Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

@Triste Cordis Całę szczęście, jak napisałeś, ten typ planuję odejść więc jakoś to wytrzymasz. Na pokrzepienie powiem Ci tak, że mój kumpel zatrudnił się w drukarni, bo chciał dorobić. Jego praca polegała na noszeniu cholernie ciężkich szpulek z materiałem oraz dolewanie farb do maszyny, która psuła się co dwie godziny i wytryskiwała z niej farba, którą musiał ścierać z podłogi szmatą. Wszystko to pod okiem "starszego drukarza", który cały czas mu mówił, że jest debilem i że do niczego się nie nadaję. Praca 6 dni w tygodniu, farba przeżarła mu ciuchy, cały czas chciało mu się rzygać i w ogóle jak myślał o tym, że ma tam jutro iść ( po powrocie nic nie robił tylko spał) to miał ochotę się zastrzelić.

Zawsze, jak ja albo ktoś obok mnie narzeka na swoją robotę (broń boże nie mówię, że Twoje uwagi do tego typa są wydumane oraz że cała ta sytuacja jest błaha) to mam przykład tego kumpla z tyłu głowy, który przeszedł przez najprawdziwsze tortury (jak mu odmówili przeniesienia to rzucił tą robotę i mówił, że to była najlepsza decyzja jego życia).

 

Ja natomiast ostatnio przeszedłem przez mocno poronioną sytuacje. Przedwczoraj późnym wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Stwierdziłem: znowu cholerne zapalenie, jutro jadę do lekarza. Zaspałem więc nie udało mi się rano zamówić wizyty (7:30 około trzeba dzwonić). Pojechałem i tak recepcjonistka mnie zjebała że nie zadzwoniłem i każde czekać, aż się miejsce zwolni, chociaż mówię jej, że mnie boli. Siedzę w tej poczekalni, gadam z jakąś młodą babką co też bez numerka jest. Po godzinie ucho zaczyna mnie tak boleć, że ledwo jestem w stanie myśleć. Babka sugeruję, abym wszedł bez kolejki. Jakiś facet mnie wpuścił przed siebie, ale lekarz mówi, że nie ma numerka to nie obsłuży mnie, a jak mnie boli to obok jest pielęgniarka. Wchodzę tam, mówię że boli a babka że ma pacjenta i mam spadać. Wracam na korytarz, mówię co i jak (reszta oczekujących pacjentów zdaję się przejęła moim stanem xd) i ta pani bez biletu sugeruje, żebym sobie poszedł i wydrukował bilet jako priorytet, bo kiedyś tam miała problem z kręgosłupem i ledwo chodziła, kazali jej czekać i bez niczyjej zgody wydrukowała sobie priorytet i wlazła pierwsza. Stwierdzam, chuj co mi szkodzi więc idę wydrukować lecz zatrzymuję mnie recepcjonistka, która zachowywała się tak jakbym bombę tam podkładał. Wysłała mnie znowu do pielęgniarki, ta mówi, że bez zgody lekarza nie może podać nic przeciwbólowego i muszę czekać aż mnie lekarz przyjmie.

A teraz najlepsze: wracam wkurwiony i obolały na korytarz i babka z recepcji chce, abym zapoznał się z instrukcją do biletów typu priorytet, bo to jest święta świętość i złamanie tego regulaminy skutkuje chyba klątwą. Korzystać z tego mogą jedynie zastępujące osoby:

- kobiety z zaawansowanej ciąży i niemowlaki do 3 miesiąca życia (w sumie logiczne)

- osoby z ciężkim zagrożeniem życia (dosyć oczywiste, ale...)

- honorowi dawcy krwi (NO BEZ JAJ)

- BYLI LUB CZYNNI ŻOŁNIERZE - NO CHYBA ICH TAM POSRAŁO, PRIORYTET POWINIEN BYĆ OD JAKIEŚ SKALI PROBLEMU A NIE OD JAKIEŚ ZASRANEJ RANGI!!!.

Jak to zobaczyłem to się mało nie przewróciłem. Doczołgałem się na swoje miejsce, miła pani poczęstowała mnie tabletką przeciwbólową która nie pomogła. Ostatecznie to ona właśnie dostała numerek od recepcjonistki pierwsza, BO PRZYSZŁA WCZEŚNIEJ ODE MNIE, a mnie wpuszczono prawie na samym końcu. Spędziłem w tej jebanej poczekalni dwie i pół godziny aby wyjść z receptą na leki za 70 PLNów po 8 minutach. Wlał mi tam niby jakiś płyn do ucha który pomógł, ale jak wróciłem do chaty to znowu myślałem, że wykituję. Całą noc nie mogłem zasnąć i wciąż boli mnie pół twarzy.

Dawno nie miałem tak kuriozalnej sytuacji, a tej cały priorytetowy bilet to już kompletna kpina z ludzi. Nie wiem, co ta stuknięta recepcjonistka chciała mi udowodnić, ale gdyby mi tego nie pokazywała, to zaoszczędziła by mi mnóstwo i najpewniej nie pisałbym tu tego. 

  • wtf 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 24.03.2018 o 08:03, Talar napisał:

 

Ja natomiast ostatnio przeszedłem przez mocno poronioną sytuacje. Przedwczoraj późnym wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Stwierdziłem: znowu cholerne zapalenie, jutro jadę do lekarza. Zaspałem więc nie udało mi się rano zamówić wizyty (7:30 około trzeba dzwonić). Pojechałem i tak recepcjonistka mnie zjebała że nie zadzwoniłem i każde czekać, aż się miejsce zwolni, chociaż mówię jej, że mnie boli. Siedzę w tej poczekalni, gadam z jakąś młodą babką co też bez numerka jest. Po godzinie ucho zaczyna mnie tak boleć, że ledwo jestem w stanie myśleć. Babka sugeruję, abym wszedł bez kolejki. Jakiś facet mnie wpuścił przed siebie, ale lekarz mówi, że nie ma numerka to nie obsłuży mnie, a jak mnie boli to obok jest pielęgniarka. Wchodzę tam, mówię że boli a babka że ma pacjenta i mam spadać. Wracam na korytarz, mówię co i jak (reszta oczekujących pacjentów zdaję się przejęła moim stanem xd) i ta pani bez biletu sugeruje, żebym sobie poszedł i wydrukował bilet jako priorytet, bo kiedyś tam miała problem z kręgosłupem i ledwo chodziła, kazali jej czekać i bez niczyjej zgody wydrukowała sobie priorytet i wlazła pierwsza. Stwierdzam, chuj co mi szkodzi więc idę wydrukować lecz zatrzymuję mnie recepcjonistka, która zachowywała się tak jakbym bombę tam podkładał. Wysłała mnie znowu do pielęgniarki, ta mówi, że bez zgody lekarza nie może podać nic przeciwbólowego i muszę czekać aż mnie lekarz przyjmie.

A teraz najlepsze: wracam wkurwiony i obolały na korytarz i babka z recepcji chce, abym zapoznał się z instrukcją do biletów typu priorytet, bo to jest święta świętość i złamanie tego regulaminy skutkuje chyba klątwą. Korzystać z tego mogą jedynie zastępujące osoby:

- kobiety z zaawansowanej ciąży i niemowlaki do 3 miesiąca życia (w sumie logiczne)

- osoby z ciężkim zagrożeniem życia (dosyć oczywiste, ale...)

- honorowi dawcy krwi (NO BEZ JAJ)

- BYLI LUB CZYNNI ŻOŁNIERZE - NO CHYBA ICH TAM POSRAŁO, PRIORYTET POWINIEN BYĆ OD JAKIEŚ SKALI PROBLEMU A NIE OD JAKIEŚ ZASRANEJ RANGI!!!.

