździł się zbyt głęboko, mógłbym uszkodzić umysł Grey. Poza tym, nie wiem jak zadziałałoby to we śnie... O ile nie będzie z tym jak z wizjerem - warknąłem wściekły bardziej już do siebie niż do niej - Tego tylko brakowało... Będę musiał zając się Gray... i TYM. O ile, oczywiście, będę miał na to czas w tym cholernym śnie, gdzie wszyscy gapią się na mnie jakbym ukatrupił im członka rodziny... - pomyślałem, czując na sobie spojrzenia pacjentów. Oraz jedno spojrzenie idącej koło mnie klaczy. - Dziękuję, Oczko - powiedziałem i skinąłem jej głową, patrząc jej w te dziwne, czarne oczy. Przeszedł mnie od tego jakiś słaby dreszcz. Nie wiem dokładnie co to było, ale na pewno nie strach. Zamrugałem i wróciłem do rozglądania się po korytarzu, kontunuując wypowiedź - Dalej jej unikaj. Cokolwiek to jest, nie lubi cię, a ja nie chcę eskalacji zbrojeń, która zniszczy umysł tej klaczki. Przynajmniej do czasu, aż będziemy mieli na to czas... NIE! Nie będę ryzykował śmierci klaczki, nawet po to by ją wyswobodzić! SKąd w ogóle u mnie taka myśl? Starzeję się czy co? Westchnąłem i odłożyłem temat opętanej(?) na potem. Kiedy wreszcie Jeśli faktycznie jest tak jak mówi, i to coś mnie nie lubi, to raczej nie będzie miało znaczenia czy będę się trzymała od niej z daleka. Jeśli będzie chciało mi dokopać, samo przyjdzie. A ja, i tak nie zamierzam uciekać. Niech nie myśli sobie że się boję. *** Po dłuższej chwili marszu zerknąłem na tych z tyłu. Jedyną częścią pyska architekta, której nie zasłaniały trzymane przez niego dokumenty, były zmarszczone brwi. Westchnąłem cicho z irytacją. Nie ma jak realia snu! Już dawno kazałbym sobie oddać te rozpiski, gdybym nie zauważył dziwnych rzeczy w samym korytarzu. Absurdalnie wysoka i niezrozumiała numeracja na drzwiach mijanych sal, brak jakichkolwiek tabliczek naprowadzających na konkretne oddziały szpitalne, znaków informacyjnych, reklam leków na porost sierści, plakietek wskazujących kierunek ewakuacji, oraz, co najbardziej by się przydało, planów budynku. Ogółem, brakło tu bardzo wielu elementów, które powinny się tu znajdować, gdyby był to prawdziwy szpital. Jeśli podobnie jest z tymi papierami, to nic dziwnego, że niczego nie mogą się tam doszukać. Równie dobrze mogą zawierać bezcenne informacje, jak być kompletnie bezużyteczne. W miarę jak szliśmy zauważyłem jeszcze więcej... Niespójności. Pomimo że nie jestem specem w budownictwie, to tak wielka sieć korytarzy bez okien, czy choćby wentylacji, a z taką ilością pacjentów, powinna być wedłóg mnie niewyobrażalnie duszna. Wychowałem się w Cloudsdale, więc takie miejsca jak lochy, albo inne ciasne pomieszczenia ze starym, stojącym powietrzem były dla mnie dość przykre i czułem się w nich dość niekomfortowo. A jednak było wciąż lekko chłodno, nie miałem też żadnych problemów z oddychaniem. Jedyne czym mogłem to wyjaśnić, to właśnie fakt, że byliśmy w świecie nocnych mar. Ale najgorsze dotarło do mnie dopiero pop chwili. Coś mi nie pasowało już od jakiegoś czasu podczas obserwacji pacjentów. I wreszcie zobaczyłem co. To byli CI SAMI pacjenci, wciąż i wciąż CI SAMI! Przykład? Gdy mijałem po lewej stronie parkę - pomarańczowego ogiera z gipsem na lewej prawej nodze i różową klacz z bandażem na głowie - to za kilkadziesiąt kroków mijałem ich znowu. Nie podobną parę, ale TA SAMĄ. Jescze bardziej zjeżyło