Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 10/05/14 we wszystkich miejscach
-
Miałem dwie godziny przerwy między wykładami, to sobie pomyślałem, a co mi tam, przeczytam coś dobrego... Jak wiadomo Alberich=jakość, do tego główną bohaterką jest ulubiona postać autora, czyli Fluttershy. A jeszcze elaboraty pochwalne w komentarzach... No to przeczytałem. ... W tej chwili siedzę na peronie stacji metra Natolin. To przedostatnia stacja w kierunku południowym, a cel mojej podróży, jakim jest mieszkanie babci, znajduje się na północy miasta. Ale po prostu musiałem doczytać opowiadanie do końca, a potem poczekać, aż mi się wszystko poukłada w głowie, żebym mógł oddać głos na [Epic] i odpowiednio go uzasadnić. Alstomie metropolis, siemensie inspiro... graj, muzyko warszawskich podziemi! Strona techniczna jest oczywiście nienaganna, więc skupmy się na fabule i postaciach. Fluttershy jest tutaj oddana perfekcyjnie, co mnie zresztą nie zdziwiło, jako że to ulubiona postać autora. Ciągle się hamuje jak pociąg prowadzony przez niedoświadczonego maszynistę, ciągle wszystkich za wszystko przeprasza, ale to nie znaczy, że nie potrafi się w końcu postawić. Jej przyjaciółki też są znakomicie oddane - tak, jak w warunkach panujących w fanfiku jest to możliwe. A Celestia... To jedna z trudniejszych do interpretacji postaci kanonicznych. Musi mieć w sobie zarówno czułość, jak i majestat, a jak trzeba, to powinna umieć przywalić. Łagodna, ale silna, niczym przyspieszenie siemensa inspiro. To, muszę stwierdzić z przyjemnością, też ci się udało. A fabuła... Jak gdy pociąg metra zbliża się do stacji, to najpierw słychać delikatny szum z głębi tunelu, potem oczekujący pasażer czuje na twarzy łagodny podmuch wiatru, a następnie z samego serca wiecznej podziemnej nocy dobiega blask reflektorów, by wreszcie pociąg wychynął z tunelu i zahamował przy akompaniamencie śpiewu falowników - tak tajemnica zaczyna się od drobnych szczegółów, które łączą się ze sobą, wzbudzając coraz większy niepokój, by w końcu runąć na biedną Fluttershy z mocą rozpędzonego rosyjskiego pociągu serii 81. Mam nadzieję, że powyższe zostanie mi zaliczone jako uzasadnienie głosu na [Epic], który niniejszym oddaję. Fanfik polecam wszystkim, którzy mają odrobinę za dużo czasu. Mam nadzieję, że nie przegiąłem i że komentarz jest zrozumiały. Z podziemnymi pozdrowieniami, Psoras.5 points
-
Muzykalny Cahir na porządku dziennym.4 points
-
O Jezus Maryja! Jak mogłem to napisać! JA! Taki wstyd, hańba i sromota! ... Znaczy... Tam nie ma tego błędu. Nie ma. Wcale. A nawet jakby był, to zostałby napisany specjalnie. A poza tym to było dawno i nieprawda.2 points
-
SPOILERY BARDZO. Z rzeczy, które rzucają się w oczy zaraz po zajrzeniu do dokumentu: I jeszcze masz linka. Od razu do tej podstrony, o którą chodzi – taka jestem uczynna ^^. Dlaczego, do diabła, rozmowy są zapisane kursywą? Liczby (poza nielicznymi wyjątkami) zapisujemy słownie. Od początku przemyślenia głównego bohatera wydały mi się suche i sprawiały wrażenie streszczenia Za mało jego myśli, jakichś charakterystycznych gestów, czegokolwiek, co dałoby efekt książki, a nie kwitu z pralni. Jest to grzech tym bardziej, że narracja prowadzona jest z perspektywy pierwszej osoby, a w takim przypadku rozbudowane refleksje bohatera są po prostu konieczne, bo bez tego czytelnik nie ma szans się z nim utożsamić. Genialny przykład wyśmienicie wykonanej narracji pierwszoosobowej z budującymi klimat spostrzeżeniami bohatera to besterowskie „Save me”. Dalej – dialogi. Zazwyczaj krytykuję zbyt rozwlekłe didaskalia, zbyt łopatologiczne didaskalia, brak równowagi między słowami postaci i didaskaliami… A tutaj problem stanowi ich brak. Wypowiedzi odnarratorskich jest strasznie mało, co zauważyłam już na trzeciej stronie, a dla pewności przejechałam sobie jeszcze suwakiem po opowiadaniu. Rozmowy po prostu „wiszą” w powietrzu, niepodparte żadnymi opisami. No błagam. To przesłuchanie jest napisane TRAGICZNIE. Żadnych interakcji między nimi nie ma. Przepytywana klacz jedynie odpowiada na pytania, a mogłaby przecież denerwować się, przełykać ślinę, drżeć, szlochać – robić COKOLWIEK, co wskazywałoby, że dopiero co ujrzała trupa w kałuży krwi. To samo tyczy się ogiera. Na razie to jest sprawozdanie, a nie opowiadanie. No nic, czytamy dalej. Przeczytałam „PMS” ;-; A tak serio: w tekście przy tym skrócie jest przypis, a w przypisie wytłumaczenie, że oznacza on Pegazową Policję Służbową. Autorze, łap hinta: wystarczyła jednolinijkowa kwestia odnarratorska w stylu: „wyciągnąłem w jego kierunku legitymację, na której krwistą czerwienią jarzyły się słowa Pegazowa Policja Służbowa”. NOŻ DO $^#&@$. W przypadku, kiedy ofiara została zidentyfikowana, PIERWSZĄ RZECZĄ jest zawiadomienie o jej śmierci rodziny, żeby potem nie było takiej sytuacji, kiedy przychodzi buc bez serca i oznajmia suchym głosem, że „ta i ta nie żyje, ale w sumie gówno mnie obchodzi, czy to pańska córka czy konkubina, szlochaj, cieciu”. A ten ojczulek to też niezły. Nie dość, że nie ma syndromu wyparcia, to na dodatek pozwala przesłuchującemu ot tak wyjść, bez żadnych pytań, bez wątpliwości, nawet głosu ani razu nie podniósł, słabo mu się nie zrobiło, odpowiadał składnie… Kochał tę swoją córkę, widać. A tych emocji było tam tyle, że aż sam bohater musiał o nich wspomnieć, bo inaczej czytelnik by nie zauważył, że się pojawiły… Bo zwyczajny napad rabunkowy oczywiście nie wchodził w grę… Lol, ten kolo robi wszystko, by być pierwszym podejrzanym w śledztwie . Jaka usłużna ofiara, nawet oznaczyła swój prywatny zeszyt w taki sposób, by detektyw nie miał wątpliwości, że jest ważny i że powinien go wziąć! Tak właśnie należy się zachowywać, kiedy ma się zamiar zostać zamordowanym w niewyjaśnionych okolicznościach! A tak serio, mam deja vu z innym kiepskim fandomowym kryminałem, tytułu nie podam, żeby nie robić autorowi wstydu. Tam też tropy były tak oczywiste, że pożal się Boże. Widać pisanie kryminałów nie jest dla wszystkich. Chłopie, te pytania powinny ci się nasunąć już podczas rozmowy z tym mężem, a nie kilka godzin później, w łóżku i po kolacyjce… „Drogi Pamiętniczku. Nazywam się Allena i należę do jednego z najgroźniejszych gangów w okolicy. Piszę te słowa tylko po to, żeby taki mało domyślny pan policjant mógł w przyszłości rozwikłać tajemnicę mojej śmierci, bo on taki nierozgarnięty jest.” Łooo, i on ma jeszcze jakąś matkę, co też zginęła tragicznie… dobrze wiedzieć. Lepiej późno niż wcale. I fajnie, że go to w jakikolwiek sposób rusza. Czytam dalej i… o kuźwa. Okazuje się, że to, co napisałam wyżej dla jaj, pokryło się z wpisem do pamiętnika Alleny: Co lepsze, w tajnej siedzibie tajemniczej mafii akurat boss wymierza sprawiedliwość za to, że jakiś szczeniak wygadał się o istnieniu gangu. Allena nie pomyślała, że opisując tak dokładnie działalność mafii, też pośrednio papla ozorem i sama prosi się o zajebiste kłopoty? Autorze, widzisz tutaj swój błąd? Czy jeszcze nie? Dalej w pamiętniku jest wspomniane, że klacz została zmuszona do przyłączenia się do mafii i w związku z tym chce zostawić służbom policyjnym wskazówki, by rozbili tę szajkę. Jednak ten wpis pojawia się po dwóch latach pobytu Alleny w mafii… A ona od początku pisała takie bzdury. Dobra, pan policjant dowiedział się z pamiętnika, że szefem gangu