Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 06/12/14 we wszystkich miejscach
-
Changes made in the editor will be lost? o_0 Haha, no~ chyba nie na tym forum... Bo aby odzyskać naszą ścianę tekstu, która po zamknięciu karty przepadła, należy: otworzyć zamknięty temat kliknąć ten szary prostokąt pod "Dodaj odpowiedź" kliknąć ten napis na dole "wyświetl automatycznie zapisaną treść" kliknąć ten przycisk "Przywróć zawartość" smacznego! ^^ ~~ A tymczasem wszelakim wyskakującym okienkom mówimy stanowcze nnnnope!! >,<3 points
-
O, a tu się nie zgodzę. Starą panną bym nazwała kogoś, kto, mimo chęci, nie znalazł sobie partnera. Singiel nikogo nie szuka i jest mu dobrze samemu.2 points
-
Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
-
Po dość długim czasie od mojego ostatniego komentarza powracam, by z zadowoleniem stwierdzić - przeczytałem całe "Światło pośród mroku". Większość swoich przemyśleń i wskazówek przekazałem już bezpośrednio autorowi, a coś w rodzaju recenzji najpewniej jeszcze pojawi się w jakimś fandomowym magazynie. Dlatego też nie jestem przekonany, co dokładnie mam w tym komentarzu zawrzeć. Trudno, wpiszę wszystko co przyjdzie mi do głowy. Na samym wstępie - nie żałuję czasu poświęcone na to opowiadanie, a biorąc pod uwagę trudny styl, ogólne poziom treści, z którymi miałem do czynienia, było to sporo z mojej strony. Tak czy inaczej - naprawdę było warto. Światło... jest bowiem opowiadaniem bardzo dobrym, do tego wszystkiego dość innym od typowych dzieł naszego krajowego rynku literackiego w fandomie. Do dzieła! Błędy zdarzają się więcej niż często niestety. Wiem, że autor powoli kombinuje już nad gruntowną korektą - i bardzo dobrze. Sam pozaznaczałem trochę w niektórych częściach, ale ponieważ większość czytałem na dokumentach poza domem, zrobiłem tylko tyle, ile byłem w stanie, czyli niewiele. Mimo sporej ilości niedoróbek i różnego kalibru błędów, nie jest to aż takim problemem przy czytaniu. W żadnym razie nikogo nie rozgrzeszam, jak każdy tekst ten też byłby lepszy, gdyby był stuprocentowo poprawny, chcę tylko powiedzieć, że treść jest na tyle dająca do myślenia, że błędy były ostatnią rzeczą, na której miałem ochotę zatrzymywać uwagę. Gorzej ze stylem, bo tego nie da się obejść. Styl oscyluje między "ciężkim", "potwornie ciężkim" a "ciężkim ale jednak dobrym". Tak, jeśli ktoś nie czuje się na siłach w zabawie w tekstołamacz, niestety powinien chyba odpuścić sobie tego fika. Co ciekawe, same opowiadania mają różny stopień trudności czytania. Symfonia jest zdecydowanie za trudna do gryzienia jej narracji, do tego wszystkiego najmniej "zapycha" naszą uwagę, więc wypada najgorzej. Opus Magnum jest lepsze, znacznie lepsze, ale też bywa trudno. Ścieżka przez sny okazała się gorsza niż Opus, zwłaszcza w pierwszej połowie. Pojawiające się postacie były naprawdę fajne, ale przez naprawdę ciężki styl zżyłem się z nimi dużo później niż powinienem i o wiele za późno zrozumiałem, o co tam chodzi. Za to z radosną pewnością powiem, że na końcu tego opowiadania styl nie miał już znaczenia, bo tyle się działo. Fui Primus ma odpychająco trudny opis wstępny, ciężki, wręcz niebotycznie ciężki, do tego wszystkiego wcale nie tak bardzo satysfakcjonujący po lekturze, bardziej zostawiający "uff... nareszcie normalny tekst". Reszta tymczasem była dla mnie lżejsza do czytania niż Ścieżka i chyba nawet niż Opus. Może to jednak kwestia tego, że byłem już przyzwyczajony? No i Odrodzenie, wpisujące się dla mnie w poziom narracji Fui Primus. Ogólnie - styl, jak wspomniałem wyżej, bardzo ciężki. Sprawdza się jednak do kilku rzeczy. Mimo wszystko buduje pewną atmosferę i specyficzną głębię tekstu, co więcej robi to dość dobrze, im później tym lepiej. Po drugie, niektóre opisy są przekozackie, jak się w nie wczytać i spróbować sobie powyobrażać, zdecydowanie rządził opis Canterlot. Zanim ocenię całość fabuły i kreacji świata, po kolei powiem kilka słów o każdym opowiadaniu składowym. Niestety, są nierówne, ale to też może być kwestia gustu. Oto i one: Symfonia - mówi się, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy. Miejmy nadzieję, że ta zasada jest prawdziwa, bo Symfonia to początek ani trochę nie przystający do poziomu utworu i zdecydowanie najsłabsza część całości. Będąc wydawcą zaśmiałbym się chciwie i kazał do dobrego opowiadania napisać dobry prolog, ale teraz, jako zwykły czytelnik mogę ubolewać, że to opowiadanie, pełne przemyśleń, ciekawych rozwiązań na świat i historię, z własną "teorią mroku", zaczyna się zwykłą sieczką w rytm muzyki. To niegodne. Po prostu było za słabo w stosunku do reszty. Opus magnum - na szczęście po słabym poprzednim następuje dobre Opus. Łatwiej nam na poważnie zacząć przygodę z tą wizją, gdy mamy dobry łącznik w postaci Mane six. Pisałem wyżej o ich niezwykłej kreacji, więc nie będę się powtarzał. Tekst sam w sobie już sprawiał dobre wrażenie, mimo epatowania brutalnością. Jeśli komuś Symfonia wydała się zbyt okrutna, powinien sobie darować następne. Co więcej, bardziej niż na cielesnych uderzeniach, autor skupił się na mentalnych, przez co tekst stał się dużo lepszy. Koniec końców zakończenie trochę... mierzwi moje zmysły (CMC?! poważnie?!), ale ogólna kreacja tego opowiadania, nawet bez późniejszego, skrupulatnego wyjaśniania drugiego dna w następnych, już uczyniłaby Opus dobrym fikiem, nie wybitnym, nawet nie bardzo dobrym, ale całkiem niezłym. Na szczęście, mamy następne dzieła. Ścieżka przez sny - po okrucieństwie, nagły zwrot. Tekst, o którym Madeleine napisała, że został stworzony w klimacie sekty. Tak, po tych wszystkich psychicznych torturach i fizycznym bólu, nagle dostajemy opowiadanko o grupie przyjaciół, którym pomógł pewien jednorożec, regularnie śniący o rzeczach, które nie do końca były dla niego zrozumiałe. Opowiadanie ciepłe, przyjemne, jednak przez pierwszą połowę dla mnie po prostu nudne. Madeleine powiedziała, że to jej ulubiona część. Moja nie, niestety. Przez pierwszą połowę prawie spałem, potem spodobało mi się parę opisów, potem dałem się wciągnąć... by zakończenie dosłownie mnie rozwaliło. Naprawdę, rzadko spotyka się opowiadanie z tak mizernym początkiem i tak doskonałym zakończeniem. Koniec końców Ścieżka jest świetna, właśnie przez to, co się stało. Co więcej uzupełnia Opus. Już po tych trzech opowiadaniach mielibyśmy zupełnie inną wizję tego co się stało, jednak z masą nierozwiązanych tajemnic. I wtedy dostajemy... Fui Primus, Sum Aethernus - wow! To jest moja ulubiona część, pomijając rzecz jasna wstępny opis, za trudny i za ciężki, zwłaszcza dla kogoś tak ceniącego klarowność jak ja. Jednak dalsza część, w której poznajemy szczegółowe uzupełnienie losów całej Equestrii... To naprawdę niesamowita wizja, bardzo spójna i interesująca. Nie zgadzam się też z tym, by był to fanfik o "problemach rodzicielskich" (śmiesznie to brzmi, lecz nie jest pozbawione sensu). Dla mnie był to pewien "pojedynek podejść", filozoficzne starcie tezy i antytezy, walka o zrozumienie samego siebie. Naprawdę, szacun za to, bo filozofia w opowiadaniach nigdy nie była łatwa. Dostrzegłem sporo Hegla, Schopenhauera, trochę Platona, ogólnie rozumianą dialektykę (bez typowego Marksa na szczęście). Autor zarzeka się, że ich nie zna, ale to niczego nie zmienia, są te wątki i są interesujące. Dla mnie, jako domorosłego filozofa - gratka. Jeden tylko duży mankament rzucił mi się w oczy - gdy w Opus czytałem o M6, było to bardzo dobre. Tutaj... czułem, że jest to treść zbędna, bo uzupełnienie ich zachowania z mojej perspektywy nie było ani bardzo potrzebne, ani bardzo udane. Szkoda, bo dla mnie taki detal leciutko popsuł kompozycję. Odrodzenie - jak pisałem wcześniej, poznaje się po tym jak kończy. A kończy dobrze, bardzo dobre, świetnie. Odrodzenie jest właśnie tym, jak powinno wyglądać zakończenie. W pewien sposób nawet leciutko mnie wzruszyło. Skojarzyło mi się z takim momentem w filmie, gdzie akcja została już rozwiązana, zaraz za punktem kulminacyjnym, gdzie wszyscy mogli wziąć oddech. Potem wprawdzie stało się jeszcze kilka ciekawych rzeczy, ale lecieliśmy już na zupełnie innych emocjach. No i tak, zostało to zrobione z pompą, w stylu zakończeń serialowych. Dobra, biorąc pow uwagę, że będę jeszcze pisał recenzję, a i może w tym temacie dodam później komenta, czas się zbliżyć do końca. Powiem jeszcze, że fabuła jest niesamowicie przemyślana, wizja inspirująca, a kilka rzeczy naprawdę mi się spodobało, zwłaszcza w jakiś sposób świeża kreacja zamiany Luny w Nightmare Moon. Do tego wszystkiego całość ma lekkie zadatki na bycie klasyczną epopeją, wielką myślą o tym, co to znaczy być bohaterem, jak się nim stać. No i kolejna myśl - bohater potrzebuje mroku, swojego wroga, dzięki walce z nim udowodni, że jest naprawdę godny tego miana. Do autora - gratuluję, po prostu gratuluję świetnego fika. Do czytelników, przyszłych i teraźniejszych - tak jak wspomniała Madeleine, nie jest to raczej fik, do którego kiedyś się wróci. Dodam jeszcze jednak, że bardzo mi się podobał, dał mi dużo do myślenia. Nie jest to raczej fik, do którego się wróci, ale nie jest to raczej fik, o którym całkiem się zapomni. Polecam trudną i ambitniejszą lekturę w postaci Światła... każdemu, kto ma ochotę poznać nową, dobrą wizję. Pozdrawiam i dziękuję za świetny fanfik!2 points
-
Wymęczyłem, napisałem, mam. Historia końca Imperium Kryształowego. W ficu wykorzystano fragment artykułu ze strony kosciol.pl Zapraszam do czytania. Byli Jedno1 point
-
Spis Treści : 1. Wstęp 2. Check-Lista 3. Proof-Reader 4. Samo Pisanie a) “The” czy brak “The”, oto jest pytanie. b) „LUS” – Lavender Unicorn Syndrome c) Różnice w Dialogach d) Związki Frazeologiczne e) Akcent Apple Family f) Tipsy 5. FimFiction.net a) Dlaczego Warto? b) Pomocne Grupy c) Marketing 6. Equestria Daily a) Dlaczego (niekoniecznie) warto? b) Proces Submitt’a do EQD. 7. Podsumowanie 1. Wstęp : Pierwsze pytanie, które od razu wynika z samego tytułu. Po jakiego czorta w ogóle pisać w języku angielskim? W gruncie rzeczy, to pytanie słuszne. Pierwsza myśl przy pisaniu w innym języku jaka się pojawia to : „w oryginale napisałbym to lepiej”. Oczywiście, również pisanie po angielsku jest znacznie bardziej męczące... ale są profity tego pisania. - Po pierwsze, nie muszę chyba mówić, jak bardzo to wpływa na twoją znajomość języka obcego? Będąc absolutnie szczerym, widzę naprawdę dużą różnicę w poziomie mojego języka angielskiego przed i po rozpoczęciu pisarskiej działalności. Chcesz się bawić, pisząc opowiadanie o poniaczach, jednocześnie ucząc się języka do szkoły/studiów/whatever? Pisanie opowiadań po angielsku jest pod tym względem świetne. - Duma. Nie ma nic piękniejszego od napisania ostatniego zdania, a następnie rolką myszki zobaczyć całą zawartość. Przy angielskim to jeszcze wzrasta. - Taka brutalna prawda, ale jeśli naprawdę chcesz by spora grupa ludzi czytała twoje opowiadania, polecam bardziej j. Angielski do tego. Po prostu większa publika. - Wspomniałem już o satysfakcji? Przejdźmy teraz do samego poradnika. Powiem prosto z mostu, nie jestem prymusem z angielskiego. Ba, podejrzewam ( co ja gadam, jestem pewien ), że znajdują się osoby, które biją mnie na łeb pod tym względem. Od razu prostuję, to nie jest poradnik uczący cię zasad języka angielskiego. Ten poradnik zakłada, że coś z angielskiego już umiesz, a to dzieło ma ci pomóc unikać najczęstszych błędów popełnianych przez nie anglojęzycznych pisarzy oraz pomóc ci w ewentualnej publikacji twojego dzieła. Bez zbędnego gadulstwa, zacznijmy wreszcie. 