mi grzywę pod przekrzywionym czepkiem, gdy czarny źrebak ze złamanym skrzydłem upił łyk herbaty z trzymanego w kopycie, pełnego kubka z herbatą... A za kilkadziesiąt kroków ten sam źrebak znów miał pełen kubek i znów upił z niego pierwszy łyk... Brrr! Poza tym, nawet ja miałem w końcu dość tych pół-podejrzliwych, pół-nienawistnych spojrzeń. Do siana, bycie alfą to niewdzięczna rola... Już chciałem zarządzić postój i wparować zwyczajnie do jakiejś sali, aby zastanowić się co dalej, gdy coś złamało schemat. A raczej ktoś. Z bocznego korytarza wyszedł szarogrzywy kuc w identycznym kitlu co my. Stanął przed nami i zlustrował nas znudzonym wzrokiem. Zatrzymałem się przed nim z pytającym wyrazem twarzy, czekając co zrobi. Ten jednak zignorował mnie i przemówił z lekkim uśmiechem do Oczka. - Och, hej! - Przywitał się podejrzanie słodko - Akurat cię szukałem. Ordynator pilnie musi się z tobą skonsultować w sprawie jednej z pacjentek. Jest podobno bardzo ważna... - Zrobił drobną pauzę nie spuszczając z niej wzroku - Twój zespół i tak ma na razie przerwę... - Znów się uśmiechnął, wskazując jendocześnie kopytem na korytarz na prawo, z którego to przyszedł. Nie podobał mi się ani trochę. Po pierwsze dlatego, że jako pierwszy kuc tutaj nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Co samo w sobie jest podejrzane. Po drugie dlatego, że chciał rozdzielić moją drużynę. A na to nie zamierzałem się godzić. Po trzecie dlatego, że chciał zabrać najbardziej buntowniczego członka drużyny. Po czwarte, jego dziwnie uprzejmy ton. Działa celowo i na szkodę naszej misji - Zakonkludowałem - Ale mówi też o “bardzo ważnej pacjentce”... Skoro i tak nie możemy znaleźć drogi ani odczytać nic z rozpiski, mogę to wykorzystać. A mówiąc o rozpisce... O! Nawet dwa sposoby! Odwróciłem się do Oczko, a widząc że zamierza odpowiedzieć coś, co najpewniej średnio pokrywałoby się z moim planem, zainterweniowałem. - Nie przejmuj się, zdążymy jeszcze pogawędzić gdy wrócisz od ordynatora - rzekłem machając niedbale kopytem, a gdy zobaczyłem jak patrzy na mnie marszcząc lekko brwi, dodałem jeszcze - Spokojnie, znajdziemy cię przecież - Szkoda, że nie mogę puścić jej oka... Ten gest tylko z jednym okiem nie wyszedłby mi zrozumiale. Na to Oczko wzruszyła ostatecznie ramionami i podążyła za już chcącym oddalić się szarogrzywym chamem. O nie, mój drogi, jeszcze nie. Zostawiłem butlę i błyskawicznie wyrwałem Wood Ironowi dokumenty, chwytając je w zgięcie prawego kopyta. Otaczająca je magiczna aura znikła momentalnie, gdy tylko ich dotknąłem. A więc przynajmniej to działa... Doskonale! Przełożyłem papiery do pyska i tak szybko jak mogłem nie robiąc protezą dziur w linoleum zaszedłem drogę próbującemu odejść szarogrzywemu. - Miech ban... tfu! - WYciągnąłem papiery z pyska i chwyciłem lewym kopytem - … zaczeka! Nasz kolega - zerknąłem przelotnie na Gniadego, marszcząc brwi, jakbym był na niego zły, po czym znowu spojrzałem na znudzonego ogiera - wypełnił te rozpiski tak, że nie możemy się w niczym połapać. A niefartem zapomniał równierz, gdzie i kiedy mamy następny zabieg - Rzekłem akcentując dwa słowa złością, aby wyszło nieco bardziej autentycznie. Mam nadzieję... Cholera, że też wziąłem się za łganie... Nawet jeśli to prawda... - Mógłbyś może wskazać nam drogę? - spytałem już zwyczajnie, jak ogier