Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 02/16/18 we wszystkich miejscach

  1. stworzone przez mego kolege:
    3 points
  2. https://www.twitch.tv/pervkapitan Stream za +/- 10 minut. Dark Souls III coop z @Lemim
    2 points
  3. 2 points
  4. Filmik parodiujący obecną paranoję w polityce.
    2 points
  5. Nikt jeszcze nie podawał, więc mówię: Dungeons 2 rozdawane na GOG'u I jeszcze jakby ktoś chciał to mam takie o zniżki
    2 points
  6. Dzisiaj koło 22 stream z Dark Souls III, coop z @Lemi :3 Zapraszamy!
    2 points
  7. Twilight Sparkle leżała pod roziskrzonym niebem. [...] Spadająca gwiazda. Kiedyś, ktoś bardzo dla niej ważny, powiedział jej, żeby w takich chwilach pomyśleć życzenie. Że ono się spełni, jeżeli tylko będzie się bardzo, bardzo chcieć. Witam! Od autora 1: Wyjaśnienia Od autora 2: Prośba Aktualizacja: prośba jest już stety-niestety nieaktualna, gdyż opowiadanie zostało zakończone Od autora 3: O opowiadaniu Wybaczcie, że tak dużo się rozpisałam, chyba czułam potrzebę. Osobiście uważam, że opowiadanie nie jest dla najmłodszych, ale możliwe, że piszę to trochę na wyrost. Osobiście uważam, że tak 12+ , 14+ będzie w porządku. To nie jest ograniczenie, jedynie moja sugestia (gdyby jednak były jakieś elementy, które ktoś uważa, za bardzo złe - proszę napisać, wtedy postaram się coś zaradzić). TO NIE JEST CZYSTY I TYPOWY SLICE OF LIFE jednak zawiera elementy zdecydowanie obyczajowe. Nie jestem zadowolona z tego opowiadania, gdyby jednak ktoś się odważył spróbować przeczytać: życzę miłej lektury (oczywiście, jeśli miłe czytanie tego to jest jakkolwiek możliwa rzecz). W korekcie całości pomógł @Hoffman Przed publikacją końcowych części całość przeczytał również @Coldwind , który też zaznaczył kilka błędów Bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wspaniali Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego Powstanie protogwiazdy Reakcje syntezy Czerwony olbrzym [Część I] Czerwony olbrzym [Część II] Mgławica planetarna Biały karzeł Czarny karzeł Przyjaźń to magia Głosy na [EPIC]: Epic 2/10 Legendary 2/50
    1 point
  8. Ten fanfick będzie trochę inny niż poprzednie. Nie będzie się na miłości pomiędzy klaczą a ogierem, tylko na przyjaźni pomiędzy dwoma klaczami. Mam nadzieję, że taki fanfick przypadnie wam do gustu. Życzę miłego czytania. Księżniczka Cadance i Królowa Chrysalis
    1 point
  9. Witam po dość długiej przerwie. Poniżej prezentuję pierwsze opowiadanie, które ma być w domyśle serią, jak czas i wena pozwoli. Nie bardzo wiem, co napisać, żeby niczego nie zdradzać. Opowiadanie to jest krótkie, nawet bardzo, ale ma jedynie wprowadzać w zasadzie do tematu, a tymże jest ogólnie wampiryzm, wampiry i na razie tyle. Wędrowna trupa [Horror][Dark][Diary] Postaram się uniknąć gore, ale celuję w dobrego grimdarka, w miarę jak się będzie historia rozwijać, więc zobaczymy, czy mi się uda. Życzę miłego czytania i nie ukrywam, że fajnie byłoby uzyskać jakieś sprzężenie zwrotne
    1 point
  10. Ostatnio zastanawiałem się nad koncepcją życia wśród marzeń i tak oto wykiełkował mi pomysł na to króciutkie opowiadanie, takie na zastanowienie się. Zaznaczę, że dużo treści, którymi są emocję, znajduje się w nas samych i tylko od Was zależy, czy je dostrzeżecie. Ogólnie, jako że jestem zwolennikiem raczej przygotowywania się do danego dzieła i wejścia w "klimat", to dla ochotników proponuje przesłuchać sobie przed przeczytaniem ten oto utwór: Oskar Schuster - Fjarlægur. I oto opowiadanie: Siedem Dni Wiem, że nie musi to trafić do każdego i mogą się zdarzyć moje wpadki z interpunkcją (za które przepraszam, ale nie jestem polonistą), ale mam nadzieję, że znajdzie się choć jedna osoba, której się to spodoba. Nie przedłużam i zapraszam do czytania, poprawiania i komentowania. :-)
    1 point
  11. „Kucyk w czarnej pelerynie” opowiada historię nietypowego kucyka, który chodzi w swojej czarnej pelerynie i przeżywa ciekawe historie. Kiedy lubisz to uczucie, kiedy nie wiesz co się może zdarzyć w kolejnym rozdziale... Ta opowieść jest właśnie dla ciebie! Zapraszam do przeczytania! Kucyk w czarnej pelerynie - Link do całości Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Epilog
    1 point
  12. Ten fanfick stanowczo różni się od moich poprzednich dzieł. Myślę, że taka odmiana się wam spodoba. Życzę miłego czytania. Tom Pierwszy: Tom Drugi:
    1 point
  13. @Rzymianin Przyszło nam staruszku miły, stanąć na się dla zgrywy. Tejże oto gawiedzi, co najmniejszy rym cedzi. Ale przejdźmy do konkretów, nie jesteśmy tu dla bzdetów. Masz przed sobą przeciwnika godnego, nie zniżaj się do poziomy adwersarza poprzedniego. Słowa swe dobieraj ostrożnie, by nie skończyć z myślą niepłodnie. Umysł swój wzbij nad szczyty, może to sprawi, że nie będziesz stał jak wryty. Antyczny mężu oniemiały, Sedesem z Ebonitu zwany. Rzym miał przetrwać, co się stało? Jakieś państewko go zdeptało Jak Cesarstwo upadł i ty upadniesz, filozofie marny. Duchu dawnej epoki, pora pójść na spoczynek I przekazać młodym piedestały lirycznych świątynek. Dumasz, że Wergiliusza wielkość żeś osiągnął Gdyby to usłyszał, tylko by się żachnął
    1 point
  14. Ten temat nie jest obserwowany przez adminów. Okazyjnie się przelatuje po forumach :| Nullowanie jest zawsze na propsie \o/ Daliśmy Wam ponad rok czasu i się nie udało. Naprawdę sądzisz, że dacie radę w dobę? Ale dobra, dam Wam fory. Obniżam wartość o 9, have fun. Also, wygrany nie musi wysyłać mi pizzy. Powodzenia \o/
    1 point
  15. Opowiadanie nareszcie jest kompletne, nareszcie stało się ogólnodostępne, toteż nie pozostaje mi nic innego jak podzielić się z Wami pełnymi wrażeniami i wytłumaczyć dlaczego jest to fantastyczny tytuł i dlaczego powinniście się z nim zapoznać ^^ Uprzedzam, że poniższa recenzja jest W CAŁOŚCI PRZESIĄKNIĘTA SPOILERAMI, toteż nie zaleca się czytania jej przed uprzednim przeczytaniem fanfika w całości. Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłeś/ nie zrobiłaś, gorąco namawiam, scroll do góry, klik w pierwszy rozdział, a potem w następne Naprawdę warto. Poniżej wyjaśnienia dlaczego. Spoilery! O fundamentach słów kilka, czyli czym jest „Adventure Found Me” Chociaż Foley napisał już mnóstwo fanfików, to jednak prawdą jest, że różnorodność nie jest celnym określeniem opisującym całokształt jego dorobku. Z drugiej strony, należy przyjrzeć się czemu służy brak różnorodności czy radykalnych „twistów”, chociażby w doborze tagów opowiadań, co przecież przekłada się na ich klimat. Nieustanne opisywanie akcji, przygód, czasami „tradycyjnych”, a czasami stricte wojskowych, tudzież skupianie się na stałym gronie postaci za każdym razem owocuje coraz lepszym oddaniem charakterów, coraz ciekawszymi, lepiej dopracowanymi scenami akcji, a także coraz bardziej rozbudowanymi historiami. Co nie oznacza, że autora nie stać na innowacje, ale przy „Adventure Found Me” to nie jest na rzeczy. Może inaczej: niekoniecznie to jest na rzeczy. Opowiadanie jest wspaniałym rozwinięciem wszystkich tych elementów, które mogliśmy odnajdywać w twórczości autora chyba wręcz od jego pierwszego opowiadania. Jest to także historia dłuższa, lepiej przemyślana, a obok ulubionych postaci Foleya znajdziemy kilka zupełnie oryginalnych. Tym razem jednak nie można powiedzieć, że czegoś im brakuje i nie zapadają przez to w pamięć. Jest to przede wszystkim opowiadanie przygodowe, a więc oprócz akcji powinniśmy znaleźć w nim odpowiednią dozę tajemniczości, zwrotów akcji, a nierzadko również i sekrety stwarzające pole do własnych spekulacji i teorii po zakończonej lekturze. „Adventure Found Me” celuje we właśnie takie oto założenia. Jak celne okazały się kolejne strzały? Fabuła, postacie Daring Do, znana archeolog oraz pisarka z zamiłowania, trafia na Wyspę Wilczego Kła w poszukiwaniu rozwiązań nowych tajemnic oraz drogocennych skarbów. Jednak tym razem nie wybiera się tam sama. Zrywając ze swoimi zasadami, nakazującymi jej samotne podróżowanie, zgadza się na propozycję niejakiego Bitsa. Wkrótce Daring poznaje doktora Discovera, a także resztę ekspedycji: utalentowaną i energiczną Verbose, nieco lekkomyślnego speca od sprzętu Skyvera oraz tajemniczego Sharpa. Niebawem grupa zmierzy się z tajemnicami wyspy, na którą zakazała udawać się sama Celestia. Powyższy akapit streszcza główny zarys fabularny opowiadania, jednak w miarę odkrywania kolejnych rozdziałów okazuje się, że ta w gruncie rzeczy prosta linia fabularna zaczyna się dzielić i iść w kilka różnych kierunków naraz, poznajemy nowe szczegóły, motywy postaci, a także zupełnie nowe okoliczności oraz możliwości. Początek faktycznie nie zachwyca, ale jednocześnie nie budzi negatywnych wrażeń; po prostu jest, realizuje założenia fabularne przewidziane na ten etap historii, wydaje się być typowo rzemieślniczą robotą, choć nie da się ukryć, że poznawanie głównych postaci jest przyjemne i skutecznie zachęca do dalszego brnięcia w historię. Z związku z powyższym, początek opowiadania może bardzo zmylić. Sprawy wyglądają zwyczajnie i absolutnie nic z tych pierwszych rozdziałów nie zwiastuje ani zwrotów akcji, ani niespodzianek w ramach puli występujących postaci, ani tym bardziej dodatkowych tajemnic skrywanych na Wyspie Wilczego Kła. Bardzo szybko jednak czytelnik zdaje sobie sprawę, że przedstawione w „Adventure Found Me” postacie są po prostu sympatyczne i z każdym kolejnym kawałkiem ich wizerunek staje się coraz barwniejszy, a opowiadana historia wciąga, w miarę wprowadzania kolejnych sekretów. W moim przypadku po raz pierwszy poczułem się zdecydowanie bardziej związany z postaciami aniżeli w przypadku czysto rzemieślniczych dzieł, w momencie w którym autor postanowił lepiej nakreślić relacje między poszczególnymi postaciami. Przykładowo, rozczochrana Verbose ze Skyverem wychodzą z jednego namiotu, czy to Sharp poprawiający nieco obozowisko aby potencjalny wróg miał trudniej z zakradnięciem się w te strony, wszystko to są małe rzeczy, które jednak wszystkie razem pomagają zbudować sympatyczny wizerunek oraz bohaterów którzy coś robią, poza podstawową fabułą i których losy chce się śledzić. Verbose jest zdecydowanie