2. Check-Lista Początki nie są proste. Zanim zaczniemy, trzeba sprawdzić naszą check-listę, rzeczy potrzebnych do pisania tego opowiadania. Nie są one niezbędne, ale bardzo pomocne. - Słownik Angielsko-Angielski ( Oxfordzki ). Jest to doskonały słownik do tłumaczenia wyrażeń, zaczyna być tylko problem, kiedy potrzebujesz przetłumaczyć hasło do słowa, którego szukałeś. - Słownik Polsko-Angielski. Nawet nie muszę tłumaczyć. - Jakakolwiek książka/Fic w języku angielskim. Przydaje się bardzo, jeśli musisz sprawdzić, czy taka konstrukcja zdań w ogóle działa, albo szukając ciekawszych określeń. Ja osobiście posiłkuję się Ficami z FiMFiction.net bądź „One False Move” Harlana Cobena. Jak jestem naprawdę zdesperowany to wyciągam "Journey to the Center of the Earth" Verne. - Jeśli w twoim opowiadaniu często przewijają się skomplikowane terminy ( medyczne, fizyczne ) zalecane jest otwarcie jednej karty przeglądarki na angielskiej Wikipedii. - Proof-Reader ( patrz niżej ). 3. Proof-Reader Ta zasada dotyczy jakiegokolwiek opowiadania w jakimkolwiek języku, w jakichkolwiek okolicznościach, niezależnie od twych umiejętności. Proof-Reader, to w dużym skrócie osoba, która czyta twoje opowiadanie przed jego oficjalną publikacją i nanosi poprawki wszelkiego rodzaju, czyli mogą to być poprawki fabularne ( usuwanie dziur ), kosmetyczne ( akapity ) lub gramatyczne ( błędy ). W wypadku opowiadań anglojęzycznych, proof-reader staje się jeszcze ważniejszy. Znalezienie proof-readera to podstawa, bez tego zostaniesz zjedzony na śniadanie przez hordę Gramatycznych Nazistów. Co do wyboru proof-readera, sugeruję udanie się po pomoc do wyspecjalizowanych grup ( więcej w dziale 5. Fimficton.net ), lub skorzystanie z forum internetowych ( na przykład tego ). Ważne, nie mylcie Proof-Readera z Pre-Readerem. Pre-Reader to tylko osoba która ma dostęp do Fica przed publikacją, a nie osoba która pomaga w jego tworzeniu. Czasem pre-readerem nazywa się osobę która udziela porad ds. fabuły i samego pisania, ale pre-reader nie zajmuje się poprawianiem dzieła pod względem gramatyki. 4. Samo Pisanie a) “The” czy brak “The”, oto jest pytanie. Jak rozpoznać na FimFiction pisarza, który nie pisze w swym rodowitym języku? Wbrew pozorom, nie po błędach w literowaniu słów, ale właśnie po użytkowaniu „The”. Jest to przypadek bardzo częsty, i dla obcojęzycznych person ( w tym nas ) dość kłopotliwy. Tak naprawdę, największy problem jest z samą regułą. W czystej teorii, mamy bardzo czysto podane kryteria kiedy należy, a kiedy nie należy „The” wstawiać, problem polega na tym, że tych „kryteriów” jest bardzo dużo, a w trakcie pisania nie ma zwykle sił patrzeć na ściągawkę z zasadami gramatycznymi. Dlatego też, postaram się podać wam to w sposób przystępny i w miarę możliwości łatwy sposób do przyswojenia. Najważniejsza zasada, „The” używamy wtedy kiedy mówimy o „Czymś Konkretnym”. Przykład : The computer was laying on the desk. Mamy tu na myśli “Ten Konkretny” Komputer, który leży na biurku, a nie ten który właśnie jest wynoszony przez złodzieja. Tak samo, mamy tu na myśli „Ten Konkretny” stół, na którym leży komputer, a nie ten, na którym jakiś obłąkany facet wyżywa się siekierą. Tak naprawdę, zasada „To Konkretne” jest najważniejsza, reszta to bardziej wyczucie i doświadczenie. Niestety, istnieje sporo wyjątków ( zwykłe państwa jak Polska pisze się bez „The” podczas gdy państwa związkowe jak USA tak ), ale na to już nic nie poradzimy. b) LUS – Lavender Unicorn Syndrome Angielskojęzyczni czytelnicy są na to bardzo wyczuleni. Tak naprawdę, ten częsty błąd w opowiadaniach wynika ze zgubnie praktykowanej u nas zasady, iż nie wolno powtarzać tym samych słów w ostatnich zdaniach ( co nauczyciele polskiego wbijają nam wciąż do głów ). Lavender Unicorn Syndrome, to w gruncie mierze sytuacja, kiedy niepotrzebnie zastępujemy imię bohatera jakimś innym określeniem, a narodziło się to od zbyt częstego nazywania „Twilight Sparkle” jako „the lavender unicorn” ( ten konkretny lawendowy jednorożec, pamiętacie jeszcze zasadę powyżej? ). Może się to wydawać dziwne ( w końcu nie robimy powtórzeń! ). Problem polega na tym, że język angielski jest trochę bardziej specyficzny... Twilight ruszyła naprzód. Obróciła się w prawo, a następnie otworzyła drzwi. Powitał ją zielony ziemski kucyk. Pozwolił jej wejść do środka. Zauważcie, tylko raz wymieniłem Twilight jako osobę. W języku angielskim wygląda to jednak tak : Twilight ruszyła naprzód. ( Ona/Twilight ) obróciła się w prawo, a następnie ( Ona/Twilight ) otworzyła drzwi. Powitał ją zielony ziemski kucyk. ( On/Zielony ziemski kucyk ) pozwolił jej wejść do środka. Jak dodamy wyrażenia z nawiasów to chwytamy się za głowę, bowiem otrzymujemy absurdalną liczbę powtórzeń. A stety/niestety w języku angielskim właśnie te wyrażenia w nawiasach trzeba dodać. Najważniejsza zasada, to nie jest jakieś wielkie zło jeśli kilkakrotnie powtórzymy słowo „Twilight” lub „She”. Natomiast absolutnie złe będzie, jeśli każde z tych zwrotów spróbujemy zamienić na coś innego. Zasady tej nie musimy stosować jeśli mówimy o postaciach drugoplanowych, takich których wygląd nie jest oczywisty. Wygląd Twilight każdy zna, nie? Ale jeśli wprowadzasz jakiegoś nowego OC warto od czasu do czasu wspomnieć jak wygląda i w takim wypadku można zamieniać wyrażenia. Oczywiście, nie doprowadzając do LUSu. c) Różnice w Dialogach. To będzie dość krótki dział, szybkie porównanie jak pisze się dialogi po polsku i angielsku : - Rainbow Dash, mogłabyś mnie odwiedzić w Piątek? – Twilight poprosiła cyjanowego pegaza. – Zrobię imprezę. “Rainbow Dash, could you visit me at Friday?” Twilight asked the ( ten konkretny pegaz, czyż nie? ) cyan pegasus. “I will make a party.” Czyli generalnie, myślniki wyrzucamy do kosza. Jedziemy dalej. d) Związki Frazeologiczne To wydaję się dość oczywiste, że pewne wyrażenia z języka polskiego zupełnie nie działają w innym. Najprostszym przykładem jest „kopnąć w kalendarz”, które bezpośrednio przetłumaczone nic nie mówi anglojęzycznym czytelnikom. Ważnym przykładem jest również wyrażenie „mięso armatnie”. Otóż ma ono swój przekład na język angielski, ale nie jest to „cannon meat” tylko „cannon fodder”. Czasami spotyka się również potoczne „meatbags”. Jeśli nie jesteście pewni czy tłumaczenie dosłowne jakiegoś związku frazeologicznego jest poprawne, piszecie szybkie PM do jakiegokolwiek anglojęzycznego obcokrajowca i problem z głowy. Nie ma to jak anglojęzyczny Proof-Reader. e) Akcent Apple Family Prosta sprawa : Applejack: ing=in' my=mah ( nie zawsze ) you=yah ( bardzo rzadko ) your=yer I'm=ah'm because='cause isn't=ain't Big Mac: W czystej teorii to samo. Chociaż z drugiej strony, on za rzadko mówi by to określić. Apple Bloom: I=ah you=yah ( nie zawsze ) ing=in' my=mah Granny Smith: for=fer I=ah ( nie zawsze ) ing=in' my=mah you=yah pretty=purdy your=yer Dłuższa analiza odcinków wskazuje na to, że Big Mac charakteryzuje się najmniej widocznym akcentem. Niestety, w większości odcinków mówi po prostu za mało by to sensownie określić. Najczęstszym błędem jest ciągłe zamienianie „you” na „yah”. Ta forma występuję, ale Apple Family używa jej bardzo rzadko. f) Tipsy : Jak coś, mówię tylko o różnicach pomiędzy polskim a angielskim pisaniem. - Nie nawiązuj do prawdziwie istniejących religii w żadnym stopniu. Dostaniesz hejt na twarz za coś takiego. Amerykanie mają trochę dziwne kompleksy związane z religiami, nie mieszaj tego w każdym razie. - Nie nawiązuj do czegoś, czego obcokrajowcy nie mają prawo znać. Wątpię by dużo czytelników zza granicy kojarzyło legendę o smoku wawelskim. - Tak zwana „Zasada Raportu Pogodowego”. Nigdy, przenigdy nie zaczynaj opowiadania od opisania pogody. Jeśli to robisz, dajesz ewidentny sygnał że naprawdę nie masz pomysłu jak to opowiadanie napisać. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy ta pogoda ma bardzo wyraźny wpływ na to co się dzieje w opowiadaniu. Nie powiem, obcokrajowcy są na to wyczuleni. 5. FimFiction.net FimFiction to największa strona internetowa przechowująca fan-fici związane z My Little Pony. Obecnie jednak nie tylko największa, bowiem priorytetowo stoi już wyżej niż EQD, a ilość publikacji jest dość absurdalna... no cóż, po premierze ostatniego epizodu Sezonu 2 użytkownicy pisali 18 słów na sekundę. Teraz nie wiem jak jest, ale patrząc jak szybko kolejka z nowymi i update’owanymi Ficami rośnie... no cóż. a) Dlaczego Warto? Rejestracja na FimFiction.net daje ci kilka funkcji. Zacznijmy od niezwiązanych bezpośrednio z pisaniem, czyli możliwość śledzenia ulubionych Ficów, tworzenie bloga, uczestnictwo w grupach ( swego rodzaju tematycznymi forami ) oraz kilka mniejszych atrakcji. Natomiast, oczywiście najważniejszą jest funkcja tworzenia własnych opowiadań i ich publikacji. Po zaakceptowaniu przez moderatora ( który, notabene rzadko zwraca na cokolwiek uwagę ) twój Fic ląduje w dziale „Nowe Opowiadania”. Użytkownicy mogą dawać ci Like bądź Dislike, dodać Fic do ulubionych ( co w praktyce działa jak subskrypcja do następnych rozdziałów ), dodać do listy „Read Later” pozwalającej przechowywać fici których nie masz czasu przeczytać ( moja ma na razie tylko 28 pozycji, ale są również tacy z kilkoma tysiącami ). Jeśli Fic był przeczytany przez całkiem sporą liczbę osób, ląduje on w dziale „Popular Stories”, który nie daje jeszcze tak wiele, po prostu Fic jest dłużej wyświetlany na stronie głównej. Natomiast największym zaszczytem jaki może cię spotkać na Fimfiction jest dotarcie twojego opowiadania do „Featured Stories”. Obecność tam twojego Fica zapewnia niemal 10x większą liczbę czytelników. By się tam dostać, należy mieć odpowiednie ratio Like do Dislike, odpowiednią liczbę czytelników, Ulubionych i tak naprawdę, Faust jedna wie czego jeszcze. Ten algorytm jest dość skomplikowany i często się krzaczy. b) Pomocne Grupy Wspomniałem że jedną z funkcji FimFiction.net jest uczestnictwo w swego rodzaju grupach/forach czy Faust wie jak to określić. Warto podkreślić, grupy są jedną z najważniejszych funkcji tej strony, stojąc niemalże na równi z samym publikowaniem Ficów. Zamiast zbytnio się nad grupami rozwodzić, wymienię kilka które najbardziej mogą pomóc w ewentualnej publikacji : - The Writer’s Group Tak naprawdę, to grupa o wszystkim i o niczym, a wymieniam ją dlatego że ma absurdalną liczbę członków. Jeśli szukasz dyskusji, rozważań na temat różnych stylów pisania, wal śmiało. - The Proofreader Group Bardzo duża grupa zbierająca wszystkich dostępnych proof-readerów. Posiada bardzo rozbudowany system oparty na dokumentach Google.docs. - Authors Helping Authors Dość specyficzna grupa. Zasada jest prosta, piszesz recenzję do jakiegoś Fica, a autor tego Fica jest zobligowany by napisać recenzję do twojego Fica. Czyli Recenzja za Recenzję. - The Equestrian Critics Society Bardzo elitarna grupa recenzentów. Prosta sprawa, wrzucasz opowiadanie i modlisz się że cię za mocno nie zjadą. Tylko trochę lepsi od Equestria Daily, ale przynajmniej kulturalni i nie są maniakami Trixie. - Art for Fanfiction Problemy z cover-artem? Ta grupa załatwia właśnie tego rodzaju problemy. Odnośniki do profilów na deviant-arcie i łatwość komunikacji pozwala szybko załatwić wszelkiego rodzaju dzieła. - Looking for Editors W praktyce, to samo co The Proofreader Group, tylko trochę gorsza organizacja. c) Marketing Teraz to dopiero będzie kombinatoryjka. Jak sprawić by twój Fic był na ustach wszystkich? To skomplikowany proces ale postaram się go wam dość łatwo wyjaśnić. Co można zrobić by zwiększyć popularność i oglądalność naszego opowiadania? - Tytuł. Tytuł musi być