ogiera. Po tych słowach wyminął mnie łukiem i zaczął iść powoli z Oczkiem u boku w stronę, z której przyszedł. On gra. I ewidentnie mnie nie lubi, morfolog na tronie z własnego ego... A może nie mnie, tylko tego chirurga, jakim byłem we śnie przed przebudzeniem? Do siana, że też nic nie może tu być oczywiste i proste, jak w rzeczywistości! Cóż... chyba aby dobrze grać rolę chirurga, także powinienem go nie lubić. Ale jako że znielubiłem jego mordy jeszcze zanim się odezwał, mogłem przejść do ważniejszej kwestii. Mianowicie do faktu, że nie dość że ufałem mu jeszcze mniej niż gdy wpadłem na pomysł, żeby Oczko z nim poszła, to dodatkowo nie pomógł nam ni w ząb w rozgryzaniu tej cholernej rozpiski... A jako że czasu na posiedzenie w kącie i odszyfrowywanie tego raczej nam brakło, chwyciłem się najsensowniejszej decyzji, jaką mogłem teraz podjąć. Gdy morfolog i Oczko odeszli już kawałek korytarzem, odwróciłem się do Gniadego, Gray i Wooda. - Idziemy za nimi - zakomendowałem zdecydowanie. Nie tak twardo, jak wydaję rozkazy swoim gwardzistom, w końcu to nie żołnierze, ale powinni czuć że to nie jest sugestia - Ja idę ostatni, Młody na przedzie, Gray i Wood w środku pochodu. Cicho i w odstępie, ale tak by ich nie zgubić. Naprzód - Wystawiłem kopyto z dokumentami Woodowi, wskazując ruchem głowy kierunek. Wiem, było to dosyć dziwne zachowanie jak na lekarza, i poczułem że kilku pacjentów z najbliższego otoczenia jeszcze wzmożyło nieprzychylność swoich spojrzeń, ale nie miałem czasu na cackanie się. Jeśli zgubimy Oczko, możemy jej już nie znaleźć. A wtedy... Wolałem nawet nie myśleć, co wtedy zrobimy. Mamy ją śledzić i koniec! Spotkałem się jednak, co mnie zaskoczyło, z oporem. - Nie – niemal jęknął Wood. Szybkie spojrzenie w jego przerażone oczy i już wiedziałem co się kroi. Ach, boimy się śledzić tego dziwnego, nieuprzejmego ogiera, co? - Znaczy się... - poprawił się zaraz, opanowując się nieco i wgapiając w podłogę pod sobą - Sądzę, że powinniśmy znaleźć spokojne miejsce do rozgryzienia kartek. Oczko z pewnością sobie poradzi. Ten ogier nic jej nie zrobi, a ta pacjentka może nie być tą, której szukamy. Cholerny strachajło! I jeszcze mi będzie wmawiał że ten ogier, o którym przecież nic nie wie, nie zrobi jej krzywdy! Emocje zbytnio rzucają mu się na... Nagle architekt uniósł głowę jakby nagle przypomniał sobie coś strasznego. Znowu? - Jaka przerwa – rzekł ogarniając swój próbujący przyśpieszyć oddech i patrząc na mnie o dziwo dość spokojnym wzrokiem. Kontrastowały z tym tylko małe kropelki potu zaczynające pojawiać się na sierści pokrywającej skronia – Co on gadał? Musimy znaleźć kolejną pacjentkę i przygotować się do operacji. Może oni odpoczywają, ale my, chirurdzy ciągle pracujemy. Na Celestię! Może i się boi, ale chwilami ma łeb na karku! Rzeczywiście, kłócimy się tutaj, na skrzyżowaniu korytarzy, a coraz więcej głów odwraca się w naszą stronę. Wprawdzie już nas by tu nie było, gdyby po prostu się mnie posłuchał, ale... Cholera, myśl, Sky, MYŚL! Zerknąłem szybko w tył żeby sprawdzić czy tamta dwójka nie zniknęła już za rogiem, ale nie, szli dalej prosto. Przybliżyłem się więc jeszcze trochę do Wooda i z coraz szybciej bijacym sercem przywołałem na twarz swój wyćwiczony, i niestety fałszywy, uśmiech pt. “wszystko będzie dobrze”. Głównie pod publikę w postaci