Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

Ja staram się jeść mięso rzadko, jeśli wiem co jadło i w jakich warunkach żyło. Te ze sklepu to czasami nawet moje koty nie chcą dotknąć. Antybiotyki, chemia, ale to jest bardzo obszerny temat. Ludzie  obrażają ludzi nie jedzących mięsa, przebywam w towarzystwie gdzie nie ma nikogo nastawionego pozytywnie, ani nawet neutralnie do wegetarianizmu. Tacy ludzie nikomu nie szkodzą, przynajmniej mnie się tak wydaje, ale wielu twierdzi że to zaraza i trzeba to tępić. I wszyscy spłycają do "biednych zwierzątek", bo taka jest moda, a tu chodzi o zdrowie, nasze i środowiska w którym żyjemy.

  • Mistrzostwo 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem z mojej perspektywy o przechodzeniu na wegetarianizm. Przestałam jeść mięso, bo po tylu lata wpychania w siebie żeberek, schabowego i innych podobnych zwyczajnie mi się przejadło, przestałam je całkowicie lubić, ostatecznie rezygnując z jego spożywania.
Początki były... trudne. Wmuszanie mięsa, specjalne przyrządzanie moich ulubionych potraw i wszelkie groźby "jak nie zaczniesz jeść mięsa to bla, bla". Unormowało się całkowicie po 1-2 miesiącach, znajomi przywykli i nie czuję większej różnicy niż przedtem.

 

Moja rodzina jak najbardziej nie planuje przechodzenia na wegetarianizm, ale wszystko da się ze sobą pogodzić. Jak wyglądają u nas posiłki? Jak chyba w każdej rodzinie, ale ja...

Zamiast schabowego do ziemniaczków można przyrządzić kotlet sojowy, bądź taniej - jajko sadzone.

Zamiast wędlinki na kanapeczkę - ser.

Nie wychodzi przez to jakoś bardzo drogo, bo te rzeczy jednak powinny się znaleźć w lodówce. Również zaczęłam jeść więcej warzyw i owoców, co raczej zaliczyłabym jako plus.

 

Podchodzę dość nieprofesjonalnie, na czuja, u dietetyka niestety nie byłam, ostatni termin na jaki byłam umówiona wypadał... podczas czerwcowego Comic Conu i ostatecznie zrezygnowałam z wizyty, a matka nie chciała na kolejną się umawiać. Jak robiłam ostatnio wszelakie badania - wszystko w zupełnej normie, czuję się również fenomenalnie. Wbrew pozorom nie schudłam, a przytyłam ponad 4 kg (kiedy wcześniej przez ponad rok utrzymywała się stała waga).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 15.3.2018 o 15:31, PervKapitan napisał:

Nie ma w tym żadnej hipokryzji. To że ktoś robi rzecz X dla zwierząt nie oznacza że musi poświęcać temu wszystko. życie nie jest czarno-białe. Nie wiem czy zdarza Ci się wpłacić grosz ze swojej kieszeni do jakiejś fundacji, ale jeśli nie będziesz oddawać im całej wypłaty to nie czyni Cię to hipokrytą. Wegetarianie sami od czasu do czasu zjedzą mięso (o ile lubią) i to jest zwyczajnie normalne. Tylko świry trzymają się jednego poglądu kurczowo i nie robią wyjątków. Jak pisałam wyżej, sama kocham zwierzęta ale nie przeszłabym na wegetarianizm dla nich. Prędzej dla środowiska.

 

Problem polega na tym, że wegetarianizm w żaden sposób nie pomaga zwierzętom. Ludzie którzy nie jedzą mięsa, żeby zwierzęta nie cierpiały chcą uspokoić swoje sumienie i żyć w przekonaniu, że robią coś dobrego. Z jednej strony nie jedzą mięsa, a z drugiej zanieczyszczają środowisko naturalne i zabierają zwierzętom przestrzeń do życia. 

 

Dnia 15.3.2018 o 15:54, W.B. napisał:

Antybiotyki, chemia, ale to jest bardzo obszerny temat. 

 

Czyli zupełnie jak u ludzi. 

 

Dnia 15.3.2018 o 15:54, W.B. napisał:

a tu chodzi o zdrowie, nasze i środowiska w którym żyjemy.

 

No właśnie ze "zdrowiem środowiska" to nie ma nic wspólnego. Tym bardziej z naszym. 

 

Ode mnie to tyle, bo to nie miejsce na rozbudowaną dyskusje o wegetarianizmie.

 

 

  • wtf 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niektórzy z Was mnie zirytowali, ale w sumie po co gniewać się na kogoś, kto nie ma i tak najmniejszego wpływu na moje życie? :).

Po pierwsze wegetarianizm nie jest drogi. I tak, chcę sobie sama gotować, bo w końcu za 3 lata będę miała 18 lat, więc muszę sobie jakoś zacząć powoli radzić. Ustaliłam już, że jak tylko skończę 18, to przechodzę na weganizm i ta decyzja jest niepodważalna. I weganizm wcale nie jest bez sensu, bo:

- Mam mocne uczulenie na mleko,  a tak poza tym nie chcę by krowy były masowo zapładniane dla mleka, czyli pieniędzy. Cielaki potem są zabierane od matki. Teraz postawcie się na miejscu tych krowich mam. Jakbyście się czuli gdyby Wasze ukochane dziecko zostało zabrane w jakieś obce miejsce, no nie wiem, np. do rzeźni, gdzie czekałaby je śmierć?

- Jajka - kury zwykle są źle traktowane... Takie "urządzenia do produkcji jajek" 

- Miód mnie brzydzi i nic na to nie poradzę :))

- A i oczywiście kosmetyki oraz ubrania!  Jakoś nie mam ochoty używać kosmetyków, które musiały przejść przez testy i dotknęły niewinnych zwierząt, które po tym umierały bądź były całe czerwone i obolałe. No i te fermy futerkowe, coś okropnego!

Bym się bardziej rozpisała, ale nie będę traciła energii, bo wątpię żeby do kogoś dotarło. Odnosząc się do moich argumentów skierowanych do rodziców, to były one bardzo przemyślane oraz obszerne.  Dziwią mnie również chrześcijanie mówiący, że trzeba jeść mięso. Przecież jedno z przykazań mówi  "nie zabijaj". Pewnie w innych religiach również są podobne przykazania czy coś takiego.

 

Poprawiłam błędy. Na przyszłość postaraj się pisać poprawniej ~Cahan

Edytowano przez Cahan
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 15.03.2018 o 15:54, W.B. napisał:

Antybiotyki, chemia

Zwierzęta trzeba jakoś leczyć. Poza tym jest coś takiego jak okres karencji. A chemia? Wszystko jest chemią. Na warzywkach też masz chemię.

 

43 minuty temu, Fluttershy MLP napisał:

wegetarianizm nie jest drogi

Wegetarianizm nie. Ale zróżnicowana i zbalansowana dieta wegańska potrafi być droga i upierdliwa.

45 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Mam mocne uczulenie na mleko

To nie powinnaś go spożywać i bez weganizmu. Też jestem uczulona na mleko.

 

51 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Teraz postawcie się na miejscu tych krowich mam. Jakbyście się czuli gdyby Wasze ukochane dziecko zostało zabrane w jakieś obce miejsce no nie wiem np rzeź, gdzie czekałaby je śmierć?

To porównanie jest bardzo infantylne. Krowy nie mają uczuć wyższych. Mówiąc dosadnie: nie kochają. Ani nie myślą o tym, co się stało z ich cielakami. Tak ma większość zwierząt. Czyli pewnie będzie trochę niespokojna przez chwilę, a potem jej przejdzie. Zwłaszcza, że cielaki zabiera się od razu, potem są karmione sztucznie i odchowywane: na mleko, na mięso, do dalszej hodowli.

 

1 godzinę temu, Fluttershy MLP napisał:

Jajka, kury zwykle są źle traktowane... Takie " urządzenia do produkcji jajek

Można kupować jaja od kur z wolnego wybiegu czy inne ekologiczne. Kury same z siebie te jajka produkują, taka ich natura.

 

1 godzinę temu, Fluttershy MLP napisał:

Jakoś nie mam ochoty używać kosmetyków, które musiały przejść przez testy i dotknęły niewinnych zwierząt, które po tym umierały bądź były całe czerwone i obolałe

Nie chcę Ci nic mówić, ale te, które nie były testowane, nie były testowane dlatego, że wcześniej ktoś inny już przetestował te same składniki na zwierzętach. Po prostu firma nie ponawia badań. Postęp jest okupiony cierpieniem. Cała medycyna też. Czy nawet produkcja karmy i innych akcesoriów dla zwierząt.

 

1 godzinę temu, Fluttershy MLP napisał:

te fermy futerkowe, coś okropnego

Fakt. Ale syntetyki nie są tu wcale lepsze dla środowiska, a nawet gorsze. Najbardziej humanitarne i ekologiczne są tak naprawdę futra z upolowanych zwierząt.

 

1 godzinę temu, Fluttershy MLP napisał:

Dziwią mnie również chrześcijanie mówiący, że trzeba jeść mięso. Przecież jedno z przykazań mówi,, nie Zabijaj".