zwięzły, zachęcający, interesujący lub kontrowersyjny. Może być nawiązaniem, cytatem lub gagiem. Kluczem jest wyczucie sytuacji. - Cover Art. Chociaż wydaje się to żałosne, większość osób po tytule sprawdzi obrazek, a nie opis opowiadania. Właściwie te same zasady co powyżej. - Opis ( Krótki ) Opowiadania Ten opis może mieć zaledwie 250 liter, dlatego też trzeba być jeszcze bardziej zwięzłym niż zwykle. Poza tym, te same zasady. - Opis ( Długi ) Opowiadania Tutaj masz prawo się rozpisać, ale też nie wolno przesadzać. Poza samym opisem opowiadania, to jest właśnie miejsce gdzie możesz wspomnieć że pan XXX był proof-readerem i że jest to powiadanie bazujące na YYY. Spójrzmy teraz na idealny przykład opowiadania, który w miażdżący sposób spełnia te zasady : Tytuł : My Son is a Changeling Kontrowersja? Jest. Interesujące? Jest. Oryginalne? Nie, ale kij z tym. Cover Art. : Ja już się podjadałem. Spójrzcie tylko na to! Czyżby coś przed ślubem „poszło nie tak” kiedy Chrysalis zamieniła się z Cadence? A może coś jeszcze lepszego? Ja już się podjadałem. No i warto wspomnieć że ten cover art jest naprawdę kunsztowny. Opis ( Krótki ) Opowiadania : How am I going to explain this to Cadance? Genialne w swej prostocie! Opis ( Długi ) Opowiadania : Who would have thought a pony and a changeling could have children together. I certainly wouldn't have. This is Shining Armor, and I'm in a weird situation. Chrysalis has shown up to my home and dropped a kid off stating that it was our son. What will Cadance think? How am I going to raise a changeling child? Why does Chrysalis keep coming into my life, and why am I finding it harder to keep her away? Hopefully answers can be found with as little problems as possible. Oh who the Tartarus am I kidding, my seed is a changeling! There's bound to be a problem along the way. Story inspired by Bakki's excellent fanart. Wszystkie najważniejsze element opisu opowiadania zostały zachowane. Po prostu perfekcja. Tak więc, pewnie się nie zdziwicie że opowiadanie to dotarło do „Popular Stories” a potem do „Featured Stories” z jednym rozdziałem. Dobra, pierwszą część marketingu mamy z głowy. Teraz przejdziemy do samych idei na opowiadania. Przede wszystkim, trzeba za wszelką cenę unikać totalnych zrzynek lub co gorsza „tych samych motywów”. Motywy które zostały już przerobione tyle razy że większość czytelników już nimi rzyga. Do tych motywów należą : „XXX to Changeling” w którym XXX to jakaś ważna persona z MLP.” “Człowiek trafia do Equestrii.” Dodatkowe punkty za amnezję, romans human-pony, uważanie że Equestria jest lepsza od realnego świata. „A tak serio, to obecnie ludzie naprawdę rzygają powieściami z Changelingami. Napisali się do tego stopnia, że ktoś nawet napisał opowiadania : „And Then Everypony was a Changeling!”. Nie powiem, z tych wszystkich było chyba najlepsze”. „Brony trafia do Equestrii”. Dodatkowe punkty za lądowanie w trawie, walkę z mantikorą i trafienie przez portal.” “Romans Rarity i kogokolwiek.” „Rainbow Dash się krytycznie uszkodziła”. Dodatkowe punkty za oryginalność jeśli są to skrzydła. „XXX trafia do Equestrii” w którym XXX jest jakąś postacią z gier komputerowych. „Wszystko co nawiązuję do Snowdrop” Niepisemna zasada : nie piszę się opowiadań o Snowdrop. Nie, nie i jeszcze raz nie! “Scootaloo jest sierotą.” Dodatkowe punkty za Rainbow Dash w roli opiekuna. „TwiDash Romans”. Tego jest absurdalnie dużo, chociaż wygląda na to że nigdy za wiele. „Właściwie, to wszystkich romansów z Rainbow Dash jest za dużo”. “Wiecie co, dochodzę do wniosku że wszystkich romansów jest za dużo.” „W poszukiwaniu kto napisał Daring Do” „Fallout Equestria”. „Celestia jako Tyran/Dyktator”. „Podczas gdy Luna jako postać krystalicznie dobra”. „Opowiadania z Commander Hurricane”. “Wojenne fici, w których agresorami są Gryfy”. “Sequele “My Little Dashie”, “Rainbow Factory” oraz “Cupcakes.” Nie muszę oczywiście wspominać o wszelkich opowiadaniach z czerwono-czarnymi alicornami. Oczywiście, ta lista zmienia się na bieżąco. Duży na nią wpływ mają odcinki MLP i mogę wam od razu zagwarantować że wraz z premierą Sezonu 4 cała ta lista zostanie wywrócona do góry nogami. Kolejnym aspektem marketingu jest promowanie opowiadań w grupach. Można to robić na kilka sposoby : Pierwszym z nich jest dodawanie opowiadań do folderów w grupach. Każdy użytkownik tej grupy dostanie wiadomość za każdym razem gdy nowe opowiadanie zostanie dodane do tej grupy. Przy dodawaniu do grup trzeba pamiętać o następujących zasadach : 1. Zawsze dodawaj do odpowiedniego folderu. Jeśli nie ma żadnego innego poza "Main", dodajesz tylko do Main albo wcale. 2. Nawet nie próbuj dodawać opowiadania do grupy która ewidentnie się do tego nie nadaje. 3. Nie dodawaj opowiadania do kilku grup naraz. Osoby które akurat są we wszystkich tych grupach dostaną przez to straszliwy spam. Poza dodawaniem opowiadań do folderów, można oczywiście pisać wątki w grupach tematycznych, związanych z bezpośrednią pomocą w sprawach opowiadań jak np. Authors Helping Authors bądź Overly-Extensive Editors. W takich wątkach należy wytłuszczyć problem jaki ma się z opowiadaniem w sposób grzeczny i kulturalny. Zasady w gruncie rzeczy takie same jak przy dodawaniu do folderów czyli : 1. Nie pisz wątków dotyczących twojego opowiadania w dwóch grupach naraz. A jeśli już to robisz, nie nazywaj ich tak samo. 2. Nie pisz wątków w grupach które ewidentnie nie pasują. 3. Sprawdź regulamin co najmniej dwa razy przed opublikowaniem. Jest jeszcze jedna zasada, która jest szczególnie istotna. Otóż należy zachować się bardzo dyplomatycznie, nie można reklamować swojego dzieła wprost. Takie podejście do pisania wątków zwie się SHAMELESS PROMOTION ( koniecznie z capsem ). SHAMELESS PROMOTION polega na pisaniu wątków mniej więcej w takim stylu : Hejka Napisłem właśnie nowe opowiadanie i przydałoby mi sie troche opinii na jego temat! *Tutaj link* Powiem tak. SHAMELESS PROMOTION jest kiepską formą marketingu. O ile rzeczywiście masz szansę zdobyć w ten sposób nieco czytelników, część z nich może solidarnie wejść, wlepić Dislike i wyjść. Dlatego też definitywnie nie polecam tego. 6. Equestria Daily DUUUUUM!!! Equestia Daily, najbardziej popularny serwis dotyczący My Little Pony. Jedną z funkcji tego prowadzonego przez Sethisto bloga jest publikacja najlepszych Ficów dot. MLP jakie zostały napisane. a) Dlaczego ( niekoniecznie ) warto? Zacznijmy od pozytywów. - Jeśli twoje opowiadanie się dostało do EQD, masz zapewnioną gigantyczną popularność, liczba czytelników rośnie ci drastycznie i masz od tej chwili znacznie więcej komentarzy niż zwykle. - Każde opowiadanie które zostały opublikowane na EQD zwiększa twoją szansę, że następne twoje opowiadanie również się tam dostanie ( tzw. Kolejka Priorytetowa ). - Masz szansę otrzymania konkretnych porad jak opowiadanie poprawić. A negatywy? Hmm. Otóż to jest największy problem z Equestria Daily. Nie publikuje się tam opowiadań które są zabawne, interesujące, mają świetną fabułę, lore, world-building, charakteryzację czy śmiesznych OC. Największym priorytetem w ocenianiu przez EQD jest... poprawność gramatyczna. I to nie jest żart. Będę teraz brutalny. Nawet najbardziej nudny Fic ma większą szansę się tam dostać jeśli jest 100% poprawny w kwestiach gramatyki niż Fic interesujący, ale posiadający błędy. Kolejnym problemem jest fakt, że recenzenci tam są bardzo subiektywni. Oczywiście, powinni być subiektywni, ale jeśli jeden mówi że twój Fic jest genialny, tylko wymaga drobnych poprawek, zaś następny mówi że to beznadziejne bzdury napisane przez sześciolatka ze sklerozą to coś zaczyna nie grać. Na Equestria Daily to jest możliwe. I to z sześciolatkiem to też nie jest żart. Są udokumentowane przypadki, że pre-readerzy EQD są bardzo brutalni i wulgarni w stosunku do osób submittujących tam fici. Uważaj, twoja psychika może zostać poważnie uszkodzona po otrzymaniu odpowiedzi z EQD. Pre-readerzy z EQD mają dość mały respekt i szacunek dla pisarzy. Przykładów jest wiele : *Click!* Niestety, można również zauważyć niepokojącą tendencję do spadku reputacji EQD jako organu wybierającego najlepsze fici. Obecnie, FimFiction.net stoi wyżej priorytetowo. EQD przeżywa również krytyczne przeciążenie, mają za mało pre-readerów by ogarnąć hordę nadchodzących Ficów. Obecnie, czeka się około miesiąca na odpowiedź z EQD, kiedyś było to ledwie tydzień. Kiedyś dotarcie do EQD było prawdziwym zaszczytem, obecnie przeciętna reakcja na publikacje tam to „recenzent miał dobry humor” albo „dotarł tam tylko przez gramatykę” albo „opowiadanie miało Trixie”. To ostatnie. To nie żart. Pośród użytkowników FimFiction dość znany jest przypadek, kiedy pewien autor napisał bardzo piękne opowiadanie typu Adventure, z rozbudowaną fabułą, lore i wszystkim czego tylko byście chcieli. Opowiadanie nie zostało przyjęte. Ten sam autor napisał opowiadanie w którym Trixie prowadzi motel. Tragiczna gramatyka, nudne i kiepskiej jakości dowcipy i... zostało opublikowane. Później ten sam autor napisał list otwarty w którym podkreślił że opowiadanie na które poświęcił lwią część swego czasu, w którym wylał resztki swojej literackiej duszy zostało odrzucone, podczas gdy napisany przez niego shit o Trixie został przyjęty bez mrugnięcia okiem. b) Proces Submitt’a do EQD Jest długi, żmudny i bezsensowny. Ale co tam. Jesteśmy zdesperowani zdobyć trochę popularności, no to jedziem z koksem. Zasady : *Click!* Omówmy je na szybko : 1. Twoje opowiadanie ma być 100% poprawnie gramatyczne. Chyba że masz Trixie. 2. Dość kontrowersyjna zasada. Jest wiele opowiadań one-shot które mają poniżej 2500 słów. Kolejny powód by nie lubić EQD. 3. Zakazuję się : · X-rated content, including sexually transgressive or gorey stories Z niewyjaśnionych przyczyn, zasada ta nie dotyczy Fallout : Equestria. Dlaczego? A cholera wie. · — Incest, foalshipping beyond a schoolyard crush, and other broad cultural taboos. Zgodzę się. · — Humanized/anthro stories Wszystko jasne. — Avoid people from the fandom, famous or otherwise. Prosta sprawa. · — Copy-paste stories (e.g. The text of Harry Potter with character names swapped out) To wydaję się dość oczywiste. · — Stories written in a language other than English’ O nie! · — No stories involving bronies. -Human in Equestria on the other hand is alright. Hem hem… ta. Kolejny powód dla którego spora część pisarzy nie przepada za EQD. Jest trochę opowiadań z Brony które są naprawdę wysokiej jakości. · — No compilations of short stories. Nawet bym się zgodził. Uwaga. Niestety jednak, EQD ma również... TA DAM. Zasady niepisane! A cóż w nich mamy? - Żadnych opowiadań z Warhammer 40.000 - Żadnych opowiadań z ludźmi... zaraz, czy to się nie kłóci z zasadami pisanymi? Kłóci się, ale taka prawda. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż Fic z ludźmi się dostanie na EQD. - Opublikujemy najbardziej nudne fici, byleby gramatyka byłaby poprawna. - Żadnych opowiadań typu Grimdark, nieważne jak dobrej jakości. - Chyba że jest to z serii Fallout : Equestria. Wtedy zaakceptujemy niemal wszystko. - A opowiadania typu Dark mają 5x mniejszą szansę dostania się. - Chyba że jest tam Trixie. - W wypadku Cross-Over’ów, pre-reader z EQD musi znać materiał źródłowy. Jeśli go nie zna, automatyczne odrzucenie. Jak widzicie, jak dodamy zasady niepisane, już pewnie widzicie dlaczego większość weteranów FimFiction.net nie przepada za EQD. 4. Zasada trzech strike’ów. Powód dla którego submitt do EQD to tyle stresu. Mówiac prosto : masz tylko trzy szanse na submitt, potem już nie możesz spróbować jeszcze raz. 5. Omnibus, to swoisty poradnik dla pisarzy stworzony przez pre-readerów EQD. Powiem szczerze, jest naprawdę świetny. Mnóstwo dobrych porad, mnóstwo dobrych zaleceń. Problem Omnibusa jest jednak trochę inny. Po prostu ten poradnik nie ma najmniejszego związku z publikowaniem do EQD. Naprawdę. Mimo wszystko, bardzo polecam go wam przeczytać. 