Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Ależ ja nigdzie nie napisałem, że "Pielgrzym i Pani" to najlepsza rzecz, jaka wyszła spod pióra Malvagia Po prostu napisałem, że "Konfrontacja" bije je na głowę, właśnie mając w pamięci hype związany z tym pierwszym, a na temat którego swoje już napisałem. No i ogólnie zgodzę się, że nowsze opowiadania są dużo lepsze i że to niezła zagadka, dlaczego nie poświęca się im tyle uwagi.
  2. Pamiętam, że już jakiś czas temu czytałem sobie to opowiadanko, tylko czasu zabrakło na nieco dłuższą analizę. Zatem teraz je sobie odświeżam i muszę powiedzieć, że nadal czuję się tak samo zmieszany zakończeniem, ale o tym nieco później. Po pierwsze, nie wiem jak autorce udało się osiągnąć taki efekt, ale mimo niewielkich rozmiarów fika (4 strony), po zakończeniu lektury miałem wrażenie, że było tego znacznie, znacznie więcej, że opisanych zostało naprawdę sporo wydarzeń, a po zerknięciu na zegarek przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że minęła tylko chwilka. Co do samej treści – znajdziemy tu wszystko, czego można się spodziewać po tagach, którymi tytuł został opatrzony. A zatem, znajdziemy tu kilka wycinków z życia, opisanych spokojnie, bez fajerwerków, zupełnie zwyczajne scenki, utrzymane raczej w smutnawej otoczce. Przy czym, raz tylko miałem wrażenie, że narrator rozpacza nad ciężkim losem Derpy trochę za bardzo, ale tylko przez chwilę. Przez zdecydowaną większość historyjki, w czytelniku zbiera się na współczucie, a to wszystko za sprawą dosyć nieciekawej sytuacji głównej bohaterki, wynikającej głównie z tego, że jak bardzo by się nie starała, zawsze jej gapowatość bierze górę i tylko dlatego ma za co żyć, bo jakiś dobrodziej się nad nią zlitował. Ale poza tym, że ma za co żyć, ma jeszcze dla kogo żyć. I z tego miejsca, chciałbym pochwalić fragmenty z Dinky. Relacja między matką a córką została przedstawiona na skromnie, ale równocześnie wystarczająco obszernie, by czytelnik miał pewność, że jest ona prawdziwa. Nie przerysowana, nie pokazana tak na wyrost, nie tak, żeby jeszcze bardziej losem Derpy załamać, ale po prostu, ciężki żywot samotnej matki, która nierzadko musi odpowiadać na trudne pytania i mierzyć się z szeroko pojmowaną codziennością. Po drugie – słowa, w jakie została ubrana historyjka. Po tym względem również jest dobrze. Język jest prosty, zdania są skonstruowane sensownie, dobrze komponują się w kolejne akapity. Opisy są w pełni wystarczające, przewijające się od czasu do czasu dialogi również spełniają swoje zadanie. Co do opisywanych wydarzeń, to następują po sobie całkiem naturalnie, zwyczajnie, jak przystało na typowe [slice of Life], jednakże jest tu jedna rzecz, która znienacka burzy opisywaną do tej pory codzienność i, w moim osobistym przypadku, nie tylko pozostawia bez odpowiedzi na pytania, ale również skłania do tego, by zastanowić się co mogło być dalej… Ale z drugiej strony, im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję się zagubiony. Nie to, żeby końcówka była wymuszona, czy też zbyt usilnie starała się zaskoczyć czytelnika. Mnie akurat lekko zdziwiła, ale pozytywnie. Niemniej, poczułem się trochę zagubiony, w obliczu takiego oto zwrotu wydarzeń. Może mam zaległości co do osoby samego doktora Whoovesa, może nie odrobiłem lekcji, niemniej, jest w tym coś dziwnego, ale jednocześnie realizującego zamierzenia przewidziane tagiem [sad]. Generalnie rzecz biorąc, opowiadanie okazało się przyjemnym w odbiorze, lekkim i prostym przerywnikiem, z dosyć ciekawie obmyślaną końcówką, która burzy nieco schemat i „zielonych„ w temacie pozostawia z masą pytań bez odpowiedzi. Taki tam, trochę dziwny akcent na zakończenie, ale spełniający swoje zadanie. Na dłuższa metę, opowiadaniu niczego nie brakuje i każdy, kto lubi [sice of Life], czy też smutne klimaty, powinien je sprawdzić, chociażby ze względu na ładne przedstawienie relacji Derpy i Dinky. Nie otrzymaliśmy na ten temat całego referatu, ale i tak jest dobrze. Przy tym, mamy dobrze dobrane tempo akcji i dobrze zarysowany klimat. Mimo faktu, że nie jest to długa historia, miałem wrażenie, jakbym właśnie skończył przyglądać się bardzo licznym perypetiom, zwieńczonych swego rodzaju zagadką. Pozdrawiam i czekam na więcej!
  3. Jeśli chodzi o zawarty parędziesiąt pikseli wyżej (czy raczej, wspomniany) cykl trzech opowiadań, kolejność w moim przypadku była następująca – „Konfrontacja”, „Delirium”, „Pościg”. Czyli trochę zagmatwane, ale to ok. Oceniając „Delirium”, muszę powiedzieć, że tekst nie wzbudził u mnie jakiejś większej sympatii. Był całkiem mroczny, był przesiąknięty paniką i nawałnicą myśli bohatera, był krótki i nawet klimatyczny. Niemniej, te aż nazbyt długie zdania bardzo szybko zaczęły mnie drażnić i jak tylko akcja przeskoczyła do zamku i księżniczek, odetchnąłem z ulgą. Potem jest już nieco lepiej, tylko, że… No właśnie, to już końcówka. Ogólnie, szału nie było. Inaczej ma się sprawa w przypadku „Pościgu”. Zdecydowana poprawa dotyczy zarówno sposobu prowadzenia akcji, kreowania mrocznej atmosfery, no i ogólnego wrażenia przy czytaniu. Przede wszystkim, osoba mówiąca wzbudza dużo większą sympatię, niż miało to miejsce w „Delirium”. Całość czyta się płynniej, łatwiej. Na pewno zdania już nie drażnią, a styl autora lepiej służy treści, co widać po słowach, konstrukcji zdań, a co znajduje swoją kulminację w „Konfrontacji”. Ogólnie, efekt końcowy był tu dużo, dużo lepszy. I moim zdaniem, „Pościg” stanowi lepszy dodatek do „Konfrontacji”. Może pod względem fabularnym wnosi mniej, ale pod względem ogólnego klimatu, lepiej pasuje. W porządku, czas na gwóźdź programu, czyli „Konfrontację”. Dwadzieścia stron (ale tak naprawdę, to trochę mniej) mozolnego dochodzenia do tytułowej konfrontacji głównych bohaterek ze złym królem, jedynym w swoim rodzaju, przesiąkniętym mrokiem aż do szpiku kości (z tymi kościami to też tak nie do końca) jednorożcem. Pierwszym, co wybija się ponad wszystkie elementy o których zamierzam wspomnieć, jest styl. Podniosłe, nacechowane powagą i swego rodzaju patosem wypowiedzi Celestii, Luny, zwłaszcza na początku, budują atmosferę nie tyle uczestniczenia w czymś wielkim, ale bardziej czegoś, co można by przyrównać do zaszycia się w sztabie organizacyjnym i planowanie następnego ruchu, w pełnym skupieniu. A przy okazji, rozpracowywanie osoby wroga, opracowywanie strategii, próby wniknięcia w jego psychikę i przewidywanie do czego mógłby być zdolny. Zrealizowane jest to ciekawie, można się wgryźć niemalże od razu. Nieco później, kiedy księżniczki pokonują barierę zamieci, ich styl wypowiadania się nadal sugeruje coś bezpiecznego (wszak pokonały już Chaosa, no to co mogłoby pójść nie tak?), ale zmieniająca się sceneria i narastająca atmosfera niepewności (głównie za sprawą tych „dziwnych” przewodników), kreują coś zgoła innego. Eksplozja emocji następuje dopiero podczas konfrontacji. Odnosi się wrażenie, że bohaterki zapominają o manierach czy opanowaniu, nerwy biorą górę i stają się bardziej bezpośrednie w słowach. Patetycznemu stylowi wypowiadania się głównych bohaterek przyklaskuje styl autora, objawiający się między innymi w kompozycji opisów, doborze słów, czy też długości zdań. W ogóle, kolejne akapity wręcz biją powagą, niekiedy trochę nadmierną oficjalnością, a czasami mają w sobie nutkę fantastyki, zwłaszcza po wkroczeniu do fortecy nieprzyjaciela. Prawie wszystko, czego dusza zapragnie Jeśli chodzi o przedstawienie samego Sombry, momentami miałem skojarzenia z Draculą. Poza tym, ładnie przedstawione sekrety zamku, iluzje, zasadzki i stwory, wyszło całkiem bogato, choć patrząc na kolory, dominuje czerń i szarość, co zresztą pasuje do ogólnego charakteru złoczyńcy, no i panującej na zewnątrz smutnej bieli, pośród której kroczą sobie zniewolone kucyki. Drugą rzeczą, która zdecydowanie wyróżnia się na tle innych elementów, jest dobrane tempo akcji i wydarzenia, które zostały opisane w ramach opowiadania. Przez pierwszą połowę wszystko następuje po sobie naturalnie, bez zbędnych dłużyzn, ale z klimatem i pomysłem. Wędrówka do królestwa, pokonywanie zamieci, lot w stronę siedziby