pacjentów. Wciskając mu niemal siłą dokumenty w kopyta rzekłem mu cicho i łagodnie kilka słów: - Jeśli ten cham choć spróbuje cię tknąć, stanie się to dopiero po moim trupie. Tak samo będę bronił Oczka - choć powiedziałem to tym cichym i łagodnym tonem, będąc tak blisko zmusiłem go aby spojrzał mi w oko. A ono się nie uśmiechało. Mówiłem najszczerszą prawdę. Musiałem jakoś natchnąć tego trzęsiportka, a czasu miałem niewiele - Ale jeśli przez twoje wahanie zgubimy ją i zginie... Dość! Morfolog i Oczko zaraz uciekną, a pacjenci wwiercają mi się oczami w plecy! Wood ma rację, trzeba więcej grać. Po krótkim zerknięciu także na Grey i tego młodego mówiącym “Róbcie co powiedziałem” wyprostowałem się i ruszyłem niby od niechcenia w stronę oddalającej się dwójki. - Ale o tym porozmawiamy gdy dojdziemy do dyżurki pielęgniarek - powiedziałem wykorzystując donośność swojego głosu i modląc się w duchu, aby podświadomość zostawiła nas w spokoju - może tam usiądziemy i odszyfrujemy to co tam nabazgrałeś - rzuciłem nieco chmurnie do wyprzedzającego mnie Młodego. Cholera, to że nie znam nawet jego imienia jest doprawdy irytujące! Po chwili wyprzedzili mnie także Gray i Wood. Trochę słabo widziałem przez nich oraz Gniadego parkę, którą śledziliśmy, ale wolałem zostać tutaj, na tyłach. Raz że robiłem nieco charakterystycznego hałasu swoim wózkiemz butlą, dwa że pacjenci nadal podejrzliwie mi się przypatrywali, mimo że z mniejszą intensywnością niż jeszcze chwilę temu. Zastanawiałem się też czy posłanie Młodego przodem było dobrym posunięciem, zważywszy że ledwo go znałem... Ale kogo miałem wybrać, żeby szedł na przedzie? Tchódza czy zarażąną jakimś mentalnym syfem klaczkę? Zobaczyłem że Wood mówi coś z wyższością do Gray, choć nie dosłyszałem co. Podał jej też dokumenty, ale klacz prychnęła i natychmiast mu je zwróciła. - Z tego co wiem to Sky ma prawo mi rozkazywać. On, nie ty! - wypaliła tak głośno, że doleciało to nawet do mnie - Oh i nie myśl, że jesteś jakiś lepszy. Nikt nie ma prawa odzywać się z wyższością do damy. Przynajmniej wiem już, że zrobi co powiem. O ile nie jest to tylko wymówka wynikająca z ego. Ale ten głos... Był inny niż wcześniej, bardziej... Arogancki. I sporo niższy. Czyżbym właśnie był świadkiem tego jak to “coś” przejmuje nad nią kontrolę? Skończywszy ganić zaskoczonego jej reakcją Wooda zwolniła kroku i cicho westchnęła. Po chwili zrównała się ze mną. Milczałem, idąc dalej przed siebie. Starałem się jak mogłem wyglądać naturalnie. Pchając wielką butlę z tlenem, w przekrzywionym na lewe oko czepku. Całe szczęście że chociaż zakryłem srzydłem ten młotek i dłuto chirurgiczne... Dalej jednak miałem napiętą uwagę, będąc w każdej chwili gotowym powstrzymać Grey, gdyby to co w niej siedzi zdecydowało się mnie zaatakować. -Hej - zagadnęła raźno z małym uprzejmym uśmieszkiem - Wy chyba uważacie z Oczko, że On jest zły prawda? On chcę tylko mojego dobra i pomógł mi nawet parę razy nie upaść. Łypnąłem na nią swoim okiem i milczałem przez chwilę. Dobra jest. Za dobra. Ciekawe czy to tylko spryt, czy też “on” jest telepatą. Jeśli to drugie, to mieliśmy przesrane. Postanowiłem zacząć od nieco innego tematu. - Tą grzywę to z chęcią bym ci obciął, Gray. I to najlepiej przed następną ucieczką - zrobiłem drobną pauzę, myśląc intensywnie - On? Rozmawia z tobą? - spytałem, starając