Jak to zobaczyłem to się mało nie przewróciłem. Doczołgałem się na swoje miejsce, miła pani poczęstowała mnie tabletką przeciwbólową która nie pomogła. Ostatecznie to ona właśnie dostała numerek od recepcjonistki pierwsza, BO PRZYSZŁA WCZEŚNIEJ ODE MNIE, a mnie wpuszczono prawie na samym końcu. Spędziłem w tej jebanej poczekalni dwie i pół godziny aby wyjść z receptą na leki za 70 PLNów po 8 minutach. Wlał mi tam niby jakiś płyn do ucha który pomógł, ale jak wróciłem do chaty to znowu myślałem, że wykituję. Całą noc nie mogłem zasnąć i wciąż boli mnie pół twarzy.

Dawno nie miałem tak kuriozalnej sytuacji, a tej cały priorytetowy bilet to już kompletna kpina z ludzi. Nie wiem, co ta stuknięta recepcjonistka chciała mi udowodnić, ale gdyby mi tego nie pokazywała, to zaoszczędziła by mi mnóstwo i najpewniej nie pisałbym tu tego. 

 

jeśli mogę coś poradzić... jeśli ból ucha Ci nie przejdzie albo będzie nawracał polecam zapisać się do prywatnego, naprawdę polecanego laryngologa.

też mnie kiedyś bolało ucho, poszłam do lekarza i dał mi coś na to ale w ogóle nie przechodziło, co więcej po ponad tygodniu bólu prawie nic nie słyszałam  na to ucho... w końcu się wkurzyłam i znalazłam na znanylekarz najlepszego specjalistę w moim mieście. opowiedziałam mu sytuacje, ten nawet nie dotknął ucha, popatrzył w gardło itd, stwierdził że to infekcja pogrypowa, dał mi tabletki na katar, płukankę do gardła i powiedział żebym brała to 3 razy dziennie, bo póki nie wyleczę resztek grypy (widocznie leki na grypę od lekarza nie wyleczyły mnie do końca...) to mnie nie przejdzie... i faktycznie po tym co mi dał przeszło mnie w 2 dni i już nigdy nie wróciło.

są rzeczy, których zwykli śmiertelnicy nie są w stanie dostrzec :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może nie będzie to wyżalanie się, a chęć wywalenia czegoś z siebie, co już długo trzymam. Będzie mała rozbieżność, bo to parę rzeczy, ale spróbuję żeby to było wszystko spójne i czytelne, jeżeli komuś faktycznie chce się czytać.
Męczy mnie świadomość jak na wiele rzeczy nie mam wpływu, i jedynym co mogę zrobić to je zaakceptować. Zawsze żyłem przekonaniem że z każdej sytuacji jest wyjście, i jest to po części prawda, ale coraz więcej tych rozwiązań mi się nie podoba. Najczęstszym rozwiązaniem jest właśnie akceptacja faktów. Faktów różnych, że czasu nie idzie zatrzymać, że czekają mnie nieuniknione wybory życiowe których potem żałuję ale nie mogę, bo pewnie wybrałbym gorzej, generalnie najwięcej jest tu przykładów z cyklu "jest tak, bo tak", oraz ostatnie, tego że nie mogę się cieszyć dniem bo ciągle coś nade mną wisi czy tam goni, jeszcze chyba nie miałem takiego dnia w którym mógłbym odetchnąć i powiedzieć "czuję się niczym niezagrożony". Coraz częściej zerkam w przeszłość zamiast przyszłość, której stale się boję, patrzę na zdjęcia, filmy, wspominam miłe sytuacje, tylko że cieszę się nimi kiedy jest już za późno i po fakcie, bo kiedy trwały oczywiście martwiłem się że ta miła dla mnie chwila niezauważalnie minie. Przyzwyczaiłem się trochę do tego że nic nie jest stałe, ale nadal mnie to boli, bo tak jak mówię, zamiast cieszyć się że coś jest, to widzę tylko jak ucieka. Na przykład jak spędzam czas z grupą ludzi których lubię. Zamiast normalnie gadać to ja zaczynam w pewnym momencie zamykać się w sobie, odchodzić na ubocze ze swoimi dziwnymi rozkminami przez co inni się martwią. W ogóle ludzie to osobna kategoria, bo do tego że odchodzą, w ten czy inny sposób też już jestem przyzwyczajony. Na tyle, że trochę się boję. Jakiś czas temu usłyszałem o jednym starszym znajomym, że poszedł na molo fotografować wschód słońca ale się poślizgnął, upadł nieprzytomny do morza i utonął. Już nawet powieka mi nie drgnęła czy przykro mi nie było, przez takie chwile mam też wrażenie że uczucia ze mnie uszły. Bo chyba powinienem coś wtedy czuć? Tego człowieka już nigdy nie zobaczę, zwyczajnie nie istnieje poza tym cudownym miejscem do ucieczek zwanym pamięcią. To chyba najcenniejszy skarb jaki mam.
A to że wszystko jest takie niestałe, też powoduje że większości czynności, zadań, dróg, czegokolwiek, zwyczajnie odechciewa mi się podejmować. Po co to robić, skoro wszystko jest takie ulotne, po co się trudzić, skoro ostatecznie wszystko jest na próżno, ostatecznie nie zostanie nic z całego wysiłku włożonego w uzyskanie konkretnych celów? Po co zawierać znajomości skoro prawdopodobnie po szybkim czasie się rozejdą przez jakikolwiek splot wydarzeń czy zwyczajną śmierć? Stąd też mój ogromny problem i blokada w ich zawieraniu, już dostatecznie ciężko próbuję utrzymać te istniejące, i ubolewam nad tymi które osłabły. Prawdopodobnie jest to moja wina, bo chciałbym ciągle stać w jednym miejscu. Nie umiem rozmawiać ani przebywać z niegdysiejszymi kumplami. Ale to żałośnie brzmi, co? Mam też wrażenie że cały ten strach i niechęci biorą się od mojego niezdecydowania życiowego, niskich wymagań, czy już prawie kompletnego braku poczucia własnej wartości i wiary w siebie. Nie wiem czego mógłbym oczekiwać od życia, wydaje się że wszystko co bym chciał już osiągnąłem i najlepiej jakby zostało tak jak jest. Niby mam pasje które mogę rozwijać by sobie dobrze żyć, fotografie, gry, i tak dalej, ale zdarzają się przygniatające chwile kiedy przestaję czerpać z tego przyjemność. A jak nie ma przyjemności, to co jest? Kiedyś za dzieciaka uwielbiałem łowić ryby za pomocą wędek czy podrywek, obserwować je, karmić, oczywiście wszystkie były wypuszczane i żadnej nie stała się krzywda. Kiedy tylko byłem na działce to stale kręciłem się przy wodzie. Autentyk - pomyślałem wtedy że nie chcę zostawać smutnym człowiekiem i stracić zainteresowania tym co teraz robię. Oczywiście tak się stało, obecnie nie wiem co o tym myśleć. Jak na razie nadal studiuję, uczę się, by zapewnić sobie kiedyś jakąś życiową samowystarczalność. Nie idzie mi to zbyt dobrze, ba, w ogóle życia nie ogarniam i czuję że coraz bardziej się staczam, albo co mogę jeszcze zrobić. Rodzina i bliscy zawsze powtarzają że zawsze mam ich do pomocy, ale co z tego skoro ich kiedyś nie będzie, a ja nadal nie będę dawał sobie rady i zostanę sam? Nie mogę wiecznie kogoś prosić o pomoc. Czarno to wszystko przede mną widzę.
Wspominałem też o braku poczucia własnej wartości czy wiary w siebie. Z góry zawsze zakładam najgorsze, tylko po to by się nie rozczarować. A jak się uda, to chociaż jest pozytywne zaskoczenie. Mam świadomość o tym że jestem nic nie znaczący, na dnie. Bycie takim szarym zerem jest lekko przygniatające jak się o tym pomyśli, i już też nie umiem odróżnić czy po prostu chcę taki być, czy tak trafiło. Dodatkowa świadomość że sporo ludzi ma ode mnie gorzej wzbudza pogardę do samego siebie. Szacunku do siebie nie mam, głównie to mógłbym oczerniać sam siebie i tylko krytykować ile wlezie wszystko co zrobię, czy to dobrze czy źle, nie podobam się sobie ani w wyglądzie, charakterze, niczym. Ograniczam wydatki na siebie, bo uważam że to marnotrawstwo pieniędzy i inwestowanie we mnie jest trefne, podobnie z lekami, jakieś wziewki, lekarstwa, tabletki na alergię czy inne bzdety, po co to, skoro ledwo działa, a ja i tak przeżywam dzień. Nie umiem stwierdzić czy tak mi dobrze, ani czy potrafiłbym to zmienić. Nie podoba mi się swoje życie które utrzymuję tylko dlatego że inni mnie potrzebowali. Raz, i tylko raz próbowałem się pociąć nożem (nie wiem czemu, wiadomo że chodzi tu o zwrócenie na siebie uwagi, ale ja po prostu tak powiedziałem sobie że chcę to zrobić), po czym stwierdziłem że jestem na to za słaby i tylko dość mocno poharatałem dłoń, tłumacząc się potem że szarpnąłem o kant biurka, bo jest ostry. Nie zawracam dupy swoimi problemami właściwie już nikomu, wszyscy mają większe problemy, po co mam je jeszcze zwiększać martwieniem się o mnie. Siostra z dwójką dzieci ma depresję, jedno nadal jest chore, ba, w ogóle miało nie żyć i lekarze nie dawali żadnych szans, a jednak skurczybyk się uczepił i nadal jest. Druga siostra nadal rak płuc. Rodzice ograniczyli już trochę problemy finansowe, ale to ciągle mają jakieś mniejsze kłótnie ze sobą albo babcią (to osobny przypadek, szkoda gadać) i martwią się już o siostry, także po co ja mam tam jeszcze wkraczać. Do psychologa chodziłem, nie pomagał. Czasem zwierzam się znajomym albo wydaję gdzieś tekst, jak na przykład teraz. Ostatecznie kończy się na tym że nic nie wiem, i nic więcej nie chciałbym wiedzieć. Ciekawy obrót przeszedł z "czy chcę wiedzieć" na obecną sytuację. Tak trwam z dnia na dzień, i będę trwał bo nie umiem czy nie chcę nic zmieniać, jedynie czasem pisząc czy rozmawiając jak przyciśnie. Zmęczony już wszystkim jestem, a to nadal początek. Chyba udało mi się jakoś to ująć, z pewną szansą że już to kiedyś robiłem. Nie pamiętam, jeśli tak, to sorry.
Tl;dr życie jest do dupy, powszechnie znany fakt, a ja jestem tylko kroplą w morzu bez wpływu na nic.

