Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją od 09/23/22 we wszystkich miejscach

  1. Dzisiejszy (19-01-2023) wysyp emaili z forum to wynik naprawienia przeze mnie funkcji powiadomień i rozładowania backlogu z początku stycznia. Wszystko obecnie działa jak należy.
    14 points
  2. Od autora: Po pewnej przerwie postanowiłam kontynuować to opowiadanie. Fanfik jest głównie historią [Slice of Life], ale z różnych powodów posiada tag [Mature]. Korekta, dobra rada, wsparcie: @Hoffman Księżniczka Cadance obchodzi swoje dwusetne urodziny. "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu" Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Epilog Epic: 4/10 Legendary: 4/50
    7 points
  3. Regulamin forum został zmodyfikowany; Punkt 4.2; Usunięto adres email jako metodę kontaktu (poczta nie działa od dawna, utrzymanie jest zbyt kosztowne). Dodano wzmiankę o discordzie.
    7 points
  4. Prawie tysiąc lat po erze alikornów świat zmienił się diametralnie. Królowe zamieniły się w bóstwa, ich wielkie imperia upadły, rozbiły się na niewielkie księstwa, królestwa wiecznie skłócone i pogrążone w wiecznych wojnach. Po dawnych czasach harmonii i pokoju nie pozostał nawet ślad. Podobnie sprawa miała się daleko na wschodzie, we fiordach północnych krain gdzie liczne klany kucyków, gryfów i reniferów starały się przetrwać w surowym i niegościnnym klimacie. Pośród nich pojawił się ambitny jednorożec, pragnący odkryć wielką krainę na zachodzie, za oceanem, opisywaną w pradawnych sagach. Takie wyprawy nie są jednak łatwe, a tym bardziej pewne. Ich sukces potrafi diametralnie zmienić wiele wydarzeń, nie zawsze na lepsze. Chciałbym za pomoc podziękować Ziemniakfordowi, który miał na tyle cierpliwości by pomóc mi w tworzeniu i poprawianiu tegoż oto opowiadania. Ode mnie to jak na razie wszystko i zapraszam do czytania. Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 - niebawem Epic: 1/10 Legendary: 1/50
    5 points
  5. Dzień dobry, drodzy czytelnicy! Nadeszła wiekopomna chwila, w której dostajecie nie dość, że aktualizację KO, to jeszcze aktualizację podwójną. Dwa świeże rozdziały - XI oraz XII - wpadają do internetu. - Rozdział XI - Rozdział XII Miłej lektury!
    4 points
  6. Dobry wieczór wszystkim ludziom którzy jeszcze z jakiegoś powodu tu zaglądają. Po krótkiej przerwie (acz dalej wypełnionej pisaniem - po prostu bez wydawania, tak jakoś) na forum wjeżdża kolejny, dziesiąty już rozdział, a w nim jeszcze więcej szukania książki dla młodzieży, przyjaźni i wzmianek o Czcigodnym Ojcu. Miłej lektury, idę męczyć kolejne rozdziały. Jestem prawie pewien, że nie jest to gorsze niż taka jedna wydana książka którą mam ostatnio pecha czytać... Rozdział X
    4 points
  7. Przeczytałam. Chyba się wyłamię, bo dla mnie lektura była dość trudna. Znaczy, zrozumiałam sens ale niektóre słowa sprawiły mi trudności Nie wiem, czy to dobry znak, bo ostatecznie chyba Złodziej był tym złym? Tak to odebrałam, szczególnie, za to, co robił z tymi duszami. A argumentować sobie swoje zachowania może jak chce Lektura była nawet przyjemna, miejscami dość mrocznie, miejscami dość zabawnie. Wątek ze śledztwem wydał mi się najciekawszy. Zachowanie służby nic mi nie podpowiedziało, myślałam, że to wynika właśnie z tego, że po prostu taką mają rolę, pracę. Ale końcówka przyćmiła wszystko. Bardzo satysfakcjonujące zakończenie. Ładne początki rozdziałów. Klimatyczne. Fajnie, jak okładka współgra z treścią opowiadania. A zabieg z ciszą mi się podobał! Pewnie dużo rzeczy mi umknęło. Niewprawny ze mnie czytelnik.
    4 points
  8. Wielki spis powszechny polskich bronies! Edycja druga Przyszedł czas na aktualizację danych zebranych w poprzednim spisie. Tym razem jednak projekt zamknie się dość szybko, bo już za pół roku. To pozwoli mi uzyskać obraz fandomu z pewnego w miarę krótkiego momentu, gdyż zeszłym razem zbytnio się wszystko rozciągnęło. Spis ma ponownie dwuczęściową formę. Można na szybkiego wpisać się i odpowiedzieć na parę najważniejszych pytań, a także wypełnić całość, w tym część o opiniach. Da się też wypełnić pierwszą część i wrócić do drugiej później. Uwaga: "wypełnić drugi raz" to chodzi o wypełnienie drugi teraz tegorocznego spisu. Nie patrzcie na zeszłe edycje Serdecznie zapraszam! https://forms.gle/YuXDzWQrCBD4Aomh6 Wyniki pierwszego spisu: https://drive.google.com/file/d/1dS0NZ9XotSl39hn61g3kCf496Ad01FXb/view
    4 points
  9. Moim zdaniem na obecną sytuacje składa się wiele rzeczy. Jedną z nich jest wycofanie społeczne, które dostrzegam choćby u swojej siostry i powoli chyba też u siebie. To wycofanie nie objawia się tylko w realnym, ale i w sieciowym świecie. Strach przed ludźmi oraz tym co o nas pomyślą jest tak wielki, że boimy się wyjść z bezpiecznych kokonów. Moja siostra choćby właśnie z tego powodu unika wszelkich rozmów z kimś kogo nie zna. Unika społeczności gdzie jest zbyt wielu ludzi, a tym bardziej unika dyskusji z nimi. Wyjścia z domu nawet do sklepu są dla niej koszmarne, bo nie znosi nawiązać żadnego kontaktu. U siebie dostrzegam podobne sytuacje kiedy wchodzę w miejsca gdzie są tłumy ludzi, a ja jestem sam. Zawsze mam irracjonalne wrażenie, że wszystkie okoliczne oczy skupiają się na mnie i oceniają mnie na każdym kroku. Kolejna rzecz to fakt braku zainteresowania i wszechobecny hejt, który co niektórzy nazywają konstruktywną krytyką. Sam jako osoba, która swego czasu przechodziła z forum na forum wiem coś o tym. Jeśli widzę, że nie ma zainteresowania tym co robię, a ja nie mogę się odnaleźć wśród weteranów danego forum, którzy już stworzyli swoje niewielkie lub większe kręgi odchodzę, bo nie widzę sensu dalej coś robić skoro i tak właściwie nie istnieje. Mnie na tym forum początkowo utrzymywały nagrody za różne czynności. Uwielbiałem je zdobywać, niemal jak trofea w grach. Były to tylko ikony, ale były świadectwem moich osiągnięć na forum, ich zniknięcie było jak dla mnie w tym przypadku pierwszym gwoździem do trumny. Jeśli idzie o drugą sprawę, to pamiętam jak kiedyś była sytuacja, że pojawiła się tu jakaś 10 latka. Wyraźnie chciała się odnaleźć na forum, ale część forumowiczów spisywała ją niemal natychmiast na straty, bo jak dziecko wśród dorosłych lub starszych nastolatków? Zapominano w tym wypadku, że jest to forum o cholernej bajce, którego głównym targetem były właśnie dzieci, ale najobrzydliwsze dla mnie przyszło potem. Ta dziewczynka wrzuciła obrazek żeby się pochwalić swoim talentem. Przyznam otwarcie nie był to może obrazek narysowany nie wiadomo jak artystycznie, ale sam nie rysuje lepiej niż tamto dziecko, więc uznałem, że nie ma co, a ona ma jeszcze czas aby się nauczyć i dalej próbować. Niestety wielu chyba o tym zapomniało. Widziałem komentarze typu przestań rysować, nie ma dla ciebie nadziei. Co to za szajs? Porażka... Nawet admin się w pewnym momencie zirytował poziomem tych wypowiedzi. Nie dziwi potem, że ludzie, którzy coś tworzą, a są z natury delikatni psychicznie wycofują się, a nawet porzucają dalsze marzenia. I nie twierdzę, że wszystko musi się podobać, ale może warto zastanowić się nad konstruktywną prawdziwie krytyką zamiast zabijać czyjeś marzenia. Jestem chociażby na stronie lubimyczytać gdzie komentuje każdą książkę, którą przeczytam. Staram się wybierać tylko te, które są w moim guście. Czasem jednak zdarza się, że tytuł nie zawsze do mnie trafi, ale nigdy nie napisałem ani pod taką książką czy ficiem na wattpad, że jakie to gówno, niech autor przestanie lepiej pisać. Staram się po prostu wyrazić w takiej sytuacji co w tej książce mi się podobało, a jakie jej aspekty do mnie nie przemówiły, ale bez obrażania i wyzywania. Każdy ma swój styl i robi po swojemu jednej robi to gorzej inny lepiej, jeden przemówi do pewnej grupy ludzi inny do innej, ale wypada się szanować. Brak czasu, to jedna z częstych przypadłości w obecnym zabieganym życiu. Gdy trafiłem na to forum na początku myślałem, że będzie jak zawsze do tej pory posiedzę tu miesiąc może góra dwa i zniknę niezauważony jak zawsze. Było jednak inaczej, bo poznałem tu grupę ludzi, z którymi nawiązałem trwałe relacje, a nawet przyjaźń. Wszyscy mieliśmy własne przemyślenia i inne zdania na różne tematy, pochodziliśmy z różnych części kraju, a mimo to potrafiliśmy ze sobą rozmawiać odłożyć na bok różnice i dobrze się bawić. Był to czas wspaniały, a spotkania i pisania z tymi ludźmi wyczekiwałem każdego kolejnego dnia. Czas jednak niestety mija i mimo, że nadal utrzymujemy kontakt, to nie mamy już tyle czasu co zwykle. Wszyscy jesteśmy zabiegani walcząc o każdą odrobinę czasu na wszystko. Ciężko znaleźć go tyle co mieliśmy dawniej aby bawić się w nasze luźne gry ról, a nawet na długie wielogodzinne dyskusje jakie mieliśmy wtedy. Kolejną sprawą są światopoglądowe różnice, które moim zdaniem są teraz największym rakiem każdej dyskusji. Jeśli zaczynasz nawet najbardziej błahą obecnie dyskusje trzeba pilnować się na każdym kroku, jedno słowo, które zostanie źle odebrane i zaraz jesteś atakowany z każdej strony raz z lewej czy prawej. Wielokrotnie już widziałem siłowe narzucanie innym zdania na każdy aspekt, a jak to nie wychodziło, to zaczynały się prowokacje, zaczepki i wyzwiska byle tylko sprowokować i zepsuć cały dzień osobie, która ma inne zdanie. Nieważne jakie dasz dowody na poparcie swoich słów, jak trafisz na konkretny beton niczym go nie przekonasz. Jeśli powiesz coś nie tak na lewą stronę wychodzisz na Hitlera i wiele innych tego typu obelg, powiesz coś na prawą stronę jesteś pedałem i nic nie wartym lewakiem, neutralność niemal nie istnieje musisz być w pełni oddany jednej ze stron. Nawet w aspektach rozrywek dostrzegam jak ludzi ogarnia szaleństwo. Korporacje dymają nas na każdym kroku wykorzystują nas do bicia kasy dając coraz gorsze produkty, ale ich fanatyczne grupy mają to gdzieś. Widzę co chwilę wojny konsolowe czy z pecetowcami walki o to jaka gra powinna być na jakiej platformie, bo jak z ps pojawi się pc ból dupy, a jak gra z xbox pojawi się tylko na tej konsoli to nowa wojna wywołana przez jedną ze stron. Sztuczne zaniżanie oceny produktu ku chwalę korpo, które się z nas śmieje. Sony czy Microsoft wydadzą gównianą grę? Co z tego ich fanatycy będą bronili tych produktów tak jak byś obraził ich matkę i ojca bo wyraziłeś jakąkolwiek krytykę na temat danej gry. Nie dziwne więc, że w takich sytuacjach coraz bardziej unika się jakichkolwiek dyskusji. Mi wystarczy, że w pracy się nadenerwuje nie potrzebuje tego jeszcze w wolnym czasie. Choćby dlatego niemal wycofałem się z grania w sieci, dyskusji na wszelkich forach czy zacząłem wręcz unikać ludzi trzymając się tylko tej garstki, którą już poznałem na tyle, że mogę im ufać. Tak przynajmniej ja widzę powody dla których fora znikają.
    4 points
  10. 4 points
  11. Witam. Jako, że w kolejce stoją mi do przeczytania fanfiki, wziąłem się za taki, którego nie miałem początkowo w tej kolejce. No, to do tematu: Prawdę mówiąc, nie miałem żadnych oczekiwań co do fanfika. W tym sensie, że nie wiedziałem o czym będzie, co się wydarzy. Sam opis niewiele mówi. Jedyne oczekiwanie, jakie miałem, to te, że będzie wysokiej jakości. Czy tak jest? Jak to powiedział pewien znany człowiek: „Jeszcze jak!” Ciężko mi trochę mówić o tym fanfiku, same moje notatki są w znacznie większym chaosie niż zazwyczaj, chociaż trochę ich jest. Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania, to to, że jest to SoL, bardzo specyficzny, ale jednak SoL. Jeśli ktoś oczekuje akcji, wybuchów, pościgów i klaczy w krótkich spodniczkach, raczej odbije się do tego fanfika. Także to miejmy już za sobą. Cała ciekawość tego fanfika, polega na tym ,jak buduje kolejne tajemnice, dając czytelnikowi zazwyczaj zaledwie zrębki odpowiedz. Ten fik wymaga, by na nim się skupić, by nad nim przysiąść i pomyśleć. Nie jest to oczywiście wada, osobiście bardzo to cenie, ale nie każdemu to pasuje. O czym jednak fik opowiada? Fanfik jest… i ciężko to też jakoś rozsądnie ująć… o Księżniczkach. Twilight, Celestii, Lunie, Cadanze i Flurry Heart (chociaż te dwie ostatnie są na razie stosunkowo rzadko w fanfiku). Wszystkie, z nieznanego nam powodu, są na księżycu, skazane na swoje towarzystwo. Twilight jest główną bohaterką jak na razie, to wokoło niej toczy się większość narracji, to jej od początku towarzyszymy w… no, przygodzie to dużo powiedziane… w tej opowieści. Twilight, która na początku czyta, gdy, pół celowo, przerywa jej Celestia, by powiadomić ją, że księżniczka Cadanze ma urodziny, dwusetne zresztą. Sama wiadomość jest zaskoczeniem dla filetowej alikorn. Dość powiedzieć, że czas zupełnie inaczej płynie na księżycu. Twi oczywiście chce znaleźć prezent dla swojej dawnej opiekunki, która nie jest w najlepszym stanie. Tak zaczyna się, początkowo niepozorny, ciąg wydarzeń, w który niejednokrotnie zostały wplecione retrospekcje z życia Twilight. Czas wielokrotnie jest zmieniany, ale nie miałem jakichś szczególnych problemów odnaleźć się w tym, co jest teraźniejszością, a co z przeszłości było gdzie na linii czasu. Same postacie są dość specyficznie oddane. Mam wrażenie, że nie są do końca sobą, chociaż może kwestia tego, że dawno serial oglądałem albo tego, że sam fik jest do innej publiczności i stąd są wynikające zmiany. Twilight chyba ktoś przełączył pokrętło w głowie z napisem „nadaktywność/nadgorliwość/itp.”, ale zamiast zmniejszyć, zwiększył je do absurdu. W tym znaczeniu, że Twi myśli i rozpatruje wszystko jeszcze głębiej niż w serialu, oczywiście czasem to, co nie trzeba, a gdy faktycznie trzeba pomyśleć, działa bardzo szybko. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie spisuje sobie listę osiągnieć, wątpliwych, warto dodać. W każdym razie, wszystko w wewnętrznej logice się spina i jest to bardzo dobrze napisana postać. Celestia jest w tym wszystkim najbardziej serialowa, jej podejście wydaje mi się przedłużeniem filozofii „dajmy Twi wyzwanie, zobaczymy co odwali xdd”. Przedłużeniem nie tylko jakościowym (?), a nawet ilościowym, bo na księżycu zdaje się bawić trochę wszystkim. Luna, która jest lepiej przedstawiona w drugiej połowie obecnych rozdziałów opowiadania, jest w tym wszystkim najbardziej… przyjazna. I zdecydowanie najbardziej pokrzywdzona. Ciężko mi zrozumieć, czym zasłużyła, raz, na ponowne wygnanie, dwa, na takie traktowanie ze strony innych. Chociaż jeszcze nie wiem wszystkiego. Z Cadanze i Flurry na razie mam ten problem, że było ich najmniej i ciężko coś więcej mi o nich powiedzieć. Flurry nie akceptuje faktu, że Cadanze jest jej matką, ale poza tym to całkiem miła postać. Cadanze z kolei… cóż, Cadanze jest cała w strachu przed czymś. Ale przed czym konkretnie, to już polecam odkryć samemu. Trochę znikąd, pragnę przejść do strony techniczno/artystycznej. I pod tym względzie jest bardzo dobrze. Technicznie nie mam nic do zarzucenia (chociaż moje oko nie jest najlepsze w tej kwestii), a artystycznie… Bardzo podobają mi się retrospekcje z Twi źrebaka. Jest w nich coś sympatycznego, właśnie dziecięcego. Autorka naprawdę potrafi pisać tak, by oddać klimat pisanych scen. Moje top jeden jak na razie to scena z Luną i Twi na weselu (i to nawet nie jest tak, że Luna i Twi się żenią!). Bardzo umiejętnie w to wszystko są wplątywane kolejne zagadki i tajemnice. A te, to niewątpliwie najważniejsza część fanfika, jeśli chodzi o pewną satysfakcje z jego czytania. Czy to prosta tajemnica tego, co Twi robiła za dzieciaka, czy zagadka z kotem, czy też ważniejsze, jak to, dlaczego w ogóle, na pierwszym miejscu, są na księżycu? Dlaczego mieszkają w dwóch pałacach? Dlaczego jest pałac na księżycu? Jakie historie skrywa Luna? Dlaczego Cadanze jest w takim stanie? Pytania, pytania i pytania, jedno za drugim! Karty odkrywane są w bardzo dobrym tempie, chociaż raczej pytań przybywa, niż ubywa. Wszystko to niewątpliwe ma prowadzić do czegoś ciekawego i bardzo wielkiego. Chyba jedyną sceną, która odbiegała mi jakościowo, była ta pogodzenia się Twi z jej… no, nie chce tu spoilerować. Żeby nie było, sam nie wiem czy dałbym radę takiej scenie. Ostatecznie nigdy nie byłem w takiej sytuacji (i raczej zważając na mój krzywy ryj nigdy nie będę), ale jakoś to tak szybko się wydarzyło. Do tej pory starałem się mówić o fiku bez większych spoilerów, ale tu nastąpi trochę więcej omówieni poszczególnych aspektów historii. Także polecam najpierw przeczytać samemu obecne rodziały, zanim ktoś sięgnie w część ukrytą komentarza. Czy coś jeszcze… No, jest parę ciekawych wątków i pomniejszych pytań, ale ten komentarz dłużyłby się u dłużył, jakby chciał wszystko tu wspomnieć, a trzeba wyjść poza spoiler znów! Także tego, jakby to podsumować jakoś tak rozsądnie, by wydawało się, że fik rozumiem bardziej niż w rzeczywistości i że jestem bardziej mądry niż głupi… hmmm… Mam pewne nieopisane wrażenie, że jest fik, nie tyle trudny, o ile tajemniczy w całej okazałości. Wymaga on od czytelnika wiele, ale w zamian daje znacznie więcej. Osobiście odnalazłem się mocno w tym fanfiku, chociaż od autorki wolę „W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę”, ale być może coś się zmieni w przyszłych rozdziałach. Sytuacja, w której znalazły się bohaterki, jest nie do pozazdroszczenia. Same, na księżycu, wiele tysięcy kilometrów od domu. Już to tworzy pewien, bardzo smutny i przygnębiający, klimat. Być może stąd także wynikają zmiany w postaciach – skoro tyle siedzą, same ze sobą, pewnie się i zmieniły. To wszystko prowadzi do licznych przemyśleń, odnośnie fabuły i fika, ale także poza nimi. Poprzeczka jest wysoko postawiona, ale wierze, że autorka da radę dokończyć fika tak, bym napisał jeszcze dłuższy, finalny komentarz. Obecnie, polecam, chociaż z paroma zastrzeżeniami, że do tego fika serio trzeba mieć czas i trzeba mu poświęcić dużo uwagi. Polecam i pozdrawiam.
    3 points
  12. Dziękuję za komentarze Przyznaję, że rozdział 11 był dość "bezpiecznym" rozdziałem. Teraz wstawiam Rozdział 12 Nie jestem go pewna, ale chyba nigdy nie będę. Taki urok wstawiania historii w odcinkach.
    3 points
  13. Przeczytałem te 11 rozdziałów i ten fik jest... dziwny? Oczywiście pozytywnie dziwny. Moje pierwsze wrażenie było takie, że jest to zbór luźno połączonych scen, poprzeplatanych wspomnieniami Twilight. Jednak pod tym kryje się naprawdę wciągająca tajemnica, napięcie i mnóstwo pytań. A z czasem te pytania rodzą kolejne pytania: Skąd się wzięły na księżycu? Dlaczego? Czym jest bariera? Co tak naprawdę nie pozwala im uciec? Ile już tam siedzą? Dlaczego cała czwórka? Skąd się wzięło słone morze? Czy coś jest za nim? Czy ktoś je na ten księżyc wygnał, a jeśli tak, to kto? Kolejna kwestia, która budzi wiele pytań, to ich relacje. Czemu Flurry mówi, że Cadance to nie jej matka? Może też Shining nie jest ojcem? Czemu Celestia ogarnia dwusetne urodziny Cadance, skoro nie obchodzą tam urodzin? Czemu Luna nie została zaproszona? Kim jest Change? (przywidzenie, czy może szósty pasażer księżyca). Ile jest podmieńców na księżycu? (podobały mi się tu teorie Cahan). Ile minęło lat od wygnania? Ale to nie wszystkie pytania, które rodzą się podczas lektury. I w zasadzie na żadne z nich nie dostaliśmy porządnej odpowiedzi (zapewne na większość nie będzie). Ale to nawet dobrze. Podoba mi się to w tym wypadku. Dzięki temu jest ta fajna atmosfera tajemnicy, a mózg pracuje, rozważając kolejne opcje, możliwości i ewentualne ścieżki. Drugą mocną, o ile nie najmocniejszą stroną tego fika są postacie i ich relacje. Wszystkie wypadają naturalnie i ciekawie. Luna mówi dość archaicznie i nie do końca radzi sobie w kontaktach międzykuczych. Diabelnie to tu pasuje. Twilight jak zawsze nadinterpretuje, obwinia się i wariuje. Świetnie to wypada w tym fiku. Po prostu pasuje. I aż zaczynam jej trochę współczuć. Zaskakującą zagadką (kolejną) jest dla mnie Celestia. Z jednej strony zdaje się być tą stoicką, rozsądną i wiekową, bo nie zjadła ani odrobiny ze swoich zapasów. Z drugiej mam wrażenie, że bywa złośliwa i to ona wmawiała Twilight istnienie Change, oraz coś knuje robiąc urodziny Cadance. Z trzeciej zaś zajmuje się czarną magią by ogarnąć tort. Może nadinterpretuję, ale Ceśka coś ukrywa i jestem niezmiernie ciekaw co. O Cadance i Flurry niewiele można rzecz na tle pozostałych. Są, nie odstają, ale jakoś się nie wyróżniają. Aczkolwiek, Cadance jest ślepa, co ma spory potencjał, który już powoli jest wykorzystywany. Muszę też pochwalić klimat. W tekście naprawdę czuć tą samotność, pustkę, brak poczucia czasu i przygnębiajacą atmosferę księżyca. Pomagają w tym niezbyt bogate opisy otoczenia. Co innego przemyślenia i emocje Twilight. Tego jest sporo i są bardzo ,,treściwe" Oczywiście całość napisana schludnie i w ogóle tak dobrze, że przez tekst się płynie. Podsumowując, to kawał naprawdę dobrego i solidnego fika, który ma swój styl, swój urok i naprawdę aż chce się go czytać dalej. Bezwzględnie polecam i czekam na więcej.
    3 points
  14. Jakiś czas temu Ghatorr i Rarity zorganizowali konkurs na discordzie KKPF. Oto moje konkursowe opowiadanie, które zostało nieco wypolerowane. A o czym to ficzek? Cóż... Tajemnicza Wiedźma sieje chaos w Kotlinie Szmaragdowej i tylko księżniczka Celestia może ją powstrzymać, jednak kiedy dociera na miejsce, to dokonuje niezwykłego odkrycia. Księżniczka w Różu Fanfik jest zgodny z uniwersum "Cienia Nocy".