złego króla, kolejni przewodnicy, widać, że autor miał konkretny pomysł i równie konkretną koncepcję wprowadzenia go w życie, której zresztą kurczowo się trzymał (i chwała mu za to!) Niestety, delikatne zgrzyty pojawiają się w zamku, podczas konfrontacji. Mianowicie, kiedy Celestia i Luna zostają rozdzielone i ich poczynania zaczynają się ze sobą przeplatać, po jakimś czasie odnosi się wrażenie zbędnego przedłużenia wątku. Na całe szczęście, do tego wszystkiego w pewnym momencie zostaje wpleciony wątek wizji, których autorką jest Amara, a także smaczek ze „zwierzyną” znaną z „Pościgu”. Zatem druga połowa opowiadania, na całe szczęście, została w porę urozmaicona, co zbiło nieco delikatne wrażenie wtórności między kolejnymi akapitami. No i niestety, muszę przyznać, że ostateczne rozprawienie się z Sombrą było dosyć… Średnio satysfakcjonujące. Owszem, bronił się i powracał, jednakże akcja z tym portalem była dosyć… Mało sycąca. Ogólnie, mało efektywne zakończenie drugiego starcia tysiąclecia. Aż dostałem retrospekcji, gdy pierwszy raz dotarłem do końca Castlevanii IV (pamięta ktoś to w ogóle?) i czekałem aż się Dracula zmieni w coś dużego... A tu nic z tego, dziad się nie zmienił ;P I jeszcze był taki obleśnie fioletowy ;P Niemniej, udało się to nadrobić fantastycznym zakończeniem. Fantastycznym zarówno pod względem pomysłu, wykonania, jak i towarzyszącej mu zapowiedzi. Czy chodziło po prostu o to, co widzieliśmy w serialu, czy w fanowskich animacjach, czy też autor otworzył sobie furtkę na kolejne opowiadanie z cyklu, poświęcone innej, bardzo złej osobie, tego nie wiemy. Powiem tylko, że gdyby miało powstać kolejne opowiadanie, poświęcone starciu Celestii z Nightmare Moon, bądź po prostu długiej, skomplikowanej przemianie Luny i towarzyszącej temu filozofii, napisane tym samym stylem i w tej samej konwekcji (czyli mrok, mrok, tajemnica i jeszcze więcej mroku), to jestem jak najbardziej na tak. Czytałbym. Bardzo dobrym i urozmaicającym lekturę wątkiem była wspomniana już Amara i jej próby porozumienia się z Celestią, ukazania tego, co się stało i podpowiedzi co do natury jej przeciwnika. Z jednej strony, na kilka pytań znaleźliśmy odpowiedź, ale też pojawiły się nowe, które aż do końca pozostają tajemnicą. Kolejnym świetnym pomysłem byli tajemniczy przewodnicy. Zostali oni doskonale ukazani, wręcz czuć z monitora zasiany w ich sercach terror, co pomaga zbudować napięcie przed finalną konfrontacją. Do całkiem obszernych opisów, dzięki którym nie mamy problemów z wyobrażeniem sobie lokacji, czy też grymasów bohaterek, całości dopełniają dialogi. Jest ich całkiem sporo, stosownej narracji nie brakuje, na początku mamy delikatnie filozoficzny posmak, co wynika z prób rozpracowania działań wroga, potem gdzieś to zanika, na rzecz czysto przygodowych odzywek, przemieszanych z wrażeniem, że „to nie są przelewki”. Klimat, o którym zdaje się już pisałem, wylewa się z ekranu przez cały czas, a potęgowany jest przez znakomity styl, w jakim został napisany tenże tytuł. Naprawdę, solidna robota, czuć serce i konsekwencję, co można tylko pochwalić. Podsumowując, jest to kawałek tekstu, który mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto za postacią Sombry przepada i kto lubi takie pojedynki, które nacechowane są nie tyle akcją, co tłem i atmosferą, która jest tu zarysowana bardzo wyraziście. Jednakże, widzę tutaj pewne zapędy do tagu [Adventure], a [Violence] to już na pewno. I prawdę powiedziawszy, wiele temu opowiadaniu nie brakuje, dzięki czemu ma szansę zjednać sobie jeszcze szersze grono czytelników. W ogóle, może warto by było pokusić się o powiększenie cyklu o innych złoczyńców, takie kroniki dni minionych, kiedy jeszcze żadnej klaczy z Mane6 na świecie nie było, a Equestriabyła nieco… Inna, dręczona innymi problemami? Było kilka momentów, po których spodziewałem się czegoś innego, czy też po których miałem wrażenie zgrzytu, ale autor wybrnął z tego całkiem zręcznie, z nawiązką nadrabiając za to, czy tamto. Świetna robota, ogromna poprawa w stosunku do „Delirium” i olbrzymi krok naprzód w stosunku do „Pościgu”. Brawo! Jak dla mnie, opowiadanie bije na głowę "Pielgrzyma i Panią"... Choć z drugiej strony, nie jest to dobre porównanie - opowiadania różnią się długością, tematyką, klimatem i ogólnie nie powinny być w tym kontekście zestawiane. No, ale w każdym razie, "Konfrontacja" wydaje się bardziej... Nazwijmy to, ikoniczna. Pozdrawiam!
  4. To znowu ja. Moi drodzy, wszystko jest już u Stallone ustalone ^^ Jak tylko dokonają się pewne istotne zmiany w grafikach, każdy dostanie to, na co zasłużył! Pozdrawiam!
  5. Chyba za bardzo się wczułem. Chodziło mi o to, że pierwotnie do rozdania były trzy Statuetki, ale skoro potrzeba ich trochę więcej, no to pomyślałem, że polecę do rzeźbiarza i powiem, że jest więcej laureatów Aczkolwiek, pojawiła się koncepcja nowych awardów z tejże okazji i małego przearanżowania nagród działowych w ogóle. Na razie nie zdradzę szczegółów kto mi to podpowiedział, ale zamierzam to rozważyć. A najlepiej teraz, póki pomysł świeży. Pozdrawiam!
  6. A zatem, godzina wybiła! Zanim przejdę do meritum, pragnę podziękować wszystkim tym, którzy zabrali głos w ramach niniejszego wątku. Poprzednim razem wszystko rozbiło się o szczere zdanie Zegarmistrza, toteż jest mi bardzo miło, że przy okazji II Turnieju mamy więcej głosów i ogólnie, większe zainteresowanie A zatem, nie przedłużając i przechodząc do sedna, sprawdźmy kto został wymieniony jako zawodnik godzien otrzymania Statuy Uznania i ile razy jego lub jej zacne imię powtórzyło się, na przestrzeni kolejnych postów... * * * Serox Vonxatian - 4 Spacetime Dancer - 1 Bosman - 2 Magus - 1 Seluna - 4 Monti - 2 Ohmowe Ciastko - 1 Sayback Gray - 2 Magnus - 1 Advilion - 2 KubaGR8 (Riddle) - 1 Szydło - 1 * * * Czyli, głosy oddane na określonego uczestnika/ uczestniczkę, wyniosły albo 4, albo 2, albo 1. Najwięcej głosów (4) zdobyli Serox Vonxatian oraz Seluna, po dwa głosy zdobyli Bosman, Monti, Sajback Gray oraz Advilion. Reszta wymienionych wojowników uzyskała jeden głos. Czyli mam mały problem... Z tytułu uzyskania największej ilości, nie ulega wątpliwości, że wyróżnienie należy się Seroxowi i Selunie, ale przewidziano jeszcze miejsce trzecie... No i pretendentów, którzy otrzymali dwa głosy (bo nikt nie zdobył na przykład trzech) jest całkiem sporo. Zawsze mogę zlecić wykonanie kilku dodatkowych nagród, ale z drugiej strony, nie wydaje mi się aby było to fair w stosunku do tych, którzy zostali wymienieni raz. A losowego wyboru jednej osoby spośród tych, którzy dostali dwa głosy robić bym nie chciał... Rozumiecie, jeżeli mógłbym przyznać więcej nagród, byłoby mi bardzo miło Wszak jestem bardzo wdzięczny za Wasze zainteresowanie, udział w Turnieju i ogólnie, że tu jesteście. W związku z powyższym, muszę przemyśleć jak to rozwiązać... Decyzja zostanie podjęta dnia... Dzisiaj. Jeżeli ktoś miałby jakąś radę, czy też zauważył błąd w liczeniu (może pomóc!), niech napisze o tym tutaj Do napisania!
  7. Czas odwiedzić starą arenę... Tak samo jak podczas pierwszego Turnieju Magicznych Pojedynków, arena osiemnasta robiła wrażenie. Była w całości wyrzeźbiona w wielkim krysztale, choć czas zdążył już zostawić na jej ścianach kilka szram. Na całe szczęście, okazał się litościwy dla dekoracji. Ogromna dbałość o szczegóły, bogate dekoracje i spora przestrzeń pozostawiona wojownikom wciąż budzi zachwyt. Pochodzenie areny jednak, nadal pozostaje tajemnicą. Gładkie, zimne powierzchnie doskonale odbijają promienie magiczne, jednakże, w związku z rysami i nieregularnymi wnękami, mogą je także załamywać i akumulować w sobie ich energię. Może być gorąco. Magiczne lampiony nadal działają bez zarzutu. Panie i Panowie, już za chwilę rozpocznie się pojedynek, które swego czasu, jeszcze podczas I Turnieju Magicznych Pojedynków, obiecali sobie stoczyć Ohmowe Ciastko oraz Zmara! Pośród murów areny da się dostrzec ślady, jakie zostawił czas, ale to wciąż jest to samo, symboliczne miejsce, gdzie obaj uczestnicy spotkali się ostatnim razem. Jesteście gotowi? Zatem nie przedłużając, uważam starcie za rozpoczęte!