jest mąż zamordowanej (woooow, nie domyślilibyśmy się, że ma z całą sprawą coś wspólnego po tym, jak rzucił oschle, że wszyscy umierają i ma to w dupie). Co robi pan na służbie? Idzie do domu podejrzanego i rzuca mu na wstępie w twarz, że na pewno ten jest bossem mafii. A pan boss, zamiast się koncertowo wyłgać i roześmiać się debilowi bez dowodów w twarz, chwyta za nóż i tym samym przyznaje się do przestępczej działalności. Taaak, wiarygodne. Ciekawe, skąd mają te dowody. Z tego pamiętnika, który był jedynym źródłem ich wiedzy? Ojej, czyli jednak trzeba było trzymać gębę na kłódkę i nie przyznawać się do wiedzy na temat tożsamości podejrzanego? No i jeszcze ta kwestia: „Nie przewidziałem tego”… Hue, hue, hue… Biedaczek nie przewidział… Co za dupa wołowa z niego. Jak on zdał testy psychologiczne? Zapomnieli dopisać, że wszyscy członkowie rozbitego gangu również są uprzejmie proszeni o stawienie się . Tymczasem na sali rozpraw… A potem… Kto więc wymierzył krnąbrnemu ogierowi karę grzywny? Ech, no dobra, doczytałam do końca. Opowiadanie jest bardzo, okropnie, porażająco złe. Nie umiesz pisać kryminałów. Nie powinieneś pisać kryminałów. Wyszło naiwnie i infantylnie, akcja zdaje się rozpisana przez dwunastolatka, bohaterowie są papierowi, bez głębszych uczuć i rozmyślań, wszystko dzieje się za szybko, opowiadanie jest niczym kwit z pralni, bez opisów, bez didaskaliów, z miernymi, suchymi dialogami… Zagadka nie jest nawet zagadką, bo wszystko jest podane na tacy, czytelnik nie ma możliwości rozwiązywać śledztwa wraz z policjantem, który jest durny i niedomyślny i jedyne, co wywołuje, to politowanie. Próbowałeś wcisnąć tam jakieś zwroty akcji, nawet się udało, ale wszystko zostało opisane tak lakonicznie, że moją jedyną reakcją było wzruszenie ramionami i wymowne „aha”. Brak researchu i zwykłego ludzkiego rozsądku bił po oczach, zmuszając do regularnego walenia się otwartą dłonią po czole. Motyw z opracowywaniem trucizn jest nawet fajny, ale to fika nie ratuje. Żadna z postaci mi się nie podobała, ani jedna scena nie zapadła w pamięć, a na dodatek wybrałeś sobie jeszcze jeden z najtrudniejszych gatunków, kryminał… Uch, dlaczego ciągle trafiam na beznadziejne kryminały? Czy w tym fandomie naprawdę nikt poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami nie potrafi ich pisać? Jestem sfrustrowana, bo miałam nadzieję na coś dobrego, a jedyne, co osiągnęłam, to czoło zaczerwienione od facepalmów. A idea była całkiem fajna… i ten motyw z tragiczną śmiercią matki głównego bohatera. To mogło być tak emocjonalne, że aż wciskałoby w fotel, ale ty chyba nie umiesz opisywać emocji. Nie polecam i nawet tych pięćdziesięciu procent od Grento nie daję. Swoją drogą, jego komentarza nie czytałam przed napisaniem swojego, ale widzę, że zgadzamy się w większości kwestii. Cóż, możesz mu jedynie podziękować, że swoje uwagi przekazał ci w o wiele mniej sukowaty sposób niż ja. Rada na przyszłość? Popraw dialogi. Wprowadzaj didaskalia. Akcja musi rozkręcać się wolniej. Opowiadanie to nie kwit z pralni. Szkolna rozprawka też nie. Bohaterowie muszą mieć przemyślenia i uczucia. Tekst nie może być łopatologiczny i traktować czytelnika jak idioty. I na razie nie bierz się za kryminały, tylko za coś prostszego. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine2 points
-
Jak mi dobrze, że wzięłam się akurat za to opowiadanie – chyba potrzeba mi było jakiejś dobrej, wciągającej lektury. Nawiązań od groma i to do takich dzieł, których nie znam i nie lubię ^^. Ale mimo wszystko czytało się to fe-no-me-nal-nie. Główny bohater jest absolutnie niesamowity, inteligentny i dowcipny, niektóre jego komentarze okraszone sporą dawką lekko czarnego humoru wywoływały u mnie regularny rechot. Plus za narrację pierwszoosobową, która tutaj pasuje doskonale, nawet mimo scen akcji, które zazwyczaj lepiej mi się czyta trzecioosobówką. Sama fabuła dobrze przemyślana – począwszy od pierwszej sceny zwiewania przez pewną wpiórwioną klaczą (wybacz, Dolcze, to bezczelne zerżnięcie z ciebie, ale chyba rozumiesz, że ta konkretna klacz może być tylko i wyłącznie wpiórwiona ^^), przez wzięcie zlecenia na zlikwidowanie jednego z najpotężniejszych wojskowych dowódców, kończąc na rozpoczęciu interesów z… wiadomo kim. Scena akcji rozpisana perfekcyjnie. Od momentu, kiedy Terrier wycelował po raz pierwszy w głowę Guna, nie mogłam się oderwać od lektury. A potem jeszcze te wybuchy, pościg na dachu pociągu, lasery z oczu i ogniste pociski… TAK! To było super, cieszyłam się jak mała dziewczynka, kiedy oni się tak naparzali! A ja nawet sci-fi nie lubię! Dodatkowy plus za inteligencję głównego bohatera, który nie jest OP i pracuje przede wszystkim głową a nie scenariuszem ^^. Kreacja Twilight fantastyczna i końcówka niespecjalnie mnie zdziwiła, powiem więcej – to było tak oczywiste, że aż się wyszczerzyłam do ekranu, że miałam rację. Kolejny smaczek – to, o czym już wspomniałam wyżej, humor. Nieprzesadzony, inteligentny, subtelny i… po prostu do mnie trafił. Opowiadanie naprawdę poprawiło mi nastrój, a już ta sytuacja, że „poczekaj ze strzałem, aż mi zapłaci, potem w ramach przeprosin sam mogę go dla ciebie sprzątnąć” – zjawiskowo popaprana i po prostu idealna. Uwielbiam! Pucyki też mają swoją Australię ^^. No właśnie, dlaczego? I jeszcze go gonią i próbują rozsmarować na ścianie – O CO IM CHODZI?! A na dokładkę wszystko dzieje się w Kosmosie i w klimacie „Gwiezdnych Wojen”. Doskonała komedia i świetna ostatnia kwestia. A z błędów to zauważyłam na przedostatniej stronie – o zgrozo! – „wykrztałcenie”. Bawiłam się wybornie. Pozdrawiam, Madeleine2 points
-
Pewnie i tak każdy to wie, ale jest taki mały bonus; #EQG3Confirmed? Sent from my Xperia SP using Tapatalk2 points
-
I to dlatego nikt nie powinien nikomu narzucać swojej wiary. Nie wiadomo co jest prawdą, a co kłamstwem więc czemu mamy przekonywać innych, że akurat to co nam się wydaje to jedyna i prawdziwa prawda? Każdy tak naprawdę ma swoją własną wizję Boga. Ja mam, kolega kilka postów wyżej też opisał swoją wizję, a ta wykreowana przez Biblię i historię..nie jest warta by w nią wierzyć.2 points
-
Wersja z napisami http://www.dailymotion.com/video/x273ma9 http://www.dailymotion.com/video/x273qs4 I wersja z lektorem http://www.dailymotion.com/video/x2752hk http://www.dailymotion.com/video/x2754ts2 points
-
Seria fanfików, które łączą Gwiezdne Wojny z kucykami, a dokładniej z konfliktem NLR vs SE. Ich głównym bohaterem jest Rex Terrier, diamentowy pies i łowca nagród. 1. Zawód Diamentowy Pies [Sci-fi][NLR vs SE] Opowiadanie napisane na Edycję Specjalną Konkursu Literackiego. Trwa equestriańska wojna domowa. Od czasu wynalezienia napędu międzygwiezdnego konflikt ogarnia kolejne światy. Obie strony mają swoich bohaterów i zbrodniarzy. Rządzona przez księżniczkę Lunę Nowa Republika Lunarna cofa się na wszystkich frontach. Republikanie zostają zmuszeni do ukrywania się, ścigani przez flotę Imperium Solarnego. Celestia zdaje się triumfować. Licząc na odwrócenie losów wojny, księżniczka Luna nakazuje przygotować zamach. Jego ofiarą ma stać się twórca ostatnich sukcesów Imperialnej Floty, wielki admirał Big Gun. Potrzebny jest tylko ktoś, kto taki zamach przeprowadzi... 2. Nudny dzień z życia diamentowego psa [Sci-fi][NLR vs SE] Pościgi, wybuchy i walka z najgroźniejszymi wojownikami galaktyki - wiele osób tak właśnie wyobraża sobie codzienne życie łowcy nagród. Prawda jest nieco inna. Takie zlecenia zdarzają się rzadko. Aby zarobić, nawet największy twardziel musi czasem podjąć się nudnego zadania ochrony Bardzo Ważnego Kucyka... 3. W cenie jednego [Sci-fi][NLR vs SE] Jak się okazuje, ochrona VIPów też nie jest częstym zadaniem podejmowanym przez łowców nagród. Zwykle wolą oni polować na drobnych przestępców. Praca szybka, ciekawa, ale pozbawiona niespodzianek... Prawda?1 point