    3 points
  15. Nie tak dawno temu zakończył się na KKPF konkurs fanfikowy. Prezentuję fanfik, który go wygrał (i otrzymał korektę Rarity). Gdzieś daleko w Equestrii jest sobie wioska znana z dwóch rzeczy: brukwi i magicznie płonącego drzewa, które nie chce zgasnąć od setek lat. To właśnie ten ogień przyciąga do tej małej wioski turystów, zapewniając przy tym mieszkańcom jakąkolwiek rozrywkę i szerszy kontakt ze światem. Byłaby wielka szkoda gdyby nagle zgasł... ,,Gdyby opowiadania konkursowe byłyby słodyczami, to tutaj byłoby gorzką z marcepanem. Gwoli ścisłości – uwielbiam gorzką z marcepanem." Ghatorr ,,Komedia Suna bardzo przypadła mi do gustu. Jej humor oparty jest na absurdzie, zawiera też trafne, dość ironiczne obserwacje na temat ludzi i turystyki." Rarity Przedstawiam zatem: Za wóz Brukwi i zachęcam do czytania
    3 points
  16. Decaded zrobił magię instant i działa. Wisimy mu pizze.
    3 points
  17. „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu”, zgodnie z zestawem tagów, jakim opatrzono ów tytuł, oferuje nam okryte gęstą mgłą tajemnicy kawałki życia, pośród których nie zabraknie szczypty przemocy czy odrobiny wątków romantycznych. Całość utrzymywana jest w dosyć dojrzałym tonie, a fabuła nie boi się podejmować kwestii dla poszczególnych postaci bardzo osobistych, będąc w swym przekazie dość bezkompromisowa, co może narazić co wrażliwszych czytelników na pewien dyskomfort podczas lektury. Wszystko razem tworzy niepowtarzalny, intrygujący i mroczny klimat, przez który ciężko się oderwać od lektury, a przeczytane rzeczy wwiercają się w świadomość i nie dają o sobie zapomnieć. Jest tu zatem w wszystko, do czego zdążyła przyzwyczaić nas autorka. Na chwilę obecną jej poprzednie fanfiki nie są dostępne, lecz wierzcie mi na słowo – styl ten jest charakterystyczny i niemożliwy do podrobienia. Bazując na wspomnieniach, z satysfakcją stwierdzam, iż nastrojem opowiadanie tylko nawiązuje do poprzednich dzieł, a na dłuższą metę tożsamość posiada własną. Ci, którzy mieli przyjemność zapoznać się z poprzednimi dziełami autorki, z pewnością odnajdą tu rzeczy do nich podobne, które klimat „Nowoczesnej baśni o Księżycu” mogą jeszcze bardziej ubogacić, dodając do tego subtelne wrażenie extra spójności z poprzednimi tytułami. Ale spokojnie, nie jest wymagana znajomość żadnego z nich – niniejszy tekst jest samodzielnym dziełem – toteż i nowi czytelnicy, nie kojarzący czy to „Pedantki”, czy „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” mogą zatopić się w lekturze i czerpać z niej w pełni. Zapowiedź opowiadania, zwięzła i precyzyjna, nie jest żadnym gigantycznym spoilerem – ot, Cadance obchodzi swoje dwusetne urodziny. Rzecz naturalna, zrozumiała i często praktykowana, wszakże wszyscy kiedyś obchodzimy dwusetne urodziny. Główną bohaterką jest Twilight Sparkle, a czytelnik prędko przekonuje się, iż tekst jest nie tylko ciągiem zdarzeń prowadzących do wymienionej w zapowiedzi celebracji, ale także dosyć obszernym wglądem w przeszłość protagonistki, która to przeszłość ciągnie się za nią aż na srebrny glob, promieniując i nie dając o sobie zapomnieć, co po namyśle niekiedy potrafi być bardzo przejmujące. Poszczególne rozdziały nie są długie, w zasadzie można je połknąć „na raz”, a potem przeczytać wszystko ponownie i tak dalej, i tak dalej. Mimo podejmowania tematów trudnych, nerwowych sytuacji czy opisów nie aż tak przyjemnych rzeczy, opowiadanie wchodzi zaskakująco lekko, fabuła rozkręca się bardzo sprawnie, prędko ujawniając swoją wielowątkowość. Oczywiście odpowiednio szybko prezentowana jest czytelnikowi pewna zagadka, którą musi rozwikłać i nie mówię tu wyłącznie o chowańcu w pudełku, choć to także skłania ku abstrakcyjnemu myśleniu. Poza pudłem, można by rzec Za moment przejdę do omówienia fabuły opowiadania, zatem w komentarzu będą duże ilości naraz SPOILERÓW, dosyć istotnych, zdradzających masę rzeczy, toteż jeśli chcesz samodzielnie zapoznać się z tym, co przygotowała autorka, odkryć fabułę bez żadnej wcześniejszej wiedzy czy podpowiedzi, przerwij czytanie tegoż postu i przejdź śmiało do „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu”. Już? No to uwaga, zaraz wjadą potężne SPOILERY! Początek opowiadania może bardzo zmylić. Początkowo nic nie wskazuje na to, by cokolwiek było nie tak, nie wspominając o położeniu bohaterek, gdyż owszem, Twilight gra tutaj pierwsze skrzypce, lecz nie jest na scenie sama. Opowiadanie rozpoczyna się już na Księżycu, skąd księżniczki mają ładny widok na Ziemię. Jak się później okaże, jedne najwyraźniej za swym ziemskim domem tęsknią, inne już nieszczególnie, lecz pewności nie można mieć nigdy, stąd niewykluczone, iż prawdziwe odczucia są skutecznie maskowane. Podobnież powstaje kłopot kiedy mówić „dzień dobry” czy „dobry wieczór” na Księżycu, chociaż Celestia wydaje się wiedzieć kiedy rozpoczyna się dzień, a kiedy noc. Od rozdziału pierwszego czytelnik ma masę pytań: dlaczego księżniczki trafiły na Księżyc, kiedy to się stało, w ogóle, czy w Equestrii wydarzyło się coś szczególnego, o co w tym wszystkim chodzi i jak autorka zamierza je stamtąd wyciągnąć... O ile w ogóle ma taki zamiar, a coś mnie się zdaje, że „no nie bardzo”. Niemniej rozdział pierwszy robi dobrą robotę, jeśli idzie o zaciekawienie czytelnika i wciągnięcie go w fabułę. Jest to początek prosty, powiedziałbym, że niepozorny, ale skuteczny. Dosyć szybko, bo już przy okazji rozdziału drugiego, robi się poważniej i... osobliwiej. Jest to osobliwość charakterystyczna dla stylu autorki i na tym polu absolutnie nie zawodzi; może następuje szybciej niż czytelnik mógłby się tego spodziewać, ale działa. Jednocześnie rozdział ten przedstawia nam pierwszą z wielu w tym opowiadaniu retrospekcji. Zgodnie z tytułem zarówno tego kawałka tekstu, jak i nazwą dokumentu Google (nie są one tożsame, ale ściśle wiążą się ze sobą, jak i z treścią rozdziału), dostajemy dowód na to, że miłość jest ślepa, w postaci miłości rodziców oraz ich dzieci. I ponownie – zaczyna się niewinnie, tekst w paru miejscach może okazać się uszczypliwy, lecz niemalże jak grom z jasnego nieba spada na nas tragedia, którą to tragedią, tj. jej wizualnymi następstwami, Twilight wydaje się być niezdrowo zafascynowana. Choć rozdział drugi został przez tę retrospekcję bardzo mocno zdominowany, mamy parę przebłysków odnośnie tego, co się dzieje na Księżycu. Zupełnie odwrotnie wygląda to w przypadku rozdziału trzeciego, gdzie praktycznie całość traktuje o poczynaniach Twilight i Celestii na srebrnym globie. Z jakiegoś powodu szczególnie wryła mi się w pamięć scena, w której Pani Dnia prezentuje przed swoją uczennicą tort, który to tort nie smakuje w ogóle (a wręcz ma być ohydny), gdyż, jak się okazuje, został nieprawidłowo wykonany z błota, dzięki dobrodziejstwu zaklęcia przeistoczenia. Co w tym nadzwyczajnego? A to, że to czarnoksięstwo, to zakazane, to jest złe. I Twilight wie o tym doskonale, gdyż ma z tymże zaklęciem wspomnienia. Wspomnienia, z którymi wiąże się jej pierwszy mroczny sekret, który poznamy już w kolejnym rozdziale. To oczywiście nie jest jedyna rzecz z przeszłości, która powraca do protagonistki. Mamy szybkie wspomnienie czasu, w którym księżniczki „pakowały się” na Księżyc, oczywiście do kuferka pełnego halek i podwiązek, który to kuferek z rozkazu starszej siostry musiała opróżnić Luna. Jak się okazuje, bohaterki zabrały ze sobą jedynie racje żywnościowe, co wydaje się bez sensu, skoro alikorny nie muszą jeść. Ot, taki zbędny luksus, za którym w końcu odczuwają tęsknotę, co tłumaczy zachwyt Twilight nad tortem. To, co początkowo wydaje się rozluźniać atmosferę, prędko wzbudza wątpliwości i wysyła sygnały, że pod postacią czegoś co przypomina wesołą wycieczkę księżniczek gdzieś w nieznane, bo mogą, kryje się coś mrocznego i bolesnego. Co gorsza, najwyraźniej dotyczy to Luny. I rzeczywiście – w miarę odkrywania fabuły Pani Nocy wyrasta na postać dużo ważniejszą niż początkowo się to nam wydaje, zaś jej więź z Twilight, w ogóle, cała jej historia z lawendową klaczą, w odpowiednim momencie jakby wypływa na wierzch, stając się jednym z ważniejszych wątków, który trzyma przy sobie czytelnika. A jak to się ma do urodzin Cadance? Otóż Luna, z powodów nam nieznanych, nie jest na nie zaproszona. To, co szczególnie mnie się podoba to to, że takie niuanse, zwroty i zawirowania spadają na czytelnika nagle, podobnie jak moment, w którym Twilight wybucha. Nie dosłownie, lecz dochodzi do kopytoczynów. I to też znajduje odniesienie do jej przeszłości, do tego, co zrobiła i tego, co ją za to spotkało. Ba, im dłużej o tym myślę, tym więcej nabieram uznania wobec tego, iż niemalże każda drobnostka wydaje się tu mieć znaczenie, co nie od razu jest takie oczywiste. Czy to Cadance, która wpatruje się w sztuczne słońce trochę za długo, trochę jakby w transie, podobnie jak Twilight podziwiała gore na miejscu tragedii, czy paralela zarysowana między Starlight Glimmer a Thoraxem; tekst niby na to nie wskazuje, autorka gospodaruje opisami bardzo oszczędnie, lecz tak czy inaczej w końcu dociera do odbiorcy, iż szczegół, który przewinął się tylko na chwilę, od początku mógł nieść za sobą coś więcej. Na uznanie zasługuje także rozdział czwarty, który długo utrzymywał się na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o mój ranking najlepszych kawałków „Nowoczesnej baśni o Księżycu”. Podobnie jak rozdział drugi, on również zdominowany jest przez wydarzenia z przeszłości, lecz wydaje się troszeczkę lepiej zorganizowany w swym przekazie – krótki wstęp odbywa się na Księżycu, podobnie jak zakończenie, natomiast całe rozwinięcie to jedna długa, bardzo dobra retrospekcja. Ciekawa rzecz – gabarytowo rozdział nie odbiega od reszty, lecz podczas czytania wydaje się znacznie dłuższy, bogatszy. I rzeczywiście, opisy są tu lepiej rozwinięte, dialogów mamy mniej, sam rozdział czyta się znacznie wolniej, trudniej, bo i przywołane wydarzenia, mimo początkowego wrażenia, niosą ze sobą poważniejszy wydźwięk. Przede wszystkim, to, co zostało wprowadzone wcześniej, autorka zbiera w tym jednym rozdziale i rozwija, dając nam lepsze pojęcie dlaczego obecna Twilight reaguje tak, jak reaguje, co takiego się wydarzyło w jej życiu i na jakiej zasadzie echa tej przeszłości prześladują ją tyle lat później, nawet na Księżycu... Z drugiej strony, teraz jak o tym myślę, przy okazji uwypukla to jakąś przedziwną, lekko perwersyjną uciechę, jaką musi mieć Celestia ilekroć z premedytacją przypomina Twilight te wydarzenia wiedząc jakie piętno na niej odcisnęły. W ogóle, jak na swoje położenie, jak na całą panującą wokół atmosferę, Pani Dnia cały czas pozostaje zagadkowo figlarna. No nic – wracając do rozdziału, przeniesiemy się do szkolnych lat Twilight Sparkle, podjęty będzie wątek ponownego wykorzystania przez nią czaru przeistoczenia. Poprzednio, choć chciała zaimponować swej nauczycielce, skończyło się sroga burą ze strony matki i laniem od ojca, natomiast teraz Twilight próbuje wszystko odwrócić, to znaczy, jak poprzednio zmieniła brzydkiego szczura w pysznego grejpfruta, tak teraz usiłuje z owocu zrobić gryzonia. Co ma skutki dość makabryczne i chyba można to uznać za pierwszy kontakt bohaterki z krwią i wnętrznościami. I to jest zarazem pierwszy mroczny sekret Twilight – schowany do pudełka po teleskopie, zakopany głęboko pod płotkiem. Następnie ciekawska protagonistka poznaje Cadance, która jest alikornem, a do tego księżniczką. Nie chcę tu zbytnio spoilerować, bo to warto przeczytać samemu, niemniej niezmiennie bardzo, ale to bardzo mi się podoba jak Twilight jest po dziecięcemu zafascynowana swoją opiekunką i jak zastanawia się czy ktoś taki jak ona również w całości podlega prawom biologii i np. się załatwia się. Może brzmi to głupawo, ale w fanfiku zostało to naprawdę wiarygodnie opisane. To nie tak, że Twilight nagle zmienia się w narratorkę, lecz opisy naprawdę brzmią jakby były pisane z jej perspektywy, jakby narrator oglądał świat jej oczami i pojmował go jej percepcją. Poza tym, jest to całkiem urocze. I tym bardziej kiedy dziecięca naiwność (szczur został zmasakrowany, więc w tym sensie trudno mówić o niewinności, ale jakaś naiwność najwyraźniej pozostała) zderza się z prawdą, klimat momentalnie się zagęszcza (chociaż nawet podczas tych milszych momentów trudno pozbyć się wrażenia, iż coś nadchodzi, a ty, drogi czytelniku, lepiej bądź gotowy) i tekst staje się przejmujący. Dlaczego? Ponieważ podejmuje problem, który nie tylko jest ponadczasowy i robi to w formie jakby „równania”, gdzie każdy z osobna może podstawić sobie coś (zamiast Cadance, zamiast zamykania się w łazience, zamiast podglądania), z czym może się utożsamić i czego niefortunnie mógł być częścią dawno, dawno temu. W ten niezwykle prosty sposób umacnia się więź z czytelnikiem, nietypowy, ale mroczny nastrój mocniej chwyta za serce, a myśli krążą wokół poznanych wydarzeń, w poszukiwaniu czegoś więcej. Wszystko za jednym zamachem, minimalnym nakładem słów. Znakomity przykład „mniej znaczy więcej”. Młody umysł zachwyconej swoją opiekunką Twilight cały czas jest nastawiony na odkrycie jakiejś tajemnicy, lecz w żadnym momencie nie bierze pod uwagę, iż owa tajemnica może okazać się czymś niekomfortowym, przykrym czy po prostu złym. I bardzo wiarygodnie, gdy problem ze świata dorosłych w końcu wychodzi na wierzch, dziecko samo z siebie kompletnie go nie rozumie, ale całkiem logicznie (na ile pozwalają jego możliwości) poszukuje odpowiedzi i Twilight je znajduje – Cadance w tajemnicy zwraca zawartość żołądka, bo pewnie ciastka, które piecze dla niej Twilight są okropne. To wywołuje u bohaterki poczucie winy, przez co ta obsesyjnie wręcz usiłuje upiec lepsze ciastka, nie wiedząc, że to wcale nie o nie chodzi. I kiedy wszystko zawodzi, przyjmuje, że po prostu jest beznadziejna i nie umie piec. A Cadance nie chce jej robić przykrości. To chorobliwe dążenie Twilight do perfekcji współgra z jej charakterem, a i wydarzyło się w fabule wcześniej, gdyż czar przeistoczenia również miał w założeniach zaimponować Celestii, a przyniósł przykrość i lanie. Poza tym, motyw ciastek powraca na Księżycu i co by nie mówić, było w tym coś pocieszającego. I autentycznie przyjacielskiego. Tak czułem, że tym postaciom, mimo różnych perturbacji z przeszłości, naprawdę zależy na sobie nawzajem. Może warto się tu zatrzymać, by podsumować dotychczasową fabułę, jak również styl jej prowadzenia i to jak wydarzenia bieżące przeplatają się z retrospekcjami. Wydaje mnie się, że będzie to rzutować także na przyszłe rozdziały, które oczywiście pokrótce omówię. W ogóle, jakościowo opowiadanie jest bardzo spójne – nie uświadczyłem żadnych znaczących spadków w jakości czy też nagłych „peaków”, które odwracałyby uwagę od faktycznej treści; wszystko od początku jest konsekwentnie dobre, wciągające, klimatyczne i przemyślane, z jednoczesnym pozostawieniem czytelnikowi szerokiego pola do własnej interpretacji, teoretyzowania i dopisywania backgroundu do detali. Retrospekcje tak na tym etapie, jak i na późniejszym, nie są przywoływane po kolei, czytelnik musi rozwiązać zagadkę co gdzie leży na osi czasu, co nie jest zbyt wymagające (w odróżnieniu od innej zagadki) i przy choćby odrobinie uwagi rozwiązanie powinno przyjść naturalnie, w miarę zwykłej, spokojnej lektury. Retrospekcje zostały rozpisane umiejętnie – ich długość wydaje się dobrze dobrana, nie powodują żadnych retardacji, a dodają do bieżącej historii szerszy kontekst, jednocześnie rozwijając poszczególne postacie i ich relacje. Przy tym całkiem płynnie komponują się z teraźniejszością; wiadomo co jest teraz, a co miało miejsce kiedyś, bez wrażenia czy to zbyt ostrej czy zbyt rozmytej granicy. Warto odnotować, że nie ma tutaj jakiejś wyraźnej reguły kiedy pojawia się dana retrospekcja. To znaczy, fabularnie widzę tutaj zależności i pod tym względem wszystko jest na swoim miejscu, co najlepiej widać po przeczytaniu całej dostępnej zawartości, natomiast proporcje między wydarzeniami z przeszłości, a tymi odbywającymi się obecnie, chyba nie podążają według żadnego wzoru i mogą wydawać się dobierane lekko chaotycznie, w miarę pisania, ale powiedziałbym, że jeżeli już, to jest to chaos uporządkowany. Generalnie fabuła, jak już wspominałem, rozkręca się sprawnie i nie narażając czytelnika ani na dłużyznę, ani ryzykowną retardację, nie pozwala mu się nudzić, a już na pewno zapomnieć o najważniejszych wątkach. Mówię w liczbie mnogiej, ponieważ dla mnie, nawet biorąc pod uwagę wszystko co niniejszego fanfika dotyczy, nie od razu było to takie jasne, co jest tutaj tym wiodącym wątkiem. Nie postrzegam tego jednak za wadę – raczej jako kolejne urozmaicenie, które jest rozwijane w miarę postępu fabuły. Cadance obchodzi dwusetne urodziny – OK. W praktyce wygląda to tak, że pula postaci trafia na Księżyc, najwyraźniej potrzebują się stamtąd wydostać – też OK. W trakcie lektury eksplorujemy burzliwą przeszłość głównej bohaterki, którą jest księżniczka Twilight Sparkle, a także jej relacje z pozostałymi postaciami – to także OK. Na tym jednak nie koniec, gdyż autorka regularnie dorzuca coś nowego; czy to baśń o królewnie podmieńców, która być może nadal przebywa na Księżycu, a która to królewna w pewnym momencie podejmuje próbę skomunikowania się z protagonistką, czy też zagadka z chowańcem w pudełku, z którą to zagadką musi zmierzyć się Twilight, mimo świadomości zbliżających się urodzin, bez widocznego nad głową odliczania, uwaga czytelnika karmiona jest coraz to nowymi wątkami, troszkę tak jakby autorka próbowała się tą uwagą bawić, a może i odwieść ją od urodzin, wokół których to wszystko krąży. Jak w układzie planetarnym, w którego centrum są dwusetne urodziny Cadance; śledzimy losy Twilight, która poszukuje idealnego prezentu dla bratowej, obserwujemy jak spędza ona czas z byłą mentorką, która to mentorka stworzyła sztuczne słońce, przeistacza księżycowe błoto w tort i zastrzega, iż Luny na przyjęcie nie zaproszą, z którą to Luną protagonistka również ma wiele interesujących interakcji, zaś na Księżyc miała trafić, gdyż nikt jej nie kochał, a Cadance jest przecież księżniczką miłości, a w ogóle jest alikornem i jest taka cudowna. Stąd mimo moich osobistych wątpliwości wobec tego, który z wątków jest tutaj najważniejszy, rzeczywiście, po przeanalizowaniu wszystkiego po swojemu, motyw urodzin Cadance wskazuję jako ten najistotniejszy i to on buduje największe napięcie. Język postaci, jak również język narracji, jest zaskakująco lekki. W nielicznych momentach bywa wręcz potoczny, co potrafi kontrastować z podejmowaną tematyką, ale ani razu nie ujmuje jej powagi. Nie mam pojęcia jak autorka to robi, że w taki... może nie minimalistyczny, ale oszczędny sposób, starannie gospodarując słowami, budując zdania krótkie, lecz treściwe, pozwala wyobraźni czytelnika tworzyć wyraźne obrazy, konsekwentnie utrzymując przy tym odpowiedni nastrój, który bywa przystępniejszy, cieplej nacechowany, ale bywa i mroczniejszy, taki, który niesie ze sobą pewien dyskomfort czy też niepokój. I to jest piękne w odbiorze, zaś genialne w prostocie wykonania. I tak, rozdział piąty postrzegam jako swoisty „bridge” między historią o małej Twilight która przemienia szczura w grejpfruta i piecze ciastka, a przy tym ubóstwa Celestię czy Cadance, a historią księżniczki Twilight, która zawiera małżeństwo... z rozsądku? Niekoniecznie. Polityczne? Pewnie tak. Bo Celestia rzekła, że tak będzie słusznie? Zdecydowanie. Zatem najpierw musiała trochę szybciej wydorośleć, a potem szybciej... wkroczyć na nową drogę życia? Godnym uwagi jest, iż ten odcinek odwraca schemat z rozdziału poprzedniego, tzn. wspomnienie otwiera i zamyka rozdział, wewnątrz jest trochę bieżącej fabuły. Oczywiście proporcje mamy inne, lecz jak mówiłem nieco innymi słowami, jest to nieregularność kontrolowana. Znaczy, taka która najwyraźniej szła równolegle z pisaniem. Wypływała z zamysłu. Inaczej – tak miało być. W każdym razie, ten rozdział jest dosyć trudny i znajdują się w nim sytuacje i rzeczy, które mogą sprawić wrażliwszemu odbiorcy pewien dyskomfort. Jak dla mnie nie jest to nic obrzydliwego, lecz z pewnością nieprzyjemnego. Nie dziwota, że Twilight jest wstyd. Sama Twilight, jako księżniczka, wybucha ponownie i także tym razem miała ku temu bardzo osobiste powody, lecz celem eksplozji uczyniła siebie samą. A konkretniej – jedną z własnych kończyn. Jakby tego było mało, dowiadujemy się, iż musiała pokłócić się, i to ostro, ze Starlight Glimmer oraz Cadance, lecz ma nadzieję, że to ta druga właśnie ją odwiedza, by się pogodzić. Dzieje się jednak inaczej. Dlaczego Twilight miałaby mieć konflikt ze Starlight, tego możemy się domyślać z poprzednich retrospekcji, ale Cadance? Moim zdaniem, kontrowersyjny początek rozdziału może być tutaj wskazówką. Drugie wspomnienie powraca do szkolnych lat Twilight, a narracja po raz kolejny, choć tym razem na krótko, sprowadzona zostaje do perspektywy protagonistki za jej dziecięcych lat. I ponownie jest to bardzo urocze. Zdaje się, że jak na razie to ostatnia taka retrospekcja. To chyba nie przypadek, gdyż po rozdziale szóstym Celestia jakby... znika z fabuły (przewija się bodajże tylko raz i na krótko), a uwaga przeskakuje na relacje protagonistki z Luną. W każdym razie, zwieńczenie piątego odcinka przypomina nam o Filomenie. Padają tam takie oto zdania: Brzmi ładnie, ale jak się okazuje po lekturze udostępnionych rozdziałów – jest to moje rozumienie fanfika – znaczenie tego fragmentu jest dużo szersze, zaś mówi on w gruncie rzeczy o czymś toksycznym. Szkodliwym. Niedobrym. Mowa oczywiście o tym jak łączy się on z losami Twilight i co o niej mówi. Bo im dalej, tym więcej się dowiadujemy – między innymi o tym, że Twilight idealizowała Celestię do tego stopnia, że wyobrażała ją sobie jak własną matkę. Jako idealna mentorka, starsza siostra, przyjaciółka, urosła do rangi kogoś nieomylnego, kogo słowo jest słuszne i tyle. Co Celestia powie, to praktycznie jest aksjomat. Więc jeżeli ta powiedziała Twilight, że powinna wyjść za... No właśnie – ze wszystkich możliwych partnerów autorka wybrała Thoraxa. Kto by pomyślał? Wracając, jak Celestia powiedziała, tak Twilight zrobiła, nawet nie zastanawiając się co ona sama uważa za słuszne. Ba, później nawet zastanawia się czy w tym wszystkim w ogóle żywi do swojego męża jakieś uczucie i vice versa. W tym sensie protagonistka jest trochę jak ta Filomena w klatce – Celestia poprzez swój wpływ na Twilight powoduje ból czy dyskomfort, ale może warto, bo pewnie ją kocha, tak po swojemu, i dla tego właśnie uczucia warto się poświęcać. A może jednak nie? Z drugiej strony, nikt niczego Twilight nie kazał. Wszakże mogła słuchać rad Celestii, ale to nie znaczy, że była zobligowana wypełniać jej wolę. Może to jej obsesja, ale kiedy rani swoją nogę tak mocno, że ląduje w szpitalu, koniec końców sama to sobie robi. W tle są bolesne wspomnienia, nerwy, projekcje, ale wciąż. Zatem Państwo widzą – czy to chowaniec w szkatułce, czy feniks w klatce, szczur w pudełku, czy nawet księżniczki na Księżycu, tak wiele szczegółów wydaje się mieć szerszy kontekst i głębsze znaczenie, lecz tak niewiele rzeczy jest tu jednoznacznych. To też bardzo mnie się podoba; jest wiarygodne, życiowe i skłaniające do przemyśleń. Kontynuując, rozdział szósty także jest pełen wydarzeń z przeszłości i widać, że najwyraźniej Twilight pogodziła się ze swą protegowaną, chociaż wolałaby widzieć się z Cadance. Podobała mnie się dynamika między nimi, w ogóle, pasuje mi ta Starlight; po przyjacielsku zadziorna, energiczna, wesoła (za wyjątkiem określonej sytuacji, która przewinęła się wcześniej), sprawia wrażenie kogoś, z którym fajnie się spotykać i fajnie porozmawiać. I tutaj też taka jest. Bardzo pozytywna kreacja. Bohaterki rozmawiają o najnowszych ekscesach Trixie, co jest okazją do ukazania jak Twilight zapatruje się na lazurową iluzjonistkę, a jak zapatruje się na nie obie Starlight. Ponownie – ciekawa sprawa, na tle całości, dosyć serialowo opisana. I zawczasu dająca kontekst kolejnej retrospekcji, którą uświadczymy w rozdziale dziesiątym! Kolejną wizytę składa Celestia. I też przynosi podarunek. Coś nowego A co słychać na Księżycu? To właśnie w tym rozdziale pojawia się zagadka Nemesis, która umieszcza chowańca w szkatułce i ów chowaniec jest żywy lub martwy. Aha, ma jeszcze kota, który jest zwyczajną istotą. Jest to zagadka, która zostanie z bohaterką (i z nami) przez resztę fanfika i która jest kolejnym elementem, który siedzi w głowie. Poza tym, jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek miał kłopoty ze zrozumieniem retrospekcji oraz ich chronologii, uważam, że najpóźniej to w tym rozdziale wszystko powinno zacząć się rozjaśniać. Według mnie, wygląda to jakoś tak: Idąc dalej – po rozdziale szóstym mamy widoczne przesunięcie uwagi z relacji Twilight-Celestia na relacje Twilight-Luna. Zarazem to już na etapie rozdziału siódmego przewija się tajemnicza „C”, która uważa, iż jest coś, co główna bohaterka powinna przeczytać. Uświadczymy masy interesujących detali, takich jak listy z przeszłości, pisane do Nightmare Moon, a które nieuchronnie musiały „przejść” przez Celestię. Korespondencja ta, podobnie jak podrzucane raz po raz przez cały fanfik detale dotyczące specyfiki funkcjonowania alikornów, subtelnie rozbudowują znany nam fikcyjny świat, tu konkretnie dając wgląd na to jak dawno, dawno temu była postrzegana Nightmare Moon i jak wyobrażenia o niej zmieniały się z czasem. Ponownie cieszą drobne rzeczy, jak chociażby opis charakteru pisma poszczególnych kucyków, w tym księżniczki Luny, czy też rysunki kwiatów dla siostry dobrodziejki. Czy stoi za tym coś więcej? Podejrzewam, że tak, skoro starsza siostra uważa, że zesłanie na Księżyc jest aktem łaski. Co nieco mnie zaskoczyło, o ile relacje z Celestią czy Cadance niejeden raz okazywały się burzliwe, napięte, o tyle protagonistka wydaje się mieć całkiem zdrową relację z Luną. Sam ten fakt czyni tę część opowiadania bardziej... pocieszającym. Co swoją kulminację znajdzie w rozdziale dziesiątym – aktualnie moim ulubionym. Jednak zanim rozdział dziesiąty wskoczył na pierwsze miejsce, rozdział czwarty został zdetronizowany przez dziewiąty. Przede wszystkim, doskonale budowane napięcie, człowiek ma prawo spodziewać się wielu rzeczy, ale póki fanfik nie zagra w otwarte karty, nie ma pojęcia czego konkretnie. Chciałoby się wiedzieć, lecz towarzyszy temu niepewność – gdyż cokolwiek, co może znajdować się dalej, może okazać się... wstrząsające. Przejmujące. Grające na emocjach za bardzo. Nie tylko w tym aspekcie, także w ramach nowego wątku, miałem tutaj leki vibe z „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” Tytułowa starodawna baśń o Księżycu, opowieść o królewnie podmieńców imieniem Change, przybliżająca prosty powód, dla którego rasa ta miałaby przenieść się z Księżyca na Ziemię, wszystko to bardzo mnie się podobało. Podobnie jak przemyślenia Twilight odnośnie Change. A może ona jest prawdziwa? Może jest tu teraz z księżniczkami, na Księżycu? Może od początku je obserwowała? Myśli te pchną Twilight ku próbie skomunikowania się z Change, poprzez napisy na piasku. Ucieszyłem się, gdy bohaterka dostała odpowiedź, jeszcze milej się zrobiło, gdy zapytała Change czy ta zostanie jej przyjaciółką. I na tę wiadomość również uzyskała replikę. Powiało serialowym klimatem. Było przejmująco, tajemniczo, a co najlepsze, napięcie nie uciekło – teraz nie tylko jest świadomość, że zbliżają się kolejne urodziny Cadance, ale i czuć za sobą oddech Change. Czy aby na pewno? To jest rozdział, w którym Celestia na momencik powraca do akcji i scena, w której bierze udział wraz z pozostałymi księżniczkami, sieje ziarno niepewności, które dosyć szybko kiełkuje w różne spekulacje. „C” jest jak „Change”, ale także jak „Celestia”. Ależ to oczywiste, co nie? No właśnie – kto właściwie odpisywał Twilight na jej wiadomości? Jest znakomita scena, w której Twilight pisze na piasku, po czym oświadcza, że prosi o znak, o odpowiedź i obiecuje, że nie będzie podglądać, więc odwraca się i zasłania oczy. Po chwili słyszy za sobą ruch. I tutaj zżera mnie ciekawość – kogo by ujrzała, gdyby jednak zerknęła za siebie? Z jakiegoś powodu przechodzi mi przez myśl, że mogłaby zobaczyć... coś przerażającego. Dlaczego? Może w ramach kary za złamanie obietnicy? A może faktycznie byłaby tam Change? A może... Celestia? Założenie, że Change jest prawdziwa i jest na Księżycu, rodzi całe mnóstwo pytań i wątpliwości odnośnie całego fika. Bo jeżeli tak, to przez cały ten czas któraś z postaci mogła w rzeczywistości być podmieńcem, na przykład. Pytanie, gdzie oryginał? Scena, w której Twilight rozmawia z Flurry, nie tylko sieje jeszcze więcej niepewności, przy okazji niosąc ze sobą pewną dozę melancholii, ale wydaje się uwiarygadniać różne możliwe teorie co do Change. A może przez większość fanfika rzeczywiście mamy do czynienia z prawdziwymi księżniczkami, tylko w trakcie wyżej wymienionej sceny, o ile Twilight by spojrzała, Change mogłaby dla zmyłki przyjąć formę Celestii. Z drugiej strony, chyba nie każdy jest w pełni przekonany, że Chrysalis nie żyje, więc... kto wie? A gdyby jednak Celestii nigdy nie było na Księżycu? Czy naprawdę, komuś, kogo tak długo i tak bardzo idealizowała, i wedle kogo woli budowała całe swoje życie, Twilight pozwoliłaby oglądać się w tak niezręcznych sytuacjach, jak choćby wymiotowanie tuż pod kopyta swojego największego autorytetu? Pozwoliłaby się powycierać skrzydłem, jakby była małą klaczką? W przypływie złości zdzieliłaby tę postać po twarzy? Byłby z tego niezły twist, gdyby Twilight dopuściła się tego wszystkiego, bo chociaż przed oczami miała niby-Celestię, to instynkt podpowiadał jej, że to wcale nie jest jej dawna mentorka, więc w sumie może tak ją traktować... Trochę, troszeczkę, tak odrobinkę jak w innym, nie-kucykowym opowiadaniu, którego kiedyś odsłuchałem. W nim jakiś czas po swoim ślubie, żona nagle zapada w chorobę – zespół Capgrasa – i uważa, że jej mąż nie jest jej prawdziwym mężem. W końcu morduje jego, a potem siebie. Po czym w jej domu znajdują trupa, którego DNA zgadza się z DNA jej męża, który najwyraźniej rzeczywiście został przez coś zastąpiony, a czego nikt nie zauważył. Więc żona nie była chora, tylko miała rację. Proste i efektywne. Aczkolwiek bardzo możliwe, że Change nigdy nie istniała, a odgrywa ją Celestia. I najwyraźniej nie po raz pierwszy. Twilight jest żoną Thoraxa i nową „matką” podmieńców, ale nawet od niego nigdy nie słyszała ani baśni o księżycu, ani o Change. Jakby nawet Thorax nic o niej nie wiedział. Może baśń jest tak starodawna, że Celestia i Luna są ostatnimi, którzy mogą ją pamiętać, a może od początku Celestia wszystko zmyśliła. I chyba podobnie zwodziła Lunę, gdy ta, jako Nightmare Moon, odbywała karę na Księżycu, co tłumaczyłoby jej reakcję Tak oto dotarliśmy do ostatniego jak dotąd rozdziału. Co sprawiło, że to jednak on został moim ulubionym? Piękna retrospekcja z Twilight i Luną, na weselu tej pierwszej. Bardzo ładny, bardzo klimatyczny, rozgrzewający serce kawałek tekstu, z gorzko-słodką końcówką. Na modłę rozdziału szóstego, mamy wprawną żonglerkę między wydarzeniami na Księżycu, a tymi przywołanymi z przeszłości i pogłębienie relacji między wymienionymi bohaterkami nie jest jedynym, co oferuje nam ten rozdział. Widzimy jak Starlight pomaga Twilight w przygotowaniach do ślubu i wesela, czemu towarzyszą istotne pytania o to, czy w tym wszystkim jest jakakolwiek miłość (po obu stronach, plus początkowa nieobecność Cadance, którą Twilight interpretuje jako „ślub bez miłości”), podczas uroczystości powraca Trixie, z którą protagonistka ma naprawdę przyjemną scenkę, która zresztą nawiązuje do zagadki z chowańcem. Same świetne rzeczy. Uśmiechnąłem się gdy Twilight porwała wyraźnie speszoną Lunę do tańca i za która podążyła, gdy ta, już spąsowiała, wybiega na zewnątrz. Ucieszyłem się, gdy Twilight zadeklarowała, że ją kocha, tak jak zapewne Celestia. Znaczenie dla Luny ma to niebanalne, gdyż czasem nie potrafi przeboleć tego, że nikt jej nie kocha, przez co zresztą według fanfika zmieniła się w Nightmare Moon. Smutne jest to, że milenium bez niej udowodnił, że owszem, świat się bez niej obejdzie. Ale teraz, jak wszystkie księżniczki są na Księżycu? Wygląda na to, że w tym są do siebie podobne – uniwersum bez nich będzie żyć dalej. Lecz przez opowiadanie przewija się jeszcze jeden motyw, o którym jeszcze nie wspominałem – rzeczy, na które nie ma się wpływu. I którymi nie warto się przejmować, bo nie ma się na nie wpływu, jak wskazuje definicja. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż to, że księżniczki najwyraźniej nie są nikomu potrzebne, jest jedną z tych rzeczy. I to, na dzień dzisiejszy, zamyka „Nowoczesną baśń o Księżycu” melancholijnie, acz... ciepło. Z nadzieją na to, że coś się wydarzy. A co takiego? Nie wiem, czas pokaże. Czym byłaby ta historia bez jej postaci? Kreacja głównej bohaterki – Twilight Sparkle – bardzo mi odpowiada. Osobiście znajduję Twilight fascynującą postacią, nawet na podstawie jej czystej, kanonicznej kreacji jestem w stanie wyobrazić ją sobie w każdej sytuacji i przeważnie nie mam pojęcia jakby zareagowała, bo mogłaby postąpić dowolnie. Idealny typ postaci, którą można obsadzić niemalże w każdej roli i za każdym razem w jakimś sensie powinna sprawdzić się dobrze, prezentując coś znajomego, ale i świeżego zarazem. Tak jest i tutaj, w „Nowoczesnej baśni o Księżycu”; niekiedy Twilight zostaje całkowicie wytrącona z równowagi (ang. unhinged), co jest po prostu piękne, ale ma ona momenty całkiem serialowe, w których poszukuje przyjaciół, okazuje serce, pociesza, wspiera, jest z kimś i przy kimś. Ukazana jest jako postać, która ma wady, tak jak każdy, ale i trudne, osobiste doświadczenia, które nadal na nią wpływają, a co gorsza, która popełniła masę błędów, których bardzo łatwo można było uniknąć. Wpleciona tak czy inaczej w te dziwne, niejednoznaczne wydarzenia, potrafi zareagować impulsywnie, emocje wygrywają z rozsądkiem, ale co by się nie działo, przez cały czas wydaje się być... sobą. Na jakiś osobliwy, wyolbrzymiony ponad miarę sposób. Zarówno zachowane z kanonu, jak i nadane przez autorkę cechy, lubią być mocno przerysowane, przez co postać ta wypada tak wyraziście. Jej losy nie są mi obojętne, dobrze się je śledzi, a przy tym idzie gdzieś w tym odnaleźć cząstkę samego siebie. O Starlight zdążyłem już wspomnieć, ale przypomnę: prosta, barwna kreacja, która także bardzo mnie się podoba. Każda scena, w której występuje, zapada w pamięci, Starlight wypadła najbardziej serialowo, jest w niej entuzjazm, jest skora do żartu, docinkiem też potrafi zarzucić, widać, że się z Twilight zna doskonale, dobrze się ją czyta. Podobnie jest z Trixie, która fizycznie przewija się tylko w jednej retrospekcji, ale jak już się pojawia, wypada świetnie i wiarygodnie, jak to ona, ale nieco wcześniej napisana zostaje słowami innych postaci i to także wyszło barwnie, charakterystycznie, nie mogę się przyczepić. Zaskakująco jasny, ciepły punkt w tejże dosyć chłodnej, na ogół melancholijnej historii. A Spike to ostoja zdrowego rozsądku, tak jest. Ktoś musi. Idąc dalej – znakomita księżniczka Luna. Od reszty wyróżnia się głównie manierą mówienia, ale i zdarzą się detale, jak jej zachowanie na weselu Twilight, gdzie po tylu stuleciach Pani Nocy nie jest pewna czy jakieś zachowanie jej przystoi. Zgaduję, że w jej czasach to było nie do pomyślenia. Faktycznie sprawia wrażenie kogoś z innej, dawnej epoki, komu uciekło tysiąc lat, a teraz został wrzucony do współczesnego świata, który się zmienił. Urocze. Czytając co niektóre jej kwestie na głos, wydały mnie się one całkiem melodyjne i nie mam pojęcia czy to w całości robota autorki, czy też brzmiały tak dlatego, że wyobraziłem sobie tę postać w akcji w ściśle określony sposób. Niemniej – ciekawy detal, urozmaicający tę kreację, choć wiele zależy od odbiorcy i jakie obrazy czy brzmienia wygeneruje jego wyobraźnia. Jednocześnie Luna wydaje się tu najtragiczniejszą postacią, a przy tym bardzo emocjonalna i wrażliwa, przynajmniej dla mnie. Niemniej swą wrażliwość potrafi ukrywać. Poza tym, w tym wszystkim wydaje się zachowywać najwięcej godności jako koronowana głowa. Jej relacje z Twilight śledziłem z większą ciekawością, aniżeli w przypadku Celestii. No właśnie. Celestia, mimo wszelkich nietypowych rozwiązań i ciekawych sytuacji, w jakich autorka raczyła umieścić Panią Dnia, wyszła dosyć... przyzwoicie. Nie ma żenady, nie ma zachwytu. Jest to mentorka Twilight, którą Twilight ubóstwia i idealizuje, a z którą dzieli swoją wiedzę i mądrość, z czasem tak czy inaczej przejmując kontrolę nad jej dorosłym życiem. Nie całkowicie i nie dosłownie, ale jest mocno zasugerowane, iż po tylu latach słowo Celestii urosło u Twilight do rangi świętości. Zarazem to Celestia przez długi czas towarzyszy Twilight w trakcie księżycowej niedoli, przyjmuje na siebie jej frustracje, poświęca się i zadaje trudne zagadki. Swoją władzą potrafi się bawić („Mam klucz do zapasów i co mi zrobicie XD?”) i chyba przez cały czas ma świadomość tego, co się wokół niej dzieje i co o niej sądzą, ale niczym się nie przejmuje. Wydaje się być ze wszystkim pogodzona. A może po tylu stuleciach tak jej spowszedniało życie na Ziemi, że pobyt na Księżycu nareszcie jawi się jako coś nowego? Nie daje mi spokoju, że w pewnym momencie jakby „znika” z fabuły. Rozumiem, że uwaga została przekierowana na Lunę, niemniej wydało mnie się to nieco dziwne. A może taki był zamysł – gdy jesteśmy po jasnej stronie Księżyca protagonistce towarzyszy Celestia i interakcje z nią właśnie obserwujemy, a gdy zaglądamy na ciemną, to Luna staje u jej boku i to jej postaci się przyglądamy. W każdym razie, według mnie Celestia jest tu „zaledwie” solidna. Jej quasi matczyne w stosunku do Twilight oblicze wydało mnie się najciekawsze. No to pora na Cadance i na Flurry... No i jest problem. Mało coś ich, ale ilekroć się pojawiały, wywoływały określone wrażenia: Cadance jawiła się jako słaba, potrzebująca (od razu nie było to tak oczywiste, lecz później wiadomo, iż bohaterka oślepła, choć najwyraźniej da się ją uleczyć), a Flurry jako chłodna i spokojna, pomimo jej młodego wieku i zdecydowanie niezwykłej sytuacji, w jakiej się znalazła. One jedyne wypadły trochę jakby nie one (na ile możemy mówić o kanonicznej Flurry, gdyż w serialu zabrakło czasu by chociaż troszkę podrosła na ekranie, nie wspominając o poznaniu jej charakteru), w odróżnieniu od Starlight czy Trixie, które także pojawiają się rzadziej, ich występy nie zapadają w pamięci tak dobrze. Są i pełnią swoją rolę tak jak trzeba. Myślę, że autorka usypia czujność przed wielkimi urodzinami, które nieuchronnie się zbliżają. Jak było wspomniane, opowiadanie tylko miejscami przypomina poprzednie dzieła autorki, jako całość posiada własny klimat, który jest interesujący, gęsty, niekiedy mroczniejszy, innym razem w miarę serialowy, nie brakuje tu elementów pobudzających nostalgię, ale i melancholię. Różne oblicza wykreowanego nastroju nie gryzą się ze sobą, a współgrają, wszystko wydaje się być dokładnie tam, gdzie zawsze miało być. Czytanie całości przychodzi płynnie, sam fanfik sprawia wrażenie jakby proces jego pisania również był bardzo płynny, naturalny, jakby nie było żadnych blokad, przestojów czy debat co teraz napisać i jak – to się po prostu działo. Tekst bywa refleksyjny, a co za tym idzie, potrafi zainspirować, nie dając przy tym odpocząć wyobraźni – poprzez oszczędną formę, niekiedy bardzo krótkie zdania i opisy, masa rzeczy wymaga jej użycia, lecz to, co już jest, pomaga tworzyć wyraziste obrazy, przez co którakolwiek scena, jaką zechcemy sobie wyobrazić, nie wychodzi mętna czy wyprana z emocji. Między wierszami poruszone zostały poważne, ponadczasowe problemy, niejedna rzecz jest pisana niuansami, a niuanse te często wydają się nawiązywać do siebie nawzajem czy zazębiać się ze sobą, co dodaje całości wrażenia dodatkowej spójności. Oczywiście czytelnikowi pozostawiono szerokie pole do własnych interpretacji, dopisywania historii czy tłumaczenia poszczególnych zachowań, a mnie jak zwykle nie daje spokoju, iż nieważne jakbym się nie naprodukował, nieważne jak głęboko bym nie zajrzał i jak wiele sobie nie dopowiedział, zawsze będzie wrażenie, iż zaledwie dotykam czubka góry lodowej, a żeby było śmieszniej – zapewne nie tej góry, co trzeba Jest aż tak tajemniczo czy niejasno, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Kto wie co przyniosą kolejne rozdziały? Może minąłem się ze wszystkim, co chciała przekazać autorka, jakbym czytał zupełnie inne opowiadanie. Może wskazówki zawsze tu były, tylko ja nie zauważyłem sedna. Tak czy inaczej, pierwsza, druga, każda kolejna lektura „Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu” była wielką przyjemnością i intrygującym, inspirującym doświadczeniem, podobnie jak analiza dzieła, wesołe teoretyzowanie czy samo zastanawianie się co mogło tu być intencją autorki, a co nie. Tekst nie nudzi się nawet po wielokrotnym przeczytaniu, więc jestem otwarty na kolejną podróż, czy to zmotywowany sam przez siebie czy też za sprawą punktu widzenia i teorii innych czytelników, którzy mogą poszczególne rzeczy widzieć w zupełnie innym świetle. Wygląda na to, iż jest to kolejne opowiadanie, które, podobnie jak co niektóre jego wątki, pozostanie ponadczasowe, acz niekoniecznie dla każdego. Ale to nie szkodzi. Zresztą które dzieło jest przeznaczone dla wszystkich? Według mnie jak najbardziej warto przeczytać ów tekst i zmierzyć się z kilkoma jego trudniejszymi momentami z otwartą głową, gdyż jeżeli zajrzeć choćby odrobinę głębiej, można tu odnaleźć coś głębszego, inspirującego i pochłaniającego bez pamięci. Dla tych, którzy pamiętają poprzednie tytuły autorki, jest to pozycja obowiązkowa. Raz jeszcze dostajemy coś innego, nietypowego i w całej swej specyfice urzekającego, karmiącego nas czymś nowym, co niezmiennie pozwala trwale się zapamiętać i snuć daleko idące teorie. Ciekawie pomyślane, wciągające opowiadanie ze świetnym klimatem, godne polecenia zarówno nowicjuszom – choć nie zawsze będzie to łatwe do przełknięcia – jak i weteranom Pozdrawiam serdecznie i w zdrowej niepewności czekam na ciąg dalszy tejże historii. Tęskniliśmy.