najbarwniejszą i najciekawszą z oryginalnych postaci. Przede wszystkim dlatego, że skupia ona w sobie wszelkie cechy Mane6, które to cechy ujawniają się w danych sytuacjach, ale nie wypadają jak wymuszone przebłyski, po prostu budują przyjemny charakter, czynią z niej postać wyjątkową. Verbose jest energiczna i niekiedy hałaśliwa niczym Pinkie Pie, bywa strachliwa jak Fluttershy, ale nie można jej odmówić wiedzy oraz magii jak u Twilight, jest też szczera, pewna siebie kiedy trzeba, lojalności jej nie brakuje, ma też pewne wyczucie stylu oraz nie waha się westchnąć za jakimś atrakcyjnym, ogierzym ciałem co pomogłoby się poczuć jak na wakacjach. Po prostu różne oblicza Harmonii, spojone kilkoma swoimi cechami i również przez nie utrzymywane w jakichś ryzach. Verbose jest po prostu doskonałą, sympatyczną, barwną postacią i fakt, że coś może ją łączyć ze Skyverem nadaje nie tylko jej, ale również jemu pewnej dynamiki, gdyż obok ekspedycji mamy parę kucyków która chce ze sobą być i która się o siebie troszczy, i jest to zupełnie inny rodzaj relacji. W praktyce po prostu się im kibicuje, toteż momenty akcji i zagrożenia, gdzie Verbose natychmiast rzuca się na pomoc (nie tylko Skyverowi zresztą), są to jednocześnie momenty gdy da się poczuć napięcie, nabierają one również większej wagi. Skyver nie jest tak dokładnie zarysowaną postacią, ale ma mnóstwo czasu fanfikowego i daje się poznać jako kompetentny towarzysz ekspedycji, z którym można porozmawiać i się nieco pośmiać, a któremu nie brakuje odwagi. W tym sensie jest on podobny do Sharpa, chociaż to ten drugi jest bardziej tajemniczy, wydaje się większym twardzielem, jest też lepiej doświadczony w pojedynkach, ale nie brakuje mu percepcji, co czyni z niego bystrą i ogólnie wszechstronną postać; pomoże w wykopaliskach, pomoże rozwikłać zagadkę, ale również obroni i wywalczy co trzeba, byle zapewnić powodzenie misji. Jest w tym sensie również lojalny i bezwzględny. Czy jemu również da się kibicować? Owszem. Zwłaszcza w późniejszych scenach, gdzie widać jego poświęcenie i nieustępliwość. Ale co cieszy najbardziej, nie jest to typ cynicznego przyjemniaczka który nie ma do powiedzenia nic więcej poza jednozdaniowymi komentarzykami. Tak się zapowiadał, takie było pierwsze wrażenie, ale na przestrzeni kolejnych rozdziałów, podobnie jak reszta, rozwija się jako postać, daje się poznać coraz lepiej. Jeżeli miałbym wskazać jakieś kucyki, które tego rozwoju jednak otrzymują mniej w związku z czym nie wybijają się tak jak pozostali, to jest to doktor Discover. Nie oznacza to jednak, że to postać słabo napisana, po prostu swój wielki moment dostaje najpóźniej ze wszystkich i ze wszystkich wielkich momentów ten wywiera najmniejsze wrażenie. Początkowo był niepokój, czy przypadkiem doktora nie spotkało coś złego, ale to nie było na rzeczy. Po prostu się ulotnił, wraz ze skarbem. Mam kłopot z dokładniejszym określeniem jak poradził sobie profesor Gravel, jako postać w fanfiku, jako antagonista. Przede wszystkim, jak na kogoś kto był kreowany na mąciciela, przeszkodę dla naszych bohaterów i bohaterek, Gravel okazał się taki dosyć... Łagodny. Nie odczuwałem rozczarowania, podświadomość kazała sądzić, że on tam jest gdzieś w głębinach i może w każdej chwili zaatakować, ale koniec końców, choć realnie zagroził ekspedycji, to jednak pozostał trochę wycofany. Choć uznaję za plus jego elastyczność, gdyż potrafił w tym samym fanfiku zapędzić Daring do narożnika, pogrozić jej, a potem posłuchać, nawet zapewnić w miarę cywilizowane warunki egzystencji, wliczając w to posiłki i przytulne schronienie... No, przynajmniej do momentu w którym klacz już na nic nie mogłaby mu się przydać. O fabule ciąg dalszy – zwroty akcji a motywy bohaterów Zwroty akcji są czymś co nadaje historii nowego tempa, potrząsa czytelnikiem, przy okazji daje całości nowego wymiaru, poszerza możliwości spekulacji, a także dodaje nowe układy odniesienia. Co cieszy niezmiernie, widać, że był to starannie zaplanowany element opowiadania. Ale co raduje jeszcze bardziej to to, że każdy taki zwrot idzie równolegle z rozwojem poszczególnych bohaterów. I te zwroty wcale nie są jakieś przekombinowane! Są dosyć proste, a jak wiadomo, siła tkwi w prostocie Po raz pierwszy możemy zderzyć się z ostrym zakrętem historii, kiedy Sharp trzyma Daring na muszce, żądając aby ta oddała dopiero co odnaleziony posążek. Mówiąc szczerze, zakręt ten nie był aż tak trudny do pokonania, jako że „ten tajemniczy, małomówny twardziel z blizną” był pierwszym podejrzanym na wypadek scenariusza ze zdrajcą. Ale to co się dzieje później, to istne, nagłe przyspieszenie historii i otwarcie kolejnych ścieżek którymi kolejne wątki mogłyby podążyć. Okazuje się bowiem, że Daring od początku była potrzebna tylko do odnalezienia posążka, wszyscy o tym wiedzieli, przez cały czas był to plan. Ale czy w związku z tym postacie okazały się właściwymi antagonistami? No właśnie nie i w tym oto momencie kreacja oryginalnych kucyków w pełni rozwija skrzydła; widzimy, że np. Verbose tego nie chciała, że jest przez to rozdarta. Dowiadujemy się, że każdy z nich miał jakiś szalenie ważny motyw i po prostu takiego dokonał wyboru. Szczególnie spodobał mi się development jaki otrzymał Sharp, gdyż był na idealnej drodze by ujawnić swoje prawdziwe oblicze jako nieczuły dupek, ale prowadzony przez Foleya wybrnął z tego wzorowo – Sharp oszczędził Daring Do i w sumie tak ją „unieszkodliwił” by ta mogła mieć szansę na przeżycie, to było fajne. Poza tym, przy Verbose okazał się całkiem przyzwoitym facetem, kiedy w prosty sposób przekonał ją, że Daring ma się dobrze i nic jej nie będzie, dzięki czemu klacz odzyskała swój humor i energię. To znaczy my, czytelnicy, już wiedzieliśmy co się stało z Daring, ale wciąż, miła sprawa, a jeszcze bardziej cementuje ekipę. Dlatego podążanie za nimi nadal wciąga i daje nie lada satysfakcję. Jest to również moment, w którym Daring wymyśla plan nawiązania współpracy z profesorem Gravelem, tylko po to by odzyskać figurkę i uciec z nią zostawiając wszystkich w tyle. Daring wierzy, że nie rozumiejąc ewentualnych, nadzwyczajnych właściwości artefaktu, jej byli towarzysze sprowadzą na Equestrię wielkie nieszczęście. Poza ową elastycznością profesora-antagonisty, zauważyłem coś jeszcze. Po tym jak poznałem powody dla których, również wbrew sobie, ekipa wykorzystała Daring Do, zobaczyłem jak funkcjonują te kucyki, jakie mają plany, w ogóle, jak się zachowują po wykonaniu misji, a po tym co zaczęła planować Daring, przez moment przeszło mi przez myśl, że może to właśnie musztardowa pani archeolog wyjdzie na antagonistkę, a przynajmniej postać neutralną-dobrą. Ciekawie jest czytać fanfik i odkrywać, że w związku z nowymi układami odniesienia i faktami nie można jednoznacznie wskazać kto tutaj jest zły, a kto dobry i wychodzi z tego taki rollercoaster, co uwielbiam! O fabule po raz trzeci – aftermath i znajome pyszczki Oczywiście akcja z powodzeniem, jasno i klarownie zmierza do punktu kulminacyjnego, w którym podwładni profesora Gravela znajdują obóz (co było możliwe dzięki Daring Do) i atakują ekspedycje. Nie okazują się jednak jedynymi nieprzyjaciółmi, gdyż z głębin wychodzą nieumarli strażnicy posążka, którzy zaatakują obie strony. Mamy wielki pojedynek, napięcie, a także nagłe cięcie i przeskok akcji do chwili w której jest już po wszystkim. Warto odnotować, że również jest to moment w którym opowiadaniu udziela się nutka survivalowa, gdyż obserwujemy samotną Verbose, organizującą schronienie i udzielającą pomocy Skyverowi, później również Sharpowi, który udowodnił, że jest twardym zawodnikiem, trudnym do pokonania i niezwykle odpornym. Nie jest różowo, ale na horyzoncie wkrótce pojawia się łódź, która ma zabrać ekspedycję do Equestrii. Wciąż musi jeszcze pokonać pewien dystans, a rozdział się urywa. Napięcie jest nadal, bo jeżeli nieumarli idą za figurką, no to mają dostatecznie dużo czasu na atak. Również Gravel nie powinien próżnować. A tymczasem... Kolejny rozdział i niespodzianka! Gardę miałem opuszczoną, więc oberwałem. Przeskok w czasie i Equestria, a w niej wielkie poruszenie w związku z powrotem niekompletnej ekspedycji oraz rzekomą śmiercią znanej pani archeolog. Oczywiście Rainbow Dash reaguje natychmiast i po raz kolejny widzimy jak jest dobrze napisana, oddana dosyć wiernie, jej kwestie rozbrzmiewają w głowie, wypowiedziane jej głosem, a kolejne jej poczynania śledzi się z zaciekawieniem. Znów – trening z tymi postaciami (ulubionymi postaciami autora) przy okazji poprzednich opowiadań zaowocował konsekwentną, przyjemną kreacją która znacząco ubogaciła, odświeżyła wręcz opowiadanie po jego punkcie kulminacyjnym. Warto dodać, że Rainbow Dash nie jest jedynym znajomym pyszczkiem który czeka na nas w tych ostatnich kawałkach tekstu. Sądzę też, że Rainbow rzucająca się na pomoc Daring nie będzie dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Ale to kto wesprze ją logistycznie, to dopiero niespodzianka Akurat ten aspekt pragnąłbym pozostawić do odkrycia czytelnikom, jako że i tak już wyjawiłem bardzo wiele. Po należytych ostrzeżeniach, ale jednak. No dobrze, ale co zatem porabia Daring, sama na wyspie? Przede wszystkim, kryje się przed wściekłym profesorem Gravelem. To całkiem ciekawa drobnostka – profesor został bez statuetki, jest wściekły na Daring, ale w żadnym momencie nie widzimy go, ani nie mamy żadnej z nim sceny. Wiemy, że nadal tam jest i knuje, z pościgów za Daring, ale sam Gravel się już nie pojawia fizycznie. Ciekawy zabieg. Poza ucieczkami i organizowaniem sobie bezpiecznego kąta, Daring musi zbierać zapasy żywności, co znów daje nam pewną survivalową nutkę. A co z sekretami? Są. I robią smaka nie tylko na jakiś sequel czy dodatek, ale nawet przez chwilę sprawiają wrażenie jakby fanfik wcale się nie kończył, a wręcz miał za moment naprawdę się rozkręcić. Tutaj również, wyjątkowo, powstrzymam się przed wyjawieniem finałowych tajemnic, ale powiem, że poszerza to wszelkie możliwe spekulowanie, a także daje nowe pytania bez odpowiedzi, które pogłębiają warstwę fabularną opowiadania. Podkreślam: nie są to pytania bez