się wybadać teren. -Moja grzywa? - Spojrzała na gruby pukiel pentający jej się bez przerwy pod kopytami. Jak to się stało że w rzeczywistości jeszcze nie zabiła się o jakiś krawężnik? - Oh, czy rozmawia? - Załapała drugą część mojej wypowiedzi - No jasne! Myślisz, że cały czas rozmyślam nad sensem życia? Ktoś przecież musi dotrzymywać młodej towarzystwa. Przy ostatnim zdaniu jej głos stał się niższy i jakby... obcy. Przyjrzałem się dokładnie jej pyszczkowi. Wyraz twarzy miała teraz inny niż zwykle, taki... Wyzywający, choć zarówno ciekawski, jakby zastanawiała się - lub może ON zastanawiał? - co też odpowiem. - Nie wiem czym jesteś - Powiedziałem powoli, dokładnie warząc słowa - i nie obchodzi mnie to zbytnio, ale jeśli rzeczywiście starasz się jej pomóc... - Znów zrobiłem pauzę. Nietrudno oszukać tak małą klaczkę że jest się"tym dobrym", i że chce się pomóc, by potem uderzyć w najbardziej dramatycznym momencie. Równie dobrze może to być nawet to... Coś, co uśpiło wszystkich w Equestrii, jak i coś zupełnie innego. Westchnąłem z lekką irytacją. Dlaczego tu nic nie jest proste? Albo lepsze pytanie - dlaczego w całym moim życiu nic nigdy nie jest proste? - Ujmę to tak - rzekłem w końcu - Jeśli zdradzisz, to wyciągnę cię z niej, zaprzesz się pazurkami czy nie, i grzmotnę takim egzorcyzmem, że nie pozbierasz się przez całe milenium - wycedziłem cicho w stronę dalej uśmiechniętego pyszczka klaczki - A znam się na tym, więc wierz mi, że to zrobię. Jeśli jednak rzeczywiście pomagasz - wyprostowałem się nieco i spojrzałem wprzód, na znikającą za rogiem śledzoną przez nas parkę i Gniadego, podążającego za nimi w bezpiecznej odległości - Tedy witaj mi w drużynie, bezimienny pomocniku Gray - powiedziałem czując jak schnie mi w gardle. Ja, który tyle razy widziałem skutki opętań i czarnej magii, pozwalający na taką symbiozę? I do tego we śnie, tfu! Koszmarze zesłanym przez nieznane moce? Z drugiej strony, co mam zrobić? Zabić ich? Egzorcyzmować na środku korytarza? … Oby tylko moje głupie zaufanie nie kosztowało nas utraty Equestrii. -Phe, co? I, że niby ja miałbym być zły? - spytał ironicznie byt, replikując na moje groźby - Znam tą małą klacz od źrebaka i mam jej chronić. PHE! - prychnął znowu - Chcesz mnie wywalić? Jeśli spróbujesz to pomogę Ci. Wyjmij jej mózg, bo siedzę właśnie tam i żadne cho..lipne egzorcyzmy ci nie pomogą! Drwij sobie drwij, radziłem sobie z bardziej pewnymi siebie duchami - Pomyślałem, chcąc sprawdzić jego mentalistyczne umiejętności. - Bez imienia nie jestem. Zwę się Resty- A więc nie dość że nie czyta w myślach, to jescze jest lekkomyślny. Czyżby nie wiedział że imię to klucz do wypędzenia go? Klaczka potrząsnęła nagle głową - Już dosyć dobrze?- powiedziała spokojnie i zaśmiała się krótko - Tak. Ma temperamencik prawda? Uwierz mi, wydaje się być opryskliwy i wredny - ściszyła głos, patrząc na mnie porozumiewawczo - i pewnie jest taki w 99%, ale! Jest w nim coś miłego co sprawia, że pomaga mi, gdy tylko się da. Ciekawe czy rzeczywiście znów przejęła kontrolę, czy tylko jej na to pozwolił... Spojrzała przed siebie i po chwili znów na mnie. - Ma około 15 lat - rzekła mając chyba na myśli wiek Restiego. Czyli jest starszy od niej? Ciekawe - Jak myślisz, Oczko potrafiłaby zrobić koka? Albo kucyka? Nie chcę ich ścinać - Spojrzała z żalem na