 

Po namyśle pewnie będzie mi głupio że w ogóle coś pisałem, ale jeżeli choć chwilę będzie mi lepiej, to raz kozie śmierć

Edytowano przez Lemi
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi Przede wszystkim myślę, że ten problem właśnie leży w postrzeganiu siebie, kompletny brak pewności siebie i uznawanie siebie za najgorszego. Wydaje mi się, że to może być źródłem problemu. Zapytam tylko u jakiego psychologa byłeś? Prywatny, NFZ? Patrzyłes na jego opinię czy wziąłeś pierwszego lepszego? Ludzie ogromnie boją się psychologów, a to żaden wstyd, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy mamy erę chorób psychicznych. Może spróbuj jeszcze raz.

Zawsze tak trochę boli, jak widzę jak wszystko widzisz tak negatywnie, szczególnie jak piszesz tak o sobie, bo wiem, że jesteś fajną i pozytywną osobą, w dodatku która potrafi zrobić coś w kierunku swoich zainteresowań i wychodzi to dobrze. Zawsze kiedy tylko pojawisz się na sb, albo widzę że tam jesteś to wiem już, że jest o wiele ciekawiej i jest z kim porozmawiać, pośmiać się czy komu wysłać jakąś durną pierdołę. 

Co do czasu to cóż, nie da się go chwycić i to fakt. Jedyne co mogę spróbować polecić to żebyś znalazł sobie jakieś czasochłonne zajęcie, bo studia zdecydowanie takim nie są. Główną przyczyną depresji jest nic nie robienie, które potem wprowadza w jeszcze większe nic nie robienie, brak ochoty na cokolwiek. Może jakieś prawko zrób, zapisz się na kursy fotografowania, albo zwyczajnie znajdź jakąś lekką pracę (nawet nie musisz na cały etat, ale żeby po prostu coś z czasem robić). Rób wszystko, co daje Ci chociaż najmniejszą przyjemność. A i to, że inni mają gorzej to też nie Twoja wina, Ty masz swoje problemy i one też są ważne. Ty jesteś ważny i musisz w to uwierzyć, ponieważ każdy człowiek jest wyjątkowy.

Mogę jeszcze zaproponować, byś zainwestował sobie w jakieś zwierzątko, ale takie, którym będziesz mógł się zajmować i tylko Ty będziesz się nim zajmować. Skoro siebie nie lubisz to powinieneś polubić opiekę nad kimś innym.

Właściwie to widać, że gdzieś głęboko w Tobie leży to i wiesz, że coś znaczysz, ale na każdym kroku uparcie mówisz, że nie. Pokazujesz całym sobą, że jesteś nikim, ale to nieprawda. Nie wiem od czego się to bierze, ale może jesteś masochistą psychicznym, a może to coś o wiele gorszego. Musisz jakoś zacząć chociaż minimalnie uwierzyć w siebie, w swoją zajebistość.

W każdym razie mimo że znam Cię dość krótko i specjalnie dużo nie piszemy to widzę jak pozytywnym i ciekawym gościem jesteś, wyróżniającym się na tle niektórych. Nie wiem czy chociaż trochę Ci coś mój tekst pomoże, ale nie mogłam tak tego zostawić.

Edytowano przez PervKapitan
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój post nikogo nie pocieszy, może nawet wprowadzi w jeszcze większe poczucie beznadziejności.

 

Posiadanie zwierzaka bardzo pomaga. Sama mam dużo zwierzaków, lubię się nimi otaczać, ponieważ są ode mnie zależne, potrzebują mnie. Czasem uczucie bycia potrzebnym komuś bardzo się przydaje w codziennej wegetacji. Poza nauką mój codzienny czas ogranicza się do zajmowania się zwierzyńcem. 

 

Jeśli chodzi o zawieranie znajomości to wydaje mi się że nie są one zbyt potrzebne do funkcjonowania. Ja żyję mimo że nie spotykam się z ludźmi z własnej woli, jedynie z przymusu. To bardzo trafne spostrzeżenie że w końcu wszystko przeminie, również znajomości. Miałam w podstawówce pierwszą i ostatnią przyjaciółkę, byłyśmy wtedy strasznie głupimi dzieciakami, myślałyśmy że to będzie trwać wiecznie. A skończyło się po dwóch latach. Zainteresowania się zmieniają z wiekiem, a co za tym idzie znajomości też się kończą. Nic nie może wiecznie trwać. Ona miała nowe koleżanki, a ja nie. Wykorzystywałam ludzi dla własnych korzyści i mimo najlepszych ocen byłam klasowym złem. Wciąż się łapię na tym że chcę kogoś zrobić w konia dla osiągnięcia czegoś. Ale walczę z tym. Uważam że utrzymywanie znajomości ie ma sensu i naprawdę lepiej mi się z tym żyje. Zawsze w końcu nastąpi taka niezręczna cisza, skończą się tematy do rozmowy i tak skończy się kolejna znajomość.