    3 points
  18. Z „Handlarzem Słów” mam nie taką krótką historię w tym sensie, że mogłem przeczytać go wcześniej i zarazem troszkę nad nim popracować, co oczywiście wiązało się z niejedną dyskusją z autorem opowiadania; taki inside, choć fanfik był już kompletny i nic nie znajdowało się w trakcie pisania, zawsze jest interesujący, zwłaszcza, że „Handlarz” okazał się dla mnie... Cóż, słowo „trudny” jest dalekie od prawdy, bo tekst, według mnie, sam w sobie nie jest wyzwaniem ani formą, ani przekazem; mimo swego eksperymentalnego oblicza czy scen, które jak mniemam miały zbudować wrażenie patosu, został napisany w sposób zróżnicowany, by kiedy trzeba brzmieć prosto i całkiem lekko, a innym razem poważniej, gęściej, lecz przez cały czas dostatecznie zrozumiale. W przekazie idzie odnaleźć poważniejsze problemy – mniej lub bardziej umiejętnie wplecione między wierszami, acz przeważnie tonące gdzieś w formie – jednakże z reguły wszystko zawiera się w ramach rzeczywistości komiksowej, tzn. przypomina to, nawet bardzo, znane nam z serialu animowanego uniwersum, lecz wykoślawione poprzez typowo fanowski edge, groteskę czy rzeczy zaczerpnięte z dzieł wymienionych w posłowiu. Określenie „skomplikowany” też chyba nie jest tu na miejscu, gdyż mimo paru retrospekcji, kilku równoległych wątków prowadzonych przez różne postacie, a które to wątki – spoiler – zbiegają się w jednym punkcie gdy przychodzi pora na finał czy na pierwszy rzut oka nie tak oczywistej postaci protagonisty, tekst w żadnym momencie nie zmylił mnie do tego stopnia, że nie miałem pojęcia co i kiedy się dzieje. Powiedziałbym wręcz, że różne „przeskoki” czy to w czasie, czy między bohaterami i ich perypetiami, został zrealizowane solidnie; przejścia między scenami są płynne, a na końcu wszystko wydaje się zbiegać w sposób naturalny. „Męczący” na pewno nie był, choć zgodzę się, iż niektóre fragmenty, poprzez pewne rozwleczenie, nadmiar szczegółów czy próby nadania im podniosłości bądź głębszego znaczenia, mogą wydrenować odbiorcę z chęci zapoznania się z tekstem od razu i spowodować, iż odłoży on resztę historii na później. Osobiście nie miałem oporów przed tym, by do tekstu wracać i go analizować, bo dlaczego nie. Prócz tego widzę po nim najszczersze chęci napisania czegoś może nie wielkiego, lecz bez wątpienia poważniejszego, dłuższego i mającego istotniejsze znaczenie, aniżeli w przypadku każdego kolejnego fanfika. I to, samo w sobie, jest godne pochwały. Zwłaszcza, że w tekście nie brakuje interesujących pomysłów. Jak widać, nawet teraz znajduję zastanawiająco mozolnym rozpoczęcie właściwej recenzji, stąd kąśliwie rzucę, iż w tym sensie tekst ten jest „przeklęty” – akurat przy nim popełniłem szereg błędów taktycznych w planowaniu prereadingu przez co poszczególne czynności zajęły miesiące, dosyć długo przygotowywałem swój komentarz, a nawet gdy w końcu zacząłem z powodzeniem wyrywać się, wcześniej z kreatywnej bezsilności, a teraz kreatywnego zaparcia, okazało się, że nie tak prostym jest spisanie wszystkiego, co mógłbym powiedzieć o „Handlarzu Słów”. Niezależnie jak do tego podejść, wszystko musi trwać długo. Przy tym wszystkim tekst wydaje się dobrym przykładem czegoś, co ma potencjał by wywoływać szerokie spektrum opinii, co dostrzegam nie tylko po sobie, ale i moich szanownych przedmówcach czy we wspomnieniach z premiery fanfika na Kąciku Lektorskim Opowiadanie poprzez swoją stylistykę wydaje się trudne. Za sprawą tematyki, a także kilku wątków oraz tego, jak są prowadzone, sprawia wrażenie skomplikowanego. Natomiast ze względu na swoje gabaryty, no i tak zwany pacing, wydaje się męczące. Sęk w tym, że nie musi takim być; wiele zależy od tego na jakiego odbiorcę trafi. Ba, nie musiało takim być od początku, bo mogło prezentować się jako lekkie, genialne w swej prostocie, a przy tym porywające od początku do końca, zaś od czytelnika zależałoby, czy faktycznie takim było, czy nie. Jednakże nie zachodzi tutaj zależność „nie było lekkie, bo było trudne”, „nie było skomplikowane, bo było proste” i wreszcie „nie było męczące, bo było porywające”. Albo jest jakieś, albo nie jest. I to na tym, w mojej opinii, polega jego „klątwa”. Teraz pomówimy co nieco o fabule, a co za tym idzie, pojawią się dosyć istotne SPOILERY, zatem jeżeli jeszcze nie czytałeś/ czytałaś fanfika, a zamierzasz to zrobić, a przy tym zależy Ci na samodzielnym odkrywaniu fabuły – nie czytaj dalej niniejszego komentarza. Bohaterem niniejszej opowieści jest tytułowy Handlarz Słów, którego z biegiem fabuły poznajemy z imienia, a nawet dowiadujemy się kim był i czym się trudnił zanim uzyskał swój tytuł oraz reputację. Nie zabraknie motywów wyjaśniających dlaczego zrobił to, co zrobił, a co dało mu możliwości, jakich potrzebował, jednocześnie sprowadzając go na ścieżkę prowadzącej do jego nieuchronnego upadku. Ścieżkę długą i szeroką, warto dodać; motyw wędrówki, połączony z przemijaniem czy takim bardzo, ale to bardzo subtelnym nihilizmem, tworzy ciekawą mieszankę, która nie czyni opowiadania barwnym, ale szaro-burym, co dosyć dobrze współgra z kreowanym klimatem (któremu poszczególne zabiegi stylistyczne podcinają skrzydła, ale o tym nieco później), tworząc poważny, posępny, ale intrygujący nastrój. Wracając jednak do fabuły, bo to o niej chciałem pomówić, rozdział pierwszy, czyli „Nigdy nie kłamie”, robi dosyć dobrą robotę jeśli idzie o otwarcie historii, przedstawienie głównego bohatera, a także wciągnięcie czytelnika w klimat. Początek, notabene poprzedzony cytatem z Baśki Białowąs Williama Shakespeare'a, nadal wydaje mnie się jakiś taki poetycki, acz nie przesiąknięty nadymanym artyzmem, za to wysyłający do odbiorcy sygnał, że „uwaga, to jest poważny fanfik”. Niedługo potem są fragmenty, które, zważywszy na tytuł, skłoniły mnie do spekulacji odnośnie tego, w jakim sensie jest to wędrowny kupiec. Czy słowa wystąpią tu jako waluta? Jeśli tak, to z jakimi konsekwencjami będzie się wiązać ich zamiana/ wymiana? W ogóle, jak przechowywane są słowa? W jaki sposób przeprowadzana jest transakcja, jeśli przyjąć, że ta moc jest unikalna dla protagonisty? Te, jak i inne możliwe pytania, budują wokół bohatera aurę tajemniczości i rozbudzają u czytelnika ciekawość ciągu dalszego jego losów. Niedługo po tym mamy faktyczną prezentację możliwości Handlarza – będącego kucykiem ziemskim – a także jego charakteru czy też okno na to czym właściwie się zajmuje, jako ten, który handluje słowami. Jest to jednocześnie zajawka jednego z istotniejszych wątków, czyli śledztwa w posiadłości rodu Wonderful. Autor nie traci czasu i niemalże natychmiast sprzedaje nam bohatera jako kogoś niemalże wszystkowiedzącego, znajdującego się co najmniej sto kroków dalej przed dowolnym oponentem, jaki może się napatoczyć i nie ma znaczenia czy ktoś sobie życzy konfrontacji, czy nie – jeżeli masz problem, Handlarz zjawi się u ciebie z ofertą swych usług. Nie są tanie, ale za próbkę najwyraźniej nieograniczonej mocy, nawet kwoty, które padają już w pierwszym rozdziale, nie wydają się wygórowane. Owszem, w tym aspekcie trudno oprzeć wrażeniu, iż mamy do czynienia z kimś w rodzaju Pana Lusterko, jednakże w trakcie konwersacji z hrabią Wonderful protagonista z przerysowaną wręcz powagą i onieśmielającym gniewem deklaruje, że nie zniża się do kłamstw, co sugeruje, iż jego możliwości są obarczone jakimiś regułami, których złamanie zapewne niesie ze sobą śmiertelne konsekwencje. Generalnie nie mam zarzutów co do otwarcia opowiadania; jak dla mnie doskonale zajawia historię i z powodzeniem realizuje podstawowe cele, które winien mieć prolog/ rozdział pierwszy. Moim zdaniem robi to sprawnie, bez dłużyzn, z paroma niuansami. Fajnie było poczytać o codziennych problemach zwyczajnych kucyków czy zatrzymać się na moment, by poczytać opis jak protagonista – o ironio – wędruje przez świat, najwyraźniej nadając wszystkiemu, każdej małej rzeczy, jakiegoś większego, głębszego znaczenia. Wstawki te nie są zbyt długie, według mnie na tym etapie bez zastrzeżeń budują nastrój i zarazem wizerunek Handlarza, jako kogoś z historią. Czytając opowiadanie za pierwszym razem czytelnik nie ma prawa wiedzieć, iż stąpa on po świecie bardzo długo, lecz po kilkukrotnym zapoznaniu się z fabułą ciekawie było powrócić do początków i przeczytać to jeszcze raz, lecz z nowo nabytą wiedzą o czym to jest i ile trwa. Jednakże, czytając te wstawki, a także scenę rozmowy z hrabią Wonderful, nie dawało mi spokoju to, że z czymś mi się to kojarzy, że mam o tym jakieś wrażenia, których nie mogę opisać, bo nie wiem co jest na rzeczy. I rozdział drugi, prócz tego, że przedstawił kolejne postacie i wprowadził nowe wątki, acz nie zapominając o śledztwie, nareszcie pozwolił zdefiniować moje skojarzenia. Rozdział otwiera tytułowy „bal”, który bez pieśni rozpocząć by się nie mógł, lecz nie musiałem długo czytać, by zrozumieć, że dotychczasowe wrażenie poetyckości, podniosłości, szeroko pojęte „nadmuchanie” poszczególnych fragmentów czy interakcji, kojarzyło mnie się z przedstawieniem teatralnym. Zarówno wcześniej, podczas rozmowy z hrabią, jak i tutaj, gdy rozkręca się bal, zachowania postaci wydają się przerysowane, zaś opisy, włącznie z narracją, sprzyjają teatralnej otoczce; sporo tutaj wykrzykników, dużo wielkich słów, wydźwięk jest patetyczny, oczami wyobraźni widzę ogromną salę, barokową scenografię i kostiumy, a występujący na scenie aktorzy specjalnie wykrzykują emocje ponad miarę, poruszają się nad wyraz energicznie, idąc specjalnie jak najgłośniej tupią o deski i to wszystko odbija się echem. W ogóle, cały fanfik można tak opisać – bardzo długi, utrzymany w barokowej stylistyce spektakl, gdzie na pierwszy rzut oka przesadza się niemal ze wszystkim, lecz pod spodem znajduje się całkiem prosta, acz przemyślana opowieść o dwóch indywiduach, które najwyraźniej widziały wszystko, co świat ma do zaoferowania, a których to losy są trwale splecione. W każdym razie, rozdział drugi przedstawia nam postać Złodzieja Dusz, dorzuca także do obsady znanego nam króla Sombrę – duet ten z czasem wyrośnie na srogą opozycję dla protagonisty, przy czym ten pierwszy będzie jego final bossem. Podobnie jak w przypadku Handlarza, autor nie traci czasu i po swojemu prezentuje możliwości swoich postaci, stwarzając przy tym pozór, jakoby postać mrocznego króla znajdowała się trochę na łasce oryginalnych bohaterów. No, może nie na łasce, lecz jest wrażenie, iż Sombra jest od nich znacznie słabszy. W ostatecznym rozrachunku znaczenie mrocznego króla nie jest marginalizowane, ani bagatelizowanie, lecz trudno oprzeć się myśli, jakoby autor chciał uczynić swoje postacie silniejszymi poprzez zestawienie ich ze znanym z serialu złoczyńcą i przedstawienie ich przewagi na jego tle. Nie zawsze wygląda to dobrze, lecz tutaj akurat nie wzbudziło zbytnich kontrowersji, powiedziałbym, że autor nie odebrał Sombrze, hm... Pewnej godności, tak to nazwijmy. Ostatecznie jego udział w historii określiłbym na satysfakcjonujący, choć nie była to najlepsza kreacja tego bohatera z jaką się spotkałem. Niemniej kontynuowany jest wątek ciekawej sprawy Rose Wonderful, w ramach czego otrzymujemy nie tylko kolejne próbki możliwości Handlarza, jak również wgląd na jego proces myślowy, ale także okno na relacje między ojcem a córką, a także podejście tej drugiej do protagonisty, gdyż wie już ona, iż odwiedził mury jej rodzinnej posiadłości. Później, podczas kolejnego spotkania Handlarza z hrabią, dochodzi do pierwszej konfrontacji bohatera z Sombrą, zgodnie z foreshadowingiem na początku rozdziału. I tak jak wspominałem – autor pozostawił królowi godność złoczyńcy, jednakże już pokazał, że jest on słabszy od oryginalnych postaci. Nie było moim zdaniem sensu tego tłumaczyć: To znaczy, Sombra bodaj za pierwszym razem padł od duetu Celestia & Luna. Potem w grę weszły Elementy Harmonii i Kryształowe Serce. A za trzecim razem... Chyba był trzeci raz ale nie oglądałem/ nie pamiętam, ale! Z tej wypowiedzi wynika następujący łańcuch pokarmowy: Król Sombra < Celestia, Luna, Klejnoty, Handlarz, Cadance pewnie też, Kryształowe Serducho itd. <<< Złodziej Dusz. Czyli nie tylko Sombra już totalnie na nikim nie powinien robić wrażenia, ale Złodziej Dusz to definitywny złodupiec, przed którym jednak Handlarz najwyraźniej nie odczuwa szczególnej trwogi... wydaje się wręcz deko zarozumiały (ang. cocky). Ale o co mi chodzi – jeżeli już, wolałbym mieć to pokazane poprzez czyny i interakcje, nie słowa. Jeden ze sposobów, ten lepszy, nie oba naraz. Jednakże z całości wypowiedzi wynika interesujący detal, mianowicie taki, iż Sombra znacznie wcześniej podpisał ze Złodziejem cyrograf i to stąd miała wypływać jego moc, z którą czynił zło. Dowiadujemy się nawet czyje dusze położył na szali. Jest to wiarygodne wytłumaczenie dlaczego jest zależny od Złodzieja, jak zdobył swoją potęgę i dlaczego mimo kilku porażek wciąż powraca. Z perspektywy czasu, jestem bardzo ciekaw jak wyglądało jego pierwsze spotkanie ze Złodziejem i jaki za podpisaniem z nim umowy stał ciąg zdarzeń. W ogóle, kupuję ten koncept. Jeżeli ktoś dawno, dawno temu miałby zawierać pakt z „diabłem”, Sombra wydaje się idealnym kandydatem. To mi się podoba. W każdym razie, rozdział kończy się małym cliffhangerem, gdyż po spotkaniu z Sombrą powodowany ciekawością hrabia zadaje bohaterowi parę pytań, z czego to ostatnie dotyczy tego, jak został Handlarzem Słów. I tutaj mam mały kłopot, którego chyba aż do tej pory nie zauważałem. Nie zrozumcie mnie źle; rozdział drugi kończy się pytaniem, zaś trzeci otwiera retrospekcja – jak się niebawem okaże, będąca opowieścią protagonisty – która na zadane pytanie odpowiada, co wydaje się wręcz książkowym przykładem tego jak zakończyć jeden odcinek, a jak rozpocząć odcinek następny. Tu zero zastrzeżeń, wręcz przeciwnie, podoba mnie się to i jak najbardziej spełnia to oczekiwania moje, jako czytelnika, odnośnie sposobu prowadzenia historii, jej podziału itd. Jednakże, kiedy bohater podpisuje cyrograf, nie omieszkując przy tym wykorzystać chwili nieuwagi Złodzieja Dusz – lata pomyślnych transakcji musiały zaowocować nadmierną pewnością siebie – pada następujące zdanie: Gdy powracamy do wydarzeń bieżących, hrabia słyszy, iż: Przypominam, że (złote) pytanie kończące poprzedni rozdział brzmiało: „Jak stałeś się Handlarzem Słów?” Natomiast z tej opowieści wcale wynika nie to, że po podpisaniu cyrografu i wyruszeniu w świat bohater – na imię mu Rafael – został Handlarzem Słów, ale że był nim wcześniej, właściwie nie wiadomo na jakiej zasadzie. Niby konkluduje, że od tamtej pory jest znany jako Handlarz, ale to nie znaczy, że faktycznie nim jest – tę informację uzyskujemy od Złodzieja Dusz, który stwierdza, że faktycznie to jest Handlarz. Mało tego, jego wypowiedź sugeruje, że Rafael może nie być jedynym takim Handlarzem w historii. Może jedynym wciąż żyjącym, ale jednak. Sieje to ziarno niepewności czy po świecie stąpają tacy, jak on, lecz pozostają śmiertelnymi kucykami, czy też jest inaczej. W każdym razie, może coś źle rozumiem, ale przynajmniej na dzień dzisiejszy widzę tutaj pewną nieścisłość. Poza tym bycie znanym jako ktoś =/= bycie tym kimś. A pytanie było o to, jak Rafael został Handlarzem Słów. Nim zapomnę – Rafael, jako imię, jest w porządku. Ale czy to Nameless serio było konieczne? Po zapoznaniu się z całością nie wydaje się to mieć szczególnego znaczenia; jeżeli miał być bezimienny (czyli tytułowy Handlarz mógłby być nikim i każdym), wówczas po co w ogóle zdradzać jego imię, zaś jeżeli już mieliśmy je poznać, nie lepiej byłoby obrać na nazwisko coś innego? Coś z innego języka, co mogło znaczyć tyle, co „nie posiadający imienia”, acz brzmieć tak, by wskazywać na pochodzenie? Na przykład z północy czy skądś? Aha, jednocześnie rozdział trzeci, „Marzenie od odpowiedzi”, konfrontuje czytelnika z pierwszym poważnym zabiegiem tego, co ja nazywam „kreatywnym formatowaniem”, ubogaconym przez charakterystyczną narrację. Jest to oczywiście prezentacja ciszy, którą przytoczyła już Cahan, stąd powstrzymam się przed zarzuceniem własnym cytatem – po prostu odsyłam do pierwszego postu mojej przedmówczyni. Właściwie, owego kreatywnego formatowania nie ma w tekście znów tak wiele (w tej chwili przypominam sobie jeszcze zdanie napisane w kolorze białym – białe na białym jest niewidoczne, trzeba je zaznaczyć, by je „odkryć”), zdecydowanie częściej narrator wypowiada się w sposób, którego ja osobiście nie odebrałem jako trolling, lecz jako... coś dziwnego. Coś, co w kontekście całości do niczego nie prowadzi. Łudziłem się, że ta zastanawiająca, miejscami sugerująca samoświadomość fanfika narracja, przyniesie ze sobą coś więcej, gdy nadejdzie właściwy czas. Może coś się wydarzy, może ten narrator okaże się jakąś postacią, która od początku brała udział w opisywanych wydarzeniach czy stanie się inny twist, który nada całości nowego wymiaru. Tak się jednak nie stało. I to, w mojej opinii, z perspektywy czasu, faktycznie wydaje się niepotrzebne. Z jednej strony brak tych fragmentów wiele by nie zmienił, lecz z drugiej nie burzyłby klimatu czy czwartej ściany. Gdyby miało coś z tego wyniknąć, to rozumiem eksperyment, lecz eksperyment dla samego eksperymentu z reguły się nie udaje. „Handlarz Słów” nie jest od tejże reguły wyjątkiem, a szkoda. Retrospekcja otwierająca „Marzenie odpowiedzi” wprowadza jeszcze Księgę Ksiąg, jako ten ostateczny cel, który popchnął Rafaela ku złożeniu podpisu na umowie ze Złodziejem Dusz, a także postać Meadow, której charakter, jak i rola w historii, jest prosta jak parasol – ona kocha jego, on nie kocha jej, jakoś w ten sposób. Jest to jednocześnie przeszłość, która do protagonisty nieuchronnie powróci w finale. I teraz dwie sprawy. Finał, w którym wszystko splata się w jedno, w którym niemalże każda z poznanych wcześniej postaci otrzymuje rolę w finałowym starciu oraz jego konsekwencjach, włącznie z konkluzją historii, wszystko to było, jak dla mnie, bardzo satysfakcjonujące. Autentycznie miałem wrażenie elementów lądujących na swoich miejscach akurat wtedy, gdy jest to potrzebne. Chociaż co niektóre decyzje (jak chociażby ta, kto ma być sędzią w pojedynku) mogą wzbudzać wątpliwości, ja to sobie tłumaczę w bardzo prosty sposób: starcie odbywa się między dwoma nadzwyczaj potężnymi indywiduami, na warunkach niepojętych dla zwykłego kucyka, więc wolno im. Mogli tak postanowić, mogli to tak zorganizować, więc tak zrobili. I tyle. Nie musi się to nikomu podobać – ma działać dla uczestników starcia. Sprawa druga, czyli wątek Meadow. Jak dla mnie wszystko pasuje. Jej motywacja, stara jak świat, sztampowa, ograna do bólu, w ogóle mi nie przeszkadza, nawet byłbym gotów ją tłumaczyć. A możliwości jest kilka. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale chyba nie podano nam, nawet orientacyjnie, wieku tej postaci. Zatem może być bardzo młoda, a co za tym idzie, niedoświadczona, naiwna, po prostu po młodzieńczemu głupia. Może też znajdować się na innym etapie, kiedy, ujmując kolokwialnie, czas na układanie sobie życia się kończy, więc jeżeli ma wyznawać komukolwiek uczucia, to teraz. A może po prostu taka jest i tyle. Niezależnie od tego, jest to IDEALNA ofiara kontrahentka dla Złodzieja Dusz. Ktoś tak naiwny, kierujący się emocjami, wręcz dziecinny, nawet nie pomyśli, nie wybiegnie w przyszłość, nie zastanowi się, podpisze niemal od razu. Poza tym, gdyby Meadow nie była taka, jak ją przedstawił autor, możliwe, że część z satysfakcji, jaką odczułem na końcu, gdzieś by uleciała. Wyobrażam sobie, że Złodziej Dusz, przychodząc do niej, mógł myśleć w następujący sposób: „This is like taking candy from a baby, which is fine by me.” ~ Shadow teh Edgehog, 2005 Aha – mój odbiór zarówno Handlarza, jak i Złodzieja, był istnym rollercoasterem. Raz po raz wypadali jak nadzwyczajne istoty, przed którymi należy czuć respekt, innym razem jak zarozumiałe snoby i tylko czekałem, aż ktoś któremuś utrze nosa, a nieraz, ilekroć fanfik porywał się na filozofię i pytania dotyczące egzystencji, czasu i sensu, bywali głupio-mądrzy. Ale były i czasy gdzie byli jak zupełnie zwyczajne postacie, które ciągną fabułę naprzód. Ostatecznie nie mam złych wrażeń, mało tego, gdy przyszła pora na wielki finał... ku mojemu zdumieniu, chciało mi się kibicować im obu. Chociaż żaden z nich nie był moją ulubioną postacią w tymże fanfiku – ten honor idzie do Storm – pomyślałem, że w sumie fajnie by było dalej śledzić ich losy, mniej lub bardziej zależne od siebie. Ale zwycięzca mógł być tylko jeden. I może to zabrzmi dziwnie, lecz powtórzyła się sytuacja, jaką miałem przy okazji ogrywania Story Mode w „Tekkenie 7” - czy na końcu wygra Heihachi czy Kazuya, to dla mnie wcale nie było takie oczywiste i tak samo w „Handlarzu”, czy zwycięsko wyjdzie z tego Rafael czy Złodziej, trudno powiedzieć. A gdy wszystko stało się jasne, no to niby człowiek to przeczuwał, a jednak utrzymywał dystans. Ale ostatecznie pozytywnie. I tak jak wspominałem, jak się pokazała Meadow, jak powróciła ta Księga Ksiąg i jak przyszło co do czego – PIĘKNIE ich nasz Złodziej rozegrał! A Handlarz, jak już dostał tę Księgę Ksiąg, jak zrozumiał co narobił, to ja wyobraziłem sobie takie „ojej” + mina gościa, któremu skończyło się tanie wino w butelce. Jednakże znacząco wybiegłem naprzód, zamiast iść po kolei, rozdział po rozdziale. I mógłbym to dalej robić, lecz nie widzę takiej potrzeby. Trzy pierwsze rozdziały („Nigdy nie kłamie”, „Niech żyje bal”, „Marzenie o odpowiedzi”) uważam za najważniejsze dla ogółu fabuły; inicjują najważniejsze wątki, odpowiednio szybko je rozbudowują, wprowadzają większość istotnych postaci, otrzymujemy także detale dotyczące Handlarza, jego przeszłości, a także powiązań z antagonistami. Przez to też wydają się najświeższe, najciekawsze. Finał („Sędzia w pojedynku” i „Wzgórze przegniłej wierzby”), jak już zaznaczyłem, uważam za satysfakcjonujący, wyczerpująco zamykający wątki większości postaci, zostawiając jednak lekko uchyloną furtkę, dzięki czemu czytelnik może, jeśli chce, spekulować co będzie dalej, nie jest to bowiem scenariusz pt: „I wtedy wszyscy zginęli”. W ogóle, pasuje mi klimat – było trochę napięcia, pojedynek odbył się w formie takiej trochę debaty filozoficznej, acz silnie spersonalizowanej, następnie powrót przeszłości i ostateczna porażka jednego z bohaterów, czemu towarzyszy szczypta makabry, po czym następuje dość posępna konkluzja, symbolizowana przez wierzbę, która zresztą znajduje się w tytule rozdziału. Króciutka scenka z Cadance i Flurry, jeszcze krótszy występ Celestii i Twilight, nie wydaje się tutaj esencjonalny, ale daje jakieś pojęcie od kiedy Rafael zaszczyca ów świat swoim istnieniem... Co mimo wszystko stwarza inną wątpliwość – czy Złodziej naprawdę potrzebował czekać (?) tyle czasu, nim nadarzyła się okazja do konfrontacji? Naprawdę nigdy przedtem nie było sposobności, by doprowadzić do takiego pojedynku? Możliwe, że było to wytłumaczone/ zasugerowane w fabule, lecz chyba tego nie wyłapałem... No, ale jak wspominałem przy okazji osoby sędziego – są tak zarąbiście potężni, że mogą wszystko, więc jeżeli im tak pasuje, to niech mają No dobrze, ale jak wypada zatem środek opowiadania? No cóż, „nierówno” to złe słowo, gdyż fanfik generalnie trzyma w miarę równy poziom przez cały czas. Powiedziałbym, że jeżeli gdziekolwiek mogłoby się pojawić wrażenie dłużyzny, to są to właśnie te rozdziały. „Pamiątka tamtego dnia” jeszcze się broni, gdyż daje nam więcej postaci Złodzieja Dusz (opisy przemieszczania się po chmurach świetne), a poza tym przedstawia nam Storm, czyli taki trochę typ sidekicka, których pewnie ma w tym swoim kapelusiku mnóstwo, ale akurat ta faktycznie wydaje się cierpieć na syndrom sztokholmski, ale to ok. Z czasem wyrosła na moją ulubioną postać. Opisy z nią były fajne (zwłaszcza te, w których się regenerowała, czy też „ściągała” Swarm Hope na pojedynek), podobały mnie się jej kwestie, akurat w mojej głowie była energiczna, pełna inicjatywy, jakaś taka barwniejsza na tle pozostałych bohaterów. Szybko ją polubiłem. Może to także zasługa scen przedstawiających nam możliwości tego jakże zacnego duetu – gdy wpadają do cudzych nieruchomości, z gospodarzami robią przeróżne rzeczy, by w spokoju zjeść sobie kanapkę chociażby. Fajne. Cała reszta natomiast, i to się tyczy całego „środka”, to właściwie mozolne rozwijanie tego, co już zostało wprowadzone. Jeżeli komuś to podpasowało, no to ma więcej tego, co lubi. Ale nie wszystko i stosunkowo niewiele nowego. Jeżeli od początku ktoś miał z fanfikiem problemy, to właśnie tutaj będą go aż razić w oczy. Zależy. Wątek śledztwa ciągnie się troszkę za długo i tym bardziej jest to kłopot, że na tym etapie czytelnik powinien się domyślać co jest na rzeczy i kim naprawdę jest Rose Wonderful; zna już odpowiedź na zagadkę, ale tekst nadal zachowuje się jakby to była wielka tajemnica i odwleka jej wyjawienie, które to nie ma już szans zaskoczyć. Ale motyw, że cała służba, to istoty sztuczne, była dla mnie małą niespodzianką. Ale znów, hrabia raczej o tym wiedział, co nie? Nie mógł im po prostu rozkazać, by powiedzieli o co chodzi z kochaną córunią? Chyba powinny się go te golemy słuchać, co nie? W sumie, jak tak o tym myślę, to czy w tym kontekście wynajęcie Handlarza rzeczywiście było potrzebne? Jasne, Rafael sam do niego przyszedł i się zaoferował, ale koniec końców... trochę to naciągane. Autor jakby sam się zakiwał pośród swoich pomysłów, a kiedy wszystko się poplątało, to nie wypadało zostawiać czytelnika bez rozwiązania, więc je napisał. Tak to trochę wygląda. Poszczególne interakcje między innymi postaciami może i są zrealizowane solidnie, lecz nie jestem pewien czy faktycznie wnoszą cokolwiek do całości, poza tym, że najwyraźniej autor chciał, byśmy spędzili z tymi bohaterami więcej czasu, poznali dynamikę relacji między nimi i przez to zbudowali z nimi więź, coby końcówka była bardziej angażująca. Lecz znów – jedynymi zagrożonymi wydawali się tu Handlarz i Swarm Hope. Reszta... generalnie byłem spokojny o to, że z tego wyjdą, tak czy inaczej. Zatem znów przewija się pytanie – po co? A może tak miało być. Może autor nie chciał podawać czytelnikom wszystkiego na srebrnej tacy i wolał, by każdy z osobna sam wypełnił luki, jak podpowiada mu wyobraźnia. Może Złodziej Dusz i Handlarz są ograniczeni jakimiś wyższymi prawami, których nie mogą złamać, stąd tyle czasu się „zbierali” na pojedynek. Może z tego samego powodu Złodziej nie mógł niszczyć kogo popadnie, chociaż mamy jasno powiedziane, że moc ma z nich wszystkich największą. Może sędzia musiał być śmiertelnikiem, coby starcie było uznane za ważne, a jego wynik wiążący. Może za parasolką, kapeluszem, no i przede wszystkim wierzbą stoi jakaś głębsza symbolika. Może, ale nie musi. Aha – jednocześnie to są te rozdziały, które musiałem sobie przypominać. Po pewnym czasie zaczęły się zlewać w jedno i trudno mi było określić co gdzie jest. Mała niedogodność, jednakże też może świadczyć o tym, że faktycznie tekst ma trochę tłuszczyku, który można by odprowadzić, coby lektura poszła bardziej wartko bez utraty znaczenia czy detali. Z drugiej strony, lubię opisy, lubię detale, lubię czytać, więc gdyby to mnie przypadła misja „odchudzania” opowiadania, to nie ma co się łudzić – coś tam bym skrócił czy wyciął, ale i tak byłoby grubo ponad sto stron Natomiast ani razu nie miałem wrażenia, że cokolwiek było pisane na siłę. Pragnę pochwalić to, że najwyraźniej Ziemniakford wrzucił do „Handlarza” trochę wszystkiego – z czym chciał, to sobie poeksperymentował, były pieśni (z tego, co wiem, autor lubi pisać wiersze), było nieco artyzmu, trafionego czy nie, to już inny temat, nieco filozofii, próba poprowadzenia naraz dwóch grup postaci z ich własnymi wątkami, te rzeczy. Cel był ambitny i wcale nie został zrealizowany źle, nawet nie średnio, wręcz całkiem nieźle, w mojej opinii. Według mnie jest to ciekawa fabuła z fajnym potencjałem, prowadzona przez nietuzinkowe postacie, lecz nie zawsze opisana w zbyt fortunny sposób. Trochę już tego dotknąłem, ale ogólnie chodzi o to, że ta stylistyka jest dosyć specyficzna, rzekłbym, że barokowa w tym sensie, że lubi przesadzać. Czasem to działa, czasem nie. Coś czasem zapadnie w pamięci, innym razem przejdzie bez echa. Dużo nad wyraz ubarwionych porównań, jak chociażby częste porównywanie konwersacji do bitwy prowadzonej przez dwa stronnictwa, z całą charakterystyczną dla tejże dziedziny nomenklaturą, innym razem obrazy wiszą jak wisielce (chwilę kminiłem co autor miał tu na myśli, bo samobójstwo można popełnić na różne sposoby), no i mam wątpliwości na ile kolor „radzieckich bloków” ma sens w świecie, w którym nigdy nie było związku radzieckiego, i tak dalej, i tak dalej. Postacie zachowują się i wypowiadają dosyć teatralnie, o czym też już pisałem. Przeważnie to działa, czego nie można powiedzieć o filozoficznej stronie dzieła. Znów – niekiedy poszczególne teksty wydają mnie się intrygujące, niebanalne, nawet pobudzające wyobraźnię, ale innym razem wzbudzają pewne politowanie. W każdym razie, niezależnie od tego, co sądzimy o zawartości merytorycznej i jakich byśmy nie mieli zastrzeżeń do stylistyki, tekst został napisany solidnie i poprawnie. Wygląda dobrze i tak też go się czyta. Osobiście, nie miałem kłopotu ani ze wskoczeniem do historii w jej trakcie, ani z odświeżeniem sobie opowiadania od początku, nawet za którymś z kolei razem. Praca przy nim była wymagająca, ale nie drenująca z chęci na cokolwiek. Był w tym jakiś głębszy pomysł, był ciekawy klimat, było trochę momentów, które naprawdę mi podeszły. Na ówczesnym etapie autor może i nie miał dosyć doświadczenia, by w pełni wykorzystać potencjał te historii, ale nie uważam, że ją zepsuł. Swoją drogą, w dyskusji przewinął się wiek autora i powiem tak: jako ktoś, kto opublikował swoje pierwsze teksty mając bodajże dwadzieścia jeden wiosen owszem, niekiedy człowiek ma chęć zapaść się pod ziemię, lecz z drugiej strony niczego nie żałuję. Każdy z tych tekstów (także każda praca graficzna) pomógł mi dojść do etapu, na którym jestem teraz, każdy coś do mojej twórczości wniósł i bez nich nie byłoby mowy o mojej obecnej działalności w takiej formie, w jakiej jest ona znana czytelnikom. Żałuję tylko tego, że dzisiaj nie mam już tej odwagi, którą miałem w owym czasie. Człowiek ma doświadczenie, ma popełnione błędy, ale i sukcesy, ma chęci i pomysły, lecz nie do końca sprzyja mu ta charakterystyczna dla wczesnej twórczości śmiałość, bez której czasem trudno wykroczyć poza rzemieślniczą robotę. Kontrolowana, może pomóc w osiągnięciu pełnego potencjału dowolnie ambitnej koncepcji. Kończąc, moim zdaniem „Handlarz Słów” to fanfik ciekawy, na ogół zupełnie niezły, a momentami całkiem dobry, zrealizowany konsekwentnie i solidnie, według wizji autora i mnie się podobał. Uważam, że warto go spróbować. Nie jest idealnie, jest nad czym pracować, ale według mnie to konkretna próbka możliwości Ziemniakforda, no i okazja do niejednej lekcji na przyszłość. Chociażby na temat tego jak utrzymywać określony klimat. W każdym razie, tekst mnie wciągnął, przedstawił parę intrygujących konceptów, no i usatysfakcjonował swym zwieńczeniem. Czego chcieć więcej? Kolejnych fanfików, rzecz jasna Mam nadzieję, że z biegiem czasu tekst okaże się istotnym punktem w historii twórczości autora; opowiadaniem, po którym wyciągnął istotne wnioski, fanfikiem, przy którym wypróbował pierwsze poważne pomysły i przy którym nabrał potrzebnego doświadczenia, by stworzyć coś jeszcze większego, a przy tym opowieścią, którą się ciepło wspomina i do której łatwo wraca. Pozdrawiam!