swoją zadbaną, lśniącą, bezużyteczną grzywę -Tyle lat ją zapuszczałam i nie oddam jej bez walk nagle w jej głosie dosłyszałem lekką determinację. I znowu zaśmiała się tym swoim uroczym, źrebaczym sposobem. Ja też uśmiechnałem się do własnych przemyśleń. - Ciekawa z was parka - znowu na nich zerknąłem (na nich, ha! Zaczynam już mówić o Gray w liczbie mnogiej) - Dalej niezbyt ci ufam, Resty, ale jesteś zabawny, a to plus - powiedziałem dość raźnie, także starając się rozluźnić atmosferę - A grzywę obcinaj nawet na łyso, Gray. Przecież jesteśmy we śnie, prawda? Gdy nasza misja się skończy, i tak będzie na swoim miejscu tak samo absurdalnie długa jak przedtem - zamyśliłem się na chwilę i wpadłem na pewien pomysł. Pochyliłem się nieco w stronę ucha klaczy i rzekłem tak cicho, aby nasz architekt mnie nie usłyszał - Wood pewnie zabrał z sali coś ostrego, żeby poczuć się pewniej. Możesz spytać go czy nie ma skalpela czy czegoś takiego. Klaczka zrobiłą obruszoną minę. -Wood? - prychnął ten niższy głos - Zachowuje się jak bałwan. Oh przestań. A może nie? No powiedz. Cichy spokojny i nagle staje się wredny i sprzeciwia się rozkazom. Zgodzisz się ze mną Sky, że jest w nim coś dziwnego prawda? Zastanowiłem się nad tym chwilę. Wood potrafi być przerażony w jednej chwili, a w następnej grać już pewnego siebie - i nieuprzejmego - tak dobrze, że aż zraził do siebie tą dwójkę. Znałem się na efektach, jakie wywołuje w kucykach strach. Musiałem się znać, inaczej nie przeżyłbym nawet tygodnia jako sierżant Szarych Orłów. To jak zachowywał się Wood nie było szczególnie zaskakujące, gdy spokojnie się nad tym zastanowić. Po prostu raz panował nad strachem na tyle, aby wejść w rolę, jaką w stresie ubzdurał sobie, że musi grać, a raz nie. Ot, po prostu muszę z nim porozmawiać, wyjaśniając mu że nie granie aż takiego palanta tylko przyciąga uwagę podświadomości. Sprawa załatwiona. Dlaczego więc wydaje mi się, że coś przeoczyłem? - Oh przyznaj ja sama nie jestem mniej dziwna - mówiła tym razem Grey - Mam w głowie gadający głos mający imię. dziwne prawda? - jej pyszczek To nie zmienia faktu, że jest dziwny i nie masz się do niego zbliżać. Śmie ci jeszcze rozkazywać - klacz spojrzała na Sky'a - Ah. Tak wygląda większość naszej rozmowy. Odbiegamy od tematu, krótkiej grzywy. Mogę stworzyć nożyczki, ale podświadomość to wyczuje. Rozejrzała się po korytarzu. Ciekawiło mnie czy Resty albo Grey dostrzegają to co ja - że im dłużej rozmawiamy, tym bardziej podświadmość zwraca na nas uwagę. - Może do niego pójdę i go poproszę. Jeśli do niego pójdziesz to mogę cię zapewnić, że odmówi ci. Weź nie filozofuj. Pamiętasz co mówiłeś o Sky'u?Jest inny niż mówiłeś. Wystarczy go poznać. Nadal uważam, że jest totalnym “Jestem szefem zrobię wszystko dla powodzenia misji” Zaśmiała się sama do siebie. Albo zaśmiał, już straciłem rozeznanie. - Cały czas odbiegamy od tematu - i przewróciła oczami z uśmiechem na pyszczku. - Po pierwsze, oboje mówcie nieco ciszej - syknąłem obserwując z wolna podnoszące się głowy wszechobecnych pacjentów - Bo zaraz pomyślę, że chcecie przejąć rolę Alfy. Po drugie... - uśmiechnąłem się kwaśno, decydując się jednocześnie na drobny eksperyment testujący szybkość reakcji podświadomości. Oraz, przy okazji, rzeczywisty temperament i spostrzegawczość tej dwójki. Nie było to może uprzejme ani