6. Nie mam co zbytnio komentować tej zasady. Tak więc teraz gdy przebiliśmy się przez te piękne zasady/ograniczenia, czas przejść do samej publikacji : *Click!* Nie mam w sumie co jej omawiać, wszystko jest pięknie wyjaśnione. 7. Podsumowanie No cóż. Wygląda na to że już przeszliśmy przez ten poradnik. Hah. To były absolutne podstawy. Prawda jest taka, że żadne z tych rzeczy się nie nauczyłem ponieważ gdzieś je wyczytałem. Cały rok pisania opowiadań po angielsku oraz namiętnego czytania dzieł z FimFiction pozwolił mi dojść do takich wniosków. To nie jest tak, że przeczytanie tego poradnika zapewni ci “Featured Story” z pierwszym twoim opowiadaniem. To nie jest tak, że przeczytanie tego poradnika da ci możliwość od razu dostania się do EQD ( tak swoją drogą, autor tego poradnika się tam jeszcze nigdy nie dostał. Ale wciąż próbuje! ). Najważniejsza jest determinacja. Mówi się że dobry fic to taki którego stosunek Like do Dislike jest równy bądź większy niż 10 do 1. Pierwszy mój fic po angielsku, “Equestria in Flames” został przyjęty chłodno. Właściwie leciał on na samym pomyśle, bowiem sama gramatyka, fabuła i wszystko inne leżało. Zapewniło mi to rating 28 Like do 5 Dislike, co jest bardzo kiepskim wynikiem. Następny był “Equestria First and Only” który osiągnął całkiem sporą popularność i ma 49 na 5, co jest wynikiem już naprawdę dobrym. Moje ostatnie dzieło nad którym cały czas gorączkowo pracuję, to jest “2986 Steps” ma 35 na 2 co stanowi już wynik wręcz wspaniały. Większość pisarzy FimFiction zaczynała od prawdziwych podstaw. Imploding Colon, autor prawdopodobnie największego i najlepszego dzieła na Fimfiction to jest epickiego cyklu “Austreoah” zaczynał mając rating 24 do 3. Pamiętam jeszcze czasy kiedy przeciętnie rozdział miał 3 komentarze a rating i liczba czytających była absurdalnie niska. Obecnie pośród weteranów FimFiction to najbardziej znane opowiadanie. 468 rozdziałów mówi samo za siebie. A cykl ma się zakończyć na dokładnie 1000 rozdziałach... i ja naprawdę wierzę że to możliwe. Moment publikacji pierwszego rozdziału jest najbardziej przerażający. Klikasz "odśwież" czekając jaki rating ci wpadnie, ile czytelników czy może już jakieś pierwsze komentarze? Każda z tych rzeczy motywuję do większej pracy. Jako autor chłonę te rzeczy. Wykorzystuję wszelkie opinie jakie wpadają i staram się poprawiać dzieło tak by doszło do granic perfekcji. Oczywiście, rozczarowanie czasem też przychodzi. Publikuję nowy rozdział i rating się nie zmienia, dostaję max 3 komentarze, liczba czytających nie wzrasta... To bolesne, ale właśnie dlatego trzeba mieć tą determinację. W walce o wielkość, w walce o uczynienie twego dzieła czymś wspaniałym, o znalezieniu publiki która będzie chciała to czytać która stworzy swego rodzaju community które będzie chciało debatować na temat twojego opowiadania... o takie rzeczy się walczy. Nie odkryję Ameryki mówiąc że pisanie po angielsku się nie różni od pisania po polsku. Jedyną prawdziwą różnicą, jest wielkość publiki. Cały świat będzie mógł patrzeć na twoje dzieło, całe community będzię to obserwować. To wspaniałe uczucie. Tymi słowy, kończę ten poradnik. Mam nadzieję że się wam pomógł. Z wielką chęcią odpowiem na wszystkie pytania ( to co tutaj napisałem nie stanowi nawet 20% całości tego procesu ). Jeśli ktoś zamierza śledzić moją twórczość w języku angielskim tutaj jest link do mojego profilu na FimFiction.net : *Click!* Pozdrawiam Verlax1 point
-
1 point
-
Surprise buttsecks! Rzutem na taśmę i na szybkości, wrzucam moje opowiadanie. Napisane pod wpływem nagłej weny w jakieś 2 godziny (jeszcze ciepłe). Niecały tysiąc słów (nie bijcie jurorzy!), zawiera trochę "doroślejszych" elementów, ale bez żadnego clopa. Mam nadzieję, że o czymś nie zapomniałem, chyba wsjo zgodnie z regulaminem. Rutyna [Post Apo][Romans][slice of Life]1 point
-
Kolejna praca: Miałem z nią troszkę problemów bo rozmiar jest mniejszy niż zwykle, wolę pracować na większych.1 point
-
Może jestem dziwna ale osobiście uważam, że brudne buty, szczególnie pokroju wyświechtanych trampek, czy glanów wcale nie są złym znakiem, ale może to dlatego, że to ja. Uważam to za nawet artystyczne. Ale to ja. Ale szczerze mówiąc niestety każdy zwraca uwagę na wygląd zewnętrzny, czy chłopak, czy dziewczyna. I można bezproblemowo pobawić się w robienie eksperymentu społecznego, raz ubierając się na luzie, w wyciągnięte i wygodne ubrania, a innym razem, że tak to ujmę wystroić się. Efekty? Widać jak ludzie na ciebie patrzą, czy jest to coś w stylu spojrzenia z politowaniem "człowieku jak ty w ogóle wyglądasz...", czy coś na zasadzie "och, jaki przystojniak/niezła laska". Chociaż osobiście wychodzę z dziwnego założenia, obserwacji, że to już indywidualna kwestia osoby, ale jak kogoś się naprawdę lubi w kwestiach charakterowych i dobrze się nim dogaduje to mimo wszystko, tą osobę odbiera się jako ładniejszą. Z kolej jak ktoś nas irytuje i nie przepadamy za osobą samą w sobie, to jej piękno dla nas wcale nie jest takie oczywiste. Nie mówię, że każdy tak ma, w sumie, może to po prostu mój przykład? Nie ma co się przejmować, kiedyś się znajdzie ta jedyna, a jeśli nawet nie... To znaczy, że może więcej dobrego zrobisz żyjąc samotnie? Czasem wychodzę z założenia, że to wszystko ma swoje znaczenie. A co do szukania kogoś podobnego do siebie, to znam to bardzo dobrze. Nie wytrzymałabym z kimś, kto ma całkiem różne poglądy i że tak to ujmę, nadaje na całkiem innych falach, bo wychodzę z założenia (które moi znajomi uważają za głupotę, czego nie rozumiem), że ktoś z kim będę ma być też moim przyjacielem. Osobą z którą będę się dogadywać. Bo jaki jest sens związku, gdzie wspólne relacje ograniczają się tylko do samej fizyczności i temu podobnych? Ale to ja, mam dziwne poglądy. Może nie każdy umiałby tworzyć rodzinę i dlatego część żyje w samotności? Szczerze mówiąc, sama nie wiem czy wytrzymałabym na dłuższą metę z kimś, bo mam ciężki charakter i znając życie więcej by było w tym kłótni o byle co, niż się dogadywania ^^1 point
-
Moje zdjęcie z Beatą Wyrąbkiewicz, zrobione 15 grudnia 2013: https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-frc1/t31.0-8/856206_379479452195955_1443095748_o.jpg Jestem jej fanem od paru lat To właśnie ona teraz śpiewa jako Pinkie Pie w IV sezonie MLP. Już kiedyś wcielała się w tą postać. I tu drugie zdjęcie z Beatą z 31 maja 2014, które zrobił mi reporter podczas koncertu - szansa jedna na milion, miałem szczęście http://files.tinypic.pl/i/00540/sbnobrdt20pf.png1 point
-
Aż nie wiem co napisać, podał zbyt solidny argument1 point
-
Nie tracicie swoich ścian tekstu. Forum na bieżąco tworzy kopie i po wejściu do "więcej opcji" możecie wczytać niedokończony post z danego tematu.1 point
-
A po cholerę nam to? Po cholerę pchać się z fandomem, gdzie wlezie? Już kiedyś fandom wpychał kucyki gdzie popadnie i wywoływało to jedynie hejty hordy gimbusów, albo dołączenie kolejnej hordy gimbusiarni do fandomu... Jestem zdecydowanie na nie. Niekryty na początku był fajny, potem zrobił się nudny. Potem w Radiu Zet jakoś jeeeeeeszcze brzmiał, ale teraz? Dopóki nie zobaczyłem tego tematu to myślałem, że on już nie prowadzi swej działalności.1 point
-
Alder, nie rozumiem, dlaczego uznałeś, że to co napisałem w jakikolwiek sposób przedstawia moją opinię na to, co powinno się dziać. Pisałem jedynie, jak według mnie wygląda sytuacja, nie jak powinna według mnie wyglądać. Stąd bezpodstawne jest twierdzenie, że uważam, że "mamy pozwolić paradować Putinowi gdzie mu się podoba, bo jak nie to stracimy kilka euro". Rozumiem, że to wyjaśniliśmy, więc teraz już po kolei. Czy Putin gra o rolę cara? Jeszcze rok temu rosyjska strefa wpływów niewzruszenie sięgała aż do Bugu, teraz ledwo utrzymuje się na wschodniej Ukrainie. Coś słabo jak na cara i jego imperialistyczne zapędy. Za to dla porównania strefa wpływów UE i USA powiększyła się dokładnie o ten obszar. Jakieś wnioski? Putin po prostu stara się utrzymać wpływy na ważnych dla Rosji obszarach. Gdyby nie działania Zachodu, sytuacja na Ukrainie cały czas byłaby normalna. Wyzwiska od szmat i idiotów pomińmy. Chociaż ciekawe, że taką niechęcią pałasz do Putina za jego działania na Ukrainie, ale dokładnie te same działania wykonane przez EU i USA już Ci nie przeszkadzają. Obie strony zrobiły to samo. Przy pomocy propagandy, nielegalnie dostarczanych funduszy i sprzętu doprowadziły do niepokojów społecznych, wystąpienia ludności przeciwko rządzącym i przejęcia władzy w wyniku nielegalnego przewrotu. Z tym, że Putin działa tuż przy swojej granicy, na ziemiach które cały czas są i były silnie związane z Rosją, więc generalnie jest na pozycji obronnej, natomiast Zachód dąży do ekspansji i powiększenia swojej strefy wpływów. Dalej, odnośnie kunsztu Władimira Władimirowicza - przecież zajęcie Krymu było doskonałym przykładem działania sprawnego polityka. W perfekcyjny sposób wykorzystał działania przeciwnika oddając mu zachodnią Ukrainę, a w zamian zyskując kluczowe dla siebie terenów. Jednocześnie, umiejętnie wykorzystując stosunki gospodarcze z Zachodem uniemożliwił mu jakąkolwiek reakcje na swoje działania. A całości dopełnił fakt, że Krym przejęty został w pełni pokojowy sposób, przy poparciu ludności cywilnej i władz Krymu. Nigdzie nie było "prymitywnej siły" i "działań na poziomie małpy". Niemcy i Francja. Czy Ci się to podoba czy nie, prawda jest taka, że palcem nie ruszą. Moje sympatie i antypatie nie mają tutaj nic do rzeczy, po prostu ich rządy doszły do prostego wniosku, że potencjalne pieniądze które można wywieźć z Ukrainy nie są warte burzenia stosunków z kluczowym partnerem gospodarczym. Teraz kwestia naszego odcięcia od Rosji. Nawet jeśli my bylibyśmy chętni na zakup gazu ze Stanów (o czym zresztą już pisałem), to nie będzie to miało żadnego znaczenia na ogólny rozkład sił. Polska obecnie jest tak słabym i biednym krajem, że choćbyśmy i cały potrzebny gaz importowali z USA ani wzruszy to ani Rosjan, ani Ameryki. No i zostaje pytanie - po co? A czym będzie różniło się uzależnienie od Stanów od uzależnienia od Rosji? Może po prostu zamiast machać szabelką trzeba tak jak reszta Europy oprzeć stosunki z Rosją na praktycznych kwestiach gospodarczych i politycznych, a nie pseudo-moralnej obronie uciśnionych Ukraińców? Tym bardziej, że z Rosją łączy nas wspólne pochodzenie, kultura, styl życia, itd. No ale teraz wcisnąłem tutaj swoje własne poglądy, a nie chciałem tego robić. Gandzia, bardzo fajny i mądry cytat. W ogóle zauważyłem, że Rosjanie mają ciekawe podejście do swojej historii. Był car - super, zabili cara - też dobrze. Był komunizm - wspaniale, upadł komunizm - jeszcze lepiej. Czy oni mają jakikolwiek okres z którego nie są zadowoleni?1 point
-