    3 points
  19. Oczywiście. Jeśli chodzi stricte o fora internetowe to problem leży chyba w marketingu. Chodzi o to że by natrafić na forum trzeba go szukać w wyszukiwarce a wyszukiwarki właśnie (szczególnie google z ich żałosnymi wynikami ocenzurowanymi/reklamującymi/wygenerowanymi przez ai) wymierają. Ludzie nie używają googla bo wolą właśnie discorda albo broń boże facebooka czy inny szmelc. Przez to nowe fora nie powstają co nakręca spiralę. Tu warto dodać, że angielskie fora (nawet mlp) mają się jeszcze dobrze (ludzie jeszcze o nich pamiętają) aczkolwiek też powoli wymierają. Ale czy można się dziwić? Bo pomyśl. Jak chcesz znaleźć dobre forum dzisiaj? Szukać w googlu? Co wpiszesz? Często ludzie nie wiedzą że dane forum istnieje, i wtedy łatwiej szukać po social mediach, bo tam na pewno coś jest. Prowadzenie forum wymaga sporego nakładu czasu i pieniędzy, a serwera discord/grupy na fb już nie. Fora najczęściej zdobywają ludzi przez polecenie. Mlppolska nie ma ludzi którzy by polecali forum choćby na youtubie. I ostatnia kwestia, również dość instotna. Ludzie wolą prostą nie rozwijającą rozrywkę typu tiktok shorty itd. Coś się odwróciło i jesteśmy w momencie historycznym, w którym tendencja się odwraca. Stajemy się coraz głupsi jako gatunek zamiast coraz mądrzejsi. A weź przykład z tego forum. Gdzieś w zasadach jest że musisz się sprawnie i ortograficznie wypowiadać. Ludzie piszą dość sporo w postach i jak coś piszą to najczęściej mają coś oryginalnego do powiedzenia. Tym czasem na social mediach piszesz byle co, czytasz byle co. Nie musisz używać mózgu. Idealne dla rodzących się właśnie ameb.
    3 points
  20. Jak już kiedyś wspominałem, uwielbiam Crisisa. To jeden z moich ulubionych fików. Było mi niezmiernie smutno, gdy autor porzucił swe dzieło na 37 rozdziale. Zaś gdy po latach postanowił dokończyć swe dzieło, poczułem olbrzymią radość. Równie wielką, gdy aTOM wznowił tłumaczenie. Szkoda, że nie miał czasu go dokończyć. Ale i tak jestem mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił, tłumacząc ten tekst. I za to, chciałbym się w pewien sposób odwdzięczyć, dokańczając go. By tłumaczenie było pełne i by inni mogli się cieszyć tym tekstem w całości. Trwało to stanowczo za długo, ale oto jest: Rozdział XXXX: Inherencja Epilog: Inauguracja Od razu uprzedzam, nie jestem aTOMem i zapewne nigdy nie będę na jego poziomie, ale starałem się jak najlepiej. Chciałbym też podziękować @aTOM, jak mi pomógł, udostępniając swój ,,słowniczek", notatki, oraz wspomagając dobrym słowem. A także @Gandzia za korektę, dzięki której ten tekst wygląda naprawdę dobrze, oraz @SPIDIvonMARDER za wsparcie przy wierszach. A nie powiem, były strasznie trudne, by zachować układ rymów i budowę linijek zgodną z postaciami (zdecydowałem się na dokładne zachowanie układu z oryginału, gdyż sposób mówienia zebry zależy od jej statusu społecznego). Dziękuję raz jeszcze. Od razu dorzucę swoją opinie o finale i epilogu, bo wiem, że wywołały pewne emocje. Ja osobiście jestem zdania, ze ten finał jest dobry. Zapewne mógłby być lepszy, ale moim zdaniem, jest dobry i pasuje do tego fika. Co zaś się tyczy epilogu, to podzielę go na dwie części: Powrót mean six oraz resztę. Ta cała reszta, czyli ostatnie pożegnanie z bohaterami z Equestrii V jest fajne, urocze i bardzo ważne z perspektywy seqela. Jak dla mnie pasuje i bardzo się cieszę, że się tam znalazło. Zaś powrót Starlight i jej sióstr? Cóż, jest ok, choć nic byśmy nie stracili gdyby sie nie pojawiło, albo pojawiło w innej formie. Aczkolwiek to moje zdanie. A dla tych, którym jeszcze mało Crisisversum, polecam zerknąć na rozdziały bonusowe, a także prequel, sequel i alternatywną wersję Crisisa. Wszystko to można znaleźć na fimfiction.
    3 points
  21. Witam! KO, znowu wra… a nie, chwila! Mniejsza. Słyszałem wiele różnych opinii o „Kruchości Obsydianu”… no, może nie aż tak dużo. Ale miałem pewne wyobrażenia tego fanfika, które w końcu starłem z rzeczywistością. I jak wypadło to opowiadanie w starciu z tymi oczekiwaniami? Inaczej. I ja wiem, że jest to odpowiedź typu „wszystko lub nic”, ale ciężko mi to inaczej, w tak krótki sposób, to opisać. By lepiej zobrazować, co mam na myśli, chyba warto zacząć od skróconej wizji tego, jak sobie wyobrażałem to, co zastane: Przede wszystkim, nie spodziewałem się aż tak wielu zmian jakie zaszły w świecie Equestrii jaki znamy z końcówki serialu, a jaki jest tu przedstawiony. Jest to chyba pierwsza, najistotniejsza rzecz jaka rzuca się w oczy. Dość powiedzieć, że sam w tej jednej kwestii czułem się jak Obsidian – przytłoczony i zagubiony ilością zmian. Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale myślę, że działa pozytywnie. Pozwala znacznie lepiej ją zrozumieć w tej akurat kwestii. No właśnie, Obsidian… ale zanim przejdziemy do niej, przelecę szybko po ogólnikach, by mieć to za sobą. Technicznie jest bardzo dobrze. Widać, że korekta się postarała. Chociaż Ghattor mógłby przejrzeć parę sugestii, jakie zostały zostawione, ale jest ich naprawdę symboliczna ilość. Styl w większości opowiadania jest bardzo przyjemny. Aż przechodzi się do żartów. Humor opowiadania jest specyficzny, czasem częściowo samoświadomy. Nie każdemu on będzie pasował. Mnie parę razy rozbawił, ale częściej po prostu nie przeszkadzał, może z wyjątkiem sceny przesłuchania tej zebry z początku – moim zdaniem najmniej udany żart. A suchar słowny z kaczkami przebił nie tylko czwartą ścianę, ale także sufit i podłogę. Ps, włącz sugestie w 9 rozdziale i 8,5! Sama fabuła toczy się dość powoli w większości tekstu. Nie jest to wada, ale nie każdemu taki wolny przebieg akcji będzie pasował. Co jednak się dzieje? Otóż, parę lat po akcji serialu (chociaż, z tego co rozumiem, chyba jest tu pominięta przynajmniej część ostatniego sezonu), do Kryształowego Imperium w dziwnych okolicznościach powracają słudzy Sombry. Zaczyna się z grubej rury, bo od hiperagresywnego minotaura. Później jest już, na szczęście, spokojniej. Aż nagle zostaje odkryte, że następnym Przebudzonym (czyli właśnie powracające żywe antyki służące Sombrze) ma być sama… córka Króla Sombry, Obsidian. Zostaje podjęta decyzja o próbie jej, hm, nazwijmy to… nawrócenia, a na przewidywane miejsce jej powrotu przybywa całkiem spora siła ognia. Sama powracająca do życia klacz dość szybko zdaje sobie sprawę z braku szans i poddaje się. Jest mocno przytłoczona ogromem zmian jaki zaszedł w przeciągu jej nieobecności, a także… No właśnie, Obsidian. Myślę, że szok kulturowy to najlżejsze określenie, jakiego można użyć co do zderzenia z ideami, technologiami, kulturą i codziennością współczesnego świata. Chyba są to najciekawsze opisy w opowiadaniu, gdy oczekiwania i przyzwyczajenia Obsidian są, mniej lub bardziej brutalnie, zderzane z rzeczywistością. Ogólnie Obsidian jest bardzo dobrze zbudowaną postacią. Wychowanie Sombry odcisnęło na niej wyraźny ślad, mimo to… nie potrafię jej nazwać złym kucykiem, zresztą jak większość postaci. Niedostosowanym? Owszem. Żyjącym cudzymi marzeniami? A jakże. Wiecznie porównująca się do osoby, którą uważa za najwyższą, czyli Sombre? Tak. Zanurzoną w jego ideach? Żeby tylko! Ale złą? Nie, miała już dość okazji, by taką zostać nazwaną, ale z jakiegoś powodu z nich nie skorzystała. Oczywiście, nadal wierzy w powrót swojego ojca (do teorii fabularnych przejdę potem), nadal jest wierna, przynajmniej w dużej części, jego słowom, ale jest w stanie zaakceptować pewne zmiany i przynajmniej częściowo się do nich dostosować. Powiem więcej, nawet planuje wykorzystać swojego obecnego wroga (w bardzo ogólnym założeniu Equestrie, a przede wszystkim Twi), by jak najwięcej dowiedzieć się o dzisiejszym świecie, by móc, w razie powrotu ojca, być jak najprzydatniejszą, ale… no właśnie, ona ma jakiś kręgosłupek (bo do kręgosłupu jednak trochę brakuje) moralny. Przede wszystkim; stara się nie łamać obietnic i jest wierna. To już dość dużo, jak na córkę kogoś takiego. Oczywiście wierna także temu komuś, ale to inna sprawa. Nie do końca wiemy na ile jest to strach przed nim, a na ile faktyczny podziw jego i szczera wierność. Jest bardzo sumienna w swych obowiązkach i stara się jak może, zwłaszcza jeśli chodzi o naukę. Jest też bardzo inteligentną i dość mądrą klaczą, choć jej wiedza nie jest najbardziej aktualna, a i jej poglądy są przynajmniej bliskie stalinizmowi, nazizmowi, polpoteizmowi i maoizmowi razem wziętymi (sombryzm?). Ma też zakorzeniony szacunek do autorytetów (na ile wynika on ze strachu to też inna sprawa), a także jest ambitna (chociaż niekoniecznie w dobrych celach, ale sama w sobie ta cecha nie jest zła). Myślę, że gdyby Twi bardziej rozsądnie podchodziła do prób jej resocjalizacji, fanfik wyglądał by całkowicie inaczej. Bo musicie wiedzieć, że Twi, mimo lat doświadczenia, a już zwłaszcza w postaci Cozy Glow i Starlight Glimmer, powinna wiedzieć, że nie może podejść do tego jak do problemu logicznego, który można rozwiązać wystarczającą ilością różnych prób i błędów, a jak do kucyka. Kurczę, gdyby ona słuchała się własnych rad, prawdopodobnie ten fanfik już by zmierzał w wątku jej resocjalizacji do szybszego rozstrzygnięcia! A aktualnie nie jest on nawet w 1/10. Twi boi się (albo przynajmniej nie chcę) z nią rozmawiać, zwłaszcza o ojcu i jej przekonaniach! Nie potrafi zrozumieć, że ona była tresowana, a nie wychowywana (choć sama chyba o tym mówiła, albo przynajmniej ktoś w jej otoczeniu tak to określił). Serio, pomysły jej przyjaciółek wydają mi się przynajmniej trochę rozsądniejsze, niż to, co sama czasami robi. Jestem ciekaw, kiedy Twi stwierdzi, że może należy spróbować ten problem rozmową i spokojnym obalaniem argumentów jej światopoglądu. Szczerze, to chyba Twi wypada najsłabiej ze wszystkich księżniczek (bo musicie wiedzieć, że jej przyjaciółki też zostały księżniczkami, a nawet doczekały się potomstwa), już nawet pomysł Luny, który byłby co prawda zamieceniem problemu pod dywan, wydaje mi się łatwiejszy i skuteczniejszy w realizacji, niż to, co próbuje uskuteczniać Twi. Aż dziwne, że nikt nie poprosił Luny o zbadanie jej snów, zwłaszcza, że wiadomo, że ma koszmary. I to, że Luna jest przynajmniej wroga co do Sombry i jej córki to inna sprawa – obowiązek państwowy niestety czasem trzeba oddzielić od prywatnych uczuć, zwłaszcza, jako władczyni. Właściwie najwięcej szacunku Twi u mnie zyskała za herbatę jaśminową. I wiem, znajdą się zaraz tacy, co będą mówić, że piszę to z perspektywy czytelnika, który jest uprzywilejowany względem postaci… Ale na litość, kto jak kto, ale Twi powinna mieć przynajmniej trochę więcej rigczu przy próbach resocjalizacji kogoś, kto wypowiedział ze pięć zdań podczas akcji serialu, a głównie atakował i zniewalał. Fascynuje mnie też to, że większość tak bezwarunkowo ufa Obsi. Wygląda na to, że nie tylko ona nie wyciąga poprawnych wniosków z lekcji przyjaźni, a czasem wrogości. No i oczywiście nutka fałszu u Obsidian najmniej obchodzi Twi wtedy, gdy mowa o czarnej magii. Twi prawdopodobnie będzie ponosić porażki do momentu, aż sama nie zastosuje się do, przynajmniej, swoich porad – między innymi o nie baniu się w kwestii zadawania pytań. Czas na kącik teoretyka spiskowego (zakłada foliową czapkę) fabularnego! Jako, że fanfik nie jest ukończony, a ma jakieś tam na to szanse (małe bo małe, patrząc, po dacie ostatniego rozdziału, ale jednak), mogę pobawić się trochę w bezczeszczenie myśli i zamiarów autora i zostawionych przez niego wskazówek i wyciągania z nich sprzecznych z jego planami wniosków. Prawdopodobnie autor śmiertelnie się na mnie obrazi za brednie, jakie prawdopodobnie jego zdaniem wysnułem z misternie zostawianych przez niego szlaków, wskazówek i dowodów, no ale na razie tylko to przychodzi mi do głowy. Choć nie powiem, śmiesznie będzie, gdy opowiadanie potoczy się jednym z przewidzianych przeze mnie torów, ale no nie mogę zakładać, że tak będzie. Równie możliwe jest jakieś dziwne zakończenie, gdzie w planetę przywala asteroida i kończy przygody Obsi, Twi i spółki! To by było zakończenie, a nie jakieś pletu metu z próbami reformacji Obsidian! O! Ale mówiąc już w pełni poważnie, mam nadzieje, że chociaż częściowo odgadłem „co autor miał na myśli”, i że się na mnie nie obrazi, jeśli tak nie jest. Podsumowując, jest to bardzo dobry SoL, będący w swoim klimacie, chociaż potrafiącym od czasu do czasu wykreować inną atmosferę. Wyjątkowy w tym jak podchodzi do kwestii szoku kulturalnego. Świetny w tym jak kreuje postacie. Idealny w swoim tempie akcji. Nie bezpośredni w konflikcie (co akurat może się odbić czkawką Equestrii i Twi, ale to już ich problem) między nowym a wykrzywionym starym. Wciągający (jeśli siedzę nad lekturą do 5 nad ranem, mówiąc sobie „jeszcze jeden rozdział” to jest świetnie!). Chociaż oczywiście nie jest to fanfik dla każdego, głownie właśnie przez swoją SoLowość i tempo akcji z niej wnikające. Nie jest to SoL czystej krwi, jest tu mocny kontrast między swego rodzaju… nawet nie wiem jak to nazwać… epickością?... wydarzeń, w postaci losów Kryształowego, ilością (luźnych, bo luźnych, ale jednak) księżniczek na tekst kwadratowy, wątkami mrocznej magii a codziennością, uczeniem się i przyjaźnią… jednak myślę, że nie jest to minus, a raczej cecha charakterystyczna fika. Nie każdemu się ona spodoba, ale mi akurat podpasowała. Także polecam. Coś jeszcze? Chyba nie. Komentarz i tak ma prawie 4 i pół strony w Wordzie, także… Pozdrawiam!
    3 points
  22. Ostatnio wyszedł nowy serial Velma który miał być parodią Scooby-Doo . Jednakże w całym swoim życiu nie widziałam tak okropnego serialu. Zrobili z Velmy złośliwą i arogancką która nie troszczy się o uczucia innych. Fred jest rozpieszczonym dzieciakiem który nie umie nawet korzystać że sztućców , Kudłaty ma inny kolor skóry i zrobili z niego stereotypowego czarnoskórego oraz pośmiewisko który nie umie się postawić innym a ze Scoobiego zrobiono dziewczynę jego która jako chyba jedyna dba o niego i ma lepszą napisaną osobowość. Obejrzałam kilka odcinków i są obleśne i nie mają żadnej fabuły albo coś zabawnego. Ich żarty nie są śmieszne ani nie podoba mi się najbardziej co zrobili z Velmą. A jakie są wasze odczucia o tym serialu?