odpowiedzi wynikające z nieprecyzyjnego pisania, braku konsekwencji czy też dziurawej historii, ale wynikające z zamierzonych zabiegów i zwrotów akcji, pytania które w zamierzeniach autora mieliśmy móc sobie zadać. Dzięki temu opowiadanie pozostaje w głowie. Zakończenie opowiadania zamyka całą tę historię godnie, zwięźle, nie rezygnując z kilku mrugnięć okiem, ze wskazania, że być może na rzeczy jest o wiele więcej niż widzą nasze oczy. Zatem mogę tylko polecić tę historię Atmosfera oraz słowa Jak już wspomniałem, opowiadanie zaczyna się niepozornie, ale proces rozkręcenia historii oraz to jak nagle wszystko zaczyna nabierać znakomitego smaku, a czytelnik nawiązuje silną więź z postaciami których losy śledzi, wszystko to wpływa dodatnio na klimat opowiadania, który jest z jednej strony całkiem serialowy, a z drugiej typowy dla Foleya. Jednak udało się te style zmiksować w taki sposób, by nie gryzły się ze sobą, tylko współgrały w trakcie opowiadania tej historii. Pojawiają się pościgi, pojedynki, mamy istoty nieumarłe, nieco mroczniejsze elementy, a także uszkodzenia postaci, zadrapania, krew i pot. Absolutnie nie godzi to w ogólną atmosferę, sceny te są napisane przystępnie, czyta się je sprawnie, bez żadnych skrajnych reakcji. Są to również te sceny gdzie do skutku dochodzi tag [Adventure], a akcja znana z poprzednich opowiadań autora zapewnia rozrywkę oraz przykuwa uwagę. Tym co nieco narusza budowaną atmosferę są okazyjnie wyskakujące wulgaryzmy. Może to tylko moje wrażenie, ale pomimo tych nieumarłych, walk i krwi, to naprawdę wygląda jakby na spokojnie mogło się pojawić na ekranie. Elementy kreskówkowej naiwności, pewne uproszczenia oraz skróty zdają egzamin; kiedy trzeba, są pewne mroczniejsze elementy czy sceny zawierające przemoc, ale to naprawdę nie jest za dużo. Sam nie wiem, ale jakoś te wulgaryzmy średnio mi pasują, ale żeby cokolwiek psuły i powodowały reakcje skrajnie negatywne, to nie, skądże znowu. Jest to taki mój nitpick, którym zechciałem się podzielić. Po prostu te pojedyncze słowa – jakoś tak „łe”, ale cała reszta – jest okejka. Tym co podoba mi się najbardziej to to, jak nostalgicznie to opowiadanie wypada. Mam na myśli to, że „Adventure Found Me” prezentuje się niczym klasyczny film przygodowy z lat 70, czy 80. W czasach, w których kolejne sequele powinny wychodzić do kilka lat, w sytuacjach skrajnych również co roku (chociaż to niekoniecznie przygodówki), pytania bez odpowiedzi, możliwość swobodnego spekulowania co jeszcze mogłoby się wydarzyć, co mogłoby być dalej, były bardzo pożądane bo budowały wokół tytułu tzw. hype, jakby kreacje postaci, styl, fabuła oraz klimat nie były wystarczającymi elementami które przecież oryginalnie przyciągnęły do kin tłumy widzów i pobudziły apetyt na więcej Tutaj zdecydowanie ma się apetyt na więcej i chce się do opowiadania powracać, za każdym razem poszukując kolejnych ukrytych smaczków czy też wcześniej niezauważonych szczegłów, no bo przecież za drugim razem znane jest już zakończenie, więc można zbadać treść pod tym kątem. W budowaniu odpowiedniego klimatu pomaga zastosowany język: jest on jasny, prosty, bez zbędnych ekstrawaganckich synonimów, bez przeintelektualizowanych fragmentów, bez niepotrzebnych przedłużeń. Ot, mamy same konkrety, całość wypada zwięźle, czyta się ją wartko, a czas zlatuje niezauważalnie, po prostu natychmiast po zakończeniu rozdziału mamy paląca chęć sięgnięcia po ciąg dalszy. Co cieszy, większość kolejnych rozdziałów zamyka się w piętnastu stronach, co, jak sądzę, pomaga w ogólnym flow opowiadania. Przyglądając się bliżej od razu widać znany, foleyowy styl w swej najwyższej jak do tej pory formie. Co prawda wiele wskazuje na to, że taką pierwszą przymiarką do projektu wielorozdziałowego, przygotowego, było „No Way Back”, które również dzieliło prosty język, konkrety i dopracowany styl, jednak to w „Adventure Found Me” ukazuje się w pełnej krasie. Oczywiście mogę sobie wyobrażać jak wyglądałyby kolejne kawałki „No Way Back”, kiedy autor ma za sobą „Adventure Found Me” oraz nowe doświadczenie. Ale znów, ciekawość zżera człowieka tak czy inaczej Teorie oraz spekulacje Jak wspominałem, na historię można spojrzeć z kilku różnych perspektyw i w zależności od tego zupełnie zmienia się obraz czy to dużej części fabuły, czy poszczególnych postaci. Na przykład: załóżmy, że Daring Do powiódł się plan i napuszczając profesora Gravela odzyskuje figurkę, a potem ucieka... W jakiś sposób. Zostawia za sobą swoich byłych towarzyszy, których bezpieczeństwo będzie stale zagrożone. A nawet jeżeli nie stanie im się krzywda i uciekną z wyspy, to przecież ich misja i tak będzie niewykonana, więc z wypłaty nici. Verbose potrzebuje tej doli aby wesprzeć finansowo rodzinę, Skyver ma długi, doktor Discover nadal będzie się „kurzył” na tle reszty grona naukowego, a Sharp... No, na pewno z czegoś będzie musiał zrezygnować. Daring, jak mogłaś? Osobiście rozmyślam nad taką tezą, że Sharp nigdy tak naprawdę nie chciał pozbawić Daring Do życia, co najwyżej zranić, jednocześnie odgrywając zimnego zabójcę... Chodzi mi o to, że gość ewidentnie jest żołnierzem/ najemnikiem/ survivalowcem, przecież musiał wiedzieć, że jeżeli tak się „pozbędzie” Daring, to oczywiste, że ona zaraz ucieknie. Kasa kasą, ale nie uważam, żeby był to morderca. Tak jak wspominałem, najpewniej umarli podążali za figurką, więc grupa i tak wiele ryzykowała trzymając ją przy sobie. Poza tym, osobiście mi się wydaje, że strzała którą został zraniony Skyver mogła być zatruta i biedak mógł tego nie przeżyć, jako że na końcu, kiedy Verbose wymienia towarzyszy,akurat jego pomija... Ale tutaj nie jestem pewien. No i wielki logistyczny cudotwórca, który wsparł Rainbow i popłynął po Daring! Come on, musiał zasięgnąć języka co się może znajdować na Wyspie Wilczego Kła, przekalkulować sobie co się dla niego długoterminowo opłaci i wówczas podjąć decyzję: „Aha. Ja ją teraz uratuję, ale będę obserwować i ewentualnie odwołam emeryturę.” No i zastanawiające jest to ostatnie znalezisko na wyspie... Coś czuję, że Daring nie wytrzyma i jakoś sama tamwyruszy z powrotem bo nie będzie mogłą ścierpieć myśli, że ktoś inny miałby na tym położyć kopyta. Di end, gejm ołwer! Wydaje mi się, że o niczym nie zapomniałem. Fanfik przemyślany i ciekawy, masa rozrywki i satysfakcji, bardzo przyjemny klimat oraz świetne postacie, których losy śledziłem z zaciekawieniem aż do samego końca. I które cholernie polubiłem. Kawał dobrej roboty, do którego pewnie powrócę nie raz. Instant Classic. Uwielbiam. Polecam
    1 point
  16. Przeczytałem opowiadanie, niezmiernie ciężko mi jest zebrać myśli i jakoś chronologicznie (?) wyrazić co myślę o tym tekście. W telegraficznym skrócie: poczułem się niezwykle rozbity. Od razu mówię, że nie w tym negatywnym sensie; nie jest to rozbicie jakiego doświadcza się po zmarnowanym potencjale, czy fatalnym zakończeniu. Mógłbym to porównać do chwili w której po raz pierwszy ukończyłem „Mafię” czy nawet „Crisis Core”, gdzie wiedziałem, że właśnie miałem do czynienia z czymś znakomitym, czułem satysfakcję i poczucie wypełnienia historii, ale przez ładunek emocjonalny na końcu, przez to jak wstrząsnęło mną zakończenie, naprawdę nie wiedziałem od czego zacząć, mówiąc o swoich wrażeniach. Dodatkowo nigdy potem jakoś nie mogłem patrzeć, myśleć o tych tytułach tak jak poprzednio. Znaczy – niby tytuł jak tytuł, ale wiedziałem już, że jeśli ktoś zabierze się za to po raz pierwszy, nie ma pojęcia co na niego czeka „Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego” to dosyć niepozorny tytuł, za którym jednak kryje się dużo bardziej skomplikowana, refleksyjna historia, po której nie można tak po prostu się otrząsnąć, tylko trzeba jeszcze trochę pokontemplować. Działa tutaj element zaskoczenia; smutna, refleksyjna otoczka oraz poczucie, że ma się do czynienia ze starannie zaprojektowanym utworem. I może to od tego pozwolę sobie zacząć. UWAGA NA SPOILERY! Wyzwanie „Ewolucja gwiazd typu słonecznego” jest skonstruowana troszkę tak jakby był to zbiór poszczeólnych scenek, jakichś porozrzucanych po osi czasowej wydarzeń, które mają swój wspólny mianownik i który to wspólny mianownik czytelnik ma odnaleźć, przeanalizować na spokojnie, połączyć fragmenty układanki by uzyskać nieco pełniejszy obraz tego co chciała nam przekazać autorka. Co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, to towarzyszący podczas lektury niepokój oraz narastająca pomału posępna atmosfera, po prostu w miarę postępów w czytaniu wydawało mi się jakbym zbliżał się do czegoś... Innego. Nie chcę powiedzieć, że czeka tam jakieś zło, nawet nie szok, tylko coś czego nie chcielibyśmy zobaczyć, chociaż wiemy że najpewniej tam jest. Jest to głębsze wrażenie, które dowodzi, że autorka z powodzeniem opisała nie aż tak świeży motyw, przyciągając do ekranu i nie pozwalając się oderwać aż do końca. W każdym razie, decyzję o porozrzucaniu tych scenek, urwaniu niektórych wydarzeń, czy przekazaniu informacji w taki a nie inny sposób uznaję tutaj za ogromny plus. Jasne, gdyby były to oryginalne postacie pewnie aż tak by we mnie to nie uderzyło, ale raz, były to znane bohaterki, a dwa, mamy okienko na to jak reaguje na to otoczenie, najbliżsi. Przykładowo, druzgoczące komentarze na temat odejścia Rarity, które jednocześnie podpowiadają nam jak to się stało, że umarła. Widzimy jak się zachowuje Discord, widzimy pogrzeb i kolejne komentarze. Szczególnie emocjonalna jest jedna z ostatnich scen, gdzie Twilight nakazuje Starlight odejść. Umiejscowienie jej w tym momencie w historii, zrealizowanie jej w taki sposób, to po prostu małe arcydziełko w dziele o i tak już wysokiej klasie. Tutaj chciałbym przy okazji pochwalić styl w jakim zostało to napisane, gdyż jest to coś czego ja nie potrafię; zwykle potrzebuję pisać referaty a na końcu i tak nie zawsze ludzie łapią o co mi chodzi. W „Ewolucji...” język jest zrozumiały, a poszczególne akapity dosyć zwięzłe, nie rozciągnięte, a mimo to widzimy wyobraźnią grymasy postaci, smutne miny, wczuwamy się. Lekko, poważnie, ze stylem ale również ze zdrowym rozsądkiem przy zachowaniu pełnego