Od razu zaznaczam, że nie jestem chrześcijanką. "Nie zabijaj" odnosi się do ludzi. 10 przykazań masz nawet w judaizmie, a pewnie i w islamie. Ten sam bóg, który mówił "Nie zabijaj", to lubił ofiary ze zwierząt. Także ten... Wyznawcy większości religii jedzą mięso i zabijają zwierzęta. A nawet ci, którzy go nie jedzą, to potrafią pracować w rzeźniach, więc to wcale nie jest tak kolorowo.

 

Ogółem Salto ma sporo racji - sam fakt, że żyjemy sprawia, że inne organizmy muszą umrzeć. Zwierzęta też. Co najwyżej można starać się to minimalizować na różne sposoby, a weganizm jest jednym z nich.

  • +1 8
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nikt nie zamierza zmieniać twojego zdania @Fluttershy MLP, możemy cię jedynie co do poniektórych rzeczy uświadomić, a niektóre, no wybacz, ale większego sensu nie mają jak to już @Cahan zaznaczyła. Osobiście dał mi dużego facepalma argument z przykazaniem, a Biblia niejednokrotnie dawała nam przykłady jak składano ofiary ze zwierząt czy sam Jezus spożywał z innymi ryby (więc możemy założyć, że wegetarianem nie był). Tak samo przykład z krową - postawiasz ją (chyba) wyżej niż ty, a ta człowiekowi nie może się równać jeśli chodzi o inteligencję. Nie sugeruję tutaj, że jestem nieczuły wobec zwierząt, tylko takie podejście nie jest odpowiednie. Gdyby sytuacja taka spotkała człowieka to fakt, byłoby to okrutne, a my mówimy o zwierzęciu hodowlanym. 

 

Jeśli traktujesz weganizm tak, że rezygnując z tego a tego uchronisz zwierzęta, to nie tędy droga i wniosek @Salto jest mega trafny w tej sytuacji. Może warto podejść do tego inaczej, bo jak powiedziałem, nie chcę ani ja, ani nikt inny mówić, ze masz robić tak jak my napiszemy. Możesz, ale to tylko jest w twoim interesie czy rozważysz nasze argumenty czy wolisz pozostać przy swoim, a parę sprzeczności w twojej logice stety lub niestety zauważyliśmy :godpony:.

 

  • +1 5
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Biblii jakoś za bardzo nie siedzę, ale co do tego jedzenia mięsa to coś jednak tam było na rzeczy. Z tego co kojarzę, kiedy był na początku ten cały Eden z Adamem i Ewą to nie mogli grzeszyć i między innymi dlatego nie jedli też mięsa. Mieli jeść roślinki ale potem się posypało z tym całym jabłkiem i wszystko w pizdu. Potem nadal Bóg kazał żreć tylko chleb i kamienie, bo mięso było "pokarmem nieczystym". Dopiero po potopie Brodaty Ziomek jednak zmienił zdanie i powiedział "A nie, mięso to jednak możecie bo bieda ogólnie, byle nie zawierało krwi życia, pozdro" 
Czyli faktycznie to "nie zabijaj" odnosiło się też do zwierząt, ale potem zostało zmienione bo trochę trudno jednak by się żyło. No ale tak już jest z religią, każdy ją sobie interpretuje i ustawia jak chce. 
A co do ofiar to też jakoś to było dziwnie, składali je jako przypomnienie o grzechu i jego konsekwencji czy coś, ale tego mięsa nie jedli. 
No ale co do tematu - tak bardzo jak chciałbym móc żreć kamienie w zgodzie ze zwierzątkami, tak niestety muszę się zgodzić z tymi mądralińskimi na górze. Prawdziwym problemem jest to, jak zwierzęta są traktowane w niektórych miejscach. Można dążyć do poprawy sytuacji i minimalizować te straty w zwierzętach, ale moim zdaniem lepiej wziąć pod uwagę inne aspekty - na przykład żeby te zwierzęta były humanitarnie traktowane zanim trafią na talerz i żeby się to mięso nie zmarnowało. 
Z tymi krowami jest tak jak Cahan napisała, nie mają uczuć wyższych, nie wiedzą co to zbrodnia. Ale na pewno wiedzą co to ból i o tym najbardziej należy pamiętać. 
I nie martw się, @Fluttershy MLP, mnie też irytują niektóre posty które tu przeczytałem, ale większość z ich autorów ma rację. A z tym Twoim weganizmem, jeśli podejdziesz dobrze do tematu to jak dla mnie świetna sprawa. Wszystko dla ludzi, a co to może zmienić, to czas pokaże. 
Niech Cię to wszystko nie zniechęca, a to co Ci mądrogłowcy wypisali potraktuj jako wyprowadzenie z błędu.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytat

 

Niektórzy z Was mnie zirytowali, ale w sumie po co gniewać się na kogoś, kto nie ma i tak najmniejszego wpływu na moje życie? :).

Po pierwsze wegetarianizm nie jest drogi. I tak, chcę sobie sama gotować, bo w końcu za 3 lata będę miała 18 lat, więc muszę sobie jakoś zacząć powoli radzić. Ustaliłam już, że jak tylko skończę 18, to przechodzę na weganizm i ta decyzja jest niepodważalna. I weganizm wcale nie jest bez sensu, bo:

- Mam mocne uczulenie na mleko,  a tak poza tym nie chcę by krowy były masowo zapładniane dla mleka, czyli pieniędzy. Cielaki potem są zabierane od matki. Teraz postawcie się na miejscu tych krowich mam. Jakbyście się czuli gdyby Wasze ukochane dziecko zostało zabrane w jakieś obce miejsce, no nie wiem, np. do rzeźni, gdzie czekałaby je śmierć?

- Jajka - kury zwykle są źle traktowane... Takie "urządzenia do produkcji jajek" 

- Miód mnie brzydzi i nic na to nie poradzę :))

- A i oczywiście kosmetyki oraz ubrania!  Jakoś nie mam ochoty używać kosmetyków, które musiały przejść przez testy i dotknęły niewinnych zwierząt, które po tym umierały bądź były całe czerwone i obolałe. No i te fermy futerkowe, coś okropnego!

Bym się bardziej rozpisała, ale nie będę traciła energii, bo wątpię żeby do kogoś dotarło. Odnosząc się do moich argumentów skierowanych do rodziców, to były one bardzo przemyślane oraz obszerne.  Dziwią mnie również chrześcijanie mówiący, że trzeba jeść mięso. Przecież jedno z przykazań mówi  "nie zabijaj". Pewnie w innych religiach również są podobne przykazania czy coś takiego.

 

Siostro @Cahan, proszę przygotować pawulon, mamy tu beznadziejny przypadek.

 

A tak całkiem serio. Nie musisz rezygnować z mięsa, możesz kupować to, które nie było torturowane. Oczywiście, jest ono znacznie droższe. Ja jednak jestem zdania, że jeżeli zwierze oddaje swe życie, w tym przypadku jest zabijane to dobrym sposobem na oddanie mu szacunku jest wykorzystanie jego ciała, od kości po mięso. To oczywiście moje zdanie.

 

Cytat

Dziwią mnie również chrześcijanie mówiący, że trzeba jeść mięso. Przecież jedno z przykazań mówi,, nie Zabijaj".

Przykazanie brzmi dokładniej nie morduj. Jak to brzmiało w hebrajskim, nie pamiętam. 

 

Cytat

 

Ten sam bóg, który mówił "Nie zabijaj", to lubił ofiary ze zwierząt. 


 

No właśnie, dlatego zaczynam poddawać w wątpliwość to co jest w starym przymierzu.


 

Cytat

 

Z tego co kojarzę, kiedy był na początku ten cały Eden z Adamem i Ewą to nie mogli grzeszyć i między innymi dlatego nie jedli też mięsa


 

To nie tak. Faktycznie, Bóg przeznaczył do jedzenia rośliny dla ludzi, a zjedzenie mięsa nie wiązałoby się z grzechem.

 

Cytat

 

A co do ofiar to też jakoś to było dziwnie, składali je jako przypomnienie o grzechu i jego konsekwencji czy coś, ale tego mięsa nie jedli. 


 

A pascha?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 15.03.2018 o 15:31, PervKapitan napisał:

Nie ma w tym żadnej hipokryzji. To że ktoś robi rzecz X dla zwierząt nie oznacza że musi poświęcać temu wszystko. życie nie jest czarno-białe. Nie wiem czy zdarza Ci się wpłacić grosz ze swojej kieszeni do jakiejś fundacji, ale jeśli nie będziesz oddawać im całej wypłaty to nie czyni Cię to hipokrytą. Wegetarianie sami od czasu do czasu zjedzą mięso (o ile lubią) i to jest zwyczajnie normalne. Tylko świry trzymają się jednego poglądu kurczowo i nie robią wyjątków. Jak pisałam wyżej, sama kocham zwierzęta ale nie przeszłabym na wegetarianizm dla nich. Prędzej dla środowiska.

Wegetarianie nie jedzą mięsa wcale...niektóre produkty wegetariańskie przypominają w smaku mięso, więc jak ktoś kiedyś lubił mięso, to może zjeść sobie takie właśnie jedzenie.