Okeeeej~ Fajny temat, bo OCki są fajne. Na chwilę obecną przedstawię jednego, bo został on przeze mnie narysowany, ale podejrzewam, że do Universum z Harry'ego Pottera ich liczba wzrośnie, bo coś mnie kusi, by napisać jakieś opowiadanie w tych klimatach, ale nie z kanonowymi bohaterami. Czyli jeszcze raz. Seria: Harry Potter Imię i Nazwisko: Alderamin Sykes Dom: Gryffindor Status Krwi: Mugolak Różdżka: 13 i 1/2 cala, bukowa, z włóknem ze smoczego serca, krucha Patronus: Leniwiec Zwierzę: Jaszczurka o imieniu Leonardo Wygląd: Szczupły, dość wysoki, chociaż twarz ma raczej o delikatnych rysach. Ma dłuższe, rudawo-blond włosy, które uwielbiają zasłaniać pół jego twarzy niczym kurtyna oraz soczyście zielone oczy. Cera chłopaka jest bardzo jasna, a nos i policzki pokryte są drobnymi piegami. Jeśli sytuacja na to pozwala chodzi w meloniku, cylindrze, czy innym kapeluszu, które wręcz uwielbia. Zazwyczaj za tasiemką owego nakrycia głowy wetknięta jest jakaś karta, najczęściej as kier. Takie prywatne dziwactwo, że niby na szczęście. Praktycznie nigdy nie rozstaje się ze swoimi wytartymi trampkami w kratkę, czy glanami, gdy pogoda nie pozwala na noszenie tych pierwszych. Gdy nie nosi mundurka zazwyczaj ma na sobie koszule w kratę lub marynarkę z łatami na łokciach. Wszystkie jego elementy garderoby są poprzecierane i mają poprute szwy, włącznie z szatą Hogwartu, którą zdążył "przyozdobić" dziwnymi naszywkami. Od takich z dziwnymi sloganami jak "Pocałuj mnie, noszę melonik", "Parówki w termosie, wiecznie gorące!", przez te przedstawiające różne nakrycia głowy, czy zwykłe buźki, aż do tych ze słabymi reprodukcjami dzieł sztuki. Z jego torby zawsze wystaje masa pogiętych szkiców, które czasem rozsypują się za nim, co sprawia wrażenie, że zostawia po sobie ślady, by móc po nich wrócić, niczym bajkowy Jaś i Małgosia. Charakter: Alderamina można nazwać dziwakiem i to określenie pasuje idealnie. Głowę chłopaka przepełnia cała masa pokręconych pomysłów i o zgrozo, część z nich wciela w życie. Posiada cechy takie jak zamiłowanie do nietypowych elementów ubioru, czy widzenie artyzmu tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach go nie zobaczy. Taki oderwany od rzeczywistości lekkoduch, sympatycznie nastawiony do innych. Totalny optymista, zachowujący się jakby dosłownie wszystko było niczym prezent gwiazdkowy, który zaraz odpakuje. Nie ma uprzedzeń do nikogo, przez co jest momentami, mówiąc kolokwialnie, upierdliwy ze swoją przyjacielskością i radością życia. A swoją drogą, uwielbia jeść. Historia w skrócie: Alderamin pochodzi z rodziny mugolskiej, w dodatku, nieźle postrzelonej. Jego głównym problem, jest to, że urodził się synem swojej matki, będącej Polką, która podczas pobytu w Anglii spotkała pana Sykes. Jego moc ujawniła się, gdy miał osiem lat i "pofarbował" swoją jaszczurkę na tęczowo, by zaraz potem pozmieniać kolory całego domowego zwierzyńca. Rodzice nad wyraz dobrze przyjęli fakt, że jest on czarodziejem, ba od razu zaczęli fantazjować na ten temat. Mimo, że pokrzyżowało mu to nieco plany zostania plastykiem tak jak cała jego rodzina, włącznie z siostrą studiującą na ASP, niesamowicie cieszył się, że będzie uczniem Hogwartu. Mimo swojej dziwnej i pozytywnej aury, jakoś nie miał okazji z nikim się bliżej zaprzyjaźnić. W Hogwarcie większość trzyma się z dala od niego, bo uważają go za oderwanego od rzeczywistości dziwaka, a zadawanie się z nim miało umieścić ich niżej na szczeblach drabiny towarzyskiej. On sam chętnie spędza za to każde wolne popołudnie na czytaniu książek o mugolskiej historii sztuki, czy rysowaniu. Jego ulubionym przedmiotem jest bezkonkurencyjnie transmutacja, i trzeba przyznać, że całkiem nieźle sobie z nią radzi. Drugie zajęcia, które darzy większą sympatią to Opieka nad Magicznymi Stworzeniami. Jego rodzina jest nieźle stuknięta, więc od małego otaczały go rysunki faunów, centaurów, jednorożców i innych bliżej nieokreślonych stworzeń, więc gdy mógł naprawdę zobaczyć je na własne oczy od razu zapałał miłością do tego przedmiotu. Wyprawy do zakazanego lasu są więc dla niego rzeczą codzienną, by móc naszkicować niektóre stworzenia. Niesie to za sobą czasem niebezpieczeństwo, bo wiadomo, że centaury nie należą do istot, które przepadają za ludźmi, więc niewiele brakowało, a Alderamin na trzecim roku nie wróciłby z takiej wycieczki, stratowany przez owego nieparzystokopytnego. Jednak ten, wciąż traktuje cały świat niczym nieodpakowany prezent urodzinowy i niczym nie zrażony robi swoje dalej. Co może być nieco dziwne, nigdy nie interesowała go gra w Quidditcha. Prawdopodobnie z racji swoich korzeni zachował uprzedzenia do wszelkiego rodzaju sportów, jak cała jego rodzina. Od pierwszej klasy zaczął wychodzić z dzikiego założenia, że jego przyszła kariera będzie połączeniem artyzmu z magią, chociaż do tej pory nie do końca wie jak to będzie wyglądać. Ale jak na marzyciela przystało nie specjalnie się tym martwi. Ma dzikie ambicje zorganizować coś w rodzaju szkolnej gazetki, jak to bywa w szkołach mugolskich, ale póki co nie spotkało się to z takim entuzjazmem, żeby plan wcielił w życie. Po kolejnych wakacjach spędzonych w szalonym mugolskim domu i w towarzystwie dziwnych znajomych rozpoczyna piąty rok nauki w Hogwarcie. I w tej chwili historia chłopaka się kończy, bo jest on uczniem, którego różnie przekształcam w RPGach, żeby pasował do danej historii. Jednak chyba naprawdę zacznę coś o nim pisać, ale przedtem będę musiała wymyślić kilka osób do jego otoczenia, bo akcja toczyłaby się zapewne w czasach młodego pokolenia. Innego OC przedstawię, gdy wreszcie go narysuję. Ale wspomnę już że jest to postać uniwersalna, którą wpasowuję w różne światy i serie ^^1 point
-
Ok, ostrzegałem co będzie jak zacznie mi się takie pieprzenie. I co będę robił jak ktoś porówna homoseksualizm(który polega na DOBROWOLNYM i NIE ZAKAZANYM przez prawo współżyciu) do KARALNYCH i PRZYMUSOWYCH terminów jak Zoofilia, Pedo ect. Homoseksualizm nie gwałci. Tyle w temacie, temat zamykam i zgodnie z obietnicą, pana od tej ideologii czeka warn.1 point
-
Komary [Post Apo] [Dark] [Random] Opis: Czyli do czego potrafi doprowadzić źle użyte zaklęcie. I pozdrawiam tutaj pewne Pszczoły i Pszczelarkę1 point
-
Pozwolę sobie wtrącić się do rozmowy. Alder, chyba trochę przesadzasz ze swoim postrzeganiem sytuacji Primo, jak to ktoś mądrze zauważył w komentarzu pod zalinkowanymi zdjęciami, z tysięcy zdjęć dostępnych w agencjach bez problemu można wybrać kilka dla poparcia dowolnej tezy. A w trakcie rozmowy wykonuje się tyle różnych min i gestów, że zrobienie zdjęcia gdzie polityk będzie wyglądał tak jak chce tego fotograf nie jest żadnym problemem. Secundo, gra w żadnym stopniu nie toczy się o Rosję. Rosja jest całkowicie bezpieczna i nawet przegrana Putina nie może w żaden sposób zachwiać federacją. Powiedziałbym raczej, że gra toczy się w małej skali o Ukrainę, a w dużej, o ustalenie nowego porządku sił w Europie. Przy czym należy pamiętać, że grę rozpoczęła UE i USA próbując oderwać Ukrainę z rosyjskiej części Europy. Wszystko co dzieje się teraz to jedynie następstwa tej akcji. Tertio, gaz z USA to mrzonka. O ile się orientuję, prawo w USA nie pozwala na eksport tego surowca, żeby zapewnić niskie ceny gazu na rynku krajowym. Otworzenie się na eksport do Europy byłoby ryzykownym zagraniem - w przypadku skoku cen w Stanach drastycznie mogłoby zmaleć poparcie dla rządzących. Poza tym, nie ma w Europie wielu chętnych na import z Ameryki. Niemcy doskonale dogadują się z Rosją, mają przecież Nordstream, tani gaz i doskonałe stosunki gospodarcze, niektórzy mówią wręcz, że to obecnie jeden z najlepszych sojuszników Rosji. Podobnie np. Francja, która otwarcie mówi, że interesy gospodarcze (patrz. okręty desantowe Mistral) są dla niej ważniejsze niż polityczne konflikty do wschód Europy. Nikt tak naprawdę nie potrzebuje gazu ze Stanów i nikt też, nie będzie podejmował żadnych drastycznych akcji przeciwko Rosji. Nie mówiąc już o kosztach i czasie budowy infrastruktury niezbędnej do handlu gazem między USA a Europą. Co do reputacji Putina. Może i media starają się pokazywać go jako tego złego, nowe wcielenie Stalina, itp. ale w rzeczywistości członkowie europejskich rządów nie śpią po nocach próbując przewidzieć kolejny ruch Władimira Władimirowicza. Do tej pory w iście mistrzowskim stylu realizuje interesy Rosji, od zajęcia Krymu, przez rozbicie wewnętrzne Ukrainy, aż po podpisanie niezwykle ważnej (szczególnie z politycznego punktu widzenia) umowy z Chinami. Nie powiedziałbym więc, by stracił reputację. Wydaje mi się wręcz, że na chwilę obecną jest graczem którego, ze względu na jego umiejętności polityczne, należy darzyć wielkim szacunkiem.1 point
-
O sheep zdemaskowali mnie! Co do easter eggów; w grze Saint’s Row the Third możemy znaleźć ciekawy znak: Ps. co do Borderlandsa 2: Autor: colorfulBrony1 point
-
1 point
-
1 point
-
Przedstawiam moją ukochaną fursonę- Shaię :3 100% OC, futrzaste, z własnego uniwersum. Tak właściwie jest to moje wilcze wcielenie XD1 point
-
Głowa jest w porządku, nie jest za mała, takie ujęcie. Dzięki, Luna będzie ale w swoim czasie, muszę zrobić wykrój dla alicorna więc nie jestem w stanie powiedzieć ile czasu mi to zajmie. No i cieszę się że ktoś wreszcie zauważył mój super zajefajny rower. Też sam robiłem, ale jednak szycie jest trochę mniej urazowe (ach te poparzenia...). Ale skoro się już odzywam to mam zaszczyt zaprezentować wam wielką i potężną Trixie! Sporo problemów miałem z ubraniem, pierwszy raz coś takiego robiłem i to nie jest do końca to co chciałem osiągnąć. Ale i tak chyba nie jest źle?1 point
-
Tekst zawiera śladowe ilości spoilerów i dupotrujstwa. Od mojego ostatniego komentarza tutaj minął niemal rok. Co prawda dostaliśmy przez ten czas jedynie dwa nowe rozdziały, jednak ich długość, jakość i znaczenie dla fabuły sprawiły, że - jak widać - fanfik wcale nie został zapomniany. Czemu bezpośrednio można tę zasługę przypisać? Właśnie nad tym, drodzy Zegarowicze, będę się dzisiaj rozwodzić. (Przy okazji, oczywiście, walcząc o rychłą kontynuację) Vamanos! Nie bez kozery napisałem przed chwilą "Zegarowicze" zamiast, przykładowo, "Chwałowicze". Pomijając fakt, że to pierwsze zwyczajnie lepiej brzmi, niemal równie trafnie określa oczekiwania czytelników. Komu spodobały się Alberichowe "Zegary", ten bez wątpienia przeczyta i Chwałę. Dlaczego? W istocie Chwała opiera się na tych samych elementach bazowych, dzięki którym i Zegary jakieś dwa lata temu zdobyły uznanie: mamy tu szybką, emocjonującą przygodę, przemyślaną intrygę i galerię sympatycznych bohaterów. Krótko mówiąc, filary dobrego opowiadania przygodowego autor ma opanowane niemal do perfekcji. Niemal, bo jednak, gdy się przyjrzeć, w każdym z nich czai się mały chochlik. I chociaż zapewne widać je tylko przez Scyferiońskie Okulary Cierpienia +5 do krytyki, to jednak nie omieszkam o nich wspomnieć. Przygoda. Nie sposób nie zauważyć, że to w początkowych rozdziałach dzieje się najwięcej: już w pierwszym z grubsza wyłania się obraz drużyny, poznajemy cel wyprawy, otoczkę fabularną i, co ciekawe, pierwszą retrospekcję. Wadą tego rozdziału jest jego prędkość. Odnoszę wrażenie, że autor z jednej strony starał się pomieścić wszystko w niezbyt dużym przedziale czasowym, by nie przeciągać zanadto akcji, a z drugiej - zdawał sobie sprawę, że tyle akcji upakowanej ciasno w jednym rozdziale będzie wyglądać na szyte nieprzyjemnie grubymi szwami. I dalej, pozwolę sobie niecnie spekulować: postanowił wybrnąć z tej sytuacji, udziwniając nieco niektóre wydarzenia. Niech mi ktoś powie, tak z ręką na sercu, czy "przedstawienie się" Archera w domu Libry nie wygląda na nieco przesadzone? Również pierwsze pojawienie się Daimoniona sprawia wrażenie wydarzenia wywołanego tylko dlatego, że tak było na rękę twórcy. Zapewne w tej chwili zacząłem się już po prostu czepiać, fakt jednak jest taki, że pierwszy rozdział pozostawił mnie co najmniej lekko skołowanego: mamy czterech uczestników wyprawy, spośród których znamy tak naprawdę jedynie dwóch. Motywy Archera pozostają