przekazu. Wyzwaniem jest zarówno zmierzenie się z tematyką jak i próba zebrania przedstawionych rzeczy celem pełnego zrozumienia co się właściwie dzieje. Znaczy się, nie jest to zagadka roku, niemniej trzeba czytać uważnie, ze zrozumieniem, aby nie zakończyć opowiadania z uniesionymi brwiami i rozłożonymi rękami. Zimno mi – czyli klimat oraz postacie O stylu już trochę pisałem, ale chciałbym powtórzyć: lekki, zrozumiały, a przy tym elegancki, gdzie wszystko brzmi ładnie, spójnie, lektura biegnie bezproblemowo. W sumie, czytanie samo w sobie idzie wręcz bezstresowo, napięcie czy smutki wynikają raczej z fabuły. Postacie zostały przedstawione dosyć interesująco. Jak nie jeden raz już wspominałem, lubię kiedy poszczególne kucyki są oddane serialowo, bajkowo, ale lubię też kiedy ktoś zdecyduje się porwać na coś zgoła innego. Sam tak robię Gratuluję odwagi oraz spieszę z pochwałami dla tej zimnej, bezradnej wobec upływającego czasu oraz własnych obsesji Twilight. Osobiście, jestem zwolennikiem tezy, że ze wszystkich postaci to właśnie ona ma największe predyspozycje na odchylenia od swojego „bazowego” charakteru czy nawet zostanie antagonistką. Tutaj wydaje się raczej zagubiona, kompletnie niegotowa na starcie z nową rzeczywistością oraz własną mocą, a przy tym uzależniona od swoich obsesji, skłonna do izolowania się, paradoksalnie, chociaż stała się alikornem, słaba. Kreacja Celestii również mi odpowiada. Z jednej strony wydaje się taka jaką ją znamy z serialu, ale jednak okazuje się zupełnie inna, również dosyć zimna, obojętna, tak dla odmiany, w stosunku do Twilight, pogodzona z czasem oraz rzeczywistością. No i przypadło mi do gustu również to dolewanie ciepłej herbaty, przez cały czas. Pomaga to stworzyć kontrast: jak zwykle jest chłodno, smutno, tak ona stara się dolać do tego trochę gorącego, ale to wszystko szybko stygnie, a posępny nastrój nadal jest wszechobecny. Z innych postaci przewinął się Spike, czy Starlight. Postacie również bezsilne, ale wobec Twilight i jej zachowania. Chociaż nie było ich zbyt często, muszę przyznać, że zarówno jej jak i jego, było mi szkoda. Ale to tylko kolejny dowód na przemyślaną kompozycję oraz znakomity styl – nie ma ich często, nie poznajemy całej historii z ich perspektywy, ale i tak poszczególne sceny wywierają potężne wrażenie, potęgują to zimno, smutek, które biją opowiadania. W ogóle, atmosfera opowiadania została stworzona w taki sposób, że niemalże przez cały czas aż się zimno robi od czytania, nie można pozbyć się wrażenia, że ten świat już stracił barwy, stał się tajemniczy, posępny, ale jednocześnie sprzyjający refleksji. Wciąga jak diabli, siedzi w głowie nawet po skończeniu lektury. Doskonale! Pomysł oraz możliwości Nie mogę się doczekać na ciąg dalszy. Poważnie. W gruncie rzeczy, już to co jest na spokojnie mógłbym określić mianem „Instant Classic”, po czym zatrzeć ręce i rozpocząć oczekiwanie na kolejne opowiadania, przy okazji polecając innym „Ewolucję gwiazd typu słonecznego”. Jest to znany motyw, lecz ukazany zupełnie inaczej niż zwykle. Klimat jest gęsty i tajemniczy, z tekstu aż bije zimno które skłania do kontemplacji o co tutaj tak naprawdę chodzi, jak to się stało, co może być dalej. Za pierwszym razem potrafi rozbić, ale jednocześnie uzależnić. Historia siedzi w głowie, po przeczytaniu jej dokładnie i ze zrozumieniem wydaje się całkiem poukładana, ale wciąż mamy kilka pytań bez odpowiedzi. I tym bardziej wyczekuję ciągu dalszego Co cieszy, opowiadanie może pójść w wiele różnych kierunków, gdyż poszczególne wątki czy scenki są na tyle otwarte, na tyle dwuznaczne, że jest olbrzymie pole do różnych historii opowiadanych z perspektywy tychże postaci, „jak do tego doszło”, a także równie porywający ciąg dalszy. Po prostu idealnie, jeżeli mówimy o perspektywach na serię. Jestem pod wielkim wrażeniem tego tytułu, polecam bez dwóch zdań i życzę nieprzemijającej weny oraz powodzenia w dalszym pisaniu, bo naprawdę chciałbym poznać ciąg dalszy. I powtórzę - "Instant Classic" Pozdrawiam!
    1 point
  17. Jak widzę, „Kucyk w czarnej pelerynie” jest debiutem Szonszczyka, pierwszym w pełni ukończonym opowiadaniem jakie popełnił. Nie powiem, zabierając się za fanfika byłem bardzo ciekaw na co porwał się autor i jakie ostatecznie się to wszystko okaże, zważywszy na fakt, że to debiut, a zatem jako default przyjmuję wersję, że Szonszczyk dopiero wyrusza po doświadczenie, a to jego pozycja startowa Tytuł być może nie jest przełomowy, ale w zupełności spełnia swojen zadanie i stwarza jakieś minimalne pojęcie o tym co może nas czekać na łamach opowiadania. Z kolei oceniając po dobranych tagach, można rzec, że historia ta może podążyć dosłownie wszędzie. Z napędzoną jeszcze bardziej ciekawością zanurzyłem się w opowiadaniu. Fabuła – pomysły na pierwszy fanfik Muszę przyznać, że na temat swojej pierwszej opowieści Szonszczyk wybrał zbiór interesujących pomysłów, skupionych wokół głównej postaci oraz jej specyfiki, nie zawahał się również dodać kilka wątków podpadających jakoś pod tematykę romantyczną (tzn. nie odczułem aby był to ten główny wątek, a jedynie coś idącego równocześnie z głównym wątkiem który na końcu otrzymuje swoją konkluzję), porwał się na elementy komediowe, absurdalne motywy. Wydaje się, że jedynym rezultatem może być mieszanka wybuchowa. W pewnym sensie, to właśnie otrzymujemy w gotowym fanfiku. Różne sub-wątki, różne motywy przeplatają się, a ich spoiwem jest tytułowy Kucyk w czarnej pelerynie, który jest postacią wykreowaną w sposób interesujący i bardzo szybko daje się go polubić, chociaż jego sposób bycia oraz humor to sprawa bardzo nierówna. Mam na myśli to, że kiedy jakaś drwina czy komentarz trafi, wówczas można się uśmiechnąć. Natomiast czasami żarty po prostu nie spełniają swojego zadania, w związku z czym czytelnik raz przewraca oczami, raz scrolluje dalej jak gdyby nigdy nic. Inaczej przedstawia się sytuacja w przypadku żartów sytuacyjnych chociaż tutaj podziękowania należą się głównie absurdalności kolejnych zbiegów okoliczności oraz ogólnemu wrażeniu, że dzieją się rzeczy niecodzienne, niekiedy bywa to mocno przerysowane, co oczywiście ma swój komiksowy urok i co koniec końców nawet mi się spodobało. Jeśli chodzi o inne postacie, to... Po prostu są. Przeplatają się z kucykami oryginalnymi, lecz nawet w przypadku postaci kanonicznych, tych które pojawiają na dłużej, z tego wszystkiego najlepiej wypada rozbrykana Pinkie Pie, którą bardzo w tej historii lubiłem, a także Luna, głównie dlatego, że pojawia się w snach, czyli robi coś, czego moglibyśmy się spodziewać po Księżniczce Nocy. Reszta wypada średnio lub całkowicie blado, ale uważam, że to głównie za sprawą mniejszych ilości czasu fanfikowego, przez co nikt poza głównym bohaterem nie miał szansy rozwinąć skrzydeł w materii charakteru. Ale z jeszcze innej strony, czy nawet luźna, randomowa komedia z elementami przygodowymi winna mieć skomplikowane postacie oraz wielowarstwowe charakterystyki? Największy wysiłek autora poszedł w głównego bohatera i jego moc, z którą może on rozwiązywać rozmaite problemy związane z miłością. W obliczu tego faktu wydaje się dosyć oczywiste kim jest ów bohater, ale... Pojawiają się wątpliwości i znaki, że być może wcale tak nie jest jak się nam wydaje. Ta właśnie tajemnica, chęć poznania prawdy o sobie, swojej mocy i matce, oto główny motor napędowy dla wędrówki Kucyka w czarnej pelerynie, a także platforma dla różnych perypetii, absurdalnych sytuacji. Kolejne rozdziały nie są aż tak długie, a tekst jest pisany prostym językiem, toteż brnięcie przez kolejne akapity nie sprawia kłopotu. Fabuła rozwija się po swojemu, autor nie zapomina poświęcać należycie dużo czasu głównemu wątkowi, ale wrzuca też co jakiś czas kolejne poszlaki czy poboczne historyjki. Rozpoczynając od historii toksycznej, nieprawdziwej miłości między Blue i młodą Thunderówną (Autumn), chociaż nie potrwało to długo - podobało mi się. Dlaczego? A dlatego, że był to świetny sposób na wprowadzenie do historii, demonstrację możliwości głównego bohatera oraz ogólne nakreślenie klimatu opowiadania. I to wszystko udało się zrealizować bez większych zarzutów. Kolejnym sub-wątkiem były Patykowilki i choć na papierze brzmiało to fajnie, ostatecznie przebrnąłem przez to bez żadnych szczególnych emocji. Mam bardzo mieszane uczucia co do całego tego wątku z Celestią. Zaczęło się od spotkania w karczmie i chociaż wypadło to w miarę ok, a sam pomysł brzmiał szalenie ciekawie, to jednak ostatecznie, im dalej to szło, tym bardziej miałem tego... Dosyć? No nie wiem, w każdym razie były momenty, że autentycznie mnie to drażniło. I nie mam pojęcia dlaczego. Przypuszczam, że przy rozdziałach 5-6 odbyło się to za sprawą zdecydowanej przewagi dialogów nad opisami, do punktu w którym naprawdę ciągle leciały pół-pauzy i ciągle leciał dialog, i naprawdę potrzebowałem złapać oddech, zobaczyć jakiś opis, czy przerwę, chociaż na moment. Poza tym, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że zdecydowanie zbyt szybko jednocześnie zostają dodane do mieszanki Tęczowe Podmieńce, a także portal do zamierzchłych czasów kiedy alikornów było na pęczki. Ogólnie jest to wszystko związane z głównym wątkiem i znów: pomysły te były ciekawe, jednak ich wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ostatecznie wyszło to trochę tak jakby elementy te zostały wrzucone trochę na siłę. Chaotycznie. Niekonsekwentnie. Nawet jak na [Random], w tym konkretnym kontekście, to było troszkę zbyt wiele. Na szczęście kiedy historia zbliża się do końca, tekst staje się jakby spokojniejszy: powracają opisy, wydaje się, że wróciła znana z początku konsekwencja w prowadzeniu fabuły oraz proporcji między wątkami oraz ile wątków naraz prowadzić. To bardzo dobrze. Uprzednio krytykowany przeze mnie wątek znajomości Celestii i Kucykiem w czarnej pelerynie zyskuje nieco więcej sensu, gdyż jest prowadzony troszkę z innego kąta jako że na końcu – cóż za niespodzianka – czeka na nas boss. I muszę powiedzieć, że było to całkiem przyjemne w odbiorze zwieńczenie całości, które przy okazji zrealizowały zamierzone tagi. Plus