 

Oczywiście nie twierdzę, że jak przejdę na wegetarianizm to pomogę wszystkim zwierzętom. Jest to wyłącznie moja moralna sprawa i moje sumienie. Przecież nie jesteśmy zmuszeni jeść mięso- możemy je suplementować. Tak, zgadza się porównuje człowieka do zwierząt hodowlanych. Uważam, że ludzie i zwierzęta są równe no bo w końcu my to też zwierzęta. Dlaczego niektóre osoby tutaj uważają, że zwierzęta nie mają uczuć i szybko zapominają?  Absolutnie się z tym nie zgadzam...zwierzę pamięta,ale nie jest w stanie nic zrobić. Kiedy idzie ba rzeź to wie, że zaraz umrze,ale jest sparaliżowane strachem i nie ucieka.  Są też inne przypadki w których zwierzę robi wszystko by uciec. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Fluttershy MLP, mam do Ciebie sprawy:

1. Nie pisz posta pod postem, korzystaj z opcji Edytuj.

2. Staraj się pisać poprawnie. Stawiaj spacje po znakach interpunkcyjnych. W przypadku pauzy i półpauzy również po. Kiedy robisz cudzysłowie, to poprawny zapis wygląda tak (poza tym, że to rozpoczynające powinno być na dole): Widziałam "Wielką Rozróbę" i muszę ci powiedzieć, że wyszła fenomenalnie.

 

27 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Przecież nie jesteśmy zmuszeni jeść mięso- możemy je suplementować.

Suplementacja mięsa? Co?!

28 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Tak, zgadza się porównuje człowieka do zwierząt hodowlanych. Uważam, że ludzie i zwierzęta są równe no bo w końcu my to też zwierzęta. Dlaczego niektóre osoby tutaj uważają, że zwierzęta nie mają uczuć i szybko zapominają?

My i tasiemce to też zwierzęta. My i komary, to też zwierzęta. Mi żachwy to też zwierzęta, a nawet strunowce.

Zwierzęta nie są sobie równe, mają inaczej rozwinięte mózgi (a nawet ich brak). Krówki i inne koniki mają za słabo rozwinięte płaty czołowe by odczuwać uczucia wyższe - miłość czy nienawiść. Mogą mieć całkiem dobrą pamięć, ale nie posiadają zdolności do abstrakcyjnego myślenia czy myślenia o przyszłości.

36 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Kiedy idzie ba rzeź to wie, że zaraz umrze,ale jest sparaliżowane strachem i nie ucieka.  Są też inne przypadki w których zwierzę robi wszystko by uciec. 

Błąd. Stresuje się, bo transport jest stresujący. Tak samo jak zmiana miejsca, obecność obcych ludzi i zwierząt, Zwierzę robi wszystko by uciec od weterynarza. Albo konie, którym odwala, a jadą na zawody :P

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

44 minuty temu, Fluttershy MLP napisał:

Wegetarianie nie jedzą mięsa wcale...niektóre produkty wegetariańskie przypominają w smaku mięso, więc jak ktoś kiedyś lubił mięso, to może zjeść sobie takie właśnie jedzenie.

Niektóre produkty wegetariańskie potrafią zastąpić smak mięsa, ale tak naprawdę to rzadkość. Mam styczność z dietą wegetariańską, ponieważ moja siostra jest właśnie wegetarianką i z chęcią próbowałam jej potraw (swoją drogą bardzo dobre). Nie raz przygotowuje różne odpowiedniki dań mięsnych na wegetariańskie czy wegańskie. Jej dieta wyklucza mięso, jednak kiedy przyjedzie do rodziny to zdarzy jej się zjeść mięso, czy to wyskoczyć nawet na burgera. I dalej jest wegetarianką, ponieważ jej dieta wyklucza mięso, ale zdarzają się nieprzewidziane wyjątki, poza tym zwyczajnie lubi mięso. Nie mówię, że każdy wegetarianin musi robić wyjątki, ale to zwyczajnie normalne.

 

48 minut temu, Fluttershy MLP napisał:

Dlaczego niektóre osoby tutaj uważają, że zwierzęta nie mają uczuć i szybko zapominają?

Nie widziałam, by ktokolwiek w tym wątku napisał, że zwierzęta nie mają uczuć. Cahan jedynie zaznaczyła, że krowy nie posiadają uczuć wyższych, gdyż zwyczajnie ich mózg na to nie pozwala. Za bardzo jesteś tym wszystkim przejęta i wydaje mi się, że nie za bardzo rozumiesz to, co niektórzy chcą Ci przekazać. Nie próbujemy Ci wybić tego pomysłu z głowy (przynajmniej nie ja), ale raczej uświadomić o niektórych rzeczach. Czytaj dokładniej nasze posty.

 

14 minut temu, Cahan napisał:

Zwierzęta nie są sobie równe, mają inaczej rozwinięte mózgi

Tak samo jak owady (nie wiem jak inne bezkręgowce) zupełnie inaczej czują ból od nas, możliwe nawet, że go nie czują.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nie żalenie się... A może jednak, tyle że takie "nie do końca smutne"? :twilight3: Tak czy inaczej, daję tutaj ponieważ jest za długie na status. Wybaczcie za długość, ale inaczej się nie da. 

 

Udało mi się znaleźć legalną pracę (bez znajomości! Jak pizzę kocham! :) ) Szału nie ma, ale nie narzekam. Niestety muszę pracować z zapatrzonym w ekran smartfona idiotą. Pracujemy razem na stanowisku dyspozytora w piekarni. To właśnie my wprowadzamy wszelkie zamówienia (niektóre składane są telefonicznie). Dzwoni telefon. Dajmy na to Stefan odbiera i zaczyna się rozmowa: 

 

Stefan: "Halo? Tak, można jeszcze zamówić słodkie bułeczki. Ile? Jaki sklep? Dobra, wpiszę to do komputera"

 

Pani "kierownik" (czyli najstarsza stażem dziewczyna) mówi:

K: "Daj te zamówienie, wprowadzę je. Ty zrób (dajmy na to) faktury. Który to sklep?"

S: "Kapsztyfikator (nazwa zmyślona).

K: "Eee... Na pewno?"

S: "No tak, dlaczego pytasz?"

K: "Bo oni nigdy nie brali słodkich bułek, nigdy". :grumpytwi:

S: "Znaczy się, chyba oni. Facet mówił niewyraźnie, to może się pomyliłem"

K: "To dlaczego go nie dopytałeś? Jak się nazywał ten facet? Może po nazwisku dojdę"

S: "Powiedział tylko nazwę sklepu, ale mówię... mówił niewyraźnie" (wpatrzony w ekran)

K: "Jezu... teraz będę musiała dzwonić do wszystkich sklepów na "K" :rarity3:       

 

I tu rodzi się pytanie. Jakim głąbem trzeba być, żeby odwalić coś takiego? W ten oto sposób powstało opóźnienie (jakieś 30 minut), które spadło tylko i wyłącznie na mnie. Tak się bowiem składa, że przed końcem dnia muszę:

 

- wydrukować dowody dostaw, a nie zrobię tego bez kompletu zamówień. 

- wydrukować formularze zwrotów (ok 40 stron), dodać do nich pewien dokument oraz druczek z banku. Całość muszę wpiąć do odpowiednich segregatorów. Proste, ale czasochłonne. 

- wydrukować kilkaset etykiet (naklejek)  na: kanapki, ciasta, pieczywo, bułki słodkie oraz torty. Co prawda drukarka jest szybka, ale lubi się zapchać. Lepiej jej pilnować

- zaprojektować "opłatek", czyli nadruk na tort (nie zawsze)

 

Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to można robić kilka rzeczy na raz. Przykładowo - włączasz drukowanie dowodów dostaw (dobre 20 minut na drukarce igłowej) i zabierasz się za "opłatek" lub etykiety. Na szczęście udało mi się nadrobić opóźnienie. Niestety to był dopiero początek istnego armageddonu. Stefan w swojej wspaniałomyślności postanowił wydrukować za mnie dowody dostaw na bułki słodkie. Problem w tym, że coś namieszał i zamiast słodkich wyszły chleby :rarity3: Musiałem wrzucić do niszczarki zdublowany wydruk i zrobić ten właściwy. Kolejne 20 minut "w plecy"... 

 

No i wybiło mnie z rytmu. Wróciłem do etykiet, ponieważ muszę je mieć do godziny 18, max 19. Nagle coś "zgrzytnęło" - dosłownie. Patrzę, a tu iglak wciągnął papier. Moja reakcja - :flutterbad: Stefan założył go niedokładnie :madtwilight:No nic, odstawiam etykiety i biorę się za naprawę. Co gorsza okazało się, że muszę drukować całość od nowa. Nosz kurrr... Kolejne opóźnienie. Po chwili wpada ciastkarka i pyta o etykiety na bułki słodkie, a te są w powijakach. Rzucam wszystko i siadam do komputera. Pięć minut później przychodzi ktoś inny i pyta o dowody dostaw... A te się jeszcze drukują. FUUUUUUUUCK!!! :rapidash2: Nie minęło 10 minut, a ktoś z produkcji przychodzi i mówi: "zrób mi 10 etykiet na chleb tostowy, bo zabrakło. Tylko szybko bo zaraz kierowcy przyjadą po odbiór" I w tym momencie się pogubiłem... 