-
Po dłuższej przerwie w tłumaczeniach wywołanej nadmierną ilością fanfików do przeczytania (oraz innymi rzeczami), postanowiłem przed powrotem do głównych projektów, sprawdzić czy totalnie nie zardzewiałem i przełożyć na szybko jedno czy dwa krótkie opowiadania, które od dłuższego czasu zalegają na mojej liście "do przełożenia". Pierwszym z nich jest opowiadanie dosyć nietypowe. Nie nazwałabym go wybitnym. Ba! Nie nazwałabym go nawet dobrym. Jednak ma w sobie coś z mocno pozakręcanego humoru (typowego dla autora czyli Regidara), co sprawia, że chętnie do niego wracam. Niniejszym przedstawiam: That Darn Cat Tłumaczenie Opis: Rarity nie jest idealna. Pewnego ranka, pochłonięta zbyt dużą liczbą projektów, zapomina nakarmić Opalescence. Z pamięci wypada jej również złota zasady właścicieli kotów: Zawsze karm je na czas, jeżeli cenisz swoje życie. Do następnego tłumaczenia!1 point
-
Witam wszystkich serdecznie! Pozwolę sobie zamieścić tutaj moje opowiadanie, a przynajmniej te jego części, które już się ukazały. Jest ono być może już niektórym znane z FGE. Opowiadanie stara się być z jednej strony wierne serialowi, skupia się jednak na pominiętych przezeń aspektach, to jest polityce zewnętrznej i wewnętrznej naszego ulubionego królestwa. Tytułowy bohater, jako "najważniejszy kucyk w Canterlocie", musi stawić czoła splotowi pewnych zagrożeń - inwazji, rewolucji, spiskom, wojnie domowej, które jednocześnie zagroziły Equestrii. W tle pojawia się wiele postaci zarówno kanonicznych jak i własnych, reprezentujących różne postawy i idee. Czas jest mniej więcej kompatybilny do początku (od ok. 3 odcinka) trzeciego sezonu. Póki co, ukazały się: Prolog: https://docs.google.com/document/d/1stOY9ku-c9GwmwPoV8dipawI7aQm4tSmP_3qZeiO8x8/edit Rozdział I - "O zgubnych skutkach demokracji": https://docs.google.com/document/d/148Xi5i-_ejcVAep6Y_BOXqm1ubmkXDNPsBoyVILzhOY/edit Antrakt (I): https://docs.google.com/document/d/1pBdnQdjxMezGTCssEIyk6__1aVj_WxX8hPhv9BjG5SY/edit Dokończenie: https://docs.google.com/document/d/1AWYK5Msha9K3LCRoiIkzwHiAm27Bj2n6vF-lz_VUYxg/edit Rozdział II - "Dymy nad królestwem" preludium: https://docs.google.com/document/d/1I5CKBOuxi9NKiWaxYZf-Z5p6TGhdPnlvHCEx5YK2JP0/edit Concerto Grosso: https://docs.google.com/document/d/14wfUyWVjAVjZExiIjiuEcY8nh1fSZUVL5WfZ54TRdj8/edit Rozdiał III - "Pęknięte serce" Minuetto: https://docs.google.com/document/d/1umkWzSqpTLezNOI3QJubR4XF26A7gJat4gjUTavLLAI/edit Carmagnola: https://docs.google.com/document/d/1fo7Kmft28YM5tX_Ah9yPwTZz8-yaG7KL3hRom_-1ITw/edit Rozdział IV - "Na drogach i bezdrożach Equestrii" Fantasia del mare: https://docs.google.com/document/d/1m4qK56nZkfEVzzs5X8lyc05b3n1ua4jzvW8cUn2nX_k/edit Fantasia del terra https://docs.google.com/document/d/1TPL2uZ0QOrdRdvXczBZLL19NgW-VxubhcRHGa-9Rp2U/edit Fantasia di ghiaccio https://docs.google.com/document/d/1A7cGEEk4vYRUU-UdqxpW1X6Bb0LOvz2U0XIUZP9zzV0/edit Rozdział V - "Dyplomacja, dywersja, działa" Shanties and marches (I) https://docs.google.com/document/d/1vEFMbwz9YdQwpl0k1dM43M1X3TRd4Baa6Zm4ftMdcf0/edit Czekam na wszelkie komentarze, krytykę, pytania, sugestie i tym podobne. KU CHWALE EQUESTRII! (link do MLPFiction: http://fiction.mlppolska.pl/story/90/Kanclerz") Zdobywca oskara w kategorii "Najlepsze Opisy (styl i jakość)1 point
-
Rym w temacie, w którym garść rysunków macie. A teraz na serio, bo nie chce mi się tylu rymów wymyślać. Ciekawe, jak opiekuni Zecory to robią... Tak czy siak, postanowiłem założyć swój temat, w którym będę zamieszczał swoje prace. Jest to raczej moje "poboczne" hobby, więc nie spodziewajcie się częstej aktywności w tym temacie. Rysuję wyłącznie, jeśli najdzie mnie wena i pomysł na rysunek, w innym wypadku nawet się za rysunek nie zabieram. Moja technika? Sam chciałbym wiedzieć . Generalnie wiem, że na pewno używam za dużo gumki, ale ostatnio jest coraz lepiej. Tak myślę. Wiem, że najlepiej najpierw porobić te kółka i kreski, taki jakby plan, szkielet, ale jak na razie dosyć niewygodnie mi się w ten sposób rysuje. Rysuję tylko kucyki, a w tym między innymi swoją OC, ponifikacje, oraz kucyki z serialu. No to jeszcze przed pokazaniem treści właściwej pragnę powiadomić, że mój ukochany skaner nieco rozjaśnia cieniowanie, przez co jakieś lżejsze maźnięcia ołówkiem nie są widoczne. A więc... Poniżej znajdują się moje pierwsze trzy rysunki, za które prawdę mówiąc nieco mi wstyd. Wszystkie są przerysowane z internetów, jeśli ktoś zamierza mnie oskarżać o brak własnej inwencji twórczej. Uwaga, rysunki są dosyć sporych rozmiarów. Następne rysunki będą już poważniejsze, przy czym będzie na nich widać moje pierwsze próby cieniowania. Tutaj macie moje najbardziej aktualne rysunki, które - według mnie - całkiem dobrze wyszły. Czekam na opinie, zarówno pozytywne, ażeby chociaż trochę być wynagrodzonym, jak i negatywne, żeby wiedzieć, co mam poprawić i co szlifować. @edit z dnia 1 maja 2015 roku Co się dało, wstawiłem w spoilery jako . Co się nie dało, po prostu wrzuciłem w spoiler.1 point
-
1 point
-
1 point
-
Dorzucę od siebie również trzy bitsy, bo jestem świeżo po seansie. W związku z tym, że zaopatrzyłem się w piwo, to napiszę również taką pseudorecenzję. Na samym wstępie napiszę - nie miałem ŻADNYCH oczekiwań co do Rainbow Rocks. Equestria Girls nie przypadło mi do gustu głównie z powodu wykonania. Dla mnie było to coś a'la "typowy amerykański serial młodzieżowy w typowym, amerykańskim hajsql, gdzie typowa grupa psiapsiółek mierzy się z takim typowym bullym, główna bohaterka buja się po uszy w typowym licealnym księciu z gitarą, a na końcu i tak dobro zwycięża, bo przyjaźń, drużyna, wspólne dobro etc.". Takie coś pokroju "Lizzie McGuire" lecz z wplątanymi dodatkowo kucykami. EqG urzekło mnie szczerze mówiąc wyłącznie piosenkami ("Helping Twilight Win the Crown" było cholernie wpadające w ucho) i postacią Sunset Shimmer (tragiczną, gdyż zła była tak naprawdę wyłącznie ze względu na to, by być popularna, co jest poniekąd życiowe). W związku z tym, że wydarzenia z poprzedniego filmu uważałem za ostatecznie rozwiązane (dobro zwyciężyło, Twalot powrócił do Equestrii, zaś Flash pojawia się tylko epizodycznie, by wywołać butthurt ) to wiadomość o sequelu nie wywołała we mnie pozytywnych myśli. Obawiałem się mdłego i kompletnie zbędnego rozszerzenia przeciętnej historyjki, która w zasadzie miałaby osiągnąć jeden cel - BUY OUR TOYS MOTHERBUCKERS!!!111oneone. W zasadzie to chciałem tylko jednego - by Twilight i Flash się pocałowali, bo byłby w fandomie butthurt nie z tej Ziemi :3 . No ale zdecydowałem się obejrzeć, gdyż liczba spoilerów obecnych na Derpibooru i innych stronach związanych z fandomem MLP spowodowała, że muszę obejrzeć. Inaczej dostałbym ku*wicy, gdyż przed premierą filmu na tym Discovery, co zastąpiło