    3 points
  23. Klacze i ogiery! To ostatnia praca powiązana z „Kryształowym Oblężeniem”. Brakujący rozdział opisujący dzieje Rarity i bitwę o Halfwater stanowiącą punkt zwrotny powieści. Punkt, który z premedytacją pominąłem. Niemniej wiele osób dało mi do zrozumienia, że albo to skończę i uzupełnię albo… no przecież kocham swoje pluszaki, prawda? No nie chciałbym, aby stała im się krzywda, co nie? Ok, zatem… co my tu mamy? To tak naprawdę fuzja dwóch fanfików, a więc „The Ocean, the Lady and the U-Boot”, który traktuje o tytułowej damie. Drugi to „Stukapilot”, który z kolei ma nieco do powiedzenia o Halfwater, a więc kucykowym Midway. Rarity relacjonuje wszystko ze swojej perspektywy, toteż eksperymentowałem z jej wyrafinowaną, kwiecistą, ale i pretensjonalną narracją. Potem do głosu dochodzi „zwykły” fanfik o wojnie, prowadzony w stylu KO. Krzyżują się w kilku kluczowych miejscach. No ale bez spoilerów. Kilka ostatnich wyjaśnień: -dlaczego angielski tytuł? W sumie to „jakoś tak wyszło”. Od samego początku ten tekst tak został skatalogowany w moich notatkach i źle brzmi mi w ustach dosłowne tłumaczenie. -czy to naprawdę koniec KO? Tak, nie zamierzam już pisać niczego więcej w tym uniwersum. Jestem zmęczony. Wszak KO liczy już dekadę. -jak tym razem poszło z korektą? Bardzo ciężko. Niestety, ale miałem spore problemy ze znalezieniem korektora. Nie dziwię się, gdyż tekst ma swoją objętość, a ilość pozostawianych przeze mnie literówek może każdego przerazić. Na szczęście bohatersko przybył na ratunek Sun i ze wszystkich sił ratował tekst przed plagą pomyłek. Bardzo mu za to dziękuję. Serio kawał dobrej roboty. Jeśli coś zostało, biorę to na siebie. Szczerze zapraszam do przeczytania tego eksperymentu i żywię nadzieję, że da Wam trochę rozrywki. Link do pliku PDF. Dużo obrazków, przypisów i tabelek. Wszystko powinno działać cacy i tę wersję polecam do czytania. https://drive.google.com/file/d/1hLrZaU08j-4kQKxBYoaKBzLKPCZ-EBRN/view?usp=sharing Link do pliku google docs. Jak zwykle, to wersja bez obrazków, gdzie wszystko jest ograniczone. https://docs.google.com/document/d/1rt-LizCEv0APBpQ7WKvDuk9yziW8zGNy6ZnYc-uyiYU/edit?usp=sharing Linki do pełnej wersji „Kryształowego Oblężenia”: Tagi: [crossover] [violence] [adventure] [sad] [slice of life] [dark] + tagi autorskie [crystalsiege] [wwII] Ilustrację tytułową narysował Studly Horn Epic: 3/10 Legendary: 3/50
    3 points
  24. Tak oto przyszła pora na ostatnią (jak na razie) aktualizację "Kresów", czyli zakończenie sagi rodziny Ashfall. W pierwszym poście znalazło się już opowiadanie wieńczące tę część historii, czyli "Dzień ojca". Tym razem powstrzymam się przed krótkim opisem tekstu, ale myślę, że tytuł mówi wszystko co trzeba A teraz zaparzcie sobie herbatę i usiądźcie wygodnie, bo trochę to potrwa Niniejszy wątek został rozpoczęty w dniu 18 stycznia 2014 roku. Wówczas znajdowało się tutaj tylko jedno opowiadania - tekst napisany z okazji specjalnej edycji konkursu literackiego "Święta, święta...". Niecały rok później ogłosiłem, że chcę zrobić z tego serię. Z tejże okazji w temacie zamieściłem nieco rozszerzoną wersję "Spełnienia życzeń", a także dwa zupełnie odnowione teksty, wywodzące się kolejno z VII edycji konkursu literackiego oraz edycji specjalnej "4000" - "Samotny pegaz na rozdrożu" oraz "Nikt nie jest doskonały". Seria na tym etapie jeszcze nie miała swojego tytułu. Nieco później, 28 maja 2015 roku w wątku pojawiło się pierwsze chronologicznie opowiadanie - "O szyby deszcz dzwoni" - a seria otrzymała tytuł oraz tagi. I się zaczęło. Dlaczego to piszę? Dlatego, że gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę pisać "Kresy" tak długo, w trakcie zrodzi się w mojej głowie tyle nowych pomysłów, wątków i postaci, a seria rozwinie się do formy ani trochę nieprzypominającej mojego pierwotnego planu - nie uwierzyłbym. Spoglądając w przeszłość, moje twierdzenie z początku 2015 roku: To się wydaje teraz takie... nawet nie śmieszne - wręcz oderwane od rzeczywistości. Jasne, miałem jakiś zamysł jak mają się potoczyć losy najważniejszych postaci, gdzie mają wylądować, co się ma z nimi stać i jak ogółem wygląda południowa część kontynentu... Nie, pisząc wówczas te słowa, nie miałem pojęcia o czym mówię. Znałem tylko kawałek historii. Resztę poznawałem w trakcie jej pisania. Pamiętam, że gdy ogłaszałem wyjście kresowej nadprodukcji z piekła deweloperskiego, obiecałem Wam liczby. Zatem kiedy seria się urwała, włącznie z tytułami, tagami oraz autorem/ prereaderem, było tego - według moich wewnętrznych statystyk - 324 717 słów i 837 stron tekstu. OK, wynik ten jest troszeczkę niedokładny, gdyż włącza w licznik remake "Spełnienia życzeń" z 2020 roku. Seria urwała się wcześniej, ale w lutym 2020 na Kąciku Lektorskim rozpoczęło czytanie "Kresów" i zaczął się wyścig z czasem - napisać od nowa opowiadanie świąteczne, coby jakościowo nie odstawało tak od reszty. Słowa i strony zacząłem liczyć troszkę później W każdym razie, kiedy przyszło co do czego, nadprodukcja wyniosła 230 626 słów i 587 stron. Napisałem wtedy, że pękło pół miliona słów i tysiąc stron fanfika. I rzeczywiście, razem wyszło mi z tego 555 343 słów i 1424 stron. Ale to nie koniec - musiałem popracować nad trzema ostatnimi tekstami, gdyż byłem z nich nie do końca zadowolony. Łącznie rozciągnęły się na 73 144 słowa i 173 strony. Zbierając wszystko w całość, wyszło mi, że na dzień dzisiejszy "Kresy" to 628 487 słów i 1597 stron fanfikcji Jako ciekawostkę podam, że pod kątem słów saga rodziny Crusto to jakieś 37,26% całości, reszta (62,74%) to saga Ashfallów. Widać zatem trend - coraz więcej i więcej Co oznaczają te liczby? Nic takiego. W obliczu najdłuższych, największych projektów fandomu, to jest nic, nawet nie małe piwo. Zresztą tu wcale nie chodzi o ilość, to się po prostu dzieje w trakcie pisania, po prostu. Dla mnie jednak, jako twórcy, znaczy to wiele, gdyż nigdy nie przypuszczałem, że będę w stanie konsekwentnie prowadzić jeden projekt tak długo, rozpisując go do takich rozmiarów. Spodziewałem się, że skończę na tym, co sobie wymyśliłem w 2015, ewentualnie udzieli mnie się słomiany zapał, że się wypalę, wymyślę coś nowego, te rzeczy. A jednak nic takiego się nie stało. Znaczy, rozpocząłem kilka nowych projektów, ale nie przyćmiły one "Kresów". Oceniając to z perspektywy czasu... Nie mogę w to uwierzyć Najwyższa pora złożyć Wam podziękowania, ponieważ bez Was wszystko, o czym napisałem powyżej, nie byłoby możliwe Chciałbym rozpocząć od - cóż za niespodzianka - @Foleya, który był tu praktycznie od początku i nie tylko pozostawił wiele komentarzy w niniejszym temacie, ale także bardzo długo pomagał mi przy fanfikach, nie tyko poprzez prereading oraz sugestie co do tekstów, ale i dyskusję o fabule i postaciach, która to naprowadziła mnie na tory, którymi fabuła "Kresów" zajechała do punktu, w którym obecnie się znajduje. Jednocześnie Foley jest, jak sugeruje to forum, jednym z topowych komentujących ów wątek. Kim są pozostali? Mowa oczywiście o @Verlaxie, który konsekwentnie brnął przez fabułę kolejnych odcinków cyklu, nie szczędząc cennej krytyki, która jeszcze szerzej otworzyła mi oczy na aspekty dotyczące światotworzenia, kreacji postaci czy szeroko pojętej logiki, w ramach której świat przedstawiony mógłby funkcjonować. Jako topowemu komentatorowi, pragnę podziękować również @Sunowi, który nie omieszkał czytać nowych "Kresów" przy okazji kącikowych premier, nie wspominając o ciepłych słowach odnośnie poszczególnych części cyklu, które dopingują mnie do dalszego pisania. Dziękuję Wam również za Wasze głosy na tag [Epic], zawsze jest bardzo miło dostać taki głos Liczę, że ciąg dalszy serii stanie na wysokości zadania i nawet jeżeli nie spełni wszystkich oczekiwań, nie okaże się niesatysfakcjonujący na tyle, byście musieli oddanych głosów żałować. Postaram się wszystko zrealizować jak najlepiej potrafię Ponadto, jako topowemu komentującemu, pragnę złożyć podziękowania również @KLGDiamondowi. Świeże spojrzenie kogoś nowego w fandomie zawsze jest w cenie, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do serii powrócisz Nie wolno jednak zapominać o innych komentujących, wedle kolejności postowania: @Bester, @Madeleine, @Mordecz, @Coldwind, @karlik, @Grento YTP, @Xelacient, @Dolar84 oraz @Nika. Wielkie dzięki za poświęcony czas i za każdy komentarz, za każdym razem było mi niezmiernie miło poznawać Wasze zdanie i wyciągać wnioski na przyszłość W ogóle, dziękuję także wszystkim czytelnikom, którzy śledzili serię, lecz nie zdecydowali się na komentarz z tego czy tamtego powodu. Pragnę gorąco podziękować również @Carmezan, za pierwszy fanart w historii, jaki otrzymałem. Przedstawia on Fenrira i Silkflake, do dziś uważam, że praca wyszła przeuroczo i klimatycznie Uwagę zwraca tradycyjny styl, do którego mam słabość, a także kreska i kolorki, które po prostu się nie starzeją. Ilekroć sobie przypominam ten piękny fanart, mam wrażenie, jakby znów był 2015 rok, seria startuje, a ja nie mam najmniejszego pojęcia o tym jak daleko to zabrnie Podziękowania należą się także za inne wspaniałe rysunki - wiecznie knującą i mącącą wszystko, ale za to jak fajnie wyglądającą Spicy, wyjątkowo bez swojej charakterystycznej czapki, wykonaną przez @Cluvry'ego, narysowanych elegancko tradycyjną techniką Gelgię, Gleipnira i Wise Glance w kolorze, a także szkic przedstawiający pasiastych wojowników - Quoirę i Teriyo - autorstwa @Cahan, urokliwy rysuneczek z Gelgią od @Nika, a także... prześwietny remaster okładki fanfika w wykonaniu @Xsadi! Obrazy powstawały przy różnych okazjach, każdy jeden ładował mnie nowymi chęciami oraz po prostu cieszył oko. Za wszystkie bardzo dziękuję, doceniam włożoną w nie pracę oraz poświęcony czas Powinienem dodać do pierwszego posta galerię ze wszystkimi pracami. Wszystko będzie w jednym miejscu, coby każdy mógł je podziwiać. I wreszcie - ogromne podziękowania dla Kącika Lektorskiego za przeczytanie "Kresów", a potem zrealizowanie premiery całej nadprodukcji opowiadań, jak również projekt audiobooka. Tyle wspólnie spędzonych na czytaniu i słuchaniu wieczorów, masa ciekawych spostrzeżeń i pomysłów, możliwość dyskusji o opowiadaniach i przede wszystkim rewelacyjny klimat każdego jednego czytania, za wszystko to jest niezmiernie wdzięczny Kogo tu mamy z ekipy? Jest @RedMad, jest @Lisowaty, @Wilczke, @Dex, mamy nawet @MrThunderPL, no i inne kącikowe głosy, zarówno byłe, jak i obecne: @Cygnus, @Luksji, @KLGDiamond, @Karr_oth, @Grento YTP, @Nika @Sun, @Ziemniakford, @Half Alicorns Universe... Kurczę, mam kłopot z przypomnieniem sobie wszystkich osób, które brały udział w czytaniach Jeżeli kogoś pominąłem, to przepraszam, ale jak coś dajcie znać - każdy lektor powinien się znaleźć w tymże poście dziękczynnym Jako, że wymieniłem już wszystkich (tak sądzę) w jednym miejscu, chciałbym raz jeszcze Wam powiedzieć... D z i ę k u j ę ! Jesteście niesamowici Troszkę to wszystko wygląda jak pożegnanie. Jak coś w rodzaju epilogu, nie tylko dla "Kresów", ale i mojej twórczości. Czy to rzeczywiście koniec? To zależy. Przede wszystkim - to tylko może być koniec. Chciałbym zrealizować wszystkie pomysły na "Kresy", jakie mam w głowie i tym samym dać Wam pełne zakończenie tej historii. Jednakże nie jestem pewien czy dam radę napisać trzecią, finałową sagę (czytaj: III tom). Nie mam już tyle wolnego czasu, co kiedyś, nie wspominając o sprawach prywatnych oraz wenie, która bywa zdradliwa. Ponadto wciąż dopuszczam do siebie myśl, że w trakcie mogę się wypalić. Niemniej, prace nad ciągiem dalszym "Kresów"... już trwają! Na razie nie chcę nic mówić o tym, co już mam i co mam zamiar napisać w dalszej kolejności, ale oto kilka podpowiedzi czego się można podziewać: Kolejne rozszerzenie świata, o wyspiarski kraj koziorożców - Kaprikornię. Ma być "arc" w całości poświęcony koziorożcom. Nie tylko rodzinie, po której będzie się nazywać kolejna saga. Mają się znaleźć nawiązania do serialu animowanego - wątki, których rezultaty możemy oglądać w ramach odpowiednich odcinków. Celestia ma dołączyć do grona bohaterów i wziąć czynny udział w fabule. Tajemnica białych zwierząt może zostać wyjawiona. Co jeszcze? Cóż, na pewno będę chciał odświeżyć nieco mapkę, no i w końcu dokończyć grafiki z postaciami. Poza tym, jak możecie wywnioskować z mojej rozmowy z Sunem, snuję plany o remake'u "Tajemnicy Białego Bazyliszka" oraz spin-offie o przygodach łowców, z czasów, kiedy sekretną organizację poszukiwaczy przygód zasilał Fenrir - wszystko, co działo się po "Piątku trzynastego", a przed "Samotnym pegazem...". Niewykluczone, że w międzyczasie światło dzienne ujrzą nowe rzeczy, nad którymi również pracuję. W każdym razie, czas na... dosyć długą przerwę. To by było wszystko, co chciałem napisać. Dzięki wielkie wszystkim raz jeszcze, również za to, że dotrwaliście do końca tego posta Trzymajcie się ciepło i zdrowo, pozdrawiam serdecznie, do napisania przy następnej okazji!
    3 points
  25. Przyznam, że mam problemy z miarodajną oceną fanfika „Handlarz słów”. Nie chodzi nawet o to, że Ziemniak wniósł ogromny wkład w powstanie mojego fanfika „Trucizna w naszych żyłach”. Teksty Ziemniaka są bardzo specyficzne i nie zetknąłem się z niczym podobnym odkąd zacząłem czytać i słuchać fanowskiej fikcji, tak po angielsku jak i po polsku. Moim zdaniem, jeśliby go trzeba koniecznie zakwalifikować jest to powieść filozoficzna, aczkolwiek rozważania autora nie są rozmieszczone równomiernie. Mam wrażenie, że koncentrują się one pod koniec utworu. Są one bardzo pesymistyczne i chyba można je podsumować słowami Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność. Nie jestem jednak pewien czy wszystko zrozumiałem, a więc nie będę się wypowiadał na ten temat, zostawiając pole do interpretacji czytelnikom. Jeśli jednak ocenić fanfika jednym zdaniem, to czuję niedosyt. Moim zdaniem tekst jest zbyt krótki co prowadzi do kilku problemów. Niektóre z nich są moim zdaniem istotne. Jest tutaj pięć istotnych postaci i tylko jedna moim zdaniem doczekała się należytego rozwinięcia. Jest nią Złodziej dusz, który, muszę to napisać, pod koniec sprawił, że przestałem zwracać uwagę na tytułowego Handlarza słów. Jest to postać wyrazista, okrutna acz z fantazją (do okrucieństwa) i chimeryczna. Jej rozważania o niewolnictwie na które miała dość czasu by widz mógł je zrozumieć, są interesujące i mogłyby się znaleźć z powodzeniem w jednym z moich ulubionych seriali „Siedemnaście mgnień wiosny”. Popatrzcie tylko na postać Klausa! Interesującą postacią jest służąca mu Storm, jednak istnieje ona głównie w kontekście dwóch zwalczających się bohaterów. Sombra, król cieni, wypada słabiej, jakoś nie mogąc się przebić i wywalczyć dla siebie nieco przestrzeni życiowej. Zresztą nie wydaje mi się, by przez większość czasu grał on istotną rolę. Wydaje mi się, że gdyby nie samo jego imię to emocje czytelnika wobec tej postaci byłyby zwyczajnie letnie. Tytułowy Handlarz ma pewien problem, mianowicie jest postacią, która prowadzi interesujące rozmowy, tylko nie uświadczyłem w fanfiku owego handlowania słowami. Jest on zapewne połączeniem detektywa i specjalisty od budowy wizerunku, względnie jego niszczenia. Owszem, posługuje się nimi zręcznie, ale jak na postać, która przeżyła niezliczoną ilość pokoleń kucyków, pragnąłbym go zobaczyć podczas wykonywania „prostej” fuchy. Pomogłoby to zarysować jego charakter, który w porównaniu ze Złodziejem dusz (który jest bardzo edgy), blaknie. W ogóle chciałbym zobaczyć takie „fuchy” w wykonaniu nie tylko Handlarza, ale też Storm i Sombry. Mam wrażenie, że tekst cierpi z powodu zbyt dużej ilości niedopowiedzeń. Brakuje mi tła postaci, brakuje mi czasu poświęconego postaciom. A gdyby im go dać, wówczas mógłby z tego wyjść dobry dramat psychologiczny. Brakuje mi komentarza autora, wskazówek, domysłów, plotek, fałszywych lub też opartych na jakichś podstawach. Brakuje mi wreszcie wysiłku samego protagonisty w osiąganiu swych celów. Odniosłem wręcz wrażenie, że Handlarz słów jest kimś w rodzaju celebryty. Jest znany bo jest znany. Kucyki się go boją, niektóre z powodu tego, że potrafi siać w nich panikę i niepokój. Te fragmenty są dobre, ale są też zbyt krótkie. Ale gdy porównamy go ze Złodziejem dusz, wydaje się on ledwie jego cieniem. I w sumie chyba taki był zamysł autora. Muszę to jednak napisać: Złodziej, mając może 1/5 tekstu poświęconego Handlarzowi dużo bardziej przyciągnął moją uwagę niż tytułowy bohater. Handlarz nie dochodzi do prawdy. Handlarz po prostu ją zna. Być może ma do tego prawo, wszak jest bardzo stary (tylko nie wygląda), ale nijak nie pozwala mi to, jako czytelnikowi, powtórzyć jego toku rozumowania. A jeśli fanfik zalicza się do nurtu occult detective? Tam bohaterowie też po prostu zdobywają informacje za pomocą praktyk okultystycznych nie zaś prowadząc tradycyjne śledztwo. Jeśli jednak mam być szczery, nie znam occult detective, który by mi się spodobał. Jednak gdy czytelnik już nieco przywyknie do postaci, zaczynają go one interesować a nawet obchodzić. Co prawda, po przeczytaniu całości sam się zastanawiam dlaczego właściwie składałem u autora protesty wobec jego losu. Mam wrażenie, że gdyby fan fik był o Złodzieju dusz a Handlarz słów był tylko jednym z epizodów w nim, byłoby ciekawiej. „Handlarz słów” ma niejednoznaczną stronę formalną. Z jednej strony tekst jest wyczyszczony z błędów interpunkcyjnych, ortograficznych czyli nie przypomina dużej części polskich fanfików, które nie widziały korekty, albo ich autorzy myśleli, że ją widziały. Z drugiej zaś całkiem liczne porównania są tak bombastyczne (zwłaszcza liczne rozstrzeliwania czegoś co się nie da rozstrzelać), że nie wpasowywały się w klimat opowieści. Skąd w ogóle w Equestrii wzięłaby się kara rozstrzelania a przede wszystkim z czego by strzelano? Z armatki imprezowej Pinkie Pie? Aż się czuje tutaj egzekucyjny entuzjazm wczesnych wierszy niektórych rewolucyjnych poetów bolszewickiej Rosji. Jednak inne opisy, zwłaszcza te pod koniec, budzą moje szczere uznanie, a dialog Handlarza z zebrą na początku wręcz sprawił, że radziłem autorowi pójść ścieżką poetów i pisać utwór wierszem. Być może, szanowny czytelniku, wydaje Ci się, że „jeżdżę” po fanfiku „Handlarz słów”, jakby to był gniot. Bynajmniej! Widziałem gnioty i z czystym przekonaniem piszę teraz następujące słowa: Fanfik Ziemniakforda, „Handlarz słów” jest utworem dla samego autora eksperymentalnym, gdzie sprawdza on swoje umiejętności językowe, w tworzeniu metafor, opisów stanów psychicznych i emocjonalnych. Nie zawsze mu się to udaje, ale próbuje i odnosi efekty. Z ręką na sercu przyznaję, że zanim zacząłem pisać „Truciznę w naszych żyłach”, poniosłem dużą literacką porażkę. „Handlarz słów” nie zasługuje na porównania z takimi „cudami” polskiego fandomu My Little Pony jak „Polacy są wszędzie”. Porównania z innymi utworami utrzymanymi w formie eksperymentu także niewiele mi dają, bo ich po prostu nie znam i nie znalazłem informacji, gdzie je można znaleźć. Żeby poprawić tekst nie trzeba go pisać na nowo. Trzeba go raczej wzbogacić o nowe wątki a te istniejące bardziej rozbudować. Przede wszystkim, o ile Ziemniak, nie zacznie pisać wierszem, proponuję uprościć język jakim jest napisany utwór, gdyż kilka razy wydawał mi się on przekombinowany tylko po to, żeby sama myśl, dość prosta, wydawała się trudniejsza w odbiorze. Liryka bowiem jest mniej restrykcyjna w tej kwestii niż proza, zwłaszcza jeśli chodzi o porównania. Czy polecam „Handlarza słów”? Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu. Nie oznacza to jednak, że jest on zły. Średni? Ale z jaką średnią mam go porównywać, jeśli nic podobnego nigdy nie czytałem. Jest on natomiast z całą pewnością zjawiskowy i eksperymentalny w obu, dobrym i złym znaczeniu tego słowa.
    3 points
  26. Okej, co prawda tego nie oglądałam, ale czas wyjaśnić sobie parę rzeczy. 1. "Velma" nie jest nową wersją "Scooby Doo". Tak samo jak jakiś horror z Kubusiem Puchatkiem nie jest nową wersją "Kubusia Puchatka", tylko produktem dla dorosłych, żerujących na nostalgii i specjalnie wywracającym do góry nogami oryginalny produkt. Wiecie, ma być dorosły i szokować. 2. "Velma" nie jest też żadnym efektem poprawności politycznej, to po prostu chamski skok na kasę. W najgorszym razie ludzie będą to oglądać z ciekawości i nienawiści, nabijając oglądalność, twórcy zarobią i będą szczęśliwi... I to im się udało. Bo serio, pies z kulawą nogą, by się tym tworem w ogóle zainteresował jakby była to kolejna kreskówka "Scooby Doo" dla dzieci i bohaterowie wyglądaliby tak jak zawsze. 3. Z tego co niektórzy mówią, wynika, że "Velma" jako samodzielny produkt jest na poziomie innych kiepskich seriali animowanych dla dorosłych typu "Paradise PD" - chamskie, obleśne żarty o kupie, seksie, rzyganiu, itd. Tylko tym razem nie śmieją się z Murzyna, Azjaty czy macania lasek po tyłku, tylko między innymi białego faceta o słabo rozwiniętych gonadach. Jedno i drugie jest moim zdaniem żenujące i nieśmieszne. A jeśli ktoś uważa, że pierwsze jest ok, a drugie to złe lewactwo, woke i wszystko co najgorsze... to uważam, iż jest zwyczajnym hipokrytą. 4. Mały pro tip: jeśli nie chcecie, by powstawały takie bazujące na kontrowersji raczki... nie oglądajcie ich, nie dawajcie im atencji w social mediach. Jak ludzie nie będą o nich gadać i ich oglądać, to ich nie będzie.