  8. Witamy w odkrytych niedawno ruinach starożytnej świątyni, której nazwy niestety wypowiedzieć nie potrafię. W ogóle, zapisane to zostało w nieznanym mi języku, a jeśli wierzyć tłumaczowi, ich odpowiedniki w naszym języku układają się w taki sposób, że naprawdę trudno to wypowiedzieć. W ogóle, to nie przypomina żadnego faktycznie istniejącego słowa, a przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem, w żadnej kronice. W każdym razie, na uwagę zasługują gigantyczne, ustawione w szeregu wzdłuż prowadzącej na arenę hali golemy, swym designem (ależ nowoczesne słowo) przypominają architekturę i twórczość Majów. Zdaje się, że ich mechanizmy są nieaktywne od setek lat. Marne szanse na to, że nagle ożyją. Uważajcie, by się nie potknąć! Wykładana kamieniem wulkanicznym ścieżka jest dosyć nierówna. Kiedy już dotrzecie do schodów, nie obawiajcie się zejść na sam dół. Po drodze możecie spotkać pierzaste węże, ale nie obawiajcie się. Lokalna społeczność Wężoludzi zapewniła nas (a przynajmniej tak twierdzi nasza specjalistka od ich języka), że są niegroźne. Powinna czmychnąć w cień po spotkaniu magów Waszego kalibru. Sama arena przypomina elipsę, skąpaną w zastygłej od setek lat magmie. Ale ta niecodzienna struktura ma pory, przez które raz po raz ulatuje para, czy też sadza. Zdaje się, że cokolwiek, co drzemie tam na dole, nadal może się przebudzić. Interesujące… Drodzy Państwo, w tym pojedynku już za chwile zmierzą się Magus oraz Bosman! Uczestnicy ustalili, że godzą się na niestandardowy limit postów, wynoszący 20 postów. Zdaje się, że czeka nas długi, syty seans magii i niezwykłych akcji! Jesteście gotowi? Zatem, do boju!
  9. Jest nowy teaser Five Nights at Freddy's 4... Chyba kolejny koszmarny animatronik, z zębami na brzuchu, bo w paszczy nie wystarczyło miejsca. Cóż, przynajmniej YouTuberzy mają robotę ;P

    1. Ylthin

      Ylthin

      Nigdy nie zrozumiem popularności tej serii.

    2. Generalek

      Generalek

      Strzelam, że Balloon Boy.

    3. Generalek

      Generalek

      Mam nadzieję, że do nowej części dadzą wszystkie animatroniki, jakie były pokazane do tej pory.

  10. Ależ mnie zaskoczyłaś ^^ Elegancko wyszło, naprawdę. Ręcznie narysowane, kolorki, skrzydełko, te sprawy, no, no… Zacnie, jak słusznie zauważył Niklas. Od razu czuję się zmotywowany do dalszego pisania Problem w tym, że najpierw muszę znokautować sesję, a potem sprawdzić prace konkursowe. W każdym razie, bardzo Ci dziękuję, za fanart, oraz Foleyowi, za komentarz. Będziem pisać dalej! Pozdrawiam!
  11. Mam na głowie sesję, więc będzie krótko. Uwaga na spoilery! Od razu mówię, że nie znam oryginału, jest to moje pierwsze podejście do tego tytułu. No i cóż mogę powiedzieć… Chyba najuczciwiej będzie, kiedy powiem wprost, że po zapoznaniu się z opisem opowiadania wiedziałem już jak to się skończy. Nie ma siły, by Rarity na poważnie pomyślała o związku z byle rzemieślnikiem… Ale czy na pewno takim „byle”? Nie da się ukryć, że postać Szkłomistrza jest głównym atutem dzieła, okiem cyklonu zainteresowania, które to wzbudza u czytelnika nie tyle sympatię, co politowanie połączone z podziwem, że wciąż chce próbować. To znaczy, do pewnego momentu. Momentu, do którego pewno inni by nie dotarli – zabrakłoby im zacięcia, tak sądzę. W każdym razie, jest to doskonale wykreowana postać, choć na pierwszy rzut oka ma charakter typowego, naiwnego zalotnika, to jednak jego tajemnicza magia w zupełności wystarcza, by zaintrygować i nakłonić do zadania sobie niejednego pytania. Przede wszystkim, skoro ten koleś ma taką moc, to dlaczego nie połasi się na oklepane do bólu panowanie nad światem? Znaczy się, gdyby spróbował ofiarować Rarity całą planetę, pozwalając jej urządzić ją według własnego uznania i zgadzając się na wszystko, to na 99.9% byłaby jego. Chociaż nie. Pewno powiedziałaby, że planeta i tak kiedyś umrze, a nieskończony wszechświat będzie trwać wiecznie. Powiedziałaby, „daj mi tego wincyj!” Ale już na poważnie, na drugim miejscu plasuje się przyjaciel Szkłomistrza, który jako jedyny twardo stąpa po ziemi i myśli racjonalnie. Na miejscu trzecim plasuję samą Rarity, która co prawda nie gra tu pierwszych skrzypiec, ale jest źródłem całego „zła”. W zasadzie, nie było w niej nic nadzwyczajnego. Ot, dumna i świadoma swej przewagi panienka, nie zdająca sobie sprawy z krzywdy jaką robi bądź co bądź poczciwemu rzemieślnikowi, bo przecież to tylko kolejna jej gierka. Typowa Rarity ;P No i jej reakcja na końcu, jak najbardziej właściwa. Co prawda, nie dowiadujemy się dokładnie co zobaczyła w lustrze, możemy się tego jedynie domyślać, ale zdaje się, że była to po prostu prawda o niej. Nie przekolorowana, niczym niestłumiona prawda, z której być może i zdawała sobie sprawę, ale w którą nie wierzyła. Kto ją tam wie… W każdym razie, zakończenie zostało tak napisane, że odnosi się wrażenie gwałtownego cięcia. Po wstępnie, który nie zapowiadał żadnej, nazwijmy to katastrofy, między kolejnymi próbami podbicia jej serca, mieliśmy długie, obszernie opisane przerywniki, ukazujące ciężką, pieczołowitą pracę zakochanego rzemieślnika. Mieliśmy okazję obserwować jak pomału powstają kolejne dzieła, detale, zatapialiśmy się w dosyć gęstawy klimat, podsycany przez wątpliwości Sticksa i próby odciągnięcia Szkłomistrza od z góry przegranej gry o względy Rarity. A przy zakończeniu, zamiast otrzymać dołujące, melancholijne (znaczy się, to jest dołujące i melancholijne, tylko „natężenie” można by zwiększyć) zamknięcie, otrzymaliśmy… Trochę taką broszurę informacyjną, co się stało ze Szkłomistrzem po jego ostatecznej porażce. Zdaje się, że plusem takiego działania jest fakt, że można samemu co nieco sobie dopowiedzieć, czy wyobrazić… Co zresztą lubię. Wciąż jednak, w ramach zamknięcia spodziewałem się czegoś więcej. Może jeszcze jeden akapit, a może jakaś myśl rzemieślnika. Sam nie wiem. Cokolwiek, co sprawiałoby, że „gabarytowo” zakończenie nie będzie odstawać od reszty scen. W każdym razie, bardzo spodobały mnie się opisy. Kolory? Są. Kształty? Są. Struktura powierzchni, narzędzia, pot na czole i wiara? Są. Tempo akcji jest raczej spokojne, kolejne dialogi doskonale uzupełniają treść. Nie są zbyt długie i nie występują aż tak często, co dodaje charakteru. Znaczy się, autor uniknął zbędnych dywagacji nad tym czym jest miłość, czy poświęcenie dla drugiej osoby. Kawa na ławę – cały ten sprawdzian to pic na wodę, a ona cię robi w konia (cho na piwo)! Na pochwałę zasługują również pomysły na kolejne dzieła. Momentami miałem wrażenie, że były one tak doskonałe, bogate i cudowne, że autor sam nie wiedział jak je opisać Ale to dobrze, bo obyło się bez dłużyzn. Mam jedynie wątpliwości co do ostatniego dzieła, czyli lustra doskonałego. Nie zrozumcie mnie źle, nie przewidziałem tego, na czym będzie polegać jego wyjątkowość, ale ujawnienie, że będzie ukazywać kucyki takimi, jakimi są naprawdę… Ani trochę mnie nie zaskoczyło. Ani nie zdziwiło. Zresztą, wiecie, że lubuję się w creepypastach, zdarzało się już, że straszność, czy finał polegał na tym, że nagle bohater zdawał sobie sprawę jaki naprawdę jest on sam, lub też jego otoczenie. Boo! Zostało to dobrze przedstawione, ale nic poza tym. W sumie, ciekawe, co by się stało, gdyby dał jej zwykłe lustro, tylko pięknie oprawione i powiedział, że oto prawdziwe piękno – jej odbicie. Pewno nastąpiłaby kolejna zachcianka i ciąg dalszy. Ale piąta z kolei próba mogłaby zostać odebrana jako zbędne przeciąganie. Autorowi trudno byłoby po raz piąty sprzedać to samo. Napomknę jeszcze tylko, że starałem się wychwycić i odznaczyć wszystkie literówki, jakie znalazłem. Ciężko było się na tym skoncentrować, fabuła skutecznie skupia na siebie całą uwagę uwagę. Ogólnie, solidny, klimatyczny i inspirujący kawałek tekstu. Świetny przerywnik, zapadający w pamięć, a przy tym wykreowany na tyle dobrze, że odnosi się wrażenie, że coś takiego naprawdę mogłoby się przytrafić w serialu, jakiemuś trzecioplanowemu kucykowi. No, tylko krew wypadałoby zamienić na zadrapania, czy cuś. No i ten talent najlepszego przyjaciela Szkłomistrza... Lalki, pacynki, marionetki, sznurki za które ktoś pociąga. Ciekawe, czy to jakaś symbolika, ukryta puenta do całości? Po całym dniu spędzonym na żmudnym wkuwaniu, analizowaniu, powtarzaniu i takich tam, tego było mi potrzeba. Stokrotne dzięki za przetłumaczenie tekstu, znakomicie czyta się w ojczystym języku Kilka tylko literówek wychwyciłem, reszta jest w porządku. Doskonale dobrane słowa, sensownie poukładane zdania, nie ma za bardzo do czego się przyczepić. Świetna robota. Godna polecenia historyjka, z klimatem i pomysłem, choć nie aż tak zaskakująca, to jednak nie pozwalająca się oderwać. Dwadzieścia pięć stron zleciało jak z bicza strzelił. Jeszcze raz dziękuję za przetłumaczenie i umieszczenie tego tutaj A teraz pozwólcie, że powrócę do tworzenia gustownych, nadzwyczaj pożytecznych, ponadczasowych ściąg na zaliczenie.