The Hub będę wiedział już wszystko przed jego obejrzeniem Jak to się mówi - na początku był chaos. Serio, na początku trudno mi było się połapać o co chodzi. Mamy jakieś bistro, trzy laski śpiewają sobie i jakieś dymy fruwają (jehowe czy co? ). Potem się cieszą, bo w tle mamy sytuację ze zniszczenia złej Sunset Shimmer. Tłumaczą to "ze magicks" i tego właśnie potrzebują. No ok, ale nadal nie wiem o co kaman. No nic, po openingu (nawet uroczym) przechodzimy do naszych głównych bohaterek. Założyły one zespół muzyczny "The Rainbooms" i wystąpią na jakiejś ważnej, szkolnej imprezie. Tu pojawia się kolejny moment niezrozumienia. W jaki niby sposób muzyka, którą grają sprawia, że powraca do nich magia? No ok, może później się to wyjaśni. Jak można zauważyć - wśród naszych bohaterek jest Sunset Shimmer, która wyraźnie się zmieniła po odmianie. Nie prześladuje już reszty uczniów. Wręcz przeciwnie - stała się przyjacielska i chętna do pomocy. Lecz reszta uczniów wciąż ma za złe jej poprzednie zachowanie i przemianę w demona. Coż, raczej każdy by się tak zachował. Często staje się to przyczyną niezręcznych sytuacji, w której Mane5 musi natychmiast wypowiedzieć magiczne "no offence". Nie ukrywam, momentami mi było żal Sunset Shimmer. Czy to w chwili wypominania momentu "opętania", bądź przypomnienie jej o Flashu (gdzie poniekąd można było zauważyć, że chyba jeszcze coś do niego czuje ;d ). Sunset stara się być dobra, lecz reszta osób z Canterlot High nie potrafi tego dostrzec - tu pojawia się niestety tragizm tej postaci. Jak pewnie zauważyłeś drogi czytelniku - napisałem Mane5. Tak, nie ma Twilight. Na razie... Wróćmy do tych trzech, śpiewających dziewczyn. Okazuje się, że będą one nowymi uczennicami liceum. Sunset Shimmer ma je oprowadzić po budynku. W trakcie zwiedzania nasze złe ladacznice dowiadują się o konkursie muzycznym. Oczywiście pojawiają się złe spojrzenia, co oznacza tylko jedno - BARDZO ZŁY PLAN JAK DIABLI. Cóż następuje? Zue trio postanawia zaśpiewać dyrektorce Celestii i wice Lunie piosenkę. One są zachwycone i pozwalają im na wzięcie udziału w imprezie. Do tego stopnia, że zmienia się jego formuła. Po kolejnej piosence w stołówce (fajnej), wszyscy uczniowie Cantarlot High poczuli w sobie chęć rywalizacji. W ten sposób zwykła impra szkolna zamieni się w jedną, wielką bitwę rokujących muzyków. Najs. W związku z tym, że nasze główne bohaterki + SS nie poddały się urokowi śpiewu zuego trio, oznacza to jedno - coś jest nie tak. Także więc Mane5 postanawia zrobić jedyną, słuszną rzecz - WEZWAĆ TWILIGHT! No i tak się dzieje za pomocą... magicznej książki SS, która pozwala wysyłać międzywymiarowe wiadomości (takie... no trochę Deus Ex Machina, no ale OK). Przenosimy się do kucykowego świata :3 . Tam Twilight, jej mudżyn i reszta jej przyjaciółek wprowadza się do nowego zamku (tak to zostaje później nazwane). No i do jej jednej książki przychodzi wiadomość z ludzkiego świata. W tym momencie nadchodzi TWILIGHT TO THE RESCUE. W dodatku w takim tempie, że już nawet wiadomo kim są te trzy złe dziewuchy. SYRENY! Tak, syreny, które żywią się niezgodą, która je wzmacnia. THAT MAKES SENSE NOW, chociaż dla mnie i tak to wszystko się dzieje za szybko. No ale Twilight musi się jakoś dostać do innego wymiaru. Robi to... budując od niechcenia nowy portal (dla mnie Deus Ex Machina v2, no ale Twalot może po prostu jest po polibudzie). Po ukończeniu budowli, Princess Twilight Sparkle i jej wierny mudż... ech, giermek Spike ruszają na ratunek przyjaciółkom z tego ludzkiego świata. Księżniczka i pies szczęśliwie przybywają do ludzkiego świata. Zostaje czule powitana przez swoje ludzkie odpowiedniki kucykowych przyjaciółek (SS oczywiście zostaje odstawiona na bok). Kiedy wydaje się, że syrenom wystarczy złączenie rąk i krzyknięcie "FRIENDSHIP IS MAGIC!", to okazuje się, że to nie działa. Nasze zue trio ponownie skłóca całą stołówkę i dzięki temu się wzmacniają. Mane6 (już) zauważają to, więc postanawiają pokonać je SIŁĄ MUZYKI. W czym jednak problem? Kiedy do "The Rainbooms" dołącza Twalot, wszystko się sypie. Nie ma zgrania, Twilight śpiewa gorzej, niż Mandaryna na festiwalu w Sopocie w 2005 roku, zaś bohaterkom przestały rosnąć uszy i włosy po zaśpiewanej piosence. To znaczy, że jest źle (co potwierdza nawet Big Mac - super cameo ). Przez ten czas możemy obserwować jedno - Twilight, która nie może wymyślić zaklęcia przeciwko syrenom (w dodatku przez rywalizację jej książę już jej nie lubi, przy tekście "I thought we were friends" się popłakałem ze śmiechu x] ) stale popychaną w kąt Sunset Shimmer i czasem randomowe sceny z udziałem reszty bohaterek. A to Dashie z Applejack się kłócą o grę, Fluttershy się wkurwia (na swój sposób ofkors), bo jej tekst piosenki jest stale pomijany. W scenie w domu Pinkie mamy kolejne fajne cameo - Maud Pie i Boulder :3 Myk, myk, myk do kolejnej części filmu. Nadchodzi czas turnieju. Rozpoczyna się od najlepszego występu w tym filmie - Snipsa i Snailsa. Serio, ich występ rozłożył mnie na łopatki. Ten beatbox, ten tekst, te stroje, te przydomki. Dla mnie win tego filmu . No ale jury pod postacią Celestii i Luny nie zostały powalone na kolana tym występem. Nie znają się i tyle . Przy występie naszego kochanego "The Rainbooms" dochodzi do incydentu. Photo Finish (z powodu...?) za pomocą magnesów psuje strój Rarity, co ostatecznie doprowadza do tego, że występ Mane6 staje się klapą. Okazuje się jednak, że reszta zespołów nie prezentuje się lepiej od Rainbooms. Ostatecznie przy kolejnej piosence dostajemy obraz drabinki, z którą muszą się zmierzyć wszystkie zespoły. Dostajemy dzięki temu widok większości backgroundowych postaci z MLP, które tak bardzo kochamy (ale Tavi to mogli oszczędzić :< ). Dochodzimy w ten sposób do półfinału, gdzie Mane6 musi się z mierzyć z "Trixie and the Illusions" (czy jakoś tak ). Zespół naszej "starej" złej gra w ten sposób, że zdobywa aprobatę jurorów i reszty publiczności. "The Rainbooms" idzie nawet nieźle... pomimo tego, że Dashie zaczyna się popisywać. Przez to zaczyna jej się pojawiać magia, zaś... Sunset Shimmer przerywa z tego powodu występ jej przyjaciółek. Czy magia jest tu czymś złym? Dunno, ona tak uznała. Mane6 ma oczywiście butthurt z tego powodu, gdyż oznacza to jedno - odpadają z Trixie. ALE NIE. Syrenki omamiają Celestię i Lunę i sprawiają, że nasze bohaterki zagrają przeciwko "The Dazzles" (bo tak się nazywa zespół naszych złych ) w finale. Publika oczywiście "HURR OSZUKUJO DURR TRIXIE LEPSZA!!!", co wcale nie motywuje Mane6. Zbliża się dzień finału, który odbędzie się na scenie w plenerze (wiadomo - trzeba dodać temu wydarzeniu nieco prestiżu). Mane6 w tym miejscu przygotowują się do ostatecznego występu kiedy, kiedy to ZOINKS - Trixie za pomocą dźwigni (która robi dziurę na scenie... po co?) sprawia, że bohaterki zostają uwięzione. Ona sama zresztą zajmuje ich miejsce w finale grając piosenkę (składającą się z jednego i stale powtarzającego się zdania ). Prowizoryczne więzienie sprawia, że Mane5 (bez Twalota) zaczyna się kłócić "HURR ZESPÓŁ ZŁY, BO DASHIE SAMOLUBNA MOTZNO, DURR MOJA PIOSENKA NIE ZAŚPIEWANA, NIEFAJNIE I WGL". To sprawia, że syreny zażywają tego, co potrzebowały - dużej ilości magicznego naparu, która uwolni w nich prawdziwą moc. Twalot i SS opamiętują resztę