 

Przemijanie jest bardzo nieprzyjemne. Tak nieprzyjemne że wciąż  żyję przeszłością, np. wciąż wspominam jakie szalone rzeczy robiliśmy z bratem, wciąż mam wiele przedmiotów, nawet najdrobniejszych śmieci które kojarzą mi się z przeszłością. Gromadzę wszystkie te rzeczy, mam ich zbyt dużo. Dla innych to są zwykłe śmieci, ale dla mnie to są wspomnienia. 

 

Od jakiegoś czasu mam takiego doła że nawet porzuciłam swoje pasje, uzależniłam się od chińskich zupek. Siedem razy oblałam egzamin na prawo jazdy, wszyscy są wściekli. Bycie takim szarym zerem jest smutne, ale im dłużej nim jestem to zaczynam odczuwać coraz silniej coś dziwnego, taką jakby dumę, a nawet radość z tego że jestem nikim. W końcu i tak wszyscy umrzemy.

 

Polecam film "Schody" Stefana Schabenbecka.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, W.B. napisał:

Jeśli chodzi o zawieranie znajomości to wydaje mi się że nie są one zbyt potrzebne do funkcjonowania. Ja żyję mimo że nie spotykam się z ludźmi z własnej woli, jedynie z przymusu. To bardzo trafne spostrzeżenie że w końcu wszystko przeminie, również znajomości. Miałam w podstawówce pierwszą i ostatnią przyjaciółkę, byłyśmy wtedy strasznie głupimi dzieciakami, myślałyśmy że to będzie trwać wiecznie. A skończyło się po dwóch latach. Zainteresowania się zmieniają z wiekiem, a co za tym idzie znajomości też się kończą. Nic nie może wiecznie trwać. Ona miała nowe koleżanki, a ja nie. Wykorzystywałam ludzi dla własnych korzyści i mimo najlepszych ocen byłam klasowym złem. Wciąż się łapię na tym że chcę kogoś zrobić w konia dla osiągnięcia czegoś. Ale walczę z tym. Uważam że utrzymywanie znajomości ie ma sensu i naprawdę lepiej mi się z tym żyje. Zawsze w końcu nastąpi taka niezręczna cisza, skończą się tematy do rozmowy i tak skończy się kolejna znajomość.

 

To już zależy od konkretnej osoby. Ja na przykład jestem taką słabą jednostką, że bez tych ludzi, których mam już dawno byłabym martwa na wiele sposobów. Skoro Ty nie potrzebujesz to widocznie jesteś silna. Ale każdy człowiek jest inny i ma mniejsze bądź większe zapotrzebowanie na posiadanie bliskich.

 

1 godzinę temu, W.B. napisał:

Od jakiegoś czasu mam takiego doła że nawet porzuciłam swoje pasje, uzależniłam się od chińskich zupek. Siedem razy oblałam egzamin na prawo jazdy, wszyscy są wściekli. Bycie takim szarym zerem jest smutne, ale im dłużej nim jestem to zaczynam odczuwać coraz silniej coś dziwnego, taką jakby dumę, a nawet radość z tego że jestem nikim. W końcu i tak wszyscy umrzemy.

Dude. Ja przestałam liczyć ile razy oblałam prawo za jakimś 11 razem. To, że coś nie wychodzi nie znaczy, że jesteśmy nikim. To, że umrzemy to fakt, ale za to można te życie jakoś wykorzystać, robiąc to, co lubimy. To, że coś nie ma sensu, nie znaczy, że trzeba to porzucać, póki czujemy z tego jakąś przyjemność i radość. No i to jest to co mówiłam, masochizm psychiczny, kiedy mimo że coś złego się dzieje, potrafimy się cieszyć, że jesteśmy do niczego. A to nie jest wcale prawdą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem prywatnie u osoby z którą mam do czynienia dość długo, osoba ta była również moim terapeutą z dawnych już czasów. Krótko mówiąc ktoś kto mnie rozumie i zawsze umiał pomóc. No ale nie tym razem. Nie wiem jak by było z kimś innym, ale zwyczajnie nie widzę celu próbować. Co do zajęcia się czymś, brakuje mi pomysłów, albo problemy z zaczęciem. Jak już coś pójdzie, uda się, to jest z górki. Z tymi studiami to jest tak, że w sumie podobają mi się, spoko wykładowcy, przedmioty, fajne przeżycia. Ale czy to na dłuższą metę był dobry wybór, czy to chcę robić? Jak do tej pory to po prostu idę z prądem. Na wiosce nie mam perspektyw, nic się tu nie dzieje i generalnie jest nudno, natomiast w mieście czuję się jeszcze bardziej wszystkim przytłoczony, nie wiem co ze sobą zrobić, w którą stronę się udać. To takie wrażenie jakby nigdzie się nie pasowało, i nie chodzi tu tylko o lokacje, ale też na przykład grupy społeczne. Zawsze staram się o jak najlepszy outcome (zabrakło mi polskiego wyrażenia), może stąd taki ciężar w podjęciu czegokolwiek czy zdecydowaniu, bo zwyczajnie się tego nie wie póki nie wypróbuje.
Zwierzaka nie mogę mieć, bo jestem zbyt często w różnych miejscach, co na daną chwilę wyklucza mi skupienie się na jakiejś opiece. Nawet kwiaty u mnie więdną, po co ryzykować że wezmę jakieś zwierzę i będzie cierpiało? Nie ufam sobie na tyle by móc podjąć się takiej istotnej sprawy kiedy jestem cały "rozlatany", poczekałbym na spokojniejsze czasy, które pfff pewnie nigdy nie nadejdą tak na prawdę. Zawsze jest jeszcze pies w domu rodzinnym (jeszcze) i moje akwarium które się trochę niestety zaczęło zapuszczać, to jak do tej pory wystarczało.
A w temacie znajomości, to faktycznie sprawa zależna od osoby. Byłem w punkcie kiedy byłem prawie że sam, i nie chcę do tego wracać. Ciężko pracowałem by się wyrwać z tego stanu i teraz może nawet zbyt bardzo doceniam ludzi którzy ze mną trzymają w jakiś sposób. Mimo że zazwyczaj jestem typem samotnika, to wbrew sobie dobrze czuć jak ktoś Cię choć na chwilę chce z tego oderwać. Inni są dla mnie w sumie ważniejsi niż ja sam dla siebie, bez tego byłoby ciężko, może tego nie pokazuję i nie widać, ale tak jest, nie przyznaję się do tego często. Zawsze staram się być miły dla każdej osoby i dostrzegam ich pracę czy ogólne istnienie. W moim przypadku taka mieszanka jest dobra, i akurat to jedna z niewielu rzeczy z którymi mi dobrze.
Może to wszystko jest pewnym rodzajem masochizmu psychicznego, ale świadomość że takie coś się ma i tak nic nie daje, w mojej perspektywie i tak można to tylko zaakceptować, jak wiele innych rzeczy które mogłyby by być potencjalnie nie takie jak powinny. Nie można wybrać żadnego łatwiejszego wyjścia, tylko po prostu iść z tym dalej. I dlatego czasem jest to męczące.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, Lemi napisał:

tymi studiami to jest tak, że w sumie podobają mi się, spoko wykładowcy, przedmioty, fajne przeżycia. Ale czy to na dłuższą metę był dobry wybór, czy to chcę robić?