  12. Moi drodzy, jak zapewne doskonale wiecie, mamy za sobą finałowy pojedynek między Zegarmistrzem a Hoffnerem. Starcie to zwieńczyło II Turniej Magicznych Pojedynków. Znamy już zwycięzcę, jednakże pozostało nam jeszcze rozdanie Statuetek Uznania, dla tych uczestników, którzy co prawda nie znaleźli się w finale, a być może odpadli dużo wcześniej, jednakże swoim stylem i kreatywnością na stałe zapisali się w Waszej pamięci. Znacie zasady. Pisząc swojego posta, typujemy trzech uczestników i/ lub uczestniczki, które Waszym zdaniem zasługują na wyróżnienie w II Turnieju. Jednakże, brane pod uwagę są jedynie te pojedynki, w których obie walczące strony zdołały się wypowiedzieć. W świetle nowego regulaminu, wygląda to tak, że w spisie znalazły się pojedynki, które zakończyły się bez głosowania z powodu niewystarczającej ilości odpowiedzi, ale nie znalazły się te, w których jeden z uczestników po prostu nie zjawił się na arenie. Uzasadnienie, co do wyboru trójki wspaniałych mile widziane. Poniżej lista stoczonych w II Turnieju pojedynków. Przeżyjmy to jeszcze raz, na szybko Runda I http://mlppolska.pl/watek/12361-arena-xi-gray-picture-vs-spacetime-dancer-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12370-arena-xiv-magus-vs-sosna-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12372-arena-xvi-crazy-night-vs-vincent-loke-zako%C5%84czony/ Runda II http://mlppolska.pl/watek/12484-arena-xvii-seluna-vs-zegarmistrz-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12485-arena-xviii-advilion-vs-alder-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12486-arena-xix-camed-vs-magnus-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12488-arena-xx-zmara-vs-serox-vonxatian-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12487-arena-xxi-monti-vs-dayan-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12489-arena-xxii-spacetime-dancer-vs-sardo-limbion-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12494-arena-xxiii-hoffner-vs-magus-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12495-arena-xxiv-nimfadora-enigma-vs-crazy-night-zako%C5%84czony/ Runda III http://mlppolska.pl/watek/12613-arena-xxv-zegarmistrz-vs-advilion-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12614-arena-xxvi-magnus-vs-serox-vonxatian-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12616-arena-xxviii-hoffner-vs-nimfadora-enigma-zako%C5%84czony/ Runda IV http://mlppolska.pl/watek/12724-arena-xxix-zegarmistrz-vs-serox-vonxatian-zako%C5%84czony/ http://mlppolska.pl/watek/12725-arena-xxx-spacetime-dancer-vs-hoffner-zako%C5%84czony/ Wielki Finał http://mlppolska.pl/watek/12857-fina%C5%82-ii-turnieju-magicznych-pojedynk%C3%B3w-zegarmistrz-vs-hoffner/ Zdradźcie nam, kto zasłużył na wyróżnienie? Kto powinien otrzymać Statuę Uznania? Wskażcie trzech najbardziej wyróżniających się uczestników, uczestniczki, swych idoli, którym szczerze kibicowaliście, do samego końca! Aha, typowanie potrwa dwa tygodnie. Kończymy idealnie wraz z końcem czerwca, 30.06. o godzinie 0:00
  13. Drodzy Państwo, z wielką przyjemnością i poczuciem zaszczytu, ogłaszam ostateczny koniec II Turnieju Magicznych Pojedynków! Jednocześnie, pragnę ogłosić, iż przewagą czterech głosów (7:3), po długich i wyczerpujących starciach, cechujących się wieloma zwrotami akcji oraz zmuszających do zastosowania niejednej, niebanalnej kombinacji nadzwyczaj egzotycznych czarów, nowym Mistrzem Magii i zdobywcą Statuy Glorii zostaje... ... ... ... ~ Hoffner ~ Moi mili, proszę o gromkie owacje na stojąco! Zwycięzca II Turnieju, w wielkim finale pokonał bowiem naprawdę twardego i doświadczonego przeciwnika, zdobywcę srebrnego i złotego Amuletu, Wielkiego Maga Equestrii, który to niejednokrotnie wsparł nas przy organizacji pojedynków turniejowych! Mało tego, pokonanie pozostałych, nie mniej niezłomnych i gotowych na wszystko uczestników i utorowanie sobie drogi ku tejże arenie już samo w sobie jest czymś, za co obu finalistom należą się brawa i szczere gratulacje! Jednocześnie, pragnę podziękować za udział w Turnieju nie tylko finalistom, ale również wszystkim uczestnikom, którzy poświęcili swój czas, energię, by rozgrzać areny i nakarmić nasze oczy niezapomnianym pokazem fal energetycznych i magii! Dziękuję również Wam, szanowna publiczności! Bez Waszego wsparcia oraz obecności pośród sal, II Turniej nigdy nie zostałby zrealizowany! Ale! To jeszcze nie koniec! Czeka nas jeszcze konkurs o Statuy Uznania, w którym to wskażecie tych uczestników, którzy nie mieli okazji powalczyć w finale, ale swoim stylem i charakterem zaskarbili sobie Wasz szacunek oraz zapadli Wam w pamięci! Oczekujcie powstania stosownego wątku! Jeszcze raz, dziękuję Wam za udział oraz obecność przy magicznych pojedynkach! Bez Was, te areny nie miałyby duszy! Zostawię ten wątek otwarty, gdyby ktoś jeszcze chciał się wypowiedzieć (Kapi, patrzę w Twoją stronę ) Aha, jakby ktoś nie zauważył, wynik 7:3 dla Hoffnera Edycja (12.07.2015.) Cóż, jednak nikt nie pokusił się o komentarz... A w międzyczasie ktoś oddał trzy nowe głosy na Hoffnera. Niemniej, to już po czasie. Oficjalny wynik pozostaje taki sam, jak przedtem: 7:3 dla Hoffnera. Jeszcze raz, dziękuję Wam za pojedynek.
  14. Spóźniony, bo spóźniony, ale w końcu przybywam, z miejsca dziękując finalistom za stoczony pojedynek Daliście nam syte, długie wiadomości, wypełnione aż po brzegi obszernymi opisami! Mimo wszystko szkoda, że nie ma tego więcej. Ale! Podzięki należą się również za autodyscyplinę, czyli za nie dodawanie nowych postów po określonej porze... Czyli wychodzi na to, że jednak wszędzie są jakieś jasne strony Przechodząc do rzeczy - czas na swego rodzaju "sąd ostateczny"! Czas rozstrzygnąć kto popisał się większą potęgą, kto zaskarbił sobie sympatię większości publiki, komu należy się miano zwycięzcy II Turnieju Magicznych Pojedynków! Drodzy Państwo, czas na okrzyki uznania, wznoszenie kikutów i komentowanie! Kto był lepszy? Kto wygrał wielki finał? Czy był to Zegarmistrz, czy Hoffner? Przekonajmy się! Aha, by jakoś wyrównać moje spóźnienie, głosowanie potrwa do dnia 15.06. do godziny 20:00.Zaraz potem rozpoczniemy konkurs o Statuy Uznania!
  15. To znowu ja. Inwentaryzacja działu przypomniała mi o planowanej serii i pobudziła do działania. Nie przedłużając, chciałbym obwieścić, że seria nareszcie otrzymała swój tytuł oraz tagi, uszeregowane według, nazwijmy to, "natężenia". Co więcej, w końcu udało mi się ukończyć pierwsze na osi czasu opowiadanie, otwierające historię. Dziura między nim a pozostałymi odcinkami będzie (mam nadzieję) w miarę systematycznie zasypywana, aż zniknie zupełnie, co pozwoli na kontynuowanie historii. Czyli pisanie o tym, co wydarzyło się po "Spełnieniu życzeń", zmierzanie do zakończenia. Przypuszczam, że takie pisanie (nie od początku, ale od środka, potem od początku, a jeszcze potem kontynuowanie) stwarza niebezpieczeństwo popełnienia błędów logicznych i dziur fabularnych, ale mam nadzieję, że w razie czego uda Wam się takowe wypatrzeć i wypunktować. Tak samo, jak innej natury błędy. Zakładając oczywiście, że ktoś poświęci na tę historię czas, za co z góry dziękuję Zapraszam do lektury, komentowania oraz dzielenia się opiniami, spostrzeżeniami. Pozdrawiam!