 

Jak widać przez jednego idiotę, który nie potrafi rozmawiać z ludźmi i zakładać papieru do drukarki igłowej musiałem biegać jak opętany. Koleś nie rozumie, że ta fucha jest cholernie odpowiedzialna, a piekarnia to jeden wielki mechanizm. Jeśli chce robić coś byle jak, byle szybciej, byle było, to niech idzie zamiatać ulice :burned:Na szczęście wkrótce odejdzie, bo ma dość tej pracy. I dobrze... 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nie żalenie się... A może jednak, tyle że takie "nie do końca smutne"? :twilight3: Tak czy inaczej, daję tutaj ponieważ jest za długie na status. Wybaczcie za długość, ale inaczej się nie da. 

 

Udało mi się znaleźć legalną pracę (bez znajomości! Jak pizzę kocham! :) ) Szału nie ma, ale nie narzekam. Niestety muszę pracować z zapatrzonym w ekran smartfona idiotą. Pracujemy razem na stanowisku dyspozytora w piekarni. To właśnie my wprowadzamy wszelkie zamówienia (niektóre składane są telefonicznie). Dzwoni telefon. Dajmy na to Stefan odbiera i zaczyna się rozmowa: 

 

Stefan: "Halo? Tak, można jeszcze zamówić słodkie bułeczki. Ile? Jaki sklep? Dobra, wpiszę to do komputera"

 

Pani "kierownik" (czyli najstarsza stażem dziewczyna) mówi:

K: "Daj te zamówienie, wprowadzę je. Ty zrób (dajmy na to) faktury. Który to sklep?"

S: "Kapsztyfikator (nazwa zmyślona).

K: "Eee... Na pewno?"

S: "No tak, dlaczego pytasz?"

K: "Bo oni nigdy nie brali słodkich bułek, nigdy". :grumpytwi:

S: "Znaczy się, chyba oni. Facet mówił niewyraźnie, to może się pomyliłem"

K: "To dlaczego go nie dopytałeś? Jak się nazywał ten facet? Może po nazwisku dojdę"

S: "Powiedział tylko nazwę sklepu, ale mówię... mówił niewyraźnie" (wpatrzony w ekran)

K: "Jezu... teraz będę musiała dzwonić do wszystkich sklepów na "K" :rarity3:       

 

I tu rodzi się pytanie. Jakim głąbem trzeba być, żeby odwalić coś takiego? W ten oto sposób powstało opóźnienie (jakieś 30 minut), które spadło tylko i wyłącznie na mnie. Tak się bowiem składa, że przed końcem dnia muszę:

 

- wydrukować dowody dostaw, a nie zrobię tego bez kompletu zamówień. 

- wydrukować formularze zwrotów (ok 40 stron), dodać do nich pewien dokument oraz druczek z banku. Całość muszę wpiąć do odpowiednich segregatorów. Proste, ale czasochłonne. 

- wydrukować kilkaset etykiet (naklejek)  na: kanapki, ciasta, pieczywo, bułki słodkie oraz torty. Co prawda drukarka jest szybka, ale lubi się zapchać. Lepiej jej pilnować

- zaprojektować "opłatek", czyli nadruk na tort (nie zawsze)

 

Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to można robić kilka rzeczy na raz. Przykładowo - włączasz drukowanie dowodów dostaw (dobre 20 minut na drukarce igłowej) i zabierasz się za "opłatek" lub etykiety. Na szczęście udało mi się nadrobić opóźnienie. Niestety to był dopiero początek istnego armageddonu. Stefan w swojej wspaniałomyślności postanowił wydrukować za mnie dowody dostaw na bułki słodkie. Problem w tym, że coś namieszał i zamiast słodkich wyszły chleby :rarity3: Musiałem wrzucić do niszczarki zdublowany wydruk i zrobić ten właściwy. Kolejne 20 minut "w plecy"... 

 

No i wybiło mnie z rytmu. Wróciłem do etykiet, ponieważ muszę je mieć do godziny 18, max 19. Nagle coś "zgrzytnęło" - dosłownie. Patrzę, a tu iglak wciągnął papier. Moja reakcja - :flutterbad: Stefan założył go niedokładnie :madtwilight:No nic, odstawiam etykiety i biorę się za naprawę. Co gorsza okazało się, że muszę drukować całość od nowa. Nosz kurrr... Kolejne opóźnienie. Po chwili wpada ciastkarka i pyta o etykiety na bułki słodkie, a te są w powijakach. Rzucam wszystko i siadam do komputera. Pięć minut później przychodzi ktoś inny i pyta o dowody dostaw... A te się jeszcze drukują. FUUUUUUUUCK!!! :rapidash2: Nie minęło 10 minut, a ktoś z produkcji przychodzi i mówi: "zrób mi 10 etykiet na chleb tostowy, bo zabrakło. Tylko szybko bo zaraz kierowcy przyjadą po odbiór" I w tym momencie się pogubiłem... 

 

Jak widać przez jednego idiotę, który nie potrafi rozmawiać z ludźmi i zakładać papieru do drukarki igłowej musiałem biegać jak opętany. Koleś nie rozumie, że ta fucha jest cholernie odpowiedzialna, a piekarnia to jeden wielki mechanizm. Jeśli chce robić coś byle jak, byle szybciej, byle było, to niech idzie zamiatać ulice :burned:Na szczęście wkrótce odejdzie, bo ma dość tej pracy. I dobrze... 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Triste Cordis Całę szczęście, jak napisałeś, ten typ planuję odejść więc jakoś to wytrzymasz. Na pokrzepienie powiem Ci tak, że mój kumpel zatrudnił się w drukarni, bo chciał dorobić. Jego praca polegała na noszeniu cholernie ciężkich szpulek z materiałem oraz dolewanie farb do maszyny, która psuła się co dwie godziny i wytryskiwała z niej farba, którą musiał ścierać z podłogi szmatą. Wszystko to pod okiem "starszego drukarza", który cały czas mu mówił, że jest debilem i że do niczego się nie nadaję. Praca 6 dni w tygodniu, farba przeżarła mu ciuchy, cały czas chciało mu się rzygać i w ogóle jak myślał o tym, że ma tam jutro iść ( po powrocie nic nie robił tylko spał) to miał ochotę się zastrzelić.

Zawsze, jak ja albo ktoś obok mnie narzeka na swoją robotę (broń boże nie mówię, że Twoje uwagi do tego typa są wydumane oraz że cała ta sytuacja jest błaha) to mam przykład tego kumpla z tyłu głowy, który przeszedł przez najprawdziwsze tortury (jak mu odmówili przeniesienia to rzucił tą robotę i mówił, że to była najlepsza decyzja jego życia).

 

Ja natomiast ostatnio przeszedłem przez mocno poronioną sytuacje. Przedwczoraj późnym wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Stwierdziłem: znowu cholerne zapalenie, jutro jadę do lekarza. Zaspałem więc nie udało mi się rano zamówić wizyty (7:30 około trzeba dzwonić). Pojechałem i tak recepcjonistka mnie zjebała że nie zadzwoniłem i każde czekać, aż się miejsce zwolni, chociaż mówię jej, że mnie boli. Siedzę w tej poczekalni, gadam z jakąś młodą babką co też bez numerka jest. Po godzinie ucho zaczyna mnie tak boleć, że ledwo jestem w stanie myśleć. Babka sugeruję, abym wszedł bez kolejki. Jakiś facet mnie wpuścił przed siebie, ale lekarz mówi, że nie ma numerka to nie obsłuży mnie, a jak mnie boli to obok jest pielęgniarka. Wchodzę tam, mówię że boli a babka że ma pacjenta i mam spadać. Wracam na korytarz, mówię co i jak (reszta oczekujących pacjentów zdaję się przejęła moim stanem xd) i ta pani bez biletu sugeruje, żebym sobie poszedł i wydrukował bilet jako priorytet, bo kiedyś tam miała problem z kręgosłupem i ledwo chodziła, kazali jej czekać i bez niczyjej zgody wydrukowała sobie priorytet i wlazła pierwsza. Stwierdzam, chuj co mi szkodzi więc idę wydrukować lecz zatrzymuję mnie recepcjonistka, która zachowywała się tak jakbym bombę tam podkładał. Wysłała mnie znowu do pielęgniarki, ta mówi, że bez zgody lekarza nie może podać nic przeciwbólowego i muszę czekać aż mnie lekarz przyjmie.

A teraz najlepsze: wracam wkurwiony i obolały na korytarz i babka z recepcji chce, abym zapoznał się z instrukcją do biletów typu priorytet, bo to jest święta świętość i złamanie tego regulaminy skutkuje chyba klątwą. Korzystać z tego mogą jedynie zastępujące osoby:

- kobiety z zaawansowanej ciąży i niemowlaki do 3 miesiąca życia (w sumie logiczne)

- osoby z ciężkim zagrożeniem życia (dosyć oczywiste, ale...)

- honorowi dawcy krwi (NO BEZ JAJ)

- BYLI LUB CZYNNI ŻOŁNIERZE - NO CHYBA ICH TAM POSRAŁO, PRIORYTET POWINIEN BYĆ OD JAKIEŚ SKALI PROBLEMU A NIE OD JAKIEŚ ZASRANEJ RANGI!!!.