niewyjaśnione, Mystic słucha podszeptów dziwnego ducha, który z kolei jest jeszcze większą enigmą. I tak sobie ruszają, w następnym rozdziale zgarniając na dodatek kolejnego tajemniczego kucyka. Po pierwszej lekturze, gdy przeminie już początkowe zauroczenie ilością i natężeniem akcji, po prostu... unoszę sceptycznie brew. Grube nici, proszę waszmości, grube nici. Tak to przynajmniej wygląda z początku, bo im dalej w las, tym lepiej: zdaje mi się, że tempo akcji robi się bardziej stonowane, choć w żadnym przypadku nie powolne. Czytelnik oswaja się z nieustannymi zagadkami i kolejne, nie zawsze wyjaśnione wydarzenia traktowane są już po prostu jak element Alberichowego stylu prowadzenia akcji. I pod względem przygody jest już wręcz wzorowo: mamy sceny akcji, (w tym obowiązkowo walki), mamy niezbędny dramatyzm, mamy podróż zapewniającą nam kalejdoskop zróżnicowanych lokacji, mamy zakręty fabularne i wreszcie - mamy ciekawych bohaterów drugoplanowych, ale o tym później. Nie da się tu powiedzieć wiele więcej bez omawiania fabuły kolejnych rozdziałów. Jest dobrze i zasadniczo jedynym minusem tutaj jest wprowadzenie, rzucające czytelnika od razu na głęboką wodę. Intryga - lub, jak kto woli, fabuła. W tym przypadku to pierwsze określenie zdaje mi się trafniejsze, bowiem możemy się już domyślać, że w katastrofie, która dotknęła Equestrię, ktoś maczał swoje kopyta. Ktoś miał Plan. A gdzie Plan (taki przez duże, złowieszcze “P”), tam i komplikacje, niebezpieczeństwa, ofiary. Ofiar wprawdzie nie pada tu zbyt wiele, jednak te, które już się trafiają... robią odpowiednie wrażenie. Z niebezpieczeństwami i komplikacjami sprawa jest nieco inna - na początku bowiem zdawało mi się, że mam do czynienia z fanfikiem dosyć prostym i naiwnym, gdzie jedynymi przeszkodami będą rozmaite monstra i losowi złodupcy wyskakujący zza krzaków. Szybko zrewidowałem swoje poglądy - i myślę, że sposób prowadzenia fabuły jest tutaj jedną z najmocniejszych stron fika. Intryga nie idzie prosto jak drut z ewentualnymi rozgałęzieniami, ma raczej kształt spirali - najpierw poznajemy sam prosty, czysto przygodowy szkielet, później autor dokłada do tego warstwę tajemnic, następnie raczy nas stopniowo garściami informacji o świecie, przedstawiając jako tako sytuację polityczną i frakcje, których raczej się tutaj nie spodziewałem. Po drodze pokazuje nam też obrazy Equestrii z przeszłości, a ich rola w budowaniu klimatu jest nie do przecenienia. Dość powiedzieć, że dopiero po pierwszej opowieści (kto czytał, ten raczej wie, o jaką chodzi) można było rzeczywiście poczuć i zrozumieć dramatyczną sytuację Equestrii. Kolejny plus do tego podpunktu to wiele pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi, niewyjaśnionych tajemnic i mglistych poszlak. Porcjowanie elementów zagadkowych dobrane jest wręcz idealnie, fanfik nie robi się przez to ani zbyt zagmatwany, ani zanadto przewidywalny. Pozostawiony czytelnikowi obszar na domysły i spekulacje jest tutaj naprawdę ogromny. Bohaterowie. Część z nich to sztampa, ale sztampa dobrze pomyślana i dobrze rozwinięta, więc nie jest to wadą. Prym w tej kategorii wiodą Last Word i Archer - dwie najbardziej wyraziste postacie, archetyp ekscentrycznego wynalazcy i archetyp cynicznego zabójcy. To jest ten rodzaj bohaterów, którego po prostu nie da się nie polubić - obaj mają wyraziste charaktery, dobrze wiedzą, czego chcą, nierzadko rozluźnią atmosferę trafnym tekstem. Jednocześnie żaden z nich nie jest idealny, mają przeszłość, która wyraźnie wywiera na nich wpływ i czasem robią rzeczy pozornie sprzeczne z ich naturą, które w efekcie czynią te kreacje jeszcze bardziej wiarygodnymi. Główna bohaterka, Libra, wydaje mi się na ich tle nieco mniej istotna. Wprawdzie jest spoiwem trzymającym w kupie całe to "pospolite ruszenie", wprawdzie jej przeszłość jest najbardziej rozbudowana, wprawdzie to jej przemyślenia i wnętrze znamy najlepiej, ale w ostatecznym rozrachunku przegrywa z jakże urokliwym cynizmem Archera i dowcipem Zegarmistrza. Wciąż jednak jest to dobrze wykreowana i pełnokrwista postać, po prostu poprzeczka jest tutaj ustawiona naprawdę wysoko. Teraz słówko o moim osobistym faworycie wśród drużyny - Scarecrow. O umiejscowieniu go najwyżej na liście zdecydowały dwie rzeczy: pierwszą jest mgiełka tajemnicy, która to przy nim właśnie jest najbardziej gęsta, drugą - jego relacja z Mystic. Jak do shippingów z natury swojej podchodzę sceptycznie i nieufnie, tak tutaj zdecydowanie muszę pochwalić ten pomysł. Przede wszystkim dlatego, że się go nie spodziewałem, nie przy postaci tak milczącej, tajemniczej i ponurej. I to właściwie ten shipping przekonał mnie, że mam tu do czynienia z postacią, która schematom się wymyka. Milczący twardziel? Nie, za mało w nim szorstkości i agresji. Tajemniczy wędrowiec? Blisko, ale nie, zbyt mocno jest związany z drużyną. Cichy potwór bez uczuć? Też nie, przekonaliśmy się, że uczucia jednak ma. Właśnie za tę nietypowość i sympatię, jaką sobie zaskarbił wspomnianym shippingiem, należy mu się laur najciekawszej postaci. Reszta drużyny wypada nieco słabiej. Parsifal to kolejna postać sztampowa, ale nie tak charyzmatyczna jak Archer i Zegarmistrz, chociaż być może jest to kwestia tego, że nie znamy go jeszcze zbyt dobrze. To samo mogę powiedzieć o Łasicy. Natomiast Mystic... Mystic prezentuje się najsłabiej. Niby znamy ją od początku, niby też ma swoje swoje motywy, pragnienia i charakter, ale wszystko to - zwłaszcza w porównaniu z resztą - jest jakoś mało wyraziste, mdłe i niezbyt przekonujące, nie pomaga jej nawet shipping ze Scarecrowem, który rozpatrywany od jej strony nie jest jakoś zaskakujący ani szczególnie ciekawie poprowadzony. Na plus natomiast mogę jej zaliczyć Daimoniona, ale to już właściwie odrębna postać. Bohaterowie drugoplanowi, chociaż niewielu z nich poznajemy lepiej, także wykreowani są poprawnie. Z powodów, nazwijmy to, osobistych, najbardziej do gustu przypadł mi brat Settler. Niezgorzej wyszła też historia Mary, chociaż wiele podobnych motywów już widziałem. Ponadto skrzywdzony imieniem Oskar też może stać się ciekawym bohaterem, zobaczymy, jak jego wątek zostanie poprowadzony. O reszcie antagonistów się nie wypowiem, bo jak na razie za mało ich było. I na zakończenie jeszcze słówko o stylu, na który mogę sobie nieco popsioczyć. Najpierw plusy: jest prosty, czytelny i nie sposób się w nim pogubić, również opisy wychodzą niezgorzej. Całość sprawia raczej pozytywne wrażenie, czyta się miło i komfortowo. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Tych jest kilka: po pierwsze, jak wspomniała już Madeleine w komentarzu do innego fika, czasem irytuje maniera podmiotów opisowych, ale to naprawdę drobiazg. Po drugie, kolejna pierdółka, którą wytknąłem już uprzednio Bafflingowi, niektóre z użytych słów nie zawsze pasują mi do powagi sytuacji ("niesamowicie szybki cios". Ogólnie dużo w tekście tych "niesamowitości"). Ale tym, co naprawdę potrafi zaleźć mi za skórę, jest pojawiająca się od czasu do czasu łopatologia, kompletny brak wyczucia, walenie po łbie suchymi konkretami. Najbardziej rażący dla mnie przykład to "Oskar nie był złym kucykiem". Na wszystkich bogów Scyferiona, ja wiem, że pewnie teraz po prostu się czepiam i to w dodatku sprawy czysto subiektywnej, ale tak się po prostu NIE PISZE. Nie i już. Niech czytelnik sam dojdzie do takiego wniosku! Ma wszak możliwość obserwacji jego poczynań, a nawet myśli, więc nie powinno to być wielkim problemem nawet dla średnio rozgarniętych homo sapiens. To nieszczęsne zdanie jest równie subtelne co walenie młotkiem po głowie. Uff... czyli, podsumowując: jest gorzej niż w "Poszukiwaczach Ścieżek", a lepiej niż w "Zegarach". Jaki z tego wniosek? Ano taki, że autor nieustannie się pod tym względem rozwija, co pozwala mi mieć wysokie nadzieje (i wymagania) na przyszłość. Jestem dobrej myśli - ukrócić łopatologię, pilnować słownictwa i będzie lepiej niż dobrze. W mojej krzywej skali fanfik oceniłbym na 6 punktów - trzy za kreację świata, dwa za fabułę, jeden za styl, jednak dwa ostatnie punkty można jeszcze podnieść - w przypadku fabuły to niemal pewność, czekam tylko na zakończenie. Chcę kontynuacji. Dotychczas widać, że im dalej w las, tym bardziej fanfik się rozkręca i tym wyżej podnosi poprzeczkę, a rewelacje przedstawione w ostatnim rozdziale dają wiele do myślenia i pozostawiają czytelnika na fanfikowym głodzie... Uwaga dodatkowa: - W drugim rozdziale link do rozdziału trzeciego wciąż jest nieaktywny. W trzecim, czwartym i piątym linków prowadzących do spisu treści i sąsiednich rozdziałów nie ma w ogóle. Ot, pierdółki nic nie znaczące, ale widać niekonsekwencję.1 point
-
Takie małe wprowadzenie co do postaci: (Ten po lewej stronie z lokiem zwróconym w dół to Tuborg, a drugi Ottimo) Pewnego dnia Ottoborg dostaje nakaz od Quatera (to jest coś w rodzaju Celesti w uniwersum NH). Jego zadaniem w przeciągu 2 lat jest znalezienie godnego następcy tronu (na wypadek jego śmierci). Wtedy królewskie małżeństwo wpada w panikę, bo oprócz "unikatowego" Williego para nie ma do zaoferowania innego, żyjącego potomka Ottoborga. Po wielu namysłach jednak Otto próbuje namówić Williego na kandydaturę dziedzica tronu.....jednak jego derpowaty syn nie zgadza się, ponieważ woli kontynuować swoje sielskie życie bez obowiązków. Zdesperowany król buduje robota z nadzieją, że to maszyna będzie mogła odziedziczyć jego stanowisko. Jednak zostaje naruszony tutaj jeden konkrety punkt: Istota ma być z tz. "krwi i kości" i kolejny plan ulega w gruzach. Małżeństwo miało ogromny problem z powodu nakazu sporządzonego przez Quatera, jednak z czasem doszły dodatkowe problemy takie jak niewyjaśniona choroba Caline. Klaywoman odczuwała takie dolegliwości jak mdłości, zmęczenie oraz huśtawki nastrojów i jej mąż nie wiedział czym to jest spowodowane, Otto z czasem stwierdził, że musi być to dolegliwość spowodowana stresem. Co jest zabawne kobiecie z czasem odwrócił się zmysł smaku (np sol dla niej była słodka itp.) i ten symptom wykluczył całkowicie komplikacje zdrowotne spowodowane stresem. Z czasem stan królowej tylko się pogarszał, a Ottoborg oczekiwał najczarniejszego scenariusza...jednak po kilku miesiącach męczarni Caline znajduje w swoim ciele (Hoodians maja coś w rodzaju otwieranych półek w swoich ciałach…nie noszą plecaków, w grze klaymen chował wszystkie przedmioty do kieszeni w brzuchu.) Nasionko życia! Co się okazuje? To nie była tajemnicza choroba tylko po prostu klaywoman spodziewała się potomstwa i tutaj pokazuje się przełom ponieważ to swiadczy o tym ,że hoodians mogą sami się rozmnażać bez pomocy władcy NH Hoborga. * Małe wyjaśnienie dla ludzi spoza fandomu NH..na temat rozmnażania się hoodiansów napisze na samym końcu tego posta. Z jednego nasionka pojawiają się dwie maleńkie istotki chłopcy, bliźniaki i to własnie one ocalają "cztery litery" swoim królewskim rodzicom. Blizianki budzą kontrowersje ponieważ ..po pierwsze to są maleńkie dzieciaczki, nieświadome wielu rzeczy, a po drugie obydwoje chłopcy zostali zgłoszeni jaka jedna osoba (z powodu wspólnej daty urodzenia). Pomimo wielkiej fali krytyki i sprzeciwu Quater zgadza się na taką nowość i akceptuje zgłoszenie dzieci jako następców tronu Ottoborga...pod warunkiem ,że rodzice godnie przygotują swoje dzieci do przyszłej roli królów. Ottimo i Tuborg to są typowe bliźniaki z jedną duszą...oni są bardzo żywiołowymi istotami i razem potrafią dokonać rzeczy niemożliwych, kochają się wydurniać i dzielić pasję z ojcem (dlatego oni są ich oczkiem w głowie), a dzięki nadzorowi matki i pomocy