  16. Już od kilku dni w całym kompleksie turniejowym wisiały obszerne plakaty, oznajmiające wszem i wobec, że finał rozegra się w zamku, który służył magom za karczmę. Tak tedy dzisiejszego pięknego dnia do przybytku przybyły istne tłumy, zachęcone tym bardziej, że karczmarz nie podniósł cen. Gospoda miała dość pokoi i miejsca, aby pomieścić każdego, kto chciałby oglądać finałową walkę turnieju. Niektórzy czekali na to wydarzenie od wczorajszego poranka, pijąc trunki i jedząc wyśmienite jedzenie przy dźwiękach wspaniałej muzyki. Karczma każdemu oferowała możliwości dobrego wypoczynku i dbała o poczucie narastającego napięcia. Jedna, jedyna rzecz odbiegała od normy. Potężne zaklęcia zakrzywiające przestrzeń uniemożliwiały zobaczenie części zamku, którą karczmarz przeznaczył na remont. Zza wielkich pól siłowych nie dobiegały żadne odgłosy, ale często można było zobaczyć wychodzących z nich magów i inżynierów, którzy zmęczeni i spoceni szli odpocząć. Właściciel podobno chciał uczynić wielki finał jeszcze wspanialszą chwilą i kazał specjalnie przygotować wydzieloną część zamku. Jak głosiły plotki, plany tej inicjatywy powstawały od bardzo dawna, a za pieniądze jakie pochłonęła przebudowa podobno można było wykupić duże miasto. Karczmarz jednak odmawiał jakichkolwiek komentarzy na temat pomysłów, które miały być tam zrealizowane. Po dniu wielkiego świętowania przed finałem, po rozlaniu paruset tysięcy hektolitrów trunków, po wydaniu podobnej ilości ton jedzenia i po zagraniu wszystkich znanych i genialnych utworów przyszedł czas na rozpoczęcie wielkiego zmagania. Na uprzednio przygotowaną scenę, na jednej z okrągłych baszt wkroczył karczmarz. Był to czarny gryf w średnim wieku o białej głowie i brązowych pazurach. Jego potężne skrzydła zostały przykryte granatowym mundurem galowym. Kroczył dumnie i potężnie, bystro obserwując cały dziedziniec wypełniony kucami i innymi stworzeniami, które chciały zobaczyć najdonioślejsze wydarzenie turnieju. Karczmarz stanął na środku sceny i rzekł swym donośnym, miłym, ale i twardym głosem: - Witam wszystkich moich szanownych gości. Mam szczerą nadzieję, że nie zabrakło Wam niczego w moich skromnych progach. Chcę by ta chwila była dla wszystkich wyjątkowa, jak wiecie od pewnego czasu trwała przebudowa niektórych skrzydeł zamku. Jestem naprawdę szczęśliwy, że dostałem zgodę od organizatorów turnieju na poprowadzenie finału. Zapewniam, że kryształy magiczne w moim zamku zebrały dość energii by zapewnić nie tylko bezpieczeństwo, ale i wspaniałe widowisko moim gościom. Proszę o wyprowadzenie turniejowego zniczu. W tym momencie na najwyższej wieży, wychodzącej z cytadeli otworzył się szpiczasty, gotycki dach i ukazała się wielka, platynowa konstrukcja, pokryta szafirami, szmaragdami, rubinami i diamentami. Miała kształt trójkątnej czary, trzymanej mocno przez wyrzeźbiony szpon gryfa, kopyto kuca, dłoń człowieka i nieokreśloną kończynę nieznanego stwora. - Znicz zapali na rozpoczęcie pojedynku nieoceniony, główny organizator turnieju Hoffman! A teraz bez zbędnych przedłużeń pora przedstawić miejsce walki. Gryf wzniósł swe szpony ku górze, na ten znak zagrały potężne trąby ustawione na murach, a magiczne kryształy rozbłysły swymi runami. Przez cały zamek przebiegł wstrząs, gdy wielka konstrukcja oderwała się wraz z ziemią i wzniosła się na kilkaset stóp. Potężne wiry magii otaczały grające w słońcu czarne mury twierdzy i spływały po niebieskich dachówkach środkowej cytadeli. Następnie jak krople w deszczu moczą świat, tak tutaj cząstki magii spadały na całą karczmę i powoli czyniły ją przezroczystą. Cegła po cegle z widoku znikały mury, dziedzińce, fontanny, posągi, wielkie wieże i małe lady. - Nie bójcie się! Wszystko jest zaplanowane, aby każdy z Was mógł dobrze i należycie obejrzeć finał. Dzięki przezroczystości ścian będziecie mogli doskonale śledzić zmagania! Teraz pora abyście zobaczyli zasłonięte skrzydła, spuścić zasłony! Wielkie bariery zakrzywiające światło i wszystkie inne rodzaje wizji puściły, ukazując niewidoczną do tej pory część zamku, natomiast sfery ochronne dla publiczności utrwaliły się i przeszły na pełną moc. Oczom widzów ukazał się olbrzymi fragment murów i dziedzińca za nim. Fortyfikacje pasowały do tych, które okalały obecnie karczmę, ale zdawały się świeższe i nie nadgryzione zębem czasu. Czarne kamieni lśniły, a potężne blanki ochraniały swym ogromem kuce stojące na szczycie umocnień. Nie były to jednak zwykłe ogiery. Ich sylwetki przybierały szaro-błękitne odcienie i były półprzezroczyste, jakby duchowe. Zjawy nosiły majestatyczne zbroje, z których każda lśniła w słońcu. Na napierśnikach płytowych był namalowany herb Equestrii. Na prawym naramienniku widniał dumnie symbol słońca, a na lewym księżyca. Całe ciało kucy było pokryte pancerzem. Zbroje chrzęściły wśród galopu i szczęku mieczy. Większość wojowników nosiła salady, które całkowicie przykrywały ich głowy, zostawiając tylko długą szparę w kształcie spłaszczonej litery „v”. Niektórzy jednak nie nosili żadnych hełmów, wtedy ich długie eteryczne grzywy rozwiewały się na wietrze, a przytomne i zdeterminowane oczy szukały wrogów. Trwał przerażający i krwawy szturm na zamek. Majestatyczne chorągwie Equestrii łopotały podarte na huraganowym wietrze, wzbudzonym przez smocze skrzydła. Wiele tych eterycznych gadów unosiło się nad zamkiem. Każdy nosił wytrzymalszą od stali łuskę. Duchy bestii zionęły ogniem, zalewając połacie ziemi i unicestwiając wiele istnień. Skały na dziedzińcu płonęły od wysokiej temperatury, a sztandary zajmowały się językami ognia. Armie widmowych kucy nie pozostawały dłużne. Pod wyraźnymi rozkazami przełożonych w niebo szły salwy z łuków, kusz i balist. Pociski przeszywały niebo, a ich magiczne groty rozbłyskiwały na tysiące barw przy trafieniu. Gdzieniegdzie potężne cielsko widmowego smoka, spadało i niszczyło zabudowę wojskową. Czarne mury pokrywały się sadzą z ognistych podmuchów, lecz smoki nie były jedynym zagrożeniem dla Equestrińskich wojaków. Gady sprzymierzyły się bowiem z gryfami, które to masowo wlewały się do fortecy przez wyrwy w stopionym od żaru murze. Tam napotykały na dzielny opór falangi Equestriańczyków. Nad całym dziedzińcem wznosił się dominujący jazgot stali, huk pożaru, skrzydeł ogromnych bestii i dźwięki zwalnianych cięciw. Karczmarz patrzył z zadowoleniem na te sceny. Jego plan się powiódł za pomocą magii odtworzył wydarzenia z największego szturmu, jaki nawiedził ten zamek. Wszystko co widzowie widzieli było autentycznymi wydarzeniami sprzed wielu wieków. Co ciekawe żaden z duchów nie mógł nic zrobić któremukolwiek z magów uczestniczących w finałowym pojedynku. Zjawy ignorowały chi obecność, zdając się ich nawet nie dostrzegać. Jednak zniszczenia budynków, które powodował smoczy ogień czy gryfie katapulty, naprawdę wywierała autentyczny skutek na strukturę zamku. Wśród zjaw latały odłamki prawdziwych murów, skały topiły się, a cegły rysowały od uderzeń eterycznych toporów. Wydarzenia dla wzroku każdego z widzów zwalniały, lub przyśpieszały wedle jego woli. Było to iście epickie widowisko niszczycielskiej potęgi smoków, które mknęły z prędkością niepowstrzymanej burzy nad dzielnymi rycerzami w popękanych i zarysowanych zbrojach oraz wielkimi, umięśnionymi gryfami. Co raz niebo rozświetlał czar rzucony przez duchowych magów bitewnych. Eksplozje magicznej energii zbierały ponure żniwo wśród wrogów Equestrii. Dziedziniec na którym toczyła się walka był dopiero pierwszą częścią skrzydła. Na jego środku wznosiła się niczym samotna, nietknięta burzą skała - cytadela. Jej żelazne wrota były zamknięte i dawały bezpieczeństwo kucom, które schroniły się we wnętrzu niezdobytej budowli. Co ciekawe w ścianach, wysoko nad polem bitwy, umieszczone zostały witraże, przedstawiające z zewnątrz księżniczki Equestrii, a od środka herb czerwonego feniksa na złotym tle . Jednak nie było to zwykłe szkło, które można było po prostu zbić. Chroniło je wiele zaklęć obronnych i run, umiejętnie wplecionych w kompozycję artystyczną. Jeden ze smoków, chcących przebić się do środka zalał witraż ogniem, a potem wleciał w niego niczym tajfun. Magiczna eksplozja zahuczała i odrzuciła gada w tył, roznosząc półkolistą falę uderzeniową. Okno było nienaruszone. W środku cytadeli w sali o wysokim stropie, po której bokach ciągnęły się ogromne kolumny, znajdowali się znamienici rycerze i magowie. Na hełmach dostojników widniały kolorowe pióropusze. Czarodzieje nosili długie, ozdobne szaty, podpierając się na żelaznych lub drewnianych kosturach z magicznymi kryształami. Kolumny kończyły się kwiecistymi ozdobami z marmuru. Na ścianach wisiały purpurowe tkaniny, ułożone w wiele spadających na ziemię kaskad. Obok wyeksponowane były egzemplarze rozmaitej broni, z której każda stanowiła ukoronowanie kunsztu płatnerskiego jakiegoś mistrza. Ze ścian i sufitu zwisały długie, trójkątnie zakończone chorągwie i gobeliny. Straż zamkowa stała w równych rzędach przy kolumnach dumnie trzymając wzniesione kopie. Atmosfera w środku cytadeli zgoła różniła się od tej na zewnątrz. Zdawało się, że czas odtwarzał wydarzenia innych epok. Po przeciwnej stronie od wrót znajdował się bogaty, srebrny tron, do