fajny, komiksowy klimat Klimat historii Tutaj jest różnie. Powiedziałbym, że tam gdzie mam najmniej zastrzeżeń, a gdzie jednocześnie jest „spokojnie”, tam klimat udziela się najjaskrawiej, w postaci zwyczajnej, lekko komediowej otoczki, a także świata otwartego na różności. Nawet samo Hoofville, chociaż nieco odizolowane, ma swoje problemy i klimat. Jest to atmosfera sprzyjająca spokojnej lekturze, burzona przez aż nazbyt chaotyczne momenty, braki w opisach tudzież zbyt wiele wątków naraz bez jakiejś podstawy czy odpowiedniego tła (postacie i sytuacje po prostu się pojawiają, po prostu się dzieją). Wstęp do historii/ zlecenia dla "Kapturnika" jest w prządku, bo jednocześnie dostajemy porcję informacji o Hoofville, rodzinach występujących we wprowadzeniu oraz wiemy czym się te kucyki trudnią. Podróż do Ponyville również jest należycie ugruntowana, gdyż mamy najpierw opowieść, potem owies, umowę kupna, wreszcie drogę do Ponyville i powitanie przez Pinkie Pie. Po prostu jest to prowadzone organicznie. Podobnie jest również pod koniec, kiedy nasz bohater wreszcie poznaje prawdę, a my otrzymujemy garść wyjaśnień co się skąd wzięło. Wyjaśnienia pochodzą od finałowego bossa, więc są to bardzo wiarygodne rewelacje Klimatu brakuje bardzo jakoś w środku całej historii, kiedy właśnie mamy więcej dialogów, a mniej opisów, kiedy kolejne scenki i postacie wyskakują jak z kapelusza i nie prowadzi to do niczego konkretnego, ale nie jest to na tyle uciążliwie, bym musiał przerywać czytanie i robić sobie przerwę. Szczególnie uciążliwe jest coś zupełnie innego i to jest właściwy moment aby wziąć to pod lupę. „This game is unpolished.” Opowiadanie, właściwie w całości, zdecydowanie nie jest należycie dopieszczone. W ogóle, jest coś o czym jeszcze nie pisałem a jest to narracja pierwszoosobowa. Hm... No, ona nie jest zrealizowana tak do końca poprawnie w „Kucyku w czarnej pelerynie”. Głównie piję do narracji w dialogach i didaskaliach. Chodzi mi o to, że mamy czyjąś wypowiedź, nie są to słowa głównego bohatera, ale narracja zaraz po tej wypowiedzi wskazuje jakby to on właśnie powiedział, albo pomyślał i po prostu powstaje chaos, bo nie wiem kto teraz mówi i co mówi, o co chodzi. Ma to strukturę mniej więcej taką: - Zawsze uważałam Ubisoft za rzetelnego wydawcę, który dba o swoich developerów. - nie ukrywałem, byłem zdziwiony. Chodzi mi o to, że ktoś coś mówi i po pół-pauzie główny bohater od razu to komentuje, a te rzeczy powinny być pod spodem, w akapicie a nie w kwestii mówionej. Można dodać coś od razu po kwestii mówionej, ale niech się to odnosi do osoby wypowiadającej zdanie, aby poprawić plastyczność tekstu i ogólne flow. Mniej-więcej w taki sposób: - Zawsze uważałam Ubisoft za rzetelnego wydawcę, który dba o swoich developerów - powiedziała i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nie ukrywałem swojego zdziwienia. Bo w przeciwnym razie to się zlewa w jedno i nie tylko utrudnione jest czytanie, ale psuje też wrażenia. Po prostu wskazuje na to, jakby nie poświęcono wystarczająco dużo czasu na tekst. Z innych rzeczy, na przestrzeni kolejnych rozdziałów zdarzają się przypadki kiedy historia opowiadana w czasie przeszłym nagle zaczyna być opowiadana w czasie teraźniejszym, a za moment znowu wraca do czasu przeszłego. Nie w wypowiedziach, ale w opisach, kompozycja ta jest niekiedy zaburzana. Poza tym, fanfik cierpi z powodu powtórzeń. Są akapity napisane solidnie, bez poważniejszych błędów, ale są i takie które ociekają powtórzeniami, szyki zdań niekiedy nie brzmią dobrze i kiedy zmiesza się to razem to wychodzi coś co naprawdę ciężko się czyta, co się średnio rozumie, a co psuje wizerunek całości rozdziału. Jest jednak na to recepta – wydaje mi się, że gdyby tak usiąść jeszcze raz, na jedną rundkę po rozdziałach i sprawdzić poszczególne akapity, można by kilka rzeczy przepisać, inne poprawić i zdecydowanie byłoby dużo, dużo lepiej. I tutaj pragnę z całego serca przeprosić, że od pewnego momentu przestałem to zaznaczać, ale... Musiałem przenieść się na telefon, a z fanfikiem rozstawać się na zbyt długo nie chciałem co może świadczyć, że... Potrafi on wciągnąć, co jest zdecydowanie plusem Jest zupełnie nieźle jak na pierwszą kompletną pracę autora, jednakże jest jeszcze sporo rzeczy nad którymi powinien popracować i w mojej opinii szczególną uwagę należałoby poświęcić stylowi, aby unikać powtórzeń, lepiej składać zdania i konstruować z nich akapity. Sugerowałbym również trening nad narracją pierwszoosobową. Reszta w sumie powinna styknąć, jako że Szonszczyk zdecydowanie ma ciekawe pomysły o obiecującym potencjale, trzeba po prostu popracować nad ich wykonaniem, a więc: pisać fanfiki Odezwij się do mnie, jeżeli będziesz potrzebować pomocy. Pozdrawiam!
    1 point
  18. Tekstu nie jest zbyt wiele, gdyż zaledwie cztery strony, ale warto go przeczytać i przyjżeć się co w tym jakże krótkim czasie udało mu się zrobić. Czy uraczył nas interesującym kawałkiem historii? Czy przyciągnął i narobił smaka na kolejne opowiadania z serii? I wreszcie, czy dał nam porcję mrocznego, tajemniczego klimatu, tak jak przyzwyczaił nas do tego Arkane Whisper? Opowiadanie ma formę wpisu do pamiętnika, a to oznacza narrację pierwszoosobową oraz subiektywną relację z wydarzeń którym to poświęcona została „Wędrowna Trupa”. Bohaterem jest doktor Time Turner Whooves, a akcja ma miejsce w terminie naokoło po Nocy Koszmarów. Zatem warunki w jakich będzie opowiadana historia nie są żadnym przełomem. I rzeczywiście – otrzymujemy tajemniczych przybyszy z lasu Everfree, garść przedziwnych zjawisk nadprzyrodzonych których doktor Whooves jest naocznym świadkiem, a także ofiary. Patrząc na to chłodnym okiem, nie jest to coś szokującego, ani oryginalnego, również tekstu jest troszkę za mało aby te pomysły, chociaż już nie pierwszej świeżości, w pełni rozwinęły skrzydła, a także jest to za mało dla autora, aby spróbował podejść do tego czy owego nieco inaczej. Niemniej bardzo możliwe, że wszystko o czym teraz wspominam znajdzie swój czas, ale w przyszłych opowiadaniach. I tutaj chciałbym przejść do kolejnej kwestii. Czy opowiadania robi smaka i zachęca do śledzenia nadchodzącej serii? Pewnie Starczy aby wzbudzić zainteresowanie, tym bardziej że mroczna atmosfera, jaką powinien zawierać horror, została napisana całkiem przystępnie. Mamy ogólne pojęcie z czym mamy do czynienia, a także mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Bez wątpienia jest to dobre paliwo na kolejne odcinki tej historii. Widać potencjał, a także perspektywy na to by odświeżyć znane pomysły, tylko później To co nieco mi zgrzytało, to forma. Przez większość czasu było dosyć solidnie, jednak część zdań jest po prostu zbyt długa i lepiej wyszłoby gdyby zostały one podzielone. Poza tym, tu i ówdzie natrafią się powtórzenia. Na przykład: „Może prawdą jest, że kucyk odczuwał nieokreślony niepokój rozmawiając z nimi, a w okolicy ich obozowiska czuć było dziwny chłód i nieokreśloną, nieuchwytną w swej istocie woń, zbyt słabą by zwrócić na nią uwagę, zbyt wyraźną by o niej zapomnieć.„ Wytłuszczone słowa pojawiają się troszkę zbyt blisko siebie. Podobnie bywa z takimi określeniami jak „nieuchwytna”. Po prostu czytając całość, brakuje synonimów, tu czy tam. Pomogłyby one w lekturze, uczyniłyby treść bogatszą. Ostatecznie, jest to przyzwoity przedsmak dla czegoś dużo większego i szczerze kibicuję Arkane Whisperowi, aby pisał kolejne opowiadania, rozwijał swoją najnowszą historię i z czasem nas zaskoczył. Myślę, że „Karmazynowy Księżyc” ma potencjał toteż czekam na kolejne części!
    1 point
  19. W porządku, a co mamy tutaj? Tym razem [Oneshot], traktujący o najważniejszych istotach na całym świecie. Odnoszę wrażenie, że autorka bardzo lubi księżniczki oraz królową No i ogółem, mając na swoim koncie przeczytaną „Klacz z Las Pegasus” stwierdzam, podobnie zresztą jak @OneTwo, że da się dostrzec pewną poprawę. Będąc zwolennikiem historii dłuższych, bogaciej opisanych, po raz kolejny muszę popsioczyć na krótkie (Chociaż dłuższe niż ostatnim razem!) opisy, ale jednocześnie nie mogę przemilczeć tego, że tym razem autorka owszem, dała czytelnikom nieco lepszą ekspozycję, o pochodzeniu Chrysalis oraz powodach jej zła. W sumie sam koncept mi się podobał, gdyż mówiące jezioro które w zamian za łyk daje potężną moc, ale zmusza jej użytkownika do żywienia się miłością i zmienia go w potwora, to brzmi całkiem... Bajkowo. Jak taka dziecięca opowieść, legenda. Tylko znów, wykonanie tego pomysłu nie wypada tak dobrze, bo mamy mnóstwo uproszczeń itd. Ale jest nieco lepiej niż ostatnim razem, to prawda. Niestety, muszę jeszcze ponarzekać na pojedynek między tytułowymi postaciami jak i na zakończenie. No naprawdę, dlaczego wszystko poszło tak prosto, tak szybko, tak niesatysfakcjonująco? Tym bardziej, że całe opowiadanie to naprawdę dobry pomysł z pewnym potencjałem, tylko wykonanie tego pomysłu pozostawia wiele, wiele do życzenia. Ale to zwyczajny brak odpowiedniego doświadczenia, chęć napisania czegoś wielkiego, tak na pierwszy ogień. Jestem pewien, że jeśli tylko Nightmare Princess będzie pisać więcej i ćwiczyć, wówczas mogłaby na luzie powrócić do tego pomysłu i zaserwować nam pełnoprawny remaster, który w pełni zaspokoi wszelkie oczekiwania spowodowane takim oto zarysem fabularnym Ale ogólnie, widać pewną popradę. Mniej ciągnących się całymi stronami dialogów, nieco więcej opisów/ ekspozycji, no i dużo prostsza historia, która w mojej opinii trafia do odbiorcy lepiej niż w przypadku „Klaczy z Las Pegasus”. Ostatecznie, jest to kolejne niedługie opowiadanko pełne rzeczy i grzeszków typowych dla dzieł początkujących twórców. Ale jestem dobrej myśli. Wydaje mi się, że autorka ma ciekawe pomysły i chęci, po prostu porzeba jej więcej doświadczenia i cierpliwości. To co napisał OneTwo – to nie wyścigi, to nie korpo gdzie masz deadline. Poświęć tyle czasu ile Ci trzeba, obmyśl starannie swoją historię, dopieść ją na ile tylko się da, w ramach posiadanych w danej chwili umiejętności. No i przede wszystkim, nie obawiaj się zapytać o to czy owo, na pewno Ci nie przeszkodzi, a może pomóc Powodzenia!