Jak to zobaczyłem to się mało nie przewróciłem. Doczołgałem się na swoje miejsce, miła pani poczęstowała mnie tabletką przeciwbólową która nie pomogła. Ostatecznie to ona właśnie dostała numerek od recepcjonistki pierwsza, BO PRZYSZŁA WCZEŚNIEJ ODE MNIE, a mnie wpuszczono prawie na samym końcu. Spędziłem w tej jebanej poczekalni dwie i pół godziny aby wyjść z receptą na leki za 70 PLNów po 8 minutach. Wlał mi tam niby jakiś płyn do ucha który pomógł, ale jak wróciłem do chaty to znowu myślałem, że wykituję. Całą noc nie mogłem zasnąć i wciąż boli mnie pół twarzy.

Dawno nie miałem tak kuriozalnej sytuacji, a tej cały priorytetowy bilet to już kompletna kpina z ludzi. Nie wiem, co ta stuknięta recepcjonistka chciała mi udowodnić, ale gdyby mi tego nie pokazywała, to zaoszczędziła by mi mnóstwo i najpewniej nie pisałbym tu tego. 

  • wtf 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 24.03.2018 o 08:03, Talar napisał:

 

Ja natomiast ostatnio przeszedłem przez mocno poronioną sytuacje. Przedwczoraj późnym wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Stwierdziłem: znowu cholerne zapalenie, jutro jadę do lekarza. Zaspałem więc nie udało mi się rano zamówić wizyty (7:30 około trzeba dzwonić). Pojechałem i tak recepcjonistka mnie zjebała że nie zadzwoniłem i każde czekać, aż się miejsce zwolni, chociaż mówię jej, że mnie boli. Siedzę w tej poczekalni, gadam z jakąś młodą babką co też bez numerka jest. Po godzinie ucho zaczyna mnie tak boleć, że ledwo jestem w stanie myśleć. Babka sugeruję, abym wszedł bez kolejki. Jakiś facet mnie wpuścił przed siebie, ale lekarz mówi, że nie ma numerka to nie obsłuży mnie, a jak mnie boli to obok jest pielęgniarka. Wchodzę tam, mówię że boli a babka że ma pacjenta i mam spadać. Wracam na korytarz, mówię co i jak (reszta oczekujących pacjentów zdaję się przejęła moim stanem xd) i ta pani bez biletu sugeruje, żebym sobie poszedł i wydrukował bilet jako priorytet, bo kiedyś tam miała problem z kręgosłupem i ledwo chodziła, kazali jej czekać i bez niczyjej zgody wydrukowała sobie priorytet i wlazła pierwsza. Stwierdzam, chuj co mi szkodzi więc idę wydrukować lecz zatrzymuję mnie recepcjonistka, która zachowywała się tak jakbym bombę tam podkładał. Wysłała mnie znowu do pielęgniarki, ta mówi, że bez zgody lekarza nie może podać nic przeciwbólowego i muszę czekać aż mnie lekarz przyjmie.

A teraz najlepsze: wracam wkurwiony i obolały na korytarz i babka z recepcji chce, abym zapoznał się z instrukcją do biletów typu priorytet, bo to jest święta świętość i złamanie tego regulaminy skutkuje chyba klątwą. Korzystać z tego mogą jedynie zastępujące osoby:

- kobiety z zaawansowanej ciąży i niemowlaki do 3 miesiąca życia (w sumie logiczne)

- osoby z ciężkim zagrożeniem życia (dosyć oczywiste, ale...)

- honorowi dawcy krwi (NO BEZ JAJ)

- BYLI LUB CZYNNI ŻOŁNIERZE - NO CHYBA ICH TAM POSRAŁO, PRIORYTET POWINIEN BYĆ OD JAKIEŚ SKALI PROBLEMU A NIE OD JAKIEŚ ZASRANEJ RANGI!!!.

Jak to zobaczyłem to się mało nie przewróciłem. Doczołgałem się na swoje miejsce, miła pani poczęstowała mnie tabletką przeciwbólową która nie pomogła. Ostatecznie to ona właśnie dostała numerek od recepcjonistki pierwsza, BO PRZYSZŁA WCZEŚNIEJ ODE MNIE, a mnie wpuszczono prawie na samym końcu. Spędziłem w tej jebanej poczekalni dwie i pół godziny aby wyjść z receptą na leki za 70 PLNów po 8 minutach. Wlał mi tam niby jakiś płyn do ucha który pomógł, ale jak wróciłem do chaty to znowu myślałem, że wykituję. Całą noc nie mogłem zasnąć i wciąż boli mnie pół twarzy.

Dawno nie miałem tak kuriozalnej sytuacji, a tej cały priorytetowy bilet to już kompletna kpina z ludzi. Nie wiem, co ta stuknięta recepcjonistka chciała mi udowodnić, ale gdyby mi tego nie pokazywała, to zaoszczędziła by mi mnóstwo i najpewniej nie pisałbym tu tego. 

 

jeśli mogę coś poradzić... jeśli ból ucha Ci nie przejdzie albo będzie nawracał polecam zapisać się do prywatnego, naprawdę polecanego laryngologa.

też mnie kiedyś bolało ucho, poszłam do lekarza i dał mi coś na to ale w ogóle nie przechodziło, co więcej po ponad tygodniu bólu prawie nic nie słyszałam  na to ucho... w końcu się wkurzyłam i znalazłam na znanylekarz najlepszego specjalistę w moim mieście. opowiedziałam mu sytuacje, ten nawet nie dotknął ucha, popatrzył w gardło itd, stwierdził że to infekcja pogrypowa, dał mi tabletki na katar, płukankę do gardła i powiedział żebym brała to 3 razy dziennie, bo póki nie wyleczę resztek grypy (widocznie leki na grypę od lekarza nie wyleczyły mnie do końca...) to mnie nie przejdzie... i faktycznie po tym co mi dał przeszło mnie w 2 dni i już nigdy nie wróciło.