przyjaciółek. Na pomoc (lekko spóźnioną) przybywa Spike i... Vinyl Scratch! Tak! Nasza kochana DJ'ka ratuje główne bohaterki (z powodu słuchawek... proste, ale ciekawe rozwiązanie, na przyszłość nie zdejmujcie ich z uszu, to was uchroni przed złem ). Pomaga im także z nagłośnieniem za pomocą... bass samochodu, który jest jednym, wielkim wzmacniaczem do instrumentów. Przyznam, że spodobał mi się ten motyw . Dochodzi do tzw. "Final Battle", gdzie Mane6 zaczynają grać już tak, jak powinny (czyli publika ich uwielbia, zaś magia sprawia, że rosną im uszy i włosy). Syreny pokazują swoje prawdziwe oblicze (czyli to, że są brzydkie i wyglądają, jak skrzyżowanie smoka z wężem morskim... rzeczywiście syreny ). Nawiązuje się wyrównana walka, no ale Twilght sobie nie radzi. Wtedy dochodzi do punktu kulminacyjnego - Sunset Shimmer wchodzi do gry! Śpiewa zarąbiście, co sprawia, że Mane6 (a w zasadzie to nawet Mane7) ma takiego pałera jak wuj, że syrenom niszczą się te magiczne amulety, które pochłaniały moc (nie wspomniałem jeszcze o nich ). Zue trio zaczyna fałszować, zaś publika wyraźnie ukazuje swoje niezadowolenie z tego powodu. Zło pokonane, Flash z powrotem zaczął się bujać w Twilight (ale się nie pocałowali :< ) - w skrócie, wszystko wraca po staremu. Poza jednym - Sunset Shimmer nie jest już popychadłem, tylko prawdziwą przyjaciółką głównych bohaterek :3 . Twilight wraca do Equestrii, wszystko się odbrze kończy. Nawet dostajemy scenę, która powinna być zapowiedzią do kontynuowania serii (chociaż nie skumałem zbytnio o co w niej chodzi ). Cóż mogę powiedzieć o Rainbow Rocks? Pomimo wad, było lepiej, niż się spodziewałem. Nie podobały mi się niektóre rzeczy. Na samym początku miałem problemy z asymilowaniem się ze światem przedstawionym. Potem niektóre sytuacje zdarzyły się moim zdaniem za szybko. Twilight od razu po otrzymaniu wiadomości wie, że te złe to syreny? Portal zbudowany w ciągu kilku sekund? Można to było jakoś inaczej zrobić, tak uważam. Zresztą - sam motyw z książką i portalem było dla mnie pójściem na łatwiznę. Ale to tylko moje gdybanie. Nie spodobała mi się Rainbow Dash w filmie. W sumie, to nie tylko w filmie ostatnio. Mam wrażenie, że z lojalnością ma ona coraz mniej wspólnego. Gdzie zaufanie do Fluttershy, która napisała dobrą piosenkę? Rozumiem być pewnym siebie, ale z każdym momentem Dashie staje się coraz bardziej zarozumiała. A to denerwuje. I pomyśleć, że to kiedyś była moja ulubiona bohaterka :< Przejdźmy do zalet RR. Na pierwszym miejscu - piosenki. Tak, cały film podchodzi prawie pod musical (takie wydłużone "Pinkie Pride", które bardzo lubię ). Piosenkami jesteśmy atakowani praktycznie co chwilę. Podobnie, jak w Equestria Girls, ale imho jest lepiej jakościowo. Pozostaje tylko czekać na film w wysokiej jakości, to mój odtwarzacz będzie zapełniony OST z filmu :3 . Fajne były te mini wstawki dla bronies. "Nnope" Big Maca, Maud Pie, selfie w sypialni Pinkie Pie (Spike mistrz drugiego planu ), występy backgroundów (Derpy, Lyra i Bon Bon, Snips i Snails), strój Rarity rodem z Daft Punk . Wielkim plusem dla mnie była Sunset Shimmer. Nie zrobili z niej klasycznej, tragicznej postaci. Mogła przejść na złą stronę mocy z powodu zazdrości (miała taką szansę). Ale nie zrobiła tego. Pomimo tego, że Mane6 raczej nie traktowały jej początkowo jako "najlepszą psiapsiółę na świecie", to i tak nadal stała po ich stronie, a potem ostatecznie okazała się bohaterką w ostatniej akcji filmu. To duży plus, bo moim zdaniem twórcy filmu poszli inaczej, niż jest to w schemacie "typowego serialu dla młodszej młodzieży" Podsumowując - jeśli macie trochę czasu, to możecie Rainbow Rocks sobie obejrzeć. Film może i jest przewidywalny i zawiera w sobie wady, które wymieniłem. Ale uważam, że ogląda się go miło. Nie jest przesłodzony, jest dosyć ciekawie zrealizowany, na dobrą końcówkę, soundtrack jest super, nowi villains są całkiem, całkiem. Po prostu RR nie jest stworzone, jako typowy film mający "syndrom sequela" - czyli jest nudny, oklepany i zbędny. Filmu raczej ponownie nie obejrzę (ale to taki mój zwyczaj ). Nie znaczy to jednak, że był on zły. Mogę mu śmiało wystawić notę 7/10. Nie powalił mnie na kolana, nie oczekiwałem tego. Ale pozytywnie mnie zaskoczył. To wystarczyło dla mnie (pomijając oczywiste dla mnie zalety, które wyżej wymieniłem), by uznać ten film za dobry. W skrócie - jeśli macie trochę wolnego czasu, możecie Rainbow Rocks obejrzeć. Ja się nie zawiodłem1 point
-
Kolejna kometa. która ma w nas (mówiąc "delikatnie") rąbnąć. Ciągle jesteśmy narażeni na meteoryty/asteroidy/whatever. Po tym deszczu meteorytów w Rosji miała w nas uderzyć asteroida, która zabiłaby wszystko w promieniu 75km. Jak widać tak się nie stało. Kosmos jest ciekawy, ale jednocześnie też niebezpieczny, więc nie ma się czym tak przejmować.1 point
-
Według mnie dobry kawałek. Nie rozumiem ludzi co "hejtują" A7X za "Kopiowanie" oraz "kradzież riffów" od innych zespołów. Hail to the King ma oddać hołd zespołom, które ich zainspirowały, jak na przykład Metallica lub Megadeth (Nie wierzę, że te 2 nazwy stoją obok siebie xD) Lecz nie o tym mowa... Mi się kawałek bardzo podoba, ciekawy ton oraz jak zawsze zaj***ste solo w drugiej połowie utworu (ŁAAAAAAAAAU ŁA ŁĄ ŁAAAUU NIIIUUUUUUU) Nie jestem pewien czy już to ktoś wrzucał, ale... GIMI FJU, GIMI FA, GIMI DABADŻABAZA! UŁAAA! Metallica - Fuel. Jeden z moich ulubionych utworów od Metallici. (OMG Metallica ssie od kiedy wyszedł Black Album omg łeeee ) No cóż, mi się podoba nadużywanie słowa "YEA!.... YEA!.... YEA!..." w każdym utworze1 point
-
1 point
-
Osobiście w moim jedynym ficu (wiem wielkie doświadczenie ) zastosowałem strategie Vonneguta: Amerykański pisarz Kurt Vonnegut miał interesującą metodę tworzenia swoich powieści. Najpierw wymyślał samo zakończenie książki, a następnie zastanawiał się, co musiało się zdarzyć wcześniej, żeby te postacie i ta scena mogły zaistnieć. Jeśli średnio idzie nam planowanie różnych rzeczy w “normalnej” chronologii, możemy spróbować jego metody.1 point
-
Akurat uważam rozdzielenie muzyki elektronicznej od "akustycznej" [rozumiane jako kolejno: muzyki której brzmienie pochodzi z generatorów i syntezatorów, oraz muzyki zbudowanej z brzmień instrumentów akustycznych, nawet jeśli samplowanych] za dobry pomsł na przyszłość... Na tyle na ile da się to rozdzielić, bo niejednokrotnie są oba elementy. A nie zawsze da v. Laughter AMB. Niewątpliwie ciężko jest się nie zgodzić, że tworzenie muzyki na komputerze jest w pewnych aspektach łatwiejsze. Taki na przykład Evening Star - bardzo lubię jego aranżacje symfoniczne (tak bym je nazwał). Jednocześnie wiem, że są od początku do końca samplowane w kontakcie. I wątpię, żeby Marcus był w stanie ogarnąć taki utwór na żywo, nie w sensie samej kompozycji (i notacji), ale na żywo "ogółem". Bez wątpienia komputer jako urządzenie niegenerujące szumów nagraniowych, nie wymagające strojenia, uniwersalne, elastyczne itd. daje o wiele większą swobodę i łatwość/przyjemność użytku. Unikałbym określenia prostotę, bo "Osiołkowi w żłoby dano" etc. No i to narzędzie, jak każde inne, wymaga biegłego opanowania nieraz skomplikowanych funkcji, żeby móc w pełni korzystać z oferowanych możliwości. Jednocześnie, z drugiej strony mamy przykłady, że da się tradycyjnie. Vivace Capriciose [Winter's Muse obecnie chyba] wykonała symfoniczny cover Winter Wrap Up nagrywając (ręcznie, na prawdziwych instrumentach mod [w sensie wyłączając] perkusyjne) 168 ścieżek. Mało kto ma czas, środki i możliwości na wykonanie i realizację takiego projektu. I umiejętności, nie zaprzeczę. Jednak muzyka składa się z dwóch elementów, wykonania i kompozycji. W sumie to trzech, bo każda kompozycja może być jeszcze [WON puryści językowi, mówię jak jest MOIM zdaniem ] różnie zaaranżowana. A to, że ktoś tworzy muzykę tylko i wyłącznie przy użyciu komputera i syntezatorów nie znaczy, że jest zwolniony z jak najlepszego wykonania wszystkich trzech elementów. Albo ktoś "ma słuch", potrafi przelać swoją wolę twórczą na dżwięk, przy użyciu dobrej kompozycji i aranżacji [tak, naprawdę wiem, że aranżacja jest częścią kompozycji, ale jak dla mnie aranżacja jest etapem pośrednim, biorącym jednocześnie pod uwagę kompozycję i wykonanie. Nie mówimy, że X wykonał zrekomponowaną wersję whisky in the jar, tylko zrearanżowaną] a potem przypieczętować to godnym wykonaniem, albo nie. I tak samo trafiają się osoby które tworzą szajsomuzykę na komputerze jak i na fizycznych instrumentach. Wszelkie argumenty o midi uważam za nietrafione, midi było i jest stosowane zarówno w prawdziwej muzyce (tj scenicznej, nie tylko elektronicznej, ogółem, wszak klawisze są niczym innym jak przełożeniem technologii midi na nieco bardziej bezpośrednią w użyciu) jak i nieprawdziwej, cokolwiek nieprawdziwa muzyka miałaby oznaczać, choć rozumiem zamysł. Nnnie. Znaczy źle to tłumaczysz. Są całe albumy od początku do końca powstające w technologii analogowej, od nagrań na taśmy, przez przetwarzanie ANALOGOWYM sprzętem studyjnym do obróbki, po nagranie na fizycznym nośmiku - taśmie albo wytłoczeniu winyla. I teraz, dopóki do tworzenia i obróbki nie używano cyfrowych układów elektronicznych przy przetwarzaniu dźwięku nagrania są w pełni analogowe. Tak długo oczywiście, jak ktoś nie spróbuje ich nagrać na płycie CD (format cyfrowy). Tak więc to, że nagrania są procesowane sprzętem elektronicznym, nie oznacza, że są procesowane komputerowo (!), twój przykład z wokalem - wokal [praktycznie] zawsze przechodzi przez kompresor. Kompresor jest urządzeniem elektronicznym (choć coraz częściej korzysta się z jego cyfrowych symulacji), co wcale nie oznacza od razu, że jest komputerem. Wzmacniacz też jest wszak urządzeniem elektronicznym, ale rzadko się zdarza, że jest komputerem. Nawet nie musi zawierać żadnych układów cyfrowych. Co nie zmienia faktu, że współczesna technologia daje nam bardzo duże możliwości, z których warto korzystać. I wreszcie - właśnie - mam gitarę, fizyczny instrument. Ale nagrania tworzę na komputerze, korzystając z symulacji wzmacniaczy i kolumn, cyfrowych efektów dżwiękowych (nie jakiś kosmos, typowe pogłosy, filtry itp.). I powiedzmy perkusję sobie dosampluje. Wokal dam komuś do nagrania. Oczywiście na 99% tez przez komputer. Zgodnie z rozumowaniem Burning Question, ta muzyka jest nieprawdziwa, bo stworzona w 100% przy użyciu komputera? Ponieważ ogarnięcie instrumentu, nagrania wokalu, ogarnięcie komputera, przetwarzania itd na komputerze jest przecież proste, i w związku z tym nie może być zaliczone jako prawdziwa muzyka? Czy muzyka jest prawdziwa tylko wtedy kiedy będą to nagrania więcej niż jednej osoby, bo multiinstrumentalizm upraszcza sprawę, koniecznie wykonane w studiu z piękną akustyką (odpowiednio drogim), z użyciem odpowiedniego kapryśnego i generującego spore ilości zanieczyszczeń sprzętu, obsługiwanego przez masę osób wyspecjalizowanych w konkretnych rzeczach? Owszem, spora część "prawdziwej" muzyki tak powstaje. Ale czy to jest warunek konieczny, czy to trzeba wpisać do definicji muzyki? Na przykład pierwsza płyta Bostonu - More Than A Feeling została nagrana przez JEDNEGO człowieka w PIWNICY, a na dodatek zanim jeszcze powstał zespół. [upraszczam, Scholz nie nagrywał wokali sam z tego co pamiętam]. To nie jest muzyka? Znany, lubiany i kopiowany Boston, powstały w czasach, kiedy muzyka była muzyką, nie jest prawdziwą muzyką? Rozumiem, że tak... Można się od razu zastanowić zatem czym ma być muzyka? Moim zdaniem powinno to być dzieło dżwiękowe, które ma przy użyciu kompozycji, aranżacji i wykonania dotrzeć do odbiorcy, wzbudzić jakieś emocje, "zostać" z nim, musi mieć "to coś". Tym czymś niekoniecznie musi być prawdziwość, niedefiniowalna nawet bardziej niż to coś. I w ten sposób na przykład Ja, słuchając różnych tworów, wybieram je nie na podstawie, że przynajeżą do jakiegoś gatunku, czy są stworzone według takich czy innych zasad. Mają do mnie trafiać, być tym co Ja nazwę muzyką, stąd wśród utworów którę lubie można znależć prawie wszystko, od niektórych dzieł muzyki klasycznej, czy jazzu (np. bossa nova kompletnie się nie znam, ale lubię), aż po niektóre utwory z muzyki elektronicznej (ostatnio np. I'll come running, głównie za wokal), czy ciężkiej muzyki gitarowej (np. fandomowy Canapplejack) Rozpowszechniać muzykę może każdy tak samo bardzo, tyle że czasem trzeba ją jeszcze zdigitalizować. Inna sprawa, że tworzącym tylko z użyciem komputera może być ciężej wystąpić na żywo. To też odrobinę wpływa na popularyzację. "" Dokonałem edycji, celem dopasowania postu do jego nowego środowiska. I drobnych poprawek baboli i niedopowiedzeń, nawet mnie zagryzło w oczy1 point
-
"Wątpię by Bóg, taki jaki jest według mnie, zesłał plagi na Egipt, ostatnią łamiąc swoje własne przykazanie." Ale przykazania nadał po wyprowadzeniu żydów z Egiptu... Poza tym, to jest Bóg. Jest tak jakby moderatorem. On może wszystko, a my mamy słuchać, co ma do powiedzenia. W skrócie: Deal with it. Tutaj proszę Ciebie pleciesz głupoty. >zasady tak ciężkie, że doprowadziły do wojen Gdyby się do nich stosować, to by wojen nie było... Jednakże chęć władania innymi i pociąg na mamonę. Wojny były są i będą... "religia" jest tylko pretekstem. >inkwizycji Inkwizycja była ciekawą organizacją. Gdyby się dobrze wczytać, to osoby które ucierpiały na wskutek tej "organizacji" można by wymienić jednym tchem. (no może przesadzam... ale ich liczba waha się pomiędzy setką a dwusetką. ) >palenie na stosie Tak samo jak wyżej. Osoby palone na stosie były osobami niepełnosprawnymi umysłowo(w sumie co to niby zmienia... ). W ogromnej większości. Jednakże. Ilekolwiek osób by nie zginęło, nie jest to rzeczywiście chluba, wręcz na odwrót. Ale czy to ciężkie wymagania były przyczyną tych wydarzeń? Coś mi się wydaje, że niezbyt. Gdyby tak postępować zgodnie z dekalogiem(co rzeczywiście jest trudne) to takie rzeczy by się nie wydarzyły. Jednakże wolna wola człowieka połączona z pokusami daje wybuchową mieszankę. Co więcej, ciężkie zasady nadają temu życiu smaczku1 point
-