którego po czerwonym dywanie kroczył jakiś dostojny, wysoki, widmowy kuc. Miał na sobie pięknie zdobiony pancerz, a na plecach wielki miecz dwuręczny, przykryty w niektórych miejscach purpurowym płaszczem. Przy tronie, przodem do ogiera stał jakiś sędziwy jednorożec, odziany w błękitno złote szaty i trzymający w rękach koronę o sześciu klejnotach, z których każdy był w innym kolorze. Scena ta przedstawiała dawniejsze czasy niż nawet szturm, bowiem sięgała wieków sprzed panowania księżniczek. Trąby trzymane przez straż grały dostojny i doniosły hymn, ku czci właśnie koronowanego króla. Od głównej cytadeli odchodziły dwie zwieńczone okrągłymi kopułami budowle. Pierwsza z nich posiadała na szczycie ogromny otwór, przez który w niebo wystrzeliwał strumień kolorowej mocy. Bił on z białej, runicznej fontanny po środku okrągłej sali. Całe pomieszczenie wypełnione było lewitującymi książkami, których litery mieniły się mocą. Ściany, strop i podłogę pokrywały czarodziejskie znaki, świecące niebieskim światłem. Było to skrzydło kolegium magów mieszczącego się w tym zamku. Samo pomieszczenie liczyło około ćwierć hektara powierzchni. Po bokach ciągnęły się spiralne schody na kolejne półkondygnacje. Każda z nich była stworzona przez balkony z białego marmuru, wiszące dookoła głównej fontanny, tak by nie zasłonić sufitu. Od każdego balkonu odbiegały wejścia do pokojów opatrzone w srebrne drzwi. Każde z nich imitowało winorośl pnącą się w górę, a w naturalnie utworzone przez taką konstrukcję szczeliny, zostało wtłoczone krystalicznie przejrzyste szkło. W bocznych salach wiele widmowych magów testowało swoje zaklęcia, lub czytało skrypty dawnych arcymistrzów. Spod sufitu, spadała woda do fontanny. Jej kaskady opływały strumień magii idący w górę o promieniu około 10m. Co było najciekawsze promień mocy magicznej został odtworzony autentycznie i nie był tylko projekcją, jak wszystkie widma. Zachowywał realną strukturę jak odbudowane budowle. Każdy mag, który znalazł się poza barierami dla publiki czuł olbrzymią moc bijącą z tego źródła czystej energii magicznej. Strumień magii, lecący w górę napełniał spadającą wodę wielkim blaskiem, tak że emitowała z siebie światło o rozmaitych barwach. Drugi budynek odchodzący od widmowej cytadeli. Miał taki sam kształt co kolegium magów, lecz jego ściany zamiast z białego marmuru, zostały wykute jakby z wulkanicznej skały, pokrytej czarnymi kryształami. Na zewnątrz z posępnie wyglądających gargulców leciała w dół lawa, tworząc płonącą fosę wokół mrocznego budynku. W środku natomiast zamiast biblioteki i źródła mocy było więzienie. Potężne kraty z magicznych kryształów odgradzały od świata mroczne istoty znajdujące się w ciemnych celach. Powietrze wypełnił złowrogi pomruk ponurych stworzeń. Wśród ciemności cel widniały gdzieniegdzie ich czerwone złowieszcze ślepia. Czasami za kraty chwytała wielka łapa z płonącymi pazurami, zdolna z pewnością rozkruszyć najtwardszy pancerz. Nagle cofała się jednak wraz z rykiem bólu, wywołanego potężnym magicznym wyładowaniem. Co chwila powietrze eksplodowało od ujadań i błyskawic energii. Na środku mrocznej sali oświetlonej jedynie pochodniami, płonącymi krwisto, na miejscu gdzie w kolegium stała fontanna, znajdował się mroczny tron, jakby wyniesiony ponad ziemię, z zastygniętych skał z jądra planety. Siedział na nim milczący, duchowy, humanoidalny wojownik. Jego czarna zbroja posiadała czerwone akcenty. Za naramienniki służyły dwie czaszki wielkich smoków, nabite na kolce z czarnej stali. Głowa na wpół wypalona przez ogień, tak że została tylko sama zwęglona kość, przerażała nawet niektóre z bestii. Druga połowa pokryta była lodem i naszpikowana soplami. Obie gałki oczne strażnika płonęły na fioletowo. O tron oparty był potężny topór długości 4m. Jego ostrzeż z czarnej stali było ostre i nasączone magią, tak że jarzyło się na purpurowo. Miało w sobie zatopione rubinowe kryształy, które emanowały mocą. Wokół tronu płonął czarny ogień. Czasami jednak wydarzała się zadziwiająca sytuacja. Potężny atak magiczny podczas szturmu mógł uszkadzać struktury mrocznego więzienia. Wtedy wychodziły z niego owe bestie, pochodzące z innego czasu. Siały spustoszenie na polu bitwy, biegając, zalewając mrocznymi płomieniami rycerzy, tudzież pożerając żywcem smoki. Wszystkie te cztery sfery czasowe potrafiły przenikać się wzajemnie. Tworzyła je jedna materialna rzeczywistość kreująca fizyczny wygląd areny i niezależne od siebie sploty wydarzeń dziejących się w różnym czasie, tworzonych przez duchy. Zjawy nie miały żadnej możliwości działania na pojedynkujących się magów, a jedynie potrafiły niszczyć ściany budowli. Nad całością areny wznosiły się dwa słońca i dwa księżyce, szalejące pożary przeplatały się z dostojnymi gobelinami i majestatycznymi promieniami magii. Czas mieszał się i zmieniał swe tory, umarłe na pozór duchy po pewnym czasie wstawały by dalej toczyć historyczny bój. Dźwięk oręża, ryk trąb, bestii i szum wodospadu oraz magicznej kolumny mieszały się w jedną z najdziwniejszych symfonii zniszczenia i kreacji. ~ by Kapi Podziemia, a raczej, olbrzymi kawał ziemi unoszący się wraz z zamkiem, cechował się wieloma sekretami, ukrytymi przejściami, a także obiektami, na tyle, że ze spokojnym sercem można by stwierdzić, że kryły w sobie drugi, niewiele mniejszy zamek. Odwrócony, pogrzebany, jednakże wciąż stanowiący solidny, przepełniony magią fundament dla właściwej fortecy. Podziemne ogrody? Tak, mamy je tutaj. Z drugiej jednak strony, panujące tutaj warunki oraz styk magii, alchemii i przeróżnych bakterii, doprowadziły do wielu wypaczeń. To znaczy, z punktu widzenia poszukującego inspiracji artysty, wszystkie te przerośnięte rośliny, pstrokate kwiaty o nietypowych kształtach, giętkie łodygi i umożliwiające przemieszczanie się korzenie, wszystko to może posłużyć za paliwo dla niejednego dzieła sztuki. Zwłaszcza, kiedy widzisz jak jeden kwiat otwiera się, by wypuścić zwieńczone parzydełkami macki, odpędzając od siebie natarczywe szkielety. Nie wiemy jednak od jak dawna tutaj pomieszkują. Nawet po ich uzbrojeniu ciężko cokolwiek rozpoznać. Przeżarte przez rdzę, rozpadające się zbroje płytowe, naszpikowane wyszczerbionymi grotami strzał tarcze oraz skrawki skóry na stopach, niegdyś będące doskonałej jakości butami, wszystko wygląda tak samo. Zero znaków szczególnych. To mogą być wojacy sprzed paru tysiącleci, sprzed kilku wieków, bądź też paru dekad. Ba, to wcale nie muszą być polegli, walczący o sprawy Equestrii. Równie dobrze mogą być tutaj agresorzy. Cóż, zdaje się, że w obliczu śmierci, istotnie wszyscy jesteśmy tacy sami. Właśnie tak to widzę. Złożona z kości, nieumarła masa, tocząca niekończący się bój z tętniącymi życiem, być może samoświadomymi roślinami, panującymi nad tymże ogrodem. Na wspomnienie zasługuje również szkarłatna rzeka, przecinająca tenże ogród. Nie jest to jednak to, co myślicie, w żadnym wypadku. Po prostu, barwa ta wynika z produkowanego przez lwią większość kwiatów soku. Niedaleko znajdziecie przejście prowadzące do laboratorium alchemicznego. Jeśli lubicie towarzystwo niezliczonych szeregów grubych, zakurzonych ksiąg, zapach pergaminu, jeżeli lubujecie się w sunięciu dłońmi po charakterystycznej teksturze zwoi i pieczęci, poznając różnorakie starożytne znaki, runy i rządzące wszechświatem prawdy, zatem jest to miejsce dla Was. Oczywiście, nie brakuje tutaj także wielopiętrowych półek, wypełnionych po brzegi różnymi naczyniami chemicznymi, przyrządami, próbkami oraz narzędziami będących zagadką również i dla mnie. Niemniej, nasi alchemicy co rusz podejmują coraz to nowe eksperymenty. To stąd bierze się to lekko uciążliwe bulgotanie, syk oraz specyficzny smrodek, pochodzący z kotłów, ale również palników, umożliwiających podgrzanie wywaru do właściwej temperatury. Kiedy już oderwiecie wzrok od mknących przez przewody, naczynia i łączniki spienione eliksiry, chciałbym pokazać magazyn odczynników. Współpracujący z nami zbieracze i poszukiwacze przygód bez ustanku dostarczają nam znakomitej jakości składniki. Korzenie różnych roślin i drzew, czasem w całości, a czasem sproszkowane, owoce, piasek morski, liście co egzotyczniejszych kwiatów, skały, ale także kory wybranych drzew, futro wszelakich, mniej lub bardziej groźnych zwierzów, oraz inne części… Jak na przykład oko Harpii, szpon Mantykoty, róg Minotaura, móżdżek Beholdera, wątroba Anakondy, czy też… Argh. To chyba nie jest najlepsza pora na prezentację innych składników, tych bardziej… Wewnętrznych, trudniejszych do zdobycia. Zwłaszcza, że już za moment powrócimy na powierzchnię. Zdecydowanie, mniej tu tajemniczości, intrygi, śladów pozostawionych przez czas. Mowa o gustownie urządzonej, przestrzennej jadalni. Naczynia mamy wszelkiego rodzaju. Porcelanowe, szklane, wykonane ze złota, srebra, ale także mosiądzu. Część menu zapewne znacie z oferty Karczmy „Pod Gryfim Pazurem”, ale część jest zupełnie nowa. Teraz macie świetną okazję, by spróbować wyśmienitych, rzadkich dań, które na co dzień kosztują… O wiele, wiele więcej. Dzisiaj mamy ofertę specjalną. Dotyczy tu także najznakomitszych win, także musujących, jak również deserów i owoców rodem z odległych wysp. Nie zapomnieliśmy