Więc skoro wszystko jest okej ze studiami, to nie porzucaj ich. Póki dają Ci jakąś satysfakcje. A co do tego co potem to różnie bywa, ale moim zdaniem nie ma co przerywać.

 

23 minuty temu, Lemi napisał:

Zawsze staram się o jak najlepszy outcome (zabrakło mi polskiego wyrażenia), może stąd taki ciężar w podjęciu czegokolwiek czy zdecydowaniu, bo zwyczajnie się tego nie wie póki nie wypróbuje.

Znam ten ból. Też zawsze staram się zrobić jak najlepsze wrażenie, chcę być zaakceptowana w nowym środowisku. Niestety w życiu często z tym miałam porażki, ale cóż...

W każdym razie Twoje przyjście na forum, pamiętam ten dzień kiedy pierwszy raz pisałam z Tobą na sb, czekając na pociąg xD Wywarłeś na mnie jak i myślę że na większości bardzo dobre wrażenie, zawsze dobrze Cię gdzieś widzieć, nigdy się nie kłóćisz, zawsze dodasz coś pozytywnego.

 

25 minut temu, Lemi napisał:

Zwierzaka nie mogę mieć, bo jestem zbyt często w różnych miejscach, co na daną chwilę wyklucza mi skupienie się na jakiejś opiece. Nawet kwiaty u mnie więdną, po co ryzykować że wezmę jakieś zwierzę i będzie cierpiało? Nie ufam sobie na tyle by móc podjąć się takiej istotnej sprawy kiedy jestem cały "rozlatany", poczekałbym na spokojniejsze czasy, które pfff pewnie nigdy nie nadejdą tak na prawdę. Zawsze jest jeszcze pies w domu rodzinnym (jeszcze) i moje akwarium które się trochę niestety zaczęło zapuszczać, to jak do tej pory wystarczało.

Zwierząt domowych jest tyle, że niemal zawsze istnieje takie, które da się do siebie dopasować. Jeśli masz mało czasu w domu to polecam coś w kierunku terrarystyki. One często jedzą raz na parę tygodni (węże), pająki też się nadadzą, albo jak Twoje akwariowe. Nie wiem jak często aksalotle jedzą, ale myślę, że też nie powinno być z tym problemu. Nie czekaj, weź sobie zwierzątko, którym się zajmiesz.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi

Życie nie jest dobre. Ale też nie jest takie złe. Po prostu teraz stajesz przed wyborem, jak masz je przeżyć. Przynajmniej ja tak staram się na to patrzeć.

 

Nikt Ci nie pomoże w wyborze dalszego życia. A przynajmniej nie powinien, bo to nie jego życie - nie zna wszystkich zmiennych, wszystkich danych wejściowych. Człowiek staje przed wyborem, o którym tylko on może zadecydować. Brutalne jest to jak cholera, bo pierwszy wybór, jakiego naprawdę dokona, może być tym najważniejszym.

 

Rodzice będą Ci radzili przeżyć je tak, jak oni to zrobili. Tak samo wszyscy bliscy. Nie ma w tym nic złego czy niezwykłego, ot, zwykła ludzka natura. Błędy poznawcze, wszyscy je znamy.

Pierdolona dorosłość. Człowiek przygotowuje się do niej przez 20 lat, a ta zawsze go zaskoczy. Nie pozostaje nic innego jak podjąc decyzję - i żyć z nią.

 

Szczerze mówiąc, nie będę udawał że doskonale Cię rozumiem. Nigdy nie miałem problemu z brakiem wpływu na życie. Zawsze miałem wręcz przeciwny problem: miałem wrażenie, że jakikolwiek wpływ na świat miałem, był to wpływ negatywny. Jedyne co przynosiłem innym ludziom to zmartwienia i cierpienie. Dlatego nigdy nie miałem nic przeciwko, gdy życie po prostu toczyło się własnym torem, gdy ja z ciekawością przyglądałem się mu, słuchając przyjemnej muzyki, z dystansu, ciesząc się, że niczego tym razem nie spieprzyłem. Dlatego lubię obserwować politykę: gdyż nie mam na nią wpływu. Brak uczucia winy to wspaniałe uczucie. Gdy życie rozwija się tak, jak rozwijałoby się gdybym nie istniał. Nic, tylko puścić "The Verve" lub "Hakena", popić porterem, i radować się z tego jak świat zmienia się nie przez Ciebię. Wspaniałe, wyzwalające uczucie, wzmacniane czymś "mocniejszym". Tak, to jest pierdolony wstęp do alkoholizmu, dlatego jestem pełem obaw względem mego życia.

 

Boję się, że moje życie przyniesie co najwyżej cierpienie. Wszystko co nie jest odnaczone moją egzystencją przyciąga moją uwagę jak tony stali przyciągają pioruny. Martwię się, że to dlatego, że moje życie jest summa summarum destrukcyjne dla innych. Jeżeli zapytasz: jak może twoje życie może być złe dla innych? Odpowiem: Kurwa, mie znasz mnie. I nie chcesz, wierz mi. Jestem beznadziejnym człwiekiem. Może to tylko kompleks? Kurwa, skąd ja mam to wiedzieć?! Jestem tylko człwiekiem, nie umiem oddzielić moich własnych odczuć od rzeczywistości!

 

Żyjemy w społeczeństwie, w kulturze myśli. Większość z nas przy martwieniu się o własne życie zastanawia się przy okazji "czy mam się o co marwić? To dzieci w afryce mają się o co martwić! Nie mają co jeść, nie mają co ubrać! Nie to co Ty, masz jedzenie, masz dach nad głową!". Pierdolona cywilizacja, nie mam zielonego pojęcia co na to odpowiedzieć. To jest najgorsze. Czy nasze problemy krajów 1-go świata naprawdę są takie głupie i beznadziejne? Czasem serio chciałbym się pomartwić o dach nad głową, by zapomnieć o pierdolonym sensie egzystencji ludzkiej.

 

Życie ciągnie przed człowiekiem takie ilości problemów. Jak człowiek rozwiąże jedno zagadnienie, zaraz pojawią się trzy dylematy moralnie na jego drodze. Kiedyś człowiek nie matwił się, czy zjadanie cholernej kozy było dobre; zjadał ją, bo tego potrzebował by przeżyć - życie było proste. Przeżyj lub zgiń. Teraz... cóż, nic dziwnego że Emil Cioran jest taki popularny. Btw. chcielibyście trochę moich przemyśleń na temat jego dzieł? Chciałbym się z kimś na ten temat podzielić - ostrzegam, będzie nudno. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale moją miłość do polemiki potraktuję jako okazję do walki z własnymi negatywnymi myślami. Może i waszymi?

 

Boję się siebie, boję się alkoholu, boję się innych - jestem socjofobem, liczba ludzi których się nie boję cały czas maleje. To jest przerażające, może niedługo wszycy ludzie będą mi obcy, nie będzie istniał człowiek, którego się nie obawiam, któremu chociaż w najmniejszym stopniu ufam.

 

@Lemi, wybacz, trochę zmieniłem próbę pocieszenia Cię w rozżalanie się nad własnym losem. Ale hej, nie jesteś sam! Na tym świecie są tysięcie (jak nie miliony) ludzi przeżywających to samo. Być może pisanie z którymś z nich Ci pomoże. Szczerze życzę Ci tego.