bezpieczne, ale jeśli mamy przetrwać, powinniśmy wiedzieć jak najwięcej - Raczej nie poznacie tu innej strony niż mój pragmatyzm, więc Resty ma sporo racji, Gray. Jestem przecież w pracy. A co od grzywy... Chwilę zanim to powiedziałem przełożyłem butlę do lewej nogi. Prawą miałem teraz wolną. Zdążę. Machnąłem nienaturalnie błyskawicznym ruchem z dołu w górę tuż przy szyi Gray, wysuwając w drodze ostrze zza krawędzi mego sztucznego kopyta. Przecięło ono grzywę niemal idealnie równolegle do podłogi, kilka centymetrów pod brodą klaczki. Gray mrugnęła z przestrachu, jak to zwykle bywa, gdy wyczuwa się coś zbliżającego się do twarzy. To mi wystarczyło, aby równie szybko schować ostrze, chwycić w zgięcie kopyta ucięty fragment grzywy jeszcze zanim choćby zaczął spadać na kafelki i rzucić go pod własnym brzuchem pod ławkę, którą akurat mijaliśmy. - ... Jakoś obeszło się bez nożyczek - mrugnąłem do niej z lekko łobuzerskim uśmiechem, mając nadzieję choć częściowo obrócić to w żart - Ogonek też ci przyciąć? Klaczka zamrugała i szybko uniosła kopytko do przyciętej grzywy. Zerknęła też pod ławkę, gdzie właśnie wylądował ogromny pukiel jej lśniących włosów. Widziałem jak powstrzymuje się przed krzykiem, a jej pyszczek szybko nabiega krwią. Prawdopodobnie ze złości. Po chwili spojrzeli na mnie bykiem. -Twoje kopyto.- powiedział cicho niższy głos - Resty ma rację. Coś jest nie tak z Twoim kopytem - zerknęła na nie -Co z nim nie tak? Słyszałam wcześniej dziwne dźwięki kiedy chodziłeś - kątem oka zauważyłem że znów spojrzała mi na pysk - Mogłeś mnie ostrzec przed obcięciem włosów - odrzuciła głowę do tyłu - A ogonek, jak wolisz... - mruknęła obojętnie. - Prawda, mogłem ostrzec - rzekłem obserwując teraz pacjentów o wiele pilniej niż klaczkę. Dziwne, czyżby podświadomośc była tak ospała, czy ja tak szybki? Wydaje się, że nic nie zauważyli... No, może ta dwójka na lewo. Ale są bardziej zaskoczeni niż podejrzliwi. Ciekawe... Jeśli cała podświadomość będzie tak reagować na niespodzianki, to mamy po swojej stronie sporego asa. Mnie - Ale wróg nie ostrzeże przed atakiem znienacka - spojrzałem jej... Im w oczy - gratuluję opanowania wam obojgu. Rzadko widuję tak odważne klaczki. Dowiedziałem się o nich dzięki temu nawet więcej niż chciałem. Nie boi się mnie. Duży plus, o ile będzie się słuchać mimo to. Nie lubi gdy ktoś rusza jej grzywę... Chyba rzeczywiście uznaje się za damę. Będę musiał jeszcze bardziej to naruszyć, albo będzie to tworzyć problemy przy rozkazach wymagających pobrudzenia się. Jest wybuchowa, ale potrafi się powstrzymać. I szybko łączą fakty. - A kopyto... - odchrząknąłem krótko wciąż trzymając je na uchwycie wózka z butlą - Powiedzmy że po pewnym wypadku chciałem być gotowy na każdą ewentualność - zerknąłem przelotnie na ich ciekawy, ale coraz bardziej nieufny pyszczek. Cholera, chyba nie obejdzie się bez odrobiny wyjaśnień, jeśli chcę jednak robić za tego dobrego. Skrzywiłem sie lekko i rzuciłem jakby w przestrzeń - Młodzieńcza głupota, wypadek, dużo bólu, proteza. Nie mów innym. Póki nie wiedzą jest lepiej.A ogonek potem, pacjenci się gapią. - To brzmi przykro - powiedziała po chwili - Wiesz, ja mało co wiem o czymkolwiek. Ja nie mogłam nawet chodzić do sklepu obok domu zanim nie skończyłam 10 lat. Cała drużyna wydaje się być silniejsza - powiedziała nieco