    3 points
  27. Alikorny są rasą znaną z wielu powodów, również z niezbadanej długowieczności. Mogą dzięki niej gromadzić doświadczenie i doskonalić się przez całe stulecia. Dlatego wydaje się, że państwo, którym rządzi ta tajemnicza rasa, powinny cechować stabilność i przewidywalność. A jeśli to tylko pozory? Co jeśli wykorzystują ten czas, by rozpamiętywać uczynione im krzywdy i planować kolejne intrygi? Co jeśli spór pomiędzy ostatnimi rodami jest tak wielki, że wydający się niemożliwy do przezwyciężenia? Czy przez to delikatna równowaga sił w Królewstwie Alikornów zostanie zachwiana na tyle, by istnienie państwa stanęło pod znakiem zapytania? Czy istnieje szansa, że młodszemu pokoleniu uda się pokonać konflikty tak stare, że poświęcone im dokumenty rozsypały się w proch ze starości? Lista osób, którym chciałem podziękować za pomoc w powstaniu tego fika jest długa, więc wspomnę tylko żyjących. Największa podziękowania należą się Ziemniakfordowi, który pełni nie tylko rolę uważnego betareadera ale poświęcił mi wiele godzin w czasie, których przedyskutowaliśmy wielokrotnie motywację postaci, historię Królestwa Alikornów oraz jego system prawny. Wielkie podziękowania należą się Cahan, która zna wiele sekretów życia koni i jest dla mnie źródłem inspiracji jak uczynić kucyki w mniejszym stopniu ludźmi, a w większym zaprezentować ich zwierzęcą naturę. Etyka urzędnicza: Opowieść z Królestwa Alikornów to poprawione opowiadanie konkursowe. Chociaż teoretycznie stanowi ono samodzielny tekst, to aby go w pełni zrozumieć, należy zapoznać się z głównym fanfikiem, w ideale do rozdziału XVI włącznie, lecz nie dalej. Znajdują się tam bowiem wiadomości, które mogą uczynić lekturę dalszych rozdziałów mniej zaskakującą. Życzę przyjemnej lektury i mam nadzieję, że spodoba się wam nie mniej niż tytułowa opowieść w tym temacie. Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział X Rozdział XI Rozdział XII Rozdział XIII Rozdział XIV Rozdział XV Rozdział XVI Rozdział XVII Rozdział XVIII Rozdział XIX Rozdział XX Etyka urzędnicza: Opowieść z Królestwa Alikornów
    2 points
  28. Jakiś czas temu wpadł mi do głowy dziwny pomysł o tym, że kucyki służą do jeżdżenia. W związku z tym, ktoś musi je sprzedawać I tak oto powstał pomysł na Discorda handlującego używanymi klaczami jakby to były samochody. I tak się potoczyło, że w ramach odprężania się, napisałem ten niezbyt śmieszny, ale za to nieciekawy fik. Stajnia Discorda [Oneshot] [Random]
    2 points
  29. Jak złapać dwóch bandytów w barze. Poradnik praktyczny.; Wredna szóstka na dzikim zachodzie; Diamond - o matko i córko, o bogowie rogaci... Dobra, obiecałam, że będę grzeczna. No i już się poznęcałam w Klubie Konesera Polskiego Fanfika . Gdybym napisała, że nie wiem, co tu się zadziało, to bym skłamała. Ja aż za dobrze wiem, co tu się stało, ale ciężko mi uwierzyć, że do tego doszło. Bo widzicie, celem tych konkursów literackich jest napisanie fanfika, który nie tylko spełnia warunki, w tym mieści się w widełkach słów, ale i wie jak te widełki wykorzystać. Diamond tego nie zrobił i na 24 stronach nie tylko nie wykorzystał nawet połowy limitu, ale... UPCHNĄŁ FABUŁĘ NA GRUBĄ KSIĄŻKĘ. Albo i na parę książek, bo poszczególne fragmenty wyglądają jakby przybyły z innych parafii. Autor chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. A może mieć eklerki, ale też kisiel? I doprawił to wszystko chłodnikiem, bo czemu nie? Ale zacznijmy od formy, bo tu jest mniej do gadania. Jest po prostu zła. Dziwna składnia, dziwne zdania, czasem dosłownie niezrozumiałe akapity, które czytałam po kilka razy, bo nie trzymały się jakichkolwiek zasad gramatyki. Błędy zapisu dialogowego? Są! Interpunkcja? Jaka interpunkcja? Okej, widziałam dużo gorzej napisane rzeczy, serio. Jest justowanie, są półpauzy, są wcięcia. I inne błędy też mogły być gorsze. Ale to się naprawdę czytało ciężko. Język jest... Jest okropny. Pasowałby, gdyby to wszystko była randomowa komedia, licząca najwyżej dziesięć stron. W innym razie nie dość, że jest dziwny, to wygląda jak coś wyjętego z gimnazjum, zwłaszcza w dialogach. Autor chciał być zabawny. Nie był. Do tego masa powtórzeń i dziwacznych określeń. Rozumiem, że część pochodzi z serii Suna, ale "skrzydlaty osobnik" czy ciągłe "bohater" nie brzmią dobrze. Całość prezentuje się jakby ktoś zmiksował internetową pastę, bardzo randomową komedyjkę, normalne, opowiadanie, powieść przygodową typu Robinson Crusoe, a z każdej tych rzeczy wyciął fragmenty. Potem wyciął połowę akapitów. A jeszcze potem niektóre z tych, które zostały, przepuścił przez google translator. Jakieś pięć razy. I zastanawiałam się jak do tego doszło, że... Część tych kawałków jest okej. Jest lepiej napisana niż pozostałe. Tylko zwyczajnie do nich nie pasuje. I doszłam do wniosku, że prawdopodobniej to, co wyszłoby nawet, nawet było pisane o bardziej ludzkiej porze, trochę przeleżało na dysku i nie powstawało po nocach pod wpływem melisy. Najdziwniejsze jest to, że praca została oddana na długo przed terminem. Czyli był czas, by to przeczytać kilka razy. Dać temu przeleżeć i zrobić to, co zrobić należało. Czyli co? 1. Zdecydować się na jednolity styl i otagować to dobrze nawet i dla siebie. Jakie uczucia w czytelniku ma wzbudzać ta historia? 2. Określić ile jest przestrzeni na przedstawienie historii. Około 60 stron. W sam raz na jeden wątek główny i może ze dwa małe poboczne. Nie więcej. Z tego wszystkiego zostawiłabym początkową i końcową scenę w barze oraz może tę opowieść o tym miasteczku, w którym bandyci porwali tego smarkacza. Tylko napisałabym to porządnie. Ewentualnie iść drogą randomowej komedii, ale taki fanfik nie może być długi. Szybko, konkretnie i z jajem. Bo niektóre żarty byłyby naprawdę dobre, gdyby nie to, że podbudowa i opakowanie były fatalne. 3. Ustylizować to wszystko na opowieść. W ten sposób można łatwo zaoszczędzić na objętości i przedstawić długą opowieść na paru stronach, ale jednocześnie tak, że nie wygląda to dziwnie. 4. Przeczytać to kilka razy i zastanowić się, czy sobie nie zaprzeczasz. 5. Zmienić tytuł na taki, który nie spoileruje zakończenia. Fabuła nie pędzi, ona zaiwania jak Messerschmitt. Zaczyna się niewinnie, jakiś kuc opowiada historię w saloonie. I mówi o jakimś BOHATERZETM, o jego bardzo głupim backstory, które sprawdziłoby się w randomowej komedyjce. Ale niestety, bardzo szybko złudzenia się rozwiewają i odkrywamy, że to chyba tak na serio. BohaterTM zabija jakichś kolesi, którzy chcieli zgwałcić jakąś przypadkową babeczkę. I wtedy przyszli strażnicy, którzy zaoferowali mu łapówę za to, że on... pozwoli im zgwałcić tę kobietę. No i myślę sobie: no straszni debile. Nie mogliby, nie wiem, przejąć sprawy, poczekać aż BohaterTM sobie pójdzie i wtedy ją zgwałcić? Gwałcenie jest bardzo złe, podobnie jak korupcja, ale no... Dlatego źli strażnicy również zostali zabici. I wtedy na BohateraTM rzuciło się pół miasteczka, inni strażnicy, więc uciekł na statek, na który się załadował, tak, że nikt się nie skapnął i myślał, że przez cały rejs żodyn nie zauważy, że ktoś sika i robi kupę w ładowni. Potem jest sztorm i atak piratów. Załogę zabili, ale niestety Flaira odstawili na ląd. Co prawda nago, ale no... Te emocje, te wybuchy, a nie, czekaj, to trwało... DWIE I PÓŁ STRONY. Ale potem znalazł powóz i bezgłowego trupa, którego na szczęście ograbili bardzo niekompetentni bandyci (wszyscy w tym fanfiku tacy są) i nie zauważyli, że koleś ma 100 mln bitów w portfelu i bardzo wypasiony rewolwer oraz ciuchy. A potem trup wyznaczył kolesiowi nową drogę życia oraz mapę regionu. Z zaświatów, no bo skąd? Poszedł zjeść do baru, ale usłyszał strzały, a tam... BANDYCI NA NITROCYKLACH! Pif, paf i półtora zburzonego budynku później, ludzie się cieszą (dobra, to przesada, tam się wszystko dzieje naprawdę szybko), poza jednym gościem, który ma pretensje, że tak jakby Flair rozwalił mu dom. I w pierwszej chwili myślę sobie: no nareszcie. Nikt normalny nie piałby z zachwytu po tym jak bohater rozwalił kawał wiochy, bo gonił jakichś gości z workiem. Ale wtedy... . . . . Z RUIN DOMU GRUBEGO I WREDNEGO SOŁTYSA WYBIEGŁY DZIECI! CAŁE STADA DZIECI. BO TO PEDOFIL I HANDLARZ DZIEĆMI BYŁ. Ale luz, to nawet strony nie zajęło. Rodzice są wdzięczni, że widzą swoje dawno niewidziane pociechy, nikt o niczym nie wie... Ta mieścina ma pięć domów na krzyż, Diamond, pls. To wydarzenie umocniło we Flairze pragnienie zostania szeryfem i wyruszył na zdobycznym nitrocyklu, nie wiedząc od czego te guziczki i co znaczą te cyferki, ale hej, nie zabił się. I znalazł przydupasa. Któremu w kolejnym mieście dał bardzo dużo pieniędzy, więc go porwali. Sam kupił nowy nitrocykl typu "nie stać cię, ale podrzędny mechanik i tak go sprzedaje w ostatniej dziurze takiej jak ta". Dalej cała akcja z bandytami, na których w końcu zrzucił piryt i coś tam postrzelał, później do tego wrócę... A i fanfik się kończy, znowu jesteśmy w barze i okazuje się, że to była przykrywka, bo kiedy narrator gadał, to słuchacze się upijali, a pijani byli łatwiejsi. Do zamknięcia w pace. I to zakończenie byłoby spoko. Fajna klamra fabularna. Szkoda, że tytuł to zaspoilerował. I szkoda, że opowieść urwała się w takim miejscu. Tak trochę z czapy. A teraz pomówmy o bohaterach. Są głupi. Są bardzo głupi. A najgłupszy jest główny bohater, który jest pisany jakby był i tak mądrzejszy i sprytniejszy od wszystkich w okolicy. Ale nie jest, po prostu otaczający go ludzie mają inteligencję godną rozwielitki. No dobrze, przesadziłam. Najwyżej eugleny zielonej. Koleś mówi wszystkim, że jest bogaty, ma hajs przy sobie, stać go, a w sumie ten dzieciak, to jego yeeee... siostrzeniec. A potem jeszcze czekając na wymianę hajsu na jeńca... UCINA SOBIE DRZEMKĘ. Jakby miejscowi bandyci byli choć odrobinę bardziej kompetentni, to by go zabili we śnie, zabrali ten magiczny portfel Hermiony Granger i 100 000 000 bitów (co prawda 200 bitów to bardzo dużo, ale czesne w jakiejś podrzędnej szkole dla szeryfów wynosi te sto milionów ) i tyle by go widzieli. Ale oni gupi byli i pewnie nigdy w życiu na oczy złota nie widzieli. Mój drogi Diamondzie: 1. Szajka mieszka w okolicach miasteczka, koło której była kopalnia pirytu, który ktoś wziął za złoto. Takie wieści szybko się rozchodzą, więc raczej widzieli już wcześniej złoto głupców. 2. Ja wiem, że to Sunowo, ale... Dawno, dawno temu monety miały pokrycie w złocie. I często były złote. I nierzadko je podrabiano. Ale złoto jest dość miękkie, wiec ludzie mieli sposoby na wykrycie podróbek. Także bardzo bym się zdziwiła jakby ta banda dała się tak łatwo nabrać na piryt. Nawet jeśli on przyniósł dobrze oczyszczony urobek, to... Piryt naprawdę nie wygląda jak samorodek złota. 3. Szajka mogłaby się na to nabrać, ale nie mogłaby być miejscowa. A sądząc po ekonomii w tym opowiadaniu, to powinni widzieć mnóstwo złota. Całej biografii Flair Minta nawet nie skomentuję. Jeśli ktoś jest ciekaw, to niech sam to przeczyta. Ale trochę głupio, że koleś, który jest najlepszym strzelcem w fanfiku twierdzi, że sam nauczy się strzelać i łapać bandytów. I potrzebuje szkoły dla szeryfów, by nauczyć się pisać i czytać, bo ze szkoły go wywalili (i wcisnęli kit jego rodziców, że on już wszystko umie). Jak na analfabetę, to zadziwiająco sprawnie liczy kasę. Ci rodzice też mądrzy, że nie zauważyli, że ich syn jest niepiśmienny. Ale zdolny był, dozorcą kopalni został . Daję temu 3/10. 2 za formę, bo widziałam gorsze. 1 za wstęp i zakończenie. Strasznie zmęczyło mnie to opowiadanie. Potraktuj to jako lekcję i wyciągnij z niej wnioski. Pisz dalej, pisz dużo, ale na bogów, myśl przy tym. Okiełznaj swój wewnętrzny chaos, bo to nie pierwszy raz. Jasne, od czasu publikacji tego opowiadania minęło trochę czasu i możliwe, że problem już nie występuje. Ale jakoś w to nie wierzę. Jesteśmy zrodzeni z błędów, jesteśmy ludźmi przez błędy i jesteśmy zniszczeni przez błędy. Strzeż się starych błędów. Na bogów, strzeż się, Diamond. Wiedźmofika już przeczytałam, ale komentarz później. Razem z fanowskim podsumowaniem tego konkursu.
    2 points
  30. Witajcie moi drodzy. Pięć lat temu zorganizowałem serię konkursów o wdzięcznej nazwie Cztery Pory Roku. Seria kończyła się właśnie Konkursem Koszmarnym. W tym roku chciałbym ponowić serię. Zapraszam was na... Tematem przewodnim są koszmary i zabobony związane z Halloween i Nocą Koszmarnej Luny. Chciałbym, abyście napisali opowiadanie, zawierające straszliwą przygodę waszego ulubionego bohatera. Niech poniesie was wyobraźnia. Jedyne co was powinno ograniczać, to nasz regulamin. Ważne, aby był zachowany straszny klimat. A teraz kilka zasad, które warto przeczytać: 1. Limit słów - minimum 1000 2. Termin oddawania prac - 23:59:59 10.11.2022 3. Opowiadania muszą być w klimacie MLP 4. Formatem obowiązującym jest wysyłanie linków do google docs, w których będą prace. 1 link = 1 fanfik. Przypominam, że po opublikowaniu opowiadania nie można dokonywać w nim żadnych zmian, dlatego proszę o wyłączenie opcji komentowania/edycji aż do ogłoszenia wyników. Jednocześnie prace można publikować w dziale po zakończeniu terminu ich wysyłania, ale nie przed ogłoszeniem wyników. 5. Tagi - dowolne, zarówno w liczbie jak i w rodzaju (z wyłączeniem gore/clop). Przypominam, iż tu w konkursie, nie trzeba umieszczać tagów obowiązkowych - one wchodzą dopiero przy normalnej publikacji. Aczkolwiek jakiekolwiek tagi są wymagane, byśmy mogli na ich podstawie poprawnie ocenić opowiadanie. 6. Możemy oddać jedno opowiadane. 7. Główna bohaterka/bohater musi należeć do kanonu serialowego lub filmowego G4/EqG/G5 . Także multum postaci do wyboru. 8. Prace, które nie przekroczą limitu słów, będą zawierać elementy gore/clop, zostaną poddane korekcie przez osoby trzecie lub zostaną wysłane po terminie podlegają natychmiastowej i nieodwołalnej dyskwalifikacji. 9. Trzy najlepsze opowiadania zostaną nagrodzone upominkami MLP. 10. Skład Sędziowski : Cahan Straszliwa, Upiorna Rarity, Potworny Darth Evill 11. Przystępując do konkursu uczestnicy w całości akceptują powyższe postanowienia. A więc na co czekasz....
    2 points
  31. Jako korektorka z zamiłowania zacznę ocenę od strony technicznej. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to to, że czcionka jest zdecydowanie za duża, musiałam przekopiować tekst do osobnego dokumentu i ją zmniejszyć, żeby móc wygodnie czytać. Opowiadanie ma sporo literówek, powtórzeń, innych błędów stylistycznych i interpunkcyjnych. Zapis dialogowy nie zawsze jest poprawny, jeśli chodzi o kropki i użycie dużych liter, ale muszę pochwalić zastosowanie pauz zamiast dywizów, co jest nagminnym błędem początkujących pisarzy. Na plus liczę też justowanie, brak podwójnych spacji, angielskich cudzysłowów i wielokropków złożonych z trzech kropek, choć autor nie użył też ich poprawnych wersji, więc trudno mi powiedzieć, czy to wiedza, czy szczęśliwy przypadek. Dość poważnym błędem jest natomiast mieszanie w narracji różnych czasów – w co najmniej jednym akapicie użyte zostały wszystkie trzy, choć całość powinna zostać napisana w czasie przeszłym. Jeśli chodzi o treść, zgadzam się w dużej mierze z Cahan – choć tekst otrzymał tag „dark”, brak w nim mrocznego klimatu czy napięcia. Dialogi nie brzmią naturalnie, przypominają nieco rozmowy z podręczników do nauki języka. Historia jest banalnie prosta, nie ma żadnych zaskoczeń, zwrotów akcji, a rozwiązania są podawane bohaterom na talerzu. Muszę też zwrócić uwagę na brak jakiegokolwiek wprowadzenia i zróżnicowania postaci. Jako osoba, która z G5 oglądała tylko pierwszy film, musiałam googlować, kim są Misty i Opaline i jakie jest między nimi powiązanie, ponieważ fik niczego nie wyjaśniał. Jeśli chodzi o logikę fabuły, przyczepiłabym się do faktu, że oryginalnie Tantabus był tworem umysłu i poniekąd częścią Luny, więc jego istnienie po jej śmierci budzi u mnie wątpliwości. Podsumowując, widać, że opowiadanie zostało napisane przez początkującego autora, ma typowe dla takiego dzieła błędy i niedociągnięcia. Muszę jednak przyznać, że czytałam już gorsze debiuty, w tym ledwo zrozumiałe twory i na tym tle jest całkiem przyzwoicie. Całość oceniłabym na 5/10.
    2 points
  32. Wiecie co? Po takich odpowiedziach widzę, że już nic tu po mnie. To jest mój ostatni (na razie) wpis na tej stronie. Dopóki Hollywood nie będzie normalny, to nie będę już nic tu pisał. Mam już dosyć!
    2 points
  33. Rozdział XII był świetny. Poruszył nowy wątek, wprowadził żonę Bronze Fista, zebrę Nahilę, pojawiły się też najmłodsze alikorny w Irydusze, ale te w sumie nic tu nie zrobiły. Ale przede wszystkim lubię ten rozdział jako intrygę, z jednej strony zamkniętą, a z drugiej połączoną ze wszystkim. To jest po prostu tak zgrabnie skomponowane. Począwszy od tego, że Nahila rozmawiała wcześniej z Grace i wygadała się Anemone o byczku, co dało czas tej drugiej, by skapnąć się, co jest na rzeczy. Jej plan mógłby nie wypalić, gdyby krowa spotkała się z nią jako pierwsza. No i cała umowa z Forlorn. W sumie z tego wszystkiego, to rozmowa Morrowinda i Forlon była najciekawsza. Trudno powiedzieć, co z tego kazała jej powiedzieć Anemone, ale wydaje mi się, że większość. Jasne, Forlorn sporo zaimprowizowała i przynajmniej jej emocje były szczere, ale nie można traktować każdej jej wypowiedzi jako prawdy. 1. Anemone w zasadzie nie oszukała Selene. 2. To nie Anemone schrzaniła obietnicę daną Forlorn Hope, o czym ta druga doskonale wie. 3. Mimo wszystko wątpię, by Anemone sobie radośnie pobiła Forlorn AŻ TAK. Chyba że zaatakowana. Forlorn jest niestabilna psychicznie, ale nie głupia czy naiwna, więc musi sobie zdawać sprawę przynajmniej z punktu 2. Jej reakcja na rewelacje o ślubie też wydawała się szczera. Zbyt prawdziwa, jak na kogoś, kto wierzył szczerze, że to serio robota Anemone. Szczególnie, że raczej wiedziała, że ta stoi za drzwiami i słucha. I okej, od początku wydawało mi się jasne, że tego nie zrobili grogaryci. Grogarytom byłoby cholernie ciężko dostać się do pałacu, choćby dlatego, że nie są kucykami, więc nie daliby rady się tam dostać. Nie w ówczesnej stolicy. Zastanawiające jest jednak to, że Forlorn podejrzewała, że to mogli być oni. Gdzie ona wtedy była? Czy nie powinna być zaproszona na miejscu? I jeśli to pytanie pochodziło od Anemone... Wiemy, że ta nie wierzyła w grogarytów, ale raczej też nie widziała KTO. Czemu miałaby pytać, jeśli to ona? I w takim razie, kto? Cóż, kandydatów jest dwóch. Helios i Silver Horn. Helios mógłby chcieć się po prostu pozbyć swojej despotycznej i rąbniętej matki, bo ewidentnie miał już dość jej rządów. Rodzice Selene, Forlorn, Emeralda i bliźniaków mogli zginąć przez przypadek. Albo by coś ukryć. Lub wprost przeciwnie, zasiać podejrzenia. Bo mimo wszystko, wątpię, by to był Helios. Są dużo lepsze sposoby na zabicie własnej matki niż zamach. Pewniejsze. W takim razie kto? I tu odpowiedź nasuwa się sama, a rozdział XIII zdaje się ją potwierdzać. Silver Horn. Już wcześniej wiedzieliśmy, że coś knuje, nie jest wcale taki lojalny wobec Heliosa i jest kimś ważnym w innej frakcji. Czy jest jej szefem? Być może. Na potrzeby tego posta tak załóżmy. Śmiertelnym kucykom jest raczej ciężko tak po prostu sprzątnąć alikorna, ale innym alikornom... Dla kogoś takiego najbardziej opłaca się nie tylko zabić parę sztuk, ale sprawić, że pozostałe wybiją się nawzajem. I Crescent, i Anemone nie były przekonane do oficjalnej wersji z grogarytami. Stawiam, że sprawców nigdy nie złapano, były to kucyki, które wzięły broń zdobytą na grogarytach. No bo czemu Oblivion miałby o tym kłamać? Przecież wcześniej się przyznali. Nic na tym nie zyskiwał. Szczególnie, że Skyrim nie był zbyt bystrym bykiem. Nie dowiedział się, że Anemone nie kupi tak po prostu krokodyli, a krokodyle nie prowadzą szczególnie osiadłego trybu życia, by nagle polować tylko w jednym miejscu na całej rzece. No i cały jego plan, by walnął jakby Anemone wróciła z Bronze Fistem, a ani on, ani Grace nie mogli wiedzieć, że nie wróci. No i czemu alikornia władczyni miałaby osobiście eskortować poddaną? Ale łapię, Elsweyr był zdesperowany. No i podejrzewam, że w rzeczywistości mógł zastawić więcej pułapek na Anemone niż goście pod domem. Możliwe, że całe Polemistopolis (czy jak mu tam) to przynęta. Tego dowiemy się w kolejnych odcinkach... Swoją drogą - Nahila wydaje się być wyjątkowo niewinną i sympatyczną postacią. I kimś, kto ma pewność siebie zmiażdżoną przez toksyczną rodzinę i otoczenie. Ale nie jest przy tym durna i wkurzająca. Rozdział XIII kontynuuje wątki z Irydusze i rozwija postacie bliźniąt. I powiem tak - Peaceful to taka lepsza wersja Selene, a Dusty Storm to lepszy Emerald Heart. Jakie te smarkacze wydają się ogarnięte na tle starszego rodzeństwa. Robią co do nich należy, wiedzą, kiedy jest, a kiedy nie jest czas na kłótnie i na zadawanie pytań. Ale nie to jest ważne. Istotna jest rozmowa Anemone z Crescent Dawn, a następnie Selene. I Silver Horn. Zacznijmy od tego, że nie do końca pojmuję, co próbuje uzyskać Crescent Dawn. Jej gra jest... dziwna. Już samo odniesienie do dwóch poprzednich rozmów z matką... Okej, łapię, Anemone jest trudną osobą do dzielenia życia. Ale trudno ją obwiniać o to jak potoczyły się sprawy ożenku Heliosa. To, że nie dostał Selene, okej, to jej wina. Ale Forlorn? Crescent, przecież ty sama starałaś się, by jej nie dostał. I co miała zrobić Anemone jako naczelniczka rodu po akcji, którą wywinęła Winter Guilt? Udawać, że nic się nie stało? Powiedzieć "w sumie to oszukaliście, więc za karę damy wam gorszą klacz, nara"? Pozostawiła króla i królową z problemami? A to nie wina ich księżniczki? To raczej chyba przemawia przez nią gorycz, że nie została od razu zaangażowana w grogarycki problem w Irydusze. I że dla naczelniczki rodu jest "zbędna". Ogółem, popieram tu Anemone, że Crescent po prostu robi sceny, bo jej ucierpiała duma. Po prostu sytuacja wymaga szybkiej reakcji, a Forlorn była lepsza do zadania. Crescent chce większej władzy i sprawczości. Dla samej władzy czy ma inny cel? Trudno powiedzieć, mimo wszystko, postawiła matkę w wyjątkowo trudnej sytuacji. Problem w tym, że Selene jako zastępstwo, nawet tymczasowe, jest niebezpieczna. Jakbym była Heliosem potraktowałabym to jako zielone światło do skrytobójstwa Anemone. Nie dlatego, że coś odwali, ale jeśli Anemone zginie, to mają przewalone. Selene jest zwyczajnie niekompetentna. Czy nie ma ryzyka, że po śmierci naczelniczki, pierwsze co zrobi, to poleci się hajtnąć z Helioskiem i zaorze cały ród? I jak poradzi sobie w razie W z problemami natury militarnej. Selene to administratorka i to ponoć niezła. Jest na tyle miła i uprzejma, by nie wywołać skandalu dyplomatycznego, ale czy umie poradzić sobie z wrogami? Zarówno z lwami jak i lisami? Nie sądzę. To ktoś, komu powierzyłabym sprawy finansowe, budowlane i kontrolę nad służbą w majątku, ale nic więcej. Rzecz w tym, że alternatywy nie są wiele lepsze. Oczywiście, Anemone widzi w tej roli bliźniaki i z tego co dostaliśmy... Wydają się najlepsze, szczególnie jako duet. Emerald jest żołnierzem, może i dowódcą, ale przy tym jest bystry jak woda w klozecie. Już Forlorn mogłaby być lepsza, gdyby nie wybuchowość i zbytnia otwartość w wyrażaniu emocji i myśli. Ciekawe jest natomiast to, że Anemone nie skreśla starszej trójki, tylko uważa, że potrzebują czasu. No i rozmowa z Selene... Stan w jakim znajduje się Selene chyba najlepiej pokazuje dlaczego nie nadaje się do tej roli. Płacze za ukochanym, którego nie widziała na oczy od kilkunastu lat. Który się nawet nie pokazał jak przyjechała. Proszę, ona jest dorosłą klaczą i zgaduję, że jest po trzydziestce, a zachowuje się jak nastolatka. Ale rzecz w tym, iż władza jest brudna. Władza sprawia, że musisz robić paskudne rzeczy, bo to jest jedyny wybór. A wstrzymanie się od tego wyboru jest jeszcze gorsze.I albo przyjmujesz ten brud z konieczności i z obrzydzeniem, albo zaczynasz to lubić. Tymczasem nasza niedoszła panna młoda... Nie wydaje mi się, by należała do któregokolwiek z tych typów. Ale mimo wszystko, w tym rozdziale nabrałam do niej choć trochę szacunku. Tym, że się postawiła i dała swoje warunki. I nie są one wcale takie głupie. Selene ma też dość rozsądku, że wie, że nie jest idealna do tej roli. No i kwestia przyjęcia Winter do Irydusze... To dobra myśl. Po pierwsze, Helios nie ma innego nadającego się dziedzica, więc mieliby zakładniczkę. Ta gościna mogłaby też pomóc nawiązać przyjazne stosunki ze stolicą. A i Winter, nie widząc konkurencji do tronu w alikornach z Irydusze faktycznie mogłaby być wdzięczna. Czy dowie się o ich słabościach? Też. Ale jest też szansa, że jako królowa przystałaby na prośby płynące z Irydusze, chociażby odnośnie mieszania się krwi czy na stosunek do nie-kuców. Bardziej bałabym się o to, że coś jej się stanie. I jak zareaguje Forlorn. No i Silver Horn, zdradzający Anemone plany Heliosa. Pytanie, czy na jego życzenie. Ale mą uwagę zwróciło to jak Anemone określiła go wcześniej w rozmowie z Crescent. Czy ona też go podejrzewa jako dwulicową żmiję? A jeśli tak, to czy wie jak bardzo... Ze spraw fabularnych to na razie chyba wszystko. Jeśli chodzi o formę... Rozdział XIII wygląda jakby nie miał korekty, serio coś tam poszło nie tak. W obu rozdziałach niektóre opisy są dziwne i niezgrabne, często drażniące.
    2 points
  34. Reklama dźwignią handlu. najszybszy pojazd lądowy
    2 points
  35. Splatoon 3 Switch Splatoon 3 to trzecioosobowa strzelanka, w której gracze kontrolują przypominające humanoidalne ośmiornice stworki, walczące za pomocą kolorowego atramentu. Służy on zarówno do atakowania wrogów, jak i zmieniania właściwości powierzchni na mapach. Fabuła W Splatoon 3 żegnamy znane z poprzednich odsłon miasto Inkopolis i udajemy się do nowego regionu znanego jako Splatlands, w którego centrum znajdziemy metropolię Splatsville. Kampania w Splatoon 3 rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach ukazanych w Splatoon 2. Po raz kolejny musimy w niej walczyć z zagrożeniem, jakie stwarzają groźni Octarianie. Obszarem, który przyjdzie nam dość dokładnie zwiedzić, są rozmaite wyspy tworzące wspólnie region Alterna. Mechanika Pod względem mechaniki gra stanowi rozwinięcie pomysłów z wcześniejszych produkcji z cyklu. Otrzymujemy zatem strzelankę, w której akcja ukazana jest z kamery umieszczonej za plecami bohatera. Postacie graczy mogą przełączać się między dwiema formami: humanoidalną lub przypominającą ośmiornicę. W ten pierwszej mogą wystrzeliwać kolorowy atrament za pomocą różnorodnego uzbrojenia, co służy do atakowania przeciwników oraz zamalowywania otoczenia. To ostatnie ma kluczowe znaczenie, gdyż w drugiej formie stworki potrafią pływać po powierzchniach pokrytych atramentem w swojej barwie, nawet po ścianach i sufitach. W ten sposób uzupełniają również „amunicję”. Natomiast pływanie po atramencie wroga powoduje otrzymywanie obrażeń i jest znacznie wolniejsze. Zabawę urozmaica system rozwoju, pozwalający odblokować zdolności, bronie i stroje, które wpływają na statystyki postaci. Moja opinia Gra z opisu jak i YT, nie powala jakoś wybitnie, (kogo by jarało malowanie mapy i ewentualne zbijanie innych graczy), ale gra serio wciąga, już pierwszego dnia, tak mnie zaciekawiła, że nawet odpuściłem komputer czy PS5. Rundy trwają po 3 minuty, więc czy wygrywamy, czy przegrywamy, nie nudzą i nie frustrują gdy po raz kolejny przegrywamy, trochę jak w Overwatch. Broni jest tu sporo, a do tego mają różne warianty, a każdy ma unikatowy atak. Jest też sklep z ciuchami, dzięki czemu możemy dowoli zmieniać wygląd naszej postaci, ale prócz samego wyglądu, ubrania dodają bonusy, np mamy więcej farby, lub jesteśmy szybsi. Z moich osobistych minusów, jest tylko to, że gra nie ma polskiego tłumaczenia, ale jest tak prosta w działaniu, że szybko się człowiek uczy co gdzie jest i co robi. Póki co, to gra mi się rewelacyjnie, nie wiem co się stanie jak odblokuję każdą broń, czy nie zacznie nużyć, ale jak na razie ok 250 zł nie żałuję tej kasy na tę grę.