 

Piszę to przy "Bittersweet Symphony", więc wiem o co "ho", a alkohol jest megafonem duszy. XD

Edytowano przez Mordoklapow
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całka Riemanna dla słabych, całka Lebesque master race. Teoria grup jest prosta i elegancka, analiza funkcjonalna jest złożona i ekscytująca, algebra wyższa dziwna acz w pewien mistyczny sposób fascynująca, geometrii różniczkowej nigdy nie rozumiałem, toteż się nie wypowiem. Drogie dzieci, uczcie się algebry, bo jest strasznie przydatna. Dyskretna zabawna, a analiza zespolona... cóż, uczcie się jej dopiero gdy będziecie jej potrzebowali, bo jest raczej nudna - takie rozszerzenie klasycznej analizy,

Edytowano przez Mordoklapow
  • +1 1
  • Lubię to! 1
  • wtf 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoko, u mnie w sumie też większość prób pocieszania zjeżdża na temat z autopsji.
Niby powiedzenie że sporo ludzi ma podobne zmartwienia powinno pocieszać, ale tylko po części, bo to o swoje cztery litery trzeba najbardziej się zatroszczyć, a nie że ktoś jeszcze ma ten problem, albo nawet gorsze. Wiedza o tym wystarczy, ale nie całkowite martwienie się, bo to nie ma sensu skoro jako pojedyncza jednostka i tak nic nie zdziałamy, największy wpływ mamy przecież na swoje własne życie. Ja ten wpływ widzę, prawie mógłbym dotknąć, tylko nie umiem go wykorzystać w sposób który zagwarantowałby mi dobry rozwój i jakieś bezpieczeństwo, ten życiowy wpływ znaczy. Od danego człowieka zależy czy będzie on pozytywny czy negatywny. Wystarczy by odpowiednio zależało, bo jak zależy to można góry przenosić, wady zmieniać w zalety, i tak dalej. Może i jestem beznadziejnym przypadkiem, ale potrafię to obrócić w humor, przez co jakoś idzie mnie znieść. Nastawienie na dobry wpływ na innych to też jedna z rzeczy która popycha mnie do przodu, i z tego akurat umiem korzystać, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zajebiście ważna rzecz, przepraszam za słownictwo, ale nie wiem jak inaczej niż tym słowem podkreślić jej wagę.
Wszystko jest dla ludzi, alkohol włącznie. W swoim przypadku (tak jak mówiłem na początku, musiało na to zejść) popadnięcie w alkoholizm byłoby równoważne ze zrobieniem sobie krzywdy, czego nie potrafię zrobić (a przynajmniej tej fizycznej). Piję sobie bez obaw, jak jest wolne to czasem co dzień, ale nigdy jak mam coś ważnego do zrobienia, przed podróżą, albo kiedy siedzę w akademiku i w tygodniu mam zajęcia. Z ustawieniem zasad myślę alkoholizm nie jest nikomu groźny. Jak się nie hamujesz, to wtedy zaczyna być źle.

Mam nadzieję że nie brzmi to jak bełkot xD

PS. Ludzka egzystencja nie ma sensu, to my go sobie nadajemy. Najgorszym problemem jest ustawienie go, też tego nie potrafię. Ta lekcja dotarła do mnie cięższą drogą. Stwierdziłem że skoro i tak wszystko jest bez sensu, to przynajmniej będę robił dobrą minę do tej złej gry, może innym będzie przez to lepiej.

Edytowano przez Lemi
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To brzmi jak bełkot. No i skąd masz wiedzieć co jest dobre a co złe bez spróbowania tych rzeczy? Wutka się nie liczy :rainderp: Nie dowiesz się inaczej jak sobie cokolwiek zagwarantować. Also, nie rozumiem też jak fakt, że masa obcych ludzi setki kilometrów od ciebie mają lepiej lub gorzej, miałoby wpłynąć na twój nastrój XD To tak jakby się przejmować że nie możesz sobie turlać księżyca. Stultus. :rd10:

  • +1 1
  • Nie lubię 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi puszka pandory mocno

Czy należy troszczyć się tylko o własną dupę? Czy jeżeli jestem strasznie empatycznym człowiekiem, nie troszcząc się o dupy innych, szkodzę sobie? Po jakie licho w ogóle troszczyć się o swoją dupę? Już pisałem, mojej dupie jest najwygodniej gdy siedzi w miejscu, najlepiej w kącie gdzie jest ciemno, chłodno i leci jakaś muzyczka. Miejsce gdzie pytania są abstrakcyjne, obdarte z szarej otoczki rzeczywistości i naglącej konieczności znalezienia odpowiedzi.

 

Bycie pozytywnym? Mój jedyny jak dotąd outburst jak nienawidzę życia zakończyłem żartem. Robię coś nie tak? Chyba tak, bo nie pomaga. Jedynie powoduje narastanie swoistego muru (The Wall hehe) pomiędzy tym co człowiek czuje, a tym co okazuje. Nie można być szczerze pozytywnym w obliczu czarnych myśli, chyba na tym poziomie rozróżnia właśnie się rozpacz od chwilowego dołka. Może być tylko gorzki sarkazm lub kłamstwo.

 

Nic na innych nie zdziałamy? Większy wpływ na własne życie? Zdajesz sobie sprawę jak mógłbyś zmienić życie dziesiątek, nawet setek ludzi z krajów 3-go świata gdybyś się temu poświęcił? Nawet jeżeli chcesz ograniczyć swój wpływ do swojego życia, to w jakim kierunku je poprowadzisz? "Pozytywnym"? Chcesz coś zmienić czy spokojnie egzystować nie zmieniające niczego? Co jeżeli pójdziesz złą ścieżką i będziesz kurewsko cierpiał przez całą resztę życia? Podejrzewam, że oboje wiemy, jak bolesna może być rzeczywistość. Co więcej, może być bardziej - ryzykuję to stwierdzenie, jako że oboje jeszcze żyjemy.

 

Dobry wpływ na innych? Co to znaczy? Robić z nich optymistów? Czynić ich życie bardziej znośnym? JAK?! Skąd będziesz wiedzieć, jak uczynić? Każdy człowiek jest inny, każdy ma ukryte pragnienia i potrzeby. Nie zadowolisz każdego, a jak masz pecha, to nie zadowolisz nikogo. No dobra, te pytania to może trochę na siłę. Niemniej, nie martwi Cię, czy nie utrudnisz innym życia? Może pozbawisz się wątpliwości stwierdzając "próbowałem dobrze" - deontologizm zawsze w modzie. Ale co jeżeli właśnie brak tych wątpliwości sprawi, że będziesz szkodził innym?

 

Sens ludzkiej egzystencji padł jako przykładowy problem z jakim (przynajmniej tak podejrzewam) zmaga się typowy człowiek z krajów zbyt socjalistycznych, by martwić się o jedzenie. Mówię o tym, jak człowiek rozwinął sobie zbyt wielką świadomość, by móc spokonie żyć bez zmartwień. Zaczyna zadawać sobie wtedy pytania, na które nie umie odpowiedzieć. Co więcej, odpowiedzi tych potrzebuje, bo tak chce jego nadrozwinięta samoświadomość. Jeżeli większość ludzi nie funkcjonuje w ten sposób, proszę wyprowadźcie mnie z błędu, może będę się czuł choć trochę wyjątkowy.

 

Co do alkoholu. Cóż, gdy się nie hamujesz, to już jest za późno. Nałogi atakują z nienacka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpłynąłeś znacznie od tego co miałem na myśli, a mi się niezbyt chce już to tłumaczyć bo chyba słabo to robię. Za wpływ miałem na myśli sprawienie że osoby zwykle przygnebione rutyna uśmiechna sie, bycie miłym niewiele kosztuje ale za to ile daje. Można być beznadziejnym, jednak da się dawać przykład by inni tacy nie byli. Bedac takim, wiesz co najbardziej pomaga typowi człowieka którego najczęściej się spotyka, czyli zwykłego szaraka, to chyba jedyna zaleta takiego stanu. Nie chodzi mi tu o jakąś niewyobrażalną skalę przemiany jaką Ty chyba miałeś na myśli. Nie wszyscy też wolą czerwona pigułkę, stąd myślę że czasem małe kłamstwo może wyjść na dobre. A mam wrażenie że wrzuciles wszystkich w jeden garnek.