również o muzyce i występach znanych na całym świecie grup artystycznych. Dokładnie tak! Za tą wielką, czerwoną zasłoną znajdziecie szeroką scenę, gdzie scenografia zmienia się w zależności od woli scenarzysty. A co najlepsze, nie musi on znać nawet podstaw magii. Scena reaguje sama. Chwila moment… Chyba jednak mamy tu nieco tajemnicy. A przynajmniej, smaczek intrygi. Światło pochodzi głównie od świeczników, zaś cienie rzucane na obrazy, rzeźby, czy ozdobne wazy, nadają im odrobiny mroku. Aczkolwiek, jeżeli jesteście głodni nie tyle jadła, co sztuki, zapraszam do naszej galerii. Znajdziecie tam także „żywe” rzeźby, służących głównie za ochronę naszej wieży zegarowej. Tak, już sam Żniwiarz nie wystarczy. Uniesienie zamku jakoś zbiegło się w czasie z migracją smoków, toteż musimy poświęcić szczególną uwagę bezpieczeństwu mechanizmu gigantycznego, pozłacanego zegara. Jeżeli przestanie chodzić, skąd będziemy wiedzieć, kiedy pora na kolejne przedstawienie? Skąd będziemy wiedzieć o końcu biesiady? Jak „wyczujemy” kiedy pora na rozpoczęcie pojedynku? Przemierzając zbrojownię oraz katedrę, gdzie można poprosić anioły o błogosławieństwo przed walką, dotrzecie do wielkich schodów, prowadzących na szczyt zamku. Stamtąd, można spojrzeć nie tylko na panoramę zamku, ale także wszystkiego tego, co znajduje się pod chmurami. Chmurami, które to poczęły wirować wokół gryfiego szponu, tworząc zdumiewający w swych rozmiarach i kompozycji kolorów zdumiewający wir, w oku którego zaczęła gromadzić się astralna energia. Pora na mały pokaz magicznych ogni. Nich niebo rozbłyśnie różnokolorowymi barwami, niech gwiazdy zetrą się z naładowanymi gorącem, eksplodującymi sferami energii, sygnalizując rychłe rozpoczęcie finałowego starcia w II Turnieju Magicznych Pojedynków! Kamienne gargulce i latające golemy, wiwerny, rozpoczęły żywiołowy taniec pośród buchającej w obłokach magii, zaś łańcuchy zatrzeszczały, połyskując w świetle różnokolorowych wybuchów. Nasza orkiestra raz jeszcze odegrała motyw muzyczny, a chmury rozproszyły się, by zainteresowane finałem bóstwa mogły obserwować walkę tak samo, jak Wy, droga publiczności! Po chwili, w trakcie której ogromna publika przypatrywała się arenie, karczmarz znów dumnie zabrał głos: - Znamy już miejsce walki, teraz przywitajmy zawodników. Przed Wami najwspanialsi z wspaniałych, najpotężniejsi z potężnych, jedyni, którzy przetrwali magiczne zmagania i doszli aż tu, do II Finału Turnieju Magicznych Pojedynków. Powitajcie gromkimi oklaskami Zegarmistrza i Hoffnera! Gdy magowie będą gotowi ustawią się w kręgach teleportacyjnych, które przeniosą ich w dowolne miejsce areny, jakie sobie wybiorą. Przypominam, że nie musicie obawiać się duchów z odmętów czasu, nic wam nie zrobią, dopóki przeciwnik sam ich nie zaczaruje. Nie przejmujcie się także zniszczeniami zamku, mam zabezpieczenia i możliwości, aby naprawić go od razu po zakończeniu pojedynku, choćbyście zrównali go z ziemią. Teraz przygotujcie się, Hoffmanie proszę zapal znicz! Wśród wiwatów wielkiego tłumu kucy i innych stworzeń Hoffman ruszył powoli platynowymi schodami, trzymając pochodnię o błękitnym płomieniu. Dotarł na szczyt zniczu i na dźwięk trąb podłożył ogień. Czara platynowej konstrukcji rozbłysnęła niebieskim płomieniem, którego języki wystrzeliły na 50m w górę. Niektóre odłączyły się od całości i zmieniając barwę zaczęły krążyć po orbitach wokół wieży. Inne eksplodowały tęczą barw i przyjemnie huczały niczym ogromne fajerwerki. Dźwięki trąb wzmogły się, a kręgi teleportacyjne zaświeciły się mocą, aktywując się. Kryształy magiczne poza areną świeciły potężną mocą, unosząc zamek, sprawiając że był przezroczysty, a przede wszystkim zasilając najmocniejszą, ustawioną kiedykolwiek w turnieju, barierę antymagiczną, chroniącą publiczność. Wśród wiwatów i skandowania imion wspaniałych bohaterów dzisiejszego zmagania, rozległ się donośny głos gryfa: - Niech wasze czary będą potężne, niech będą widowiskowe, niech wasze umysły zaszczycą nas pokazaniem swej pełni. Nie oszczędzajcie mocy, nie oszczędzajcie zamku, nie oszczędzajcie zaklęć. Pokażcie widowni który z Was jest godzien nosić tytuł zwycięzcy tego turnieju. Powodzenia i niech wygra najlepszy! ~ by Kapi Cóż... Wypadałoby jeszcze dodać coś od siebie... Jeszcze raz, witam wszystkich na ostatniej arenie w II Turnieju Magicznych Pojedynków! Po aż trzydziestu zapierających dech w piersiach (lub nie, ponieważ różnie to bywało) starciach, spośród trzydziestu dwóch uczestników, wyłoniło się dwóch najmocniejszych, najbardziej nieustępliwych, najbardziej zdeterminowanych śmiałków, którzy lada moment stoczą batalię o Statuę Glorii! Przed Wami historyczne starcie! Zegarmistrz VS Hoffner Panowie, znacie zasady. Macie za sobą ogrom magicznych starć, ale liczymy, że najlepsze zachowaliście na koniec. Nie chcę przedłużać, bo sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. Dajcie nam wielkie, niezapomniane starcie, tak jak udawało się to do tej pory!
  17. Witam na kolejnej, nadzwyczaj umuzykalnionej arenie! Dokładnie tak. To nie jest zwyczajne pole bitwy, jakie można było zobaczyć do tej pory. Zdaje się, że jedyną cechą wspólną jest owalny kształt obiektu. Cała reszta, to coś zupełnie nowego. Przede wszystkim, poruszając się po arenie, nie można pozbyć się wrażenia, że chodzi się po parkiecie. Okalające arenę ozdoby wydają się być regularnymi płaskorzeźbami, na pierwszy rzut oka. Nic bardziej mylnego. Są to czysto abstrakcyjne kształty, wykonane z poskręcanych elementów różnych instrumentów dętych, zwieńczone lśniącymi tubami. Owe plątaniny złotych i srebrnych metali nie wyrastały jednak ponad ozdobne kolumny, stylizowane na klawisze fortepianu. Podtrzymujące sufit filary kształtem przypominały gigantyczne wiolonczele, natomiast splecione ze sobą struny ułożone były w nuty, wprawione w ruch za pomocą magii. Tańcowały sobie gdzieś między tubami a klawiszami fortepianu, w rytm wygrywanej przez organy melodii. Wspomniane organy „stały” na suficie. Wygrywający nań muzykę artysta również podlegał odwróconej grawitacji. W ogóle nie obawiał się, że spadnie, albo „jak u licha ci magowie są w stanie spacerować po górze”. Po prostu siedział sobie i grał, a z instrumentu wydobywała się nie tylko muzyka, ale również światła. Jasne snopy, rozcinając cienie, przez chwilę krążyły po parkiecie, aż skierowały się na uczestników nowego pojedynku. Nie minęło wiele czasu, aż górną przestrzeń wypełniły animowane przy pomocy magii instrumenty, wygrywając nową melodię, przy akompaniamencie perkusji, podskakującej sobie gdzieś tam w oddali. Jak tylko skończy się ten koncert, przejdziemy do magicznego starcia. Przyznaję, smyczki chwytają za serce, bębny i talerze "podbijają" dodatnio wrażenia, zaś gra świateł, magicznych iskier i łopoczące na strumieniach nut zasłony nadają całości czysto "żywej" otoczki. Wydaje się, że to nie tylko nasz grajek, ale cała arena tworzy oryginale kompozycje, hucznie zapowiadając nadchodzące starcie. A kogo w nim zobaczymy? Drodzy państwo, dzisiaj Minish, Bohater Burzy, zmierzy się z Lepusem, w tym trwającym dwa tygodnie pojedynku! Powitalny mini-koncert zakończy solówka, grana na harmonijce. Jeszcze chwila... W porządku. Instrumenty schowały się, zaś światła wypełniły całą salę. Pokażcie, na co Was stać!
  18. Zdaje się, że znane są już Wam przerwy w dostawie internetu problemy z udrożnieniem kanałów energetycznych i bariera utrudniająca ziszczenie podstawowych inkantacji. Niemniej, wszelakie usterki zostały już zażegnane, toteż spieszę z werdyktem, coby nie opóźniać wielkiego finału jeszcze bardziej. Gotowi? Spacetime Dancer - 1 Hoffner - 6 Drodzy Państwo, Hoffner zdobył w tym starciu znaczącą przewagę, tym samym torując sobie drogę ku wielkiemu finałowi! Serdeczne gratulacje należą się także jego przeciwnikowi, Spacetime Dancerowi, który w tym Turnieju dotarł bardzo daleko i walczył do samego końca! Odliczanie do finału rozpoczęte...
  19. Z powodu przerwy w dostawie internetu czasowego zablokowania kanałów energetycznych i stłumienia mocy wywołanej przez nieznane źródło, nie byłem w stanie zakończyć starcia o tej porze, co zwykle. Problem został już zażegnany, toteż nie ma co zwlekać. Czas poznać zwycięzcę pojedynki i pierwszego finalistę II Turnieju Magicznych Pojedynków! Sądząc po wiadomości Seroxa z 00:56, mogę przypuszczać, że przez pewien czas mieliśmy remis. Cóż, nie jestem w stanie tego zweryfikować, ani ocenić, czy opóźnienie przyczyniło się do wyjaśnienia tej kwestii. Niemniej, czas podliczyć głosy. Zegarmistrz - 8 Serox Vonxatian - 7 Mili Państwo, przewagą jednego głosu, z tego starcia wychodzi zwycięsko Zegarmistrz i to właśnie jego zobaczymy w nadchodzącym, wielkim finale! Gratulujemy! Wyrazy uznania należą się również jego oponentowi, Seroxowi. Udało mu się dotrzymać kroku przez całą walkę i postawić pod znakiem zapytania awans Zegarmistrza! Oczywiście, dało nam to wiele widowiskowych akcji i nietuzinkowych zaklęć, dzięki czemu ten pojedynek z całą pewnością przejdzie do historii, jako jeden z tych najbardziej ikonicznych. Doskonała robota! Nie pozostaje nam już nic innego, jak poczekać na otwarcie tego największego, najważniejszego, finałowego pojedynku...