    2 points
  36. Te aktorskie wersje to chamski skok na kasę, lecz przy okazaji one potrafią się mocno różnić fabularnie. Nikt nie odbiera starych wersji. A jest czarna, bo wtedy o filmie będzie głośniej, lepiej się sprzeda i czarna społeczność ruszy do kina. Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Rowling ma sporo wrogów po lewej stronie mocy, ale jednak wciąż Harry Potter jest silną marką. Ale nikt jej szczególnie nie musi cenzurować. Ludzie się z nią nie zgadzają i się od niej odcinają. Taka dola celebryty, że niektórzy cię nie lubią. Tylko te klasyki, które zawierają kontrowersyjne treści, a niektóre są... mocno kontrowersyjne, inne na wyrost. Dziecko jak najbardziej może je obejrzeć, wystarczy, że włączy mu je rodzic. A komunikat trwa jakieś 5 sekund. I Disney ma w rzyci czyjeś uczucia, Disney chce tylko czyjąś kasę. A to dobry sposób, by mieć ciastko i zjeść ciastko - BLM się nie przyczepią, Chińczycy się nie przyczepią, a kasa za stare filmy dalej leci. Ale jednak mamy XXI wiek, czasy się zmieniły i jakoś czarnoskórzy czy Azjaci nie są zadowoleni z tego, że robi się z nich śmiesznych półidiotów i niewolników. Tak jak widziałam Polaków, którym nie podoba się, że wspomniana przez Ciebie Rowling w swojej książce (kryminał pisany pod innym pseudnimem) dała postać Polki o imieniu LECHSINKA, która jest sprzątaczką, słabo mówi po angielsku i ma SLAVIC EYES (cokolwiek to znaczy, ale z opisu brzmiała raczej jak biała, blondwłosa i niebieskooka Chinka czy Mongołka niż Polka). Także no, czy to takie dziwne, że różne kultury nie lubią jak przedstawia się je w stereotypowy czy wręcz nieprawdziwy sposób? Mimo wszystko, Moana i Rya przeszły, a odpowiednio nie spodobały się ludom Polinezji i mieszkańcom południowowschodniej Azji. A weź pod uwagę, że jako Polak, który jeszcze pewnie ogląda te animacje w polskiej wersji językowej możesz nie łapać wielu rzeczy. I tego jak wielkie kulturowe faux pas pojawiały się w licznych filmach Disneya.
    2 points
  37. Dzięki za ocenę. Tak to właśnie wyglądało, w opowiadaniu miało znaleźć się trochę więcej opisów i scen, ale czas zaczął się kończyć. Gdybym został przy pierwszym, prostszym pomyśle, to wyszłoby to lepiej, ale i tak jestem zadowolony z tego, że nie zrezygnowałem gdzieś po drodze i wziąłem udział w konkursie.
    2 points
  38. Okej, przez problemy z forum nie zrobiłam tego wcześniej, ale w końcu przeczytałam i oceniłam opowiadanie autorstwa @Nepaxor Powiem szczerze, że wygląda jak coś, co mogłoby się znaleźć w oficjalnej książeczce dla dzieci. Takiej, w której jest dużo obrazków i mało tekstu. Bardzo prostego tekstu. Niestety, ale nie mam już trzech lat, więc te 11 stron ogromną czcionką mnie zwyczajnie wymęczyło, szczególnie, że styl nie jest najlepszy, a to za sprawą miliona powtórzeń i ubogiego słownictwa. Pojawiają się też zwyczajne błędy lub nieścisłości. Chociażby bohaterowie idą do "Brighthouse" czy "Misti". Zapis dialogowy nie zawsze jest idealny, ale jest w miarę okej. Generalnie nie jest to opowiadanie napisane najgorzej pod tym względem, że zaznaczyłabym tam wszystko na czerwono, po prostu forma jest bez polotu. Jest tak prosta, powtarzalna i wszystko ze wszystkim się tak miesza ze względu na brak próby budowania jakiegoś klimatu, oddania emocji czy postaci. Mamy półpauzy, mamy justowanie... Za stronę techniczną dam temu 3/5. Teraz czas poznęcać się nad całą resztą . Zacznę od tego, że to pierwszy fanfik do G5 jaki w ogóle czytałam i mam wrażenie, że pasuje bardzo do tego, co dostaliśmy w oficjalnych materiałach. Czy to dobrze... No nie do końca. G5 jest ewidentnie skierowane do młodszych dzieci, a nie do fandomowych starych dziadów i bab :D. Historia jest prosta, skoro Luna nie żyje, a magia wróciła, to nikt nie pilnuje Tantabusa. Mane5, Misty i Opaline współpracują, by pozbyć się koszmarów, rozwiązują problem w 2 sekundy, koniec. Dosłownie, nie ma tu nic więcej, wszystko jest tak proste i szybkie jak to tylko możliwe. Nie ma żadnego napięcia, tekst nie intryguje, a bohaterowie zlewają się ze sobą nawzajem, bo są tylko paroma rzuconymi na wiatr imionami. Widzę za to, że próbowałeś budować nieco opisów i może nie wyszły najlepsze, ale nie są też najgorsze. Przynajmniej są. Dlatego tutaj dam temu 2/5. Po prostu nie ma w tym polotu, a prosty pomysł został zrealizowany w sposób tak prosty, że aż nudny. Opowiadanie otrzymuje ode mnie ocenę końcową 5/10. Jest po prostu nieciekawym średniakiem. Wygląda jak coś, co zostało napisane na zasadzie "nie mam za bardzo pomysłu, ale chcę się spróbować w konkursie, a czas się kończy" i wiesz co? Szanuję to podejście. Jest okej jako treningowy tekst. Na przyszłość popracuj nad zasobem słownictwa, poczytaj i pokomentuj dużo innych fanfików, książek, pisz więcej i staraj się podejść do tego krytycznie, a będzie dobrze. A jeśli chodzi o sam pomysł - baw się dobrze i spróbuj to poczuć. Dziękuję za udział i życzę dalszych sukcesów, bo każde podjęcie się wyzwania już samo w sobie nim jest^^
    2 points
  39. W ten czwartek nie będzie owego odcinka, będzie za tydzień, ogólnie teraz odcinek będzie wydawany najprawdopodobniej co 2 tygodnie. Ogólnie co do TYT miałem trochę większe nadzieje, że będzie to fajnym dopełnieniem zwykłego serialu a tu wyszło inaczej. Może ze 3-4 odcinki były ciekawe i rzeczywiście coś sobą reprezentowały a reszta była jakby na sztukę. Samo G5 chyba do końca nie wie jakie ma być, fajny film z ciekawymi postaciami, następnie w specialu obdarli postacie z charakteru by potem już w serialu nadać im inne charaktery. Np. Hitch który w filmie był "Strażnikiem Teksasu", w specialu był jak Scooby Doo żeby na koniec zostać nadopiekuńczym tatuśkiem, coś trochę jak Simba w Królu Lwie II.
    2 points
  40. 2 points
  41. Parę osób chwaliło mojego fanfika, więc go wstawię, a co mi tam! Si Deus nobiscum - czyli co by było, gdyby ludzka armia zawitała do Equestrii. Oczywiście wybuchy, trupy i wielkie batalie. Ogólnie rzecz biorąc - banał. Gdyby nie dwa szczegóły. Pierwszy - w Equestrii zaczyna się wojna domowa. Drugi - data wydarzeń. Mamy rok 1636... Violence tu zbyt wiele nie ma, ale do tagu [crossover] trzeba było dodać jeszcze jeden z listy, a tagu [human] na niej nie ma. 1. Testament, wieszczka i mgiełka wywabią z długów... Rozdział I 2. Koń, jaki jest, każdy widzi. Rozdział II 3. O wadach hazardu i zaletach demokracji. Rozdział III 4. Kozacy piszą listy, Zientarski walczy ze smokiem, Blueblood spiskuje. Normalka. Rozdział IV 5. Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba. Zientarski Dratewką. Rozdział V 6. Oblegać każdy może, czasem trochę gorzej... Rozdział VI 7. ...a czasem trochę lepiej, czyli po co się uczyć historii Rosji. Rozdział VII 8. Dlaczego ilość>jakość i dlaczego Armia jest Czerwona? Rozdział VIII 9. Celestia je ciastko i czyta list od uczennicy. Meanwhile in Ponyville... Rozdział IX 10. Celestia śpiewa Refren. A u nas? Nec Hercules contra plures, czyli i Herkules... Rozdział X 11. Kozacy znajdują Jaremę, Pinkie naprawia armaty, oraz o tym, jak jednym zdaniem zniszczyć imprezę. Rozdział XI 12. Wszystko się wali. Armia w rozsypce, wróg w natarciu, a książę śpiewa. Rozdział XII 13. Golonka, Jarema i najbardziej porąbany tytuł królewski w historii. Rozdział XIII Epic:10/10 Legendary: 13/50
    2 points
  42. Generatory grafiki zamieniają tekst w obrazek, powstały z połączenia setek losowych obrazków z wyszukiwarek oraz z baz danych. Przedstawiam listę darmowych, nielimitowanych generatorów, dostępnych przez przeglądarkę: Lexica Art https://lexica.art/ Zalety: Tworzy 4 obrazki w wysokiej jakości. Działa szybko i bez bugów. Ma prosty w obsłudze interface. Brak filtru NSFW. Własna społeczność na Discordzie. Możemy oglądać obrazki innych osób i tworzyć swoje prace w oparciu o nie. Wady: W zasadzie brak. Można niechcący pomylić generator z wyszukiwarką. Istnieje niewielka szansa na przypadkowe natrafienie na NSFW, ale to tak jak na Deviantart, więc proszę nie warnować. Wymagane jest konto. Wszystkie obrazki (nawet nieudane) zapisują się na koncie użytkownika i chyba nie ma opcji, by je usuwać. Chyba inni użytkownicy też mogą zobaczyć czyjeś prace nawet bez wiedzy i zgody generującego, więc być może nie warto wpisywać czegoś osobistego. Mage Space https://www.mage.space/ Zalety: Działa podobnie jak Lexica Art. Brak filtru NSFW. Oprócz generatora obrazków z tekstu, można też generować inne obrazki na podstawie przesłanego przez siebie obrazka i tworzyć jego remiksy. Ma prostą w obsłudze opcję upscalowania i poprawy rozmytych obrazków przy pomocy AI, co działa nieporównywalnie lepiej od wszystkich innych tego typu serwisów (również tych płatnych). Byłem w stanie poprawić jakość bardzo starych zdjęć tak, że teraz widać na nich każdy włos. Ma własną społeczność na Discordzie. Bardzo szybko się rozwija i admini dodają do niego nowe opcje co parę dni. Zapowiedziana jest opcja uploadu dwóch obrazków i wybrania elementów, które mają się połączyć. Wady: Na razie generuje tylko jeden obrazek na raz. Zmniejsza przesłane obrazki, później można je znów powiększyć przy pomocy AI, ale to trochę utrudnia pracę. Wymagane jest konto do pełnej funkcjonalności. Dream by Wombo https://www.wombo.art/create Zalety: Rozdzielczość 1080 na 1920. Możliwość wyboru stylu graficznego. Wady: Tylko jeden obrazek na raz. Ma filtr NSFW. Stable Diffusion na Huggingface.co https://huggingface.co/spaces/stabilityai/stable-diffusion Zalety: Tworzy 4 obrazki w jakości 512 na 512, co jest całkiem dobrą jakością dla obrazka przedstawiającego jeden obiekt. Ma filtr NSFW, ale jak się trochę pokombinuje, można tworzyć najbardziej porąbane gore jakie się w życiu widziało. Wady: Czasem się zwiesi i stworzy mniej niż 4 obrazki, albo nie stworzy żadnego. Ma filtr NSFW. Craiyon https://www.craiyon.com/ Zalety: Tworzy aż 9 obrazków na raz. Po dopisaniu "texture" najlepiej ze wszystkich generatorów radzi sobie z tworzeniem tekstur. Brak filtra NSFW. Ma własne forum. Twórcy zapowiadają dalsze prace nad nim. Wady: Rozdzielczość obrazków to tylko 256 na 256, ale można je później poprawić Mage Space (tu zalecam najpierw przeskalować np. Gimpem do 512 na 512). Czas generowania to aż 2 minuty (czasem mniej). Zawsze popsuje twarze ludzi. Text To Image na deepai.org https://deepai.org/machine-learning-model/text2img Zalety: Rozdzielczość 512 na 512. Można wybrać styl graficzny. Na stronie jest też kilka innych fajnych AI, np. do koloryzacji zdjęć. Wady: Tylko jeden obrazek na raz. Na stronie widnieje napis: "Pricing: $2 per 1000 API calls"... Nie wiem co to jest "API calls", ale chyba oznacza, że po 1000 próbach trzeba płacić za dalsze. Nightcafe Studio https://creator.nightcafe.studio/ Zalety: Rozdzielczość 512 na 512. Wydaje mi się, że całkiem fajnie tworzy krajobrazy i tła za postaciami. Jest opcja, by kupić sobie plakat na ścianę z wydrukowanym artem. Wady: Tylko jeden obrazek na raz. Wymagane jest konto. Jest limit artów, które tworzy za darmo, ale odnawia się każdego dnia. AI Art Maker https://hotpot.ai/art-maker Zalety: Lepsze to niż nic. Można poprawić Mage Space. Jak ktoś jest zdesperowany, może zapłacić za lepszą jakość. Wady: Standardowa to rozdzielczość tylko 256 na 256. Tylko jeden obrazek na raz. Ciężko jest zapisać obrazek na dysku... Nie wiem czemu, po kliknięciu prawym klawiszem na obrazek nie rozwija się menu. image Upscaler https://imageupscaler.com/ai-image-generator/ Zalety: Lepsze to niż nic. Niezupełnie to wpisywałem, ale Zrobił mi rozpoznawalny obrazek Godzilli z którym wiele AI ma problem. Można wybrać styl graficzny. Można poprawić Mage Space. Podobno ma opcję poprawy jakości. Serwis twierdzi, że przekazuje dochód Ukrainie. Wady: Rozdzielczość niby 512 na 512, ale taki blur, jakby ktoś rozciągał 256 albo mniej. Tylko jeden obrazek na raz. Jak próbuje korzystać z narzędzia do poprawy jakości to nic się nie dzieje. Tylko 10 darmowych obrazków na miesiąc. Strona tonie w reklamach. Kilka kuco-podobnych artów wygenerowanych przez AI. Użyłem głównie pluszaków, bo chciałem osiągnąć realistyczny efekt:
    2 points
  43. W porządku. Odwołując się do tego pisma na temat śliwek, stwierdzam, iż mojego komentarza nie będzie, jeśli Obsede ni... Jak to to dotyczy tylko alikornów? Przecież... Ah... No dobra... A więc mając na uwadze fakt, że jednak muszę napisać ten komentarz naprostujmy parę rzeczy. Po pierwsze niezbyt lubię politicale. Jakoś niezbytnio kręci mnie szukanie luk w dokumentach i patrzenie, że jeden nie lubi drugiego, trzeci pierwszego, a pomiędzy innym panuje chłodna neutralność... Dlatego będę skupiał się głównie nad wydarzeniami które wiem dlaczego miały i po co miały miejsce. Na przykład odwołując się do wstępu, to nadal nie rozumiem co ma ten traktat o śliwkach do całej sprawy... Pomijając jednak to, omówię też sprawę postaci, bo to jest jedna z rzeczy, przez które mam ochotę czytać dalej. Fabuła sprowadza się więc do prostej dziedziny: Jesteśmy zaraz po wojnie z zebrami i dwie postacie chcą wziąć ślub. Jakże prostolinijna oś fabularna nieprawdaż? A jednak prawie wszyscy "główni" bohaterowie – bowiem jeden główny bohater jako tako nie istnieje – mają własne plany. Jednemu zależy na czymś tak prozaicznym jak romans i rodzina, inna nie zamierza oddać swojej córki, czy podopiecznej (nadal nie do końca rozumiem powiązania krwi, a nawet imiona czasem mylę, nie wspominając o utrudniających tę sprawę rzeczach jak np. kazirodztwo) zaś kolejni chcą ją w rodzinie za wszelką cenę, ze względu na potrzebę kontynuacji rodu czy coś. Każdy ma jakąś motywację, problemy i przeszłość która ich prześladuje, nie ważne czy to przeszłość ich, czy też przeszłość poprzednich pokoleń rodu, będzie ona ich prześladować cały fanfik. Osobiście uważam za najlepiej napisane postacie Anemone, Sundance, oraz Winter Guilt i szambelana. Reszta również ma dość dobre charaktery, ale ich nie lubię za bardzo, albo mają za mało czasu ekranowego, żeby ich odpowiednio ocenić. Anemone i Sundance uwielbiam wprost za ich chemię, a raczej brak tejże chemii i wieczny zimny konflikt który ze sobą toczą. Winter Guilt zyskała moją sympatię, pokazując się jako postać zdolną do rozwoju w jakimkolwiek kierunku. To że zdecydowała się na klasę Rouga zamiast upragnionej księżniczki to inna sprawa. Natomiast szambelan Silver Horn... Opanowany, mądry i oddany co się oczywiście ceni. Lubię typa. Po prostu go lubię. Pomijając jednak postacie i ich motywacje, należy docenić również staranie w kwestii budowy świata przez autora. Nie jest to nam mówione wprost, ale postacie wręcz wylewają z siebie informacje o świecie, a opisy rzeźb i budowli również nieco przybliżają historię świata. Chociaż czasami sprowadza się do absurdów takich jak rozmowa dwóch postaci które niby się kłócą, ale ogólnie to brzmią jakby wymieniały się faktami historycznymi. Osobiście stwierdzam, że to bardzo dobry fanfik nie biorąc nawet pod uwagę tego, że to przecież jest pierwszy fik autora! (Na pewno pisał coś do szuflady!) Na pewno warto to przeczytać i czekać na kolejne rozdziały. Komentujcie więc i czytajcie, bo jest na co czekać!
    2 points
  44. Przeczytane "11:45 do Canterlotu". Beware the spoilers... albo i nie. Długo, naprawdę bardzo długo zajęło mi zapoznanie się z pierwszą częścią Wrednej Szóstki. Słyszałem o tej serii naprawdę wiele dobrego, zarówno jeżeli chodzi o pomysł, o klimat, jak i o fakt że mamy tu do czynienia z rzadkim u nas tagiem anthro. Teraz, kiedy zapoznałem się z pierwszą częścią absolutnie nie żałuję poświęconego czasu. Co prawa westerny nie są za bardzo moim klimatem, ale tutaj tak ładnie wkomponowano w nie steampunk... No aż miło spojrzeć. Sama historia jest prosta, jasna, bez podtekstów i filozofowania i wynika z prostego równania. Bandytki + pędzący ciapąg = napad. Opcjonalnie krwawy i zawierający w sobie kilka plot twistów, jak na przykład kompanię artylerii. Albo miłośnika autografów. To wszystko, mimo że jest zrobione bardzo dobrze stanowi tylko dodatek do głównego dania, jakim są bohaterki. To z kolei jest poezja połączona z wisienką na dowolnej wielkości torcie. Pod pewnymi względami przypominają swoje pierwowzory, zaś pod innymi różnią się tak diametralnie, że czasami człowiek podczas lektury przeciera oczy ze zdumienia. Na przykład kiedy AJ okazuję się stuprocentową rasistką, a Fluttershy dusi zajączka na obiad. Nie wspominając już o tym, że Rainbow nie sprawia wrażenia osoby tępej jak beki smalcu (zdecydowanie najbardziej radykalna zmiana charakteru ze wszystkich). Określenie "Wredna" zdecydowanie pasuje do bohaterek, a jednocześnie udało się nie zrobić z nich bezwzględnych potworów. Nie, one mają swoje przemyślenia i co najważniejsze swój styl i klasę. Nie są bezmyślne, a chociaż przemoc ich nie przeraża, to jakoś specjalnie nią nie szafują. No dobra, może czasami... Podsumowując, mamy tu śliczne wejście do serii, które wręcz wymusza sięgnięcie w przyszłości po kolejne części. Co niezawodnie w swoim czasie uczynię.
    2 points
  45. MOJE OCZY! Zacznijmy od tego i to bardzo ważnego punktu: Jeśli zamierzasz przeczytać ten fanfik, przyszykuj już sobie jakąś miskę z wodą, albo lepiej wybielaczem i odstaw, aby zrobiła się zimniejsza, ale nadal była ciepła (tak w razie byś się nie przeziębił). Ponieważ po lekturze twoje oczy zobaczą taką ilość błędów, że uderzą w ciebie niczym Rzymski legion. Brak kropek ostrzela ciebie niczym trebusze. Przecinków jest tyle co nie miara, tylko nie tam gdzie mają być i nie ma ich tam gdzie powinny, więc będą cię męczyć niczym podjeżdżające i uciekające oddziały konnicy. Ostrzelają cię zwykłe myślniki zamiast półpauz, niczym strzały z zastępu łuczników ale spokojnie, raczej nie trafią, ponieważ gdzieniegdzie ich brakuje. Na koniec za to uderzy w ciebie fala piechoty, ciężko zbrojnej piechoty liczonej w setkach, a może i w tysiącach... Błędy ortograficzne. Zamiast "ł" jest "l", nie ma "ą", "ę", "ź" itd. Skoro to mamy za sobą, pora przejść do innej ważnej kwestii... Fabuła dzieje się za szybko. Oczywiście ktoś powie: " Ale ja lubie wolmo". Tylko mi nie chodzi o to, że fabuła się dłuży, a o sztuczne przyśpieszanie jej biegu. Wydaje się, że w niektórych miejscach brakuje zdań, paru linijek dialogu, czy całych akapitów. Wątek się gubi, a główny bohater dostaje rozwiązania jak na tacy, za to realizacja jego planów nigdy wręcz nie zawodzi. Czuć, że spokojnie można by akcję rozwinąć/rozciągnąć na parę stron i wszyłoby jej to na dobre. Postacie dostałyby więcej developingu, sceny lepiej byłyby opisane no i może w końcu czytelnik wiedziałby co się właściwie dzieje. Nie zrozumcie mnie jednak źle. Historia trzyma się kupy, jeśli się w nią zagłębimy. Inny świat i inna linia czasowa. Trochę podróży w czasie, która jest zrobiona nawet okej. Parę nowych postaci które da się polubić, jak również i stare z pozamienianymi osobowościami, czy też nie jak jest w przypadku Rarity. Bohater ma prosty cel: wrócić do swojego świata. Natomiast to że po drodze wplątuje się w różne afery to inna sprawa. Oczywiście towarzyszymy mu więc w procesie ich rozwiązywania. Co do samego bohatera... Jest niespójny. Poznajemy go jako zwykłego kuca, po jakiś ośmiu rozdziałach wspomina, że był na studiach archeologicznych (czy jak się one zwą), raz jest dżentelkucem do przesady, innym razem jest zwykłym chamem i bucem, kłamie nałogowo, ale równie często się zwierza z problemów. No i jego sposób narracji zmienia się drastycznie na kartach opowiadania, przez co wydaje się przechodzić zmiany, ale nie widać tego w opowiadaniu (przynajmniej ja tak to widzę). Reszta postaci jest w porządku. Pomysły są, przedstawione również są i ich charaktery żyją, ale dostają praktycznie zero developingu. Żadna z postaci jakoś bardzo się nie zmienia, zupełnie jakby wszystkie były AJ z oryginalnego serialu, a w zamian nie dostajemy nawet jakoś dużo scen z ich udziałem. Żadnego głębszego rozwoju, żadnych wskazówek odnośnie zawiłej przeszłości większości obsady, a przecież znajdujemy się "Po Drugiej Stronie Lustra", więc raczej powinno rozwinąć się temat różnic dwóch wymiarów. Osobiście sądzę, że dowiadujemy się najwięcej o drugiej Twilight i to pomimo że nie jest głównym bohaterem. Druga byłaby chyba Flutka i Rainbow, a tak w kwestii backstory postaci mamy suszę, albo bardziej pustynię, brakuje tylko żeby przeturlał się tędy jakiś biegacz. Osobiście sądzę, że bawiłbym się o dwie stacje kolejowe lepiej, jeśli istniałaby tu chociaż korekta. Jednak... Polecam. Fik nie jest długi. Rozdziały mają po około 5-8 stron i nie zmuszają do zbytniego skupiania się na lekturze (zresztą tego nie polecam, bo trzeba będzie jeszcze wydłubać oczy i wstawić nowe). Obczajcie więc i męczcie autora o korektę, to może ją zrobi dla kolejnych czytelników. ENJOY!!!
    2 points
  46. Uwaga, uwaga! Panie i panowie, Kuce i klacze. Z pewnością niektórzy z was zauważyli już zmiany które powoli wkraczają na nasze forum. Tych zmian będzie więcej. Administracja postanowiła, iż nasze forum musi się odrobinkę zmienić. W tym celu stworzymy więcej działów tematycznych. Kuce były i wciąż będą naszym priorytetem, ale przebudowa ma na celu dać innym fandomom miejsce gdzie będą mogli się dzielić między innymi opowiadaniami. To na razie jedna z wielu zaplanowanych zmian. Zawczasu uspokajając - nie, adres forum jak i nazwa się nie zmieni. To wciąż jest MLPPolska. A z ogłoszeń drobnych - byłeś opiekunem i/lub modem? Avatarem albo Regentem? Daj znać mi na PW - tworzymy coś na kształt sali chwał - gdzie upamiętnimy osoby które to miejsce postawiły. Na razie to tyle, ustawcie sobie obserwowanie kanału by nie pominęły was żadne istotne informacje.
    2 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...