są rzeczy, których zwykli śmiertelnicy nie są w stanie dostrzec :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może nie będzie to wyżalanie się, a chęć wywalenia czegoś z siebie, co już długo trzymam. Będzie mała rozbieżność, bo to parę rzeczy, ale spróbuję żeby to było wszystko spójne i czytelne, jeżeli komuś faktycznie chce się czytać.
Męczy mnie świadomość jak na wiele rzeczy nie mam wpływu, i jedynym co mogę zrobić to je zaakceptować. Zawsze żyłem przekonaniem że z każdej sytuacji jest wyjście, i jest to po części prawda, ale coraz więcej tych rozwiązań mi się nie podoba. Najczęstszym rozwiązaniem jest właśnie akceptacja faktów. Faktów różnych, że czasu nie idzie zatrzymać, że czekają mnie nieuniknione wybory życiowe których potem żałuję ale nie mogę, bo pewnie wybrałbym gorzej, generalnie najwięcej jest tu przykładów z cyklu "jest tak, bo tak", oraz ostatnie, tego że nie mogę się cieszyć dniem bo ciągle coś nade mną wisi czy tam goni, jeszcze chyba nie miałem takiego dnia w którym mógłbym odetchnąć i powiedzieć "czuję się niczym niezagrożony". Coraz częściej zerkam w przeszłość zamiast przyszłość, której stale się boję, patrzę na zdjęcia, filmy, wspominam miłe sytuacje, tylko że cieszę się nimi kiedy jest już za późno i po fakcie, bo kiedy trwały oczywiście martwiłem się że ta miła dla mnie chwila niezauważalnie minie. Przyzwyczaiłem się trochę do tego że nic nie jest stałe, ale nadal mnie to boli, bo tak jak mówię, zamiast cieszyć się że coś jest, to widzę tylko jak ucieka. Na przykład jak spędzam czas z grupą ludzi których lubię. Zamiast normalnie gadać to ja zaczynam w pewnym momencie zamykać się w sobie, odchodzić na ubocze ze swoimi dziwnymi rozkminami przez co inni się martwią. W ogóle ludzie to osobna kategoria, bo do tego że odchodzą, w ten czy inny sposób też już jestem przyzwyczajony. Na tyle, że trochę się boję. Jakiś czas temu usłyszałem o jednym starszym znajomym, że poszedł na molo fotografować wschód słońca ale się poślizgnął, upadł nieprzytomny do morza i utonął. Już nawet powieka mi nie drgnęła czy przykro mi nie było, przez takie chwile mam też wrażenie że uczucia ze mnie uszły. Bo chyba powinienem coś wtedy czuć? Tego człowieka już nigdy nie zobaczę, zwyczajnie nie istnieje poza tym cudownym miejscem do ucieczek zwanym pamięcią. To chyba najcenniejszy skarb jaki mam.
A to że wszystko jest takie niestałe, też powoduje że większości czynności, zadań, dróg, czegokolwiek, zwyczajnie odechciewa mi się podejmować. Po co to robić, skoro wszystko jest takie ulotne, po co się trudzić, skoro ostatecznie wszystko jest na próżno, ostatecznie nie zostanie nic z całego wysiłku włożonego w uzyskanie konkretnych celów? Po co zawierać znajomości skoro prawdopodobnie po szybkim czasie się rozejdą przez jakikolwiek splot wydarzeń czy zwyczajną śmierć? Stąd też mój ogromny problem i blokada w ich zawieraniu, już dostatecznie ciężko próbuję utrzymać te istniejące, i ubolewam nad tymi które osłabły. Prawdopodobnie jest to moja wina, bo chciałbym ciągle stać w jednym miejscu. Nie umiem rozmawiać ani przebywać z niegdysiejszymi kumplami. Ale to żałośnie brzmi, co? Mam też wrażenie że cały ten strach i niechęci biorą się od mojego niezdecydowania życiowego, niskich wymagań, czy już prawie kompletnego braku poczucia własnej wartości i wiary w siebie. Nie wiem czego mógłbym oczekiwać od życia, wydaje się że wszystko co bym chciał już osiągnąłem i najlepiej jakby zostało tak jak jest. Niby mam pasje które mogę rozwijać by sobie dobrze żyć, fotografie, gry, i tak dalej, ale zdarzają się przygniatające chwile kiedy przestaję czerpać z tego przyjemność. A jak nie ma przyjemności, to co jest? Kiedyś za dzieciaka uwielbiałem łowić ryby za pomocą wędek czy podrywek, obserwować je, karmić, oczywiście wszystkie były wypuszczane i żadnej nie stała się krzywda. Kiedy tylko byłem na działce to stale kręciłem się przy wodzie. Autentyk - pomyślałem wtedy że nie chcę zostawać smutnym człowiekiem i stracić zainteresowania tym co teraz robię. Oczywiście tak się stało, obecnie nie wiem co o tym myśleć. Jak na razie nadal studiuję, uczę się, by zapewnić sobie kiedyś jakąś życiową samowystarczalność. Nie idzie mi to zbyt dobrze, ba, w ogóle życia nie ogarniam i czuję że coraz bardziej się staczam, albo co mogę jeszcze zrobić. Rodzina i bliscy zawsze powtarzają że zawsze mam ich do pomocy, ale co z tego skoro ich kiedyś nie będzie, a ja nadal nie będę dawał sobie rady i zostanę sam? Nie mogę wiecznie kogoś prosić o pomoc. Czarno to wszystko przede mną widzę.
Wspominałem też o braku poczucia własnej wartości czy wiary w siebie. Z góry zawsze zakładam najgorsze, tylko po to by się nie rozczarować. A jak się uda, to chociaż jest pozytywne zaskoczenie. Mam świadomość o tym że jestem nic nie znaczący, na dnie. Bycie takim szarym zerem jest lekko przygniatające jak się o tym pomyśli, i już też nie umiem odróżnić czy po prostu chcę taki być, czy tak trafiło. Dodatkowa świadomość że sporo ludzi ma ode mnie gorzej wzbudza pogardę do samego siebie. Szacunku do siebie nie mam, głównie to mógłbym oczerniać sam siebie i tylko krytykować ile wlezie wszystko co zrobię, czy to dobrze czy źle, nie podobam się sobie ani w wyglądzie, charakterze, niczym. Ograniczam wydatki na siebie, bo uważam że to marnotrawstwo pieniędzy i inwestowanie we mnie jest trefne, podobnie z lekami, jakieś wziewki, lekarstwa, tabletki na alergię czy inne bzdety, po co to, skoro ledwo działa, a ja i tak przeżywam dzień. Nie umiem stwierdzić czy tak mi dobrze, ani czy potrafiłbym to zmienić. Nie podoba mi się swoje życie które utrzymuję tylko dlatego że inni mnie potrzebowali. Raz, i tylko raz próbowałem się pociąć nożem (nie wiem czemu, wiadomo że chodzi tu o zwrócenie na siebie uwagi, ale ja po prostu tak powiedziałem sobie że chcę to zrobić), po czym stwierdziłem że jestem na to za słaby i tylko dość mocno poharatałem dłoń, tłumacząc się potem że szarpnąłem o kant biurka, bo jest ostry. Nie zawracam dupy swoimi problemami właściwie już nikomu, wszyscy mają większe problemy, po co mam je jeszcze zwiększać martwieniem się o mnie. Siostra z dwójką dzieci ma depresję, jedno nadal jest chore, ba, w ogóle miało nie żyć i lekarze nie dawali żadnych szans, a jednak skurczybyk się uczepił i nadal jest. Druga siostra nadal rak płuc. Rodzice ograniczyli już trochę problemy finansowe, ale to ciągle mają jakieś mniejsze kłótnie ze sobą albo babcią (to osobny przypadek, szkoda gadać) i martwią się już o siostry, także po co ja mam tam jeszcze wkraczać. Do psychologa chodziłem, nie pomagał. Czasem zwierzam się znajomym albo wydaję gdzieś tekst, jak na przykład teraz. Ostatecznie kończy się na tym że nic nie wiem, i nic więcej nie chciałbym wiedzieć. Ciekawy obrót przeszedł z "czy chcę wiedzieć" na obecną sytuację. Tak trwam z dnia na dzień, i będę trwał bo nie umiem czy nie chcę nic zmieniać, jedynie czasem pisząc czy rozmawiając jak przyciśnie. Zmęczony już wszystkim jestem, a to nadal początek. Chyba udało mi się jakoś to ująć, z pewną szansą że już to kiedyś robiłem. Nie pamiętam, jeśli tak, to sorry.
Tl;dr życie jest do dupy, powszechnie znany fakt, a ja jestem tylko kroplą w morzu bez wpływu na nic.

 

Po namyśle pewnie będzie mi głupio że w ogóle coś pisałem, ale jeżeli choć chwilę będzie mi lepiej, to raz kozie śmierć

Edytowano przez Lemi
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi Przede wszystkim myślę, że ten problem właśnie leży w postrzeganiu siebie, kompletny brak pewności siebie i uznawanie siebie za najgorszego. Wydaje mi się, że to może być źródłem problemu. Zapytam tylko u jakiego psychologa byłeś? Prywatny, NFZ? Patrzyłes na jego opinię czy wziąłeś pierwszego lepszego? Ludzie ogromnie boją się psychologów, a to żaden wstyd, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy mamy erę chorób psychicznych. Może spróbuj jeszcze raz.

Zawsze tak trochę boli, jak widzę jak wszystko widzisz tak negatywnie, szczególnie jak piszesz tak o sobie, bo wiem, że jesteś fajną i pozytywną osobą, w dodatku która potrafi zrobić coś w kierunku swoich zainteresowań i wychodzi to dobrze. Zawsze kiedy tylko pojawisz się na sb, albo widzę że tam jesteś to wiem już, że jest o wiele ciekawiej i jest z kim porozmawiać, pośmiać się czy komu wysłać jakąś durną pierdołę. 

Co do czasu to cóż, nie da się go chwycić i to fakt. Jedyne co mogę spróbować polecić to żebyś znalazł sobie jakieś czasochłonne zajęcie, bo studia zdecydowanie takim nie są. Główną przyczyną depresji jest nic nie robienie, które potem wprowadza w jeszcze większe nic nie robienie, brak ochoty na cokolwiek. Może jakieś prawko zrób, zapisz się na kursy fotografowania, albo zwyczajnie znajdź jakąś lekką pracę (nawet nie musisz na cały etat, ale żeby po prostu coś z czasem robić). Rób wszystko, co daje Ci chociaż najmniejszą przyjemność. A i to, że inni mają gorzej to też nie Twoja wina, Ty masz swoje problemy i one też są ważne. Ty jesteś ważny i musisz w to uwierzyć, ponieważ każdy człowiek jest wyjątkowy.

Mogę jeszcze zaproponować, byś zainwestował sobie w jakieś zwierzątko, ale takie, którym będziesz mógł się zajmować i tylko Ty będziesz się nim zajmować. Skoro siebie nie lubisz to powinieneś polubić opiekę nad kimś innym.

Właściwie to widać, że gdzieś głęboko w Tobie leży to i wiesz, że coś znaczysz, ale na każdym kroku uparcie mówisz, że nie. Pokazujesz całym sobą, że jesteś nikim, ale to nieprawda. Nie wiem od czego się to bierze, ale może jesteś masochistą psychicznym, a może to coś o wiele gorszego. Musisz jakoś zacząć chociaż minimalnie uwierzyć w siebie, w swoją zajebistość.

W każdym razie mimo że znam Cię dość krótko i specjalnie dużo nie piszemy to widzę jak pozytywnym i ciekawym gościem jesteś, wyróżniającym się na tle niektórych. Nie wiem czy chociaż trochę Ci coś mój tekst pomoże, ale nie mogłam tak tego zostawić.

Edytowano przez PervKapitan
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój post nikogo nie pocieszy, może nawet wprowadzi w jeszcze większe poczucie beznadziejności.

 

Posiadanie zwierzaka bardzo pomaga. Sama mam dużo zwierzaków, lubię się nimi otaczać, ponieważ są ode mnie zależne, potrzebują mnie. Czasem uczucie bycia potrzebnym komuś bardzo się przydaje w codziennej wegetacji. Poza nauką mój codzienny czas ogranicza się do zajmowania się zwierzyńcem. 

 

Jeśli chodzi o zawieranie znajomości to wydaje mi się że nie są one zbyt potrzebne do funkcjonowania. Ja żyję mimo że nie spotykam się z ludźmi z własnej woli, jedynie z przymusu. To bardzo trafne spostrzeżenie że w końcu wszystko przeminie, również znajomości. Miałam w podstawówce pierwszą i ostatnią przyjaciółkę, byłyśmy wtedy strasznie głupimi dzieciakami, myślałyśmy że to będzie trwać wiecznie. A skończyło się po dwóch latach. Zainteresowania się zmieniają z wiekiem, a co za tym idzie znajomości też się kończą. Nic nie może wiecznie trwać. Ona miała nowe koleżanki, a ja nie. Wykorzystywałam ludzi dla własnych korzyści i mimo najlepszych ocen byłam klasowym złem. Wciąż się łapię na tym że chcę kogoś zrobić w konia dla osiągnięcia czegoś. Ale walczę z tym. Uważam że utrzymywanie znajomości ie ma sensu i naprawdę lepiej mi się z tym żyje. Zawsze w końcu nastąpi taka niezręczna cisza, skończą się tematy do rozmowy i tak skończy się kolejna znajomość.