    1 point
  20. Przeczytałem pierwszy tomik traktujący o tytułowej klaczy z Las Pegasus. Ogólnie, nie było to zadanie trudne; kolejne rozdziały są bardzo krótkie i historia zlatuje nawet w kilkanaście minut, toteż... Cóż, naprawdę ciężko jest się rozpisać. W każdym razie, przez cały czas miałem na względzie aktualny tytuł autorki: Początkująca Pisarka. W ogóle, to chyba nie jest pierwsze Twoje opowiadanie? Jedno z pierwszych chyba? No, w każdym razie, jest to dzieło początkującej pisarki i ma popełnione niemalże wszystkie grzeszki typowe dla dzieł początkujących. Postaram się je wymienić i zdać krótką relację na ich temat, doradzając jednocześnie co można by zrobić i na co zwrócić uwagę aby nastąpił ogólny progress Naiwna, uproszczona fabuła oraz konstrukcja świata Chodzi mi o to, że na jedno z pierwszych swoich opowiadań autorka zdecydowała się na historię miłosną z wielką intrygą w tle oraz księżniczkami. To był dosyć śmiały ruch. Zgodzę się, że opowiadanie ma w tle kilka dodatkowych wątków i chociaż próbuje opowiedzieć coś konkretnego, to jednak kreacja świata czy charakterów postaci została tutaj sprowadzona do minimum, w związku z czym ciężko jest znaleźć cokolwiek charakterystycznego, coś co zapadłoby w pamięć. Tak na dobrą sprawę, o głównej bohaterce mogę powiedzieć tyle, że często się czesze i ma straszliwie zaborczych rodziców. Wątek miłosny jest mocno uproszczony i nie budzi żadnych szczególnych emocji. Mamy strasznie dużo dialogów, mało opisów, a rozdziały i tak już były krótkie, na około stronki. Nie było zatem jak i kiedy rozwinąć uczucia postaci, sprawić aby czytelnik poczuł jakąś więź, czy chęć dalszego śledzenia historii, po prostu wszystko przyjmuje się "na klatę", dosyć beznamiętnie. Podobnie wypada wielka intryga i zwrot akcji, który nakręcił kilka finałowych scen, tuż przed zakończeniem, które... No, również jest mocno uproszone i właściwie nie daje zbytniej satysfakcji. Po prostu nie jest to zbytnio absorbujące, a ze strony czytelnika wiele nie da się zrobić gdyż ciężko się związać. I chociaż wszystkie te pomysły na fabułę zostały już wyczerpane do granic możliwości przez ostatnie lata, przeżute przez pop-kulturę, to jednak nigdy nie jest tak, że na starcie coś takiego skreślam, bo nawet oklepane pomysły można przedstawić porządnie, a nawet nieco inaczej. Bawić się rozmaitymi konwencjami czy motywami można bez końca. Niestety, jest to po prostu brak doświadczenia, ale pochwalam to, że ze wszystkich możliwych rzeczy o których można by napisać swoje pierwsze opowiadanie, autora wybrała wariant pozornie najambitniejszy – wielorozdziałowiec, historia miłosna, intryga i potencjalne zagrożenie dla ogólnego ładu w państwie. De facto, początkujący twórcy w ogóle relatywnie często porywają się na tę tematykę. Świetnie, jak stawiać sobie cele to jak najambitniejsze Niedoskonała forma Wbrew pozorom, nie jest tutaj wcale aż tak źle. Naprawdę. Chociaż mamy bardzo mało opisów i mało narracji, a zdania są pojedyncze, to jednak w tekście brakuje jakichś szczególnie rażących błędów ortograficznych. Za to mamy stosunkowo dużo błędów stylistycznych, na czele z mieszaniem się czasu przeszłego z teraźniejszym. Ale znowu, znaki interpunkcyjne są tam gdzie trzeba... Przynajmniej przez większość czasu. Mamy wielkie litery, akapity, entery oddzielają kolejne części tekstu więc nie wygląda to jak ściana zdań... Jasne, formatowanie: brak wyjustowania tekstu, zapis dialogów należałoby poprawić, wymienić dywizy na pół-pauzy, takie tam. Ale mając w pamięci rozmaite pierwsze fanfiki różnych autorów i autorek, nie tylko z fandomu MLP, mogło być dużo, dużo gorzej. Ale nie ma co się przejmować, bo na tym polu naprawdę wiele nie trzeba. Justowanie to kwestia jednego kliknięcia. A poprawa istniejącego już tekstu to uprzednie jego zaznaczenie, a potem jeden klik. Czym się dóżnią dywizy od pół-pauz i od pauz, jak je stawiać i kiedy, to jest dostepne w internecie, ale jeszcze lepszym pomysłem byłoby sprawdzenie jak wygląda zapis dialogowy czy sformatowany tekst w książkach, albo nawet innych fanfikach, tu na forum. Po prostu Poćwicz troszkę stawianie tych znaków, zapoznaj się z dostępnymi opcjami formatowania tekstu i bardzo szybko się nauczysz wykonywać te czynności automatycznie, kiedy zaczniesz pisać. Coś na przyszłość Problemem w „Klaczy z Las Pegasus” jest bardzo skromny opis świata. Mamy mało fragmentów opisujących czy to otoczenie, czy aktualne myśli postaci, również ekspozycje są bardzo uproszczone. Przez to o wiele trudniej cokolwiek sobie wyobrazić, czy wczuć się lepiej w treść. Jasne, są przecież króciutkie opowiadania, które mieszczą się na 6-15 stronach dlatego że mają średnio rozbudowane opisy itd. Ale one z reguły skupiają się na jednej rzeczy i nie jest to od razu wielka intryga mająca na celu jakiś przewrót, czy romans, który z uwagi na emocje, uczuciowość, potrzebuje więcej czasu na odpowiednie wprowadzenie (musimy poznać postacie, realia w jakich się obracają, jak wygląda ich życie i jak one się schodzą itd.) a potem zrealizowanie (rozwijanie się uczucia między zakochanymi i zmiany jakie się dokonują w ich życiu). Wycinki z życia, scena akcji, czy krótki epizod, te sprawy. Czasami jest to coś więcej, ale z tejże okazji serwowana jest również specjalna konstrukcja danego opowiadania. Dodajmy do tego, że kolejne rozdziały „Klaczy z las Pegasus” są i tak już bardzo krótkie, a mają dużo większe zadanie przed sobą, jako że mają tworzyć, w założeniach, dużo bardziej złożoną historię. Co do postaci, może jednak dobrze by było skoncentrować się na jednej albo dwóch? Plus jakieś postacie kanoniczne, w których skórze czujesz się najpewniej i które najłatwiej by było Tobie wykreować? No i wiesz, nie muszą to być od razu księżniczki, ale zwyczajne kucyki. Wiesz, żeby tych postaci było mniej na ekranie, ale żeby w zamian za to lepiej je nakreślić, opisać i... stworzyć wokół nich historię. W „Klaczy z Las Pegasus” jest zadziwiająco dużo postaci. Pojawiają się nowe pyszczki, nowe imiona, a my ani nie mamy zbytniego pojęcia jak one wyglądają, ani jak się zachowują, ich charaktery nie są rozwinięte w jakiś satysfakcjonujący, czy nawet pozwalający się zapamiętać sposób. Przez to naprawdę trudno się wczuć, czy czymkolwiek przejąć. Na przykład, Zupełnie podobnie jest z tłem postaci rodziców: skąd się wzięli, co osiągnęli. Wszystko wypada bardziej jak sucha relacja, a i tutaj nie udało się ustrzec od nielogiczności (np. ojciec urodził się w szlacheckiej rodzinie ale i tak był biedny). Ogólnie, przed naszą początkującą pisarką, @Nightmare Princess, jeszcze dużo pisania i czytania, dużo ćwiczeń, ale jestem pewien że dzięki konsekwencji oraz zacięciu w miarę kolejnych jej fanfików będzie coraz lepiej i lepiej Wówczas bardzo ciekawie będzie zerknąć w przeszłość, od czego się to wszystko zaczęło, a całokształt jej twórczości na pewno stanie się barwniejszy, ciekawszy, gdyż będziemy mieli doskonały, nie pomijający niczego zapis progressu jej stylu. Pozdrawiam!
    1 point
  21. Też się pochwalę się dziełem z gradobicia. Wrzucam fanfic, który według jury okazał się perełką w konkursie gradobicia. To krótka relacja z pamiętnika młodej klaczy, która musi się zmierzyć z niepokojącymi wydarzeniami i własnymi pragnieniami. Uśmiechnij się! Marzenia się spełniają! Miłego czytania Epic: 3/10 Legendary: 3/50
    1 point
  22. Tytuł: Bo początki bywają różne. Tagi: [Oneshot] [Slice of Life] [Alternate Universe] [Equestria Girls] Autor: Flashlight Korekta: karlik Z największą przyjemnością prezentuję Wam opowiadanie mojego autorstwa, które zajęło pierwsze miejsce w konkursie "Pierwszy dzień Sunset Shimmer". Sama fabuła jest rozbudowaniem pewnego wątku z fanfika "Magiczne dolegliwości", który był kilkukrotnie chwalony w komentarzach. Jednak z powodu napiętego grafika (i mojego niechlujstwa) opowiadanie nie zostało dopracowane tak jakby mogło być. Za to z pomocą karlik, za którą bardzo dziękuję, udało się pozbyć straszliwych błędów, dzięki czemu czytanie nie powinno stać się katorgą. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć miłej lektury Bo początki bywają różne.
    1 point
  23. Dobrze... ja... *podchodzi do mikrofonu* Ja chciałbym coś dodać... Nie znałem Cię zbyt dobrze, Logitech Internet Pro Keyboard, ale jestem pewien, że byłaś wspaniałą towarzyszką Youkaia, którego też nie znam. Czytając, jak wiele znaczyłaś dla tego człowieka, nie mogę powstrzymać łez, które... przepraszam. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak specjalna łączyła was więź. Wiem coś o tym. Wiem, że to wasza ceremonia, ale chciałbym dodać coś od siebie. Miałem pewną myszkę, nazywała się a4tech i ja... ja byłem z nią od trzeciej klasy podstawówki, od pierwszego komputera. Była ze mną 10 lat. I wciąż spoczywa w moim biurku, spokojnie, śpi sobie, gdyby nie ten odłamany lewy przycisk, wyglądałaby, jakby zaledwie spała. Straciłem ją spory czas temu, ale nigdy nie przywykłem do nowej. Straciłem umiejętności strzeleckie, zapał do jakichkolwiek gier fps, wszystko odeszło wraz z nią. Chciałem tylko powiedzieć, że wiem co czujesz. I że kocham moją myszkę, która przeprowadziła mnie przez 10 lat rozkosznego nerdowania, od GTA san andreas po 30 minut dziennie (bo mama wyznaczała) do parogodzinnych maratonów csa. Mam nadzieję, że Twoja klawiatura razem z moją myszką skaczą gdzieś razem po polach wiecznego klikania. Dziękuję.
    1 point
  24. Pokażę ekran blokady na telefonie, bo na komputerze nie mam nic ciekawego, od 4 lat to samo...
    1 point
  25. No to ja mam do oddania kody do The Dark Eye: Chains of Satinav i Resident Evil o HD, które chyba zostawię Zandiemu, jak tylko do mnie napiszę gdy będzie by mi przypomniał. Ale jak kto chce Dark Eye to mówić.