I nadal twierdzę że samemu nie zdziala się absolutnie nic, przekonanie ze jestem w stanie to zrobić, że mam jakieś przeznaczenie już dawno minęło. Nie mi twierdzić o prawdziwości takich spraw Ale zwyczajnie w to nie wierzę. Nie też próboj robić ze mnie jakiejś złej osoby czy wręcz egoisty kiedy powiedzialem że o swoje cztery litery należy dbać najbardziej. Owszem, takie mam przekonanie, bo jestem realista, ale to nie znaczy że się tego sztywno trzymam, kiedy w zasadzie czuje ze bardziej żyję dlatego że inni mnie potrzebują, aniżeli ja sam chcę.

A żyjemy jak żyjemy, po co męczyć się pytaniem co by było gdybyśmy byli na czyimś miejscu? Ludzie którzy mają gorzej nie mają wyboru, też muszą iść naprzód, niewiele się w tym różnimy, z tym że oni mają większą determinację, bo mniej do stracenia.

Lemi, out, pisane na trzeźwo więc gorszy przekaz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi Wiesz, życie to spore wyzwanie, ale jednocześnie i dar. Wiadomo, kiedyś wiele rzeczy może przeminąć, wielu z nas umrze, ale ... trzeba to zaakceptować. Taka jest rzeczywistość, ale ja kieruję się inną dewizą. Nie dać się rzeczywistości zniewolić. Widzisz swoje postępowanie, swoje myślenie. Spróbuj sobie wyobrazić, że rzeczywistość to taka upersonifikowana osoba. Teraz taka osoba każdego dnia zacznie ci męcić, że niedługo zginiesz, że dostaniesz raka, zacznie ci prawić rzeczy, które prawie nikomu by się nie uśmiechały. Chciałbyś taką osobę mieć przy sobie? Chyba nikt moim zdaniem.

 

Społeczeństwo liczy już 7 miliardów. Dużo, nie można temu zaprzeczyć. Tylko, że to niemożliwe, aby o każdego się troszczyć, zaprzątać sobie głowy losem ich, jak i ogólnie samą przyszłością. Nie mamy na to wpływu, prawda, ale jeszcze raz ... po co mamy się zniewolić temu odczuciu? Nie znamy daty, ani godziny. To tak jakbyś zaczął cierpieć za śmierć bliskiej osoby jeszcze zanim ona umrze. Po co? To nie daje nam niczego, a powiem więcej. Myślenie w ten sposób jak i sama bierność może także przybliżyć nieuniknione. Nie po to mamy życie, aby myśleć i rozważać nad rzeczami, nad którymi nie mamy wpływu. Tylko czy na pewno?

 

Wpływ ma każdy, a najlepiej to zauważyć na swoim środowisku. Pamięć o przyjaciołach, sąsiadach, ich pamięć o tobie, twojej pomocy, rozmowach, chwilach, itp.. To nie jest wpływ? Nie myśl w skali globalnej, bo nie o to chodzi w życiu, aby przejść i zostać zapamiętany jako Jan Paweł II, którego i tak pewnie większość ludzi na Ziemi może nie kojarzyć. Możesz coś zmienić, możesz swoje otoczenie zmieniać. Ja np. dobre 3 lata temu byłem zwykłym uczniem liceum, który żadnego celu właściwie nie miał. Nie doceniałem rozmów, znajomości, przyjaciół mógłbym powiedzieć w ogóle nie miałem. Teraz skończyłem jako prezes Stowarzyszenia na skalę Górnego Śląska, aby nie tylko organizować meety, ale też aby sprawiać innym radość, bo wiem teraz jak ludzie doceniają wspólne spotkania. Wróćmy jednak do ciebie. 

 

Jednocześnie mówisz, że ludzka egzystencja nie ma sensu, ale jednocześnie ma, bo my sami ją nadajemy. Sądzę, że nadal jej nie nastawiłeś tak abyś był szczęśliwy i spełniony. Tylko ... takiego sposobu nie ma. To raczej przychodzi wtedy, kiedy nie zdajemy sobie sprawy z pewnych rzeczy. Wszystko też zależy od punktu widzenia. Ja momentami uważałem, że mimo tego co osiągnąłem nadal przyjaciół nie mam, aż zacząłem się pytać kim dla moich bliskich znajomych jestem. I tu aż moje zdanie obróciło się o 180 stopni, bo nie sądziłem, że ktoś mi powie, że jest moim przyjacielem. Nie doceniamy samych siebie, ja pewnie robię to do tej pory.

 

Czy ktoś jest ci w stanie pomóc? Sądzą, że nie, bo sam wiesz w czym tkwi twój problem, a na niego nie ma jednego rozwiązania. Sam decydujesz czy będziesz walczył i kształtował ten świat, zamierzasz być częścią tego mechanizmu. Od ciebie zależy czy postępowanie, wszystkie twoje decyzje będą ci sprawiały uczucie spełnienia i nie będziesz przy okazji tych rzeczy żałował. W moim odczuciu o to chodzi w życiu, aby nie dać się zniewolić rzeczywistość, a ty @Lemi mam wrażenie, że chcesz być zniewolony tymi wszystkimi regułami i faktami, skoro nie ma życie i egzystencja sensu. Tu nie chodzi o "nastawienie" swojego życia, a o bycie przygotowanym. Przygotowanym na akceptację rzeczy, które na pewno ci się nie spodobają, które sprawią ci przykrość, smutek. Ja czasem też myślę, co to będzie jak moja mama czy tata odejdą. Tylko, że ... ja oraz oni mnie też nie jawnie przygotowują na takie ciężki sytuacje i nie jestem w tym osamotniony. Można to nazwać "nastawieniem", ale to słowo brzmi bardzo sztucznie, bo to tak jakby życie dało się nastawić niczym zegarek. A już pisałem, że się nie da przewidzieć pewnych rzeczy. Raz się jeszcze spytam dlaczego chcesz się tym przejmować? To rodzi strach i stres, a pisałem również wyżej, że twoja postawa ukazywana jawnie może zaszkodzić bardziej osobom w twoim środowisku. Możesz w tym strachu żyć dalej, albo go zaakceptujesz i nie dasz się tym uczuciom zdominować. Twoja decyzja :huhwha:.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chwila chwila, przecież ja tłumaczyłem dlaczego nie ma sensu się przejmować i wystarczy o tym mieć świadomość, a nie że się przejmuję, i twierdzę że wpływ na osoby mamy. Za to wpływ na rzeczywistość w dużej skali jako pojedyncza jednostka nie. Do złej osoby kierujesz słowa :P cała reszta chyba się zgadza

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tutaj się można wyżalić jak tak to ja chętnie się po wyżalam.

Mam olbrzymi problem jestem zbyt impulsywny, nieśmiały, nienawidzę ludzi, działam często pod wpływem emocji.

Problem polega na tym, że co poniektórzy użytkownicy forum chyba posiadają problem z tym, że w ogóle ja istnieje i nie potrafią zaakceptować mojej opinii tylko od razu naskok i mówienie źle gadasz, nie znasz się itd.

Ludziska ja już tyle przykrości w życiu przeżyłem i mam tyle wrogów, że mi następnych już nie potrzeba.