innych członków ich "rodziny"... chłopcy są idealnie przygotowani na wielki, pisemny egzamin "dojrzałości" u Quatera. Jednak większość ludzi i tak nie zmieniła zdania i uważają wybór Caline i Ottoborga nadal jako kontrowersyjny pomysł...poza tym żywiołowe zachowanie bliźniaków też im często nie pomaga i przez to ocierają się z większą falą krytyki "takie niepoważne osoby jak oni.... nie powinny mieć takiego stanowiska w przyszłości". Jednak po paru latach...nagle wydarzyła się niekontrolowana tragedia w rodzinie....rodzice ich i pozostałego rodzeństwa zostają pojmani. Ottimo i Tuborg muszą podsumować całą niezbędną wiedzę jaką ich nauczano przez prawie cale życie i musza teraz większość teorii użyć w praktyce. Bliźniaki mają za zadanie ocalić swoich rodziców, i tutaj pojawią się ich nieoficjalny, "prawdziwy" egzamin dojrzałości. Mają przed sobą podejmowanie bardzo trudnych i dojrzałych decyzji.....i nawet zdarzają się miedzy nimi dość poważne kłótnie podczas wyprawy "odbicia" rodziców. Historia na szczęście kończy się dobrze i dzięki temu chłopcy udowadniają innym ,ze pomimo ich "roztrzepanych" charakterów są dojrzali, potrafią podejmować dobre decyzje, że potrafią się poświęcić i, że wybór ich rodziców jednak był dobry. Moce: Ottimo i Tuborg mają podział mocy od ojca, każdy odziedziczył po konkretniej części od niego. Powiedzmy ,ze Ottoborg posiada w prawej ręce "X" a w lewej "Y" i dzięki temu uzupełnieniu król jest w stanie stworzyć w pełni sprawną istotę. Tak jak już wspomniałam oni mają podział tego i Ottimo posiada tylko moc "X" która np jest w stanie stworzyć tylko ciało ,a Tuborg pozsiada uzupełniacz "Y" który w ciało stworzone przez brata może "wsadzić" życie. Ciekawostki na ich temat: -Ottimo to ósmy, a Tuborg to już dziewiąty syn króla ,ale są pierwszymi owocami miłości związku Ottoborg i Caline. -Bliźniaki różnią się miedzy sobą tylko dwoma cechami, górnymi lokami na głowach oraz rodzajem mocy. -Ottimo i Tuborg klasyfikują się do bliźniaków "jednojajowych" -Ottoborg ma sześć kolców na klatce piersiowej, Ottimo i Tuborg mają po trzy. -Bliźniaki dzielą pasje z ojcem czyli robotykę, ich ulubioną dziedziną jest robotyka przemysłowa oraz mechatronika. -Ich "piętą achillesową" jest taka błaha sprawa jak rozdzielenie ich na jakiś okres czasu. Bez siebie czują się bardzo zagubieni. -Patrząc na ich życiową pasje można stwierdzić ,ze Ottimo i Tuborg na pewno muszą być mistrzami z takich dziedzin nauki jak fizyka, matematyka oraz informatyka. -Ottimo i Tuborg uznają chyba najstarszą zasadę wobec młodszego rodzeństwa czyli "my z was możemy się nabijać ,ale jak ktoś inny was skrzywdzi to biada im". Sytuacja z ich starszym bratem przyrodnim wygląda trochę inaczej...często nie biorą Williego na poważnie przez jego styl życia i zamiłowanie do kanapek. *W Neverhood wykluczony jest sex ponieważ te istoty nie posiadają narządów płciowych. Kanonicznie jedyną istotą w NH która stwarzała nowych obywateli jest Hoborg, bo to on posiada tzw "life seeds". Jednak posiadam headcanon który twierdzi, że gliniane kobiety (na całą kraine jest ich tylko cztery, ale o.k xD) są w stanie same bez pomocy króla "wyprodukować" z partnerem własne nasionko. Postawą wyhodowania nasionka w ciele klaywoman jest odwzajemniona i szczera miłość pomiędzy nią a wybrankiem. Ottoborg jest istotą boską i sam beż pomocy Caline mógłby stworzyć kolejne dziecko jednak...tak jak wielu ludzi twierdzi..Ottoborg nie jest bystrą postacią, a jego potężna moc jaką mógłby władać tylko się marnuje ,bo szczerze mówiąc Król nie umie jej używać i tutaj przykładem z canonu jest to ,ze jego pierwsi synowie byli upośledzeni oraz, że świat musiał stwarzać przez roboty (Hoborg nie używał maszyn to tworzenia Neverhood tylko król w porównaniu do Ottoborga używał magii)....Otto nie chciał ryzykować i stwarzać kolejnego dziecka...on po podróży zupełnie już zapomniał podstaw stwarzania nowych istot i po prostu obawiał się ,ze stworzy jeszcze bardziej upośledzone dziecko...które w przyszłości mogłoby być nieszczęśliwe.1 point
-
1 point
-
Nikt jeszcze nie napisał o Red Faction Armageddon i... a zobaczcie sami: Gra ukazała się w 2011r. Moim zdaniem autorzy nawiązali do "słynnego" i "wyjątkowego" pluszaka Lyry, o którym swego czasu było głośno. Nie bez powodu. Kto chce wiedzieć, niech szuka w google (po angielsku) Aby odblokować to narzędzie zagłady należy ukończyć grę i zagrać w trybie "New Game +" lub odnaleźć pewne ukryte miejsce. PS. Grę polecam absolutnie każdemu. To coś niszczy prawie wszystko.1 point
-
PONIŻSZY KOMENTARZ ZDRADZA SZCZEGÓŁY TREŚCI. Jak ja długo męczyłam ten fanfik… Przeczytanie całości zajęło mi ze dwa bite tygodnie, ale po drodze musiałam „przegryzać” czymś normalniejszym. Na wstępie chciałabym napisać, że przeczytałam komentarze, które szanowni forumowicze zamieścili nade mną i mogę powiedzieć, że zgadzam się ze wszystkimi. Cóż, cieszę się bardzo, bo to znaczy, że udało mi się zrozumieć tekst, a to do zadań łatwych bynajmniej nie należało. Od razu mówię, że poniższy komentarz może być nieco (czytaj: mocno) chaotyczny. Zacznijmy od początku. Część pierwsza. Tutaj nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Opowiadanie jest krótkie i… hmm… dziwne. Tak, dziwne to chyba dobre słowo. Widać, że autor posiada jakieś umiejętności. Mogę nawet powiedzieć, że są one spore. Na tym etapie styl jeszcze nie przeszkadza – jest taki, jaki powinien być, dostosowany do treści. Powiem więcej – ten tekst jest naprawdę kunsztowny, przemyślany, przepełniony muzyką, dźwiękami i poezją. Nie trzeba puszczać zaproponowanego przez Ciebie podkładu, żeby to czuć (swoją drogą, opowiadanie czytałam głównie w nocy, więc nie bardzo miałam możliwość głębszego zapoznania się z tą muzyką – słuchawki są złe i niszczą słuch – ale moim zdaniem ona nie jest konieczna; a jako osobne utwory te piosenki bardzo mi się podobają, masz dobry gust). W tekście dominuje bardzo wyraźny klimat grozy, który jest potęgowany przez styl – krótkie, „rwane” zdania, liczne środki stylistyczne typowe dla poezji… W sumie można to uznać za próbę połączenia prozy z poezją. Czy udaną? Raczej tak. Na tym etapie jeszcze tak. Co nie zmienia faktu, że przez fanfik, mimo że krótki, ciężko się przebić (a to dopiero pierwsza część! Najkrótsza ze wszystkich!). Ogólnie można powiedzieć, że „Symfonia” stanowi wstęp do rozwinięcia serii i dobrze spełnia swoją rolę, ale niczego szczególnego w niej nie widzę. Nie mówiąc już o tym, że ze względu na sugestywne i brutalne opisy tekst mógłby spokojnie wylądować w MLN. Część druga. Plusem jest to, że muzyka zdaje się wszechobecna. Można się wczuć w klimat, ale potrzeba do tego sporo samozaparcia – na początku myślałam, że ten styl, te wszystkie dziwaczne pisarskie maniery pojawią się tylko w „Symfonii”, ale niestety pomyliłam się. Jak się miało później okazać, cały dwustustronicowy tekst jest w ten sposób pisany. Nie dziwota, że międliłam to przez pół miesiąca i nie mogłam skończyć. Na tym etapie zaczynały mnie już denerwować te zdania sprawiające wrażenie, jakby je rozpłatano siekierą i w krwawiącą ranę wciśnięto kropkę. Nie, stop. Nie denerwować. Wkurzać. Mocno. Jest różnica między budowaniem napięcia przez krótkie zdania a stawianiem kropek, gdzie popadnie. To, że autor uczęszczał na warsztaty literackie, że ma doświadczenie w tworzeniu scenariuszy dłuższe niż pół mojego życia i posiada wszelkie inne przymioty – to bardzo ładnie, ale nie zwalnia go z obowiązku stosowania jakichkolwiek zasad językowych. Zaimki przymiotne takie jak „który”, „jaki”, „co” istnieją po to, żeby wprowadzać zdanie podrzędne, a nie, żeby zaczynać nimi nowe zdanie. Bo potem tekst czyta się beznadziejnie. Jakbyśmy mieli astmę. Która szarpie naszymi płucami. Co powoduje, że nie możemy złapać oddechu. Ani dokończyć zdania. Które powinno być dłuższe, a nie jest. Bo autor sobie ubzdurał, że w ten sposób spotęguje napięcie. A jedyne, co potęguje, to zirytowanie czytelnika. (A teraz wszyscy ci, którzy nie czytali opowiadania, niech sobie wyobrażą coś podobnego przez dwieście – słownie: dwieście – stron. Waleriana w lewej szafce nad lodówką.) Dobrze, zostawmy już tę kwestię, bo autor chyba po prostu w ten sposób pisze, że zdań złożonych nie lubi i się tego u niego nie wyplewi. Co można powiedzieć ogólnie o części drugiej… Na pewno jest lepsza niż pierwsza. Mamy bardzo dobrze oddane szaleństwo – każda z Mane 6 otrzymuje swoje magiczne „pięć minut”. Tak, myślę, że rodzaje obłędu zostały idealnie dopasowane do poszczególnych postaci. Najbardziej podobała mi się Fluttershy – absolutnie cudowna kreacja. Ona właśnie taka jest – niosąc ratunek przyjaciołom, zapomina o sobie. Bardzo dobrze to oddałeś. Wierzę w Twoją Fluttershy. Najfajniej wyszła z nich wszystkich. I znowu – za tę część opowiadanie ewidentnie powinno wylądować w MLN. Bez przesady, ale to już nie jest trochę krwi czy innych wydzielin. To jest paskudne, przerażające i wyjątkowo mocne. Gdybym miała młodsze rodzeństwo, nie chciałabym, żeby to przeczytali. Już od kolejnej części jest w tym względzie okej, ale w „Opus Magnum” – nie. Mógłbyś chociaż dać tag Mature lub +16. Opowiadanie nie jest serią. Przez poniższą recenzję przetoczy się jeszcze parę argumentów za tym stanowiskiem, jednak ten jeden jest ewidentny – serię dałoby się podzielić w taki sposób, by połowa wylądowała w innym dziale. Ze „Światłem…” nie można tak zrobić, bo czytelnik nie zrozumiałby ani słowa z kolejnych części bez znajomości pierwszych (w sumie, są fragmenty, kiedy czytelnik tak czy siak mało co rozumie, ale nie drążmy już tego tematu, uznając litościwie, że niektórzy po prostu mają taki „intelektualny” – nie pisz „przeintelektualizowany”, nie pisz „przeintelektualizowany” – sposób bycia). W tej części zirytowała mnie niewiarygodność bohaterów. Po tych wszystkich okropnych wydarzeniach oni po prostu… urządzili sobie festyn. I ich głównym problemem stało się, kto zagra na gitarze czy innych bębnach. Plus za Ligę Znaczkową, która zdobyła wreszcie znaczki. Minus, że w jednym momencie. Ponadto po przeczytaniu „Opus Magnum” zanotowałam w myślach, by wytknąć autorowi, że trójka źrebiąt ot tak pokonuje sobie przerażającego potwora mającego moc sprowadzania na innych obłędu, podczas gdy Elementy Harmonii tkwią sobie w więzach i płaczą z bezsilności. Dopiero dużo, dużo później, po przeczytaniu części czwartej bodajże, doszło do mnie, co tak faktycznie się stało i pokiwałam głową z uznaniem, bo to jest naprawdę dobrze wymyślone. Niestety, całe to moje skonfundowanie dowodzi tylko jednego – to opowiadanie nie jest serią. Seria to zbiór kilku opowiadań połączonych wspólnym motywem, z których każde można czytać osobno BEZ SZKODY DLA INNYCH. Tymczasem żeby nie uznać pierwszej części za wytwór odurzonego umysłu twórcy, trzeba przeczytać drugą, a żeby drugiej nie uznać za dziwną mieszankę gore z poematem, trzeba przeczytać trzecią i tak dalej. Część trzecia. Dla mnie najlepsza. Absolutny majstersztyk. Świetna fabuła, genialni bohaterowie, styl nieco inny, chociaż znowu rwane zdania są i mają się dobrze (ale na tym etapie już powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać, o zgrozo). Bardzo podobał mi się opis przyjaźni głównych bohaterów, jak się poznali, jak Light po kolei im pomagał. Wszystko to było takie cudowne, baśniowe. Cała ta część jest jak bajka. Light to fajna, ciepła postać, a jego stosunki z przyjaciółmi – wybacz, że to powiem – przypominają sektę (ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu – o ile dobre tego słowa znaczenie istnieje). Chodzi mi o to, że oni są sobie tak bliscy, kochają się, oddaliby za siebie życie, zapisują swoje sny (sic!). Lubię, jak ktoś opisuje relacje między bohaterami, a tu jest to zrobione na tyle szczegółowo, że z pomrukiem zadowolenia mogłam się w nie wgryźć i w nich zatonąć jak w puchowej poduszce. Motyw podążania za marzeniami ścieżką wyznaczoną przez sny początkowo do mnie nie przemawiał. Jakoś tak nie mogłam ogarnąć, że on całe życie czekał na tę wyprawę, skoro tym jego ach jak wielkim marzeniem była po prostu wyprawa do Canterlotu i gdzieś tam jeszcze. Powtarzałam sobie w myślach: „Kurde, i on dopiero teraz pojechał? Skoro tak mu na tym zależało, to nie mógł zaoszczędzić trochę? Przecież to tylko stolica, a nie koniec świata”. Oczywiście, potem przeczytałam kolejne części i diametralnie zmieniłam zdanie. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że miałeś rację mówiąc, iż w Twoim tekście nie ma rzeczy przypadkowych. Faktycznie, nie ma. Wszystko pięknie ze sobą współgra, jedno wynika z drugiego, a to, co w pierwszym odruchu wydaje się naciągane, tak naprawdę ma solidne wytłumaczenie Wątki z różnych części pięknie się ze sobą splatają i uzupełniają. Jest to kolejny dowód na to, że przy utworze nie powinno być tagu Seria. Jeśli ktoś nie przeczyta całości, nie jest w stanie wyrobić sobie zdania, a początkowe części bynajmniej nie są najlepszym, co mogłoby w życiu spotkać przeciętnego zjadacza fanfików. Osoba, która nie przebiła się przez początek, nigdy nie przekona się, że opowiadanie tak naprawdę jest dobre i wartościowe, a autor odznacza się niebywałym talentem do tworzenia przemyślanych fabuł. Gdzieś w połowie tej części zaczęłam czuć przesyt bajkowości. Z początku mnie ona zachwyciła, ale potem poczułam się znużona. Tak, jakbym wytarzała się w cukrze pudrze. Wszystko tu jest takie… słodkie? Klejące, lepkie, różowe wręcz. Sąsiedzi będący dla siebie jak rodzina, przyjaźń dająca siłę, świat jako wielki plac zabaw dla źrebaków (a na tym placu zabaw alkohol, narkotyki, gwałciciele i wiele innych fajnych rzeczy – wybacz sarkazm). Nie wspominając o tym, że wszyscy tu płaczą. Ogiery, klacze, dzieci, drzewa, cegły. Wszyscy. Non stop. Z powodem, bez powodu, ciągle. Pamiętam, że podczas czytania irytowało mnie to w równym stopniu, co poszatkowane zdania oraz mieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym. O, przypomniało mi się – jeszcze jedna rzecz do stylu A właściwie dwie – wszechobecna inwersja i imiesłowy. Szczególnie to widać w części ze Strażnikiem Mroku. Trudno ocenić, czy jest to dobre, czy złe. Na pewno „jakieś” – odznaczające się, odmienne. I znowu – Strażnikowi Mroku takie zabiegi pasują, ukazują jakąś jego potęgę, niedostępność, nie wiem, jak to nazwać. Ale znowu – co za dużo, to i świnia nie zeżre. Tak z innej beczki – uwaga kompletnie niezwiązana z samym opowiadaniem. Otóż, kiedy niektórzy opisują barwy kanonicznych bohaterów, mam wrażenie, że jestem daltonistką. Twilight ma jasnoczerwone pasemko we włosach, Apple Bloom jest prawie złota, Sweetie Bell szarawa… Gdzieś przeczytałam nawet, że Applejack ma kremowe umaszczenie. Zaczynam się zastanawiać, czy wszyscy – ja i ci ludzie – oglądamy ten sam serial, czy może to ja mam większe niż zwykle problemy z oczami. Kończąc o części trzeciej: bardzo polubiłam Lighta. To takie połączenie Luny Lovegood z guru. Ciepły, kochający, „inny”, charyzmatyczny. Ciągnie do siebie tłumy. Część czwarta. O matko. Mój drogi – jeżeli ledwo przebrnąłeś przez „Symfonię”, to na Twoim miejscu nie zabierałabym się za „Fui Primus”, bo się, biedaku, wykończysz. Poniżej próbka tego, co można w tej części znaleźć (tylko dla odpornych): I tak dalej, i tak dalej, przez kilka stron. Mogę powiedzieć tylko jedno: Jaki piękny, cudowny, pierwszorzędny przykład pseudopoetyckiego bełkotu. Na zielony bór, tego nie da się czytać. Przynajmniej nie na trzeźwo. Cały ten opis o iskrach, tańcu i budzeniu się mroku można było z powodzeniem skrócić do jednego akapitu, zamiast katować czytelnika epopeją powtarzających się motywów i nic niewnoszących zdań. Przeczytałam ten przydługi wstęp w całości tylko po to, by przekonać się, czy jest w ten sposób napisany do końca. Owszem, jest. Nie widzę sensu istnienia tego fragmentu, skoro później następuje rozmowa księżniczek z ich ojcem i stworzycielem, która cały ten opis streszcza i to w bardziej przystępny sposób. Swoją drogą, pomysł, by księżniczki narodziły się z idei, która jest zaprzeczeniem mroku Strażnika, jest boski i innowacyjny. Podoba mi się szalenie, a zdanie: „Jedna zaczęła przewyższać drugą, jakby żyjącym bliższe było tylko jedno oblicze światła” to majstersztyk. W ogóle ta część podobała mi się ze względu na oryginalne, świeże spojrzenie. Powstanie Elementów Harmonii jako połączenie idei dobra i zła, narodziny Cadence jako idei z Kryształowego Serca, następnie mamy opowieść o tym, skąd wzięli się Sombra, Discord i Nightmare Moon – super. Najbardziej zapadł mi w pamięć opis kary dla krnąbrnego sługi, któremu wydawało się, że może wydawać rozkazy Panu Mrocznych Mocy. Zamiana w kryształ i zmuszanie do śpiewu w męczarniach przez całe wieki – genialne, niepokojące, mocne i do szpiku kości złe, a zarazem takie… hm, sterylne. Świetne, świetne. Jak chcesz, potrafisz wymyślić coś mrożącego krew w żyłach, a zarazem bez typowej otoczki gore. No i jeszcze lekcja o niezapominaniu bliskich zmarłych. Coś pięknego. Aż się wzruszyłam, kiedy to czytałam. „Nic nigdy nie dadzą żadne świetliste potęgi, jeśli nie staną naprzeciw mroku swego” – to zdanie idealnie podsumowuje całe opowiadanie. Uwielbiam zabieg opowiadania jednej historii z perspektywy różnych osób, ale to już zaczyna być nużące. Czuję się tak, jakbym trzeci raz czytała to samo. Mimo wszystko szalenie podoba mi się zamysł, by wydarzenia z „Opus Magnum” były tylko i wyłącznie planem Pana Mroku. Ucieszyło mnie takie wyjaśnienie i pogłębiła się moja sympatia do tej postaci, którą uważam za drugą najlepiej skonstruowaną w całym fanfiku. Drugą – bo pierwszą jest Light. Kreacja najpotężniejszego z alikornów, pana nad panami, stwórcy wszechrzeczy podoba mi się niezmiernie. Jest idealny – srogi, ale sprawiedliwy, poważny, dumny, dostojny, mądry mądrością przedwieczną. To pan i władca. Wyznacza ścieżki, budzi strach i szacunek – a do tego wszystkiego jest kochającym ojcem. Popełnia błędy, ale umie się do nich przyznać i je naprawić. Nie chce nikogo skrzywdzić, choć inni często widzą w nim monstrum. Niezrozumiany, ale rozumiejący. Wszechmocny, ale odpowiedzialny. („Wielka moc to wielka odpowiedzialność”… Wybacz, chyba się lekko zapędzam podczas pisania tego komentarza .) Jedna nieścisłość – z jakiej racji Pan Mroku nazywa Twilight „swoją najmłodszą córką”, skoro jego dzieci powstały z iskry obudzonej pośród mroku, która przez wieki szukała swojej idei (czy jakoś tak?), Twilight natomiast na księżniczkę wyniosła Celestia za zasługi dla kraju? Zbliżamy się do szczęśliwego końca. Część piąta. (Dzięki Bogu krótka.) O ile postać ojca księżniczek podobała mi się w części czwartej, to tutaj uważam, że jego potencjał został zmarnowany. Trzeba się zdecydować – czy dostojny i potężny duch mroku, czy zagubiony tatuś-kapeć. I na dodatek to zaprzyjaźnienie się z Lumine… Jednorożec powinien czuć do alikorna nieskończony respekt i oddanie, a nie udzielać rad, że w życiu ojca ważne jest to, a tamto nie, bo coś tam. Po pięknej kreacji Pana Mroku z części poprzedniej postawienie tej dwójki na równi strasznie mi zazgrzytało. I co, nie trzeba było tak od początku? Żeby było miło, żeby było normalnie? „Ścieżka przez sny” ma niebywały potencjał i fantastyczne postaci, a Wave jest po prostu uroczy jako epizodyczny błazen. Szkoda, że zamiast wycisnąć z tych bohaterów, ile się dało, Ty wolałeś pójść w stronę filozoficzno-poetyckiego dyskursu. Trochę to głupie, ale od chwili, gdy Twilight pobiegła na spotkanie z księżniczkami, myślałam tylko o tym, że Spike stoi pod drzwiami i na nią czeka… Ogólnie o całości: Potwornie ciężki styl, przez który trudno się przebić. Mieszanie czasów, inwersja, urywane zdania, które co prawda odróżniają opowiadanie na tle tysiąca innych, podobnych, ale jednocześnie wywołują u czytelnika ból głowy (i uzębienia, którym po kilkudziesięciu stronach zaczyna regularnie zgrzytać). Przegadanie (tak, to mogłoby być o połowę krótsze i wówczas prawdopodobnie więcej osób dotrwałoby do końca. Uwaga, doktor Madeleine stawia diagnozę – otóż, szanowny Panie, cierpi Pan na słowotok większy niż ja przy komentowaniu. Do tego dochodzi tendencja do powtarzania pewnych rzeczy kilkakrotnie oraz do komplikowania akcji i tworzenia niekończących się ciągów wielopoziomowych przemyśleń bohaterów). Niektóre części są bardzo dobre, inne nie. To nie jest seria, bo wydarzenia z różnych fragmentów nawzajem się uzupełniają i wymagany jest obraz całości dla zrozumienia treści. Początek zabija to opowiadanie, potem jest już lepiej. Pięknie potrafisz łączyć wątki i zaskakiwać czytelnika kolejnymi rozwiązaniami. W ogólnym rozrachunku opowiadanie jest dobre. Ciekawe, intrygujące, dziwne, „inne”. Daje nam coś, czego żaden „normalny” utwór dać nie może. Klimat jest niesamowity, oniryczny. Czyta się to jak baśń, ma się wrażenie, że to sen (takie było przecież zamierzenie, a sen to motyw przewodni tego dzieła). Sam sposób mówienia postaci pogłębia to wrażenie. Jednak co za dużo, to niezdrowo. Nie bez powodu baśnie są krótkie – 200 stron czegoś takiego to męczarnia. Z jednej strony opowiadanie wciąga, z drugiej – są momenty, kiedy dłuży się straszliwie. Myślę, że ostatecznie więcej zyskałam niż straciłam, czytając to opowiadanie, ale… Cóż. Są utwory, do których lubię po jakimś czasie wracać. To do nich nie zależy. Zapomnieć nie zapomnę, ale na pewno nie wrócę. Na koniec tego ekstremalnie długiego komentarza mogę tylko życzyć weny na przyszłość. Madeleine1 point
-
Jeden z bardziej przewidywalnych odcinków, jaki kiedykolwiek powstał. Już przy pierwszym spotkaniu Pinkie i Sandwich'a pomyślałem sobie- Pinkie przecież może być kilka kuców od zabaw i żaden nie będzie gorszy, tak jak Cloudsdale ma wielu wspaniałych lotników, a jak zrobisz wojnę to popsujesz tylko zabawę. Pojedynek Pinkie i Sandwich'a nie wywołał u mnie choćby najmniejszego uśmiechu, Rozumiem, że te kuce mogą lubić np. balony, ale nie wysilono się na choćby jeden żart. Rozumiem też, że to jest bajka dla dzieci, ale nawet noworodki nie bawią się gumowymi kurczakami, to jest zabawka dla psów, więc kogo miałaby rozbawić ta scenka filmowa z tym czymś? Jedynie real-Gummy był tam sympatyczny. Najmocniejszym plusem był w zasadzie tylko fragment z Pinkie podejmującej się różnych prac, może jakby go wydłużono, to odcinek miałby więcej sensu. Oczywiście plus za Derpy, najpierw myślałem, że będzie tylko wpychać się w ekran ku średniej uciesze fanów, ale scena w której żarła tort była przecudowna. Podobała mi się też postać Sandwich'a, ale tylko z początku, bo miał tą fajną brodę Lincolna, gadał do kurczaka i ogólnie bez sensu, co czyniło z niego kogoś w rodzaju Screw Lose, no i jeszcze na końcu, bo przyznał się Pinkie, że to od niej nauczył się bawić, co było jedyną rzeczą jakiej nie przewidziałem w odcinku i było nawet dość fajne. Z mniejszych plusów to może jeszcze dmuchana RD. Może nawet celowo środek odcinka był bez sensu(mimo ciekawych postaci), by napiętnować taką napinkę między nimi, niby jeden lepszy od drugiego, a obydwaj byli żenujący. Ocena ogólna 8/10, dominująca nuda i przewidywalność. BTW czy Cheese Sandwich nie przypomina Disco Bear'a?1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00