    1 point
  26. No popatrzcie drogie panie, wrona czeka już na lanie, I zobaczą wnet panowie, lanie będzie co się zowie. Bo miast wrony za kamrata, dano mi tu ot kurczaka. Co to gdacze "ma wygrana", a w rosole skończy z rana. Lecz gdzie moja jest maniera, pora spalić tu pozera. Nie wiem czego ty tu szukasz, skoro słowa tylko rzucasz, Na wiatr zbędę twe pogróżki, skoro kurze ty masz nóżki, Wśród zbłąkanych mknąc strumieni, wynik walki się nie zmieni. Lecz ty ze mną chciałeś tańczyć, więc nie będę cię tu niańczyć, Zapałkami spalę słowa, wnet odejmie ci się mowa, Hełm i miecz mi niepotrzebny, na twe pierze całkiem zbędny, Swoją liczbę masz nauczek - mi zostanie tu McKruczek. Lecz nie spuszczaj swojej grady, wszak tyś pewny żeś jest twardy. A me słowa niczym młoty, wnet rozerwą twoje loty. Kiedy skończę z tobą wreszcie, nie pokażesz się na mieście. Bo to sprawa niesłychana, żeby popiół dotrwał rana.
    1 point
  27. 7 Pozostaje jeszcze kwestia nagrody dla tego usera który wbije tą 200; np żeby Decu takiemu delikwentowi wysyłał pizzę (choćby miała iść z Sanoka do Szczecina, ma dotrzeć ciepła ) żartuje oczywiście ale jakiś reward być powinien
    1 point
  28. 5 Moim zdaniem admini powinni w tej zabawie mieć moc odejmowanie jakiejś konkretnej liczby np: 10, a nie kasowania całego licznika do zera.
    1 point
  29. Pomimo bardzo głębokiego snu Mroczna poczuła ostatni ruch towarzyszki. O to jej właśnie chodziło, była z siebie dumna pod niebo. Skoro tak niewinna postać jak ta niebieska klacz mogła ją polubić to chyba nie jest taka zła. Taki kolej rzeczy bardzo pasował Shadow, cicho jeszcze spojrzała na zasypiającą młodą i po chwili sama udała się w inny wymiar. W świat swoich snów, żadko kiedy je ostatnio miała, ale czasami zdarzały się wyjątki. Ta chwila aż prosiła się o jakiś sympatyczny dla umysłu sen, niestety przeszłość nie dawała jej odetchnąć nawet teraz. Po paru godzinach zbudziła się przez koszmar, widząc obok siebie wtuloną Midnight tylko lekko przystawiła do jej głowy swoją głowę. Cóż i tak sobie obie spały.
    1 point
  30. To tylko pusty post. Chyba? Piszę go trochę spontanicznie, mam nadzieję, że nie tylko w przypływie chwilowych emocji. Siedzę tak sobie, siedzę, odwiedzam Gmaila - uwaga do tekstu. Mimo, że nie jestem zadowolona z końcówki, wpadłam na absurdalny pomysł, by spróbować to dokończyć (wiem, niewiarygodna historia!). Może trochę późno, ale... Może lepiej późno niż wcale? Co prawda, szkoła wykańcza, ale przeczytałam jeszcze raz to, co opublikowałam i nie jest to znowu aż tak tragiczne (biorąc pod uwagę, że jednak ja to pisałam ) Teoretycznie, pierwsza część "Czerwonego Olbrzyma" jest moim zdaniem wcale "wykończona" i nie wymaga "poprawek fabularnych". Wstrzymam się jeszcze z publikacją, ale chyba wróciły mi siły. Chyba. Przemyślę wszystko raz jeszcze, spróbuję co nieco popoprawiać... Chyba zauważyłam, co mnie blokowało w późniejszych częściach - spróbuję coś na to zaradzić. Nie wiem, co mogę jeszcze napisać. Trzymajcie kciuki? Mam nadzieję, że to nie jest jedynie chwilowy nawrót natchnienia i faktycznie coś z tego wyniknie.
    1 point
  31. Przeczytałam kolejne dwa opowiadania, wypadałoby więc jakiś komentarz zostawić. W sumie cieszę się, że poczekałam z tym do skończenia tego drugiego, bo mam w ten sposób pełen obraz tego, co się z poszczególnymi bohaterami działo. Pierwszy fanfik, "Poznając nowy świat", oparty jest na w sumie bardzo prostym motywie, w sumie można by powiedzieć, że zbyt wiele się tam nie dzieje, ale mimo tego opowiadanie ani trochę nie nudzi i się nie dłuży, chociaż prawie 60 stron to naprawdę spory kawał tekstu. Przedstawiona sytuacja jest taka... no, życiowa, czyli idealna na dobry Slice of Life. Świetnie udało się przedstawić to przejście z jednego świata do drugiego, związane z tym wątpliwości i problemy. Na pewno bardzo pomogły w tym świetne opisy, czy to krajobrazu, czy to różniących się zwyczajów mieszkańców Equestrii i południa. Tak jak w pierwszym fanfiku są bardzo bogate i działające na wyobraźnię, napisane bardzo dobrym stylem, choć niepozbawione wad, ale o tym potem. Główny bohater jest naprawdę dobrze wykreowany i wiarygodny. Chociaż to jeszcze dziecko, mocno przywiązane do rodziny, specyficznie patrzące na świat i nieco naiwne, to wyraźnie widać w nim też wpływ nieprzyjaznego, dość brutalnego środowiska. Co prawda chwilami zastanawiałam się, czy jak na swój wiek nie jest trochę za mądry i zbyt dojrzały... ale może lepiej nie będę udawać, że znam się na dzieciach. Muszę też wspomnieć o Albercie, bo dostałam tu to, czego zabrakło mi w pierwszym opowiadaniu z serii. Wreszcie widać, że pod tymi wszystkimi wadami ma jakąś lepszą stronę, że faktycznie troszczy się o swoją rodzinę i chce dla niej jak najlepiej, ale zabiera się do tego w niewłaściwy sposób. I choć nadal zdecydowanie go nie lubię, to jednak jest to ciekawa i realistyczna postać i da się go przynajmniej częściowo zrozumieć. Nowi bohaterowie z tego opowiadania jakoś nieszczególnie zapadli mi w pamięć, może poza tym współlokatorem Gleipnira. Miło, że pomimo widocznych uprzedzeń i pewnego dystansu przynajmniej jeden z rówieśników nie był do niego nastawiony całkiem negatywnie. Właśnie, jak już przy tym jestem: nie mówię, że ta sytuacja z dręczeniem nowego, w dodatku "obcego", była nierealistyczna i niepasująca do fabuły, ale odniosłam wrażenie, że było to takie trochę... kopanie leżącego? I że obyłoby się bez tego, tym bardziej że ten motyw jest wszędzie. Nie pasowała mi jeszcze jedna rzecz: jak ta szkoła wyobrażała sobie, że dwunastolatek, który nigdy wcześniej nie chodził do szkoły, nadrobi cztery lata nauki w parę miesięcy? Zrozumiałabym, jakby to był rok czy dwa, ale to już wydawało mi się nieco naciągane. Mogli mu to jakoś bardziej rozłożyć w czasie. No i w sumie oczywiste było, że te testy mu za dobrze nie pójdą, zwłaszcza że nikt mu nawet nie pomógł w przygotowaniach... Ale to taki drobiazg. Drugi fanfik, "Na głębokich wodach" bardzo się od pierwszego różni, choć ma pewne wspólne motywy, jak dorastanie i radzenie sobie w nowym środowisku. Klimat jest cięższy, miejscami wręcz mroczny, w pewnym momencie zrobiło się naprawdę poważnie, szczególnie pod koniec. Na uwagę zasługują tu na pewno opisy walk, których w tym opowiadaniu jest sporo. Tak jak wszystkie opisy, są rozbudowane i szczegółowe, ale równocześnie nie brakuje w nich dynamiki. Mogę też odwołać swój zarzut z poprzedniego komentarza, dotyczący Fenrira. Jego postać została tu rozbudowana i już nie wydaje mi się tak bezbarwny, daje się lubić. Momentami mnie nieco irytował, ale biorąc pod uwagę jego wiek, to jego zachowanie jest jak najbardziej naturalne. Postacie drugoplanowe również są całkiem ciekawe i dobrze wykreowane. Tego trenera całkiem polubiłam, a Spicy... bardzo nie lubię, delikatnie mówiąc, strasznie mnie swoim sposobem bycia denerwowała. Ale nie uznaję tego za wadę, bo to przemyślana, wyrazista postać, i na pewno jej losy nie są mi obojętne. W sumie to teraz zastanawiam się, w jakich czasach ma rozgrywać się akcja tych opowiadać, bo z jednej strony są tu latarnie i dość zaawansowana aparatura medyczna, a z drugiej strzelają do siebie z łuków. Nie wiem, może się nie znam, ale wydaje mi się, że broń palna jednak bardziej by tu pasowała. Przejdę do kwestii, które dotyczą obydwu opowiadań. Jak już wspomniałam, opisy są bardzo dobre, jednak nie jestem pewna, czy zapomniałam o tym w poprzednim komentarzu wspomnieć, czy też w rozpoczęciu serii takiego problemu nie było, ale momentami są one trochę przekombinowane. Niektóre użyte określenia są zbyt wymyślne. Nie oszukujmy, większość ludzi nie ma pojęcia, jaki to kolor cynobrowy. Nie mówię, żeby ograniczać się tylko do podstawowych nazw kolorów i nie korzystać z rzadziej używanych wyrazów, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Zapadło mi jeszcze w pamięć określenie krwi jako "ważnego dla organizmu płynu" czy coś w tym rodzaju, co jak dla mnie brzmi nieco śmiesznie i zepsuło na moment klimat. I nie był to jedyny taki przypadek. Starałam się zaznaczać błędy, których niestety trochę było. Zdarzały się literówki i dziwnie skonstruowane zdania, ale najwięcej było błędów interpunkcyjnych. Odniosłam wrażenie, że przecinki stawiane były bardziej na wyczucie niż według jakiś konkretnych zasad. Szkoda, że seria nie ma korektora czy prereadera (a przynajmniej nie widzę nikogo takiego wymienionego w pierwszym poście), bo znaczną część tych błędów można by łatwo wyeliminować. To chyba wszystko, jak na razie. Mimo drobnych wad, seria póki co trzyma wysoki poziom i bardzo ją polubiłam, więc na pewno będę kontynuować czytanie (i może w międzyczasie dojdę do wprawy w komentowaniu). Pozdrawiam i życzę dużo weny do dalszego pisania.