 

Przemijanie jest bardzo nieprzyjemne. Tak nieprzyjemne że wciąż  żyję przeszłością, np. wciąż wspominam jakie szalone rzeczy robiliśmy z bratem, wciąż mam wiele przedmiotów, nawet najdrobniejszych śmieci które kojarzą mi się z przeszłością. Gromadzę wszystkie te rzeczy, mam ich zbyt dużo. Dla innych to są zwykłe śmieci, ale dla mnie to są wspomnienia. 

 

Od jakiegoś czasu mam takiego doła że nawet porzuciłam swoje pasje, uzależniłam się od chińskich zupek. Siedem razy oblałam egzamin na prawo jazdy, wszyscy są wściekli. Bycie takim szarym zerem jest smutne, ale im dłużej nim jestem to zaczynam odczuwać coraz silniej coś dziwnego, taką jakby dumę, a nawet radość z tego że jestem nikim. W końcu i tak wszyscy umrzemy.

 

Polecam film "Schody" Stefana Schabenbecka.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, W.B. napisał:

Jeśli chodzi o zawieranie znajomości to wydaje mi się że nie są one zbyt potrzebne do funkcjonowania. Ja żyję mimo że nie spotykam się z ludźmi z własnej woli, jedynie z przymusu. To bardzo trafne spostrzeżenie że w końcu wszystko przeminie, również znajomości. Miałam w podstawówce pierwszą i ostatnią przyjaciółkę, byłyśmy wtedy strasznie głupimi dzieciakami, myślałyśmy że to będzie trwać wiecznie. A skończyło się po dwóch latach. Zainteresowania się zmieniają z wiekiem, a co za tym idzie znajomości też się kończą. Nic nie może wiecznie trwać. Ona miała nowe koleżanki, a ja nie. Wykorzystywałam ludzi dla własnych korzyści i mimo najlepszych ocen byłam klasowym złem. Wciąż się łapię na tym że chcę kogoś zrobić w konia dla osiągnięcia czegoś. Ale walczę z tym. Uważam że utrzymywanie znajomości ie ma sensu i naprawdę lepiej mi się z tym żyje. Zawsze w końcu nastąpi taka niezręczna cisza, skończą się tematy do rozmowy i tak skończy się kolejna znajomość.

 

To już zależy od konkretnej osoby. Ja na przykład jestem taką słabą jednostką, że bez tych ludzi, których mam już dawno byłabym martwa na wiele sposobów. Skoro Ty nie potrzebujesz to widocznie jesteś silna. Ale każdy człowiek jest inny i ma mniejsze bądź większe zapotrzebowanie na posiadanie bliskich.

 

1 godzinę temu, W.B. napisał:

Od jakiegoś czasu mam takiego doła że nawet porzuciłam swoje pasje, uzależniłam się od chińskich zupek. Siedem razy oblałam egzamin na prawo jazdy, wszyscy są wściekli. Bycie takim szarym zerem jest smutne, ale im dłużej nim jestem to zaczynam odczuwać coraz silniej coś dziwnego, taką jakby dumę, a nawet radość z tego że jestem nikim. W końcu i tak wszyscy umrzemy.

Dude. Ja przestałam liczyć ile razy oblałam prawo za jakimś 11 razem. To, że coś nie wychodzi nie znaczy, że jesteśmy nikim. To, że umrzemy to fakt, ale za to można te życie jakoś wykorzystać, robiąc to, co lubimy. To, że coś nie ma sensu, nie znaczy, że trzeba to porzucać, póki czujemy z tego jakąś przyjemność i radość. No i to jest to co mówiłam, masochizm psychiczny, kiedy mimo że coś złego się dzieje, potrafimy się cieszyć, że jesteśmy do niczego. A to nie jest wcale prawdą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem prywatnie u osoby z którą mam do czynienia dość długo, osoba ta była również moim terapeutą z dawnych już czasów. Krótko mówiąc ktoś kto mnie rozumie i zawsze umiał pomóc. No ale nie tym razem. Nie wiem jak by było z kimś innym, ale zwyczajnie nie widzę celu próbować. Co do zajęcia się czymś, brakuje mi pomysłów, albo problemy z zaczęciem. Jak już coś pójdzie, uda się, to jest z górki. Z tymi studiami to jest tak, że w sumie podobają mi się, spoko wykładowcy, przedmioty, fajne przeżycia. Ale czy to na dłuższą metę był dobry wybór, czy to chcę robić? Jak do tej pory to po prostu idę z prądem. Na wiosce nie mam perspektyw, nic się tu nie dzieje i generalnie jest nudno, natomiast w mieście czuję się jeszcze bardziej wszystkim przytłoczony, nie wiem co ze sobą zrobić, w którą stronę się udać. To takie wrażenie jakby nigdzie się nie pasowało, i nie chodzi tu tylko o lokacje, ale też na przykład grupy społeczne. Zawsze staram się o jak najlepszy outcome (zabrakło mi polskiego wyrażenia), może stąd taki ciężar w podjęciu czegokolwiek czy zdecydowaniu, bo zwyczajnie się tego nie wie póki nie wypróbuje.
Zwierzaka nie mogę mieć, bo jestem zbyt często w różnych miejscach, co na daną chwilę wyklucza mi skupienie się na jakiejś opiece. Nawet kwiaty u mnie więdną, po co ryzykować że wezmę jakieś zwierzę i będzie cierpiało? Nie ufam sobie na tyle by móc podjąć się takiej istotnej sprawy kiedy jestem cały "rozlatany", poczekałbym na spokojniejsze czasy, które pfff pewnie nigdy nie nadejdą tak na prawdę. Zawsze jest jeszcze pies w domu rodzinnym (jeszcze) i moje akwarium które się trochę niestety zaczęło zapuszczać, to jak do tej pory wystarczało.
A w temacie znajomości, to faktycznie sprawa zależna od osoby. Byłem w punkcie kiedy byłem prawie że sam, i nie chcę do tego wracać. Ciężko pracowałem by się wyrwać z tego stanu i teraz może nawet zbyt bardzo doceniam ludzi którzy ze mną trzymają w jakiś sposób. Mimo że zazwyczaj jestem typem samotnika, to wbrew sobie dobrze czuć jak ktoś Cię choć na chwilę chce z tego oderwać. Inni są dla mnie w sumie ważniejsi niż ja sam dla siebie, bez tego byłoby ciężko, może tego nie pokazuję i nie widać, ale tak jest, nie przyznaję się do tego często. Zawsze staram się być miły dla każdej osoby i dostrzegam ich pracę czy ogólne istnienie. W moim przypadku taka mieszanka jest dobra, i akurat to jedna z niewielu rzeczy z którymi mi dobrze.
Może to wszystko jest pewnym rodzajem masochizmu psychicznego, ale świadomość że takie coś się ma i tak nic nie daje, w mojej perspektywie i tak można to tylko zaakceptować, jak wiele innych rzeczy które mogłyby by być potencjalnie nie takie jak powinny. Nie można wybrać żadnego łatwiejszego wyjścia, tylko po prostu iść z tym dalej. I dlatego czasem jest to męczące.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, Lemi napisał:

tymi studiami to jest tak, że w sumie podobają mi się, spoko wykładowcy, przedmioty, fajne przeżycia. Ale czy to na dłuższą metę był dobry wybór, czy to chcę robić?

Więc skoro wszystko jest okej ze studiami, to nie porzucaj ich. Póki dają Ci jakąś satysfakcje. A co do tego co potem to różnie bywa, ale moim zdaniem nie ma co przerywać.

 

23 minuty temu, Lemi napisał:

Zawsze staram się o jak najlepszy outcome (zabrakło mi polskiego wyrażenia), może stąd taki ciężar w podjęciu czegokolwiek czy zdecydowaniu, bo zwyczajnie się tego nie wie póki nie wypróbuje.

Znam ten ból. Też zawsze staram się zrobić jak najlepsze wrażenie, chcę być zaakceptowana w nowym środowisku. Niestety w życiu często z tym miałam porażki, ale cóż...

W każdym razie Twoje przyjście na forum, pamiętam ten dzień kiedy pierwszy raz pisałam z Tobą na sb, czekając na pociąg xD Wywarłeś na mnie jak i myślę że na większości bardzo dobre wrażenie, zawsze dobrze Cię gdzieś widzieć, nigdy się nie kłóćisz, zawsze dodasz coś pozytywnego.