smutno - Bo jest silniejsza. Ty z tym twoim kopytem i umysłem. Oczko z oczami i magią. Taa... Jak myślisz długo będziemy szli? Może dojdziemy do jakiegoś centrum szpitala. Z windą i wszystkim. U nas w Fillydelphi był taki ogromny szpital gdzie było jedno centrum. Główne najbardziej uczęszczane i poboczne odnogi coraz mniej odwiedzane i rzadko widać tam było kogokolwiek. Skoro mowa o ważnej pacjentce. Jestem pewny, że to panna princessa Iskrząca powierniczka magii. Elementy harmonii z tego co wiem zazwyczaj były traktowane normalnie. Bez kłaniania się. Więc to musi być ktoś z wyższej półki. Trafna uwaga z jego strony. Ten dusezk zaczyna mi się podobać. Gray nagle głośno zaburczało w brzuchu. - Jak możesz być głodna w śnie? - zawołał Resty z wyrzutem, a trzech pacjentów więcej odwróciło się w naszą stronę - Klaczo, przerażasz mnie! Wmów sobie, że dopiero co zjadłaś i będziesz najedzona. Jak tak można... Oh opanowałbyś się. Awanturujesz się przy wszystkich. Wyzywaj mnie w głowie, a nie. Wychodzę na opętaną klaczkę z rozdwojeniem jaźni - no, przynajmniej jest tego świadoma - Cały czas odbiegamy od każdego tematu. Przepraszam, ale chaosu nie ogarniesz. “To je Resty tego nie ogarniesz!” - Znów się zaśmiała i odwróciłą do mnie - Chyba długo z nikim nie rozmawiał. Słuchając jej... ich trajkotu też się roześmiałem. Wiesz co? - zagadnąłem z prawdziwym, szczerym uśmiechem. Chyba pierwszym odkąd trafiłem do tego snu... A może i dłużej... - Los Equestrii wisi na włosku, dorośli panikują jak źrebaki, ale ty, mała klaczka, główkujesz spokojnie nad sposobem jej uratowania nie tracąc dobrego humoru - odwróciłem się na chwilę od lustracji nieskończonej jak dotąd sieci korytarzy i spojrzałem jej w oczy - Jesteś ślina, Grey. Nie fizycznie i nie doświadczeniem, ale opanowaniem i wyobraźnią. Nie daj się zabić, bo bez ciebie oszaleję w tym pokręconym świecie - odparłem pół żartem, pół serio. -Serio sądzisz, że jestem silna?- zapytała z radosnym błyskiem w oku. Zanim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej dojrzałem jak Wood się zatrzymuje, a Gniady wraca w naszą stronę z zaniepokojonym wyrazem pyszczka. Szybko rzuciłem okiem wprzód, szukając Oczka i szarogrzywego. Ani śladu. Noż w zad by to... Świetnie. Zgub... -Zgubiliśmy ją...- Grey nieświadomie dokończyła moją myśl, rozglądając się wokoło - No świetnie! - on na pewno nie jest telepatą? - Własnie zgubiliśmy jedną z najbardziej pożytecznych osób w drużynie. Kosztela. A tak ją polubiłem. Tego nam brakowało... Resty. Nie możesz ułożyć mapy z wszystkiego co zapamiętałeś? Pięćset korytarzy. Dwieście pięćdziesiąt po każdej stronie, bodajże każdy równie długi. Nijaki z tego plan - konwersowała sama ze sobą... A raczej z Restym. nagle zdałem sobie sprawę że Wood i Młody jakoś dziwnie się na nas... Och. No tak. Oni dalej nie wiedzą o Restym. No w siano. I jak ty im to teraz wytłumaczysz, Sky’u “jestem szefem i zrobię wszystko dla powodzenia misji”? “Ona jest tylko opętana, ale to dobry duch, z poczuciem humoru, więc się nie bójcie”. Tak, genialny plan, Sky! Może jeszcze dodasz, żeby spojrzeli ci w OCZY, by przekonać się że nie kłamiesz, hm? Tymczasem Grey westchnęła, zwracając na mnie spojrzenie swoje i Restiego. - Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia?
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...