    1 point
  32. Ja też wyjątkowo napiszę komentarz, a co! Zaznaczam, że przeczytałem dopiero (?) siedem rozdziałów, więc nie będzie to opis moich wrażeń z całości (zatem pewnie napiszę coś/zadam pytanie/będę się zastanawiał nad czymś, co zostanie wyjaśnione w ostatnich rozdziałach... albo nie), "ostateczny" komentarz napiszę, po przeczytaniu całości. Dodatkowo, nie czytałem komentarzy/odpowiedzi, które się już u Pana pojawiły (bo spoilery...), więc pewnie powielę wiele kwestii, które już zostały wyjaśnione, więc proszę o wyrozumiałość... ale do rzeczy. Zatem: Jest to historia bardzo przyjemna (na tyle, na ile "przyjemnym" można nazwać opowiadanie z tagiem SAD jako głównym...) i niezwykle miło mi się ją czyta. O samej fabule (a raczej o pewnych nurtującym mnie kwestiach) może napiszę później, ponieważ tak naprawdę mam ochotę naskrobać coś o postaciach (aby nie spoilerować, ale nie tylko... choć pewnie i tak będą spoilery). Zacznę oczywiście od lazurowej czarodziejki. Trixie to dla mnie postać, której nie sposób nie polubić lub chociaż kibicować. Naprawdę, to, co ją spotkało i spotyka jest niezwykle dojmujące, aż chce się jej pomóc. Generalnie Trixie jest tu pośmiewiskiem, cały świat jest przeciwko niej, aż trudno mi było uwierzyć, że wszyscy bez wyjątku są wobec niej tacy okrutni. Znaczy wiem, że po tym co zrobiła, mieszkańcy miasteczka mają prawo czuć do niej co najmniej niechęć, ale żeby tak otwarcie okazywać jej agresywną, niebezpieczną wręcz wrogość? Trochę to dla mnie dziwne, w początkowych, hm, chyba dwóch rozdziałach, serio nie mogłem pojąć, dlaczego mieszkańcy Ponyville są do niej tak uprzedzeni, więc dałem sobie z tym spokój. Przecież tak naprawdę nic tak super-złego im nie uczyniła. Trochę popisów i wyższości, następnie zamknięcie miasteczka pod kopułą i wymuszenie pewnego rodzaju kultu jednostki czy wieszanie jakichś głupich flag, nie są w żadnym stopniu powodem to tak dużej pogardy wobec niej. To przecież Ponyville - opoka dobroci, stolica przyjaźni i światowe wręcz centrum zrozumienia oraz akceptacji. Chwilowe wygnanie Twilight też nie... a, właśnie - Twilight... Ech, co tu kryć - nie lubię jej. Zupełnie jej nie rozumiem, jest zaprzeczeniem wszystkiego, czego się można spodziewać po księżniczce przyjaźni, przeciwieństwem samej siebie. Jej agresja, brutalność i pycha są odpychające, jątrzyły mnie. Każdy fragment z Twilight wypada wg mnie blado, w porównaniu do jakiegokolwiek innego fragmentu Pana opowieści. I żebym nie został źle zrozumiany - nic nie mam do zarzucenia historii, opisom, stylowi etc. po prostu wszystko się rozbija o samą Twilight - gdy nadchodził "jej czas", po prostu pojawiał się na mej twarzy grymas (Tak jak w epizodzie No Sacond Prances...). Trudno mi przeboleć jej agresję i język, ale pal je licho. Najbardziej boli ten kontrast - to, jak bardzo Trixie pragnie się zmienić, jak ochoczo i szczerze to okazuje versus to, jak bardzo Twilight się w stosunku do niej myli. Jak bardzo pragnie, by słowa Trixie okazały się kłamstwem. Kobie... "klacza" wersja Stalina - tak sobie o niej pomyślałem. Ona się boi utraty władzy, wszędzie wietrzy spiski, wszystkich szpieguje i nikomu nie ufa. Wariatka. Co się z nią stało? Ja nie mam pojęcia. Nawet pomimo tego, że [SPOLER ALERT] koniec rozdziału VII jest dość dużym, że się tak wyrażę... kamieniem milowym tudzież punktem zwrotnym. [KONIEC SPOILERA]. Mam pewne podejrzenia, o których na końcu. Kilka zdań o przyjaciółkach Twilight. O niektórych niewiele, a o pewnych wiele (Rany, mam nadzieję, że prawidłowo wstawię znacznik spoiler, bo zdarza mi się źle go wprowadzić - czujcie się ostrzeżeni). Na początek Rainbow Dash; jest dokładnie taka, jaka powinna wg mnie być - podejrzliwa i pełna niechęci wobec Trixie, ale w ostatecznym rozrachunku daje czarodziejce szansę... a przynajmniej próbuje. Fluttershy... cóż, ma serce po właściwej stronie, jak to ona. Kieruje nią bezinteresowność i troska, co by nie pisać spoilerów na tym skończę. Po prostu Fluttershy jest super. Co innego Rarity... tu, to tak szczerze będzie trochę małej prywaty - nie lubię jej (tej serialowej). Doskonale przypomniał mi Pan dlaczego. Jest (w fanfiku) próżna i wstrętnie pyszna. Ma gdzieś (wybaczcie wyrażenie) Flutterrshy, jej problemy i rozterki (o Trixie nawet nie wspominając). Dla mnie to wredna manipulatorka. UWAGA SPOILERY; Teraz coś o Applecjak i znów spoilery... Pinkie, to, cóż, po prostu i aż Pinkie. Zachowuje się absurdalnie, często dla mnie niezrozumiale, ale jest magapozytwyna i zabawna, Super. Bardzo bym chciał coś jeszcze napisać o postaciach, np. o służbie Twilight, (choć w sumie zachowanie sprzątaczek nie zasługuje na jakikolwiek komentarz), lub o Spiku (bo smok to moja ulubiona postać w serialu, ale u Pana jest chyba tylko raz, znaczy w jednym rozdziale, szkoda, niezły z niego zgrywus), ale na tym skończę, bo to chyba już nużące. Przejdę do moich fabularno-Twilightowych zagwozdek. UWAGA SPOILERY: Na koniec napiszę jeszcze o szeroko rozumianej stronie technicznej. Jest bardzo dobrze, ale wyłapałem kilka baboli. Nic specjalnego, ot brak odstępu po kropce a przed rozpoczęciem następnego zdania, czy przeciwnie - "podwójna spacja" i może dwie-trzy literówki. Wszystko Panu zaznaczę (tzn. za pomocą tych sugestii, czy jak to się tam nazywa), ale w innym terminie, po przeczytaniu całości. Zabiorę się wówczas powtórnie za czytanie na komputerze (czytam na telefonie), powoli i dokładnie. Mam tylko nadzieję, że czytając po raz drugi tych baboli nie przeoczę. To tyle. Dziękuję za przeczytanie tego cokolwiek długiego komentarza (który nawiasem mówiąc i tak jest spoto krtsyz od pierwotnego, bo piszę już po raz kolejny; był gotowy, ale podczas wysyłania nie wiedzieć czemu aż 2/3 się "urwały". Po prostu zniknęły, nie pojawiły się na forum... nie wiem czemu. I kilkaset wyrazów poszło się kochać). Pozdrawiam. Youkai20
    1 point
  33. @Zegarmistrz Wrona dotarła na miejsce zdarzenia, ekhem, ekhem. Prawie południe na zegarze, witaj w swoim koszmarze. Jakoś tu nie widzę Smoka, oto słowa Proroka: Chronometr, Samotny Bóg i jego plaga. Spójrz w dół, co tam leci? To chyba Twoja przewaga. Zgodnie z moimi wizjami, bawisz się zapałkami. Teksty prosto z średniowiecza, brakuje hełmu i miecza, chciałeś palić heretyków a jesteś w Klubie Antyków. To ja podpalam stos i zostawiam trupa, ty bądź grzeczny, Zegarze i sam się przywiąż do słupa. Jeśliś taki skory do tańca, skąd ta mina skazańca? Dasz radę się uśmiechnąć, Zegar, ja w Ciebie wierzę. Ty tańczysz na moim grobie, a ja w nim dawno nie leżę. Wstałem i zrozumiałem, że mam coś do zrobienia, skopać Ci tyłek, ot co, nie zrzucę tego brzemienia. Na naszej walki rozpoczęcie, pomyślałem o małym prezencie: Proszę, łap kołkownicę, trzymaj kciuk na blokadzie, próbuj szczęścia i pamiętaj, masz pełno nabojów w zadzie~
    1 point
  34. Tak wiem, nie mam talentu ale się staram :3
    1 point
  35. W takim razie dalej przechodzą: White Hood, Kruczek, Rzymianin i Zegarmistrz! Gratki, panowie! A co z półfinałami? Zmieniam nieco formę, bo poprzednia nie wyszła. Zaczynacie od jutra i każdy ma 2 dni na napisanie swojej części rapsów. Jeśli nie zmieści się w czasie, to odpada. Nasze pary to: @WhiteHood i @Rzymianin oraz @Zegarmistrz i @Kruczek Czyli jutro swoje rapsy zaczynają White Hood (przeciwko Rzymianinowi) i Zegarmistrz (przeciwko Kruczkowi).
    1 point
  36. No i parę nowych rzeczy w GOG connect, jak już ktoś na GOGa zawita to warto sprawdzić czy nie można sobie czegoś dodać Jest także ponownie Dead Space na Originie za darmo, jak ktoś kiedyś nie wziął.
    1 point
  37. To ja to tak tu zostawię.
    1 point
  38. Zabawki z którymi coś jest nie tak:
    1 point
  39. Witam i od razu dziękuję za poświęcony na przeczytanie mojego fanfika czas oraz podzielenie się wrażeniami! A uwierzysz, że ja sam raz po raz sięgam do katalogu, żeby nie pisać w kółko tych samych, podstawowych barw? Serio, ja aż tak nie widzę kolorów, ale dzięki temu mam u siebie barwy bursztynowe, miodowe, seledynowe, czy malachitowe i te teksty cierpią na powtórzenia dużo mniej. No, chociaż teraz będę liczył różne "być" oraz inne rzeczy w akapitach, by powtorzeń nie było w ogóle, albo naprawdę, możliwie jak najmniej No i cóż... Dziękuję. Owszem, chciałem nadać temu infantylnego, kucykowego wydźwięku, stąd niektóre sceny są właśnie takie naiwne, czy "głupiutkie". Swoją drogą, to jest idealne określenie, nie wiem, czemu wcześniej na nie nie wpadłem. To znaczy... Może od razu doprecyzuję, bo poprzednio (odpowiadając Alberichowi) pisałem jakby coś innego, ale miałem wtedy na myśli kanoniczne charaktery/ zachowania postaci jako podstawowy budulec serialowej atmosfery. Perfekcyjne ich oddanie pochwalam, ale sam niekoniecznie do tego dążę i sam niekoniecznie w takich kategoriach postrzegam ów "głupiutki" klimat. Bardziej właśnie poprzez naiwność poszczególnych zdarzeń, zbiegów okoliczności oraz rozwiązania problemów i to właśnie na tym polu chciałem nadać fanfikowi kucykowej atmosfery. Będę teraz troszkę zahaczał o spoilery, zatem... Jeszcze raz, dziękuję za polecenie opowiadania, garść ciepłych słów, a także nieco krytyki odnośnie fabuły i poszczególnych rozwiązań Doceniam! Pozdrawiam i życzę udanego popołudnia!
    1 point
  40. Jesteś nowy w internecie? Zastanawiasz się czym jest You Tube? Mamy coś dla ciebie
    1 point
  41. Witam serdecznie wszystkie osoby, które zechciały zajrzeć do tego tematu. Pochylcie swe głowy i urońcie wraz ze mną łezkę nad moją stratą. Moja ukochana mnie opuściła; nagle, bez zapowiedzi. Już jej nie ma i czuję pustkę. Napiszę teraz kilka zdań ku jej pamięci, specjalnie dla niej - tak prosto z serca: Kilkanaście lat. Tak długo byłaś wraz ze mną. Nie wiem jak mam Ci dziękować, za lata wierności, cierpliwości i zrozumienia. Przez te długie lata wciąż byłaś ze mną, zawsze cierpliwie czekałaś na mój powrót, czy to ze szkoły, czy też pracy. Wierność Twa często mnie wzruszała, przecież każdego roku oglądałem się za innymi... większymi, smuklejszymi, piękniejszymi. Ty jednak nie zwracałaś na to uwagi, pokornie milczałaś. Zawsze byłaś niczym Penelopa wyczekująca powrotu swego Odysa. Tak cudownie było codziennie położyć na Tobie palce. Nie powiedziałaś nic, gdy cię zalałem pierwszy, drugi i piąty raz... nic, ni słowa sprzeciwu. Czy pamiętasz jak strach mnie obleciał, gdy po raz pierwszy aż się z Ciebie wylewało? Prawdziwa trwoga, że już po Tobie i po mnie? Ty jednak zniosłaś to dzielnie, wciąż przy mnie trwałaś. Ba, przetrwałaś nawet pojedynek z kisielem, choć wypływał ze wszystkich Twych szpar, wszystkich zakamarków. Przetrwałaś, wytrzymałaś, choć kisiel był gorący, lepki. Po tamtym wydarzeniu miałem pewność, że Ty przetrwasz wszystko. Że jesteś niczym odporny na promieniowanie karaluch, niezatapialna jak Titanic. A jednak opuściłaś mnie wczoraj... nagle, niespodziewanie. Wyzionęłaś ducha. Nie pozostaje mi nic innego, jak się pożegnać. Cóż, zatem: I to tyle, jeśli chcecie coś dodać, to śmiało - piszcie. Na pewno będzie jej miło...
    0 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...