 

25 minut temu, Lemi napisał:

Zwierzaka nie mogę mieć, bo jestem zbyt często w różnych miejscach, co na daną chwilę wyklucza mi skupienie się na jakiejś opiece. Nawet kwiaty u mnie więdną, po co ryzykować że wezmę jakieś zwierzę i będzie cierpiało? Nie ufam sobie na tyle by móc podjąć się takiej istotnej sprawy kiedy jestem cały "rozlatany", poczekałbym na spokojniejsze czasy, które pfff pewnie nigdy nie nadejdą tak na prawdę. Zawsze jest jeszcze pies w domu rodzinnym (jeszcze) i moje akwarium które się trochę niestety zaczęło zapuszczać, to jak do tej pory wystarczało.

Zwierząt domowych jest tyle, że niemal zawsze istnieje takie, które da się do siebie dopasować. Jeśli masz mało czasu w domu to polecam coś w kierunku terrarystyki. One często jedzą raz na parę tygodni (węże), pająki też się nadadzą, albo jak Twoje akwariowe. Nie wiem jak często aksalotle jedzą, ale myślę, że też nie powinno być z tym problemu. Nie czekaj, weź sobie zwierzątko, którym się zajmiesz.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lemi

Życie nie jest dobre. Ale też nie jest takie złe. Po prostu teraz stajesz przed wyborem, jak masz je przeżyć. Przynajmniej ja tak staram się na to patrzeć.

 

Nikt Ci nie pomoże w wyborze dalszego życia. A przynajmniej nie powinien, bo to nie jego życie - nie zna wszystkich zmiennych, wszystkich danych wejściowych. Człowiek staje przed wyborem, o którym tylko on może zadecydować. Brutalne jest to jak cholera, bo pierwszy wybór, jakiego naprawdę dokona, może być tym najważniejszym.

 

Rodzice będą Ci radzili przeżyć je tak, jak oni to zrobili. Tak samo wszyscy bliscy. Nie ma w tym nic złego czy niezwykłego, ot, zwykła ludzka natura. Błędy poznawcze, wszyscy je znamy.

Pierdolona dorosłość. Człowiek przygotowuje się do niej przez 20 lat, a ta zawsze go zaskoczy. Nie pozostaje nic innego jak podjąc decyzję - i żyć z nią.

 

Szczerze mówiąc, nie będę udawał że doskonale Cię rozumiem. Nigdy nie miałem problemu z brakiem wpływu na życie. Zawsze miałem wręcz przeciwny problem: miałem wrażenie, że jakikolwiek wpływ na świat miałem, był to wpływ negatywny. Jedyne co przynosiłem innym ludziom to zmartwienia i cierpienie. Dlatego nigdy nie miałem nic przeciwko, gdy życie po prostu toczyło się własnym torem, gdy ja z ciekawością przyglądałem się mu, słuchając przyjemnej muzyki, z dystansu, ciesząc się, że niczego tym razem nie spieprzyłem. Dlatego lubię obserwować politykę: gdyż nie mam na nią wpływu. Brak uczucia winy to wspaniałe uczucie. Gdy życie rozwija się tak, jak rozwijałoby się gdybym nie istniał. Nic, tylko puścić "The Verve" lub "Hakena", popić porterem, i radować się z tego jak świat zmienia się nie przez Ciebię. Wspaniałe, wyzwalające uczucie, wzmacniane czymś "mocniejszym". Tak, to jest pierdolony wstęp do alkoholizmu, dlatego jestem pełem obaw względem mego życia.

 

Boję się, że moje życie przyniesie co najwyżej cierpienie. Wszystko co nie jest odnaczone moją egzystencją przyciąga moją uwagę jak tony stali przyciągają pioruny. Martwię się, że to dlatego, że moje życie jest summa summarum destrukcyjne dla innych. Jeżeli zapytasz: jak może twoje życie może być złe dla innych? Odpowiem: Kurwa, mie znasz mnie. I nie chcesz, wierz mi. Jestem beznadziejnym człwiekiem. Może to tylko kompleks? Kurwa, skąd ja mam to wiedzieć?! Jestem tylko człwiekiem, nie umiem oddzielić moich własnych odczuć od rzeczywistości!

 

Żyjemy w społeczeństwie, w kulturze myśli. Większość z nas przy martwieniu się o własne życie zastanawia się przy okazji "czy mam się o co marwić? To dzieci w afryce mają się o co martwić! Nie mają co jeść, nie mają co ubrać! Nie to co Ty, masz jedzenie, masz dach nad głową!". Pierdolona cywilizacja, nie mam zielonego pojęcia co na to odpowiedzieć. To jest najgorsze. Czy nasze problemy krajów 1-go świata naprawdę są takie głupie i beznadziejne? Czasem serio chciałbym się pomartwić o dach nad głową, by zapomnieć o pierdolonym sensie egzystencji ludzkiej.

 

Życie ciągnie przed człowiekiem takie ilości problemów. Jak człowiek rozwiąże jedno zagadnienie, zaraz pojawią się trzy dylematy moralnie na jego drodze. Kiedyś człowiek nie matwił się, czy zjadanie cholernej kozy było dobre; zjadał ją, bo tego potrzebował by przeżyć - życie było proste. Przeżyj lub zgiń. Teraz... cóż, nic dziwnego że Emil Cioran jest taki popularny. Btw. chcielibyście trochę moich przemyśleń na temat jego dzieł? Chciałbym się z kimś na ten temat podzielić - ostrzegam, będzie nudno. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale moją miłość do polemiki potraktuję jako okazję do walki z własnymi negatywnymi myślami. Może i waszymi?

 

Boję się siebie, boję się alkoholu, boję się innych - jestem socjofobem, liczba ludzi których się nie boję cały czas maleje. To jest przerażające, może niedługo wszycy ludzie będą mi obcy, nie będzie istniał człowiek, którego się nie obawiam, któremu chociaż w najmniejszym stopniu ufam.

 

@Lemi, wybacz, trochę zmieniłem próbę pocieszenia Cię w rozżalanie się nad własnym losem. Ale hej, nie jesteś sam! Na tym świecie są tysięcie (jak nie miliony) ludzi przeżywających to samo. Być może pisanie z którymś z nich Ci pomoże. Szczerze życzę Ci tego.

 

Piszę to przy "Bittersweet Symphony", więc wiem o co "ho", a alkohol jest megafonem duszy. XD

Edytowano przez Mordoklapow
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całka Riemanna dla słabych, całka Lebesque master race. Teoria grup jest prosta i elegancka, analiza funkcjonalna jest złożona i ekscytująca, algebra wyższa dziwna acz w pewien mistyczny sposób fascynująca, geometrii różniczkowej nigdy nie rozumiałem, toteż się nie wypowiem. Drogie dzieci, uczcie się algebry, bo jest strasznie przydatna. Dyskretna zabawna, a analiza zespolona... cóż, uczcie się jej dopiero gdy będziecie jej potrzebowali, bo jest raczej nudna - takie rozszerzenie klasycznej analizy,

Edytowano przez Mordoklapow
  • +1 1
  • Lubię to! 1
  • wtf 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoko, u mnie w sumie też większość prób pocieszania zjeżdża na temat z autopsji.
Niby powiedzenie że sporo ludzi ma podobne zmartwienia powinno pocieszać, ale tylko po części, bo to o swoje cztery litery trzeba najbardziej się zatroszczyć, a nie że ktoś jeszcze ma ten problem, albo nawet gorsze. Wiedza o tym wystarczy, ale nie całkowite martwienie się, bo to nie ma sensu skoro jako pojedyncza jednostka i tak nic nie zdziałamy, największy wpływ mamy przecież na swoje własne życie. Ja ten wpływ widzę, prawie mógłbym dotknąć, tylko nie umiem go wykorzystać w sposób który zagwarantowałby mi dobry rozwój i jakieś bezpieczeństwo, ten życiowy wpływ znaczy. Od danego człowieka zależy czy będzie on pozytywny czy negatywny. Wystarczy by odpowiednio zależało, bo jak zależy to można góry przenosić, wady zmieniać w zalety, i tak dalej. Może i jestem beznadziejnym przypadkiem, ale potrafię to obrócić w humor, przez co jakoś idzie mnie znieść. Nastawienie na dobry wpływ na innych to też jedna z rzeczy która popycha mnie do przodu, i z tego akurat umiem korzystać, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zajebiście ważna rzecz, przepraszam za słownictwo, ale nie wiem jak inaczej niż tym słowem podkreślić jej wagę.
Wszystko jest dla ludzi, alkohol włącznie. W swoim przypadku (tak jak mówiłem na początku, musiało na to zejść) popadnięcie w alkoholizm byłoby równoważne ze zrobieniem sobie krzywdy, czego nie potrafię zrobić (a przynajmniej tej fizycznej). Piję sobie bez obaw, jak jest wolne to czasem co dzień, ale nigdy jak mam coś ważnego do zrobienia, przed podróżą, albo kiedy siedzę w akademiku i w tygodniu mam zajęcia. Z ustawieniem zasad myślę alkoholizm nie jest nikomu groźny. Jak się nie hamujesz, to wtedy zaczyna być źle.

Mam nadzieję że nie brzmi to jak bełkot xD

PS. Ludzka egzystencja nie ma sensu, to my go sobie nadajemy. Najgorszym problemem jest ustawienie go, też tego nie potrafię. Ta lekcja dotarła do mnie cięższą drogą. Stwierdziłem że skoro i tak wszystko jest bez sensu, to przynajmniej będę robił dobrą minę do tej złej gry, może innym będzie przez to lepiej.

Edytowano przez Lemi
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...