To prawda jednakże z tego co się orientuję temat ten tyczy się tylko Boga z Biblii także to co uważamy ogólnie o wszystkich bogach łącznie ze swoją własną wersją nie ma w tej chwili znaczenia. A Bóg z Biblii stworzył nas na swoje podobieństwo więc raczej jest bardziej ludzki niż nam się wydaje. Jednakże to co piszesz jest prawdopodobne. Ja jakoś odkąd wyszłam z wieku, w którym wierzy się we wszystko co powiedzą rodzice i nauczyciele jakoś nie mogę uwierzyć w wizję Biblijnego Boga. Sama Biblia, jak wspomniałeś, zaprzecza sobie, jest niewiarygodna. Owszem, są w niej zawarte treści niosące naukę, ale to wszystko. Bóg Biblijny jest zły. Nie w tym sensie zły co postacie takie jak Szatan albo Skaza z Króla Lwa, ale na pewno nie jest to postać dobra, która się troszczy, współczuje, pomaga. Jest to postać, która się nami bawi, która narzuciła zasady tak ciężkie, że doprowadziły do wojen, inkwizycji i palenia niewinnych na stosie. Bo choć nasze wyobrażenie Boga jest różne, to ten jeden, w którego każe nam wierzyć kościół wygląda właśnie tak. Ja natomiast uważam, że Bóg to moc. Coś co nie mieści się w ludzkim pojmowaniu i nie dba o wszystkich i wszystko, a jedynie ma wpływ na jednostki. Stąd cuda zdarzające się raz na jakiś czas i wszystko to czego nie potrafimy wytłumaczyć. Niematerialna istota wyższa lub sama energia - na swój sposób magiczna. Oto moja wizja Boga.1 point
-
Czcijmy Słońce, Słońce codziennie wstaje i oświetla nas swoimi promieniami.1 point
-
Najgorsza, ale nie powiedziałem że zła. Wciąż jest fajne :F Nie zrozum mnie źle, po prostu jak pierwsze dwa rozdziały to 300% random, a w trzecim zaczyna się choć trochę powagi, to wtedy efekt jest trochę kiepskawy ;f To też zbieżność nazwisk? ;-;1 point
-
Tym razem coś co narodziło się z nudów: Moja produktywność na religii: Oraz coś z dzisiaj odbiegające trochę od norm. Zrobił bym bardzije rozbudowany obrazek ale limit naklejek...1 point
-
1 point
-
1 point
-
Prawda. Podobno wiele fanfików umarło śmiercią naturalną, przez to, że nikt nie chciał skomentować. Autor niepewnie, zadaje sobie pytanie: Czy mój fanfik jest, aż tak zły, że go nawet nie chcą komentować? Czy piszę, aż tak tragicznie? Ciekawe czy ktoś targnął się przez to na swoje życie?1 point
-
Ja proponuje przenieść rozmowę na PW, bo mimo tego iż kłócicie się poniekąd o to, który jest starszy i dojrzalszy, to w oczach takich nic nieznaczących randomów jak ja wyglądacie jak dwójka przedszkolaków okładających się klockami po głowach. Serio, nie wygląda to jak rozmowa dorosłych ludzi, za jakich się podajecie.1 point
-
Fakt, wypadało by to wyjaśnić. Że grafik to tylko missclick, miało być heretyk w panelu jedno obok drugiego a robiłem na szybkiego bo się śpieszyłem xD A co do działania na szkodę. Fuks zarówno w sygnaturze, jak i w skasowanej informacji profilowej, podawał się za administratora na tymże forum(tak, to o to poszło, a nie o jego nieudolne wręcz próby obrażenia kogokolwiek). Podszywanie się pod administrację było, jest i będzie karane jako działanie na szkodę forum, bo nie oszukujmy się, jeśli widzę jaki idiota jest adminem, to z forum wolę nie mieć nic wspólnego. I właśnie za to wyłapał od Tarreta perma(kolejny zwykły z rzędu ban z jego poprzednimi zsumował mu się na perma[tak, jeśli ktoś łapie kilka banów, jeden za drugim, to potem rozpatrujemy perma]). Tyle tylko, że Tarreth ze swoimi "wielkimi" umiejętnościami dał "perma" na 30 dni, a po 30 dniach, standardowo, ten zszedł, mimo że był zapisany jako perm(kwestia kliknięcia 2 guziczków i wszystko było by tak, jak powinno ale nieeeeee po co). Zatem jak tylko zobaczyłem osobę na forum z wyrokiem "Perm", zgłosiłem to do Technicznego a on z kolei zadziałał zgodnie z moją prośbą. Z kolei każde kolejne multikonto tylko pogrążyło naszego "inteligentnego" kolegę, ponieważ zamiast założyć konto i kulturalnie napisać coś inteligentnego w Księdze zażaleń(na początek przeprosiny by nikomu nie zaszkodziły), on wolał wykrzykiwać obelgi i pomówienia w stronę każdego kto miał lub mógł(nie patrzył za bardzo w kogo ciska łajnem) mieć do czynienia z jego banem, obrażając nie tylko moderację ale też Technicznego i randomowych, nawiniętych użytkowników. Wniosek z tego taki, że jako jednostka przedstawiająca nie tylko zerową ale wręcz ujemną wartość dla forum, do odwołania, Fuks tu nie wróci. Oczywiście ma szansę się odwołać od tej decyzji(każdemu przysługuje takie prawo) ale z jego zachowaniem jest to raczej formalność nie warta uwagi. Myślę że to wyjaśnia wszystkie pozostawione kwestie, zatem temat nadaje się już tylko do arch.1 point
-
1 point
-
Zarzucasz mi straszne czyny nie będąc nawet pewna że to ja? To Ty tu jesteś tą złą. Od moda który sam teraz ma bana za nadużywanie władzy (lol moje maile w pewnym sensie podziałały). Nie chodzi o to, na początku trolowałem na innych forach 4fun mimo że nigdy nie ciekawiła mnie bajka. Nie jestem powiązany z serialem, tylko z fandomem. Ukaranie skorumpowanych to naprawianie, nie niszczenie Dźinkować :3 Ps To nie tak że te multikonta robię wam nazłość W sprawie warnów nie da się z wami inaczej dogadać1 point
-
Spring Apricot: Co? Jaki działowy tumbrl? o: Jakie TOP10 kwartału? ;-; NIe wiem o co chodzi. :c _____________________________________________________________________________ Kolejne obrazki, tym razem same farby. c: I obrazek robiony na MLK. Malowany na AT z Turońką.1 point
-
Pozdrawiam wszystkich. Czas na mają krótką ocenę, bo czas nagli. Pierw muszę wspomnieć, że to był mój pierwszy Konwent, lecz od razu ślę podziękowania dla nasze paczki, która mnie na niego wyciągnęła. Bawiłem się super. Wreszcie miałem okazje poznać osobiście osoby, z którymi koresponduje od dłuższego czasu oraz te, które widuje się na forum. Byliście świetni. Już dawno tak się nie ubawiłem. Wszystkich których poznałem chodzili uśmiechnięci, otwarci na innych oraz chętni do poznawania nowych ludzi. Chwali się to, bo w życiu codziennym nie zawsze można tak łatwo kogoś poznać i porozmawiać z osobą, która nigdy cię nie widziała. Spędziłem wiele świetnych chwil nie tylko na terenie konwentu, ale także na terenie Bytomia, gdzie ludzie nie hejtowali nas za nasze upodobania. Byli mili i chętni by nam pomóc. Byle więcej w naszym narodzie takich osób. Lecz niestety, jako prawdziwy Polak ciężko jest mi pisać o plusach, bo tego zazwyczaj się nie zauważa, nie komentuje. Gdy coś wychodzi dobrze przyjmujemy to jedynie do wiadomości i przemy na przód. Lecz problemy zostają najbardziej w pamięci, przez nasz umysł, który się na nich uczy. O tym się mówi najczęściej i ja także dodam swoje 3 pensy. Chodź nie byłem na wielu panelach zapadła mi oczywiście najbardziej jedna sytuacja. Na sali dzieci w wieku 12 lat, nawet minutę przed felerną sytuacją wchodzą kolejne wraz z rodzicami, a autor prezentacji, z chodzi na temat Clopów prezentując nam arta bez jakiejkolwiek cenzury. Od razu na sali rozległ się cichy szum oburzenia, lecz mimo tego prelegent nie przeskoczył jej. Tutaj wielki minus, dla tej osoby. Nie będę mówił kto to taki, lecz mam nadzieje, że ta osoba weźmie sobie jednak do serca i więcej nie powtórzy takiej nie miłej sytuacji. Kolejna sprawa to organizacja. Brak współpracy między organizatorami. Brak rzetelnych informacji i sprzętu do przygotowywanych atrakcji. Próby dowiedzenia się o godziny kończyły się nietrafionymi informacjami. Kończyło się to tak, że każdy zainteresowany miał inne dane. Discord miałby dużo uciechy, widząc to, co się tam działo. Niedziela to już była porażka. Na prawdę nie było na co pójść, czym się zainteresować, gdy znów w sobotę dobre tematy były prezentowane o jednej godzinie. Aukcja - tragedia. Nie potrafiono nakłonić widzów do kupowania, nie udało się zaprezentować prac by nas zainteresowały. Pudło, pomysł niezły, lecz wiele prac z niego zasługiwało na jednostkową cenę niż za taki komplet. Dodatkowo gdy czytam, że to bez wiedzy autorów prac, to aż się nóż w kieszeni otwiera... Wielka bomba aukcji - poszła za cenę poniżej kosztów produkcji... Porażka. A to że wciąż nie wiadomo na co te pieniądze, prosi o pomstę do nieba. Wejściówki VIP - za te pieniądze to istne nieporozumienie. W ogóle nie warte swej ceny, zniechęcają jedynie ludzi do kupowania ich w przyszłości. Nie tego się spodziewałem za tą kasę... Przed organizatorami jeszcze wiele pracy, by ilość wpadek ,o których słyszałem i te, które widziałem zmniejszyła się do minimum, przystępnego dla dużych imprez. Podsumowując, wspaniali ludzie, którzy ratowali to wydarzenie i ogromne problemy oraz niedociągnięcia organizatorów, nad którymi muszą stanowczo popracować przed przyszłym rokiem. Jeszcze raz dzięki wszystkim za świetny weekend i do zobaczenia za rok, a może wcześniej!1 point