  20. Cóż... Nadszedł czas na zakończenie pojedynku! Mechanizm gongu trochę się zapowietrzył, toteż zostaliśmy zmuszeni do skorzystania z rozwiązania zastępczego... *po sali rozchodzą się słabe dźwięki dzwoneczka* Tak, zgadza się. Cały budżet wtłoczyliśmy na arenę dla Was, toteż zabrakło na większy instrument. Niemniej, z całą pewnością nie zabrakło energii, czarów oraz klimatu. Ale czyje poczynania przyjdzie nam śledzić w trakcie wielkiego finału? Czy o Statuę Glorii zmierzy się Spacetime Dancer, czy Hoffner? Drodzy państwo, czekamy na Wasze głosy i komentarze. Kto zaskarbił sobie szacunek większości i czyje zaklęcia przechyliły szalę zwycięstwa? Przekonajmy się!
  21. Dosłownie przed chwilą na sali magicznych zmagań rozbrzmiał gong. Słyszeliście ten czysty, dostojny dźwięk? Ekhm... Zaraz, czy aby na pewno jakikolwiek dźwięk można określić mianem "dostojnego"? Być może jest to całkiem głęboka i bardzo filozoficzna w swej naturze zagwozdka, lecz póki co, mamy o wiele ważniejszą. Mianowicie, kogo ujrzymy w wielkim finale II Turnieju Magicznych Pojedynków? Czyja potęga przeważyła? Kto otrzyma szansę stoczenia bitwy o Statuę Glorii? Czy będzie to Zegarmistrz, czy Serox Vonxatian? Wybór należy do Was. Wznoście kikuty w górę, komentujcie, głosujcie!
  22. Swym statusem, Hoffner zwrócił mi uwagę na tenże pojedynek. A mianowicie na to, że miałem go już dawno zakończyć. Jak zwykle zapomniałem :/ Niemniej dobrze, że wynikło z tego więcej głosów i komentarzy do pojedynku. Zatem, nie przedłużając jeszcze bardziej, przejdę do podliczenia głosów i wyłonienia zwycięzcy. Gotowi? SolarIsEpic - 2 Jaenr Linnre - 4 Tak więc, drogą dwukrotnej przewagi, to magiczne starcie zwycięża Jaenr Linnre! Składamy gratulacje zarówno jemu, jak i SolarIsEpicowi, za wytrwanie na placu boju i uraczenie nas niejednym imponującym zaklęciem!
  23. Coraz bliżej końca… Nieuchronnie zbliżamy się do finałowej bitwy. Ale zanim to nastąpi, czeka nas przeprawa przez jeszcze dwie areny. Oto jedna z nich. Pierwszą przeszkodą, z jaką musieli zmierzyć się magowie, była olbrzymich rozmiarów klatka schodowa. Ktokolwiek ją projektował, nie myślał chyba o istotach ludzkich, ani tym bardziej nieparzystokopytnych. To nie są zwyczajne schody, jakie można odnaleźć w pałacach najbardziej rozkapryszonych szlachciców. To schody stworzone z myślą o czymś… Wielkim. Pytanie – o czym konkretnie? Może dorosły Cerber? A może przerośnięty Minotaur? A może te ogromne stopnie miały zdzierżyć masę mitycznych tytanów, którzy, zgodnie z legendą, przemierzali drogę na szczy do każde sto lat, by stoczyć walkę i zwrócić na siebie uwagę bóstw? Możliwe. Wspominając o bóstwach, istnieje pewna legenda, zgodnie z którą zwycięzca pojedynku tytanów zostawał nagrodzony audiencją boga, który to był jego stwórcą. Ów bóg miał zważyć zasługi swego dzieła i zadecydować, czy był już gotów znaleźć się po jego prawicy i czy mógłby zająć się tworzeniem własnych tytanów. Dzisiaj, mówi się, że skamieniałe ciała tych tytanów, którzy zostali skazani na wieczny pobyt na ziemi, wciąż niestrudzenie podtrzymują sklepienie, które utrzymuje całą to zapomniane przez czas sanktuarium. W przeciwnym razie, całość zostałaby pochłonięta przez otchłań. A cóż to za otchłań? Cóż, to już jest inna legenda. W każdym razie, te gigantyczne i zdające się ciągnąć w nieskończoność schody, nie powinny być przeszkodą dla magów Waszego kalibru. Ot, zaklęcie dodające skrzydeł, lewitacja, czy nawet przybranie eterycznej postaci i „popłynięcie” ku górze. Z czasem zauważycie, że kolejne piętra oddzielane są grubymi, kamiennymi płytami, zaś na ścianach pojawiają się lampiony. Na początku dosyć prymitywne, lecz potem o regularnej strukturze, oprawione, stosownie wykończone. W ogóle, od pewnego poziomu schody stają się jakby „solidniejsze”, dokładniejsze w swym wykonaniu, a nawet ozdobione rycinami, płaskorzeźbami. Może to symbol mozolnej wspinaczki ku niebiosom, świetności? Może, może… Morze to jest głębokie i szerokie. Kiedy dotrzecie na szczyt sanktuarium sami zobaczycie co mam na myśli. Owa starożytna, budowla „wyrastała” spod tafli wody, przebijając chmury i pnąc się wysoko, wysoko, niemalże do granicy z kosmosem. Sporych rozmiarów okna, wypełnione cieszącymi oko witrażami, nieco zniekształcały obraz z zewnątrz, lecz w końcu pojawiły si również dużo mniejsze, służące nie za ozdobę tejże struktury, lecz… Jako zwyczajne okna. Możecie przez nie zobaczyć okalające sanktuarium morze. Podmuchy wiatru raz po raz targały rozciągającym się hen daleko błękitem, mieniącym się w blasku słońca. Kiedy już nacieszycie oczy i nawdychacie się bryzy, zapraszam do dalszej wędrówki na górę. Z czasem, wszystko do „dolne”, czy też może „doczesne”, jak mawia legenda, zostanie przykryte przez grubą warstwę śnieżnobiałych obłoków. Stamtąd już prosta droga do areny, na której odbędzie się Wasz pojedynek. To zaczyna robić się intrygująco. Pod względem fizycznym, arenę stanowiła gigantyczna, kolista płyta, usłana szlachetnymi kamieniami, runami, płaskorzeźbami. Pod względem magicznym zaś, z krawędzi płyty „wyrastała” magiczna energia. Liczne strumienie mocy pięły się ku górze, tworząc specjalną kopułę, w kształcie półkola. Łączyły się i przenikały wzajemnie, tworząc usłaną kosmicznymi minerałami i magicznymi iskrami siatkę, służącą za ściany, sufit oraz ozdobę – zupełnie, jakbyśmy w jednej chwili znaleźli się w samym rdzeniu jakiegoś magicznego artefaktu, źródła ogromnej mocy. Jakbyśmy byli jego częścią. Nie potrafię określić jak wiele metrów, kilometrów znajdujemy się nad poziomem morza. Podobnie, nie potrafię przewidzieć wyniku tego starcia. Tutaj wszystko się może zdarzyć. Jedyne, co mogę mniej-więcej opisać to to, że na tejże arenie można by zmieścić wielką metropolię. Zatem, macie ogromne pole do popisu. I uwagę legendarnych bóstw. Drodzy Państwo, oto znajdujemy się na dwudziestej dziewiątej już arenie! Już za moment zmierzą się na niej Zegarmistrz oraz Serox Vonxatian! Bitwa ta przyniesie nam jednego z finalistów, toteż walka ta ma szczególnie znaczenie! Arena całkiem spora, napełniona zarówno tajemnicą jak i zdrową dozą niepojętości! Jesteście gotowi? Zatem, niech rozpocznie się pojedynek!
  24. Wracam po doliczonym czasie rozgrywki, by podsumować oddane kilka godzin temu głosy. Zdaje się, że od tamtej pory wiele się nie zmieniło, gdyż tak oto prezentuje się rozkład głosów: Magnus - 5 Serox Vonxatian - 6 A zatem, po przedłużonym okresie głosowania, przewagą jednego głosu zwycięża Serox Vonxatian! Gratulujemy zarówno jemu, jak również niezłomnemu Magnusowi, który dotrzymał mu kroku podczas tego pojedynku! Spisaliście się znakomicie! Już niedługo przyjdzie nam obejrzeć kolejne starcia. Pośród wojowników znajdzie się Serox... Czy uda mu się utorować sobie drogę ku wielkiemu finałowi?
  25. Nadszedł czas na poznanie zwycięzcy magicznego pojedynku. Zobaczmy zatem jak rozłożyły się głosy i czyja potęga przeważyła na szali. Kogo zobaczymy w kolejnej rundzie? Hoffner - 4 Nimfadora Enigma - 2 A zatem, przewagą dwóch głosów, z bitwy wychodzi zwycięsko Hoffner! Nimfadora walczyła dzielnie, uwolniła mnóstwo mocy, którą zresztą bardzo długo zbierała, jednakże Hoffner zaskarbił sobie uznanie większej części publiki. Gratulujemy zarówno jemu, jak i jego przeciwniczce! Na pewno o niej nie zapomnimy, kiedy przyjdzie czas na konkurs o Statuy Uznania... Tak jak i o wielu innych wojownikach. Niemniej, nie zapomnimy także, że Hoffner przechodzi dalej. Zobaczymy, jak dalej potoczą się jego losy...
×
×
  • Utwórz nowe...