Niektórych pewnie irytuje mój sposób wypowiedzi bo komuś rozwalam życie.

Ja przez całe życie byłem gnębiony przez moją klasę, obrażany, wielokrotnie upokarzany.

Zawsze jak starałem się coś fajnego zrobić to zawsze z tego nic nie wychodziło bo mnie nigdy nie słuchali i tylko ciągle się śmiali.

Oni myślą, ze przezabawne jest to, że ja jestem nikim i w ogóle nie patrzą na moje uczucia "tylko jak już leżę to jeszcze mnie dobiją".

W mojej szkole chyba zapanowała choroba o nazwie "debilizm" bo każdy zachowuje się tam jak ostatni idiota.

I tu jest ten problem bo pewnie wiele z was nawet nie wie kim ja tak naprawdę jestem,  nie znacie mnie i nic nie wiecie o mojej historii.

Ja chciałbym zdobyć przyjaciół zawsze byłem sam przez lata jak wracałem ze szkoły to tylko co mogłem zrobić to usiąść na komputer. Moje życie jest do niczego jest głupie.

Uprzedzając pytanie samobójcą nie jestem.

Innym problemem jest mój brak odwagi nie potrafię powiedzieć rodzicą, że jestem bronym, po prostu nie umiem im się do tego przyznać.

Pomóżcie.

I proszę pamiętać, że pochodzę z mundurowej rodziny, o długiej tradycji wojskowości.

Więc tutaj  się trochę inaczej gada. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@KeksCóż ja mogę Ci doradzić. Piszesz, że nie chcesz więcej wrogów, więc nie traktuj wszystkich jakby byli wrogami. To, że ktoś się nie zgadza z Twoją opinią nie oznacza, że od razu Cię nie lubi czy ma Cię za wroga. Piszesz, że nienawidzisz ludzi, ale zastanów się, czy chcesz żeby ten stan trwał wiecznie czy nie, bo ciężko z tej wypowiedzi to określić. Widocznie jesteś zagubiony, masz mundurową rodzinę, ale czy rodzina Ci pomaga? Skoro masz problemy w szkole ze znalezieniem przyjaźni czy nawet koleżeństwa to dostajesz miłość od rodziny? Bo jeśli nie, to wtedy już jest naprawdę źle. 

Swoimi wypowiedziami nikomu życia nie rozwalasz, jeśli ktoś ma inne zdanie albo mówi, że się nie znasz to nie dlatego, że chce Cię "zhejcić" czy też "poniżyć" tylko po prostu czasami człowiek nie zawsze ma racje. Warto spojrzeć, czy argumenty są sensowne czy nie. Ja nigdy do Ciebie wrogo nie byłam nastawiona, mimo że wydaje mi się, że ciągle to tak odbierasz. To właśnie Ty uważasz, że ja z Ciebie robię wroga, więc jest na odwrót. Przeżyłeś swoje, ok, no nie znam Twojej historii, ale Ty nie znasz mojej i uwierz mi, znęcanie w szkole to najłagodniejsza ze "złych" rzeczy, którą przeżyłam.

Nie wiem w jakiej szkole jesteś, ale kiedy nadejdzie następny etap (liceum, technikum, studia) to spróbuj na nowo. Najlepiej zapisz się tam, gdzie nie ma starych "znajomych" żeby Twój strach i Twoja nienawiść nie musiała rosnąć.

Boisz się powiedzieć rodzicom, że jesteś bronym? Hm... jakby to powiedzieć, to Twoje zainteresowanie. Ja nigdy nie stanęłam przed rodzicami i powiedziałam "mamo, oglądam kucyki" tylko po prostu to robiłam. Rodzina zauważyła, że mam jakieś kucyki, czasami je oglądam i tyle. Ogólnie to kucyki to nie jedyna bajka, którą oglądam i rodzicom nic do tego, a jestem o wiele starsza od Ciebie więc mogłoby się wydawać, że bardziej mam się czego "wstydzić". Tyle, że tu nie ma niczego do wstydu.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam życie jakie mam i tu nic nie zmienię.

Ale może nazwa szkoły ci coś powie Zespół Szkolno-Przedszkolny w Baborowie.

W tym roku wybieram się do II Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Raciborzu.

Co do bycia bronym w rodzinie to problem polega na tym, że u mnie powiedzieć oglądam nie wiem np. Gravity Falls co jeszcze Myszka Miki, Reksio to nic się nie stanie ale powiem oglądam My Little Pony to wszyscy dostaną gorączki i mnie normalnie wydziedziczą a wiem bo widzę, że coś maja do tej bajki nie wiem dlaczego chyba kucyków nienawidzą:rainbowcry: i też to rodzina bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo konserwatywna pod niektórymi względami.

Jak bajka dla dzieci to dla dzieci i koniec musisz sie podporządkować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Keks napisał:

Ja mam życie jakie mam i tu nic nie zmienię.

Ale może nazwa szkoły ci coś powie Zespół Szkolno-Przedszkolny w Baborowie.

W tym roku wybieram się do II Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Raciborzu.

Co do bycia bronym w rodzinie to problem polega na tym, że u mnie powiedzieć oglądam nie wiem np. Gravity Falls co jeszcze Myszka Miki, Reksio to nic się nie stanie ale powiem oglądam My Little Pony to wszyscy dostaną gorączki i mnie normalnie wydziedziczą a wiem bo widzę, że coś maja do tej bajki nie wiem dlaczego chyba kucyków nienawidzą:rainbowcry: i też to rodzina bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo konserwatywna pod niektórymi względami.

Jak bajka dla dzieci to dla dzieci i koniec musisz sie podporządkować.

 

Walcz o swoje prawa. Jeśli twoi rodzice myślą, że to tylko bajka dla dzieci to się mylą. Ten serial uczy o przyjaźni. To ważna rzecz w społeczeństwie. To, że twoi rodzice się z tym nie zgadzają to nie jest nowość wśród bronies. Część też tak miała lub ma. Trzeba walczyć o swoje prawa.

                              Dziękuję dobranoc.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Keks napisał:

Ja mam życie jakie mam i tu nic nie zmienię.

Możesz wiele zmienić. Na przykład swoje podejście. A to da dużo w Twojej sytuacji.

Bo właściwie widząc jak moje zwyczajne posty odbierasz wrogo to skąd mam wiedzieć jak wygląda te gnębienie przez klasę? Zwyczajne zdania odbierasz jako atak. Pamiętaj, że jeśli ktoś neguje Twoje zdanie, które masz prawo mieć, to on też ma mieć prawo do swojego zdania. Więc czemu czujesz się urażony, że ktoś posiada swoje zdanie?

 

2 godziny temu, Keks napisał:

np. Gravity Falls co jeszcze Myszka Miki, Reksio to nic się nie stanie ale powiem oglądam My Little Pony to wszyscy dostaną gorączki i mnie normalnie wydziedziczą a wiem bo widzę, że coś maja do tej bajki nie wiem dlaczego chyba kucyków nienawidzą:rainbowcry: i też to rodzina bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo konserwatywna pod niektórymi względami.

Jak bajka dla dzieci to dla dzieci i koniec musisz sie podporządkować.

Gravity Falls i Myszka Miki to też są bajki dla dzieci. A skąd wiesz jakie mają podejście do MLP? Jest dość dziurawe. A bycie konserwatywnym nie znaczy, za przeproszeniem, robienie z logiki prostytutki. Skoro nie mają nic do oglądania poprzednich bajek to raczej nie powinni mieć i z MLP problem. Zawsze jakby serio byli takimi dziwakami to cóż, nie musisz się im do tego przyznawać. Oglądaj, zbieraj jak chcesz figurki, ale im tego nie pokazuj.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...