-
Wróciłem z MLK. Mogę powiedzieć tyle - było dla mnie słodko-gorzko. Smak słodyczy nastał, gdy spotkałem mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi bardzo miło spędziłem czas. Gorycz przypada na organizację "dużego ponymeeta", do której mam zastrzeżenia i to niemałe. Zacznijmy od początku - bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że z piątku na sobotę można liczyć w Bytomiu na nocleg. Dlatego na dzień przed imprezą przybyłem na miejsce zdarzenia wraz z towarzyszącymi mi Sonikiem i Nikolą. Dodam, że wszystko dzięki Chiefowi, do którego mam dozgonny dług za szybki, wygodny, bezpieczny i przyjemny transport . Tego wieczoru organizatorzy dopinali wszystko na ostatni guzik. Noclegiem miała być początkowo sala gimnastyczna na poziomie -1. Niska temperatura w pomieszczeniu mogła przeszkadzać nocującym. Na szczęście zaczęto wywoływać osoby, które wykupiły miejscówkę VIP-owską. W ten sposób dostaliśmy się do sleeproomów, w których było dużo miejsca i ciepło. W sobotę rano... nastała chyba najlepsza część MLK - Mejkerowa pobudka megafonem . Odebrałem wejściówkę, zaś przez resztę dnia zajmowałem się głównie zwiedzaniem ogromnej szkoły, zakupami, i wkurzaniem prelegentów kaszlem i katarem. W muzycznym kalambury zająłem nawet trzecie miejsce (wygrałem przypinkę ). Co do prelekcji - ciekawostką jest to, że dosłownie wszystkie zajęcia, na których byłem obecny były związane z fanfikami . Nie żałuję jednak tego, gdyż dostałem dużo porad co do pisania własnych utworów. Tu podziękowania dla Mordecza, Albericha i Irwina. Wracając do zakupów - stoiska były dosyć dobrze wyposażone. Kupiłem sobie w końcu pluszaka - Trixie . Odebrałem także zamówienie na dziesięć przypinek, które wcześniej zamówiłem (podziękowania dla Suchego i reszty ludzi odpowiedzialnych za stoisko z przypinkami). Każdy mógł znaleźć sobie coś, czego w zwykłym sklepie nie kupi. Dla mnie hitem były skórzane paski wystawione przez bronies z Czech i Słowacji (ale cena... ). Przejdę do najprzyjemniejszej części MLK - do ludzi. Dzięki nim, nie żałuję ani trochę wyjazdu na Śląsk. Cieszę się, że udało mi się poznać ludzi, których znałem dotąd tylko z forum - Eternal, Dolar84, Po prostu Tomek, Blacky_white, Alberich, Cygnus, Baffling, aTOM, solaris, Macter4, Tarreth, Scyfer, Kogut. Widziałem też psorasa, Kinga i M.A.B. (wraz z Chiefem i drugim kolegą super cosplay ). Oczywiście cieszę się, że ponownie zobaczyłem Chemika, Irwina, Plothorse'a, Neona czy Discorsa . Gdyby nie wy, ten konwent nie byłby dla mnie tak udany. Cieszę się, że przyjechało mnóstwo ludzi zza granicy. Zwłaszcza kieruję pozdrowienia dla brony'ego z Norwegii, który prosto stąd samochodem przybył na MLK. Muszę się do kilku rzeczy przyczepić. Liczba atrakcji imho pozostawiała trochę do życzenia. Dla mnie trochę mało prelekcji było... zróżnicowanych. Podobno zagraniczni bronies skarżyli się na to, że prelegenci nie posługiwali się ingliszem. A szkoda. Dla mnie największym mankamentem MLK był... sleeproom. Osób jak na ogólnopolski konwent nie było dużo, zaś w VIP-roomie czułem się w nocy z soboty na niedzielę, jak makrela w metalowej puszce. W dodatku jakiś geniusz zasnął na moim śpiworze i karimacie jednocześnie zajmując moją miejscówkę do spania... pozostawiam to bez komentarza. Dla mnie to największy minus, gdyż liczyłem, że VIP-roomy będą lepsze jakościowo, od zwykłych. A różnicy nie było wcale (bądź było nawet gorzej ). Aukcja charytatywna była skromniejsza, niż rok temu. Głównie sprzedawano arty, które zazwyczaj rzadko osiągały cenę powyżej 100 zł (w przeciwieństwie do malowanych obrazów sprzed roku, który jeden bodajże poszedł za 400 zł). W dodatku nie spodziewałem się, że aukcja zostanie poprowadzona w całości po angielsku . Już lepiej by było, gdyby np. Sz6sty mówił po angielsku, zaś Mejker po polsku. NIe wiem, czy przez to nie przegrałem pierwszej aukcji (nie do końca zrozumiałem, czy Fluttershy miała wtedy wartość 40 czy 45 złotych ). Cieszę się jednak, że udało mi się coś wygrać tak, jak na poprzednim MLK. Z arta Kamishy z Celestią i Luną jestem bardzo zadowolony . PFUDOR w wykonaniu Mejkera był cudny . Podsumowując - pomimo niedociągnięć bawiłem się dobrze. Jednak jeśli tego typu impreza ma przyciągać ludzi, to musimy zaoferować coś więcej. Mając bilet VIP-owski nie czułem się, jak VIP (a to 50 zł różnicy ;d ). Imho było trochę gorzej, niż rok temu. A konwent na ogólnopolską (ba! nawet ogólnoeuropejską, skoro tyle ludzi spoza naszego kraju zawitało) powinien się stale rozwijać, a nie cofać. Miejmy nadzieję, że będzie w przyszłości lepiej. Pozostaje mi pozdrowić wszystkie osoby, które do Bytomia zawitały. Trzymajcie się!1 point
-
Bo odpowiednie przywitanie się na Shoutboxie to podstawa1 point
-
Najczarniejszy z dni. Głosem ludu, wpierw przez Inkwizycję, potem już z ramienia Administatusa Technikusa, na miesięczny pobyt udał się Tarreth, Wielki Administrator. Powodem tego stało się niejednokrotne nadużycie władzy. W tych chwilach warto pamiętać - władza korumpuje zaś jak to rzekł pewien człek: Człowieku jeden z drugim, pamiętajcie małych ludzi, bo bez nich żaden z was nigdy nie byłby taki duży. Nie zapominajcie nigdy, bo lud nigdy nie zapomni, za kłamstwa, krzywdy przyjdzie czas że się upomni.1 point
-
1 point
-
Więc jeśli udało mi się znaleźć kaszę Kuskus to omijam punkt z jej tworzeniem, jak nie to z składników na kasze robię kuskus. Pomidory parzę w gorącej wodzie i obieram ze skórek, kroję w kostkę i wrzucam do dużej miski. Ogórki myje i nie obierając ze skórki ścieram na tarce, dokładam do pomidorów, przyprawiam pieprzem i dość dużo solę by warzywa zaczęły puszczać sok. Listki natki i pietruszki siekam, czosnek przeciskam przez praskę i dodaje do miski razem z oliwą i sokiem z limonek. Mieszam wszystko i odstawiam na chwilę by zebrało się więcej soku. Do warzyw wsypuje suchą kaszę kuskus, mieszam wszystko dokładnie i odstawiam co najmniej na 2 godziny do lodówki by smaki przegryzły się a kuskus napęczniał. Powinna wyglądać tak1 point
-
- Więc mam czas - powiedziałem po czym w ramach podziękowania za przygarnięcie mnie zamierzam zrobić kolacje... Arabska sałatka Tabbouleh, specjał mojej mamy który znam na pamięć i jest wprost wyborny. Sprawdzam czy są. 300g kaszy kuskus 1 kg pomidorów 1 kg ogórków ½ szkl oliwy sok z 2 limonek 1 mały ząbek czosnku pęczek natki pietruszki duża garść liści świeżej mięty sól, pieprz świeżo mielony1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00